Od początku inwazji Kreml skierował do udziału w „specjalnej operacji wojskowej" nie tylko jednostki będące w etatowym podporządkowaniu ministerstwa obrony, ale również formacje spoza struktur armii.
Największą liczebnie jest Federalna Służba Wojsk Gwardii Narodowej, zwana powszechnie Rosgwardią. Jest to również najliczniejsza w Federacji Rosyjskiej siłowa struktura bezpieczeństwa wewnętrznego. W momencie powstania, czyli w kwietniu 2016 roku, przewidywano że osiągnie liczebność 340 tysięcy żołnierzy i funkcjonariuszy z możliwością rozbudowy o 30 procent. Powstała w miejsce rozwiązanych wojsk wewnętrznych i przejęła nie tylko ich kadry, ale również i zadania. Natomiast w odróżnieniu od wojsk wewnętrznych, które podlegały ministerstwu spraw wewnętrznych Rosgwardia ma instytucjonalną samodzielność i podlega bezpośrednio prezydentowi Federacji Rosyjskiej.
Do jej głównych zadań należą samodzielne działania policyjno-interwencyjne, ochrona infrastruktury krytycznej państwa, kontrola i nadzór nad organizacjami ochrony i bronią prywatną. Pełni również rolę pomocniczą wobec pozostałych resortów siłowych, w tym resortu obrony. Co ciekawe, Rosgwardia jest nie tylko instytucją nadzorującą sektor prywatnej ochrony, ale jest równocześnie największym w Rosji dostawcą takich usług, świadczonych komercyjnie na podstawie umów cywilno-prawnych, zarówno dla firm państwowych, jak i prywatnych. W ramach nadzoru działalności podlega Rosgwardii ponad 20 tys. prywatnych agencji ochrony, zatrudniających (dane są rozbieżne) od 650 tys. do nawet 1,5 mln pracowników.
W momencie rozpoczęcia inwazji na Ukrainę wg przybliżonych szacunków Rosgwardia dysponowała ok. 80 tys żołnierzy „pierwszej linii". Były to przede wszystkim jednostki specjalnego przeznaczenia OMON (do tłumienia zamieszek) oraz SOBR (oddziały szybkiego reagowania). Brak jest miarodajnych danych w jakiej ilości zostały skierowane w podporządkowanie resortu obrony, natomiast wiadomo, że towarzyszyły już jednostkom pierwszego rzutu od początku inwazji. Zapewne w ramach „wojskowej operacji specjalnej" ich zadaniem było zabezpieczenie tyłów podczas "marszu wyzwoleńczego".
Ponieważ jednak "marsz wyzwoleńczy" okazał się pełnoskalową wojną, zamiast zabezpieczać „wyzwalane" miasta ukraińskie, Rosgwardia prowadziła walki na równi z jednostkami armijnymi. Nie wiadomo jakie straty poniosły bataliony SOBR i OMON, natomiast niedawno oficjalnie strona rosyjska przyznała, że Rosgwardia utraciła znaczną część posiadanego uzbrojenia i pojazdów. Można zakładać, że w wielu przypadkach wraz z użytkownikami. Wiadomo również, że Rosgwardia uzupełnia straty prowadząc intensywną akcję rekrutacyjną głównie wśród pracowników agencji ochrony. Jest to równoległy z mobilizacją, sposób pozyskiwania szeregowych żołnierzy do walki na Ukrainie, przy czym często podpisujący kontrakty ochotnicy nie byli świadomi, że zostaną wysłani na wojnę, a nie do ochrony obiektowej w Rosji.
Walczące na Ukrainie oddziały czeczeńskie posiadają oficjalnie status jednostek Rosgwardii. Liczebność jednostek o strukturze pułkowej lub samodzielnych batalionów oceniana jest wg różnych źródeł na 5 do 10 tys. żołnierzy. Czeczeni znaczących sukcesów bojowych nie odnieśli, natomiast ich obecność miała oddziaływać psychologicznie, jako formacji znanej z brutalności i okrucieństwa. Stąd ich zauważalna obecność w mediach społecznościowych. Skutek był raczej odwrotny od zamierzonego, bo formacja budziła nie tyle strach co politowanie ze względu na nieporadność propagandy, a okrucieństwo spotkało się ze skuteczną odpowiedzią armii ukraińskiej czego widomym przykładem było całkowite rozbicie czeczeńskiego 141. pułku Rosgwardii . Jednostki czeczeńskie stanowią wciąż priorytet w ukraińskim wyborze celów, co przekłada się na wysokie straty i spadek morale. Obecnie zdarza się, że jednostki czeczeńskie pełnią rolę „dyscyplinującą" wobec oddziałów z republik separatystycznych, a nawet rosyjskich odmawiających walki.
Kolejną znaczącą liczebnie formacją walczącą po rosyjskiej stronie są formacje milicyjne z republik separatystycznych czyli Ługańska i Doniecka. Składają się one po części z formacji ochotniczych po części z jednostek stworzonych po ogłoszeniu w republikach mobilizacji, czyli w znacznej części ludzi zmuszonych do odbywania służby. Prezentują różny poziom zdolności bojowych. W przypadku formacji ochotniczych, mowa jest o strukturach batalionowych, posiadających znaczną autonomię. Są to jednostki walczące przeciwko Ukrainie od początku konfliktu czyli od ośmiu lat. Posiadają doświadczoną kadrę dowódczą i składają się w większości ze zmotywowanych i doświadczonych weteranów. W ich szeregach walczą również zagraniczni ochotnicy np. z Serbii. Wyposażenie indywidualne jest często lepszej jakości niż żołnierzy rosyjskich, ponieważ pochodzi z prywatnych źródeł zaopatrywania lub zostało zdobyte w trakcie walk. Natomiast milicyjny charakter formacji sprawia, że nie dysponują nowoczesnymi pojazdami i wystarczającym wsparciem innych rodzajów broni jak artyleria czy lotnictwo, poziom dyscypliny bywa zróżnicowany, często uzależniony od aktualnej sytuacji w rejonie walk. Ich liczebność w momencie rozpoczęcia otwartej inwazji na Ukrainę oceniano na 30-35 tys.
Jednostki sformowane w ramach mobilizacji w Ługańsku i Doniecku po rozpoczęciu inwazji na Ukrainę, mają nieporównywalnie niższy poziom pod względem kadry dowódczej, wyposażenia indywidualnego i uzbrojenia oraz morale. Można powiedzieć, że wiele z tych tzw pułków nie prezentuje żadnej wartości bojowej, czego przykładem był paniczny odwrót jednego z nich w pierwszych godzinach ukraińskiej ofensywy spod Charkowa. Przymusowa mobilizacja pozwoliła podwoić liczebność sił separatystycznych, ale nie zwiększyła ich zdolności bojowych, co więcej, znaczne straty poniesione w trakcie walk sprawiły, że ich zdolności bojowe są obecnie znacznie niższe.
Udział najemników w wojnie na Ukrainie postrzegany jest przede wszystkim poprzez działania Grupy Wagnera. Jej powstanie datowane jest na ok 2016 rok, dokładna data jest o tyle trudna do ustalenia, że organizacja ta oficjalnie nie istnieje. Tworzy ją sieć powiązanych firm i spółek świadczących oficjalnie usługi w zakresie ochrony fizycznej, szkolenia, dostaw sprzętu wojskowego itp. W większości zapisy co do świadczonych usług podlegają ustawie „O działalności ochroniarskiej i detektywistycznej" – są traktowane jako legalne podmioty gospodarcze świadczące usługi z zakresu bezpieczeństwa. Stworzono więc pewien paradoks, swoisty rosyjski „paragraf 44", nie może być nielegalne coś, co oficjalnie nie istnieje.
Co prawda na początku 2018 r. z inicjatywy partii Sprawiedliwa Rosja w Dumie trwały prace nad odrębną regulacją prawną, sankcjonującą istnienie prywatnych organizacji wojskowych, ale jej projekt został odrzucony. Przeciwko wypowiedziały się: Ministerstwo Obrony, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, FSB i Rosgwardia. Decyzję uzasadniano sprzecznością ustawy z rosyjską konstytucją. Tak więc podpisywanie kontraktów na świadczenie usług w ramach „działalności ochraniarskiej i detektywistycznej" z rozmaitymi mniej lub bardziej fasadowymi spółkami nielegalne w Rosji nie jest, natomiast udział pracowników tych firm w konflikcie zbrojnym w świetle rosyjskiego prawa jest już całkowicie nielegalny.
W momencie rozpoczęcia inwazji zasoby Grupy Wagnera oceniano na ok 6 tys. kontraktorów, w chwili obecnej ich liczba przekroczyła 20 tysięcy. Formacja po pojawieniu się na teatrze działań (początkowo nie zakładano jej użycia bądź użycie w ograniczonej ilości jako grupy dywersyjne) wykazała się znacząco większą skutecznością od sił regularnych, szczególnie w walkach miejskich. Złożona w większości z weteranów i dowodzona przez cieszących się autorytetem oficerów (wagnerowcy zachowują stopnie wojskowe), znacznie lepiej wyszkolona i nowocześnie wyposażona, przewyższała standardami kontraktowych rosyjskich piechurów. Od początku też towarzyszyły im oskarżenia o zbrodnie wojenne. Formacja ta okryła się złą sławą w Syrii i Afryce publikując w mediach społecznościowych filmy obrazujące torturowanie jeńców. Kremlowi nie przeszkadzał całkowity brak podstaw prawnych do udziału „wagnerowców" w konflikcie, poszli nawet dalej zezwalając na rekrutację wśród więźniów kolonii karnych. Doszło do swoistego kuriozum, gdzie nieistniejąca oficjalnie prywatna firma wojskowa uzyskała dostęp do więzień Federacji Rosyjskiej oferując amnestię bez jakikolwiek podstaw prawnych w zamian za całkowicie nielegalną walkę w konflikcie z Ukrainą. Witamy w Rosji XXI wieku!.
Reasumując formacje spoza resortu obrony stanowiły w pierwszych fazach konfliktu znaczące wsparcie dla wojsk regularnych. Ze względu na liczebność początkowo pozwalały zabezpieczać drugorzędne kierunki działań lub tyłową strefę działań, a w przypadku jednostek lepiej wyszkolonych i wyposażonych walczyły na kluczowych odcinkach frontu. W wyniku szybko rosnących strat wojsk regularnych, były często wykorzystywane do zadań nieadekwatnych dla tych formacji , co kończyło się znacznymi stratami i spadkiem morale nawet wśród zdeterminowanych oddziałów. W nadchodzącej fazie konfliktu ich wartość bojowa będzie stopniowo malała ze względu na wyczerpanie się możliwości uzupełniania strat, lub uzupełnianie ich znacząco gorszymi rekrutami. Jedynie w przypadku najemników można oczekiwać wzrostu liczebności, Liczbę więźniów w Rosji ocenia się na około pół miliona, więc wciąż istnieje tam potencjał „ochotniczy".
defence24.pl