Który z polskich polityków byłby w stanie w weekend podbić internet, punktując ambasadora Rosji przy ONZ na forum Rady Bezpieczeństwa w Nowym Jorku, udzielić świetnego wywiadu Fareedowi Zakarii na antenie jednej najbardziej znanych amerykańskich telewizji CNN i wraz z szefem brytyjskiej dyplomacji (i byłym premierem) Davidem Cameronem opublikować wspólny artykuł w poczytnej bulwarówce "The Sun", której wydanie w papierze i internecie czyta ponad 8 mln ludzi dziennie?
Andrzej Duda?
Szczytem możliwości prezydenta jest wywiad dla zagranicznej stacji telewizyjnej z tłumaczeniem symultanicznym...
Donald Tusk?
Jego gwiazda znów mocno błyszczy w UE, ale siłą rzeczy musi skupić się na polskim podwórku...
Jarosław Kaczyński?
Prezes PiS stał się owszem sławny w Europie, ale jako "boogeyman" czyli straszydło dla wyborców w krajach, gdzie liberalna demokracja jeszcze się trzyma...
W kategorii komunikatywność i medialność na szerokim świecie obecny szef polskiej dyplomacji bije całą trójkę na głowę. Stał się bowiem politycznym showmanem klasy światowej.
Sikorski zawsze w Polsce nieco uwierał, wyrastał ponad przeciętną, z trudem mieścił się w ciasnym światku polskiej polityki. Nie został kandydatem na prezydenta, bo PO wolała "spokojniejszego" Komorowskiego. Bardzo chciał być szefem NATO, ale znaleźli się bardziej akceptowalni dla wszystkich członków sojuszu kandydaci na sekretarza generalnego. Kiedy w 2014 r. rząd Tuska starał się o stanowisko wysokiego przedstawiciela Unii do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, z Sikorskim wygrała Włoszka Federica Mogherini, wcale nie dlatego, że była od niego lepsza czy bardziej błyskotliwa.
Już wtedy okazało się, że głównym problemem Sikorskiego jest to, że jest za "dobry" jak na posadę szefa unijnej dyplomacji. To musi być ktoś, kto z zasady nie zagraża tuzom polityki zagranicznej Niemiec, Francji czy Hiszpanii. Mogherini była jedną z najsłabszych szefów unijnej dyplomacji, ale najprawdopodobniej o to właśnie chodziło tym, którzy ją na to stanowisko wybrali. Sikorskiego nie dałoby się łatwo utemperować, wcześniej czy później zacząłby prowadzić zbyt ambitną i niezależną od stolic europejską politykę zagraniczną. 10 lat temu w UE nie było na to ani przestrzeni, ani zgody. Pytanie, czy dzisiejsza Wspólnota, która stoi w obliczu śmiertelnego zagrożenia ze strony Rosji dojrzała do tego, by mieć na swym dyplomatycznym froncie bardziej nieokiełznanego gracza, kogoś z pierwszej światowej ligi?
onet.pl/Newsweek