sobota, 9 lipca 2022


"Widzę, że strona ukraińska powoli ulega rezygnacji, ponieważ niemiecki rząd świadomie nie dostarcza bojowych wozów piechoty i czołgów, chociaż są one dostępne. (Rząd) sprawia wrażenie, jakby ulegał rosyjskiej taktyce, której celem jest 'powtórka Syrii'. Rosja chce, aby wojna zniknęła z pierwszych stron gazet, aby Zachód zmęczył się wojną i aby znajdująca się na przedpolu NATO Ukraina w długiej perspektywie skonała z głodu" – powiedział Kiesewetter w wywiadzie dla niedzielnego wydania "Frankfurter Allgemeine Zeitung" („FAS").

(...)

Pytany o przyczyny postawy SPD – partii kanclerza Olafa Scholza – poseł CDU wskazał na dawne powiązania socjaldemokratów z Rosją.

"Może to wynikać ze sposobu myślenia w tradycji Egona Bahra (prawej ręki kanclerza Willy’ego Brandta – DW), który mówił, że Ukraina nie może należeć w całości ani do Zachodu, ani do Wschodu. Część niemieckiego rządu widzi w Ukrainie państwo buforowe i uważa współpracę z Rosją za ważniejszą od obrony wolności kraju, który sprzeciwia się narzucanej przemocą rusyfikacji" – wyjaśnił deputowany odpowiedzialny w swojej partii za politykę zagraniczną.

Jego zdaniem rząd "nie dostrzega globalnego wymiaru rosyjskiej strategii". Moskwa posługuje się głodem, migracjami i energią jak bronią. "Rosja chce zdyskredytować w całości oparty na wartościach Zachód" – podkreślił niemiecki chadek, ostrzegając przed falą migracji w przypadku klęski Ukrainy.

"Z 42 mln Ukraińców tylko niewielka część pozostałby w kraju" – powiedział.

Zdaniem Kiesewettera Niemcy mogłyby przekazać Ukrainie 100 wozów bojowych piechoty typu Marder, z tego 30 sztuk "w bardzo krótkim czasie". "To samo dotyczy czołgów Leopard 1" – dodał. Zwlekając z wydaniem pozwolenia na eksport niemiecki rząd traci wiarygodność.

dw.com

Geneza szeroko stosowanej wobec Ukrainy rosyjskiej nowomowy sięga końca 2013 roku, kiedy to na Ukrainie wybuchła rewolucja przeciwko próbie zbudowania przez Wiktora Janukowycza reżimu zbliżonego do rosyjskiego. Choć na początku Euromajdanu głównym celem protestujących było zbliżenie Ukrainy do Unii Europejskiej, a hasła antyrosyjskie stanowiły margines programu protestu, rosyjskie media aktywnie wrzucały w przestrzeń publiczną informacje o „wojnie domowej szalejącej na Ukrainie”. Już w czasie trwania rewolucji rosyjska propaganda zaczęła wykorzystywać pojęcie „nacjonalistów”, którzy rzekomo przejęli władzę i chcieli „ciemiężyć rosyjskojęzyczną ludność” Ukrainy. Posłużyło to jako pretekst do nielegalnej aneksji Krymu. Kreml nazywa ją „powrotem” lub „przyłączeniem” do Rosji. Kolejnym krokiem w kierunku destabilizacji Ukrainy było utworzenie quasi-republik we wschodniej części kraju – powstałych w ramach „decyzji mieszkańców Donbasu” – których status Kreml próbował zalegalizować przez osiem lat.

(...)

Kreml, nie chcąc podpaść opinii publicznej, która w 80 procent popiera inwazję na Ukrainę, przedstawia swoje porażki na froncie nie jako nieudane manewry taktyczno-operacyjne, lecz jako „gesty dobrej woli” wobec Ukrainy. Takie wytłumaczenie podano, gdy trzeba było przerwać nieudaną ofensywę na Kijów, aby uratować życie tysięcy rosyjskich żołnierzy. Wówczas „przegrupowanie wojsk i ruch deeskalacji” zostało sprowadzone do płaszczyzny dyplomatycznej, na której Rosja rzekomo chciała się dogadać z Ukrainą. Ostatnim „gestem dobrej woli” było wycofanie wojsk rosyjskich z Wyspy Węży. Tym razem ucieczka z wyspy została przedstawiona przez Ministerstwo Obrony jako ruch w stronę ułatwienia eksportu ukraińskiego zboża przez Morze Czarne. Ten scenariusz pozostaje nierealny, ale w ten sposób Kreml piecze dwie pieczenie na jednym ogniu – zdobywa argument na polu propagandowym i ratuje swój wizerunek przed klęską militarną.

Gdy porażki nie zdoła się ukryć przed opinią publiczną, jak w przypadku zniszczenia okrętu flagowego Floty Czarnomorskiej „Moskwa”, propaganda posługuje się szeroką gamą mglistych eufemizmów. Najpierw Ministerstwo Obrony stwierdziło, że okręt „zachował pływalność”, ale kilka godzin później przyznało, że krążownik „utracił stabilność” podczas holowania z powodu uszkodzeń spowodowanych detonacją amunicji.

Kiedy Ukraińcy zatopili okręt „Saratow” w okupowanym porcie w Berdiańsku, rosyjskie media skupiły się na tym, że choć okręt został „zanurzony”, to był stary, a więc miał niewielką wartość bojową.

Jak poinformowali dziennikarze przejętego przez władze portalu Lenta.ru, pracownicy kontrolowanych przez Kreml mediów są zmuszani do unikania słów i wyrażeń, które mogłyby wywołać „niepokój publiczny” i stworzyć „negatywne wrażenie”. W rosyjskich mediach z tego powodu reaktywowano termin „łupnięcie” (ros. chłopok) jako zamiennik „wybuchu”. Jego początki sięgają lat przedwojennych – pojęcie to zyskało największą popularność medialną w 2020 roku. Jak tłumaczyła wówczas Meduza, celem tego retorycznego zabiegu było zapobieżenie panice w społeczeństwie. Gwoli doprecyzowania, rosyjskie „łupnięcie” rzeczywiście jest naukowym określeniem wybuchu, który nie powoduje większych zniszczeń. W propagandzie wojennej odgrywa jednak zupełnie inną rolę.

(...)

Rosja nie ujawnia też strat poniesionych na Ukrainie. Najnowsze dane pochodzą z marca – 1 351 osób. Od tego czasu nie pojawiły się żadne oficjalne komunikaty. Jak podaje BBC, niecały miesiąc temu można było potwierdzić jedynie 3 502 rosyjskie ofiary na Ukrainie. Pojawiają się jednak głosy, że dzięki zmianie taktyki Rosjanie „praktycznie nie tracą ludzi” na Ukrainie.

– Praktycznie przestaliśmy tracić ludzi. W tej chwili oczywiście są ranni, ale zabitych nie ma już tak wielu – powiedział Andriej Kartapołow, przewodniczący komisji obrony Dumy Państwowej.

Ze względu na oficjalną linię nieprzyznawania się do ofiar śmiertelnych, lokalni politycy muszą się gimnastykować mówiąc o zabitych. Na przykład 29 czerwca w rosyjskim mieście Dagestańskije Ogni pochowano dziewięciu żołnierzy, którzy zginęli podczas rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Podczas pogrzebu burmistrz miasta Dżalalutdin Alirzajew wygłosił dziwne oświadczenie.

– Ci, którzy złożyli głowy, wrócili do domu, ale stracili życie – powiedział burmistrz, ale szybko sam się sprostował, mówiąc, że żołnierze „zmarli z powodów zdrowotnych”.

Często używa się też określenia „obrażenia nie dające się pogodzić z życiem”. (...)

Rosyjska propaganda nie przepuszcza też okazji do demonizowania uchodźców z Ukrainy, których Kreml postrzega jako element destabilizacji sytuacji wewnętrznej w Unii Europejskiej. Na portalu separatystycznej republiki donieckiej, rozpowszechniającym m.in. teorie spiskowe o laboratoriach biologicznych na Ukrainie i produkowanych tam wirusach z antyrosyjskim genem, pojawił się artykuł o ukraińskich uchodźcach, w którym nazwano ich „wścieklizną” (gra słów – uchodźca po rosyjsku to bieżeniec, a wścieklizna – bieszenstwo).

– Krwawe bachanalia Ukraińców na placach europejskich miast, mieszkania zabrudzone fekaliami – to wszystko ukraińscy uchodźcy… Dziś już określa się ich po prostu jako „wściekli” – pisze autor artykułu.

(...)

Rozpoczęta przez Władimira Putina wojna wywołała poważne trzęsienie w rosyjskiej gospodarce, która nękana kolejnymi sankcjami, pokazuje coraz gorsze wyniki. Mimo że media w Rosji charakteryzują się dużym stopniem autocenzury, to jednak informują one o kłopotach, często powołując się na urzędników państwowych. A ci czasem nie mówią o spadkach, na przykład, PKB, a o wzroście negatywnym. Brzmi o wiele lepiej, a biorąc pod uwagę, że większość odbiorców tradycyjnych mediów, jak radio czy telewizja, słucha ich jednym uchem i ogląda jednym okiem, rzeczywiście może zrozumieć, że rosyjska gospodarka rośnie w siłę. Wzrost negatywny charakteryzuje, między innymi, produkcję przemysłową, jak i sprzedaż produktów. (...)

Czasem używane jest też określenie „korekta cen”, jako synonim podwyżek. „Korekta” może też dotyczyć asortymentu, kiedy brakuje na półkach pewnych towarów lub też producenci muszą zmienić rodzaj swojej produkcji ze względu na pauperyzację ludności.

– Rzeczywistość, która zmieniła się w ostatnich dwóch miesiącach, grozi dalszym pogorszeniem sytuacji życiowej ludności. Dochody konsumentów zauważalnie spadną w tym roku, będzie większe bezrobocie, a popyt na żywność będzie skorygowany – pisał w maju portal rynku mięsa Meatinfo.

Gdy występują spadki gospodarcze, najczęściej mówi się o kryzysie. Ale nie w Rosji. Minister finansów Anton Siluanow jeszcze w dalekim, wydawałoby się, 2020 roku mówił, że nie lubi tego słowa, woli „wyzwanie”. W tym duchu działa teraz szefowa banku centralnego Elwira Nabiullina. W kwietniu mówiła ona o „nieprostym okresie strukturalnych zmian”, mając na myśli kryzys rosyjskiej gospodarki wywołany sankcjami. „Aktywna strukturalna transformacja” miała nastąpić pod koniec II i na początku III kwartału, czyli w chwili gdy powstawał ten artykuł, a z Rosji płynie coraz więcej informacji o trudnościach gospodarczych.

To, co obserwujemy teraz to poważne problemy, czy też jakby powiedział Siluanow „wyzwania”, wielu, a właściwie większości gałęzi gospodarki. Ponieważ produkcja się zmniejsza, następują zwolnienia. Ale w Rosji znaleziono inny termin na ten proces „wyswobodzenie” (ros. wyswobożdienije). Wiceminister pracy Jelena Muchtijarowa wytłumaczyła, że termin jest szerszy niż zwolnienie i oznacza, że część tracących pracę osób od razu znalazło nowe zatrudnienie. Według danych resortu na 23 marca „wyswobodzonych” miało być niemal 60 tysięcy osób. Ta liczba wydaje się mała, ale padła ona w momencie gdy część firm, na przykład zagranicznych, dopiero ograniczała swoją działalność w Rosji, czy też – jak można to ująć – planowała ujemny wzrost zatrudnienia.

(...)

Tak było z największymi zakładami samochodowymi AwtoWAZem, który nie działał od końca kwietnia do początku czerwca. Wówczas bowiem ruszyła produkcja „uproszczonej” Łady Granty, czyli naprawdę o prymitywniejszej konstrukcji. Otrzymała ona nazwę Lada Granta Classic’22. Samochód nie ma ABS i poduszek bezpieczeństwa, ma za to kierownicę wykonaną z bardziej miękkich materiałów, co ma zapewnić, że kierowca, który się w nią uderzy, nie ucierpi w tak znacznym stopniu, gdyby była twarda jak zazwyczaj. Silnik przeszedł „odwrotną modernizację”, to znaczy została obniżona jego klasa ekologiczna do Euro 2. To norma, która obowiązywała od 1997 do 2001 roku. Teraz Rosjanie szykują się do rozpoczęcia produkcji Łady Nivy Legend, czyli starego modelu samochodu produkowanego już od 45 lat.

W obiegu są też terminy nie wymyślone przez Kreml, ale istniejące w gospodarce od lat, na przykład „substytucja importu” (ros. importozamieszczenije), która przewiduje, że towary importowane są zastępowane produkcją krajową. Było to charakterystyczne dla Rosji XIX i XX wieku, kiedy początkowo wiele importowanych towarów było zastępowane własną produkcją. Warto jednak pamiętać, że cały przemysł ciężki, czy wydobywczy w carskiej Rosji, czy na początku istnienia ZSRR, był budowany dzięki współpracy z fachowcami z Niemiec, Wielkiej Brytanii, czy Stanów Zjednoczonych. (...)

Termin substytucja importu wrócił po 2014 roku, gdy na Rosję nałożono sankcje za nielegalną aneksję Krymu. Powstała nawet rządowa komisja, która miała się tym zajmować, a państwo zaczęło dotować projekty w tej sferze. O ile w rolnictwie osiągnięto pewne sukcesy, o tyle w tych gałęziach, gdzie są potrzebne zachodnie technologie, substytucja się nie udała. Wystarczy popatrzeć na opisany wyżej przykład Łady, czy samolotu Suchoj Superjet 100, który był reklamowany jako produkt rosyjski, jednak w ponad 70 procentach składa się on z importowanych części, na przykład Francji, czy Stanów Zjednoczonych. (...)

Innym terminem, który musieli sobie przypomnieć Rosjanie, jest „import równoległy”. Polega on na tym, że towar nie jest sprowadzany do Rosji przez oficjalnego dystrybutora, a przez różne firmy, które kupują go za granicą i potem przywożą do kraju. Trochę to przypomina lata ‘90, gdy na bazarach, czy to w b. ZSRR, czy w Polsce, sprzedawano telewizory, magnetowidy i radia sprowadzane w torbach z Zachodu. Rosyjskie media twierdzą wręcz, że obecnie niektórzy producenci sami starają się opracować schematy takiego importu. Ceny towarów będą jednak o 10-30 procent wyższe. Gwarancje będzie zapewniał sprzedawca, a nie producent, jak było dotąd.

belsat.eu

Jedna z bohaterek materiału Meduzy, Anna, opowiada, że 21 lutego jej mąż Andriej otrzymał wezwanie do wojskowej komendy uzupełnień. Andriej jest pracownikiem tzw. Państwowego Banku Ługańskiej Republiki Ludowej (ŁRL), głównego banku republiki. Miał nadzieję, że pracodawca da mu „rezerwę” – jedyny legalny sposób uniknięcia mobilizacji przez mężczyzn w wieku 18-55 lat w republice. Wkrótce jednak został powołany do wojska. Trafił do obwodu charkowskiego, gdzie, jak mówi Anna, służy jako „mięso armatnie”, kopie okopy. Mieszanka Ługańska wspomina też, że przez dwa miesiące, w okresie zimowo-wiosennym, na ulicach miasta panował „pełny dryl”. Wszyscy dorośli mężczyźni bali się wyjść z domu, bo mogli zostać wcieleni do wojska.

Według Wschodniej Grupy Praw Człowieka do połowy czerwca w Donbasie przymusowo zmobilizowano około 140 tys. osób. Szef organizacji Paweł Lisianski mówi, że do kwietnia na wojnę poszło 48 tys. zmobilizowanych – część z nich została ranna lub zabita. Określa, że liczba osób wysyłanych na wojnę może być teraz dwukrotnie większa. Różnicę, jak wyjaśnia, tłumaczy fakt, że wielu z przymusowo wcielonych do wojska miało za zadanie wspierać oddziały na tyłach frontu.

Po tym, jak mąż Anny wyruszył na wojnę, dowiedziała się, że miał możliwość uniknięcia pójścia na front za łapówkę w wysokości 1500 dolarów (7 tys. zł). Opowiadali jej o tym znajomi, którym udało się uniknąć wysłania na front. W zamian za tę kwotę poborowy w separatystycznych republikach mógł zostać w Ługańsku lub Doniecku i pracować w jednostce – np. jako kierowca. Tymczasem średnia pensja w tzw. republikach to niecałe 20 tys. rubli (ok. 1,5 tys. zł).

Wszyscy są wysyłani na front bez wyjątku. W okopach – mówi rozmówca Meduzy – są ludzie z poważnymi chorobami. Samozwańcze władze gonią wszystkich – nawet „meneli i alkoholików”.

W połowie maja w sieciach społecznościowych pojawiły się nagrania z protestu zorganizowanego przez żony żołnierzy z tzw. 206. Pułku Milicji Ludowej ŁRL. Na filmie kobiety twierdzą, że rosyjskie wojsko wycofało się z obwodu charkowskiego, pozostawiając ich mężów na pozycjach. Tydzień później rosyjska propaganda opublikowała materiał filmowy, na którym pracownicy rosyjskich mediów rozmawiają z protestującą. Kobieta przyznaje, że rzekomo została zwerbowana przez ukraińskie służby specjalne i za 300 dolarów miesięcznie pisała „prowokacyjne wiadomości w grupach i na zamkniętych czatach, gdzie komunikują się krewni zmobilizowanych mieszkańców Ługańska”. Grozi jej 20 lat więzienia za „zdradę stanu i organizację masowych zamieszek”.

Brakuje też sprzętu wojskowego i odzieży dla zmobilizowanych mężczyzn z okupowanych przez Rosję „republik”. Żony muszą same kupować mężom koszule, spodnie, skarpety – wojsko w republikach nie wydaje tych przedmiotów. Żony żołnierzy w republikach starają się w każdej wysyłanej paczce umieścić herbatę, kawę, szampon, pastę do zębów i słodycze. Obowiązkowe są też mokre chusteczki, bo zazwyczaj nie mają wody do mycia się.

Według Anny, jej znajoma napisała list do rosyjskiego Ministerstwa Obrony z prośbą o powrót mężczyzn z linii frontu. Stamtąd otrzymała odpowiedź, że zgodnie z „traktatem o przyjaźni, współpracy i wzajemnej pomocy między ŁRL a Federacją Rosyjską, Rosja nie ma prawa ingerować w wewnętrzne sprawy republiki”.

– Wszyscy mają nadzieję, że będziemy mieli Sberbank, dostawy i że granica z Federacją Rosyjską zostanie zlikwidowana. Mały, naiwny lud. Życie tutaj zmierza w kiepskim kierunku. Nikt niczego nie chce, każdy tylko otwiera szeroko kieszenie. Ceny wszystkiego idą w górę. Integrujemy się z Rosją na pełnych obrotach. Ukrainy na pewno już tu nie będzie. Liczę na pokój, nie obchodzi mnie z kim – podsumowała Anna.

Samozwańcze republiki przeżywają obecnie poważne trudności z podstawową infrastrukturą komunalną. Problemy te istnieją nawet tam, gdzie nie prowadzi się aktywnych działań wojskowych. Najbardziej dotkliwym problemem jest woda – wynika to ze zniszczenia infrastruktury dostawczej i niemożności jej odbudowy ze względu na trwające działania wojenne. W tym roku ponad milion mieszkańców może zostać bez zagwarantowanych dostaw wody.

Oprócz problemów związanych z wojną, zagrożenie stanowi również masowa przymusowa mobilizacja w Donbasie. Prawie wszystkie przedsiębiorstwa w samozwańczych republikach borykają się z poważnymi brakami kadrowymi spowodowanymi poborem do wojska. Według źródła związanego z władzami samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej (DRL) zmobilizowano do 75 proc. pracowników donieckich przedsiębiorstw.

Według Pawła Lisianskiego, pracownicy przedsiębiorstw państwowych stanowią 80 proc. przymusowo zmobilizowanych. Wyjaśnia, że kadry przedsiębiorstw państwowych „były na widoku” i dlatego znalazły się w pierwszej fali mobilizacji, od 21 do 24 lutego 2022 roku. Chociaż braki kadrowe są obecnie odczuwalne nie tylko w przedsiębiorstwach infrastrukturalnych, ale także w kopalniach.

Dziś na terenach kontrolowanych przez samozwańcze republiki znajduje się około 27 czynnych kopalni węgla. Po mobilizacji wszystkie stoją bezczynnie z powodu braku pracowników, a produkcja węgla w porównaniu z ubiegłym rokiem spadła pięciokrotnie. Zatrzymanie pracy kopalń w Donbasie może doprowadzić do wielkiej katastrofy ekologicznej.

Po mobilizacji z kopalń wycofano dużą liczbę pracowników obsługi technicznej, i jak wyjaśnia dla Meduzy Jurij Bubunets, były wykładowca na wydziale górniczym Państwowego Instytutu Technicznego w Donbasie, „gdy pod ziemią nie ma nikogo, kto by konserwował systemy pompowania wody i gazu, na powierzchni dochodzi do zanieczyszczeń i wybuchów”.

belsat.eu/Meduza

Ceny energii na Towarowej Giełdzie Energii oszalały. Niemal każdy dzień przynosi nowe rekordy. W kontrakcie terminowym na 2023 r. 7 lipca cena wyniosła 1516 zł za MWh. W kwietniu było to 800 zł.

Ta sytuacja wynika już nie tylko z szacowania ryzyka dotyczącego najbliższego sezonu grzewczego, ale po prostu z deficytów węgla, którego brakuje już…latem. Zgodnie z doniesieniami Rzeczpospolitej państwowy gigant górniczy PGG jest zmuszony podejmować decyzję komu priorytetowo sprzedawać surowiec. Spółki energetyczne dokonują także interwencyjnych zakupów za granicą. Ta sytuacja zdaje się potwierdzać wyliczenia Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla oraz Federacji Autoryzowanych Sprzedawców

PGG mówiące o tym, że w nadchodzącym sezonie grzewczym zabraknie węgla na poziomie 20 proc. zapotrzebowania branży energetycznej. Istotne jest także to, że te dane uwzględniają interwencyjny skup surowca za granicą (Indonezja, Kolumbia, Sutralia).

Czytaj także: Rząd rozważa możliwość palenia odpadami kopalnianymi, a PGE ostrzega przed niedoborami ciepła i energii
Konieczność importu węgla to również wskazówka dlaczego ceny giełdowe tak silnie rosną. Koszty węgla w portach ARA są bardzo wysokie i wynoszą około 330 dolarów za tonę (rok temu było to 114 dolarów). Przy czym złotówka jest rekordowo słaba, a amerykańska woluta rekordowo silna. To wszystko ma wpływ na zakupy.

Pojawiają się już pierwsze informacje o ofertach na dostawy cen energii elektrycznej, które wzrosły o kilkaset proc. (PGNiG, Tauron). Głównym winowajcą są tu wahania na TGE. To niestety dopiero początek nadchodzącego kryzysu energetycznego. Wiele będzie jeszcze zależało od dalszej eskalacji sytuacji na Ukrainie.

Zaniepokojone są np. samorządy. Wyliczenia Związku Miast Polskich wskazują na podwyżki rok do roku rzędu 360 proc. co dla części miast może być nie do uniesienia.

Sytuacja jest poważna, ale Polska nie jest wyjątkiem. Podobne zjawiska występują w całej Europie. Wzrosty cen energii w Niemczech są tak wysokie, że część komentatorów zaczęła z przerażeniem odnotowywać, że prąd staje się dobrem luksusowym…

Jednak to co powinno martwić Polaków to nie tylko rosnące koszty energii. Problem dotyczy także ciepła systemowego, które ogrzewa około 15 mln gospodarstw domowych w kraju. Wyliczenia branżowe mówią o tym, że w obszarze komunalno – bytowym zabraknie aż 40 proc. surowca do zbilansowania zapotrzebowania.

Trudności w zaopatrzeniu ciepłowni windują żądania spółek zgłaszających propozycje podwyżek do Urzędu Regulacji Energetyki. Branża jest zróżnicowana i obok gigantów takich jak PGE EC czy PGNiG Termika funkcjonuje w niej kilkaset podmiotów średniej wielkości na poziomie powiatowym (to one są najbardziej zagrożone turbulencjami na rynku).

Ciepłownictwo to branża regulowana. Od lat poziom taryf nie odzwierciedla realnych potrzeb przedsiębiorstw, które nie mają pieniędzy by się modernizować i odchodzić od węgla. Nie powinno zatem dziwić, że niektóre z tych firm chciałyby kilkuset proc. podwyżek cen. URE zapewne zgodzi się na kilkudziesięcioprocentowe. Na taką skalę podwyżek wskazują m.in. słowa Jacka Szymczaka, prezesa Izby Gospodarczej Ciepłownictwo Polskie.

Będzie to bolesne obciążenie dla konsumentów, którzy zapłacą więcej zarówno za ciepło jak i energię. Oba rynki są ze sobą zresztą ściśle związane. Jak podkreśla prezes URE, Rafał Gawin: „Jestem przekonany, że ciepła w naszych domach nie zabraknie. (…) Jeśli jednak mówimy, że naszym priorytetem są dostawy ciepła, to być może w obszarze energii elektrycznej trzeba będzie trochę mniej energii zużywać”. Te słowa wprost wskazują na to, że luki węglowej nie udało się dotąd załatać.

Kryzys energetyczny z jakim zmaga się Polska i Europa będzie najpoważniejszym wyzwaniem od dekad. Koszty cen energii wzrosną nawet o kilkaset procent a cen ciepła o kilkadziesiąt procent. Dla branż energochłonnych (cement, papiernictwo, hutnictwo, wydobycie) może to być zabójcze. Podobnie jak dla konsumentów indywidualnych. Jeżeli chodzi o ciepłownictwo to nie można wykluczyć fali konsolidacji (w ramach PGE EC) i upadłości mniejszych firm powiatowych. Wzrosną natomiast marże spółek takich jak PGE, Tauron czy Enea – dla tych firm to okres krótkiej prosperity i strategicznej pauzy w rosnących ambicjach klimatycznych uderzających w węgiel.

strefainwestorow.pl

Newsweek: Kiedy skończy się ta wojna?

Iwan Krastew: Rosyjska inwazja miała na początku dwa cele: denazyfikację (co w praktyce oznaczało obalenie Zełenskiego) i obronę rosyjskiej ludności w obwodach donieckim i ługańskim. Obalenie Zełenskiego nie wchodzi dziś w grę. Ale jeśli Putin zdobędzie znaczną część Doniecka i Ługańska, może ogłosić zwycięstwo. Zapewne następnego dnia Donieck i Ługańsk poproszą o przyłączenie do Rosji, a Putin z radością tę prośbę zaakceptuje.

Co to w praktyce oznacza?

– To zmieni bardzo wiele rzeczy. Zgodnie ze swoją doktryną bezpieczeństwa Rosja będzie mogła użyć broni nuklearnej, aby bronić Donbasu. Dziś nie może tego robić. Poza tym wszelkie traktaty pokojowe z Ukraińcami staną się niemożliwe. Ukraina będzie się musiała wyrzec nie tylko Krymu, ale też Donbasu. A na dodatek jedyny rozejm, jaki Moskwa zaakceptuje, będzie taki, w którym zostanie jasno powiedziane, że wygrała. Nie sądzę, aby Ukraina mogła się na to zgodzić.

Do niedawna wiele osób wyrażało nadzieję, że Putin zdobędzie Donbas i będzie po wszystkim. Niektórzy w głębi ducha życzyli mu tego zwycięstwa. Pan to widzi inaczej.

– Najbardziej prawdopodobne jest, że taka linia podziału stanie się linią frontu, jak w czasie wojny koreańskiej. Rosja będzie się starała utrzymać terytoria, które zdobyła, i uczynić z nich linię obrony. Kilka dni temu Rosja wystrzeliła rakiety w centrum handlowe w Krzemieńczuku. Nadal będą robić takie rzeczy – niszczyć infrastrukturę, mordować cywili. To sprawi, że odbudowa Ukrainy stanie się niemożliwa. Nie sądzę też, aby Rosja zainwestowała w rekonstrukcję Donbasu. Ten region zmieni się w strefę wojny.

Czekają nas trudne czasy. Również dlatego, że pojawił się nowy czynnik, z którego Putin zdaje sobie sprawę. Nawet jeśli dojdzie do zawieszenia broni w Ukrainie, wojna gospodarcza Zachodu, a zwłaszcza USA, z Rosją się nie skończy. Chyba że dojdzie do jakiejś zasadniczej zmiany politycznej w USA. Tak więc w stosunkach Zachodu z Rosją niewiele się zmieni. Sytuacja będzie niezwykle napięta.

Możliwy jest jedynie scenariusz koreański?

– Są oczywiście inne. Jednym z nich jest zdecydowane zwycięstwo Ukrainy. Ale nie bardzo to sobie wyobrażam, dopóki Putin pozostaje u władzy. Zwycięstwo Ukrainy wymaga odbicia Krymu. A przejęcie Krymu przez Ukrainę może skłonić Rosję do zrobienia czegoś szalonego. Przecież ogromna część legitymizacji Putina opiera się na aneksji Krymu. Dla niego utrata Krymu jest gorsza niż śmierć. To jest moment, w którym byłby gotowy zrobić wszystko.

Jest też scenariusz fiński, na wzór wojny zimowej 1939–1940. Finowie walczyli w niej heroicznie, tak jak walczą dziś Ukraińcy. ZSRR zdobył część terytoriów, ale Finlandia uzyskała nową tożsamość i nowe silniejsze państwo. I tak może się stać teraz: Ukraina traci Donbas, ale jednocześnie zyskuje nową, zakorzenioną na Zachodzie tożsamość. Ale jest tu dodatkowy warunek: niemal następnego dnia Ukraina musiałaby zostać przyjęta do NATO. Bo to dla niej jedyna prawdziwa gwarancja w obliczu Rosji.

Ale najbardziej prawdopodobny scenariusz to konflikt na wzór Korei. Sytuacja, w której Rosjanie nie mogą zdobyć znacznie więcej, nie podejmując ogromnego ryzyka. A Ukraina jest coraz bardziej wyczerpana utrzymywaniem swoich pozycji. Obawiam się, że czeka nas nierozwiązany konflikt w sercu Europy.

Czego chce Putin?

– Prezydent Putin postrzega siebie jako kogoś obdarzonego misją – zesłanego przez Boga wybrańca, który ma naprawić Rosję. Zdołał też przekonać samego siebie, że Zachód jest w fazie schyłkowej, więc trzeba to zrobić teraz. Jaki jest jego główny cel? Kiedy mówimy o Rosji, z góry zakładamy, że to postimperialna potęga. Takie potęgi mają jeden cel – zdobywanie terytorium. Putin nie jest zainteresowany terytorium, tylko przede wszystkim ludnością. Ma obsesję demograficzną. Od jakiegoś czasu powtarza, że gdyby nie rewolucja i II wojna światowa, Rosja miałaby dziś 500 milionów mieszkańców. Na dodatek Rosja nadal się wyludnia – pandemia spowodowała śmierć 1 miliona ludzi, a wskaźnik urodzin spada. Putin jest przekonany, że aby przetrwać w nowym świecie, Rosja potrzebuje mężczyzn i kobiet Ukrainy. Bo dla niego Ukraińcy są Rosjanami. Unifikacja historycznej Rosji z Ukrainą i Białorusią to jego obsesja numer jeden.

Dlaczego wciąż mylimy się co do Putina? I mamy taki problem z przewidzeniem jego kolejnego kroku.

– Zacznę od tego, że bawią mnie te wszystkie spekulacje dotyczące zdrowia Putina. Każdy zachowuje się, jakby był jego osobistym lekarzem. Niewątpliwie jest na coś chory – w końcu jest mężczyzną w pewnym wieku.

Jest też coś bardzo dziwnego w naszym myśleniu o Putinie. Na jednym biegunie jest idea, że on jest kompletnie szalony. Na drugim – że jest całkowicie racjonalny. Żeby zrozumieć Putina, musimy raczej zadać sobie pytanie, dlaczego my go nie rozumiemy. Dlaczego byliśmy tak bardzo zaskoczeni, że napadł na Ukrainę? Jednym z paradoksów zachowania Putina jest to, że on jest bardzo dosłowny – żeby zrozumieć, co zrobi, trzeba go po prostu słuchać albo czytać jego teksty, w których tłumaczy, dlaczego Rosjanie i Ukraińcy to jeden lud. Tymczasem my z faktu, że Putin był oficerem służb, wyciągamy wniosek, że wszystko, co on robi, to oszustwo. I jesteśmy zdumieni, gdy robi właśnie to, co zapowiedział. Po drugie, żyjemy w świecie, w którym ekonomia wyznacza wszystko, i wyobrażamy sobie, że dla Putina gospodarka też jest centrum wszystkiego. Ale on tak nie myśli. On myśli o bezpieczeństwie, roli Rosji, o swojej misji historycznej. Mówimy, że Putin jest skorumpowany. To bez wątpienia prawda, ale dla niego korupcja jest przede wszystkim narzędziem sprawowania władzy. Pieniądze nie były dla niego ważne, kiedy był młodszy. Jest śmieszne sądzić, że przywódca nuklearnej potęgi, który uważa się za ucieleśnienie tysiącletniej Rosji, może prowadzić politykę opartą wyłącznie na interesach gospodarczych. Wiele z tego, co my uważamy za jego politykę gospodarczą, np. utrzymywanie dużych rezerw finansowych, jest w gruncie rzeczy instrumentem bezpieczeństwa.

Fiona Hill w swej świetnej biografii Putina podobnie tłumaczy jego dążenie do zacieśniania więzi gospodarczych z Zachodem – jako instrument bezpieczeństwa. Jeśli Zachód zainwestuje, to będzie się bał w Rosję uderzyć sankcjami, bo one uderzą w Zachód rykoszetem. I tak to działało.

– Właśnie. Kolejna rzecz, żeby zrozumieć Putina, to horyzont czasowy. W naszym świecie politycy myślą wyłącznie o reelekcji. Putin sprawuje władzę od ponad 20 lat i nikt mu się nie sprzeciwia. Liderzy autorytarni mają dłuższą perspektywę czasową. Ale z drugiej strony żaden z naszych przywódców nie prowadzi polityki tak, jakby świat miałby się skończyć wraz z nim. A tak myśli Putin. Dlatego nie ma żadnego planu sukcesji. Zresztą przez jakiś czas sam żył w postputinowskiej Rosji, gdy prezydentem był Miedwiediew. I bardzo nie podobało mu się to, co widział. Obawa, że jego następca będzie chciał zepsuć jego dziedzictwo, jest jednym z powodów, dla których chce załatwić wszystko za życia. I to tak, by było to nieodwracalne. Dlatego chce zrobić wszystko naraz: zagarnąć Ukrainę lub część jej terytorium, skierować stosunki z Zachodem na inne tory, zawrzeć sojusz z Chinami. Ma niezmierzone ambicje. Zapytałem jakiś czas temu wysokiego urzędnika, jacy są najbardziej zaufani doradcy Putina. Usłyszałem: Iwan Groźny, Piotr Wielki i Katarzyna Wielka.

W tym połączeniu wielkich horyzontów i pośpiechu, aby całkowicie zmienić kraj, jest coś apokaliptycznego.

Napisał pan niedawno, że Putin, dawny pułkownik komunistycznych służb, zmienił się w "białego generała". Co to w praktyce oznacza?

– To Rosjanie kierowali ZSRR, ale musieli trzymać rosyjską tożsamość na wodzy. Taka była cena. Wystarczy sobie przypomnieć strukturę państwa komunistycznego – wszystkie republiki miały swoje rządy i partie narodowe. Ale nie było rosyjskiego rządu i rosyjskiej partii komunistycznej. To jest ideowe zaplecze Putina, czerwonego pułkownika. Ale potem to się zaczęło zmieniać. Dziś nie chodzi mu o odbudowę imperium sowieckiego, ale o przekształcenie Federacji Rosyjskiej w klasyczne państwo narodowe. Myśli jak nacjonalistyczny generał Białej Gwardii.

Do niedawna człowiek mieszkający w Donbasie mógł mieć ukraiński paszport i mówić po rosyjsku. Ale to nie było traktowane jako linia podziału. Ponieważ jego tożsamość była pozostałością Związku Sowieckiego. Teraz sowieckiej tożsamości już nie ma. Putin wojną w Ukrainie zniszczył tożsamość sowiecką, tak jak wojna w Jugosławii zniszczyła jugosłowiańską. W 1994 r. w Sarajewie mogłeś być Serbem, Chorwatem albo Muzułmaninem, ale nie mogłeś nie należeć do żadnej z tych wspólnot. Bo wtedy byłeś trupem. I tak samo jest dzisiaj. Jesteś Rosjaninem albo Ukraińcem. Taki jest sens tej wojny. Związek Sowiecki upadł w 1991 roku. Ale pochowano go dopiero teraz – w 2022 r., w Donbasie.

Co oznacza to promowanie rosyjskiego nacjonalizmu? Czy stawiając na etniczny nacjonalizm, Putin przygotowuje grunt pod rozpad Federacji Rosyjskiej, w której 25 proc. ludności stanowią mniejszości.

– Zacznę od pewnego paradoksu – Putin stworzył ukraińską tożsamość, która nie tylko jest inna od rosyjskiej. Jest też zajadle antyrosyjska, jak nigdy dotąd. W ten sposób niszczy jeden z fundamentów rosyjskiego soft power. W wyniku tej wojny zasięg rosyjskiego języka się zmieni. Zobaczymy rozwód kulturowy między Rosją a Ukrainą. Jeszcze niedawno w księgarni w Kijowie widziałem więcej książek po rosyjsku niż po ukraińsku. Teraz nikt nie będzie uczył rosyjskiego swoich dzieci. I to będzie miało ogromny wpływ na jego rozprzestrzenianie się. Bolszewicy zabili miliony, ale nie doprowadzili do utraty zainteresowania językiem rosyjskim. Putinowi może się to udać.

Nie wiemy, jak to wszystko wpłynie na peryferia Rosji. Jest wiele spekulacji dotyczących tego, czy Putinowi uda się zachować integralność terytorialną Federacji Rosyjskiej, jeśli przegra tę wojnę. Nie wiemy, czy nastąpi bunt peryferiów. Ale jedno wiemy na pewno: kiedy jedna grupa rozwija bardzo silną tożsamość, inne grupy też rozwijają bardzo silne tożsamości. Następuje swego rodzaju pandemia tożsamości.

Przegrana Ukrainy będzie wielką porażką dla Europy. A co się stanie, jeśli Ukraina wygra? Czy to też może oznaczać przegraną Europy?

– W pewnym sensie przegrać mogą wszyscy – Ukraina, Rosja i Europa. Nawet jeśli Ukraina w jakiś sposób wygra i uzyska suwerenność polityczną, poziom zniszczeń będzie niewiarygodny. To będzie kraj widmo.

Rosja, nawet jeśli zachowa część ukraińskich terytoriów, na pewno nie wyjdzie z tej wojny silniejsza i ważniejsza w światowej polityce. To jest ostatni konflikt, podczas którego Rosja mogła twierdzić, że jest prawdziwą potęgą. Myślę, że to jest jasne nawet dla rosyjskich elit.

Europę też czeka bardzo trudny okres. Wszystko, co robimy, żeby powstrzymać Rosję, jest w gruncie rzeczy destrukcją globalizacji, na której Europa bardzo korzystała. Taki jest przecież sens sankcji. Pytanie brzmi: czy Europa jest w stanie funkcjonować jako gospodarka wojenna na tej samej zasadzie co USA czy Rosja? Albo Chiny? Co to oznacza dla naszych rządów? Albo stosunków między nimi? Nie rozumiemy, jak dramatyczne zmiany nas czekają. Nawet jeżeli wygramy z Rosją, będziemy innym typem społeczeństwa. I zupełnie zmieni się charakter UE.

(...)

onet.pl

Obrońcy odparli atak agresora w przygranicznych miejscowościach Dementijiwka, Kozacza Łopań i Sosniwka w obwodzie charkowskim. Działania najeźdźców na tym odcinku są próbą związania sił ukraińskich, aby polepszyć swoje pozycje do dalszej ofensywy w obwodzie donieckim. Obecnie priorytetowym celem Rosjan jest natarcie na Słowiańsk, realizowane z kierunków północno-zachodniego (od strony Iziumu na linii Dowheńke–Mazaniwka, ok. 30 km od Słowiańska), północnego (Ukraińcy mieli odeprzeć atak w m. Bohorodyczne, ok. 20 km od Słowiańska) oraz wschodniego (walki w m. Hryhoriwka i Werchniokamjanśke w pobliżu Siewierska, ok. 40 km od Słowiańska). Jednocześnie Rosjanie kontynuują natarcie na Bachmut z kierunków północno-wschodniego (walki w m. Spirne i okolicach) i południowo-wschodniego (starcia w Wesełej Dołynie). Znaczna większość obszaru w rejonie Słowiańska, Kramatorska i Bachmutu poddawana jest zmasowanemu ostrzałowi rakietowemu, artyleryjskiemu i lotniczemu. Walki toczą się też na całej linii styczności na zachód od Doniecka – w rejonie Awdijiwki, Kurachowego, Nowopawliwki. Rosyjskie wojska kontynuują również ostrzał Charkowa, miejscowości położonych na północ od niego, a także obszarów przygranicznych w obwodach czernihowskim (okolice m. Mychalczyna Słoboda) i sumskim (Esmań, Wowkiwka, Kindratiwka, Myropilla).

Na południowej linii frontu w obwodach mikołajowskim i chersońskim sytuacja nie uległa znaczącym zmianom – agresor ostrzeliwuje pozycje ukraińskie, utrzymuje zajęte wcześniej tereny oraz prowadzi działania dywersyjno-wywiadowcze. Ponadto wojska rosyjskie dokonały uderzeń rakietowych w obwodach zaporoskim (m. Orichiw, Stepnohirśk, rejon Połohy), mikołajowskim (Bereznehuwate, Małomychajliwśke, Basztanka) oraz dniepropetrowskim (Zełenodolśk, Nowosemeniwka, Marjanśke).

7 lipca Ministerstwo Obrony FR poinformowało o czasowym wstrzymaniu ofensywnych działań wojskowych w celu „zwiększenia zdolności bojowych” swoich oddziałów. Decyzja ta nastąpiła po tym, jak 4 lipca prezydent Władimir Putin nakazał zastosowanie pauzy operacyjnej wobec jednostek biorących udział w zdobyciu Siewierodoniecka i Lisiczańska. W rezultacie w ciągu ostatnich dwóch dni nie pojawiły się doniesienia o istotnych zdobyczach terytorialnych armii rosyjskiej. Zarazem wiceminister obrony Ukrainy Hanna Malar poinformowała, powołując się na dane ukraińskiego wywiadu, o planowanym przez agresora natarciu w kierunku Zaporoża. Celem uderzenia na linii Wełyka Nowoseliwka–Pokrowśke ma być najprawdopodobniej dokonanie próby otoczenia od południa wojsk ukraińskich operujących w obwodzie donieckim.

Okupanci terroryzują cywilów na zajętych terenach obwodu ługańskiego – oskarżają mieszkańców o wybuchy w rosyjskich składach amunicji i poszukują osób, które mogły przekazać Siłom Zbrojnym Ukrainy informacje o ich lokalizacji. Jak przekazał szef ługańskiej obwodowej administracji wojskowej Serhij Hajdaj, w Kreminnej ludziom zakazano używania telefonów komórkowych, a żołnierze wroga strzelają do tych, którzy w ich ocenie za często rozmawiają przez telefon, gdyż traktują to jako oznakę szpiegowania.

Ukraińscy dziennikarze śledczy donoszą, że od maja obszar masowych grobów w okupowanej przez Rosjan wsi Staryj Krym pod Mariupolem podwoił się. Satelity zarejestrowały sprzęt używany do kopania dołów na cmentarzu, gdzie już wcześniej zbiorowo grzebano zmarłych. Według doradcy mera Mariupola Petra Andriuszczenki może tam być pochowanych łącznie 15 tys. osób. Wzrost tej liczby może wynikać z rozpoczęcia przez okupanta rozbiórki zniszczonych wieżowców, a w każdym takim budynku może znajdować się nawet sto ciał. Andriuszczenko podał, że krewni zabitych, którzy chcą pochować ich w indywidualnych grobach, muszą zapłacić 20 tys. hrywien (680 dolarów) i czekać dwa tygodnie, bowiem w Mariupolu panuje deficyt drewna, a trumny przywozi się z zajętych wcześniej terytoriów obwodu donieckiego.

Szef charkowskiej obwodowej administracji wojskowej Ołeh Synehubow poinformował, że rosyjscy okupanci aresztowali mera Kupiańska Hennadija Macehorę, który kolaborował z nimi od początku inwazji. Wywodzący się z prorosyjskiej partii Opozycyjna Platforma – Za Życie Macehora jeszcze 27 lutego ogłosił, że miasto przejęli Rosjanie, i uczestniczył w spotkaniu, na którym powołano kontrolowaną przez Rosję „tymczasową administrację cywilną obwodu charkowskiego”. Ukraińskie organy ścigania oskarżyły go za to o zdradę stanu. Obecnie ma on przebywać w rosyjskim areszcie.

(...)

Rezerwy walutowe Narodowego Banku Ukrainy (NBU) zmniejszyły się w czerwcu o 9% i według stanu na 1 lipca wyniosły 22,8 mld dolarów. NBU w ciągu miesiąca sprzedał na rynku walutowym blisko 4 mld dolarów, a kupił jedynie 31 mln dolarów. W chwili rosyjskiej inwazji rezerwy krajowe wynosiły ponad 29 mld dolarów. 7 lipca Parlament Europejski wyraził zgodę na wypłacenie Ukrainie 1 mld euro pożyczki na cele zapewnienia stabilności makrofinansowej. Będzie to pierwsza transza z pakietu 9 mld euro, który Komisja Europejska przygotowała w maju. Kijów powinien otrzymać środki do końca lipca.

7 lipca Bukareszt poinformował o zakończeniu remontu odcinka kolei szerokotorowej między Giurgiulești w Mołdawii i Gałaczem w Rumunii. Dzięki temu pociągi jadące z Ukrainy tranzytem przez Mołdawię będą mogły trafiać do portu w Gałaczu bez konieczności przeładunku towaru na granicy, co ułatwi eksportowanie ukraińskiego zboża. Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) wspólnie z Ministerstwem Rolnictwa Ukrainy rozpoczęła projekt mający na celu zwiększenie możliwości magazynowania zboża na Ukrainie, poprawę funkcjonowania istniejących łańcuchów logistycznych i poszukiwanie alternatywnych tras. Jego wartość to 18 mln dolarów, jest finansowany przez Japonię.

Komentarz

Zapowiedziana przez rosyjskie władze pauza operacyjna dotyczy jedynie jednostek, które brały bezpośredni udział w walkach o Siewierodonieck i Lisiczańsk, i nie wpłynęła na dynamikę działań militarnych na innych kierunkach. Nie oznacza ona zatem rezygnacji z dotychczasowych planów wojskowych, lecz stanowi przygotowanie do kolejnej fazy operacji mającej na celu przejęcie kontroli nad całością obwodu donieckiego. Czynnikiem wpływającym na sytuację na froncie jest natomiast rosnąca – dzięki coraz sprawniejszemu wykorzystaniu dostarczanych z Zachodu systemów artyleryjskich – skuteczność ataków ukraińskich na rosyjskie magazyny amunicji. Zmusza to Rosję do większego rozproszenia składów broni, a to generuje dodatkowe problemy dla jej armii, która i tak zmaga się z niską efektywnością logistyki i zaopatrzenia.

Aresztowanie przez Rosjan kolaboracyjnego szefa Kupiańska to przejaw modus operandi okupanta, który nie gwarantuje bezpieczeństwa nawet przechodzącym na jego stronę przedstawicielom miejscowych władz czy działaczom – najpierw wykorzystuje ich do swoich celów, a na późniejszym etapie represjonuje bądź usuwa. Taki los spotkał po 2014 r. wielu separatystycznych watażków i bojowników z tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych (DRL i ŁRL) – śmierć niektórych przypisywano działaniom rosyjskich służb specjalnych (m.in. tzw. premiera DRL Aleksandra Zacharczenki i dowódcę wojskowego Aleksandra Biednowa), wielu osadzano też w najcięższych więzieniach (m.in. w tzw. Izolacji w Doniecku) razem z działaczami proukraińskimi.

(...)

osw.waw.pl