środa, 10 sierpnia 2022


Dla Pekinu tradycyjnym lekiem na spowolnienie gospodarcze są inwestycje w infrastrukturę. Ale możliwości rozwiązywania problemów tą drogą prawdopodobnie się wyczerpują. Może na to wskazywać na przykład ostatnie sprawozdanie chińskich kolei państwowych.

Przedsiębiorstwo wykazało w nim zadłużenie w wysokości 5,91 biliona juanów (ok. 882 mld dolarów), co oznacza wzrost o 4 proc. w stosunku do roku poprzedniego. Odpowiada to także 5 proc. całego długu publicznego. W obliczu planów inwestycji infrastrukturalnych, mających rozruszać gospodarkę dotkniętą skutkami pandemii, kwota ta może jeszcze wzrosnąć.

Otwieranie kolejnych linii powiększa straty. Dla przykładu: z uruchomionego w kwietniu br. połączenia Huanggang-Huangmei w środkowych Chinach korzystać ma tylko kilkudziesięciu pasażerów dziennie. Nowa linia nie przełożyła się również jeszcze na widoczny wzrost inwestycji w rolniczym regionie.

Straty przewozów pasażerskich są częściowo pokrywane zyskami z transportu towarów. W ubiegłym rok liczba pociągów towarowych zmierzających do Europy wzrosła o 22 proc. Zarząd kolei widział tam zatem nadzieję na rozwój zyskownego przedsięwzięcia. Jego przyszłość jednak zależy od tego, kiedy szlaki kolejowe do Europy zostaną odblokowane... Obecnie wojna w Ukrainie oraz napięcia między Białorusią i Rosją a Zachodem utrudniają także lądowy transport towarów z Państwa Środka.  

COVID-19 także odpowiada częściowo za problemy chińskich kolei. Liczba pasażerów jest ciągle daleka od poziomu sprzed pandemii. W ubiegłym roku było ich o 29 proc. mniej niż w 2019 r. W praktyce przełożyło się to na straty w wysokości blisko 50 mld juanów (7,4 mld dolarów).

W celu pozyskania funduszy Koleje Chińskie wprowadziły na giełdę kilka swoich spółek zależnych. Działania takie są jednak prowadzone na bardzo ograniczoną skalę, a pozyskane w ten sposób fundusze to kropla w morzu potrzeb.

Inny sposób na zdobycie pieniędzy to emisja obligacji, które koleje sprzedają państwowym bankom i domom maklerskim. W ramach ogłoszonego 31 maja kolejnego pakietu stymulacyjnego dla gospodarki rząd zezwolił przedsiębiorstwu na emisję obligacji na budowę nowych połączeń o wartości 300 mld juanów (44,5 mld dolarów). Jako że transakcje prowadzone są między podmiotami państwowymi, pierwszym efektem takich działań jest wzrost ukrytego długu... Duża część pozyskanych środków ma iść nie na spłatę starego zadłużenia, a na budowę nowych połączeń dużych prędkości. 

Już teraz chińska sieć szybkich kolei ma długość 40 tys. km, a do roku 2035 ma wzrosnąć do 70 tys. km. W ubiegłym miesiącu na linii Pekin-Guangzhou wprowadzono nowe składy osiągające średnią prędkość 350 km/h. Szybka kolej to duma Kraju Środka, a władze widzą w dołączaniu do niej kolejnych miast sposób na ożywienie gospodarki.

Sytuacja jest jednak bardziej skomplikowana. Jak wykazał zespół naukowców z Instytutu Nauk Geograficznych i Badań nad Zasobami Naturalnymi Chińskiej Akademii Nauk, szybkie koleje faktycznie przyczyniły się do rozwoju gospodarczego, ale przede wszystkim w i tak już zamożnych prowincjach nadmorskich. W zachodnich regionach, które miały być ich głównym beneficjentem, zanotowano jednakże spadek aktywności gospodarczej.

Specjalista w kwestii transportu, profesor Zhao Jian z pekińskiego uniwersytetu Jiaotong, zwraca uwagę - w rozmowie z magazynem Nikkei Asia - że budowa każdego kilometra szybkich linii kolejowych kosztuje od 120 do 130 milionów juanów (18-19 mln dolarów). Zaplanowane 30 tys. km nowych połączeń będzie zatem - w przybliżeniu - kosztować 3,6 biliona juanów (530 mld dol.).

Wyraźnie widać, że priorytetem władz jest rozwój sieci kolejowej i wzmacnianie wzrostu przez inwestycje publiczne; spłata długów nie jest na razie pierwszoplanowa.

Pytanie, które coraz częściej zadają sobie obserwatorzy Chin, brzmi: jak długo jeszcze inwestycje publiczne, które nie mają ekonomicznego sensu, są w stanie podsycać wzrost gospodarczy? Długi kiedyś trzeba będzie spłacić...

wnp.pl

Miał pan długo wrażenie, że we Włoszech pod rządami premiera Mario Draghiego wreszcie dzieje się dobrze. Nagle rząd został obalony. Co się stało?

Jak mówi w komiksie Asterix: "Rzymianie są szaleni". Ale tak na poważnie, upadek rządu Draghiego jest dla przeciętnego Włocha najbardziej niezrozumiałym wydarzeniem politycznym ostatnich 20 lat, ponieważ rząd był w rzeczywistości optymalnym rozwiązaniem. Partie mogły wykorzystać przerwę, którą Draghi dał im jako premier technokratyczny, by się zmienić i oczyścić. Politycy zdali sobie jednak sprawę, że kontynuacja jego rządów doprowadziłaby do delegitymizacji partii w oczach opinii publicznej.

Draghi udowodnił, że reformy, które partiom nie udawały od dziesięcioleci, są jednak możliwe do przeprowadzenia.

Jednocześnie istniało prawdopodobieństwo, że powstanie ugrupowanie polityczne, które będzie wspierać umiarkowany i reformatorski projekt Draghiego, a także umożliwi przeprowadzenie reformy wyborczej. Partie nie chciały tego wszystkiego, ponieważ oznaczałoby to dla nich utratę władzy.

Czy politycy nie powinni zajmować się tym, co najlepsze dla ich kraju, a nie władzą?

Gdyby tak było, kraj nie przeżywałby teraz kryzysu. Partie są bardziej zainteresowane władzą niż dobrem Włoch. Tylko instytucje, które jakoś funkcjonują, działają w interesie kraju. W przeciwnym razie Włochy zginęłyby już dawno temu. Na przykład prezydent Sergio Mattarella jest szczególnie ważny jako przeciwwaga dla nieodpowiedzialności partii.

W tym okresie legislacyjnym miał szczególnie dużo pracy. Musiał doprowadzić do dwóch zmian rządu i w końcu rozpisać przedterminowe wybory.

Włochy to kraj, który od dziesięcioleci szuka odpowiedzi na swoje problemy, za każdym razem próbując znaleźć zbawcę. Kiedyś był to Silvio Berlusconi, w wyborach 2018 r. — Ruch Pięciu Gwiazd. Wszystkie obiecują zbawienie, ale nie mówią, jak to będzie działać ani ile będzie kosztować. Weźmy Pięć Gwiazd: jak można mówić o radykalnej zmianie klasy politycznej i zmianie społecznej, nie mając solidnego programu wyborczego? Od 20 lat jest tak samo.

W pewnym momencie Włochami wstrząsnął skandal polityczny — śledztwa ujawniły sieć korupcji, nielegalne finansowanie partii i nadużywanie urzędu, co oznaczało koniec najważniejszych partii w tamtym czasie.

Tak, w szczególności koniec chadecji, partii, która zapewniała równowagę systemu politycznego przez prawie 50 lat i zdołała przekształcić postfaszystowskie Włochy we Włochy ponowoczesne. Jednak wraz z końcem zimnej wojny i upadkiem muru berlińskiego chadecja straciła rację bytu.

Innym ważnym czynnikiem była utrata wsparcia finansowego ze strony USA, które widziały w chadecji ostoję przeciwko potężnej we Włoszech partii komunistycznej.

Wtedy zaczął się prawdziwy włoski kryzys. Partie upadły i powstały ruchy, które się nawzajem zwalczały. Berlusconi zrobił wtedy wielkie wejście jako pierwszy prawdziwy populista. Od tego czasu możesz obserwować populistyczny dryf partii, choćby na żywo w telewizji. I za każdym razem, gdy nadchodzi czas, by Włochy zmieniły się i znalazły właściwą drogę, stawiają na rozwiązanie, które okazuje się iluzoryczne.

Ale jak to możliwe, że wyborcy dają się na to nabrać?

W pewnym sensie Włochy są warsztatem europejskiej polityki, ponieważ kraj ten zawsze znajduje się na skraju kryzysu. Dlatego wymyśla rozwiązania, które byłyby niewyobrażalne w innych krajach. Jednak pojęcie odpowiedzialności politycznej nie odgrywa tu żadnej roli. To gra o władzę.

Teraz Giorgia Meloni może zostać premierem.

Rozumiem, że Europa jest bardzo zaniepokojona, ponieważ 100 lat po przejęciu władzy przez Mussoliniego, postfaszystka może zostać szefem rządu. Wierzę jednak, że istnieją mechanizmy, które pozwoliłyby ograniczyć skutki takiego kryzysu. Na przykład prezydent Mattarella, który jest proeuropejski i którego mandat będzie trwał dłużej niż mandat nowego rządu. Jednocześnie sytuacja geopolityczna staje się coraz bardziej skomplikowana, co oznacza, że kraje mają mniejsze pole manewru. Myślę na przykład o posunięciu Europejskiego Banku Centralnego...

...który obiecuje krajom takim jak Włochy wsparcie przed niebezpiecznie wysokimi premiami za ryzyko związane z obligacjami rządowymi, ale wiąże to z wdrożeniem reform.

Tak. Jak kolejny włoski rząd może prosić Europę o pomoc, nie wprowadzając reform? Nie możemy nadal obwiniać Niemiec i innych oszczędnych krajów i mówić, że to one są odpowiedzialne. Musimy sami zreformować nasze wydatki publiczne.

Ale jeśli instytucje muszą interweniować, by ratować kraj przed jego przywódcami, to czy nie jest to niedemokratyczne?

Oczywiście, że można to nazwać niedemokratycznym. Ale rząd Draghiego i w końcu całe funkcjonowanie włoskiego systemu partyjnego jest również niedemokratyczne. Ta niekompetencja partii prowadzi do samobójstwa politycznego, ponieważ swoim zachowaniem zmuszają one instytucje europejskie i międzynarodowe do nałożenia im gorsetu. To jedyny sposób, by utrzymać Włochy, a tym samym Europę, na nogach. Oczywiście cena za legitymację polityczną w tym procesie jest ogromna.

Co można z tym zrobić?

Myślę, że wszystko pozostanie tak, jak jest, takie splątane bagno pełne nieufności. W sumie politycy nie będą w stanie wyrządzić zbyt wielu szkód. Ale będzie za to wielki bałagan, na który nie będą mogli patrzeć ci, którzy szczerze kochają demokrację.

onet.pl/Die Welt

Autorzy w swojej publikacji (polski tytuł: „Niewidzialne Chiny: jak podział na obszary miejskie i wiejskie zagraża rozwojowi kraju”) podają, że tak jak obecnie Chiny, a wcześniej Tajwan i Korea Południowa kilka dekad temu, również Meksyk budował „drabinę z ubóstwa” tworząc fabryki wymagające dużej ilości, taniej siły roboczej.

Pod koniec lat 70. i 80. XX w. płace w wysokości ok. 1 dol. za godzinę przyciągnęły do kraju dużą liczbę międzynarodowych firm. Napływ jeszcze się zwiększył po przystąpieniu Meksyku do północno-amerykańskiego porozumienia o wolnym handlu NAFTA (ang. North American Free Trade Agreement), bo koncerny stawiające fabryki w tym kraju mogły bez cła eksportować swoje produkty do USA i Kanady.

W efekcie na początku lat 90. XX w. Meksyk stał się jednym z największych na świecie producentów części samochodowych. Wzdłuż jego granicy z USA masowo produkowano także tekstylia. W tym Meksyk był jedynym rozwijającym się krajem, oprócz Chin, który wszedł do dziesiątki największych eksporterów świata. W efekcie z kraju, który w latach 60. XX w. był biedny, doszlusował w latach 90. do państw o średnim dochodzie na obywatela. Panował powszechny optymizm, że jest tylko kwestią czasu kiedy południowy sąsiad USA dołączy do krajów rozwiniętych.

W prasie pojawiły się porównania, że to „następca Tajwanu”. Prezydent Meksyku Carlos Salinas de Gortari, pełniący urząd w latach 1988–1994, określał wówczas dumnie swój kraj „państwem jutra”. To właśnie w tym okresie Meksyk przyjęto do organizacji OECD. I wtedy niestety cud gospodarczy zaczął się kończyć. Zapas rąk do pracy się skurczył. W efekcie płace poszły do góry, a międzynarodowe koncerny zaczęły masowo przenosić produkcję do Chin. Tylko w latach 2001–2004 Meksyk stracił na korzyść Państwa Środka 400 tys. miejsc pracy.

W ciągu zaledwie trzech lat Meksyk przestał być głównym eksporterem tekstyliów do USA, a zastąpiły go Chiny. Nazwa „Made in Mexico” coraz rzadziej pojawiała się na półkach supermarketów Walmart. Ale rezygnacja z fabryk opartych na dużej ilości taniej siły roboczej to naturalny etap rozwoju większości dzisiejszych bogatych państw. Przeszedł go Tajwan, Korea Południowa, a wcześniej Irlandia, Hong-Kong czy Singapur. Ale w Meksyku, w przeciwieństwie do tamtych państw, szybki wzrost się zatrzymał.

Kiedy koncerny zamknęły fabryki i wyniosły się do Chin, gospodarka kraju uległa stagnacji. Przez ostatnie dwie dekady wzrost gospodarczy w przeliczeniu na obywatela przekraczał niewiele 1 proc., co w efekcie doprowadziło do tego, że Meksyk wpadł w tzw. pułapkę średniego dochodu. Dlaczego tak się stało? Autorzy stawiają tezę, że główną przyczyną było słabe wykształcenie pracowników. Na początku lat 2000., gdy fabryki międzynarodowych koncernów zaczęły się zamykać, tylko 30 proc. obywateli Meksyku miało przynajmniej wykształcenie średnie, a przeciętny pracownik skończył zaledwie podstawówkę.

Przedstawiciele koncernów twierdzili, że nie opłaca się budować w tym kraju firm z miejscami pracy dla białych kołnierzyków, bo nie będzie miał kto w nich pracować. A miejscowi przedsiębiorcy nie byli w stanie sami stworzyć nowych miejsc pracy. W efekcie w latach 1998–2013 zatrudnienie w sektorze nieformalnym wzrosło o 115 proc. i obecnie około połowa wszystkich pracujących Meksykanów zarabia na życie w taki sposób. Autorzy podają przykład niejakiej Feli Contreras, która mając 50 lat została w 1998 r. zwolniona z zamykanej fabryki Sony, którą koncern przeniósł do Chin. Jej jedyną opcją na zapewnienie sobie środków do życia była sprzedaż tacos na pchlim targu. Jak ma się Meksyk sprzed 20 lat do obecnej sytuacji Chin?

Zdaniem autorów Państwo Środka jest w tej chwili na tym samym etapie rozwoju, na którym Meksyk był na początku lat 2000. By to wykazać Rozelle i Hell rozpoczynają książkę od następującej anegdoty. Od lat 80. XX w., gdy jeden z autorów oprowadzał studentów, naukowców czy potencjalnych sponsorów po chińskich wioskach, zawsze zadawał to samo pytanie. Wyjmował banknot 100 juanów (wart ok. 62 zł) i pytał: „Widzicie to? Ktokolwiek znajdzie mężczyznę w wieku produkcyjnym w tej wiosce, to go otrzyma. Musi on mieć między 18 a 40 lat i być zdrowy.” I zawsze ten zakład wygrywał.

Tak było aż do 2016 r. kiedy to, ku jego zdumieniu, kolega bez problemu potrafił praktycznie wszędzie znaleźć młodych mężczyzn w pełni sił. Kiedy podeszli do jednego z nich, by dowiedzieć się co się stało, ten wyjaśnił. „Pracowałem w budowlance w Zhengzhou (stolica prowincji Henan, mieszka w niej 7 mln osób) przez kilka lat. Ale oni zamknęli moją budowę. Po prostu przestali budować już w połowie postawiony budynek. Na początku pomyślałem, nie ma problemu, tak czasami się dzieje. Znajdę inną pracę. Ale szukałem wszędzie przez tygodnie. Ale nikt nie zatrudniał nikogo. Co mogłem zrobić, poza powrotem do domu?”.

Po chwili do byłego robotnika dołączyła również jego żona i dodała. „Nie wiemy co robić. Nikt z nas nie wyobrażał sobie, że kiedyś może nie być miejsc pracy. Kilkoro naszych znajomych również utknęło w wiosce. Nie pamiętam, by taka sytuacja kiedykolwiek miała miejsce”. Autorzy uzupełniają tę wypowiedź szeregiem faktów, które zadziwiająco przypominają scenariusz z Meksyku sprzed 20 lat. W 2015 r. przedstawiciele koncernu Samsung oświadczyli bowiem, że będą przenosić swoje zakłady z Chin do Wietnamu. Wraz z nimi znikną setki tysięcy miejsc pracy. Z kolei fabryki obuwia masowo przenoszą się z Państwa Środka do Etiopii. Powód jest taki sam, jak w Meksyku – rosnące koszty pracy.

Jeszcze kilkanaście lat temu zdecydowana większość produktów sprzedawanych w sieci Walmart w USA pochodziła z Chin. Ostatnio autorzy przeprowadzili eksperyment, by sprawdzić czy sytuacja uległa zmianie. Pierwszy T-shirt jaki wyciągnęli z półki pochodził z Bangladeszu. Kolejny produkt – para butów – wytworzono w Indiach. Dopiero trzeci wzięty do ręki artykuł – zabawka – pochodził z Chin. Następny – kalkulator – miał napis „Made in Mexico”. Autorzy podsumowują jednak, że ciągle bardzo wiele sprzedawanych produktów pochodzi z Chin. Ale nie jest to już tak bezwzględna dominacja, jak jeszcze niedawno.

obserwatorfinansowy.pl

Mówi się dzisiaj często, że gospodarka światowa musi zmierzyć się ze „sztormem doskonałym”. Aby lepiej zrozumieć źródła tego „sztormu” i jego implikacje dla perspektyw gospodarki światowej należy cofnąć się do 2020 r., kiedy wybuchła pandemia. Choć kryzys pandemiczny był największym szokiem, jaki uderzył w gospodarkę światową od czasów II wojny światowej, to relatywnie szybko nastąpiła po nim odbudowa aktywności. Już w II kw. 2021 r. PKB w Stanach Zjednoczonych (a także w Polsce) przekroczył poziom sprzed pandemii. W strefie euro odbudowa aktywności trwała dłużej, niemniej i tak była wyraźnie szybsza niż po globalnym kryzysie finansowym, zwłaszcza biorąc pod uwagę dużo większą skalę spadku PKB w czasie kryzysu pandemicznego. Z dostępnych, jak na razie, danych za w I kw. 2022 r. wynika, że poziom PKB w Polsce jest o 8,4 proc. wyższy niż przed pandemią, w Stanach Zjednoczonych o 2,8 proc., a w strefie euro o 0,8 proc.

Szybka odbudowa popytu była możliwa dzięki zdecydowanemu poluzowaniu polityki makroekonomicznej. Banki centralne obniżyły stopy procentowe (w wielu przypadkach w pobliże zera) oraz uruchomiły bądź zwiększyły programy skupu aktywów na dużą skalę. Łagodzenie warunków monetarnych ułatwiło, a w niektórych przypadkach umożliwiło prowadzenie ekspansywnej polityki fiskalnej. Stymulacja fiskalna miała jednak zupełnie inny charakter niż po globalnym kryzysie finansowym, kiedy to państwa wspierały swoje systemy bankowe, co nie zwiększało bezpośrednio popytu w gospodarce. W czasie kryzysu pandemicznego wiele państw dawało firmom i ludziom pieniądze często „do ręki”. W krajach Unii Europejskiej wprowadzano również programy subsydiowanego zatrudnienia, dzięki czemu bezrobocie istotnie nie wzrosło.

W efekcie, mimo silnego spadku PKB, sytuacja finansowa gospodarstw domowych pozostała dobra. Po zniesieniu restrykcji pandemicznych umożliwiło to szybki wzrost odłożonego popytu, finansowanego po części przez zakumulowane (nie całkiem dobrowolnie) oszczędności. Wskutek zmian behawioralnych w warunkach pandemii, zmieniła się jednocześnie struktura popytu. Gospodarstwa domowe relatywnie mniej wydawały na usługi, a więcej – na towary, szczególnie trwałego użytku. Przykładowo, w największej gospodarce na świecie, Stanach Zjednoczonych, dzisiaj popyt na dobra trwałego użytku jest już o 23 proc. wyższy niż przed COVID-19, podczas gdy popyt na usługi dopiero co osiągnął poziom sprzed pandemii koronawirusa.

Wraz z ożywieniem popytu i zmianą jego struktury w kierunku dóbr podlegających wymianie w handlu zagranicznym, nastąpiło ożywienie w globalnym handlu. Pomimo, że PKB na świecie nie powrócił do poziomów implikowanych przez przedpandemiczny trend, to poziom światowego handlu w 2021 r. istotnie go przekroczył. Import dóbr trwałego użytku Stanów Zjednoczonych był w szczególności w I kw. 2022 r. o 56 proc. wyższy niż przed pandemią, a strefy euro – o 20 proc.

Wzrost popytu i obrotów w handlu światowym napotkał bariery podażowe. Kolejne fale pandemii prowadziły do czasowych zamknięć części fabryk i portów, w tym w krajach Azji Południowo-Wschodniej, stanowiących ważne ogniwo globalnych łańcuchów podaży. W tych warunkach pojawiały się niedobory niektórych komponentów (np. półprzewodników wykorzystywanych do produkcji samochodów) i nawarstwiły się opóźnienia w realizacji zamówień, wzrosły także stawki frachtu. W efekcie nastąpił wzrost cen niektórych towarów, półproduktów i materiałów. Zaburzenia te obecnie negatywnie oddziałują na produkcję w przemyśle, a jednocześnie są jednym z czynników podwyższających inflację na świecie. MFW szacuje, że wskutek samego wzrostu cen frachtu w 2021 r., inflacja na świecie w 2022 r. będzie o 1,5 pkt proc. wyższa.

Można oczekiwać, że zaburzenia w globalnych łańcuchach dostaw powoli będą ustępować, wraz z dostosowaniem się podaży i spowolnieniem wzrostu popytu. Sygnały ustępowania tych zaburzeń są już widoczne, np. nastąpił pewien spadek cen frachtu, wzrost dostępności półprzewodników, spadek czasu realizacji zamówień. Proces ten jest jednak spowalniany przez utrzymywaną w Chinach politykę „zero COVID” i negatywne konsekwencje wojny w Ukrainie. Jednocześnie coraz częściej ujawniają się zaburzenia w sektorze usługowym. Dla przykładu, w branży lotniczej i turystycznej, w związku m.in. z niższymi inwestycjami w tym sektorze w czasie pandemii, występuje odejście pracowników i przekierunkowanie popytu z towarów na usługi.

Szybka odbudowa globalnej aktywności gospodarczej po kryzysie pandemicznym doprowadziła również do wyższego zapotrzebowania na energię, co także napotkało ograniczenia podażowe. W efekcie silnie wzrosły ceny surowców. Szok ten wzmacniały dodatkowo działania producentów ograniczające wzrost podaży ropy, a także gazu w Europie. Negatywny szok surowcowy nasilił się po rosyjskiej agresji na Ukrainę. Ceny energii podwyższa również realizowana polityka klimatyczna, m.in. silny wzrost cen praw do emisji CO2, bariery biurokratyczne czy też wzrost kosztów, a nawet ich ograniczenie, finansowania tzw. „brudnych inwestycji” w sektorze energetycznych, w tym np. w sektorze wydobywczym w USA. Rynek europejski znajduje się dodatkowo pod presją ograniczenia dostaw rosyjskiego gazu. W konsekwencji, ceny gazu ziemnego w Europie są ok. 8-krotnie wyższe niż przed pandemią. Ceny ropy naftowej na rynkach światowych były w czerwcu ok. 2-krotnie wyższe niż przed pandemią, a ceny węgla – 7-krotnie.W konsekwencji silnego wzrostu cen energii i zaburzeń w globalnych łańcuchach podaży, których efekty zostały nasilone przez konsekwencje wojny w Ukrainie, inflacja w wielu gospodarkach wzrosła do poziomów nienotowanych od dekad. W ostatnich miesiącach podwyższa ją w coraz większym stopniu również wzrost cen żywności. Oprócz silnego wzrostu dynamiki cen energii i żywności w większości gospodarek rośnie również inflacja bazowa, co jest wynikiem wcześniejszych wzrostów cen energii, zaburzeń w globalnych łańcuchach podaży, ale również szybkiego wzrostu popytu w części gospodarek po kryzysie pandemicznym i towarzyszącego mu przyspieszenia dynamiki wynagrodzeń.

Tak wyraźny wzrost inflacji był nieoczekiwany. Jeszcze w czerwcu 2021 r. Europejski Bank Centralny (EBC) prognozował, że inflacja w II kw. 2022 r. wyniesie 1,4 proc., podczas gdy faktycznie wyniosła 8 proc. Jerome Powell, przewodniczący Rady Gubernatorów Rezerwy Federalnej (Fed), w sierpniu 2021 r. podczas sympozjum w Jackson Hole, przedstawił 5 powodów, dla których podwyższona inflacja będzie przejściowa. Diagnoza okazała się być nietrafiona i kilka miesięcy później Fed wycofał się z tej narracji.

Aktualne prognozy wskazują, że inflacja na świecie obniży się wraz ze spowalnianiem dynamiki popytu w gospodarce światowej, ustępowaniem zaburzeń w globalnym handlu oraz prawdopodobnym spadkiem cen surowców. W wielu gospodarkach, mimo to, inflacja w 2023 r. wciąż będzie przekraczać cele inflacyjne banków centralnych. W przypadku małych otwartych gospodarek można mówić o zewnętrznym, negatywnym szoku podażowym, który podbija inflację i jednocześnie ogranicza wzrost gospodarczy. W tych krajach źródła silnego wzrostu inflacji pozostają w bardzo znacznym stopniu poza odziaływaniem krajowej polityki pieniężnej. W skali globalnej szok ma jednak po części także charakter popytowy, dlatego też największe banki centralne zaostrzają politykę pieniężną. Fed i EBC zakończyły programy zakupów aktywów netto. Rezerwa Federalna dynamicznie podnosi stopy procentowe, a Europejski Bank Centralny zapowiada podwyżki stóp procentowych. Biorąc pod uwagę skalę obecnych szoków, a także prognozy wskazujące, że inflacja utrzyma się powyżej celów inflacyjnych przez dłuższy czas, jak również mając na względzie częściowo popytowe jej źródła, banki centralne w mniejszych gospodarkach także zaostrzają politykę pieniężną. Stopy procentowe wyraźnie podwyższyły banki z regionu Europy Środkowo-Wschodniej (Narodowy Bank Polski podniósł stopę referencyjną do 6,5 proc., Bank Czech podniósł główną stopę procentowe do poziomu 7,0 proc., a Bank Węgier – do 9,75 proc.).

Zaostrzanie polityki pieniężnej w okresie, w którym wzrost będzie i tak osłabiany przez silne szoki podażowe, może dodatkowo przyczynić się do spowolnienia aktywności gospodarczej. Dlatego też, chyba największym wyzwaniem dla banków centralnych będzie znalezienie „złotego środka”, a więc takie zacieśnienie polityki pieniężnej, które umożliwi tzw. soft landing, tj. pozwoli ograniczyć inflację, ale nie doprowadzi do bardzo silnego spowolnienia wzrostu gospodarczego, a tym bardziej do recesji.

obserwatorfinansowy.pl

Zabicie Ajmana az-Zawahiriego to duży sukces USA, choć nie będzie on miał dużego wpływu na zdolności operacyjne dzihadystycznych organizacji terrorystycznych. Okoliczności likwidacji szefa Al Kaidy są przy tym kłopotliwe dla talibów i tych, którzy dążą do formalizacji relacji z nimi. USA pokazały też, że wojna na Ukrainie nie ograniczyła ich zdolności reakcji w innych częściach świata.

Zawahiri, jako współautor ataku na USA, przeprowadzonego 11 września 2001 r., był niewątpliwie symbolem dżihadystycznego terroryzmu. Dlatego też uznawany był za najbardziej poszukiwanego terrorystę, a nagroda za jego głowę wynosiła 25 mln dolarów. Jednakże jego zdolności operacyjne, a także realny wpływ na dżihadystyczną aktywność terrorystyczną na świecie, od dawna były mizerne. Dotyczyło to zresztą również jego poprzednika, Osamy bin Ladena, w ostatnich latach jego życia. Ukrywający się w Pakistanie i stale tropiony twórca Al Kaidy nie był w stanie skutecznie kierować organizacją i planować kolejne ataki w wymiarze globalnej wojny ze światem „niewiernych". Po 11 września jedynym zamachem zaplanowanym przez centralne kierownictwo Al Kaidy był zamach w Mombasie, w Kenii, zaplanowany zresztą jeszcze przed 11 września. Charyzma Bin Ladena powodowała jednak, że był symbolem jednoczącym cały ruch dżihadystyczny. Zawahiri nie odznaczał się podobnymi przymiotami i choć jego przywództwo w Al Kaidzie było niekwestionowane, ze względu na to, iż był prawą ręką Osamy bin Ladena, to jego rola jako lidera tej organizacji została sprowadzona do masowej produkcji ideologicznych tyrad w formie pisemnej oraz audiowizualnej. Ta nieskuteczność centralnego kierownictwa Al Kaidy doprowadziła do dezintegracji tej organizacji.

Najbardziej spektakularne i brzemienne w skutkach było wypowiedzenie posłuszeństwa przez iracką Al Kaidę pod przywództwem Abu Bakra al-Baghdadiego i stworzenie przez niego konkurencyjnej organizacji tj. Państwa Islamskiego. Choć po utracie wymiaru terytorialnego przez „kalifat" w 2017 r. straciło ono główny atut w rywalizacji z Al Kaidą i uległo znacznemu osłabieniu, to wciąż pozostało głównym zagrożeniem terrorystycznym dla Zachodu. Kolejnym ciosem dla Zawahiriego było odcięcie się syryjskiej franczyzy tj. Dżabat an-Nusry od Al Kaidy, co z kolei podyktowane było pragmatyzmem tej formacji, pragnącej dokonać liftingu swojego wizerunku w oczach społeczności międzynarodowej (co zresztą nie do końca się udało). Podobne procesy zaszły w Libii, gdzie po obaleniu Muamara Kadafiego, część środowisk powiązanych wcześniej z Al Kaidą starała się pozbyć odium terrorysty i wejść do polityki (np. Abdelhakim Belhadż), a część związała się z Państwem Islamskim, które w latach 2015-2016 zdołało stworzyć tam najsilniejszy „wilajet" poza Irakiem i Syrią. W 2012 r. bardzo obiecująco dla Al Kaidy wyglądała sytuacja w Mali, gdy dżihadystyczne organizacje z nią powiązane zdołały opanować północną część tego państwa i ruszyły na Bamako. Interwencja francuska zapobiegła temu ale niestabilność regionu Sahelu powoduje, że zagrożenie dzihadystyczne utrzymało się tam na bardzo wysokim poziomie. Tyle, że Zawahiri nie miał większego wpływu na aktywność tamtejszych struktur, którymi kierował przede wszystkim lider Al Kaidy Islamskiego Maghrebu Abdelmalek Drukdel, a także Mokhtar Belmokhtar i Iyad ag Ghali. W tym kontekście likwidacja Drukdela przez Francuzów w czerwcu 2020 r. była znacznie poważniejszym ciosem dla zdolności operacyjnych Al Kaidy, niż neutralizacja Zawahiriego.

Przejęcie przez talibów kontroli nad Afganistanem stanowiło dla Zawahiriego zastrzyk nowej nadziei, choć dość krótkotrwałej i nie chodzi mi tylko o przerwanie jej pociskami Hellfire R9X. Lider Al Kaidy, mógł oczekiwać (i to słusznie jak się okazało), że zobowiązanie talibów do odcięcia się od Al Kaidy będzie martwym zapisem Porozumienia z Dohy. W rzeczywistości po przejęciu przez nich władzy przeniósł się do Kabulu i przebywał w odległości 3 km od pałacu prezydenckiego i choć wychwalał lidera talibów Haibatullaha Achundzadę jako „emira wiernych", to z jego wypowiedzi wynika, że widział konflikt wewnętrzny wśród talibów i interpretował go jako starcie prawdziwych wierzących z frakcją hipokrytów, idącą na pasku Pakistanu i chcącą sprzedać Al Kaidę „niewiernym". Tymi pierwszymi byli oczywiście Haqqani, natomiast tymi drugimi frakcja związana z synem mułły Omara mułłą Yacoobem, piastującym obecnie funkcję ministra obrony, a także z mułłą Baradarem, który był głównym negocjatorem porozumienia z USA. Problem w tym, że raptem miesiąc temu, w trakcie obchodów muzułmańskiego święta Eid al-Adha, Akhundzada podkreślił, że Islamski Emirat Afganistanu nie będzie stanowić zagrożenia terrorystycznego dla innych państw i chce normalizacji stosunków ze wszystkimi, w tym USA. Oczywiście, okoliczności likwidacji Zawahiriego powodują, że pojawia się pytanie o to na ile szczera była ta deklaracja.

Kluczowe znaczenie ma bowiem fakt, że Zawahiri przebywał w domu należącym do jednego z najbliższych ludzi ministra spraw wewnętrznych Siradżuddina Haqqaniego. Według informacji podawanych przez lokalne źródła w ataku miał zresztą zginąć również syn i zięć Haqqaniego, a on sam miał później uciec do rodzinnej Paktii. Informacje te nie zostały jednak potwierdzone, co jednak nie przesądza sprawy. USA, po krytyce ich operacji likwidacji drugiego lidera ISIS, w której zginęli cywile, w tym dzieci, zainteresowane były podkreślaniem, że nie było innych ofiar poza celem. Z kolei wśród talibów zapanowało wyraźne zamieszanie i zakłopotanie, a przyznanie, że Zawahiri był w towarzystwie najbliższej rodziny ministra spraw wewnętrznych Emiratu, byłoby kompromitujące. Dlatego w pierwszym oświadczeniu (oczywiście potępiającym atak jako rzekome złamanie porozumień z Dohy) w ogóle nie wspomniano o miejscu ataku, a także o tym, kto był jego celem. Dopiero w środę szef biura talibów w Dosze Suhail Szahin, odniósł się do faktu, iż zabitym był Zawahiri, twierdząc, że talibowie nie byli tego świadomi. USA natomiast w swoim oświadczeniu uznały, że fakt przebywania Zawahiriego w Kabulu oznacza złamanie przez talibów porozumienia z Dohy.

O ile to, że Haqqani ochraniali Zawahiriego nie budzi wątpliwości to otwartym jest pytanie jaka była rola przeciwników Haqqanich oraz Pakistanu, a także kto wystawił lidera Al Kaidy Amerykanom. Wiadomo też, że raptem 3 dni przed zabiciem Zawahiriego doszło w Taszkiencie do spotkania przedstawicieli Departamentu Stanu i Departamentu Skarbu USA z delegacją talibów w sprawie wykorzystania 3,5 mld dolarów, tj. połowy afgańskich rezerw finansowych zamrożonych przez USA, na pomoc humanitarną w Afganistanie (druga połowa na mocy kontrowersyjnego wyroku sądu amerykańskiego została przeznaczona na odszkodowania dla rodzin ofiar 11 września). Fakt, że Zawahiri został zlokalizowany w Kabulu, pod parasolem ochronnym ministra spraw wewnętrznych Emiratu, teoretycznie daje uzasadnienie Amerykanom utrzymania blokady i sankcji. Niemniej możliwe jest też to, że talibowie (przynajmniej frakcja Yacooba i Baradara) wystawili Zawahiriego Amerykanom w ramach tajnego dealu. Według innej wersji za wystawienie Zawahiriego odpowiada pakistański wywiad ISI. Istnieje też wersja, według której Siradżuddin Haqqani miał pośredniczyć w rozmowach między pakistańskimi talibami (TTP) a władzami Pakistanu, a głowa Zawahiriego miała być ceną za wykreślenie go przez USA z czarnej listy terrorystów (jest ona jednak najmniej prawdopodobna).

W każdym razie talibowie będą obecnie pod presją w związku z ich staraniami uzyskania uznania międzynarodowego. Skomplikuje to też plany tych państw, które zaczęły już formalizować swoje relacje z talibami tj. w szczególności Rosji i Chinom. Nie są też wykluczone kolejne takie ataki na innych terrorystów Al Kaidy, gdyż wiadomo, że Zawahiri nie był jedynym przebywającym w Afganistanie. Jeśli natomiast rzeczywiście Haqqani osłaniali Zawahiriego bez wiedzy reszty talibów to zwiększy to napięcia między frakcyjne i prawdopodobieństwo zbrojnej konfrontacji między nimi. Destabilizacja Emiratu jest tymczasem na rękę USA, gdyż stanowi to zagrożenie dla Chin, Iranu i Tadżykistanu (będącego członkiem Organizacji Układu Bezpieczeństwa Zbiorowego, a zatem pośrednio dla Rosji). Talibowie mają zresztą jeszcze inny problem. Bez względu na to czy rzeczywiście wystawili Zawahiriego Amerykanom czy nie to głosy takie się pojawiły i są one kompromitujące dla talibów w oczach świata dżihadystycznego. A to może zachęcić do ataków ze strony radykalniejszych grup przeciwko talibom. Dlatego Państwo Islamskie Prowincji Chorasan (IS-K), które od przejęcia władzy przez talibów stara się zintensyfikować ataki na nich, propaguje takie oskarżenia, jednocześnie wyśmiewając domniemaną naiwność znienawidzonego przez nich Zawahiriego.

W tym kontekście sprawa następstwa po Zawahirim jako lidera Al Kaidy jest drugorzędna. Talibowie mają własnego emira Haibatullaha Akhundzadę. Lokalne franczyzy Al Kaidy, w tym w szczególności afrykańskie (które stanowią potencjalnie największe zagrożenie dla Europy), działają samodzielnie. Ponadto jako potencjalnych następców wymienia się Saifa al-Adela oraz Abdel Rahmana al-Maghrebiego. Problem w tym, że obaj przebywają w areszcie domowym w Iranie, a kierowanie Al-Kaidą z szyickiego Iranu wywoła masowy bunt, zważywszy na postrzeganie szyitów przez dżihadystów jako apostatów. Będzie to zatem woda na młyn anty-alkaidowej propagandy Państwa Islamskiego. Jako potencjalnych liderów Al Kaidy wymienia się też afrykańskich liderów Al Kaidy Yazida Mebraka oraz Ahmeda Diriye, ale są oni bardziej zainteresowani prowadzaniem walki w Afryce (odpowiednio: w Maghrebie i w Somalii) niż globalną agendą.

defence24.pl

Wizyta Nancy Pelosi odbyła się w okresie napięć w stosunkach amerykańsko-chińskich, chińsko-tajwańskich oraz trwającej rosyjskiej agresji na Ukrainę (popieranej przez Chiny), która angażuje Stany Zjednoczone. Miała też miejsce na kilka miesięcy przed ważnymi rozstrzygnięciami politycznymi w ChRL, USA i na Tajwanie. Chiny przygotowują się do XX zjazdu Komunistycznej Partii Chin, podczas którego Xi Jinping będzie zabiegał o wybór na trzecią kadencję jako Sekretarz Generalny, łamiąc tym samym niepisaną zasadę piastowania tej funkcji jedynie przez dwie pięcioletnie kadencje. W USA w listopadzie odbędą się natomiast wybory do Kongresu, podczas których – według aktualnych sondaży – Partia Demokratyczna może ponieść duże straty skutkujące utratą większości w Izbie Reprezentantów. Co więcej, wśród Demokratów oraz przedstawicieli administracji nie było konsensusu co do wizyty Pelosi. Prezydent Biden i jego doradcy, a także przedstawiciele sił zbrojnych publicznie sugerowali, że moment wizyty nie jest odpowiedni. W listopadzie odbędą się też wybory lokalne na Tajwanie (tzw. 9w1, czyli do dziewięciu różnych urzędów), których wyniki będą pierwszym poważnym sondażem przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi, które odbędą się na początku 2024 r.

Wizyta nie była potwierdzona ani przez stronę amerykańską, ani tajwańską do wieczora 2 sierpnia, kiedy samolot z delegacją Kongresu z Pelosi na czele wylądował w Tajpej. Z uwagi na groźby Chin, które sygnalizowały, że uznają wizytę za naruszenie ich suwerenności, kilka godzin przed jej rozpoczęciem Tajwan podwyższył poziom gotowości bojowej armii. Chiny natomiast ograniczyły cywilny ruch powietrzny nad prowincją Fujian, która jest położona najbliżej Tajwanu. Spikerkę powitał na lotnisku minister spraw zagranicznych Tajwanu Joseph Wu. Kolejnego dnia Pelosi spotkała się z prezydent Tsai Ing-wen, która uhonorowała ją najwyższym tajwańskim odznaczeniem cywilnym, oraz z parlamentarzystami. Złożyła też wizytę w Narodowym Muzeum Praw Człowieka (placówka została otwarta w 2018 r.), które dokumentuje okres tzw. białego terroru (1949–1992), czyli represji w czasie dyktatorskich rządów Kuomintangu (procesy demokratyzacyjne na Tajwanie rozpoczęły się pod koniec lat 80. XX w.). Pelosi spotkała się też z obrońcami praw człowieka i dysydentami, w tym z jednym z liderów protestów na Placu Tiananmen w Pekinie w 1989 r.

Według Pelosi celem było wysłanie silnego sygnału solidarności i wsparcia dla Tajwanu, tym bardziej w sytuacji kiedy świat staje przed wyborem między demokracją a autokracją. Podkreślała, że w USA jest konsensus partyjny co do wspierania Tajwanu, oraz że Stany Zjednoczone nie porzucają zobowiązań wobec wyspy, które wynikają z Taiwan Relations Act (TRA) z 1979 r. Jest to dokument określający relacje amerykańsko-tajwańskie po nawiązaniu przez USA stosunków dyplomatycznych z ChRL. Zgodnie z TRA, USA powinny dostarczać Tajwanowi broń defensywną i utrzymywać zdolności do przeciwstawiania się próbom użycia siły lub innych form przymusu, które mogłyby zagrozić bezpieczeństwu ludności Tajwanu. Pelosi zaznaczyła jednocześnie, że jej wizyta nie stoi w sprzeczności z polityką jednych Chin, i że Stany Zjednoczone sprzeciwiają się jednostronnej (czyli zarówno ze strony Chin, jak i Tajwanu) zmianie status quo.

Władze ChRL uznały wizytę za naruszenie suwerenności i integralności terytorialnej Chin oraz poważne podważenie pokoju i stabilności w Cieśninie Tajwańskiej. Wizytę określono jako prowokację, nazywając ją igraniem z ogniem. Zdaniem Chin wizyta jest dowodem na amerykańskie wsparcie dla separatystycznych i niepodległościowych sił na Tajwanie. Chińskie władze stwierdziły, że Kongres jest integralną częścią władz USA, dlatego też powinien przestrzegać zasady jednych Chin. ChRL nałożyła sankcje ekonomiczne na Tajwan, wstrzymując import z wyspy ok. 2 tys. (z nieco ponad 3 tys.) produktów rolno-spożywczych, co jest próbą uderzenia w elektorat rządzącej Tajwanem Demokratycznej Partii Postępowej. Wstrzymały też eksport na Tajwan naturalnego piasku, który jest wykorzystywany w budownictwie. Prawdopodobnie to Chiny stały też za atakami hakerskimi na strony internetowe władz Tajwanu i tajwańskich przedsiębiorstw. Ministerstwo Obrony Chin zapowiedziało, że w dniach 4–7 sierpnia odbędą się duże ćwiczenia wojskowe z użyciem ostrej amunicji w sześciu obszarach wokół wyspy. Zakres tych ćwiczeń jest większy niż przeprowadzonych podczas kryzysu w Cieśninie w latach 1995–1996. Będą one też odbywać się bliżej Tajwanu. Większość wyznaczonych przez Chiny obszarów ćwiczeń znajduje się w tajwańskiej strefie identyfikacji obrony powietrznej, a część z nich – na tajwańskich wodach terytorialnych. Mogą one oznaczać przygotowania do blokady wyspy.

Najważniejszą konsekwencją będzie wzrost napięć w Cieśninie Tajwańskiej. Choć prawdopodobieństwo ataku Chin na Tajwan jest niskie, ponieważ ChRL nie dysponuje zdolnościami do jego przeprowadzenia, demonstracja siły przez chińską armię zwiększa prawdopodobieństwo incydentów wojskowych. Napięcia będą trwały lub narastały przynajmniej do XX zjazdu KPCh na jesieni. Z powodu rozbudzonych za rządów Xi Jinpinga nastrojów nacjonalistycznych, zgodnie z którymi bez przyłączenia Tajwanu do Chin nie można mówić o pełnym „odrodzeniu narodu chińskiego”, przewodniczący ChRL nie może nie zareagować na wizytę Pelosi. Jego reakcja na sytuację w Cieśninie Tajwańskiej może być odbierana przez działaczy partyjnych – od których poparcia zależy przedłużenie i utrzymanie szerokiego zakresu władzy – jako wyraz determinacji i siły przywództwa. Bezpośrednie konsekwencje wizyty będzie ponosił Tajwan, mierząc się z chińskimi sankcjami ekonomicznymi i demonstracją siły. Możliwe są nasilone działania hakerskie i dezinformacyjne ze strony Chin. Ich celem będzie osłabianie poparcia dla rządzącej DPP. Wzrost napięć w Cieśninie, szczególnie w dłuższym okresie, może też budzić wątpliwości sojuszników USA co do ich roli gwaranta stabilności w regionie. Wzrost i utrzymywanie się napięcia w Cieśninie Tajwańskiej może też odwracać uwagę społeczności międzynarodowej od rosyjskiej agresji na Ukrainę, zachęcając prezydenta Władimira Putina do eskalowania działań. Prowokacyjne działania Chin mogą też sprawdzać gotowość USA do jednoczesnego zaangażowania się w dwa kryzysy z udziałem najpoważniejszych rywali – Chin i Rosji.

pism.pl