czwartek, 22 kwietnia 2021


QAnon wydaje się błyskawicznie rozmnażać, jakby przez pączkowanie. Jego gwałtowny zwrot ku amerykańskiej skrajnej prawicy można było śledzić na żywo 6 stycznia podczas szturmu na amerykański Kapitol. Cały świat poznał wówczas Jake’a Angeli, „szamana QAnon”. Z gołą klatą, ustrojony w rogi i futro stał się prawdziwym ucieleśnieniem chaotycznego, otumaniającego oddania dla Donalda Trumpa, które ten kult w Internecie propaguje.

Pochodzący z mrocznych zakamarków forum 4Chan, Q i jego anoni propagują ekstremistyczne, faszystowskie i antysemickie teorie, jakoby Donald Trump „toczył ukrytą wojnę przeciwko zorganizowanej grupie czczących szatana i pożerających dzieci pedofilów, którzy spiskują przeciwko niemu i dążą do obalenia jego rządów”. Na tej podstawie zrodził się cały ten niezbyt sprecyzowany system wierzeń, który wtargnął do sal i gabinetów amerykańskiego Kongresu.

Włoski historyk i specjalista w dziedzinie ideologii faszystowskiej Emilio Gentile wprowadza rozróżnienie między tzw. religią polityczną i religią upolitycznioną.

Ruch QAnon ma w sobie cechy tej drugiej, a więc religii świeckiej, zrodzonej z klerykalnych wartości i koncepcji. Wystarczy choćby na chwilę zanurzyć się w otchłań kanałów Q na komunikatorze Telegram, by porwał nas rwący potok biblijnych tekstów i religijnej retoryki, zdradzający wyraźną bliskość między tym, co faszystowskie, i tym, co teologiczne.

(...)

Ideolodzy Q wykorzystali nie tylko wymuszoną w pandemii izolację, ale także powszechny analfabetyzm cyfrowy wśród wiernych i zdecydowany brak zaufania do większości oficjalnych mediów. Bo faktycznie, niektórzy parafianie zwracają się w stronę mediów społecznościowych i alternatywnych – lub są ku nim zwracani – by z nich czerpali wiedzę na temat faktów. Coraz trudniej jest też prostować rozpowszechniane tam fake newsy w chaotycznym świecie przesiąkniętym podejrzliwością, zwłaszcza że wszystko, co podważa tę czy inną teorię spiskową, jest natychmiast dyskredytowane przez jej zwolenników jako fake news.

Wykorzystując biblijny język oraz tematy o mocnym ładunku emocjonalnym, takie jak „ratujmy dzieci”, wyznawcy Q przyciągają do siebie całkiem zwykłych chrześcijan. Dla tych ostatnich bywa to moment wyboru „czerwonej pigułki”, swoistego przebudzenia – za sprawą Q zaczynają bowiem w końcu dostrzegać otaczające ich rzekomo zewsząd spiski.

Dzięki zastosowaniu narracji w stylu biblijnym w propagandowych postach Q jest w stanie dotrzeć do różnej maści żarliwych chrześcijan, w kolejnych wrzutkach nawiązując wprost do Biblii i włączając się w ten sposób w ich podstawowy system wartości. Od upadku Trumpa, wchłonięci przez wir spiskowych teorii Q, szukają oni promyków nowej nadziei. Wykorzystuje to radykalna prawica, by przeciągnąć ich na stronę szeroko rozumianego ruchu neofaszystowskiego.

Z postów na 4Chan widać wyraźnie, że wśród zwolenników QAnon, chwytających się każdego skrawka nadziei i wiary, bujnie rozkwita narodowo-socjalistyczna propaganda. Inni z kolei uważają, że nie będzie nadużyciem przekonywanie akolitów Trumpa, że ów gabinet cieni, z którym były prezydent tak dzielnie walczył, to tak naprawdę „międzynarodowe żydostwo”.

Język i motywy religijne mogą przemawiać do części amerykańskich wiernych, jednak spisek spod znaku QAnon uwodzi nie tylko chrześcijan. Ruch ten kreuje się na pewien substytut wiary z elementami chrześcijaństwa, który pozostaje jednak mocno synkretyczny i tworzy swoisty amalgamat tych wszystkich elementów z szalonymi teoriami spiskowymi na temat globalnej organizacji satanistycznej.

(...)

W teoriach spiskowych potrzebne są wiarygodne wyzwania i trudności. Koncepcja „koniecznej dezinformacji” QAnon to próba wyjaśnienia, dlaczego nie spełniają się rzekome proroctwa. Oto Q specjalnie publikuje fałszywe informacje, próbując zwieść swoich wrogów. To jednocześnie zgrabna wymówka, jeżeli coś nie idzie zgodnie z planem; wówczas jest to szersza strategia demaskowania domniemanych wrogów.

Podobnie jak w doktrynie Porwania Kościoła lub nadejścia Mahdiego w tradycji szyitów, również wyznawcy QAnon wierzą, że ich oddanie sprawie oczyści społeczeństwo wraz z nadejściem „Burzy” – członkowie „głębokiego państwa” zostaną wtedy straceni podczas telewizyjnej transmisji na żywo.

Wiele z osób, które znalazły się na muszce QAnonu, to członkowie Partii Demokratycznej, pracownicy mediów, często Żydzi. To bardzo dobrze znani „wrogowie” z podręcznika faszyzującej radykalnej prawicy, co sugeruje możliwość aktów agresji i przemocy w przyszłości.

krytykapolityczna.pl

Jak na ironię, oficjalna nazwa wenezuelskiej waluty ma podkreślać jej większą wartość („soberano” oznacza „suwerenny”, jak również „znakomity”), po tym jak w 2018 r. wprowadzono ją w miejsce poprzedniej odsłony boliwara w związku z hiperinflacją – w trakcie wymiany pieniędzy „odcięto” pięć zer od wszystkich kwot. Jednak na jeszcze większy chichot losu zakrawa to, że wycofany w 2018 r. boliwar nosił przydomek „fuerte” czyli „silny”. Siłacz ów, którego szybko nazwano „bolivar muerte” („nieżywy”), utrzymał się na pozycji waluty Wenezueli zaledwie przez 10 lat – w 2008 r. wprowadzono go w miejsce zwykłego boliwara, odcinając z kolei przy tej okazji trzy zera.

(...)

Szalejąca inflacja, wahający się czarnorynkowy kurs dolara oraz chroniczny niedostatek fizycznych dolarowych banknotów sprawia, że wenezuelscy przedsiębiorcy zmuszeni są do uciekania się do praktyk niespotykanych nigdzie indziej. W artykule z 6 marca gazeta „Tal Cual” pokazała przykłady wystawiania przez sklepy pokwitowań na zwykłych kawałkach papieru, które potwierdzały, że dany klient ma w sklepie dodatnie saldo i po okazaniu go należy mu wydać towary na zapisaną kwotę. Innym rozwiązaniem jest wypłacanie reszty poprzez płatności mobilne.

(...)

Jak podał wspomniany ośrodek Ecoanalitica, w latach 2013-2020 r. realny produkt krajowy brutto Wenezueli skurczył się o 79,4 proc. (jakkolwiek trudno dokonywać jest jakichkolwiek szacunków w kraju tak zdewastowanym pod względem relacji gospodarczych). Zapaść gospodarcza połączona z hiperinflacją obniża realne wynagrodzenia ludności, a najmniej zarabiający (w tym pobierający wielokrotnie podnoszoną płacę minimalną) mogą liczyć na równowartość kilku dolarów miesięcznie. Wyniki badań ubóstwa są szokujące - nawet 97 proc. wenezuelskich rodzin nie ma zapewnionego bezpieczeństwa żywnościowego (mimo polegania na rządowych bankach żywności), a 90 proc. cierpi ze względu na nieregularne dostawy energii elektrycznej.

Wszystko to w kraju, który nie został przez nikogo napadnięty, ani którym nie targają krwawe walki wewnętrzne (jak Syria, do której porównuje się sytuację humanitarną w Wenezueli). Ciągle trwa natomiast polityczny konflikt dotyczący legalności władzy reżimu Maduro – po jego budzącej duże wątpliwości reelekcji w 2018 r. część państw uznała za prezydenta Juana Guaido. Ostatnio poparcie dla opozycyjnego polityka wycofała jednak m.in. Unia Europejska.

Utrata czterech piątych PKB oznacza, że aby wrócić do punktu wyjścia, wenezuelska gospodarka musiałaby urosnąć o 400 proc. Ecoanalitica szacuje, ze takie skumulowane tempo wzrostu występowało tylko w okresie 1920-1965, czyli czasie naftowego boomu w tym kraju. Nawet wówczas gospodarka Wenezueli potrzebowała minimum dwóch dekad, aby osiągnąć 400 proc. wzrostu.

bankier.pl

- Kończąc ZMECH (Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Zmechanizowanych – red.) wiedziałem, co wojsko ma mi do zaoferowania i byłem tym załamany – wspomina płk Andrzej Kruczyński, pseudonim "Wódz", jeden z pierwszych żołnierzy GROM-u. – To był marazm, byle jakość oraz tzw. mentalny beton.

"Wodzu” szczególnie źle wspomina "wojskowe praktyki", czyli kilkumiesięczny pobyt w jednostce liniowej. Tam młody kandydat na oficera spotkał się z realiami w Wojsku Polskim. Spotkanie było niczym cios saperką w twarz. Nie tak to sobie wszystko wyobrażał.

Na kilkanaście tygodni przed końcem studiów i proporcją na pierwszy stopień oficerskiej w ZMECH-u pojawili się wysłannicy Petelickiego, którzy mówili, że szukają ludzi do nowo tworzonej jednostki, której jednym z zadań ma być ochrona ambasad.

Kruczyński więcej wiedzieć nie musiał, zgodził się natychmiast. Testy sprawnościowe i psychologiczne przeszedł bez problem i dostał zaproszenie do Warszawy.

- Pierwszy dzień? W magazynie mundurowym zdeponowaliśmy swoje rzeczy osobiste razem z całym ubraniem. Kazali się przebrać w otrzymane dresy, ortaliony i buty sportowe. Każdy z nas otrzymał także plecak i kilka racji żywnościowych, bidon na wodę, tabletki do odkażania wody oraz mapę. A oficer, który nas przyjmował powiedział: "Jesteśmy w Warszawie, jest godzina 10.30. Jutro o 6.00 musicie być tu”. I pokazał palcem na mapie jakiś punkt w Bieszczadach. Pamiętam jakby to było dzisiaj – wskazane miejsce na mapie to "Rabe Zniszczone" Gdy zapytaliśmy oficera, jak mamy tam dotrzeć, powiedział tylko, że czas działa na naszą niekorzyść – opowiada Kruczyński.

Najpierw poszli na dworzec, ale tam się okazało, że jedyny pociąg odjechał pół godziny temu i to wcale nie był przypadek. W Bieszczady dojechali w końcu z pięcioma przesiadkami i prawie wszystkim środkami transportu. Tam, w miejscowości Rabe zaczęła się tygodniowa selekcja do GROM-u.

- W czasie selekcji kluczowy jest stres – tłumaczy płk Przepiórka. – To on, a nie setki kilometrów górskich bezdroży jest największą przeszkodą na drodze do GROM-u.

Kandydaci na komandosów chodzą po trudnym, górzystym terenie, w którym nie ma żadnych punktów charakterystycznych, a do tego nie wiedzą, ile mają czasu na pokonanie trasy, więc muszą po prostu zapier…. Jak się pomylą, to muszą wracać i szukać trasy od nowa. Wymaga to zachowania cały czas chłodnego umysłu.

- Góry wyciągają z człowieka wszystko, co najlepsze, ale i to, co najgorsze – mówi Przepiórka. - W ten sposób odsiewa się tych, którzy nie nadają do wojsk specjalnych.

wp.pl