wtorek, 26 kwietnia 2022


- Rejon Donbasu znajduje się w dziale wodnym pomiędzy Dnieprem i Donem. Tam jest mnóstwo rzek. Nie tylko tych, które są widoczne na mapie, ale też bardzo wiele mniejszych cieków wodnych, które mają przebieg południkowy i równoleżnikowy - zauważył gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych RP.

Zwrócił także uwagę, że działania podjęte przez ukraińskich wojskowych polegające na zniszczeniu dróg sprawiły, ze rosyjskim wojskom jeszcze trudniej jest przeprawić się przez rzeki. Podkreślił, że mosty znajdujące się za wojskami okupanta także są niszczone przez ukraińskich żołnierzy, co utrudnia napływ nowych sił z Rosji oraz dostaw. - Dla broniącego się to jest bardzo korzystna sytuacja - dodał gen. Skrzypczak.

Zdaniem eksperta bitwa o Donbas nie będzie przypominać walk z czasów II wojny światowej, ponieważ ten teren "nie pozwala na rozwinięcie wojsk z misji pancernej". Wyjaśnił, że Rosjanie będą mogli atakować tylko wybrane kierunki. - Kierunki, do których dostęp będą miały czołgi. Inaczej będą one tonąć w bagnach. Rosjanie nie dadzą rady się przez nie przedostać - tłumaczył gen. Skrzypczak.

W miejscach, gdzie nie ma rzek, Rosjanie muszą się mierzyć z terenami zabagnionymi, które również sprawiają, że wojska okupanta poruszają się wolno. - Rosjanie mogą przemieszczać się tylko na wybranych kierunkach, ale Ukraińcy dobrze je zidentyfikowali i są dobrze przygotowani do obrony. Widać, że jej złamanie dla Rosjan jest bardzo ciężkie, długotrwałe -  podkreśla gen. Skrzypczak. I dodał, że "ta operacja bardzo się ślimaczy i będzie się ślimaczyć".

gazeta.pl

Choć Władimirami Putinowi marzył się petrorublel i rozliczenia z Zachodem w rosyjskiej walucie, to rzeczywistość gospodarcza obnaża tę mrzonkę. To nie rubel a juan ma znacznie większe wpływy w regionie i z każdym dniem sankcji pozycja Chin będzie się umacniać wciągając Rosję w orbitę zależności i wpływów.

Rosyjskie banki już odnotowały gwałtowny wzrost liczby kont w juanach - pisze "Rzeczpospolita" i wyjaśnia, że właśnie z powodu sankcji przejście na juana stało się dla rosyjskiego biznesu konieczne.

Tendencję tę potwierdza sondaż gazety "Kommiersant", na który powołuje się "Rz". Od początku roku wielkość środków na rachunkach w chińskiej walucie wzrosła około ośmiokrotnie w Tinkoff Banku i czterokrotnie w MTS Banku oraz Uralskim Banku Odbudowy i Rozwoju (UBRD). To samo dzieje się w Banku Sankt Petersburg, gdzie liczba tych kont biznesowym zwiększyła się prawie 3,5-krotnie, a liczba kontraktów w chińskiej walucie podwoiła się.

Rosyjscy przedsiębiorcy zmuszeni są do prowadzenia transakcji w juanie. Rodzima waluta jest niestabilna, a zachodnie sankcje, oraz dekrety Putina, jak choćby ten z 5 marca, zakazujący spłaty zobowiązań względem podmiotów z listy "nieprzyjaznych państw" w zachodnich walutach, utrudniają przedsiębiorcom prowadzenie interesów z kontrahentami zagranicą.

- Chiny też mają ambicje, aby – przynajmniej w Azji – zdominować handel w swojej walucie. Jeśli dodać do tego fakt, że sankcje rzucają Moskwę w ramiona zależności od Pekinu, to raczej juan będzie miał dominującą rolę – potwierdzał w rozmowie z money.pl prof. Dariusz Filar.

Jak wskazuje "Rzeczpospolita", kolejne rosyjskie przedsiębiorstwa stawiają na juana. Wśród nich wymienia się firmy handlujące częściami zamiennymi, tekstyliami i artykułami spożywczymi. Również przemysł naftowy, hutniczy i wydobywczy zaczyna prowadzać transakcje w chińskiej walucie. Jak donosi dziennik, prywatne firmy chińskie kupują ropę i węgiel z Rosji z dostawą w maju i czerwcu.

money.pl

Kiedy zachodni świat odwraca się od Rosji, podejmując kosztowną decyzję o odcięciu się od kluczowych dla Kremla surowców, najwięksi traderzy, jak choćby Vitol i Trafigura, kończą współpracę, Putin szuka nie tyle sprzymierzeńców, ile klientów chętnych na jego gaz i ropę.

Przekonuje, że "Rosja z łatwością może przekierować eksport swoich ogromnych zasobów energetycznych z Zachodu do krajów, które naprawdę ich potrzebują". To jednak robienie dobrej miny do złej gry, czego dowodem jest desperacka zapowiedź, że Rosja jest gotowa sprzedawać ropę "przyjaznym krajom" w "każdym przedziale cenowym". Robi więc wszystko, aby zapewnić funkcjonowanie swojego przemysłu naftowego.

Rosyjskie wydobycie spadło poniżej 10 mln baryłek dziennie, co jest poziomem najniższym od czerwca 2020 roku - wskazuje Reuters.

Tę sytuację bezwzględnie wykorzystują m.in Chiny. Umowy zawierane między Pekinem a Moskwą nie są przyjacielskim wyciągnięciem ręki, już raczej podtrzymaniem kroplówki, za którą Rosja słono płaci.

Chiny kupią rosyjską ropę za bezcen, ale też specjalnie nie zwiększają wolumenów do państwowych przedsiębiorstw. Państwowe: Sinopec, CNOOC, PetroChina czy Sinochem unikają nowych kontraktów na rosyjską ropę z dostawą w maju - przypomina branżowy portal e-Petrol. W ten sposób otwarcie nie łamią sankcji.

- Chiny podtrzymują kryzys, bo jest on im na rękę. Osłabia tak Rosję, jak i USA poprzez perturbacje na rynkach. Będą starać się finansować rosyjski budżet, wspomagając Rosję krótkoterminowo. Nie będą chcieli narażać własnych interesów. Długoterminowo Pekin gra na siebie - zaznacza w rozmowie z money.pl dr Przemysław Zaleski, ekspert Fundacji Pułaskiego i Politechniki Wrocławskiej.

To, że otwarty konflikt z USA i ryzyko sankcji nie jest Chinom na rękę, podkreśla także dr Radosław Pyffel, ekspert Instytutu Sobieskiego, kilka lat temu przedstawiciel Polski w utworzonym z inicjatywy Chin AIIB – Azjatyckim Banku Inwestycji Infrastrukturalnych.

- Chiny nie chcą być stroną konfliktu ani tym bardziej ponosić kosztów sankcji nakładanych na Rosję, czy też celowanych bezpośrednio w nich. Na razie są beneficjentem sytuacji. Realizują swoje interesy w Rosji, poprzez otwarcie dróg do inwestycji w strategicznych spółkach, w systemie płatności opartym na juanach, uzależnieniu od własnej gospodarki przy jednoczesnym utrzymaniu stosunków handlowych i gospodarczych z Europą - tłumaczy.

Korzystają więc z niezwykle korzystnych umów gazowych, które podpisały na okres 30 lat zaraz po rosyjskiej aneksji Krymu. Wykorzystali to, że Rosjanie byli pod ścianą. Potrzebowali sukcesu wizerunkowego. Jednak warunki nie budzą wątpliwości, że był to bardzo korzystny układ dla Chin i marny interes dla Rosji.  

Nie inaczej jest teraz. Tuż przed inwazją na Ukrainę, w pierwszych dniach lutego, podczas wizyty Putina w Pekinie, Gazprom podpisał z chińską spółką CNPC kolejny duży kontrakt na dostawy gazu na 10 mld m3 gazu.

Poprzez gazociąg Siła Syberii do Chin transportowanych jest 38 mld m3 gazu rocznie. Od 2018 na rynek chiński trafia też LNG z Rosji, a raz po raz wraca temat budowy drugiej nitki Siły Syberii o przepustowości 30 mld m3 gazu rocznie.

Mimo że jeszcze w 2019 r. poważnie zakładano, że Rosja do 2030 r. będzie dostarczać do Chin 80 mld m3 gazu i stanie się najważniejszym dostawcą dla Państwa Środka, już wiadomo, że wyniszczające sankcje i pogarszający się stan gospodarki rosyjskiej uniemożliwią potrzebne do tego inwestycje. Zarówno w rurociągi, jak i rozbudowę terminali LNG.

Rosja nie ma też technicznych możliwości przestawienia wajchy z kierunku europejskiego na azjatycki. Jak wyjaśniliśmy to w money.pl, Europa zaopatrywana jest ze złóż zachodniosyberyjskich i jamalskich, natomiast na rynek chiński trafia surowiec ze złóż wschodniosyberyjskich.

- Te złoża nie są w żaden sposób ze sobą połączone - wyjaśnia w rozmowie z money.pl dr Przemysław Zaleski. - To zależy od infrastruktury, a ta rozwijana dotąd była głównie z myślą o zachodnich odbiorcach - podkreśla.

Jak dodaje ekspert, do Europy trafiało 200 mld m3 gazu rocznie - Chiny nie są w stanie tyle surowca przyjąć. Zwłaszcza, że mają własne źródła i zamierzają ich użyć.

money.pl

Następnie głos zabrał Wacław Radziwinowicz, były korespondent "Gazety Wyborczej" w Rosji. Jego zdaniem, Władymir Putin nie jest obłąkany, co sugerowały media w wielu zachodnich krajach, a do wojny musiało dojść.

– Prawie do samego końca twierdziłem, że wojny teraz nie będzie – wierząc jednocześnie, że Ukrainy i Białorusi Putin nie odpuści – bo Rosja ma inne narzędzia. Nie wziąłem pod uwagę jednej, bardzo ważnej rzeczy. Do wojny musiało dojść, bo Rosja jest śmiertelnie zagrożona. O tym mówi Putin, a świat to przyjmuje jako przejaw choroby psychicznej. Nie, pozycja Rosji na świecie jest śmiertelnie zagrożona – wyjaśnił Wacław Radziwinowicz.

Jego zdaniem, dystans Rosji Putina do świata rośnie – Związek Radziecki wytwarzał ok. 6 proc. Produktu Światowego Brutto, Putin odziedziczył Rosję z 3,5 proc. PŚB. Dzisiaj ta wartość spadła poniżej 2 proc.

– Lada moment Rosja zostanie zdystansowana przez Indonezję. Dla Rosjanina z jego ambicjami historycznymi to paranoja – zauważył Radziwinowicz.

I dodał: – Rosja przestaje być atrakcyjna dla sąsiadów z powodu swojego zacofania, złego zarządzania. Ona pod rządami Putina nikogo nie przyciągnęła, przeciwnie – odepchnęła wszystkich. Pamiętam 1025-lecie Chrztu Rusi (wydarzenie miało miejsce w 2013 r.), gdy Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini wspólnie świętowali. To była wspólnota. Gdzie to jest dzisiaj?

Wacław Radziwinowicz przypomniał wspólne przejawy przyjaźni rosyjsko-gruzińskiej. Oba narody miały wielki szacunek do siebie. Wszystko skończyło się w 2008 r., gdy Rosja najechała na Gruzję.

– Pamiętam, jak Putin doszedł do władzy, świat się chciał z nimi przyjaźnić, biznes do nich szedł. Byli w klubie. Mieli bardzo dużo pieniędzy, ogromne możliwości rozwoju. Stracili ogromną szansę i tracili to z miesiąca na miesiąc. Zostało im jedno – i tego świat nie wziął pod uwagę – armia – podkreślił Wacław Radziwinowicz.

Ekspert zaznaczył, że prawdopodobnie generałom udało się przekonać Putina, że Rosja dysponuje nowoczesnym uzbrojeniem, które przestraszy świat. To przede wszystkim hipersoniczne pociski – Cyrkony, Kindżały (pociski przenoszone przez myśliwce), Buriewiestnik (pocisk manewrujący z napędem jądrowym), rakietowy zestaw bojowy Awangard (rozwija prędkość 21 razy większą od dźwięku) oraz rakieta Sarmat.

– Rosjanie widzą, że ich dawni satelici skłaniają się ku Zachodowi. Z drugiej strony dostrzegają, że są silniejsi od przeciwników. To bardzo proste równanie – teraz jest moment na wojnę. To naród, który myśli imperialnie. I dla Putina to był racjonalny krok – dodał były korespondent GW.

Ekspert podkreślił, że nie do końca wiadomo, na ile ta nowoczesna broń w rzeczywistości istnieje. Ich nowe uzbrojenie, to nie jest broń przewidziana do takiej wojny.

Radziwinowicz dodał, że Rosja ma równie silnego przeciwnika co Ukraina u siebie – to wszechobecna korupcja.

– Rozmawiałem z Czeczenami po I wojnie czeczeńskiej. Zapytałem, jaką rolę odegrała w tym, że wygraliście wojnę, armia rosyjska? Odpowiedzieli: ogromną, bo gdyby nie oni, nie pokonalibyśmy ich armii. Nie mielibyśmy, gdzie kupić broni, żywności. Zaopatrywaliśmy się u armii rosyjskiej – wyjaśnił Wacław Radziwinowicz.

Podobna sytuacja miała miejsce tuż przed tegoroczną inwazją na Ukrainę – wojskowi nie mieli paliwa, zapasów krwi. Radziwinowicz wyjaśnił, że to było dostarczane, ale później zostało rozsprzedane. Wojska mają mapy z 1945 r. Nie ma łączności satelitarnej.

– W 2008 r., gdy zaatakowali Gruzję, Sarkozy (ówczesny prezydent Francji) powiedział "stop", do czego przychyliły się rosyjskie władze. Nakazano odwołanie ataku na Tblisi, ale nie było łączności z generałami. Wojskowi brali komórki od dziennikarzy i łączyli się z Moskwą, żeby się dowiedzieć o odwołaniu ataku na gruzińską stolicę. Nic się nie zmieniło – dodał były korespondent GW w Moskwie.

Mimo tak nieciekawej sytuacji w rosyjskiej armii Wacław Radziwinowicz jest jednak przekonany, że armia Putina wygra bitwę o Donbas.

– To jest taka masa wojsk pod osobistym nadzorem Putina. Teraz będzie źle – przyznał.

onet.pl

W ciągu ostatnich dwóch tygodni administracja Bidena rozpoczęła wysyłkę haubic o wartości 1,2 mld dol., około 200 tys. pocisków artyleryjskich, pojazdów opancerzonych, radarów wykrywających nadlatujące pociski oraz nowych, eksperymentalnych, uzbrojonych dronów, zdolnych do uderzania w cele.

Dostawy te stanowią znaczny postęp w stosunku do broni strzeleckiej i przeciwpancernej Javelin, które dominowały w pierwszych ośmiu tygodniach walk i które pomogły odeprzeć rosyjskie natarcia na stolicę Kijowa na początku inwazji.

W piątek Francja i Kanada przedstawiły plany wysłania po raz pierwszy systemów artyleryjskich dalekiego zasięgu, a Wielka Brytania chce dostarczyć Polsce ciężką broń pancerną, ponieważ Warszawa rozważa wysłanie na Ukrainę swoich czołgów.

W niedzielę, podczas niespodziewanej wizyty Sekretarza Stanu Antony'ego Blinkena i Sekretarza Obrony Lloyda Austina w Kijowie, Stany Zjednoczone ogłosiły przeznaczenie ponad 300 mln dol. na zagraniczne finansowanie wojskowe, co pozwoli Ukrainie na zakup bardziej zaawansowanej broni, wraz z dodatkowymi 165 mln dol. na amunicję.

Gwałtowne rozszerzenie pomocy odzwierciedla świadomość, że nowe walki będą prawdopodobnie zdominowane przez ostrzał artyleryjski i bitwy czołgów, podczas gdy jednostki piechoty zetrą się na płaskich polach wschodniej Ukrainy. Kluczowe jednak będzie jak najszybsze dostarczenie nowej broni na front.

W miarę jak wojna zmienia swój charakter, rosyjska pancerna nawała rusza na oddziały ukraińskie utrzymujące linię frontu na północ od oblężonego Mariupola, gdzie kilkuset żołnierzy nadal desperacko broni się na terenie stalowni Azowstal.

Sto trzydzieści km. na północ od Mariupola, porucznik Iwan Skuratowski, służący w 25 Brygadzie Powietrznodesantowej, powiedział POLITICO, że pomoc potrzebna jest natychmiast.

"Sytuacja jest bardzo zła, rosyjskie siły stosują taktykę spalonej ziemi", napisał SMS-em 31-letni żonaty ojciec dwójki dzieci. "Po prostu niszczą wszystko artylerią, ostrzeliwują nas dzień i noc".

Obawia się, że jeśli w ciągu najbliższych kilku dni nie nadejdą posiłki w postaci ludzi i ciężkiej broni, a zwłaszcza wsparcia lotniczego, jego oddziały mogą znaleźć się w takiej samej sytuacji jak te w Mariupolu.

Skuratowski określił sytuację swoich żołnierzy jako "bardzo dramatyczną".

"Nie wiem, na ile starczy nam sił", napisał, dodając, że dowodzony przez niego oddział w okolicach miasta Awdijiwka, niedaleko Doniecka, od początku wojny nie odpoczywał. W ostatnich tygodniach co najmniej 13 jego ludzi zostało rannych, a amunicja niebezpiecznie się kończy i żołnierze są zmuszeni do racjonowania pocisków.

Poprzedniego dnia, jak napisał nam, jego żołnierze byli ostrzeliwani "jednocześnie" z rosyjskich haubic, moździerzy i systemów multirakietowych. Zaledwie kilka godzin wcześniej, jak powiedział, zostali zaatakowani przez dwa samoloty szturmowe Su-25, "i ten dzień stał się piekłem".

Skuratowski ma wiadomość dla Stanów Zjednoczonych i innych krajów NATO: "Chciałbym im powiedzieć, że granatniki są dobre, ale przeciwko atakom lotniczym i ciężkiej artylerii nie będziemy z nimi w stanie dalej wytrzymać. Ludzie nie mogą już dłużej znosić codziennych bombardowań. Potrzebujemy teraz wsparcia z powietrza. Potrzebujemy dronów".

onet.pl