niedziela, 5 czerwca 2022


Wśród zabitych w Ukrainie jest wielu przedstawicieli republik kaukaskich - Dagestanu i Czeczenii. Stamtąd było najłatwiej zrekrutować żołnierzy?

Denis Sokołow, niezależny ekspert ds. Kaukazu Północnego: Wiele jednostek walczących w Ukrainie stacjonuje na Kaukazie Północnym. Często chłopcy przystępowali do służby na podstawie kontraktu, nawet w czasie pokoju. Służba w wojsku to ogólnie zaszczyt dla mniejszości narodowych na rosyjskim Kaukazie, zwłaszcza dla Dagestańczyków. W dodatku jest to szybka ścieżka awansu społecznego - bez służby w wojsku nie uda się pójść do pracy w policji, w służbach specjalnych, nawet w Ministerstwie Sytuacji Nadzwyczajnych. A na Kaukazie podstawą gospodarki jest budżetówka, to bardzo biedny region.

Kontrakt w wojsku to sposób na przetrwanie w tej części kraju. Dodatkowo uprawia się ogródek, pracuje się w szarej strefie, zajmuje się budownictwem, handlem. Ale prawdziwe pieniądze to budżetówka, szczególnie struktury "siłowe". Dlatego w statystykach zabitych pojawiają się nie tylko ludzie z Dagestanu, Czeczenii, Inguszetii, ale także np. z mniej "medialnej" Kabardyno-Bałkarii. Obie jednostki ze stolicy republiki, Nalczyka, walczyły w Ukrainie i poniosły ciężkie straty. Teraz nikt nie chce wracać na wojnę, nikt nie chce kontynuować służby kontraktowej. Tak samo z oddziałem w Mozdoku w Osetii Północnej. Ostatnio odbywa się tam sporo pogrzebów.

Zauważyłem, że w "słowiańskich" regionach Rosji pogrzeby żołnierzy odbywają się po cichu, władze nie pojawiają się na ceremoniach. A w republikach na Kaukazie wręcz przeciwnie: jest dużo ludzi, przychodzą urzędnicy, o "zmarłych bohaterach" pisze lokalna prasa. Skąd taka różnica?

W przeciwieństwie do Kaukazu Północnego, w centralnych regionach Rosji struktura rodzinno-klanowa od dawna nie istnieje, społeczeństwo jest bardzo mocno zatomizowane. Pogrzeby żołnierzy nie budzą wielkiego zainteresowania, ostatnio szefowie regionów próbują nawet mówić o zabitych, szczególnie oficerach. A pogrzeb na Kaukazie to zawsze tłum ludzi, wszyscy krewni i sąsiedzi. W Czeczenii na pogrzeby wysyłani są urzędnicy - mają za zadanie pilnować ludzi, słuchać rozmów, aby monitorować, czy są niezadowoleni, a także ich powstrzymać. Mieszkańcy republik zwykle są też bardzo religijni, a wojna w Ukrainie jest wojną bezprawną z punktu widzenia islamu, muzułmanin nie powinien brać udziału w tej wojnie po stronie Rosji.

Dlaczego?

Bo nie jest to wojna muzułmanów przeciwko nie-muzułmanom, a tylko taką usprawiedliwia islam. Zresztą Ukraina traktuje muzułmanów lepiej niż Rosja. To dlatego mufti Czeczenii Sałach Mieżyjew ogłosił wojnę Kremla w Ukrainie jako dżihad, choć mało kto mu chyba uwierzył. Z kolei islamscy kaznodzieje, imigranci z Północnego Kaukazu, którzy znajdują się poza Rosją, mają zupełnie inne zdanie. Ukraina dała schronienie wielu muzułmanom z Rosji, którzy byli w swoim czasie prześladowani. Wielu w diasporze jest przekonanych, że Rosja jest wrogiem muzułmanów i Kaukazu. Ukraina staje się sojusznikiem, część islamskich kaznodziei w diasporze przekonuje, że walka po stronie Ukrainy jest nie tylko dozwolona, ale i pożądana.

Czy działacze z diaspory cieszą się zaufaniem na Kaukazie Północnym?

Trzeba przyjrzeć się temu, jak obecnie wyglądają społeczności w tym regionie. Wszyscy najbardziej aktywni ludzie są już na emigracji, choć mają wielu odbiorców w ojczyźnie. I chodzi nie tylko o politykę - na przykład znajdująca się w kilku krajach społeczność jednej z dagestańskich wiosek zebrała pieniądze i skoordynowała budowę drogi do wioski poprzez komunikator internetowy. To są mocne więzi.

Są opozycjoniści, którzy wyjechali do Turcji, Europy, Ukrainy, USA, Dubaju. Często wyjeżdżali jako emigranci polityczni, część z tych osób brała udział w działaniach wojennych w Czeczenii. Część była w ruchu oporu, który odbywał się od 2007 roku pod sztandarem "Emiratu Kaukaskiego", który pod swoje skrzydła przyjęła Al-Kaida. Wyjechali stamtąd jako przeciwnicy reżimu.

Dla nich rosyjski atak na Ukrainę, który Ukraina może wygrać, jest szansą. Teraz po stronie Ukrainy walczą setki ludzi pochodzących z Kaukazu - ale gdyby nie przeszkody biurokratyczne, byłyby to tysiące. Jak tylko nowe imperium rosyjskie upadnie lub osłabnie, będą mogli wrócić do swojej ojczyzny i ją odzyskać. Wojna w Ukrainie faktycznie wywołała dyskusję o tym, jak powinien wyglądać Kaukaz po upadku imperialnej Rosji.

Jak?

Wizja ta nie jest jeszcze w pełni ukształtowana. Są Czeczeni, którzy chcą mieć własne państwo narodowe i tam dyskusja może toczyć się tylko o tym, na ile to państwo będzie islamskie, a na ile świeckie. Nie rozmawia się o tym, jakie miejsce Kadyrow powinien zajmować w tym państwie - Kadyrow w ogóle nie jest brany pod uwagę w świecie żywych, pojawia się za to pytanie, kto powinien zostać ukarany za to, co zrobił. Większość ludzi, którzy teraz noszą broń w Czeczenii jako "kadyrowcy", skieruje broń przeciwko Kadyrowowi jak tylko straci on patrona na Kremlu. Pozostanie tylko niewielka część ludzi, którzy po prostu nie mogą przeżyć bez Kadyrowa: ci, którzy są po łokcie we krwi własnego narodu.

A brawa dla Kadyrowa i Putina, który rozpętał wojnę, to tylko konformizm?

Kaukaz inaczej postrzega wojnę w ogóle, a wojnę w Ukrainie w szczególności. Dla Kaukazu prawo do posiadania ziemi znajduje się całkowicie poza obowiązującym prawem międzynarodowym, własność jest postrzegana przez pryzmat historii i obyczajów. Liczy się ta grupa, która była gospodarzem ziemi, na której pochowani są jej przodkowie.

Drugi aspekt to prawo siły. Dla Kaukazu Północnego aneksja Krymu przez Rosję była zrozumiała. Wszystkie konflikty o ziemię na Kaukazie Północnym są przesiąknięte regułą obyczaju i siły. Istnieje bowiem "grupowa" własność ziemi - i to jest element społecznego bezpieczeństwa, w tym sensie działania Putina w stosunku do Ukrainy są dla Północnego Kaukazu zrozumiałe. Ale jednocześnie całkowicie zrozumiałe są również działania Ukraińców broniących ojczyzny.

Kolizja obyczajów.

Dla Kaukazu przerażające zdjęcia z Ukrainy to horror, do którego region już się przyzwyczaił. Kaukaz od 25 lat jest na wojnie, własnej lub w pobliżu. Podczas pierwszej wojny czeczeńskiej Grozny został doszczętnie zniszczony i zbombardowany. Ludzie z tego regionu brali udział w wojnie w Syrii i Iraku. Kaukaz doskonale zdaje sobie sprawę, że zmarli lub uchodźcy stamtąd nie byli odbierani przez Europę tak, jak obecnie patrzy się na Ukrainę, z pełną empatią. Ta dysproporcja obraża - bo mieszkańcy Kaukazu są torturowani prądem elektrycznym przez ostatnie 20 lat, są zabijani i straszeni przez własnych satrapów, i nikogo to nie obchodzi. Co więcej, kraje europejskie wysyłają z powrotem do Rosji ludzi, którzy byli torturowani.

Sama Europa podczas kryzysu migracyjnego w 2015 roku słuchała zaleceń emisariuszy Kadyrowa o tym, kto jest "właściwym" uchodźcą czy muzułmaninem, a kto jest "terrorystą". Działacze na emigracji mieli wiele podstaw, by sądzić, że europejskie służby wywiadowcze opierały się na informacjach rosyjskich służb, czyli de facto kadyrowców, którzy działali na Bliskim Wschodzie i w Europie.

Ludzie Kadyrowa otrzymywali azyle w UE, ponieważ mogli łatwo sfabrykować potrzebne dokumenty. Z drugiej strony, żaden torturowany, który uciekł z Czeczenii czy tym bardziej przedstawiciel czeczeńskiej społeczności LGBT nie był w stanie przedstawić zaświadczenia z placówki medycznej w Groznym, że miał na sobie ślady tortur. A Europa udzielała azylu niemal na podstawie informacji FSB o "prześladowaniach". "Kadyrowcy" śmiali się z tego, zaś mieszkańcy regionu widzieli ogromną niesprawiedliwość.

Nawiasem mówiąc, w całej historii swojej niepodległości Ukraina była znacznie bardziej tolerancyjnym państwem wobec muzułmanów niż Rosja czy nawet kraje UE. Osoby z Kaukazu w Ukrainie czuły się bezpieczniej niż w Rosji. I wielu uciekło do Ukrainy. Wielu muzułmanów walczy też po stronie Ukrainy, np. w batalionie Szejka Mansura, Dżochara Dudajewa czy w batalionie Krym utworzonym na bazie Tatarów Krymskich.

O Ukrainę walczą etniczni Czeczeni, Dagestańczycy, Ingusze i Czerkiesi, a także Ukraińcy, którzy przeszli na islam, to dość rozpowszechnione zjawisko wśród Ukraińców. W Siłach Zbrojnych Ukrainy jest wielu Czeczenów w zwykłych, nieislamskich jednostkach, dlatego że część z nich przeszła wojnę z 2014 roku i naturalizowała się w Ukrainie.

Różne są też opinie na temat roli Kadyrowa, który otwarcie grozi Polsce. Jest opinia, że Kreml po prostu wykorzystuje go do testowania własnych radykalizmów, jak kiedyś Żyrinowskiego. Inna opinia mówi, że poprzez tak radykalne wypowiedzi Kadyrow próbuje przejąć grę, na wypadek gdyby Putina usunięto. Poprzez zastraszanie próbuje pokazać innemu potencjalnemu władcy Rosji, że jest potrzebny do utrzymania i spacyfikowania niepokornej Czeczenii.

Jego rola to postarać się za wszelką cenę przeżyć. Jednocześnie jego szanse są coraz mniejsze. Nie wierzę, że Kadyrow może być gwarantem jakiegokolwiek bezpieczeństwa i stabilności w Czeczenii po śmierci Putina lub jego odejściu od władzy. Bez Putina nie ma Kadyrowa. Dla diaspory ważniejsza jest kwestia przejęcia władzy na Kaukazie Północnym, ponieważ wymaga to dostępu do terytorium, a Gruzja nadal zajmuje pod tym względem całkowicie prorosyjskie stanowisko, bo nikogo nie chce przepuścić przez swoje terytorium.

Jak zamknąć niebo nad Kaukazem na wypadek walk z wojskami wysłanymi przez Moskwę? Tu potrzebne jest porozumienie ze społecznością międzynarodową, przede wszystkim z Amerykanami. Jeśli da się rozwiązać te dwa wyzwania, diaspora nie widzi problemów z ustanowieniem kontroli nad Kaukazem Północnym. Ale co dalej? Mówi się o odrodzeniu Republiki Górskiej albo o federacji narodów Kaukazu. I tu każdy ma inne zdanie.

Zegarek imperium tyka, tymczasem nikt nie jest gotowy na to, że Rosja nagle opuści Kaukaz. Nawet sami przedstawiciele tych narodów. W Dagestanie rozpoczną się konflikty Kumyków z Nogajami, w Czeczenii - z Inguszetią, Osetyjczycy w ogóle znajdą się w opozycji do wszystkich innych narodów kaukaskich, a zwłaszcza do Inguszy, z którymi nie mieli dobrego sąsiedztwa. Czerkiesi z Karaczajami, Bałkarami, Kabardyjczykami... Trzeba będzie coś z tym zrobić. Trzeba będzie jakoś zbudować nowy system polityczny, który będzie stabilny, w którym będzie można zaistnieć, który nie przerodzi się w wojnę wszystkich ze wszystkimi. To jest problem, dla którego świat od lat "sprzedawał" Kaukaz Rosji.

Co do prokremlowskiego stanowiska Gruzji wobec Północnego Kaukazu - jesienią Rosja prawdopodobnie "przyłączy" Osetię Południową, część terytorium Gruzji. Może Tbilisi powinno jednak wesprzeć marzenia narodów kaukaskich o własnej państwowości?

Osetia Południowa to całkowicie nieopłacalny byt. Mieszkało tam dużo ludzi, którzy zostali stamtąd wypędzeni, dla Gruzji jest to bardzo bolesna historia. Z kolei rosyjska Osetia Północna ma ważniejsze problemy niż obrona Osetii Południowej. Jeśli Rosja opuści Kaukaz Północny, obawiam się, że jedynym sojusznikiem chrześcijańskiej Osetii Północnej pozostanie Gruzja. Również Czerkiesi są gotowi uznać pewne sojusznicze relacje z Gruzją, jednym z nielicznych krajów, które uznały ludobójstwo Czerkiesów przez Federację Rosyjską na szczeblu parlamentarnym.

Gruzja za czasów Saakaszwilego zrobiła wiele, aby zdobyć lojalność i dobrą reputację na Północnym Kaukazie. I udało się. Ci z północnej strony granicy ocenili gruzińską policję, która nie ingeruje w życie, oraz brak korupcji na najniższym poziomie. Gruzja była gospodarzem wielu wydarzeń dotyczących Kaukazu Północnego, gdzie nie było cenzury. Ale z drugiej strony Gruzini obawiają się, że masa ludzi, która wymknie się spod kontroli, zagrozi Gruzji. To strach, poprzez który Moskwa od dawna manipuluje swoimi najbliższymi sąsiadami, obywatelami i Zachodem.

Jeśli jednak Moskwa osłabnie, ten domek z kart upadnie. Pytanie brzmi: na ile społeczność światowa jest gotowa do uznania Kaukazu Północnego jako podmiotu i niezależnego bytu politycznego? I tu zła wiadomość dla Kaukazu jest taka, że świat boi się o tym myśleć. Dobrą wiadomością jest to, że nie ma innego wyjścia.

Strategia Zachodu polega na osłabieniu Moskwy do tego stopnia, by przestała komukolwiek zagrażać. W tej formie najprawdopodobniej przestanie kontrolować Kaukaz Północny. A Zachód o tym nie dyskutuje, nie kalkuluje?

Świat nie omówił jeszcze tego, co już się stało z Kaukazem. Dziennikarka Fatima Tłisowa, która otrzymała azyl w Stanach Zjednoczonych, przemawiała w Parlamencie Europejskim 21 maja z okazji Dnia Pamięci o ludobójstwie Czerkiesów. Ale jest to fragmentaryczne, nie ma wizji przyszłości Kaukazu Północnego. Na razie tylko niektórzy politycy, eksperci zaczynają badać sytuację. Temat Kaukazu Północnego ma dość silną konkurencję - dziś losy Ukrainy są o wiele ważniejsze dla całego świata niż los Kaukazu Północnego.

Co więcej, osłabienie Kremla doprowadzi nie tylko do tego, że na Kaukazie Północnym będzie mniej Rosji. Mniej jej będzie w Azji Środkowej, gdzie są Talibowie. Mniej będzie we wschodnich regionach, Jakucji, Buriacji, gdzie są Chiny. Osłabienie Rosji w sposób znaczący zmieni relacje międzynarodowe, musimy się na to przygotować. Myślę, że teraz rozmowa dotyczy płaszczyzn makroekonomicznych i politycznych. A Kaukaz to wciąż regionalna historia z kilkoma miliardami dochodów rocznie. To za mało.

Ale Kaukaz ma inny aspekt - jest on postrzegany na Zachodzie jako region potencjalnie wielkiej niestabilności.

To Kreml rozdmuchał tę historię. Na Kaukazie Północnym mieszka milion Czeczenów i trzy miliony Dagestańczyków - to największe republiki. Jest to niewielki region, a jego zagrożenie dla bezpieczeństwa światowego jest mocno przesadzone. Po 11 września Moskwie udało się całkiem skutecznie "sprzedać" Kaukaz Północny jako źródło niestabilności, a siebie - jako jednego gwaranta bezpieczeństwa w tym rzekomo trudnym regionie. Stało się to źródłem wielu bolączek.

wp.pl

Mimo że minęło 100 dni od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Ukrainę, Moskwa nie osiągnęła nawet hipotetycznego minimalnego celu operacji: opanowania całego Donbasu. Zaciekły opór ukraiński i wsparcie zachodnie dla Kijowa powodują, że mimo koncentracji sił na wybranych odcinkach postępy armii rosyjskiej są powolne i okupione dużymi stratami. Kreml nie decyduje się jednak ciągle na wyraźną eskalację konfliktu czy to poprzez ogłoszenie powszechnej mobilizacji, użycie broni masowego rażenia, czy też przeniesienie konfliktu poza granice Ukrainy. Scenariusze te, choć nie można ich całkiem wykluczyć, wydają się dziś mało prawdopodobne. Rosja raczej ogranicza – zapewne czasowo – skalę swoich ambicji w zakresie zdobyczy terytorialnych na Ukrainie i dąży do osiągnięcia rubieży, które mogłyby stworzyć pozory zwycięstwa i osiągnięcia formalnych celów „operacji specjalnej”. Przede wszystkim jednak Kreml głosi i wierzy, że obecna sytuacja to jedynie epizod w długotrwałej wojnie z całym Zachodem. W związku z tym usiłuje prowadzić agresję gospodarczo-humanitarną, dążąc do maksymalizacji kosztów po stronie Ukrainy i wspierającego ją Zachodu. Liczy przy tym, że ich odporność ma swoje wyraźne granice i w ostateczności zmusi ich do politycznych ustępstw wobec Moskwy, co przyniesie potrzebną przerwę służącą przygotowaniu się Rosji do kolejnego etapu konfrontacji.

Choć po 100 dniach inwazji Rosja okupuje dodatkowo ponad 80 tys. km2 terytorium Ukrainy (łącznie z zajętym w 2014 r. Krymem i częścią Donbasu kontroluje 125 tys. km2, czyli ok. 20% obszaru Ukrainy), nie udało jej się złamać oporu wojskowego i politycznego obrońców. Moskwa nie osiągnęła ani pierwotnych celów maksymalnych operacji – zmiany reżimu w Kijowie i strategicznego podporządkowania całej Ukrainy – ani domniemanych celów „pośrednich” – zajęcia całego wschodniego i południowego pasa terytorium z Charkowem i Odessą oraz przebicia lądowego korytarza do Naddniestrza. Wojska rosyjskie, wycofane z okolic Kijowa oraz obwodów czernihowskiego i sumskiego, a następnie także z części zajętych obszarów obwodu charkowskiego, po to aby skoncentrować siły na priorytetowym odcinku donbaskim, nie zrealizowały nawet w pełni hipotetycznego minimalnego celu operacji. Było nim – poza ustanowieniem lądowego korytarza na Krym – „wyzwolenie Donbasu”, co należało rozumieć jako okupację terytorium ukraińskiego w granicach administracyjnych obwodów ługańskiego i donieckiego (w takich granicach Moskwa uznała „niepodległość” tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych).

Agresor okupuje większość obszaru obwodów chersońskiego i zaporoskiego, co pozwala mu kontrolować lądowy korytarz łączący Rosję i Donbas z Krymem. Niepełne panowanie nad sytuacją w obwodach uniemożliwia organizację pseudoreferendów mających uzasadnić powołanie – analogicznych do ww. „republik ludowych” – marionetkowych państwowości (można było wcześniej zaobserwować przygotowania do takiego scenariusza) lub przejście od razu do kolejnego etapu, czyli ich formalnej aneksji.

Zdeterminowany opór wojsk ukraińskich, cieszący się właściwie pełnym poparciem tamtejszego społeczeństwa, w połączeniu z systematyczną pomocą wojskową i finansową ze strony Zachodu (dostawy coraz bardziej „ofensywnego” i zaawansowanego technicznie uzbrojenia i sprzętu wojskowego, nie tylko poradzieckiego, lecz także zachodniego; kolejne pakiety, głównie amerykańskiej, pomocy finansowej na cele wojskowe, gospodarcze i humanitarne) przyczyniły się znacząco do wyraźnego przyhamowania postępów sił rosyjskich. Do tego ponosiły one duże straty i nawet jeśli uznać szacunki ukraińskie (mówiące o ponad 30 tys. zabitych rosyjskich żołnierzy) za znacznie zawyżone, to ich rozmiar – liczony proporcjonalnie do czasu trwania inwazji – wydaje się przekraczać skalę skutków konfliktów zbrojnych, w jakich uczestniczyły wojska rosyjskie czy radzieckie na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat.

Mimo dużych strat i bardzo ograniczonych postępów Kreml nie decydował się na realizację żadnego z potencjalnych scenariuszy eskalacji konfliktu. Jednym z nich byłoby zerwanie z retoryką „operacji specjalnej” i ogłoszenie (pod pretekstem rzekomego ataku sił ukraińskich na terytorium Rosji) wojny z Ukrainą i powszechnej mobilizacji. Decyzja taka byłaby bardzo niepopularna społecznie (bez względu na formalnie wysokie poparcie Rosjan dla operacji, które przedstawiają sondaże opinii publicznej; ich wyniki należy jednak traktować z dystansem). Mogły na to wskazywać sygnały świadczące o zaniepokojeniu Rosjan prowadzonym przez organy wojskowe procesem rejestracji rezerwistów. Przede wszystkim jednak ogłoszenie powszechnej mobilizacji oznaczałoby faktyczne przyznanie się do (choćby czasowego) fiaska operacji, co – jak się wydaje – nie wchodziło w grę z powodów polityczno-wizerunkowych. Należy domniemywać, że Kreml uznał ponadto, że powszechna mobilizacja nie jest niezbędna do stopniowego osiągnięcia minimalnych celów i można ją zastąpić (obecnie realizowaną) polityką sięgania do „ochotniczego” zaciągu zarówno do sił zbrojnych, jak i formacji nieregularnych (w tym tzw. wagnerowców).

Co więcej, mimo że rosyjska propaganda od dawna głosi, iż na Ukrainie toczy się de facto wojna z Zachodem, z USA na czele (wspierającymi Kijów z całych sił), to Kreml nie decydował się na logiczne polityczno-propagandowe uzasadnienie takiej tezy w postaci poszerzenia konfliktu poza granice Ukrainy – na obszar sąsiednich państw NATO. Taki kolejny scenariusz eskalacji zakładałby zapewne, początkowo rzekomo przypadkowe, a następnie demonstracyjnie celowe, ostrzały terytorium RP. W rosyjskiej propagandzie od dłuższego czasu Polska pełni rolę najważniejszego – po Ukrainie i USA – wroga Rosji, będąc przy tym kluczowym hubem i korytarzem dla zachodniego wsparcia wojskowego dla Ukrainy. Jak się wydaje, Kreml ciągle obawia się nie tylko i nie tyle potencjalnej odpowiedzi wojskowej NATO (wobec jednoznacznej deklaracji prezydenta USA Joego Bidena, że będzie broniony każdy cal terytorium sojuszniczego). Tym, co odstrasza Moskwę, są zapewne dalsze zachodnie sankcje gospodarcze (dotkliwe, zwłaszcza długofalowo, mimo buńczucznych zapewnień rosyjskiej propagandy), a także oczekiwany w takiej sytuacji jakościowy wzrost militarnego i finansowego wsparcia Ukrainy ze strony USA i wybranych sojuszników.

Z tych samych powodów Kreml nie decydował się na jeszcze inny scenariusz eskalacji: użycie w konflikcie na Ukrainie broni masowego rażenia, przede wszystkim taktycznej broni jądrowej. Jak się wydaje, może to być poważnie rozpatrywane tylko w sytuacji, gdyby rosyjska operacja wojskowa zaczęła ponosić spektakularną klęskę, to jest gdyby siłom ukraińskim, w ramach kontrofensywy, udało się wejść na terytorium, które Rosja uznaje za własne (dotyczy to zwłaszcza Krymu). Celem takiego działania byłoby wówczas wymuszenie przerwania operacji i sprowokowanie politycznej interwencji państw zachodnich w Kijowie w celu powstrzymania dalszej eskalacji i ograniczenia ofiar. W wariancie maksimum miałoby to doprowadzić do zgody władz ukraińskich na warunkową kapitulację, tj. przyjęcie politycznych żądań Moskwy dotyczących ograniczenia suwerenności Ukrainy (poprzez akceptację permanentnego statusu pozablokowego, jej częściową demilitaryzację, faktyczne zerwanie ściślejszej współpracy, zwłaszcza wojskowej, z Zachodem). Ponieważ jednak – przynajmniej bez znaczącego zwiększenia wsparcia zachodniego – armia ukraińska nie wydaje się być zdolna do tak daleko idących działań ofensywnych, scenariusz użycia przez Rosję na Ukrainie taktycznej broni jądrowej należy wciąż oceniać jako bardzo mało prawdopodobny.

Wobec niewielkich sukcesów na froncie oraz niechęci do eskalacji konfliktu Kreml stosuje kombinację działań, zakładającą – z jednej strony – próbę uzyskania takich zdobyczy polityczno-terytorialnych na Ukrainie, które dałyby się rozegrać propagandowo jako sukces „operacji specjalnej” i uzasadniały przerwę w akcji militarnej, z drugiej zaś – systematyczne wyniszczanie Ukrainy poprzez długotrwały konflikt zbrojny, presję gospodarczą (w tym blokadę portów) i katastrofę humanitarną. Obydwa cele nie wykluczają się wzajemnie i mogą być realizowane jednocześnie lub sekwencyjnie.

Scenariusz stopniowego – prawdopodobnie do jesieni 2022 r. – osiągnięcia w ramach ofensywy zbrojnej zakładanych minimalnych rubieży terytorialnych na Ukrainie, tj. obszarów całych obwodów ługańskiego, donieckiego, chersońskiego i zaporoskiego, pozwoliłby Kremlowi na ogłoszenie „zwycięstwa” polegającego na „wyzwoleniu Donbasu” i zabezpieczeniu lądowego pomostu na Krym. To, jak zakłada Moskwa, umożliwiłoby jej realizację jednego z dwóch podwariantów. Jednym z nich byłoby zawarcie – przy zachodnim pośrednictwie – rozejmu lub nawet ograniczonego porozumienia politycznego z Kijowem. W takiej sytuacji Kreml miałby nadzieję, że część zachodnich elit politycznych (pod presją lobby biznesowych) nie tylko powstrzymałaby nakładanie kolejnych sankcji gospodarczych, lecz być może także doprowadziłaby do rozpoczęcia procesu ich znoszenia i powrotu do dialogu politycznego z Moskwą – zarówno o bezpieczeństwie, jak i biznesowego. To dałoby Rosji czas również na odbudowę potencjału wojskowego nadwątlonego przez toczony konflikt i przygotowanie się do jego kontynuowania przy nadarzającej się sposobności.

Próba realizacji takiego scenariusza przez Moskwę nie uwzględnia jednak, jak się wydaje, determinacji i woli walki Ukrainy, jej niezgody na zamrożenie konfliktu, a zwłaszcza braku akceptacji dla choćby czasowych dalszych strat terytorialnych oraz większych ustępstw politycznych. Dlatego alternatywnym podwariantem – w przypadku niezgody Kijowa – byłoby ogłoszenie jednostronnego zawieszenia operacji bądź kontynuowanie działań wojennych w formie konfliktu o niskiej intensywności (przejście do obrony umocnionych pozycji rosyjskich w Donbasie, obwodach chersońskim i zaporoskim) i – prawdopodobnie – dokonanie formalnej aneksji większości lub całości zajętych terytoriów. Stanowiłoby to przypieczętowanie „zwycięstwa” w oczach rosyjskich elit i społeczeństwa. Już obecnie trwają przygotowania do realizacji takiego scenariusza, głównie poprzez gospodarcze, administracyjne i infrastrukturalne włączanie okupowanych obszarów południowo-wschodniej Ukrainy do Rosji (np. wprowadzanie rosyjskiej waluty, systemu podatkowego, sygnału telewizyjnego i telefonii komórkowej, deportacja części ludności w głąb Rosji). Zarazem pozostawienie wojsk rosyjskich na terenach zajętych w dotychczasowej fazie konfliktu dawałoby możliwość przygotowania się do przegrupowania, odbudowy potencjału i wznowienia „wojny kontynuacyjnej” przeciwko Ukrainie, być może słabszej gospodarczo oraz o coraz bardziej nadszarpniętym morale armii i społeczeństwa.

Moskwa, świadoma problemów z osiągnięciem maksymalnych celów militarnych i politycznych w obecnej fazie konfliktu, stara się równocześnie zrealizować inny plan, którym jest systematyczne wyniszczanie Ukrainy. Wprawdzie nie doszło do znaczącej eskalacji ataków rakietowych ze strony Rosji (istnieje domniemanie, że Moskwa nie chce doprowadzić do grożącego jej w takiej sytuacji deficytu zdolności), jednak prowadzone są one nieustannie i systematycznie w różnych punktach Ukrainy, a lokalnie (na froncie donbaskim) ostrzał artyleryjski powoduje całkowitą dewastację infrastruktury, w tym cywilnej. W rezultacie straty materialne (rosyjskie naloty zniszczyły m.in. ukraińską infrastrukturę produkcji i zaopatrzenia w paliwo), ale także ludzkie po stronie ukraińskiej kumulują się. Przedłużanie się tego stanu prowadzić będzie do dalszego pogłębiania się kryzysu gospodarczego i katastrofy humanitarnej na Ukrainie. Co więcej, Rosja – blokując port w Odessie, a tym samym eksport zboża z Ukrainy, oraz znacznie utrudniając prowadzenie zarówno siewu, jak i zbioru zbóż (Ukraina odpowiada corocznie za ok. 16% globalnego eksportu kukurydzy i 10% eksportu pszenicy) – zwiększa prawdopodobieństwo wystąpienia poważnego kryzysu żywnościowego, który dotknie w pierwszym rzędzie wiele państw Bliskiego Wschodu i Afryki, ale pośrednio (poprzez wzrost cen) też rozwinięte społeczeństwa Zachodu. W ten sposób, obok „broni energetycznej” (celowego zwiększania – zwłaszcza w Europie – deficytu nośników energii), Rosja stosuje „broń żywnościową” (sama również ogranicza własny eksport zbóż do wybranych państw).

Ponieważ taki rozwój sytuacji może prowadzić do znaczącego zwiększenia presji migracyjnej z ogarniętych kryzysem żywnościowym regionów do Europy, możemy tu mówić także o „broni migracyjnej” Moskwy. Przyjęta strategia ma na celu przede wszystkim stworzenie narzędzi szantażu wobec Zachodu. Nieprzypadkowo Rosja oficjalnie uzależnia swoje ewentualne działania na rzecz odblokowania ukraińskiego eksportu od zniesienia części zachodnich sankcji. Faktycznym dążeniem Moskwy jest jednak doprowadzenie do stopniowej gospodarczej i społecznej, a następnie politycznej destabilizacji państw zachodnich w ramach toczonej przez nią wojny z Zachodem.

Kreml liczy, że połączony efekt rosnących strat materialnych i ludzkich na Ukrainie, kryzysów energetycznego, gospodarczego, żywnościowego i migracyjnego w Europie, USA i innych regionach świata stopniowo spowoduje zmianę postawy kluczowych państw zachodnich wobec konfliktu – w następstwie będą one wywierać rosnącą presję polityczną na Kijów w celu doprowadzenia do jego jak najszybszego zakończenia (lub przynajmniej zamrożenia), nawet za cenę politycznych i terytorialnych ustępstw wobec Moskwy. Jak się wydaje, w wariancie optymistycznym dla Kremla mogłoby do tego dojść jeszcze latem 2022 r. (przed pełnym ujawnieniem się efektów kryzysowych), zimą (pod wpływem lokalnego głodu w najbiedniejszych państwach i problemów z zaopatrzeniem w energię w Europie w zimowym sezonie grzewczym) lub w ostateczności w kolejnych sezonach (np. wiosną i latem 2023 r., kiedy być może wystąpią masowe fale migracyjne).

Podobnie jak to było do tej pory, realizacja powyższych scenariuszy zależna jest od wielu czynników, wśród których najistotniejsze wydają się: zdolność i determinacja Ukraińców do oporu przeciwko agresorom, skala i systematyczność zachodniego wsparcia (nie tylko militarnego, lecz także gospodarczego i infrastrukturalnego) dla Ukrainy oraz zakres odporności i poziom politycznej stabilności państw zachodnich, ale też samej Rosji.

Jeśli chodzi o ten ostatni czynnik, to nie ma obecnie przesłanek, aby sądzić, że pogarszająca się – głównie z powodu zachodnich sankcji – sytuacja gospodarcza w Rosji będzie w stanie, przynajmniej w perspektywie krótkoterminowej, doprowadzić do wewnętrznej destabilizacji w tym państwie, a tym samym wpłynąć na jego politykę wobec Ukrainy. Zmasowana propaganda państwowa, zniszczenie niezależnych mediów i stłumienie przejawów aktywności opozycyjnej oraz zastraszenie elit politycznych przy braku widocznych podziałów mogących zagrozić Kremlowi, jak również stopniowe przejście gospodarki na model wojenno-mobilizacyjny zwiększają pole manewru rosyjskich władz w agresywnej polityce zewnętrznej.

To wszystko skłania do wyciągnięcia wniosku, że rządząca Rosją grupa putinowska nie zrezygnuje ze swych maksymalistycznych celów politycznych dotyczących Ukrainy. W sytuacji gdyby Moskwie nie udało się doprowadzić do relatywnie szybkiego politycznego podporządkowania napadniętego kraju i poważnego ograniczenia jego suwerenności na drodze narzuconego porozumienia politycznego (co obecnie wydaje się mało prawdopodobne), planem Kremla pozostanie nie tylko uzyskanie zdobyczy terytorialnych, lecz także zamiana Ukrainy w państwo upadłe, być może rozczłonkowane, w pełni podatne na rosyjską presję polityczną i wojskową. Ograniczony potencjał militarny, uniemożliwiający osiągnięcie celów maksymalnych w czasie obecnej ofensywy, zwiększa prawdopodobieństwo przekształcenia się konfliktu w wojnę na wyczerpanie, która – ze zmienną intensywnością (w tym z okresami wstrzymywania działań militarnych) – toczyć się może przez wiele lat. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że Kreml traktuje agresję na Ukrainę jako kluczowy element niszczenia ładu politycznego i bezpieczeństwa w Europie w ramach toczonej przez siebie długiej wojny z Zachodem.

osw.waw.pl

Decyzja prezydenta Wołodymyra Zełenskiego o pozostaniu w Kijowie po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji 24 lutego i bezzwłoczne przejęcie przywództwa w obronie kraju już pierwszego dnia wojny uczyniły z niego lidera, wokół którego skonsolidowało się społeczeństwo i większość elit politycznych. Jego postawa w pełni odzwierciedlała nastroje społeczne, co wraz ze skutecznym oporem armii pozwoliło Ukrainie – mimo utraty kontroli nad częścią terytoriów na wschodzie i południu kraju (łącznie ok. 80 tys. km2) – zachować suwerenność, funkcjonalność instytucji państwowych i uniemożliwić Kremlowi zrealizowanie pierwotnych celów militarnych i politycznych. 100 dni skutecznego oporu jest niewątpliwym sukcesem, który podbudował dumę i ambicje Ukraińców oraz skłonił władze i społeczeństwo do formułowania dalekosiężnych celów politycznych: odzyskania Krymu i Donbasu, totalnego odcięcia się od wszystkiego, co rosyjskie, a w efekcie do zbudowania nowej Ukrainy – nowoczesnej i instytucjonalnie przynależącej do Europy. Skala rosyjskich zbrodni wojennych drastycznie zmniejszyła przyzwolenie społeczne na jakikolwiek kompromis z Rosją. Zarazem przedłużająca się wojna zwiększa bilans ofiar wojskowych i cywilnych oraz pogłębia katastrofę gospodarczą i infrastrukturalną, co uzależnia kraj od pomocy państw Zachodu. Podobnie zdolności na polu walki zależą od zachodniej pomocy militarnej: dostaw uzbrojenia i amunicji, a tym samym woli politycznej elit rządzących tych państw.

Inwazja potwierdziła olbrzymi potencjał mobilizacyjny ukraińskiego społeczeństwa, widoczny już podczas tzw. pomarańczowej rewolucji (2004/2005) czy rewolucji godności (2013/2014). Groźba zajęcia kraju przez wojska rosyjskie i ograniczenia zarówno suwerenności politycznej, jak i indywidualnych wolności obywatelskich, stała się zagrożeniem o charakterze egzystencjalnym i wywołała zdecydowany opór. W ciągu pierwszych dziesięciu dni wojny do szeregów wojsk obrony terytorialnej zgłosiło się ponad 100 tys. obywateli, stworzono kilkaset lokalnych jednostek złożonych z ochotników, a plan powszechnej mobilizacji realizowany jest bez większych problemów. Ukraińcy praktykują różne formy oporu wobec Rosji, nie jest to jedynie walka z bronią w ręku: pomagają finansowo, wpłacając środki na specjalne konta, prowadzą zbiórki na rzecz zakupu sprzętu wojskowego dla armii, dostarczają żołnierzom wyżywienie i odzież, udzielają się jako wolontariusze w centrach dla wewnętrznie przemieszczonych osób, pomagają w rozdziale i dystrybucji pomocy humanitarnej. Choć nie ma badań mierzących odsetek obywateli aktywnie zaangażowanych w opór, większość społeczeństwa nawet jeśli nie podejmuje konkretnych działań przeciwko okupantowi, to popiera walczących. Można do nich też zaliczyć mężczyzn, którzy często powracają do kraju.

Zjawisko otwartej kolaboracji na terenach zajętych przez Rosję należy ocenić jako stosunkowo marginalne, choć w wyniku działań okupanta postawy przystosowawcze będą się upowszechniać – ich wytłumaczeniem jest konieczność uzyskania środków do życia, wynikają one również z presji, a często też terroru sił rosyjskich. Także społeczne poparcie dla władz okupacyjnych jest niskie, o czym świadczą nie tyle optymistyczne raporty ukraińskich władz lokalnych, ile odkładanie w czasie z powodu trudności organizacyjnych tzw. referendów o przyłączeniu zajętych terenów do Rosji. Coraz bardziej widoczne są działania rozpoznawczo-dywersyjne na tyłach wroga w postaci zarówno drobnych, choć wymagających odwagi aktów, jak zdjęcie rosyjskich flag z masztów czy patriotyczne graffiti na murach, ale także zamachy na kolaborantów, ataki na obiekty administracji okupacyjnej czy niszczenie rosyjskiego sprzętu wojskowego.

Brutalności rosyjskich działań – bombardowania obiektów cywilnych, ostrzały rakietowe zablokowanych ośrodków miejskich (Mariupol), liczne zbrodnie wojenne (Bucza, Irpień itd.) zwiększają determinację obrońców, dla których perspektywa życia pod rosyjską okupacją w przypadku przegrania wojny jest scenariuszem nieakceptowalnym. Wprawdzie zmęczenie wojną nieuchronnie postępuje wraz z rosnącym zubożeniem społeczeństwa, kryzysem humanitarnym, wewnętrznymi przemieszczeniami ludności i innymi problemami bytowymi, lecz dotychczas nie przekłada się na otwarty sprzeciw wobec polityki władz oraz na wolę kompromisu z Rosją, co zakładałoby znaczne ustępstwa terytorialne bądź polityczne.

W tle społecznej konsolidacji i mobilizacji przeciwko agresji postępuje proces odrzucenia wszystkiego, co rosyjskie. Dekomunizacja przestrzeni publicznej, która rozpoczęła się po rosyjskiej agresji w 2014 r., przerodziła się w spontaniczną derusyfikację różnych sfer życia społecznego. W coraz liczniejszych miastach – zarówno na zachodzie kraju, np. w Użhorodzie czy we Lwowie, ale także w stolicy czy położonym na wschodzie Dnieprze i Charkowie – likwiduje się pomniki związane z rosyjską historią i kulturą, zmienia nazwy ulic czy placów i nadaje im nazwiska bohaterów trwającej wojny, nazwy heroicznie broniących się miast, ale także państw sojuszników (np. ul. Polska w Dnieprze). Odrzucany jest również rosyjski jako język publicznej komunikacji. Przekaz mediów – nie tylko tradycyjnych, obwarowanych kwotami ustanowionymi po 2014 r., lecz przede wszystkim społecznościowych – ulega świadomej ukrainizacji: osoby publiczne, celebryci demonstracyjnie rezygnują z rosyjskiego. Kryzys przeżywa Ukraiński Kościół Prawosławny Patriarchatu Moskiewskiego, który próbuje ograniczyć powiązania z Moskwą, przez większość jego wiernych uznawane za toksyczne. Trendy derusyfikacyjne – zarówno w kulturze, jak i w orientacjach politycznych, gdzie atrakcyjność Rosji sięgnęła poziomu błędu statystycznego – formują nową świadomość. Jest ona zbudowana na przekonaniu, że Ukraina jest przedmurzem cywilizacji zachodniej przeciwstawiającym się zbrojnie wschodniemu najeźdźcy, przynależy do Europy mentalnie, a politycznie jej miejsce jest w UE.

Opór totalny ukraińskiego społeczeństwa nie byłby możliwy bez zaufania do liderów politycznych. Zełenski wykazał się odwagą i bezkompromisowością, czym zadziwił nie tylko Ukraińców, lecz także świat zachodni. Dzięki aktywnej dyplomacji i trafnie dostosowanym do odbiorców przemówieniom w krajowych parlamentach stał się globalną ikoną walki o wolność i obiektem dumy obywateli. Jeśli wierzyć badaniom opinii publicznej czasu wojny, Zełenski cieszy się obecnie ponad 90% poparciem społecznym.

W pierwszych tygodniach inwazji elity polityczne zaprzestały krytyki prezydenta, skupiając się na walce przeciwko agresorowi. Prywatne telewizje połączyły siły, by prowadzić wspólną transmisję, a życie polityczne zeszło na dalszy plan. Częściowo stało się to dlatego, że politycy chcieli zademonstrować jednomyślność wobec agresora i nie epatować partykularnymi interesami, częściowo zaś dlatego, że regulacje stanu wojennego i kwestie bezpieczeństwa radykalnie ograniczyły możliwości rywalizacji o głosy wyborców. Nie bez znaczenia jest też fakt, że krytyka popularnego Zełenskiego stawała się bezproduktywna, a w obliczu zewnętrznej agresji mogłaby być przez społeczeństwo uznana za zdradę. W kolejnych tygodniach przekaz medialny został ustawowo podporządkowany potrzebom informacyjnym walczącego kraju, co dodatkowo ograniczyło jego pluralizm. De facto zniknęła także główna trybuna polityczna jaką była Rada Najwyższa – w czasie wojny obraduje online i bez kamer, a najważniejsze ustawy głosuje w czasie krótkich posiedzeń offline większością konstytucyjną w celu pokazania jedności i determinacji w powstrzymywaniu Rosji.

Uzyskawszy kontrolę nad przekazem medialnym, obóz Zełenskiego nie zaniechał wykorzystania tej sytuacji do systemowego umocnienia się na scenie politycznej. Pełną kompromitację sił prorosyjskich, przede wszystkim Opozycyjnej Platformy – Za Życie, wykorzystano najpierw do jej zawieszenia, a następnie rozwiązania jej frakcji w parlamencie (w maju partie prorosyjskie zostały ustawowo zdelegalizowane). W efekcie deputowani zdecydowali się na współpracę z władzą. Wznowiono także walkę z byłym prezydentem Petrem Poroszenką, któremu przed inwazją postawiono zarzuty m.in. zdrady stanu. W maju odłączono sprzyjające mu stacje telewizyjne od transmisji cyfrowej, uzasadniając tę decyzję „narcyzmem” byłego przywódcy, odgrzano również sprawę zarzutów karnych i opublikowano (niewnoszące wiele nowego do sprawy) zeznania zatrzymanego wcześniej prorosyjskiego polityka Wiktora Medwedczuka. Inni, jak np. Julia Tymoszenko czy popularny przed inwazją, lecz skłócony z Zełenskim b. przewodniczący parlamentu Dmytro Razumkow, stracili większą część poparcia i walczą o przetrwanie w świadomości wyborców, starając się uzyskać dostęp do programów informacyjnych. Wydaje się, że wraz z ustabilizowaniem się sytuacji na frontach ekipa prezydenta uznała, że groźba utraty państwowości została (przynajmniej na jakiś czas) odsunięta, a wojnę i wysokie poparcie można zdyskontować dla zdyskredytowania przeciwników politycznych.

Stan wojny, w którym znalazła się Ukraina, znacząco ograniczył wpływ na politykę ukraińskich oligarchów. Do tej pory realizowali oni go poprzez treści promowane w należących do nich głównych mediach (przede wszystkim kanałach telewizyjnych), zapraszanych do studia polityków, a także poprzez wpływ w partiach politycznych i kontrolę nad częścią deputowanych podczas głosowań. Zanik życia politycznego, w tym parlamentarnego, i ograniczenia w przekazie medialnym nałożone w ramach regulacji prawnych związanych ze stanem wojennym spowodowały, że znaczenie polityczne oligarchów spadło. Osłabła też ich rola w gospodarce kraju: działania militarne i utrata terytoriów pozbawiły ich części aktywów, w tym mocy produkcyjnych, oraz utrudniły sprzedaż towarów na rynki zagraniczne. Jednocześnie jednak większość wielkiego biznesu potępiła rosyjską inwazję i aktywnie poparła przeciwstawienie się jej – dostarczała pomoc humanitarną, wspierała armię i oddziały obrony terytorialnej, płaciła awansem podatki do budżetu.

Rosyjska inwazja zniszczyła znaczną część ukraińskiej gospodarki i wywołała głęboki kryzys finansowy. Wedle różnych szacunków PKB Ukrainy w 2022 r. zmniejszy się nawet o 45%, choć będzie to w dużej mierze zależało od zakresu i intensywności działań militarnych w kolejnych miesiącach. Wyzwaniem jest bieżące bilansowanie budżetu – szacuje się, że co miesiąc Ukraina potrzebuje ok. 5 mld dolarów zewnętrznej pomocy finansowej. W tym celu władze usilnie zabiegają o zagraniczne wsparcie, przede wszystkim o bezzwrotne granty, ale także o nisko oprocentowane pożyczki, gdyż samodzielnie kraj jest w stanie pokrywać jedynie około połowy bieżących wydatków budżetowych. Według ministra finansów Serhija Marczenki od początku inwazji na Ukrainę napłynęło ponad 6 mld dolarów pomocy zagranicznej, rząd zaś wypuszcza tzw. obligacje wojenne, skupowane głównie przez Narodowy Bank Ukrainy (ponad 4 mld dolarów). Jest to jednak de facto „drukowanie” pieniądza, a to prędzej czy później odbije się jeszcze szybszym wzrostem inflacji i spadkiem wartości ukraińskiej waluty. Straty gospodarcze wynikające bezpośrednio z uszkodzeń infrastruktury wyceniane były pod koniec maja na 105,5 mld dolarów, zaś po dodaniu strat pośrednich – w wyniku spadku PKB (o 16% w I kwartale), wstrzymania inwestycji i odpływu siły roboczej – nawet na 600 mld dolarów. Przy obecnym stanie budżetu rząd jest w stanie dokonywać napraw jedynie niewielkiej części infrastruktury, przede wszystkim krytycznej, ponieważ gros środków przeznacza na potrzeby armii. Gospodarka Ukrainy przestawiła się na tory wojenne – według słów Marczenki wydatki wojskowe stanowiły na przełomie maja i czerwca trzy czwarte całego ukraińskiego budżetu.

Oprócz strat poważne wyzwanie stanowi przywrócenie sprzedaży produkcji za granicę. Ukraińska gospodarka w dużej mierze opierała się na eksporcie towarów (ok. 50% udziału w PKB), przy czym dwie trzecie tego eksportu realizowano drogą morską, a wskutek blokady portów przez flotę rosyjską jest on radykalnie ograniczony. Wobec zniszczeń kombinatów Azowstal, MMK im. Iljicza, a także innych wielkich zakładów w Donbasie (m.in. kombinatu koksochemicznego w Awdijiwce) znaczenie eksportu produkcji hutniczej przez porty w Mariupolu czy Berdiańsku relatywnie spadło. Kluczowe dla sprzedaży zagranicznej zbóż i żywności (ponad 40% dochodów z eksportu) czarnomorskie porty w Mikołajowie, Jużnym, Odessie czy Czarnomorsku nie realizują obecnie przeładunku. Negatywnie wpływa to na nastroje producentów – choć rząd deklaruje, że obsiano ponad 70% ubiegłorocznego areału, to brak perspektyw wywiezienia większości zbiorów osłabia motywację właścicieli agroprzedsiębiorstw do inwestowania w coraz droższe i deficytowe nawozy i paliwa. Z kolei przekierowanie potoków transportowych do kołowych i kolejowych przejść granicznych z UE jest zadaniem kosztownym i długotrwałym (szacuje się, że do końca roku z Ukrainy będzie do wywiezienia ok. 50 mln ton samych zbóż) ze względu na szereg wąskich gardeł, takich jak przepustowość przejść granicznych, dostępność taboru kolejowego itp.

Perspektywy

Należy oczekiwać, że wojna na Ukrainie potrwa przynajmniej kilka miesięcy. Państwo i społeczeństwo będzie się adaptować do życia w nowych warunkach. Kontynuowanie działań militarnych będzie dalej utrudniać życie gospodarcze na terenach nimi objętych, jednak poza nimi biznes i usługi już się odradzają, powstają też nowe łańcuchy dostaw i szlaki logistyczne. Powoli odmrażać się będzie życie polityczne, a wraz z nim rosnąć krytyka władz. Jednocześnie czas nie gra na korzyść Ukrainy. Nawet z wysokim morale i wielką determinacją obywateli do zwycięstwa kraj nie jest w stanie samodzielnie zapewnić sobie środków do długotrwałego skutecznego oporu, a jego rezerwy – ludzkie, militarne i finansowe – są mniejsze niż rosyjskie. Zrujnowanie gospodarcze państwa oraz przewaga w sprzęcie i uzbrojeniu armii rosyjskiej doprowadziły do sytuacji, w której kontynuowanie oporu (nie mówiąc już o kontrofensywie) uzależnione jest od pomocy z zewnątrz.

Państwa zachodnie przeszły podczas trwającej inwazji długą drogę: o ile jeszcze cztery miesiące temu dostarczanie nawet posowieckiego sprzętu wojskowego dla Kijowa wywoływało kontrowersje, o tyle w ostatnich tygodniach Kijów pozyskuje również ciężkie uzbrojenie zachodnich konstrukcji, choć wciąż w ilościach dalece niewystarczających. Sukces Ukrainy zależeć więc będzie nie tyle od podtrzymania tego trendu, co od zwiększenia zakresu i tempa dostaw. Pojawiają się także obiecujące inicjatywy mające na celu zwiększenie płynności ukraińskiego budżetu oraz ułatwienie zbytu produkcji na rynkach zagranicznych – to ważne, ponieważ zabezpieczenie socjalne obywateli zwiększy zarówno ich determinację do dalszego oporu, jak i ich odporność w warunkach kryzysu.

Dotychczasowa skuteczność armii ukraińskiej na polu walki spowodowała zmianę priorytetów Kijowa. W pierwszych dniach inwazji celem było odparcie ataku na wszystkich trzech frontach: północnym, wschodnim i południowym. Kijów przystąpił też do negocjacji z Rosją, która traktowała je jako narzędzie do wymuszenia kapitulacji. Pierwsze porażki armii agresora, a po miesiącu wycofanie się przez nią z północnych obwodów Ukrainy utwierdziły władze w przekonaniu, że opór jest skuteczny. Ujawniona skala zbrodni wojennych dodatkowo usztywniła stanowisko władz co do możliwości kontynuowania negocjacji z Rosją – rozmowy z Kremlem stały się też bowiem społecznie nieakceptowalne.

Dobrze czytając nastroje społeczne oraz czując wsparcie militarne, finansowe i dyplomatyczne Zachodu, władze ukraińskie – nie odrzucając opcji bezpośrednich rozmów z Władimirem Putinem – nie wykluczyły w maju próby odbicia nie tylko terenów zajętych po 24 lutego, lecz także zabranych w 2014 r. – Krymu i Donbasu. Te odważne deklaracje wywołały obawy wśród części zachodnich sojuszników, że zbyt znaczne postępy militarne Ukrainy mogą sprowokować Putina do eskalacji działań, w tym do użycia taktycznej broni jądrowej. W rezultacie w kolejnych miesiącach Zełenski będzie musiał precyzyjnie nawigować pomiędzy oczekiwaniami społeczeństwa a obawami partnerów zachodnich, by utrzymać wsparcie zarówno ze strony jednych, jak i drugich.

osw.waw.pl

Niemcy nie mogą ponownie uzależnić się od importu z gazu i ropy z Rosji po wojnie w Ukrainie — powiedział minister rolnictwa Cem Oezdemir w wywiadzie dla dziennika "Die Welt". - Nie wolno nam już nigdy uzależnić się tak bardzo, aby można było nas szantażować — podkreślił.

- Niepokoi mnie obecny rozwój cen żywności, spowodowany wojną na Ukrainie. Powinniśmy pamiętać, że jest to część perfidnej strategii Putina, by wzniecać niepokój i chaos na całym świecie – ocenił Oezdemir.

Jak podkreślił polityk Zielonych, częścią strategii wojennej Rosji jest zniszczenie infrastruktury rolniczej. - Putin chce nie tylko wyeliminować demokrację, ale także odciąć Ukrainę od światowych rynków. Eksport produktów rolnych jest kręgosłupem ukraińskiej gospodarki – powiedział Oezdemir. Zaznaczył, że w ramach pomocy UE zawiesiła cła na import zboża z Ukrainy, co jest "bezprecedensowym gestem solidarności", a Komisja Europejska przedstawiła plan działania na rzecz stworzenia "korytarzy solidarności", którymi można będzie eksportować zboże.

- To musi nastąpić teraz, bo ukraińskie magazyny są pełne i zbliżają się kolejne żniwa – podkreślił Oezdemir. Poinformował, że Niemcy pomagają wdrażać rozwiązania logistyczne, mające ułatwić transport zboża ciężarówkami drogą lądową, przy wykorzystaniu punktów dystrybucji pomocy humanitarnej na wschodzie Polski.

- Przyglądamy się również transportowi Dunajem i zastanawiamy się, w jaki sposób możemy wykorzystać zdolności przewozowe tą drogą. Oczywiście optymalna byłaby droga morska, którą w czasie pokoju wysyłano miesięcznie od czterech do pięciu milionów ton zboża. Niestety, obecnie port w Odessie jest blokowany przez Rosjan – przypomniał minister.

Oezdemir zgodził się, że zamrożone i zablokowane rosyjskie aktywa powinny posłużyć do finansowania pomocy transportowej i humanitarnej dla Ukrainy, mimo że "z prawnego punktu widzenia nie jest to łatwe". - Należy dołożyć starań, aby Rosja również zapłaciła za odbudowę Ukrainy. Przynajmniej część pieniędzy oligarchów i rosyjskich firm powinna zostać przeznaczona na ten cel — zaznaczył.

- Musimy zmniejszyć naszą zależność od paliw kopalnych w perspektywie długoterminowej. Po zakończeniu wojny nie może być powrotu do importowania rosyjskiego gazu czy ropy. Musimy zamknąć rozdział dotyczący paliw kopalnych z Rosji — podkreślił. - Nie wolno nam już nigdy uzależnić się tak bardzo, aby można było nas szantażować. Wielokrotnie ostrzegałem przed tym w odniesieniu do Rosji, dotyczy to również Chin – wyjaśnił niemiecki minister rolnictwa.

money.pl