Z grubsza rzecz biorąc na świecie postrzega się relacje rosyjsko-chińskie na trzy sposoby. Po pierwsze, tak, jak w Rosji i Chinach - przez pryzmat „oficjalnego optymizmu”. Według tej optyki stosunki rosyjsko-chińskie są najlepsze w historii, Moskwa i Pekin zostawiły za sobą dawne spory i zbudowały model relacji będący wzorem dla innych mocarstw. Do tej oficjalnej narracji wkradną się czasem jakieś głosy rozbieżne, ujawnią się jakieś rosyjskie lęki, bądź chiński wielkomocarstwowy szowinizm. Ale to margines. Nawet pozwalający sobie na pewną krytykę swoich władz „niezależni eksperci” (cudzysłów celowy, bo w Rosji i Chinach bycie niezależnych ekspertem to funkcja, nie wybór) tacy jak Dmitri Trenin czy Fu Yin przyznają, że stan relacji Moskwy z Pekinem jest dobry.
Zupełnie inaczej patrzą na to na Zachodzie. Tam dominuje spojrzenie najlepiej uchwycone przez byłego australijskiego dyplomatę (pochodzenia chińskiego) Bobo Lo w książce The Axis of Convenience (i powtarzane w kolejnych tekstach). Według niego relacje rosyjsko-chińskie są cyniczne i oportunistyczne. Oparte na zasadzie „żyj blisko z przyjaciółmi i jeszcze bliżej z wrogami”. Przez to płytkie – stąd tytułowa „oś wygody”. Siłą niepartnerskiego związku Moskwy i Pekinu jest „antyrelacja” wobec USA. To powoduje, według tej narracji, ograniczenia i podatność na zmienne koleje losów relacji rosyjsko-amerykańskich i chińsko-amerykańskich.
Trzeba uczciwie przyznać, że ta wizja, filozoficznie wywodząca się z realizmu politycznego, ma solidne postawy. Zarówno Rosja, jak i Chiny politycznie nie mają złudzeń, nie wierzą w ideały ani postęp ludzkości w „cywilizowaniu” stosunków międzynarodowych. Według nich światem powinny rządzić mocarstwa wzajemnie szanujące własną suwerenność, strefy wpływów i nie ingerujące w swoje wewnętrzne sprawy (za to w sprawy pomniejszych państw – jak najbardziej). Mocarstwa będą dzięki temu równoważyć się wzajemnie, niczym w XIX-wiecznym bismarckowskim koncercie, co jest znacznie lepszym pomysłem na trwały pokój niż próby ujednolicenia świata poprzez narzucenie mu wspólnych demokratycznych wartości. Rzecz jasna inny jest realizm polityczny w Rosji („hobbesowski realizm”, z absolutnym prymatem siły – wszak „człowiek człowiekowi wilkiem” – oparty na leninowskiej zasadzie „kto kogo”), a inny w Chinach („moralny realizm”, z akcentem na moralne przywództwo mające poprzez dobry przykład przywrócić odpowiednią hierarchię – z Chinami na czele – stosunkom międzynarodowym i przez to zbudować trwałą światową harmonię).
Lecz co do zasady Rosja i Chiny się zgadzają: nie ma uniwersalnych zasad, mocarstwa są wobec innych „równiejsze”, a hegemonia amerykańska jest anomalią i już dawno powinna się skończyć.
Z tych wszystkich względów patrzenie na Rosję i Chiny przez pryzmat realizmu politycznego (w tym nurcie mieście się ostatnio modna intelektualnie geopolityka, będąca de facto zwulgaryzowaną wersją realizmu politycznego) jest tak popularne, by nie powiedzieć: naturalne. I ma sens. Ale ma też ograniczenia. Stricte realistyczne spojrzenie nie tłumaczy dlaczego Rosja i Chiny jeszcze nie rzuciły się sobie do gardeł. Czemu Rosja po kryzysie 2008 r. zbliżyła się do Chin, zamiast się od nich oddalić. Ani dlaczego do „odwróconego manewru Nixona” jakoś nie dochodzi.
Właśnie tu pojawia się trzecia szkoła patrzenia na relacje rosyjsko-chińskie: konstruktywistyczna. Opiera się ona na założeniu, że patrząc na politykę państwa, trzeba starać się zrozumieć interesy elit politycznych, a nie operować tak abstrakcyjnymi pojęciami jak „interes narodowy”. W państwach typu Rosja elity polityczne prędzej postąpią wbrew interesom państwa, niż zaryzykują naruszenie swoich kolektywnych interesów, a już tym bardziej – utratę władzy (co często równa się pozbawieniu majątku, a być może nawet życia).
A putinowska ekipa, po dekadzie wahania, uznały China za partnera bezpiecznego, który co prawda jest trudny w negocjacjach biznesowych, ale władzy czekistów nie obali, a i da zarobić jednemu czy drugiemu czynownikowi (Giennadijowi Timczencę, Igorowi Sieczinowi czy Dmitrijowi Rogozinowi na przykład).
Słowem: Chińczycy zdołali przekonać nieufne z zasady rosyjskie elity, że im nie zagrażają. Uczynili to dzięki cnocie powściągliwości: Chiny zyskują na relacjach z Rosją znacznie więcej niż vice versa – to „asymetryczne win-win” – ale nie wyzyskują tego, by zmuszać Rosję do ustępstw politycznych. Wolą nie drażnić niedźwiedzia. Ten układ nie jest idealny dla Rosji, ale jest do przyjęcia. To właśnie dlatego Kreml nolens volens pogodził się z chińską przewagą i postanowił ugrać na chińskich warunkach tyle ile się da. Widać to w kilku obszarach.
klubjagiellonski.pl