niedziela, 8 grudnia 2024



Według szacunków BBC i Mediazony, na koniec listopada poznano nazwiska 81 tys. poległych rosyjskich żołnierzy. W drugiej połowie ubiegłego miesiąca ich liczba wzrosła o kolejne 2644 nazwiska. Jeśli przyjmiemy, że w ten sposób liczenia zaniża się liczbę zabitych o około połowę, a także, że liczba ciężko rannych jest dwukrotnie większa od liczby zabitych, to miesięczne straty wojsk rosyjskich wyniosą około 30 tys.

Z kolei opublikowany właśnie artykuł generała pułkownika Buwalcewa, szefa Głównego Zarządu Szkolenia Bojowego Sił Zbrojnych Rosji, mówi o 300 tysiącach żołnierzy kontraktowych, którzy przeszli (prawdopodobnie od początku tego roku) szkolenie bojowe, aby wziąć udział w wojnie. Oznacza to, że napływ jest w przybliżeniu równy odpływowi i wynosi około 30 tys. miesięcznie.

Jest mało prawdopodobne, aby ta równowaga odpowiadała władzom rosyjskim. Aby pomyślnie kontynuować kampanię, konieczne jest nie utrzymanie, ale zwiększenie walczących kontyngentów. Dotkliwy niedobór rezerw pojawił się już w sierpniu, w dniach ukraińskiej inwazji na terytorium Rosji.

Jednak możliwości zwiększenia napływu wolontariuszy i ciągłego zwiększania ich wynagrodzeń zostały w mniejszym lub większym stopniu wyczerpane. Oznacza to, że w nadchodzących miesiącach konieczne jest albo zamrożenie wojny, albo ponowne powołanie rezerwistów i włączenie do działań bojowych poborowych. Przygotowywali się do tego od dawna i jeśli zajdzie taka potrzeba, nie będą działać tak bezpośrednio, jak dwa lata temu. Mieszkańcy Rosji jednak bardzo boją się mobilizacji, a jej realizacja, nawet w ukrytej formie, prawie na pewno wywoła panikę.

(...) Rekordowy wzrost wydatków wojskowych (tylko według oficjalnej wersji do 13,5 bln rubli w 2025 roku) wymaga równie rekordowej redukcji wydatków cywilnych. (...) "Wcześniej (w latach 2022–2024) z różnych powodów wystarczyło na to wszystko środków. Teraz ta historia się kończy. Przyjęty budżet pokazuje: po raz pierwszy za panowania Putina budżet uwzględniał w ujęciu nominalnym redukcję wydatków na politykę społeczną. To wyraźny sygnał, że broń będzie miała pierwszeństwo przed masłem” – mówi ekonomista Andriej Jakowlew.

Podejmowane są dopiero pierwsze kroki w tym kierunku. Reżim ociąga się z porzuceniem zwykłej gadaniny o miłości do ludzi i nie ma zamiaru szybko zaciskać pasa. Według Rosstatu dochody realne są obecnie o 8,6 proc. wyższe niż przed rokiem. I choć jest to w dużej mierze fikcja i znaczna część tych zwiększonych dochodów wraca do władzy w postaci oszczędności gotówkowych, reżim nie wdrożył jeszcze poważnych działań mających na celu ograniczenie konsumpcji.

Wzrost rosyjskiego PKB, którym chwali się Putin, to wzrost produkcji wojskowej. "To produkcja wojskowa jest obecnie główną lokomotywą przemysłu i całej gospodarki” – zauważa kanał telegramowy MMI. Militaryzacja gospodarki oznacza w najlepszym przypadku stagnację w produkcji dóbr i usług cywilnych. A płace szybko rosną, a dotychczasowe metody korygowania nierównowagi finansowej już nie działają.

Pomimo desperackich wysiłków Banku Centralnego inflacja konsumencka przyspiesza. Na początku grudnia jego poziom w tym samym dniu ubiegłego roku wzrósł do 8,8 proc., a w ujęciu rocznym forward (SAAR) – do 13 proc. Tego przyspieszającego procesu nie da się pokonać.

Władze są w stanie związać koniec z końcem nawet przy obecnym poziomie militaryzacji. Wystarczy obniżyć poziom życia cywilów, a aby to osiągnąć, należy administracyjnie ograniczyć wzrost dochodów gotówkowych i spowodować spadek kursu rubla oraz dalsze przyspieszenie inflacji. Byłby to jednak ostry i ryzykowny zygzak, a Putin nie lubi niebezpieczeństw. Unikanie tych problemów lub przynajmniej odkładanie ich na później jest dokładnie tym, w czym pomógłby rozejm. Co więcej, ludzie proszą o przerwę.

Badanie nastrojów w kilku regionach, przeprowadzone przez pracowników Laboratorium Socjologii Publicznej metodą obserwacji uczestniczącej, wykazało, że "cicha większość”, na której Administracja każe skupić uwagę urzędników, ewoluuje w sposób dla Administracji nieoczekiwany ."Ludzie z jednej strony stali się bardziej krytyczni wobec wojny, z drugiej zaś bardziej patriotyczni” – mówi socjolog Oleg Żurawlew o wynikach badania.

Obywatele Rosji stale krytykują wojnę. Często słychać pytania w stylu: "o co walczymy?”, "jak długo możemy walczyć?". Kreml twierdzi, że Ukraina nie jest prawdziwym państwem, że nie ma takiego odrębnego narodu jak Ukraińcy. Ale ta ideologia imperialistyczna nie zakorzeniła się dobrze w społeczeństwie. Jednak dyskurs patriotyczny i nacjonalistyczny się rozwinął. Ludzie żyją w świecie państw narodowych i dla nich granice są częścią zdrowego rozsądku. Mówią: "po co wydawać pieniądze na Mariupol, lepiej byłoby wydać je na samą Rosję". Jest więcej pewnego podstawowego nacjonalizmu, ale nie jest to nacjonalizm Putina. Rosjanie nie potrzebują tak zwanych nowych terytoriów.

Nie wyolbrzymiajmy na razie wyłaniającej się przepaści pomiędzy klinicznym imperializmem Putina a rzekomo bardziej adekwatnym popularnym nacjonalizmem. Ale faktem jest, że masy zaczynają być zmęczone wojną podbojów. Listopadowa fala badań społeczeństwa, prowadzonych przez grupę RussianField, ujawniła 53 proc. zwolenników i 36 proc. przeciwników przejścia do negocjacji pokojowych. W pierwszych miesiącach wojny proporcje były odwrotne (35 proc. zwolenników negocjacji i 54 proc. przeciwników), ale przez te wszystkie lata udział rozjemców rósł niemal nieprzerwanie i dziś wyraźnie przeważa.

Najczęściej na negocjacje pokojowe aprobowaliby ludzie młodzi i w średnim wieku oraz pracownicy przemysłów cywilnych (handel, informatyka i medycyna), na kontynuację wojny stawiają jej beneficjenci (np. robotnicy przemysłowi), a emerytami manipulowano poprzez propagandę.

Nie jest to oczywiście pacyfizm ani przebudzone sumienie. Jednak zmęczenie wojną, nawet tymczasowe, rozprzestrzeniło się szeroko po kraju. A podpisanie przez Putina "porozumienia pokojowego”, które nie jest zbyt jasne w treści, poparłaby zdecydowana większość respondentów („za” – 79 proc.; „przeciw” – 13 proc.).

I te uczucia obywateli są trzecim czynnikiem, który władca musi wziąć pod uwagę w ten czy inny sposób. Machina rządowa wie, jak je złamać, ale społeczeństwo musiałoby wywrzeć na niej dużą presję.

onet.pl/The Moscow Times


Wcześniej Iran był uważany za jednego z najniebezpieczniejszych graczy w regionie, dlatego zarówno Zachód, jak i jego sojusznicy zawsze niechętnie podchodzili do bardziej zdecydowanego postawienia Teheranu na swoim miejscu. W końcu wszyscy obawiali się destabilizującej siły mułłów.

Hamas w Strefie Gazy i Hezbollah w Libanie uzbroiły i wyszkoliły dwie milicje, których możliwości i arsenał bardziej przypominały regularne siły zbrojne niż terrorystów. Jest to jeden z powodów, dla których Izrael już wiele lat temu zaczął określać obie milicje jako armie terrorystyczne.

Z pomocą Hezbollahu Iran kontrolował dużą część Libanu. Wspierając syryjską wojnę domową, Teheran zamienił Asada w marionetkę i rozszerzył swoje pozycje wojskowe w Syrii.

Do tego doszły milicje w Jemenie i Iraku, również kontrolowane przez Teheran, które również przyczyniły się do odstraszającej siły Iranu, a także rosnący postęp technologiczny Irańczyków w budowie dronów i technologii rakietowej.

Wizerunek obezwładniającego Iranu, który w razie konfliktu mógłby sprowadzić na Bliski Wschód swoisty armageddon, znacznie ucierpiał jednak w ciągu ostatniego roku. Hamas jest na skraju upadku po wojnie, którą wywołał przeciwko Izraelowi i nie ma już prawie żadnej znaczącej siły bojowej.

Hezbollah w Libanie, który również przystąpił do wojny dzień po masakrze izraelskich cywilów dokonanej przez Hamas, stracił według izraelskich danych do 70 proc. swojej siły bojowej oraz całe przywództwo polityczne i wojskowe. Sam Iran okazał się papierowym tygrysem w porównaniu z izraelskimi siłami zbrojnymi.

onet.pl


Część osób zaangażowanych w kampanię prezydencką Calina Georgescu, poinformowało w swoich mediach społecznościowych, że wyjeżdża z Rumunii. Influencerzy uciekli z kraju po tym, jak Trybunał Konstytucyjny unieważnił wybory prezydenckie, a specjalna prokuratura rozpoczęła pilne śledztwo. Niektóre osoby poinformowały o ucieczce z granicy z Bułgarią, część wysłała zdjęcia z samolotów. Dwóch influencerów wymienionych w odtajnionym niedawno raporcie oświadczyło, że Georgescu obiecał im, że jeśli wygra wybory, to ułaskawi ich za nielegalne działania w czasie kampanii.

gazeta.pl