piątek, 22 maja 2020


Korporacja to konstrukt prawny, a właściwie pewien rodzaj prawnej fikcji. Korporacja nie jest dziełem Boga ani natury. Jest zestawem relacji, które zostały stworzone na gruncie prawnym i obwarowane odpowiednimi przepisami po to, aby gromadzić kapitał dla rozmaitych wielkich projektów industrializmu. Służy przede wszystkim do tego, by odseparować właścicieli od ich przedsięwzięcia biznesowego. Dzięki tej prawnej konstrukcji samo przedsięwzięcie biznesowe w magiczny sposób staje się „osobą” zdolną do posiadania praw i obowiązków, a więc taką, która może funkcjonować w systemie gospodarczym. Tym sposobem właściciele – czyli akcjonariusze – stają się nieistotni i znikają z punktu widzenia prawa, a tytuły prawne i odpowiedzialność za błędy przypadają samej korporacyjnej „osobie” (i czasem kadrze kierowniczej).

Innymi słowy, jedyne ryzyko dla akcjonariuszy polega na tym, że stracą pieniądze w wypadku spadku ceny akcji spółki. Nie można ich pozwać do sądu za żadne działania korporacji. Co więcej, żeby dodatkowo osłodzić inwestorom życie, prawo nakłada na prezesów i dyrektorów spółki obowiązek działania wyłącznie w najlepszym interesie akcjonariuszy – to znaczy najkorzystniejszym dla ich finansów.

Geniusz tego niezwykle korzystnego dla akcjonariuszy rozwiązania polegał na tym, że dla wielu ludzi (zwłaszcza z rodzącej się właśnie klasy średniej) stanowił silną zachętę do inwestowania w kapitalistyczne projekty. Głównym celem spółek akcyjnych miało być generowanie ogromnych zasobów kapitałowych potrzebnych do podejmowania przedsięwzięć na wielką skalę, które stały się możliwe dzięki industrializacji: uruchamiania i obsługi linii kolejowych, fabryk i tak dalej. Można powiedzieć, że korporacja w amerykańskim znaczeniu tego słowa była niegdyś instytucją crowdfundingową.

A później?

Główna funkcja instytucjonalna spółki kapitałowej, czyli koncentrowanie kapitału tysięcy albo nawet milionów inwestorów w jednym przedsiębiorstwie, dawała korporacjom wielki potencjał na osiągnięcie ogromnych rozmiarów i zdobycie potężnej władzy. Początkowo ich władza była limitowana: korporacje mogły osiągnąć pewną wielkość maksymalną, nie wolno było im działać jednocześnie w wielu sektorach, musiały przestrzegać praw chroniących konkurencję i tak dalej. Ale wiek XX przyniósł stopniowe osłabianie i znoszenie tych ograniczeń. Teraz spółki mogą się łączyć i przejmować inne spółki, mogą stawać się coraz większe, coraz potężniejsze i prawie nic ich nie ogranicza. W korporacjach skoncentrował się gigantyczny kapitał i teraz to one zajmują dominującą pozycję nie tylko w gospodarce, ale także w sferze stosunków społecznych oraz politycznych.

Ich struktura nie jest demokratyczna, a jednocześnie prawo zobowiązuje korporacje, by każde ich działanie służyło interesom akcjonariuszy. Mamy więc wielkie, potężne instytucje, zbudowane w taki sposób, żeby realizowały własne interesy bez względu na konsekwencje i pokonywały przeszkody na drodze do celu (np. podatki czy inne państwowe przepisy) przy pomocy siły lub uników. Instytucje te wypracowują zyski dla anonimowych akcjonariuszy, których nie można pociągnąć do odpowiedzialności, i same nie odpowiadają w demokratyczny sposób przed nikim, kogo dotykają konsekwencje ich decyzji i działań – oprócz wspomnianych akcjonariuszy.

Co się zmieniło przez te 15 lat, odkąd napisałeś książkę Korporacja?

Kilka rzeczy, które widać na pierwszy rzut oka. W czasach mojego pierwszego projektu nie istniały jeszcze wielkie korporacje z branży IT – a przynajmniej nie miały tak dominującej pozycji jak dziś. Istniał problem zmiany klimatu, ale ten kryzys nie nabrał jeszcze tak egzystencjalnego, bezpośredniego charakteru. Prawicowy populizm był wciąż tylko marginalnym zjawiskiem, globalizacja była w natarciu, a korporacje strategicznie zaczęły zmieniać swój wizerunek i zasady gry. Zmądrzały po antyglobalistycznych wystąpieniach na całym świecie. Obawiały się, że opinia publiczna traktuje je z coraz większą nieufnością, a ich rosnąca potęga zaczynała wywoływać niepokój.

Mniej więcej w tym czasie, kiedy ukazała się moja pierwsza książka i oparty na niej film, korporacje zaczęły podejmować daleko idące zobowiązania. Mówiły o zrównoważonym rozwoju i o społecznej odpowiedzialności biznesu. Obiecywały zużywać mniej energii, redukować emisje, zwalczać ubóstwo na świecie, ratować miasta i tak dalej. Pojawiły się nowe hasła, takie jak „kapitalizm kreatywny”, „kapitalizm włączający”, „świadomy kapitalizm”, „kapitalizm społeczny”, „zielony kapitalizm” i tak dalej. Określenia te miały odzwierciedlać to, że kapitalizm korporacyjny podlegał przemianom, wskutek których stawał się bardziej świadomy społecznie i ekologicznie.

Główne przesłanie, niezależnie od retorycznego opakowania, było takie, że korporacje przeszły radykalne przeobrażenie: idee takie jak społeczna odpowiedzialność biznesu i zrównoważony rozwój – które wcześniej znajdowały się na obrzeżach pola zainteresowania spółek akcyjnych (tu trochę filantropii, tam trochę działań proekologicznych) – teraz stały się nieodzowną częścią etosu i zasad operacyjnych korporacji.

Zmiana więc postępuje.

Tak, ale niekoniecznie na lepsze. Moją nową książkę opatrzyłem podtytułem: „Dobre” korporacje są złe dla demokracji. Dlaczego? Zacznijmy od tego, że mimo całej tej pięknej retoryki nowe spółki kapitałowe nie różnią się niczym od starych. Przepisy prawa o spółkach się nie zmieniły. Instytucjonalna struktura korporacji jest wciąż taka jak kiedyś. Zmienił się tylko dyskurs i część zachowań. Nowy etos wyraża się w koncepcji „doing well by doing good” (dobrze sobie radzić, czyniąc dobro), która wzywa do tego, by szukać synergii między zarabianiem pieniędzy a robieniem dobrych rzeczy dla społeczeństwa i środowiska – tak jakby między jednym a drugim nie było sprzeczności.

Korporacje głoszą teraz wszem i wobec, że starają się czynić dobro, ale znacznie rzadziej wspominają o tym, że mogą zrobić tylko tyle dobrych rzeczy, ile pomaga im się dobrze ustawić. Mimo szumnych zapewnień korporacje nigdy nie poświęcą interesów akcjonariuszy ani swoich własnych w imię czynienia dobra. Nie mogą tego zrobić. Istnieje bardzo ważna granica dla tego, ile dobrych rzeczy są gotowe dokonać. A w sytuacji, kiedy dobrych działań nie da się uzasadnić z punktu widzenia biznesowego, mają tylko jedno wyjście: pozostaje im czynić „zło”.

Inny problem – i tu dotykamy wspomnianej przeze mnie niedemokratyczności – jest taki, że korporacje wykorzystują swój nowy, „przyjazny” wizerunek jako argument w walce z przepisami regulującymi ich działalność. Skoro mogą się teraz same regulować, to przecież nie musi się nimi już interesować rząd. Ponadto przekonują, że potrafią lepiej od państwa zapewniać usługi publiczne, dostarczać wodę, prowadzić szkoły i więzienia, organizować system transportowy i tak dalej.

Szczególną przebiegłością wykazują się w kwestii klimatu. Już nie mogą w przekonujący sposób negować zmiany klimatu, więc mówią tak: „Dobrze, kryzys klimatyczny faktycznie istnieje, przyznajemy; ale teraz troszczymy się o przyszłość planety, przejmujemy stery, przygotowujemy rozwiązania, nie potrzebujemy państwowego nadzoru”.

(...)

Korporacje wpływają nie tylko na środowisko. Mają coraz większą kontrolę i nad życiem nas samych, i nad demokracją.

Korporacje przejmują coraz większą bezpośrednią kontrolę nad pojedynczymi ludźmi za pośrednictwem technologii, co sprawia, że coraz trudniejsze – jeśli nie niemożliwe – staje się uregulowanie stosunków między spółkami a osobami prywatnymi za pomocą przepisów państwowych. Firmy ubezpieczeniowe mają pośrednią kontrolę nad ubezpieczanymi kierowcami, bo znają ich zwyczaje za kółkiem oraz stan zdrowia i od tego uzależniają wysokość składek. Z powodu tej pośredniej kontroli instytucjom demokratycznym, takim jak sądy i państwowe organy kontrolne, trudniej jest chronić prawa indywidualnych konsumentów. Natomiast kiedy platforma internetowa taka jak Uber wykorzystuje technologię, by w praktyce omijać stosunki pracy, czyli konstrukt prawny służący do zabezpieczania pracowników przed przeważającą pozycją ich pracodawców, to znacznie trudniejsze staje się chronienie pracowników.

Na demokrację wpływa także nasilenie dezinformacji, hejtu i prowokacyjnych wypowiedzi za pośrednictwem internetu i mediów społecznościowych. To także wiąże się z modelami biznesowymi wielkich firm z branży technologicznej. Firma taka jak Facebook robi najlepsze interesy wtedy, kiedy użytkownicy platformy bardziej i częściej się angażują. Więcej znaczy lepiej, a kwestie prawdy, interesu publicznego albo demokracji są po prostu nieistotne.

Patrząc na to z jeszcze szerszej perspektywy: fala prawicowego autorytaryzmu, który zdobywa władzę za pomocą demokratycznych procesów wyborczych, to w dużej mierze reakcja na 40 lat neoliberalnych decyzji politycznych, które niszczyły miejsca pracy i zabezpieczenia socjalne – a więc życie pojedynczych ludzi oraz całych wspólnot. Pionierami tej neoliberalnej polityki były i są wielkie korporacje, które wykorzystywały swoje zasoby do lobbingu, finansowania kampanii wyborczych, przenoszenia operacji w inne miejsce świata w odpowiedzi na regulacje lub samą zapowiedź wprowadzenia nowych regulacji, zwlekały z zapłatą podatków albo unikały opodatkowania itp.

Liderzy „nowego” ruchu korporacyjnego – te same firmy, które zapewniają nas o tym, że troszczą się o społeczną odpowiedzialność i o zrównoważony rozwój – były w pierwszym szeregu tamtych kampanii. Żadna korporacja nie powiedziała nigdy: „wartości społeczne i środowisko są bardzo ważne, więc wprowadźmy wyższe podatki i mocniejsze państwowe regulacje, żeby je chronić”. Wręcz przeciwnie.

krytykapolityczna.pl