wtorek, 31 października 2023


Jak czytamy, Zełenski był „zły” po wizycie w USA. Jeden z cytowanych anonimowo ludzi z otoczenia prezydenta mówi, że wręcz czuje się zdradzony przez swoich zachodnich sojuszników.

– Zostawili go bez środków do zwycięstwa w wojnie, tylko do tego, żeby ją przetrwać – mówi.

Inny cytowany anonimowo urzędnik administracji prezydenta twierdzi, że teraz Zełenski „przychodzi, słucha wiadomości, wydaje polecenia i wychodzi”. Jak napisał Time opierając się na takich relacjach, po ponad półtora roku pełnowymiarowej wojny Zełenski „utracił blask swojego optymizmu, poczucie humoru i chęć ożywiania atmosfery na posiedzeniach gabinetu wojennego”.

Główną przyczyną niezadowolenia ma być właśnie obniżenie poziomu wsparcia Ukrainy przez zagranicznych partnerów. Time twierdzi, że nawet wizyta w USA w żaden sposób nie przyczyniła się do jego „ożywienia”.

Cytowane są wyniki sondażu agencji Reuters przeprowadzonego krótko po wizycie Zełenskiego. Wynika z nich, że obecnie tylko 41 proc. Amerykanów chce, żeby Kongres dostarczał więcej broni Kijowowi. A w lipcu, gdy zaczynała się ukraińska kontrofensywa na południu i wschodzie, wskaźnik ten wynosił 65 proc. Ponadto w artykule podkreślono, że wraz z rozpoczęciem wojny na Bliskim Wschodzie między Izraelem a Hamasem jeszcze trudniej jest Ukrainie zwracać na świecie uwagę na swoją sytuację.

Time zwraca również uwagę na to, że w administracji USA zmienił się stosunek do samego Zełenskiego jako polityka. Podczas zeszłorocznej wizyty Wołodymyra Zełenskiego w USA, jak przypomina się w artykule, Amerykanie wysłali po niego specjalny wojskowy samolot, a jego przemówienie w Kongresie zostało nagrodzone owacjami. Obecnie sytuacja się zmieniła. Kwestia pomocy Ukrainie stała się bowiem jedną z głównych kości niezgody w debatach nad budżetem USA. A przecież w 2024 roku w USA odbędą się wybory prezydenckie i praktycznie już zaczęła się kampania.

Jeden z doradców miał nawet doradzać Zełenskiemu odłożenie wyjazdu do USA, bo atmosfera była zbyt napięta. Na miejscu rzeczywiście okazało się, że w związku z taką, a nie inną atmosferą wokół Ukrainy i Zełenskiego oraz w związku ze specyficznym układem sił w amerykańskim Senacie i Izbie Reprezentantów, prezydentowi Ukrainy nie pozwolono ponownie wystąpić z przemówieniem na Kapitolu.

Jak czytamy, podczas rozmów w Kongresie Zełenski został bezpośrednio spytany, co stanie się, jeśli USA nie dostarczą Ukrainie pomocy. Time cytuje odpowiedź Zełenskiego: – Stanie się to, że przegramy.

Jednakże z tekstu wynika, że mimo tej sytuacji jak i niepowodzeń na polu bitwy Zełenski nie ma zamiaru przerywać działań bojowych, zgadzać się na rozejm i rozmowy o jakiejś formie pokoju, czy też zawieszenia broni. Wprost przeciwnie, jego wiara w ostateczne zwycięstwo Ukrainy nad Rosję miała wzrosnąć do takiego stopnia, że aż niepokoi to jego doradców.

– Jest niewzruszona, graniczy z mesjanizmem. Oszukuje siebie. Nie mamy wariantów. Nie wygrywamy. Ale spróbuj mu to powiedzieć – mówi jedno ze źródeł Time w administracji prezydenta Ukrainy.

Na okładce magazynu zacytowane są słowa Zełenskiego: – Nikt nie wierzy w nasze zwycięstwo tak jak ja. Nikt.

belsat.eu

Sytuacja w rejonach walk nie uległa zasadniczej zmianie. Rosjanie umocnili się na północno-wschodnich obrzeżach kombinatu koksochemicznego, będącego głównym bastionem ukraińskiego oporu w Awdijiwce, z kolei Ukraińcy – w zachodniej części miejscowości Krynky na lewym brzegu Dniepru (na zachód od Nowej Kachowki). Nie przyniosły też znaczących rezultatów ataki i kontrataki stron na pozostałych kierunkach działań w rejonie Kupiańska, Bachmutu (siły ukraińskie podjęły kolejną próbę przerwania rosyjskiej obrony wzdłuż linii kolejowej Bachmut–Gorłówka), Wełykiej Nowosiłki i Orichiwa. Według ukraińskiego Sztabu Generalnego intensywność starć spadła z 60–70 na dobę (27–29 października) do 36 (30 października), a największą aktywność Rosjanie mają przejawiać w rejonie Marjinki, gdzie szturmują 15–20 razy dziennie. 30 października rzecznik zgrupowania wojsk Tauryda Ołeksandr Sztupun powiadomił, że w rejonie Awdijiwki agresor zgromadził 40 tys. żołnierzy i 300 czołgów. Tego samego dnia o znacznym wzmocnieniu wrogiego zgrupowania w rejonie Bachmutu informował dowódca ukraińskich Wojsk Lądowych generał Ołeksandr Syrski. Przyznał on, że Rosjanie przeszli tam od obrony do działań zaczepnych.

(...)

Również 27 października w kilku miastach ukraińskich (m.in. Kijowie, Lwowie, Tarnopolu, Chmielnickim, Dnieprze, Zaporożu, Krzywym Rogu, Odessie) odbyły się pikiety z udziałem rodzin żołnierzy, które domagały się przeprowadzenia sprawiedliwej mobilizacji, zwiększenia rotacji w walczących oddziałach oraz demobilizacji po upływie 18 miesięcy służby w czasie trwania wojny. Nie występowano przy tym z hasłami antywojennymi czy pokojowymi. Pikiety przebiegły w spokojnej atmosferze i brało w nich udział przeważnie po kilka–kilkanaście osób. Ich uczestniczki zwróciły także uwagę na brak odpowiedzi prezydenta Ukrainy na petycję złożoną przed dwoma miesiącami, w której postulowano wprowadzenie instytucji urlopu dla poratowania zdrowia zmobilizowanych żołnierzy, którzy na służbie w okresie wojny spędzą 18 miesięcy.

Komentarz

(...)

Na Ukrainie coraz częściej podnoszony jest temat zmęczenia żołnierzy oraz konieczności zwiększenia rotacji walczących oddziałów i rozszerzenia mobilizacji o młodsze roczniki (poniżej 27. roku życia) i mieszkańców dużych miast, gdzie łatwiej o uzyskanie wyłączenia. Na trudności związane z brakami kadrowymi, zwłaszcza w brygadach piechoty, zwracają już uwagę w wywiadach dla mediów nawet dowódcy kompanii i batalionów. Problem ten jest poważny i wymaga podjęcia w najbliższych miesiącach niepopularnych decyzji przez kierownictwo wojskowe i polityczne Ukrainy, niemniej dotychczas nie przybrał charakteru otwartego kryzysu społecznego. Na razie rodziny żołnierzy rzadko uciekają się do publicznych protestów, a te nie cieszą się większą popularnością. Jak dotąd nie doszło też na Ukrainie do eskalacji przemocy na tym tle, porównywalnej chociażby z antymobilizacyjnymi protestami na północnym Kaukazie we wrześniu 2022 r. 

osw.waw.pl

29 października w stolicy północno-kaukaskiej republiki Dagestanu – Machaczkale – doszło do antyizraelskich i antysemickich zamieszek. Tłum opanował port lotniczy oraz wdarł się na płytę lotniska w poszukiwaniu obywateli Izraela mających przylecieć bezpośrednim rejsem z Tel Awiwu. W trakcie rozruchów rannych zostało 20 osób. Władze regionalne, wyraźnie zaskoczone przebiegiem i intensywnością wydarzeń, zapowiedziały surowe ukaranie sprawców. W ciągu 24 godzin od zamieszek zidentyfikowano 150 ich uczestników i zatrzymano ponad 80 osób. Wszczęto też sprawę karną, prowadzoną pod nadzorem przewodniczącego Komitetu Śledczego FR Aleksandra Bastrykina. Siły bezpieczeństwa objęły ochroną dagestańskie synagogi, a serwis Telegram zablokował rzekomo administrowany z Ukrainy kanał Poranek Dagestanu, który miał nawoływać do przemocy wobec Żydów. Muzułmańscy przywódcy religijni Kaukazu Północnego potępili antysemickie wystąpienia.

Szturm na lotnisko zbiegł się z szeregiem wystąpień antyizraelskich w części północnokaukaskich republik Federacji Rosyjskiej, zamieszkałych w większości przez ludność muzułmańską. W Nalczyku – stolicy Kabardo-Bałkarii – podpalono powstający ośrodek kultury żydowskiej. W Czerkiesku – stolicy Karaczajo-Czerkiesji – odbyły się antyżydowskie i propalestyńskie wiece. W dagestańskim Chasawjurcie mieszkańcy otoczyli hotele, w których rzekomo mieli przebywać uchodźcy z Izraela. W reakcji na zamieszki w poniedziałek 30 października zwołano specjalne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa FR (rutynowo zbiera się w piątki). Na jego początku Władimir Putin wygłosił utrzymane w emocjonalnym tonie przemówienie w całości poświęcone analizie rozruchów. Postawił w nim tezę o amerykańskiej inspiracji zamieszek (rzekomo dokonanej rękami ukraińskich służb specjalnych), oskarżając przy tym wprost Waszyngton i Kijów o cyniczne podsycanie nastrojów antysemickich w celu destabilizacji i rozbicia państwa rosyjskiego. W swoim wystąpieniu Putin wprost połączył wojnę na Ukrainie (jakoby prowadzoną przez USA rękami Ukrainy) z wojskowymi działaniami Izraela w strefie Gazy. W jego interpretacji obydwa konflikty (Rosji z Ukrainą i Izraela z Palestyńczykami) zostały sprowokowane przez Stany Zjednoczone, które poprzez swoje wsparcie zarówno dla Ukrainy, jak i Izraela stają się ich głównym uczestnikiem.

Komentarz

Źródeł antyizraelskich wystąpień na Kaukazie Północnym należy dopatrywać się w kilku czynnikach. Oprócz prezentowanych przez muzułmańską ludność regionu solidarności z Palestyną i niechęci do Izraela w kontekście wojny na Bliskim Wschodzie, rolę w zaognieniu nastrojów antysemickich odegrał również Ramzan Kadyrow. Przywódca Czeczenii intensywnie pozycjonował się w ostatnim czasie jako obrońca praw muzułmanów i islamu oraz jednoznacznie opowiedział się po stronie Palestyny, potępiając zarazem Izrael. Liderzy pozostałych północnokaukaskich republik, mimo deklarowanej sympatii dla Palestyny, zachowali powściągliwość. Szczególnie podatny na wybuch radykalnych nastrojów okazał się Dagestan – region wieloetniczny, z liczącą się fundamentalistyczną mniejszością salaficką, trapiony problemami społeczno-gospodarczymi i działalnością islamistycznych komórek terrorystycznych. Napięcia wewnętrzne w republice objawiały się już wcześniej m.in. w postaci silnych jak na Rosję protestów przeciw mobilizacji wojskowej (2022) oraz wieców i blokowania dróg ze względu na przerwy w dostawach wody i prądu (lato 2023). Sytuację zaostrzyła dodatkowo nieadekwatna reakcja władz regionalnych, które w połowie października nie zezwoliły na przeprowadzenie w Machaczkale wiecu poparcia dla Palestyny. Ten odbył się jednak nielegalnie, jego uczestnicy zostali zatrzymani, a ci w wieku poborowym otrzymali wezwania do wojskowej komendy uzupełnień.

Do wybuchu antysemickich zamieszek w Dagestanie przyczyniła się antyizraelska i propalestyńska narracja rosyjskich mediów propagandowych, które od kilku tygodni traktują konflikt na Bliskim Wschodzie jako temat priorytetowy. Przekaz mediów jest jednoznacznie propalestyński i krytyczny wobec Izraela, a miejscami nabiera charakteru czysto antysemickiego. Z uwagi na wysoki poziom nacjonalizmu i ksenofobii w społeczeństwie rosyjskim, co systematycznie odnotowują badania socjologiczne, ksenofobiczne treści głoszone przez kremlowskie media padają na podatny grunt społeczny, zwłaszcza w muzułmańskich regionach Kaukazu Północnego, gdzie ludność solidaryzuje się z Palestyńczykami, a nawet Hamasem. Na te sympatie nakładają się silne resentymenty antyzachodnie, zwłaszcza antyamerykańskie, podsycane przez kremlowskie media. Głoszą one, że konflikt na Bliskim Wschodzie i atak Izraela na Gazę są tylko kolejnym, po Ukrainie, frontem tej samej wojny, jaką „elity amerykańskie i ich satelici” (słowa Putina) prowadzą przeciwko wszystkim państwom, które nie chcą podporządkować się ich słabnącej hegemonii. W wojnie tej głównym przeciwnikiem Stanów Zjednoczonych jest walcząca o wyzwolenie świata spod jarzma zachodniego neokolonializmu Rosja, zaś zarówno Izrael, jak i Ukraina są jedynie narzędziami Waszyngtonu. Rosja jest więc naturalnym sojusznikiem i obrońcą Palestyńczyków, a prowadzona przez nią wojna na Ukrainie jest jednocześnie wojną o wyzwolenie Palestyny.

(...)

osw.waw.pl


Za każdym razem, gdy na Bliskim Wschodzie wybucha wojna, amerykański think tank Middle East Media Research Institute jest ważnym źródłem informacji dla tych, którzy nie mówią biegle po arabsku. Pracownicy organizacji tłumaczą m.in. na język angielski ważne wywiady z Bliskiego Wschodu. To zapewnia wgląd w argumentację przedstawicieli świata muzułmańskiego.

W dzisiejszych czasach szczególnie ważne jest spojrzenie na to, co członkowie Hamasu mają do powiedzenia na temat mieszkańców Gazy, którymi rządzili autorytarnie przez 16 lat. Godny uwagi, bo niezwykle krytyczny, jest wywiad dziennikarza z kimś w rodzaju "szefa spraw zagranicznych" Hamasu — Chalidem Maszalem — dla saudyjskiej stacji "al-Arabija".

Dziennikarz prowadzący rozmowę skonfrontował Maszala z faktem, że mieszkańcy Gazy nie mieli nic do powiedzenia w sprawie ataku Hamasu na Izrael, a teraz muszą ponosić jego konsekwencje.

- Rosjanie poświęcili 30 mln ludzi podczas II wojny światowej, aby uwolnić się od ataku Hitlera. Wietnamczycy poświęcili 3,5 mln ludzi, dopóki nie pokonali Amerykanów. Afgańczycy poświęcili miliony męczenników, aby pokonać ZSRR, a następnie USA. Naród algierski poświęcił 6 mln męczenników w ciągu 130 lat. Naród palestyński jest taki sam jak inne narody. Żadnego narodu nie da się wyzwolić bez poświęcenia — odpowiedział Chalid Maszal.

Przedstawiciel Hamasu nie wspomina, że izraelscy żołnierze i osadnicy opuścili Strefę Gazy w 2005 r. Wystarczy jednak spojrzeć na statut Hamasu, by wiedzieć, co oznacza dla Maszala "wyzwolenie".

Chodzi o zniszczenie państwa Izrael i zabicie wszystkich Żydów w Izraelu lub wypędzenie ich z regionu.

Oświadczenie Maszala ujawnia również, że Hamas jest w pełni gotowy poświęcić miliony Palestyńczyków dla własnej ideologicznej sprawy. Bez względu na to, jak beznadziejne może być ostateczne zwycięstwo nad Izraelem, który przecież posiada broń nuklearną.

Przywódca Hamasu Ismail Hanija w wysłanym do mediów nagraniu jeszcze wyraźniej mówi o ofiarach wśród Palestyńczyków.

- Mówiłem to już wcześniej i powtarzam to teraz: krew kobiet, dzieci i osób starszych. My potrzebujemy tej krwi, aby obudziła w nas determinację, aby obudziła w nas siłę i napędzała do dalszego działania — mówi Ismail Hanija.

(...)

W wywiadzie dla rosyjskiego kanału propagandowego Mousa Mohammed Abu Marzook członek biura politycznego Hamasu, został zapytany, dlaczego organizacja terrorystyczna zbudowała 500 km tuneli pod Strefą Gazy, ale nie ma bunkrów do ochrony ludności cywilnej.

Marzook wyjaśnił, że tunele służą wyłącznie celom wojskowym. Powiedział również, że jego zdaniem "ochrona cywilów nie jest zadaniem rządu Hamasu". "Wszyscy wiedzą, że 75 proc. ludzi w Strefie Gazy to uchodźcy. To ONZ jest odpowiedzialne za ich ochronę" — powiedział Marzook i dodał, że to "Izrael, jako okupant, musi zrobić wszystko, aby wyżywić ludność".

Jest to interesujący pogląd, biorąc pod uwagę fakt, że Izrael nie rządzi Strefą Gazy od 2005 r. i że Hamas faktycznie sprawuje tam władzę od 2007 r. Przez te lata pobierał od mieszkańców podatki, żądał od nich także pieniędzy na ochronę i otrzymywał setki milionów dolarów rocznie z zagranicy.

onet.pl/Die Welt

Siły rosyjskie w dalszym ciągu używają jednostek szturmowych „Storm-Z”, składających się głównie z rekrutowanych więźniów, w wysoce wyniszczających frontalnych atakach dowodzonych przez piechotę. Rzecznik ukraińskiej Grupy Sił Tawrijsk, pułkownik Oleksandr Sztupun, oświadczył 30 października, że ​​siły rosyjskie przygotowują się do przeprowadzenia „ataków mięsnych” (w żargonie potocznym określającym ataki frontalne dowodzone przez piechotę) w pobliżu Awdijewki i szkolą jednostki szturmowe „Szturm-Z” do przyszłych ataków bez sprzętu. Rosyjski milbloger rzekomo służący w kierunku Awdijki twierdził, że „ataki mięsne” mają miejsce wtedy, gdy rosyjskie siły piechoty atakują bez wsparcia artyleryjskiego w celu stłumienia ukraińskich pozycji ogniowych. Milblogger twierdził, że kiedy dwa pułki rosyjskie przeprowadzają ramię w ramię „ataki mięsne”, połączenie obszarów odpowiedzialności obu pułków pozostaje niezabezpieczone i podatne na ukraińskie kontrataki. Inny rosyjski milbloger twierdził, że oddziały szturmowe „Szturmu-Z” w kierunku Awdijówki i na południowej flance Bachmuta są często niszczone po kilku dniach aktywnych działań i tracą średnio 40-70 procent swojego personelu. Milblogger skrytykował słabe wyszkolenie jednostek „Storm-Z” przez wojsko rosyjskie oraz niechęć przełożonych do uwzględniania propozycji dowódców „Storm-Z” przy przydzielaniu im misji bojowych. Milbloger stwierdził, że jednostki „Storm-Z” są często wprowadzane do bitwy przed przeprowadzeniem rozpoznania lub nawiązaniem połączeń z sąsiednimi jednostkami i zazwyczaj mają trudności z ewakuacją rannych bez osłony artyleryjskiej, co prowadzi do większych strat. Obaj milbloggerzy zwrócili uwagę na brak odpowiedniego wsparcia artyleryjskiego dla rosyjskich ataków i kontrataków. Jeden z milblogerów stwierdził, że czynniki te przyczyniają się do tego, że jednostki „Storm-Z” zamieniają się w „śmieci”, zanim osiągną jakiekolwiek znaczące rezultaty. 

understandingwar.org


"Przyjeżdża zbyt wielu ludzi. Musimy w końcu deportować na dużą skalę tych, którzy nie mają prawa przebywać w Niemczech" — oświadczył niedawno kanclerz Niemiec Olaf Scholz w wywiadzie dla tygodnika "Der Spiegel". Surowe spojrzenie kanclerza na okładce gazety podkreśla powagę jego deklaracji.

Takie niejednoznaczne przesłanie ze strony szefa rządu jest w Niemczech postrzegane jako punkt zwrotny w krajowej debacie na temat migracji. Pod wieloma względami mocny język Scholza odzwierciedla jednak głębszą i długo dojrzewającą zmianę w niemieckiej polityce.

To koniec ery "Willkommenskultur" — niemieckiej "kultury gościnności".

W czerwcu Scholz pomógł przeforsować ważne porozumienie w sprawie migracji, mające na celu zmianę procedur azylowych Unii Europejskiej. Nowo zaproponowane zasady mają umożliwić UE tworzenie centrów dla migrantów na jej zewnętrznych granicach.

(...)

Niedawno rząd Scholza przedstawił projekt ustawy, która ułatwia deportacje poprzez zwiększenie maksymalnej długości aresztu przed deportacją i uproszczenie procedury wydalania skazanych przestępców, a także ustanowienie tymczasowych kontroli na granicach wewnętrznych w celu ograniczenia nielegalnej migracji.

Scholz zdystansował się również od decyzji o zapewnieniu wsparcia finansowego organizacjom pozarządowym prowadzącym operacje poszukiwawczo-ratownicze na Morzu Śródziemnym, podkreślając, że fundusze zostały zatwierdzone przez parlament, a nie przez jego rząd.

Tak drastyczne odejście od słynnej Willkommenskultur z 2015 r., kiedy to Niemcy tłumnie gromadzili się na dworcach kolejowych, aby powitać syryjskich uchodźców, jest w dużej mierze spowodowane wysokim poziomem migracji w ostatnich latach.

Niemcy od dawna są krajem, do którego zgłasza się najwięcej osób ubiegających się o azyl w UE. Liczba przypadków poszukiwań ochrony humanitarnej w Niemczech wzrosła o 1,14 mln w latach 2021-2022, co stanowi jeden z najwyższych wzrostów rok do roku od 2007 r., kiedy to niemiecki Federalny Urząd Statystyczny zaczął raportować te dane.

Trend ten utrzymał się w tym roku, a w połączeniu z nadchodzącą recesją i napiętymi zasobami na poziomie lokalnym, doprowadził do tektonicznej zmiany w niemieckiej opinii publicznej. 44 proc. Niemców uważa obecnie migrację za najważniejszy problem stojący przed krajem.

Jednocześnie prawie dwie trzecie wyborców jest niezadowolonych z rządu koalicyjnego, a sondaże wskazują, że ksenofobiczna Alternatywa dla Niemiec (AfD) ugruntowała swoją pozycję drugiej co do wielkości partii w Niemczech.

(...)

Debatę zmieniła eskalacja konfliktu na Bliskim Wschodzie. W wyniku złożonego splotu wydarzeń wojna w Strefie Gazy skłoniła wielu Niemców do zakwestionowania wcześniej nienaruszalnej polityki imigracyjnej. W rezultacie polaryzacja ustąpiła miejsca politycznemu konsensusowi.

Zamordowanie przez Hamas około 1,5 tys. izraelskich cywilów zszokowało znaczną część niemieckiej opinii publicznej, lecz nie całe społeczeństwo. Znaczna część niemieckiej populacji imigrantów, często mająca powiązania z Bliskim Wschodem i mieszkająca na obszarach miejskich znajdujących się w niekorzystnej sytuacji, miała radykalnie odmienną ocenę i sympatie.

Od czasu ataku z 7 października niemieckie Federalne Stowarzyszenie Departamentów Badań nad Antysemityzmem zarejestrowało ponad 200 antysemickich incydentów w Niemczech, w tym podpalenie synagogi. W berlińskiej dzielnicy Neukolln islamskie stowarzyszenie zyskało rozgłos za rozdawanie słodyczy na ulicy, aby w ten sposób uczcić brutalność Hamasu.

onet.pl/Project Syndicate