środa, 25 października 2023



Chiny zmniejszają swoje udziały w amerykańskich obligacjach rządowych do najniższego poziomu od dwunastu lat. Były doradca chińskiego banku centralnego Yu Yongding, wypowiedział się już na ten temat na majowym forum w Pekinie. Wyraźnie zalecił Chinom dostosowanie swojego portfela aktywów zagranicznych do nowych realiów. Wezwał on do ograniczenia posiadania amerykańskich obligacji rządowych — zwłaszcza w obliczu rosnącego ryzyka konfliktu z USA.

W szczytowym momencie w listopadzie 2013 r. Chiny posiadały 1,32 bln dol. (5 bln 600 mld dol.) w amerykańskich obligacjach skarbowych. Od tamtej pory Chiny pozbyły się prawie 40 proc. z tej kwoty, z czego aż 28 proc. tylko od czasu objęcia urzędu przez Joe Bidena.

Według amerykańskiej agencji informacyjnej Bloomberg w sierpniu chińscy inwestorzy ponownie pozbyli się amerykańskich obligacji o wartości ponad 16 mld dol. (67 mld 820 mln zł). Obecnie Chiny posiadają amerykańskie obligacje rządowe o wartości zaledwie 805 mld dol. (3 mld 400 mln zł).

Duże banki i instytuty badań ekonomicznych zarejestrowały tę sprzedaż amerykańskich obligacji. Profesor Ferdinand Fichtner z Niemieckiego Instytutu Badań Ekonomicznych w Berlinie potwierdza, że Chińska Republika Ludowa żegna się z bliskimi powiązaniami z dolarem amerykańskim.

Departament Skarbu USA, który spłaca odsetki od amerykańskiego długu narodowego, mógłby przestać obsługiwać dług w przypadku konfliktu, a tym samym pozbawić Chiny dochodów z odsetek. Aktywa te zostałyby de facto zamrożone.

Zajęcie przez amerykańską Rezerwę Federalną około 300 mld dol. (1 bln 271 mld zł) rosyjskich aktywów — zamrożonych wkrótce po inwazji rosyjskiej armii na Ukrainę — dostarczyło Chińczykom materiału ilustrującego ich własną słabość.

"Bezpieczeństwo chińskiego środka przechowywania wartości stało się kwestią geopolityczną" — cytuje pekińskiego eksperta do spraw finansów gazeta "South China Morning Post".

Chiny rozwijają zatem własny system płatności elektronicznych, zwany Transgranicznym Systemem Płatności Międzybankowych, który działa od końca 2015 r. w konkurencji z zachodnim systemem płatniczym Swift, a obecnie odpowiada również za przepływy płatnicze dla rosyjskiej gospodarki.

W ten sposób Chiny uzyskują niezależność gospodarczą, co może pozwolić im na niezależne działania militarne – np. w kwestii Tajwanu.

Amerykanie odczuwają chińskie działania, ponieważ powodują one spadek cen obligacji rządowych. Rezerwa Federalna USA przeciwdziała wysokim stopom procentowym wynoszącym około 7,5 proc. dla 30-letnich amerykańskich obligacji skarbowych — przykładowo jest to o dobre dwa proc. więcej niż płaci się za niemieckie obligacje rządowe o tym samym terminie zapadalności.

Według amerykańskiej agencji informacyjnej Bloomberg w poniedziałek 23 października rentowność dziesięcioletnich amerykańskich obligacji skarbowych wzrosła powyżej poziomu pięciu proc. — po raz pierwszy od 2007 r.

"To szczyt trwającej od tygodni wyprzedaży na amerykańskim rynku obligacji" — skomentowała tę sytuację niemiecka gazeta Handelsblatt.

Dla Amerykanów wycofanie się Chińczyków przychodzi w najgorszym możliwym momencie, ponieważ kraj ten jest uzależniony od kredytów jak nigdy dotąd. Tylko do września tego roku deficyt budżetowy USA wzrósł o 23 proc. do około 1,7 bln dol. (7 bln 210 mld zł).

Oznacza to, że Stany Zjednoczone piętrzą górę długu w wysokości około 33,5 bln dol. (141 bln 960 mld zł). Wojny w Europie i na Bliskim Wschodzie, w połączeniu z wysokimi wydatkami na ustawę o redukcji inflacji, mogą prowadzić do tego, co eksperci nazywają "imperialnym przeciążeniem" — nadmierną ekspansją i rozciągnięciem uwagi światowego mocarstwa.

onet.pl

Prof. Antoni Dudek zaznacza, że nie ma nawet cienia wątpliwości – za nami kampania wyborcza, która była wielkim festiwalem populizmu.

– Chyba największym, jeśli liczyć to w miliardach obietnic i ich wartości. W tym sensie żadna poprzednia kampania nie była tak kosztowna – mówi Onetowi historyk i politolog Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Zdaniem naszego rozmówcy to był jednak tylko jeden wymiar kampanii. Później wyłonił się drugi, ważniejszy – plebiscyt na temat przedłużenia rządów Prawa i Sprawiedliwości.

– W tym momencie paradoksalnie to już nie była kampania na obietnice. Gdyby dalej taka trwała, to PiS dostałby chyba lepszy wynik. Chociaż trzeba przyznać, że najkosztowniejszą obietnicę złożyła Koalicja Obywatelska, a mianowicie podniesienia kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł. Tak przynajmniej szacowali eksperci. Mimo to KO nie dostała pierwszego miejsca, a wybory wygrało PiS, właśnie dzięki temu, że było populistycznie najbardziej wiarygodne. Ostatecznie jednak przegrało, bo okazało się, że jednak mieliśmy do czynienia z plebiscytem – uważa ekspert.

Prof. Antoni Dudek zaznacza, że tak właśnie trzeba patrzeć na wyniki każdego ugrupowania, łącznie z Konfederacją. Różnica głosów jest dla PiS bezlitosna.

– Przecież nawet Konfederacja krzyczała, że nie będzie rządzić wspólnie z PiS-em. Zresztą PiS też nie mówił, że chce z kimkolwiek robić koalicję. To było dość kuriozalne, ale doprowadziło polską politykę do takiej polaryzacji, że tak naprawdę nikt nie brał pod uwagę nawet rozważania koalicji z rządzącymi – podkreśla.

PiS do końca liczyło na samodzielne rządy i robiło wszystko, by przekonać do takiego scenariusza jak największą liczbę Polaków. Problem w tym, że zbyt mocno postawiło na polaryzację społeczeństwa i przeszarżowało.

– To jest model uprawiania polityki przez Jarosława Kaczyńskiego. Mówił wprost, że PiS jest jedyną formacją patriotyczną – przypomina prof. Dudek.

– Poziom niekonsekwencji intelektualnej Kaczyńskiego jest niebywały na prostym poziomie logicznym. Jeżeli ciągle uważa, że PiS jest partią demokratyczną i sam jest zwolennikiem demokracji, to przecież zawsze w takiej sytuacji obok obozu władzy jest opozycja. Niby Kaczyński dopuszcza jej istnienie, ale zarazem ją dezawuuje, mówiąc, że to jest obca agentura, która właściwie powinna siedzieć w więzieniu, a nie w parlamencie. To naprawdę jest poziom zupełnej nielogiczności w atakach prezesa PiS i to nie tylko na Donalda Tuska. Oczywiście on był głównym bohaterem, ale w istocie rzeczy właściwie wszyscy byli w tym systemie Tuska jakimiś pacynkami, marionetkami czy "pożytecznymi idiotami" – dodaje.

Zbyt duży populizm i polaryzacja polskiej sceny politycznej to nie jedyne błędy, jakie w ostatniej kampanii popełnili liderzy obozu władzy. Zdaniem prof. Dudka PiS za bardzo skupiło się też na przekazie pełnym negatywnych aspektów.

– Pozytywne rzeczy były gdzieś daleko w cieniu. Warto zwrócić uwagę na to, że o takich sprawach mówiło się tylko na początku kampanii – podkreśla politolog UKSW.

– Gdy Jarosław Kaczyński na słynnym ulu programowym wyskoczył z "800 plus", nie było skoku sondażowego PiS-u, a później nastąpił marsz 4 czerwca, gdzie Kaczyński zobaczył gigantyczne tłumy idące za Tuskiem ulicami Warszawy. Wtedy się ewidentnie wystraszył i mam wrażenie, że zaczął wykonywać ruchy, których celem było zaostrzenie retoryki – dodaje.

To właśnie w tym okresie m.in. doszło do wymiany szefa sztabu wyborczego PiS – Tomasza Porębę zastąpił europoseł Joachim Brudziński. Wówczas też Jarosław Kaczyński miał podjąć decyzję o organizacji referendum. – To był potężny błąd PiS-u. Kaczyński dzięki referendum chciał jeszcze bardziej spolaryzować sytuację. Tak się stało, ale w sposób niekorzystny dla rządzących – uważa nasz rozmówca.

Prof. Antoni Dudek przyznaje, że zaskoczyła go nie tylko bardzo wysoka frekwencja w wyborach parlamentarnych, ale także niska w zorganizowanym w ten sam dzień referendum. Jego wyniki uważa za symboliczny.

– Te niewiele ponad 40 proc. to jest górna granica ludzi, którzy dali się zwieźć PiS-owi. To jest niezwykle mało, to pokazuje jak cała reszta miała świadomość, że kto dotyka kartki referendalnej, ten de facto pomaga PiS-owi – mówi. – Można powiedzieć, że ci którzy wzięli udział w referendum, dopuszczali kolejne rządy PiS-u. To z jednej strony pokazuje, że PiS był jednak potężny, bo 40 proc. to gigantyczny wynik, ale nie przełożył się on na większość w Sejmie – dodaje.

Wiele osób zwróciło też uwagę na nieudaną zagrywkę Jarosława Kaczyńskiego, którą był start w wyborach nie z Warszawy a z Kielc. Prezes PiS co prawda zdobył tam najwięcej głosów, pobił historyczny rekord Przemysława Gosiewskiego, ale to była jedyna dobra informacja – w okręgu świętokrzyskim PiS miało do tej pory 10 mandatów, a teraz zdobyło tam zaledwie osiem.

– To nie zapisze się jakoś bardzo w naszej pamięci – mówi Onetowi prof. Dudek. – Bardziej chyba ludzie zapamiętają wynik Romana Giertycha, który będzie chyba pierwszym posłem w dziejach III RP, który w ogóle nie prowadził żadnej kampanii, poza internetową. Wiemy, że ani razu nie pojawił się w swoim okręgu, a i tak został wybrany. Oczywiście zawdzięcza to z jednej strony popularności i temu, że jest rozpoznawalną osobą z racji swojej wcześniejszej aktywności, a po drugie temu, że jednak PiS przegrało cały plebiscyt, o którym już wspomnieliśmy – dodaje.

Jednocześnie nasz rozmówca przyznaje, że największe zaskoczenie minionych wyborów parlamentarnych to wynik Trzeciej Drogi. Politolog UKSW również nie wykluczał, że ludzi Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysz w ogóle zabraknie w Sejmie.

– Ten dwucyfrowy wynik wziął się ze zjawiska "wyborców taktycznych" – uważa prof. Dudek. – Tak jak wielu wyborców zachowało się świadomie nie biorąc kartki referendalnej, tak również wielu, głównie kosztem Koalicji Obywatelskiej, zagłosowało taktycznie na Trzecią Drogę. Oni nie poparli wprost Tuska. W tej grupie byli też tzw. centrowi niezdecydowani. To byli ci, których Kaczyński wystraszył swoją ostrą, apokaliptyczną wręcz retoryką. Oni uznali, że Trzecia Droga jest optymalnym wyborem, bo jednak wciąż mają uraz do Tuska – dodaje.

O ile politycy Trzeciej Drogi mogą świętować, o tyle raczej jęki zawodu wciąż słychać z obozu Konfederacji. Nic dziwnego, skoro niektóre sondaże dawały temu ugrupowaniu nawet 15-proc. poparcie.

– Sądziłem, że Konfederacja będzie miała ostatecznie lepszy wynik. Moim zdaniem zaszkodziły jej dwie rzeczy – przekonuje ekspert.

– Pierwsza to jednak ogromny wzrost frekwencji. Konfederacja jest partią skrajną, a takie mają bardzo zdyscyplinowane elektoraty, które są np. aktywne w internecie, ale nie są zbyt liczne. Kiedy do urn wyborczych idzie więc bardzo dużo ludzi, to ich małe elektoraty toną w tej powodzi. Gdyby frekwencja była o 15 proc., a nawet jak się zdarzało o 20 proc. niższa, to nie obniżałaby się proporcjonalnie we wszystkich grupach wyborców. Można więc przypuszczać, że wyborcy Konfederacji stanowiliby wówczas większy odsetek głosujących – zaznacza.

Zdaniem prof. Dudka Konfederacji zaszkodziły też słowa i występy niektórych kandydatów, na czele z Januszem Korwinem-Mikke. – Nawet Bosak z Mentzenem przyznali, że nie pomogły im wypowiedzi Korwina, a także Brauna, chociaż jego w ostatniej fazie udało się wyciszyć. Wypowiedzi jednak zwłaszcza na temat kobiet wpłynęły na wyborców. Widać, że liderzy Konfederacji są wściekli i ja ich rozumiem. Stracili dużo głosów, dziś oczywiście nikt nie odpowie na pytanie ile, ale na pewno sporo – uważa ekspert.

onet.pl