niedziela, 9 lutego 2020


Z grubsza rzecz biorąc na świecie postrzega się relacje rosyjsko-chińskie na trzy sposoby. Po pierwsze, tak, jak w Rosji i Chinach - przez pryzmat „oficjalnego optymizmu”. Według tej optyki stosunki rosyjsko-chińskie są najlepsze w historii, Moskwa i Pekin zostawiły za sobą dawne spory i zbudowały model relacji będący wzorem dla innych mocarstw. Do tej oficjalnej narracji wkradną się czasem jakieś głosy rozbieżne, ujawnią się jakieś rosyjskie lęki, bądź chiński wielkomocarstwowy szowinizm. Ale to margines. Nawet pozwalający sobie na pewną krytykę swoich władz „niezależni eksperci” (cudzysłów celowy, bo w Rosji i Chinach bycie niezależnych ekspertem to funkcja, nie wybór) tacy jak Dmitri Trenin czy Fu Yin przyznają, że stan relacji Moskwy z Pekinem jest dobry.

Zupełnie inaczej patrzą na to na Zachodzie. Tam dominuje spojrzenie najlepiej uchwycone przez byłego australijskiego dyplomatę (pochodzenia chińskiego) Bobo Lo w książce The Axis of Convenience (i powtarzane w kolejnych tekstach). Według niego relacje rosyjsko-chińskie są cyniczne i oportunistyczne. Oparte na zasadzie „żyj blisko z przyjaciółmi i jeszcze bliżej z wrogami”. Przez to płytkie – stąd tytułowa „oś wygody”. Siłą niepartnerskiego związku Moskwy i Pekinu jest „antyrelacja” wobec USA. To powoduje, według tej narracji, ograniczenia i podatność na zmienne koleje losów relacji rosyjsko-amerykańskich i chińsko-amerykańskich.

Trzeba uczciwie przyznać, że ta wizja, filozoficznie wywodząca się z realizmu politycznego, ma solidne postawy. Zarówno Rosja, jak i Chiny politycznie nie mają złudzeń, nie wierzą w ideały ani postęp ludzkości w „cywilizowaniu” stosunków międzynarodowych. Według nich światem powinny rządzić mocarstwa wzajemnie szanujące własną suwerenność, strefy wpływów i nie ingerujące w swoje wewnętrzne sprawy (za to w sprawy pomniejszych państw – jak najbardziej). Mocarstwa będą dzięki temu równoważyć się wzajemnie, niczym w XIX-wiecznym bismarckowskim koncercie, co jest znacznie lepszym pomysłem na trwały pokój niż próby ujednolicenia świata poprzez narzucenie mu wspólnych demokratycznych wartości. Rzecz jasna inny jest realizm polityczny w Rosji („hobbesowski realizm”, z absolutnym prymatem siły – wszak „człowiek człowiekowi wilkiem” – oparty na leninowskiej zasadzie „kto kogo”), a inny w Chinach („moralny realizm”, z akcentem na moralne przywództwo mające poprzez dobry przykład przywrócić odpowiednią hierarchię – z Chinami na czele – stosunkom międzynarodowym i przez to zbudować trwałą światową harmonię).

Lecz co do zasady Rosja i Chiny się zgadzają: nie ma uniwersalnych zasad, mocarstwa są wobec innych „równiejsze”, a hegemonia amerykańska jest anomalią i już dawno powinna się skończyć.

Z tych wszystkich względów patrzenie na Rosję i Chiny przez pryzmat realizmu politycznego (w tym nurcie mieście się ostatnio modna intelektualnie geopolityka, będąca de facto zwulgaryzowaną wersją realizmu politycznego) jest tak popularne, by nie powiedzieć: naturalne. I ma sens. Ale ma też ograniczenia. Stricte realistyczne spojrzenie nie tłumaczy dlaczego Rosja i Chiny jeszcze nie rzuciły się sobie do gardeł. Czemu Rosja po kryzysie 2008 r. zbliżyła się do Chin, zamiast się od nich oddalić. Ani dlaczego do „odwróconego manewru Nixona” jakoś nie dochodzi.

Właśnie tu pojawia się trzecia szkoła patrzenia na relacje rosyjsko-chińskie: konstruktywistyczna. Opiera się ona na założeniu, że patrząc na politykę państwa, trzeba starać się zrozumieć interesy elit politycznych, a nie operować tak abstrakcyjnymi pojęciami jak „interes narodowy”. W państwach typu Rosja elity polityczne prędzej postąpią wbrew interesom państwa, niż zaryzykują naruszenie swoich kolektywnych interesów, a już tym bardziej – utratę władzy (co często równa się pozbawieniu majątku, a być może nawet życia).

A putinowska ekipa, po dekadzie wahania, uznały China za partnera bezpiecznego, który co prawda jest trudny w negocjacjach biznesowych, ale władzy czekistów nie obali, a i da zarobić jednemu czy drugiemu czynownikowi (Giennadijowi Timczencę, Igorowi Sieczinowi czy Dmitrijowi Rogozinowi na przykład).

Słowem: Chińczycy zdołali przekonać nieufne z zasady rosyjskie elity, że im nie zagrażają. Uczynili to dzięki cnocie powściągliwości: Chiny zyskują na relacjach z Rosją znacznie więcej niż vice versa – to „asymetryczne win-win” – ale nie wyzyskują tego, by zmuszać Rosję do ustępstw politycznych. Wolą nie drażnić niedźwiedzia. Ten układ nie jest idealny dla Rosji, ale jest do przyjęcia. To właśnie dlatego Kreml nolens volens pogodził się z chińską przewagą i postanowił ugrać na chińskich warunkach tyle ile się da. Widać to w kilku obszarach.

klubjagiellonski.pl

Zmiana stosunku do ChRL w amerykańskiej polityce zaczęła następować po tzw. trzecim kryzysie tajwańskim (1995-1996). Był to proces powolny, ewolucyjny i niezauważony przez wielu. Jego przejawem był m.in. tzw. Incydent Hainan z 2001 r., kiedy doszło do kolizji chińskiego myśliwca i amerykańskiego samolotu szpiegowskiego. Zwrot przeciwko ChRL został na pewien okres wyhamowany przez „11 września”, lecz w 2005 r., mimo trwającej wojny z terroryzmem, doszło do relokacji poważnych sił Marynarki Wojennej USA na Pacyfik. W 2008 r. Waszyngton dołączył do rozmów na temat Partnerstwa Transpacyficznego (Trans-Pacific Partnership, TPP), które pod jego wpływem stało się projektem nakierowanym na gospodarczą izolację ChRL. Wreszcie w 2012 r. Barack Obama zainicjował „zwrot ku Azji” (Asia Pivot) w polityce zagranicznej, co było jasną deklaracją, że USA nie będzie się biernie przyglądać chińskim ambicjom.

Chiński establishment obserwował te działania z niepokojem i na przestrzeni lat podejmował kontrdziałania – rozbudował marynarkę wojenną i zawarł szereg umów handlowych z państwami regionu. Mimo to polityka Donalda Trumpa, obejmująca drastyczną zmianę nastawienia amerykańskich elit do ChRL i wybuch wojny handlowej, zaskoczyła chińskich przywódców. Wynikało to w dużej mierze z przekonania, że USA słabnie, a entropia amerykańskiego systemu politycznego spowoduje, że Waszyngton nie będzie miał sił i możliwości, aby wdrożyć skuteczną politykę powstrzymania wzrostu ChRL. Duży wpływ na taką ocenę miał też fakt, że wiele agresywnych działań Rosji na przestrzeni lat spotkało się z minimalną reakcją Zachodu. Ogólnie uznano amerykańskie inicjatywy w Azji za przeszkodę, ale w dłuższej perspektywie niezdolne do zatrzymania trendu.

Co więcej, pomijając antychińską retorykę w okresie kampanii wyborczej, początek prezydentury Trumpa wydawał się korzystny dla Chin. Prezydent, niechętny umowom o wolnym handlu, podjął decyzję o wystąpieniu z TPP. W połączeniu z niekorzystnym wizerunkiem medialnym Trumpa wpisywało się to w akceptowaną przez chińskie elity narrację o „zmierzchu Zachodu”.

Jeszcze w pierwszej połowie 2018 r. uważano, że Trump zadowoli się zwiększeniem zakupu w Stanach Zjednoczonych takich produktów jak kukurydza, soja czy skroplony gaz, dlatego szybkość i agresywność działań administracji amerykańskiej, a przede wszystkim daleko idące żądania realnego zaprzestania nieuczciwych praktyk handlowych, były prawdziwym szokiem dla chińskiego establishmentu.

klubjagiellonski.pl

Elita jako całość, jako grupa wyraźnie odseparowana od reszty społeczeństwa, widzi w Zachodzie, a przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, zagrożenie lub w najlepszym razie wyzwanie dla KPCh i stworzonego przez nią państwa. W tym samym czasie dla indywidualnych członków establishmentu Zachód stanowi „bezpieczną przystań”, w której mogą ulokować kapitał i członków rodziny na wypadek, gdyby odwrócił się los i znaleźli się po przegranej stronie kolejnej intrygi. Dotyczy to osób zarówno ze średniego szczebla hierarchii partyjnej, jak i samych szczytów aparatu, których majątki ulokowane za granicą zostały ujawnione przy okazji publikacji tzw. Panama Papers.

Od końca lat 90. narastało wśród chińskich elit przekonanie, że Zachód przeżywa kryzys, a stopniowy wzrost ChRL jest nieunikniony i wynika ze swoistej „konieczności dziejowej”. Kulminacyjnym punktem był kryzys finansowy w 2007 r. – do tego momentu chińskie elity en mass uważały Zachód za agresywny i wrogi stworzonemu przez nie systemowi, ale zarazem kompetentny, mający przewagę. Kryzys spowodował ewolucję postrzegania relacji z Zachodem. Zaczęto również dostrzegać jego słabości.

Establishment przeszedł z postawy defensywnej na asertywną, a wręcz ofensywną, która charakteryzuje się przekonaniem, że KPCh stworzyła alternatywny wobec Zachodu model modernizacji. Pojawiły się nawet głosy, że z pewnymi modyfikacjami może być on wzorem dla innych państw rozwijających się, zdecydowanie lepszym od zachodniej demokracji. Towarzyszyła temu rosnąca duma z bezdyskusyjnych sukcesów ChRL, tj. rozwoju gospodarczego, wydźwignięcia z biedy setek milionów ludzi, zachowania stabilności wewnętrznej. Choć ostatnie z nich zostało osiągnięte brutalnymi metodami, nie stanowi dla elity dylematu moralnego, postrzegane jest jako niezbędna konieczność rozwoju i modernizacji.

klubjagiellonski.pl

W realiach społeczno-politycznych Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL) do elity, mającej realny wpływ na politykę państwa, można zaliczyć jedynie bardzo wąskie grono działaczy Komunistycznej Partii Chin (KPCh) i ludzi bezpośrednio z nimi związanych, zazwyczaj więziami rodzinnymi lub zależnością osobistą. Dlatego w przeciwieństwie do państw zachodnich w ramy establishmentu ChRL nie zaliczymy ani znanych naukowców i artystów, ani też dziennikarzy czy biznesmenów. Nawet jeżeli są oni członkami KPCh, to bez względu na to, czy znaleźli się w partii z własnej woli, czy dostali „propozycję nie do odrzucenia”, nie mają wpływu na politykę. Ich członkostwo w KPCh jest z jednej strony warunkiem sukcesu osobistego, ale równocześnie gwarantem posłuszeństwa.

Z około 90 mln członków KPCh dopuszczeni do życia wewnątrz partyjnego, na różnych poziomach struktury, są tylko działacze kadrowi, czyli mniej więcej 7,5 mln osób. Z tego na poziomie centralnym jest to relatywnie wąska grupa 3-4 tys. ludzi. Są to przede wszystkim członkowie Komitetu Centralnego (KC) KPCh (376 stałych członków i zastępców), ponadto kadra dowódcza Armii Ludowo-Wyzwoleńczej (ALW; od dowódcy prowincjonalnego wzwyż), szefowie ok. 100 największych przedsiębiorstw państwowych (zarówno podporządkowanych rządowi centralnemu, jak i zależnych od poszczególnych ministerstw i władz prowincji), członkowie komitetów KPCh 31 jednostek terytorialnych stopnia prowincjonalnego (poza specjalnymi regionami administracyjnymi Hongkong i Makau) oraz emerytowani działacze najwyższego szczebla (tzw. starszyzna partyjna) razem z krewnymi, którzy choć nie zajmują żadnych stanowisk, to kontrolują ogrom spółek nomenklaturowych.

Ta relatywnie wąska grupa (mówimy o państwie mającym oficjalnie 1,38 miliarda obywateli) dzieli się wewnętrznie, tworząc powiązane rodzinnie klany partyjne i sektorowe grupy interesu. Ich wzajemne relacje, skryte za tzw. bambusową kurtyną, mimo że z zewnątrz robią wrażenie monolitu, to w rzeczywistości tworzą dynamicznie zmieniającą się sieć konkurujących interesów, której centrum stanowi KC KPCh.

Partyjny establishment, charakteryzujący się w przeszłości dosyć dużą homogenicznością, w wyniku reform gospodarczych i przemian społeczno-kulturowych, jakie zachodzą od ponad 30 lat, podlega postępującemu różnicowaniu się. Paradoksalnie równocześnie powoli zamyka się w sobie. Coraz trudniej do niego awansować, istnieje również coraz słabsza rotacja rodzin zaliczanych do elity. Mimo wszystko można znaleźć wspólne dla jej członków mianowniki. Jednym z nich jest ambiwalentny stosunek do Zachodu, którego podstawową cechą jest sprzeczność między głęboko zakorzenionym myśleniem grupowym a postrzeganiem indywidualnym.

klubjagiellonski.pl