Sierpień i początek września upłynęły pod znakiem dość szybkiej jak na standardy wojny rosyjsko-ukraińskiej, ofensywy rosyjskich sił w kierunku Pokrowska w obwodzie donieckim. Niemniej jednak prokremlowscy blogerzy, informując o sukcesach, nieustannie narzekają na brak personelu i wyczerpanie nacierających. Ponadto, w ostatnich miesiącach coraz częstsze stają się przypadki wysyłania na front nieleczonych rannych i przenoszenia do piechoty specjalistów, takich jak operatorzy dronów, a nawet przedstawiciele innych rodzajów wojsk.
(...)
Jak na razie tempo uzupełnień pozwala na łatanie strat, według grupy badawczej Conflict Intelligence Team (CIT). "W pierwszej połowie roku był trudny okres, kiedy napływ rekrutów nie był wystarczający, aby nadrobić straty i stworzyć nowe jednostki. Ale podnosząc wypłaty premii, wydaje się, że problem ten został rozwiązany (widzimy wzrost w drugim kwartale, w trzecim było jeszcze więcej pieniędzy, a przepływ prawdopodobnie jeszcze się zwiększył). Pytanie brzmi, w jakim stopniu pomoże to w dłuższej perspektywie. Jedyną opcją, gdy mobilizacja stanie się konieczna, jest okrążenie/zniszczenie dużej grupy wojsk. Ale realia na polu bitwy sprawiają, że taki rozwój wydarzeń jest nieprawdopodobny" — podsumowują analitycy.
(...)
Eksperci CIT uważają, że problem ten nie jest krytyczny dla rosyjskiej armii: "Zmobilizowane oddziały są nieco mniej zaangażowane w operacje szturmowe, do tego celu wykorzystuje się głównie świeżo zakontraktowanych ochotników. Tak więc czynnik zmęczenia oddziałów ma mniejszy wpływ. Do tego surowa lub nawet brutalna dyscyplina — te wszystkie doły, piwnice i tak dalej — jak na razie pozwalają utrzymać porządek w oddziałach. Znane przypadki dezercji całych oddziałów można dosłownie policzyć na palcach, a to jedna z charakterystycznych oznak zmęczonej armii".
(...)
Według ekspertów CIT stopniowa rekrutacja pracowników kontraktowych wydaje się również korzystniejsza ze względu na brak zasobów do "przetworzenia" dużej liczby zmobilizowanych osób: "W tej chwili problem rozwiązuje rekrutacja za pieniądze. Zmniejsza to presję na władze, ponieważ ludzie sami podejmują decyzję o zaciągnięciu się, nawet jeśli są np. ojcami. Nie ma żadnych pytań, podczas gdy takowe byłyby, gdyby ludzie ci zostali przymusowo zmobilizowani.
Mobilizacja żołnierzy kontraktowych daje Rosji stabilny napływ 20-30 tys. osób miesięcznie. To grupa, którą rosyjska armia jest w stanie wyszkolić, ubrać i uzbroić.
Innym problemem, który nieuchronnie pojawi się w związku z przewidywaną nową mobilizacją, jest niedobór broni i sprzętu wojskowego. Analitycy otwartych źródeł informacji regularnie odnotowują, korzystając ze zdjęć satelitarnych, wyczerpywanie się zapasów czołgów, wozów opancerzonych i artylerii. Ponadto dekonserwacja nawet istniejących zapasów jest ograniczona możliwościami zakładów naprawczych i stanem pozostałych pojazdów i jest ledwo w stanie zrekompensować utratę sprzętu na froncie. W tych warunkach potencjalne nowe jednostki mobilizacyjne nie będą przypominać ani pułków pierwszej fali, ani tym bardziej "przedwojennych" brygad i dywizji.
"Podczas mobilizacji znaczna część rezerw uzbrojenia została wydobyta z magazynów, aby wypełnić nowe jednostki sprzętem; w ciągu następnych dwóch lat zostały one jeszcze bardziej uszczuplone. Jeśli teraz zostanie ogłoszona druga fala mobilizacji, nowe jednostki okażą się w rzeczywistości jednostkami piechoty, co najwyżej zmotoryzowanymi" — podkreślają eksperci CIT.
— Już teraz armia rosyjska przechodzi na taktykę szturmu piechoty, z żołnierzami atakującymi w małych grupach bez sprzętu. Przewaga liczebna jest odczuwalna, a taktyka działa. Prawdopodobnie nadal będzie aktywnie wykorzystywana — sugeruje Jan Matwiejew.
Mimo to eksperci zgadzają się, że Rosja będzie w stanie zmobilizować kolejne 300 tys. ludzi, jeśli zajdzie taka potrzeba. "Jeśli mobilizacja będzie konieczna, to z punktu widzenia stabilności politycznej jest mało prawdopodobne, by kolejne 300 tys. poważnie wstrząsnęło reżimem" — twierdzi CIT.
Oczywiście nie można ignorować ekonomicznego aspektu mobilizacji. W sytuacji, gdy stopa bezrobocia w Rosji osiąga historyczne minima, a władze regionalne zakazują migrantom pracy w różnych dziedzinach, jednorazowe wycofanie z gospodarki setek tysięcy zdolnych do pracy mężczyzn może mieć nieprzewidywalne konsekwencje. Zwłaszcza jeśli założymy, że w przypadku ogłoszenia mobilizacji, jak to miało miejsce ostatnio, dziesiątki tysięcy mężczyzn wyjadą za granicę.
— Powiedzmy, że mogą zmobilizować 200-300 tys. ludzi. Jeśli są to ludzie z wykwalifikowanymi zawodami, będzie to bardzo poważny cios i spowolni wzrost w kluczowych branżach, co doprowadzi do spadku PKB — argumentuje ekonomista Władimir Milov.
Dlatego też władze wolą zatrudniać w wojsku pracowników kontraktowych, ponieważ wartość przeciętnego wolontariusza dla gospodarki jest, jak zauważa CIT, niższa: "Jakkolwiek by to nie brzmiało, fikcyjny bezrobotny dłużnik i ostatni kombajnista we wsi mają inną wartość dla gospodarki [niż wykwalifikowani pracownicy]. Ponieważ mobilizacja jest loterią, szansa na utratę specjalisty jest dla firm znacznie wyższa. No i czym innym jest znalezienie zastępstwa dla 30 tys. osób miesięcznie, a czym innym dla 300 tys. osób.
onet.pl