Grzegorz Sroczyński: Kiedy się zorientowałeś, że wszystko się sypie?
Kamil Skoneczny: Wcześnie. My - logistycy i zakupowcy - mamy trochę inny start, jeśli chodzi o covid. U nas zaczęło się sypać już w styczniu 2020 w czasie chińskiego Nowego Roku, kiedy pojawiły się informacje o wirusie z Wuhan i Chińczycy wprowadzili 20-dniowy lockdown. „Siedźcie w domach". Wielkie miasta, które znałem ze służbowych podróży, teraz widziałem na telewizyjnych migawkach kompletnie puste. W Europie te obrazki funkcjonowały na zasadzie ciekawostki - "Patrzcie, ale jaja, Chińczycy się pozamykali!" - ale dla polskich firm zaczął się dramat, bo zamknięto chińskie porty, lotniska, koleje. Jak spojrzę na miesiące obrotowe naszej firmy, to mamy kompletny dół. Wszystko zamarło. Przez miesiąc nic z Chin nie wyjechało ani do Ameryki Północnej, ani do Ameryki Południowej, ani do Europy...
No ale kiedy to było?! Prawie dwa lata temu, a światowy transport do dziś totalnie leży. Dlaczego?
Poczekaj. Kończy się kryzys, Chińczycy wracają do pracy, wszyscy zaczynają cisnąć, żeby te towary ruszyły. I faktycznie statki ruszyły. Kontenerowiec płynie z Chin miesiąc, dokładnie 32 dni. Kiedy po miesiącu żeglugi kontenerowce dopłynęły tutaj, to covid akurat rozkręcił się na dobre w Europie i USA, ruszyła fala lockdownów i nie miał kto tego wszystkiego rozładować. Największy bałagan transportowy powstał, kiedy Amerykanie zaczęli chorować na covid i zamknęli porty. Statek, który miesiąc stał z towarem w Chinach i nie mógł wypłynąć, dopływa w końcu do USA i słyszy: „A teraz czekaj". „Ile?". „Nie wiemy". Część płynie do innego portu, ale tam też albo lockdown, albo połowa pracowników choruje. I teraz wyobraź sobie sytuację, że przed portem stoi siedemdziesiąt kontenerowców, a każdy ma pojemność 22 tysiące TEU.
TEU?
To jednostka pojemności statków: twenty-foot equivalent unit. 1 TEU odpowiada kontenerowi „dwudziestce".
Dwudziestce?
No dobra: przeciętny TIR, którego widzisz na autostradzie, wiezie ładunek 2 TEU, co odpowiada dwóm kontenerom po 20 stóp lub jednemu kontenerowi o długości 40 stóp. Jeśli więc w porcie stoi na kotwicy 70 wielkich statków po 22 tysiące TEU, no to masz tam w sumie… zaraz… 770 tysięcy TIR-ów.
Ile?!
No tyle, tyle. W jednym porcie. I weź to potem rozładuj. W takim pojedynczym kontenerze masz dziesiątki tysięcy iPhonów i maców. Albo 22 tony ubrań dla Nike. I to wszystko stoi. Za to jest zapłacone, kasa przelana, ludzie czekają. Niby tak się łatwo mówi: no dobra, i co z tego, najwyżej ktoś nie dostanie iPhone’a na święta...
No właśnie.
Tak? To pomyśl o firmach, które mają produkty sezonowe. Ubrania. Stworzyli kolekcję na lato, a ona przypływa we wrześniu. Co taki Reserved ma z tym zrobić? Albo towary na święta. One powinny przypłynąć do Polski w październiku i najpóźniej do połowy miesiąca trafić do magazynów, bo jeszcze przecież przepakowanie, sprawdzenie sprzętu, sprawdzenie kartonów, rozesłanie do sklepów.
I przypłynęły?
Nie bardzo. Ani w zeszłym roku, ani w tym.
(...)
W świecie przed pandemią to wszystko jakoś działało?
Tak. Hulało.
I co się właściwie stało, że nie może wrócić do normy?
Czkawka.
Przez półtora roku?!
Cała nasza wspaniała globalizacja wisi na transporcie morskim. Drogą morską idzie 2/3 światowego handlu. I wszyscy byli pewni, że to zawsze będzie działać. Nikt się nie przejmował, że są wąskie gardła, jak Kanał Sueski czy panamski. Wiesz, jakie ludzie podpisywali kontrakty? Brał taki człowiek zlecenie od wielkiego koncernu spożywczego na stojaki reklamowe do sklepów na całym świecie. Projekt zrobił tutaj, w Polsce, ale produkcję zamawiał oczywiście w Chinach. W umowie z koncernem miał zapis, że jeden dzień spóźnienia i za fakturę dostanie dziesięć procent mniej. Po dziesięciu dniach spóźnienia za towar dostanie okrągłe zero, a jedenastego dnia - uwaga - to on zaczyna koncernowi płacić. Pytam go: „A jak coś się posypie i te stojaki z Chin nie dotrą na czas?". „Ryzykuję. Ale wie pan, ile zarobię, jak się uda? Poniżej 500 procent marży to ja się w ogóle po takie zamówienie nie schylam".
I w świecie sprzed pandemii on mógł być pewny, że zamówi towar 10 tysięcy kilometrów stąd i wszystko dotrze na czas?
Mniej więcej. W każdym razie te gigantyczne odległości były oczywiste i naturalne. Nikt się nad nimi nie zastanawiał.
To było zdrowe?
Dlaczego tacy ludzie jak ja - siedzący w logistyce - nie otwierają dużych firm import-eksport? Dlaczego ja nigdy nie stworzę takiego LPP? Ponieważ widzę za dużo problemów i znam za dużo przykładów z życia. Miałem klientów, którzy rozkręcali firmy działające na całym świecie, a nie znali angielskiego. Dogadywali się dzięki translatorowi Google. Ci ludzie nie bali się niczego, nigdy nie widzieli żadnych problemów, kładli firmy na łopatki i zakładali nowe. Świat przed pandemią właśnie w ten sposób działał - na zasadzie pewnej beztroski. Ja zawsze widzę problemy, zresztą logistykowi za to się płaci, żeby umiał przewidzieć różne fakapy.
Statki stanęły w korkach, pociągi stanęły w korkach i do dziś ten cały światowy handel nie wrócił do normy?
Nie wrócił.
gazeta.pl