Właśnie od niemieckiego sterowca wzięła się nazwa Hindenburg Research, agencji białego wywiadu, która tak definiuje swoją misję na rynku finansowym: „naświetlać katastrofy, za które winę ponosi człowiek i których można było uniknąć – zanim przyciągną więcej ofiar”. W Polsce zrobiło się o niej głośno 15 marca, kiedy opublikowała raport o LPP, ikonie polskiej giełdy, jednej z ulubionych spółek inwestorów. Zarzuciła jej, że wciąż prowadzi handel w Rosji, mimo że komunikowała wycofanie się z tego rynku tuż po najeździe Putina na Ukrainę.
– Dla niezorientowanych: Hindenburg Research to nie jest jakaś buda z kebabem z analizami, ale jeden z najbardziej znanych funduszy typu „short seller” – napisał wtedy na platformie X Konrad Ryczko, analityk DM BOŚ.
Hindenburg twierdzi, że deklarowana sprzedaż rosyjskiej części biznesu LPP do Chin była pozorna. W dużym skrócie tak widzi prawdę: biznes kupiła spółka z Dubaju założona na dzień przed ogłoszeniem porozumienia w sprawie transakcji, nieznane są nazwiska jej reprezentantów; rosyjskie sklepy są wciąż pod faktyczną kontrolą LPP, pojawiają się te same kolekcje, które dostępne są w Polsce, a kody kreskowe towarów są niby chińskie, lecz faktycznie fałszowane w celu potajemnego śledzenia ubrań przez systemy informatyczne. Hindenburg relacjonuje, że osoby z bliskiego otoczenia Marka Piechockiego przyznawały, że założyciela i prezesa „nie obchodziła jakaś tam tymczasowa wojna”, która krzyżowała mu plany silnej ekspansji w Rosji. Wskazuje też, że jedna z azjatyckich „firm przykrywek” została założona przez kluczowego członka Fundacji Semper Simul, która jest powiązana z Piechockim i jest głównym akcjonariuszem LPP.
Tym samym spora część przychodów LPP miałaby pochodzić „zza linii wroga”, choć spółka kreowała opinię, że tak dobrze idzie krajowy biznes – co inwestorzy doceniali, windując kurs akcji. Na skutek publikacji raportu Hindenburga kapitalizacja giganta odzieżowego, do którego należą marki Reserved, Sinsay, Cropp, House i Mohito, w jeden dzień stopniała z 33 mld zł do 21 mld zł. Inwestorzy stracili 36 proc.
(...)
Dotychczas Hindenburg wydał ponad 60 raportów. Jak wynika z danych Bloomberga, spośród 15 najbardziej medialnych spraw w pierwszym dniu po publikacji w przypadku 13 spółek kurs spadł, najczęściej dwucyfrowo. Jeśli spojrzeć na perspektywę 3-miesięczną, zniżkę odnotowało 9 spółek – zazwyczaj spadki się pogłębiły, sięgając nawet 80–90 proc. Większość z tych kursów już się nie podniosła. To oznacza, że Hindenburg często – choć nie zawsze – mógł mieć rację. Akcje LPP trochę odbiły i miesiąc po wybuchu afery utrzymywały się kilkanaście procent na minusie.
Ale taka agencja nie jest instytucją dobroczynną, która jedynie dostarcza światu „prawdy”. Gdy inni tracą, ona zyskuje. Tuż przed publikacją raportów zajmuje krótkie pozycje na akcjach danej spółki (czyli z nastawieniem na zarabianie na spadkach, stąd nazwa: short-seller). Może w jeden dzień zarobić kilkadziesiąt procent i zamknąć temat. W połowie marca na polskim rynku często można było usłyszeć pytanie: gdzie leży etyczna granica praktyk short-sellerów? Główny zarzut wobec nich to manipulacja rynkiem (raporty pisane są pod tezę, mogą być przesadzone), która dodatkowo negatywnie odbija się na dużej grupie „niewinnych inwestorów”, także tych zgromadzonych w funduszach. Do tego negatywny wpływ na pracowników, którzy w wyniku pogorszenia sytuacji spółki nieoczekiwanie tracą pracę.
– Short-sellerzy są potrzebni. To brutalna, ale skuteczna regulacja. Miarą etyki jest tu rynek, który z określoną siłą reaguje na publikowane informacje. A na- wet jeśli kurs odbija, bo inwestorzy dają kredyt zaufania, to problematyczny obszar jest naświetlony, spółka musi trzymać się na baczności, poprawić błędy. To też przestroga dla innych – mówi Rafał Zaorski, inwestor, najbardziej znany polski spekulant. – W USA to jest popularna i uznawana praktyka, tam tacy inwestorzy są chronieni wolnością konstytucyjną. U nas nadzorca od razu uznaje to za manipulację kursem i działanie na szkodę rynkowi. KNF działa jak PRL: próbuje ludziom przedsiębiorczym powiedzieć, że źle wpływają na rynek. Akurat Hindenburg nie musi się niczego obawiać, bo nie jest zarejestrowany w Polsce – tłumaczy.
(...)
Widać, że wybiera w przemyślany sposób. Przede wszystkim dotyka tematów krzykliwych, szokujących, źle przyswajalnych społecznie – które trafią do mainstreamu, wywołają masowe oburzenie i spotęgują giełdowe spadki.
– Sygnaliści dostarczają ci wstępne info, że w spółce są tajemnice. Jeśli pasuje ci tematyka, zaczynasz od zmapowania inwestorów. Musisz sprawdzić, czy będzie siła sprzedających: na przykład fundusze, które będą podążały za benchmarkiem albo fundusze algorytmiczne. I czy nie ma przypadkiem silnego udziału zamożnego właściciela, który by skupował akcje – opowiada osoba, która ma doświadczenie w takich działaniach. – Potem delegujesz ludzi, którzy najpierw analizują oficjalne dane, a następnie idą w teren. Wyciągają informacje ze źródeł niezależnych i z wewnątrz spółki. Kluczową rolę odgrywa miękki wpływ na ludzi. Często zespół wchodzi do firmy jako kontrahenci lub pracownicy – dodaje nasz rozmówca.
onet.pl/Forbes