sobota, 14 maja 2022


Lend-Lease nie jest dostawą amunicji wojskowej i surowców jako takich. To mechanizm upraszczający formalności w celu maksymalnego skrócenia i uproszczenia dostaw, wyłącznie administracyjno-prawny mechanizm płacenia za nie z wykorzystaniem pieniędzy podatników amerykańskich bez bezpośredniej zgody tych podatników, którzy ramowo, pośrednio na to przystali poprzez swoich przedstawicieli w Kongresie.

Demokracja jako taka jest zjawiskiem dość inercyjnym, prawie szkodliwym w realnej wojnie lub w obliczu globalnego zagrożenia bronią niekonwencjonalną. Zgodnie z fundamentalną zasadą amerykańskiej demokracji, że nie ma podatków bez reprezentacji, ważne decyzje wymagają formalnej zgody elektoratu, co oznacza długotrwałe wysłuchania publiczne i ścisłe przestrzeganie procedur. Ten mechanizm doskonale sprawdza się w czasie pokoju.

Natomiast przez Lend-Lease Act Kongres deleguje prezydentowi USA wyłączne (!) prawo dysponowania środkami podatników na bezpośredni zakup amunicji dla krajów zdolnych do skutecznego przeciwstawiania się systemowym zagrożeniom dla demokracji.

I 80 lat temu, i dziś chodzi przede wszystkim o bezpieczeństwo amerykańskiej demokracji. Kiedyś prezydent Franklin Delano Roosevelt wyjaśnił to na przykładzie węża ogrodowego, który dobry gospodarz musi podać sąsiadowi, aby ten ugasił pożar u siebie, bo jeśli sąsiadowi zabraknie środków na przezwyciężenie katastrofy, ogień zniszczy nie tylko jego posiadłość, ale i wszystko wokół. To przekonało amerykańskich wyborców.

Teraz jesteśmy świadkami wznowienia ustawy, która tymczasowo usuwa wszelkie biurokratyczne przeszkody utrudniające zakup broni i innych zasobów dla Ukrainy, ponieważ stopień zagrożenia, jaki Kreml stwarza dziś dla światowej demokracji, jest oceniany przez Kongres na poziomie zagrożenia sprzed 80 lat ze strony nazistowskich Niemiec. Wagę tej decyzji trudno przecenić.

Dokument, podpisany przez prezydenta Joe’go Bidena 9 maja 2022 roku, nazywa się wprost „Aktem wspierania demokracji w Ukrainie”. W końcu sprzeciw Ukrainy wobec neoimperializmu dążącego do zrewidowania skutków zimnej wojny Putina, ze wszystkimi jego hybrydowymi i niekonwencjonalnymi zagrożeniami, w Stanach Zjednoczonych jest postrzegany jako gwarancja przetrwania globalnego systemu wartości demokratycznych i demokracji amerykańskiej w szczególności.

Podobnie jak podczas prezydentury Roosevelta, Kongres dał Bidenowi maksymalną możliwą deregulację procedur finansowych i wyeliminowania wszelkich możliwych formalności biurokratycznych w procesie dostarczania Ukrainie broni koniecznej do odniesienia zwycięstwa, a nie tylko zatrzymania ofensywy, jak w pierwszych tygodniach wojny.

Według Aktu o Lend-Lease płatność za dostawy Ukrainie materiałów krytycznych zostanie pobrana dopiero po zakończeniu działań wojennych, włącznie z niewykorzystaną amunicją, którą Ukraina postanowi zachować do swojej dyspozycji.

Mimo że w styczniu 2022 roku rząd ukraiński skierował do USA wniosek o wznowienie programu Lend-Lease dla Ukrainy, realne działania i kroki prawnie regulujące porozumienie zostały podjęte dopiero po klęsce rosyjskiej armii pod Kijowem, Charkowem i Czernihowem w marcu. Należało bowiem przekonać Kongres, że broń i pomoc materialna nie zostaną porzucone przez zdemoralizowane wojska aliantów i nie wpadną w ręce wroga. Chodziło oczywiście o uniknięcie tego, co zdarzyło się w 2021 roku, kiedy najnowsze egzemplarze zachodniego sprzętu wojskowego bez walki wpadły w ręce talibów w Afganistanie.

Wcześniejsze wprowadzenie tego mechanizmu było mało prawdopodobne, gdyż według zachodniego wywiadu armia rosyjska powinna była przejęć kontrolę nad stolicą Ukrainy w ciągu 72 godzin, a w ciągu kolejnej doby całkowicie złamać opór armii ukraińskiej. Żródła takich wyliczeń wywiadowczych powinny być przedmiotem osobnej analizy, po zakończeniu aktywnej fazy działań wojennych na Ukrainie.

Zrównoważenie sił ZSRR i III Rzeszy było niezbędne dla uruchomienia pierwszego Lend-Lease na froncie wschodnim. Stało się to dopiero zimą 1942 roku w wyniku taktycznego zwycięstwa pod Moskwą. Jednocześnie alianci zrozumieli, że mimo niepowodzenia operacji „Tajfun” prowadzonej przez Wehrmacht, balans zasobów między ZSRR a III Rzeszą na początku 1942 roku był dla armii sowieckiej niekorzystny. Mogła ona związać główne siły ofensywne grupy armii Centrum pod Stalingradem, ale na wszystkich innych odcinkach frontu nie należało do rzadkości, że jeden karabin przypadał na dwóch żołnierzy. Czasem wynikało to z błędnych obliczeń zaskakująco nieefektywnej logistyki armii radzieckiej, kiedy indziej było skutkiem zniszczenia przez Luftwaffe magazynów amunicji.

Kalkulacje niemieckiego dowództwa wojskowego były poprawne: bez broni, paliwa i pojazdów wojska radzieckie straciłyby inicjatywę nawet w obronie, nie mówiąc już o akcjach kontrofensywnych. Ale – podobnie jak w 2022 roku – agresor nie wziął pod uwagę determinacji sojuszników w koalicji antyhitlerowskiej, którzy zdecydowali się na otwarcie de facto drugiego frontu – materialnego i technicznego.

Historia nie lubi gdybania, ale możemy sobie wyobrazić, do czego doprowadziłby kryzys na froncie wschodnim, gdyby nie Lend-Lease. W latach 60. ubiegłego wieku w ZSRR ukazała się limitowana edycja wspomnień marszałka Borysa Szaposznikowa. W tym wydaniu cenzorzy w cudowny sposób przeoczyli fragment z dość krytyczną oceną rzeczywistego stanu logistyki Armii Czerwonej na początku wojny z III Rzeszą. Gdyby nie pomoc aliantów, pod koniec 1942 roku sowieci musieliby walczyć tylko karabinami i jeść głównie paszę dla zwierząt – zwłaszcza po całkowitej okupacji Ukrainy i Kaukazu Północnego pod koniec 1941 roku, oszczędzając chleb i konserwy na zimę. W drugim wydaniu tych wspomnień w latach 70. usunięto ten i wiele innych fragmentów, choć do dziś zachowały się rzadkie egzemplarze z pierwszego wydania. Na początku naszego stulecia w Rosji próbowano ponownie opublikować te wspomnienia w wersji oryginalnej, ale coś temu przeszkodziło.

Historycy, tacy jak Rosjanin Mark Sołonin oraz Amerykanie Stephen Broadberry i Mark Harrison, doszli do podobnych wniosków co Szaposznikow. Według ich szacunków z powodu braku benzyny wysokooktanowej sowieckie samoloty powinny przestać latać do końca 1942 roku – na więcej nie wystarczyłoby paliwa w magazynach położonych dalej od linii frontu. Podobnie, ze względu na krytyczny brak smarów, czołgi radzieckie, które w tamtym czasie były główną siłą napędową kontrofensywy, powinny były zostać całkowicie unieruchomione.

Równie poważnym problemem w ZSRR był brak metali nieżelaznych potrzebnych do produkcji amunicji. Z tego powodu pod koniec 1943 roku sowieckie karabiny i karabiny maszynowe powinny były ostatecznie przestać strzelać.

Z kolei powszechna sepsa spowodowana brakiem półsyntetycznej penicyliny doprowadziłaby do śmierci około 60% czerwonoarmistów, co uniemożliwiłoby nawet przeprowadzenie kampanii obronnej, nie mówiąc już o kontrofensywie.

(...)

Już wiosną 1942 roku trzy czwarte zapasów żywności Armii Czerwonej składało się z amerykańskiego gulaszu i innych wysokokalorycznych konserw, które transportowano morzem przez Arktykę do Archangielska oraz przez Syberię i Ural z Władywostoku. Konserwy z Lend-Lease stanowiły 480% krajowej produkcji racji żywnościowych dla żołnierzy. Moja matka wspomina, że jeszcze na początku lat 50. w Odessie można było je kupić lub wymienić na Privozie, głównym bazarze miasta działającym bez zbędnej regulacji.

Najważniejsze było jednak zaopatrzenie ZSRR w zasoby materiałowo-techniczne i surowce. Nawet według oficjalnej, w dużym stopniu zakamuflowanej, statystyki, dostawy miedzi (niezbędnej do produkcji pocisków) w ramach Lend-Lease były wysokości 76% sowieckiej produkcji, aluminium, które w pełni wykorzystywano do produkcji samolotów wojskowych, 176%, cyny 223%, a wełny, z której szyto ubrania dla czerwonoarmistów, 102%.

Ponad połowa materiałów wybuchowych używanych przez armię sowiecką w czasie wojny – prawie 300 tysięcy ton – przybyła w konwojach od aliantów zachodnich. Przez samą Arktykę alianci dostarczyli ZSRR ponad 4 miliony ton krytycznego ładunku wojskowego i humanitarnego. Przez Pacyfik dotarło 7,4 miliona ton surowców. Ponad 4 miliony ton przetransportowano przez porty Zatoki Perskiej.

Aby zwiększyć przepustowość kolei na kontrolowanym przez aliantów Bliskim Wschodzie, przemysłowy gigant General Motors zbudował w Iranie dwie fabryki produkujące ciężarówki Studebaker oraz jeepy Dodge i Willys — jedyne dwuosiowe pojazdy Armii Czerwonej. Co więcej, były to najlepsze ciągniki artyleryjskie w ZSRR do połowy lat 60. XX wieku. W celu zapewnienia dostaw surowców do rafinerii w Baku, alianci przedłużyli dwa rurociągi o długości ponad 800 kilometrów z Zatoki Perskiej przez Iran w ciągu zaledwie trzech miesięcy.

W sumie ZSRR dostał 447 785 pojazdów, co stanowiło 33% całego parku frontowego, włączając sprzęt zdobyty. W czasie całej wojny sowiecki przemysł samochodowy wypuścił z taśm montażowych tylko 265 tysięcy pojazdów, których jakość pozostawiała wiele do życzenia i kosztowała to, co najważniejsze, czyli życie żołnierzy. USA przekazywały wojskowe ciężarówki zdolne do wykonywania swoich funkcji w warunkach frontowych, posiadające opancerzenie chroniące przed minami i opony zdatne do jazdy w każdej pogodzie. Natomiast ZSRR produkował wyłącznie pojazdy gospodarcze przerabiane na cele wojskowe.

Przewaga taktyczna na froncie wschodnim byłaby niemożliwa do osiągnięcia bez sprawnego transportu kolejowego. W ramach Lend-Lease’u Związek Radziecki otrzymał więc 1900 parowozów i 66 lokomotyw spalinowo-elektrycznych, podczas gdy sam wyprodukował w trakcie wojny 92 lokomotywy. Po torach od Uralu do Łaby jeździło 11 075 wagonów dostarczonych w ramach programu Lend-Lease, czyli 12 razy więcej niż produkcja własna ZSRR.

Do samego końca wojny Armia Czerwona prowadziła ofensywne operacje, ponosząc wysoką, nieuzasadnioną cenę liczoną w życiu żołnierzy. Ale byłaby ona jeszcze wyższa, gdyby nie osłona z powietrza zapewniona przez samoloty, w tym najlepszej maszyny tej wojny, Bell P-39 Airacobra. Do ZSRR trafiła ponad połowa z łącznej liczby 9500 Airacobr wyprodukowanych podczas wojny przez USA. Do tego trzeba dodać też bombowce typu Tomahawk, Kittyhawk, Kingcobra, Thunderbolt, Boston i Mitchell oraz brytyjskie myśliwce przechwytujące Spitfire i Hurricane. Wiosną 1945 roku maszyny te stanowiły prawie jedną trzecią całej floty powietrznej Armii Czerwonej.

Oczywiście wszystkie te pojazdy były tankowane wyłącznie benzyną z Lend-Lease, gdyż ZSRR nie produkował paliwa w odpowiednim standardzie, z wymaganą liczną oktanów. Do tego trzeba dodać fakt, że alianci zniszczyli główną część sił Luftwaffe na froncie zachodnim, dokładnie jak dziś bojownicy w Mariupolu krępują główne siły ofensywne Rosji na Donbasie. To właśnie zachodnioeuropejski teatr działań II wojny światowej odpowiadał za 72% strat wszystkich samolotów III Rzeszy, co znacznie zmniejszyło straty materialne i techniczne ZSRR na froncie wschodnim.

Trudno przecenić wkład aliantów w zapewnienie morskiej komunikacji. W ramach Lend-Lease ZSRR otrzymał ponad 2500 statków, w tym trzy lodołamacze, co stanowiło jedną trzecią sowieckiej floty wojskowej i cywilnej. Pamiętać też trzeba, że dziesiątki statków ze sprzętem i ładunkiem humanitarnym od sojuszników utracono na wodach Atlantyku w wyniku ataków Kriegsmarine. Najtragiczniejszym był 1942 rok, kiedy zatonęły 63 z 256 statków płynących do wybrzeży ZSRR. Ale nawet to nie powstrzymało aliantów.

new.org.pl

Jak każdy totalitarny przywódca, Putin potrzebuje symboli i sukcesów. 9 maja był okazją do utrwalenia nowej symboliki i pochwalenia się sukcesem. Wierzył w niego, ogłaszając „operację specjalną” 24 lutego. Liczył na Blitzkrieg, lecz planowane trzy dni szybko zmieniły się w już dwuipółmiesięczną kampanię. Aby plany sztabowców nie rozminęły się zupełnie z rzeczywistością, należało wprowadzić korektę: odstąpić od ofensywy na Kijów i wzmocnić front donbaski. Maj był wciąż w zasięgu ręki.

Ta część operacji zaczęła się jednak fatalnie. Flagowy krążownik Floty Czarnomorskiej „Moskwa” poszedł w połowie kwietnia na dno. A że Rosjanie są przesądni, natychmiast skojarzyli to z zatonięciem okrętu podwodnego „Kursk”. Z tą różnicą, że „Kursk” otwierał prezydenturę Putina, bo zatonął w sierpniu 2000 roku, więc „Moskwa” może wróżyć koniec jego rządów.

Putin nie ma jednak zamiaru iść na dno, chce tam wysłać rząd w Kijowie. Ukraina broniła się jednak tak skutecznie, że nie udało się jej rzucić na kolana do 9 maja. Fakt ten nie przeszkadzał spekulować na temat tego, co ogłosi w swoim uroczystym wystąpieniu Putin. Wywiad ukraiński obawiał się, że powszechną mobilizację. CNN szła dalej i przewidywała, że prezydent Rosji może ogłosić stan wojny. W zupełnie innym kierunku zmierzały doniesienia papieża Franciszka, którego z kolei przekonywał premier Węgier Viktor Orbán, że Putin zakończy w tym dniu wojnę: ogłosi jej koniec i zwycięstwo Rosji.

Żadne z oczekiwanych zaklęć nie padło. Stojąc na trybunie, Putin nie wydawał się być wojennym przywódcą, władcą orków miażdżących ziemie ukraińskie. Przemowę odczytał z karki, a przecież mógł z głowy, bo wyrzucał z siebie zdania, które Rosjanie i świat słyszą z jego ust od lat. Te same pretensje. Ten sam syndrom oblężonej twierdzy. Tylko zapału mniej.

II wojna światowa posłużyła mu za most łączący ówczesną misję dziejową ZSRR z aktualną wojną z „faszyzmem, neonazizmem i banderowcami”. Światu grozi kolejna wielka wojna, a że Rosja miłuje pokój i jest „pełna szacunku dla wszystkich narodów i kultur” – jak wybrzmiało z trybuny – to musiała „dać wyprzedzający odpór agresji”.

Nazwa „Ukraina” nie przeszła Putinowi przez gardło, co jedynie świadczy o tym, że stała się ona nowym „Nawalnym”, czyli tym-którego-nazwiska-się-nie-wymienia. Innymi słowy, Ukraina to po liderze krajowej opozycji osobista sprawa przywódcy Rosji.

„Moskwa wzywała Zachód do uczciwego dialogu i kompromisowego rozwiązania. Wszystko na nic. Państwa Zachodu nie zechciały nas słuchać. A to oznacza, że ewidentnie miały inne plany. A my to widzieliśmy” – dodawał Putin. „NATO przygotowywało się do wtargnięcia do Donbasu, na nasze historyczne ziemie z Krymem włącznie”, co miało stworzyć „bezpośrednie zagrożenie dla Rosji” – wyjaśniał. Podkreślał, że zderzenie z „neonazistami i banderowcami” jest nieuniknione. „Rosja dała więc odpór agresji wroga. I decyzja ta była jedyną słuszną”.

Mając do dyspozycji sprawny aparat propagandy, Putin nie musiał się uciekać do starych pretensji i zarzutów. Margarita Simonian, Dmitrij Kisielow, Olga Skabiejewa i Władimir Sołowiow sprawnie sprzedaliby każde kłamstwo widzom rosyjskich mediów. W zderzeniu z rzeczywistością okazało się to jednak niemożliwe. Pułk Azow broniący się resztkami sił w Mariupolu nie padł. Nie można było więc zorganizować pokazowej defilady jeńców wśród ruin tego miasta. Kreml musiał się ograniczyć do wzmianki, że zapalono tam ponownie „wieczny ogień” dla poległych żołnierzy radzieckich.

Nie zdołano powielić sukcesu separatystycznych republik – donieckiej oraz ługańskiej. Mówiący w większości po rosyjsku mieszkańcy Chersonia mimo różnych zabiegów nie są skłonni zagłosować za powołaniem „ludowej republiki chersońskiej”. Bezskutecznie Rosjanie szykują referendum, przymusem wprowadzają do obiegu rubla, a w kremlowskich mediach publikują reportaże o tym, jak bardzo wdzięczni są lokalni mieszkańcy za pomoc humanitarną.

Braku sukcesu militarnego, wydrenowania armii i utraty sprzętu nie dało się ukryć podczas defilady na Placu Czerwonym. Przed trybuną honorową przemaszerowało 11 tysięcy żołnierzy oraz 131 jednostek sprzętu wojskowego. W 77. rocznicę zwycięstwa nad faszyzmem miało też przelecieć nad Moskwą 77 samolotów. Z powodu zachmurzenia pokaz lotniczy odwołano. Weterani i Rosjanie pamiętający czasy radzieckie musieli mieć skojarzenie, że armia Putina nie równa się z armią Stalina. Powszechnie bowiem wiadomo, że na potrzeby 9 maja radzieckie wojsko było nawet w stanie zagwarantować bezchmurne niebo nad stolicą.

Chcąc uniknąć kompromitacji międzynarodowej, w tym roku nie zaproszono zagranicznych gości. Oficjalnie „nie była to okrągła rocznica” – informował rzecznik Dmitrij Pieskow. Putin jedynie nawiązał do amerykańskich weteranów, którzy „chcieli być w Moskwie, lecz im nie pozwolono”. Brak gości mógł być rażący; w 2005 roku do Moskwy przyleciało 53 przywódców światowych, w tym z USA, Chin, Francji, Niemiec oraz Włoch. Zdecydował się również prezydent Aleksander Kwaśniewski. W kolejnych latach było już tylko gorzej. Dwa lata temu uroczystości przeniesiono z powodu pandemii na 24 czerwca, a rok temu przybył na nie jedynie prezydent Tadżykistanu Emomali Rachmon.

Wstydliwe porażki trzeba ukrywać. W tym roku przykrywką, która miała za zadanie przesłonić wrażenie mało imponującej defilady zwiastującej militarną porażkę, był skandal, do jakiego doszło w Warszawie. Na kilka dni przed 9 maja ambasada rosyjska zgłosiła zamiar zorganizowania uroczystego złożenia wieńców na Cmentarzu Żołnierzy Radzieckich przy ul. Żwirki i Wigury. Siergiej Andriejew i jego szef w Moskwie prawidłowo wytypowali stolicę Polski, bo to jedno z centrów uchodźców ukraińskich. Atmosfera antywojenna jest tu wzmożona, więc jakiekolwiek demonstracyjne gesty ambasadora kraju agresora musiały wywołać sprzeciw i reakcję aktywistów. Ambasador swoje plany nagłośnił, wywołał szum medialny i liczył na niekompetencję polskich służb. Kalkulacja okazała się prawidłowa.

Na miejscu przywitał go kilkusetosobowy tłum i rzesza fotoreporterów. Protestujący krzyczeli „faszyści” i oblali ambasadora czerwoną farbą. Szef MSWiA Mariusz Kamiński tłumaczył później, że polskie władze nie rekomendowały ambasadorowi tej inicjatywy. Nie zmienia to faktu, że na państwie przyjmującym leży obowiązek zagwarantowania nietykalności osobistej zagranicznych dyplomatów. W przeciwnym razie na zasadzie wzajemności z prawa rewanżu skorzysta Moskwa. Ofiarą z całą pewnością będzie polski ambasador.

Media kremlowskie sprawę nagłośniły i rozdmuchały. W ślad za Marią Zacharową, rzeczniczką Siergieja Ławrowa, potwarzały: „Wielbiciele nazizmu po raz kolejny odsłonili twarz i jest ona krwawa”. Na swoim kanale na Telegramie incydent w Warszawie Zacharowa wpisała w szerszy trend: „Rozbiórka pomników bohaterów II wojny światowej, profanacja grobów, a teraz przerwanie ceremonii składania kwiatów w dzień święty dla każdego przyzwoitego człowieka udowadnia fakt – Zachód wyznaczył kurs na reinkarnację faszyzmu”.

new.org.pl

BiznesAlert.pl: Putin, według wielu obserwatorów zachodnich, podczas tegorocznej Parady Zwycięstwa miał ogłosić przełomowe decyzje. Tak się jednak nie stało…

Agnieszka Legucka: Ja, i wielu innych analityków od początku zapowiadało, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Samo wystąpienie nie było żadnym zaskoczeniem. Przewidywałam, że nie będzie żadnego ogłaszania zwycięstwa, bo to oznaczałoby konieczność wycofania wojsk z Ukrainy bez osiągnięcia jakiegoś kluczowego sukcesu. A sukcesów nie ma i na razie nie widać, aby miały się w najbliższym czasie pojawić. Putin też nie ogłosił powszechnej mobilizacji i oficjalnie nie wypowiedział wojny Ukrainie, o czym też wcześniej dużo się mówiło.

Dlaczego tego nie zrobił?

Widać wyraźnie, że Putin ma pewne ograniczenia wewnętrzne. Znajdują one źródło głównie w nastrojach społecznych, które są sprzeczne. Z jednej strony mamy bardzo wysoki stopień poparcia dla Putina. jego rating poparcia wzrósł od lutego listopada ubiegłego roku z 63 procent do ponad 80 procent obecnie, co stanowi rekord ostatnich lat. Poparcie Rosjan ma także specjalna operacja wojskowa na Ukrainie (ok. 74 procent).

Z drugiej strony, nie ma poparcia dla wojny na Ukrainie, która oznaczałaby pełną mobilizację. Nie ma poparcia dla osobistego poświęcenia społeczeństwa w ewentualnej wojnie. To pokazują badania, ale także konkretne działania samych Rosjan, którzy albo podpalają wojskowe komisje uzupełnień, ale także w Runecie (Internet w Rosji – przyp. red.) tworzą np. poradniki jak uniknąć powołania do wojska, jakie dostarczyć dokumenty, co zrobić, aby nie trafić na listę powołań. Społeczeństwo ogarnęła panika, gdy zaczęły się pojawiać informacje o ewentualnej pełnej mobilizacji. Część ludzi wyjechała za granicę, aby tego uniknąć. Przemówienie Putina to próba uspokojenia społeczeństwa. Trochę jest to sprzeczne z propagandą rosyjską, która aktywnie promuje działania wojenne na Ukrainie. Media rosyjskie nieustanie budują atmosferę zderzenia z Zachodem, szeroką wojną i emocji strachu.

Ale mobilizacja w jakiejś formie trwa…

Tak, trwa cicha mobilizacja. Wzywa się rezerwistów do punktów uzupełnień, oferuje się różne kontrakty, przymusza się ich do podpisywania tych umów. To Rosjanie też próbują obejść, aby nie zginąć na froncie.

biznesalert.pl