czwartek, 16 czerwca 2022


Jako przykład zasadzki czołgowej może służyć epizod ze słynnego, nieudanego forsowania Siewierskiego Dońca przez dwie rosyjskie batalionowe grupy taktyczne w maju pod Biłohoriwką. W walkach obronnych wziął udział pluton czołgów, zapewne T-64, z 10 Górsko-Szturmowej Brygady. Para czołgów zaczaiła się nad brzegiem Siewierskiego Dońca na odcinku przypuszczalnej aktywności npla. Dowódca plutonu batalionu czołgów brygady wspomina: „Mieliśmy dwie maszyny, zamaskowaliśmy się i czekaliśmy rozkazu do wysunięcia na ogniowy rubież. Około 20 minut po tym, jak zajęliśmy miejsca w ukryciu, wyjechaliśmy na pozycję i zaczęliśmy pracować po przeciwniku. Początkowo przeciwnika wzrokowo nie widzieliśmy, ale po około 20 minutach zauważyliśmy niewielkie grupy piechoty, BMP, kutry \[przeprawowe\] i otwarliśmy ogień...". Według dowódcy plutonu ogień prowadzono na dystansie 1,2 km, zniszczono jakoby około dwóch plutonów piechoty, kilka BMP, kuter i inny sprzęt.

Pluton czy kompania czołgów nie tylko dysponuje siłą ognia i silnym pancerzem, ale może natychmiast, nawet pod ogniem npla, wykonywać rajdy czy przemarsze taktyczne, a nawet taktyczno-operacyjne. Przykładem przemarszu taktycznego na odległość 80 km i wejścia z marszu do boju, może służyć casus z 24 lutego, kiedy kompania czołgów z 59 Brygady Zmechanizowanej, utrzymując kontakt z dowództwem, rankiem otrzymała rozkaz przemieszczenia się pod Nową Kachowkę, aby wzmocnić obronę kluczowego odcinka frontu w rejonie Chersonia. Ostatecznie po przejściu ok. 80 km kompania musiała zawrócić. Otrzymała nowy rozkaz, aby przebić się i utrzymać Antonowski Most pod Oleszkami, aby umożliwić odwrót innym kolumnom brygady i przeprawienie się przez Dniepr. Jeszcze w czasie marszu kolumna wpadła w zasadzkę. Być może właśnie ten epizod utrwalony został na amatorskim wideo, które pokazuje ukraińskie czołgi stojące na autostradzie 24 lutego.

Na podejściach do mostu kompania weszła w kontakt ogniowy, w czasie przerwania przez obronę npla utracono jeden czołg, trafiony pociskiem przeciwpancernym, z efektem detonacji amunicji (zginęło dwóch załogantów). Według źródeł ukraińskich kompania czołgów przerwała linię obrony, rozblokowała most, zajęła wyznaczony rubież obrony, który utrzymywała, umożliwiając bezpieczne wycofanie kolumn brygady z okrążenia. Za ten wyczyn dowódca kompanii czołgów, starszy lejtnant Dmytro Dozirczy, otrzymał tytuł "Bohater Ukrainy" i Order "Złota Gwiazda".\ Czołgi okazały się niezastąpione również w terenie zabudowanym, a jako przykład może służyć kompania czołgów Pułku Gwardii Narodowej „Azow" i walki miejskie w Mariupolu. Ustawione na skrzyżowaniach szerokich ulic miejskich czołgi mogą skutecznie ograniczać manewr przeciwnika i przestrzeliwać kluczowe arterie miejskie na dużych odległościach. Istnieje film wideo pokazujący dwa azowskie T-64B1M stojące na skrzyżowaniu i prowadzące intensywny ogień do npla wzdłuż szerokiej ulicy. Ze źródeł narracyjnych wiadomo, że T-64B1M organicznej kompanii czołgów Pułku „Azow" operowały w Mariupolu m.in. wzdłuż ulicy Nabiereżnej, między kombinatem Azowstal, a rzeczką Kalmius, czyli na głównym kierunku natarcia, wzdłuż wschodniego nabrzeża miasta. Od 25 lutego do 12 marca czołgi kompanii pod dowództwem starszego lejtnanta Mychaiła „Czupa" Czupryna odeprzeć miały siedem ataków, niszcząc wiele czołgów i pojazdów pancernych npla i walcząc pod stałym ogniem artylerii lufowej i rakietowej.

Później czołgi „Azowa" operowały również jako mobilny odwód. Przykładowo 13 marca czołgi T-64B1M wsparły obronę w rejonie miejscowości Stary Krym przyczyniając się do spowolnienia tempa natarcia przeciwnika.

W toku ciężkich walk o miasto, T-64B1M dowódcy kompanii został w boju zniszczony: najpierw porażony stracił mobilność, ale walczył jako nieruchomy punkt ogniowy, aż do zniszczenia. Dowódca kompanii zginął w czołgu. 25 marca został nagrodzony pośmiertnie (wniosek był przygotowany jeszcze za życia) tytułem "Bohater Ukrainy" i Orderem "Złota Gwiazda".

Obok siły ognia i pancerza kluczowa jest mobilność czołgów, również rozumiana jako manewr na polu walki. Przykładem walki manewrowej, której skutkiem będzie najpierw skuteczny ogień z zasadzki, a potem atak z flanki, może być epizod z marcowych walk o Makarów, ważny węzeł komunikacyjny, na zachód od Kijowa. 8 marca do boju wszedł tam pluton czołgów batalionu czołgów 14 Brygady Zmechanizowanej. Po rozpoznaniu kierunku natarcia rosyjskiej kolumny, trzy czołgi plutonu – zapewne T-64BW - zostały przerzucone na ten odcinek, z zadaniem zatrzymania ataku npla. Ogniem na wprost, z zasadzki, zniszczono kilka pojazdów npla, kolumna rozproszyła się, piechota zaczęła się rozbiegać, po jakimś czasie pozycje plutonu czołgów zaczęła ostrzeliwać artyleria. Pluton prowadził ogień manewrując, zmieniając pozycje. Czołg doświadczonego starszego sierżanta Serhija Wasicza, zaszedł przeciwnika z flanki i prowadził ogień pociskami odłamkowymi po piechocie. Czołgi T-64BW plutonu miały zniszczyć w boju pod Makarowem łącznie 6 pancernych wozów bojowych i nieco piechoty, a samo miasto w wyniku kontrataku zostało przez siły ukraińskie zajęte. W walce, trafieniem z ppk, porażony został skutecznie T-64BW, co doprowadziło do wybuchu amunicji i zerwania wieży. W rozerwanym eksplozją czołgu zginęła cała trzyosobowa załoga, z dowódcą wozu, sierżantem Wasiczem, odznaczonym pośmiertnie tytułem „Bohater Ukrainy".

(...)

Ukraińskie czołgi odgrywają ważną rolę w obronie, zwłaszcza na kierunkach, gdzie nacierają masowo rosyjskie czołgi. Tak było m.in. na kierunku iziumskim, pod Barwinkowe, na przełomie marca i kwietnia. W odpieraniu ataków rosyjskich czołgów dużą rolę odegrał oddział pancerny, niedawno rozkonserwowanych czołgów T-72, nieokreślonej brygady SZU. „Teraz codziennie biorę udział w walkach z rosyjskimi czołgami. Mój pododdział zniszczył w ciągu ostatnich trzech dni 9 rosyjskich czołgów, wóz opancerzony i ciężarówkę" – wypowiada się w wywiadzie, anonimowy jak dotąd, dowódca oddziału czołgów. W jednym z bojów czołg T-72 wspomnianego dowódcy oddziału został porażony w wieżę, załoga miała jednak szczęście – wieża została uszkodzona, ale silnik nadal pracował. W efekcie wspomniany T-72 z uszkodzoną wieżą wziął na hol inny czołg, dla odmiany z nie pracującym silnikiem, i oba uszkodzone wozy bojowe wyszły spod ognia npla na tyły. Kluczowym w tym przypadku jest przetrwanie załóg - jest wielce prawdopodobne, że siłami grup remontowych, ewentualnie przy kanibalizacji części, czołgi w tego typu przypadkach zostaną przywrócone do stanu operacyjnego i wejdą ponownie do walki.

defence24.pl

W 1961 r. łączne światowe zbiory zbóż wyniosły 800 mln ton, w 2018 r. urosły do 2,7 mld ton. Skok dokonał się początkowo dzięki „zielonej rewolucji”Otwiera się w nowym oknie Normana Borlaugha polegającej na wyhodowaniu wysokoplennych odmian zbóż odpornych w dodatku na choroby. W kolejnych dekadach rękodzieło ustąpiło pola przemysłowi rolnemu i skoki były jeszcze dłuższe.

W wielkościach bezwzględnych wzrost plonów jest imponujący, ale relatywnie jest jednak tylko taki sobie. 60 lat temu na statystycznych mieszkańców Ziemi, z których połowa przymierała głodem lub niedojadała, przypadało ok. 270 kg zbóż rocznie. W 2018 r. „przydział” na głowę urósł do 355 kg, czyli o prawie kwintal (100 kg). Wobec dużego nadal globalnego niedosytu żywnościowego taka ilość nie rzuca na kolana.

W wyścigu przyrostów szybszy od demograficznego okazał się rolno-produkcyjny, ale przewaga była i jest niewystarczająca. Mnóstwo zbóż zamiast do pieców chlebowych i na stoły trafia do destylarni biopaliw oraz na pasze w hodowli przemysłowej, która wyparła tradycyjny wypas, bo jest o niebo wydajniejsza.

Ale uprawa zbóż i roślin oleistych nie wszędzie jest wydajna. Żeby nie ględzić – to co wyrasta na czarnoziemach Ukrainy, nie wyrośnie na pustyniach Egiptu. Pojawia się zatem pierwsza przyczyna, w wyniku której wojna dwóch państw z wąskiej grupy głównych eksporterów zbóż powoduje kryzys zbożowy. Jest nią brak samowystarczalności żywieniowej w wielu państwach świata. Chodzi oczywiście o wyżywienie podstawowe, nie o luksusy takie jak homary, tuńczyki, awokado, kawa…

Produkcja i zarazem eksport zbóż to domena państw bogatych oraz względnie zamożnych. W światowej czołówce są USA, UE, Australia, Kanada, Argentyna, Rosja, Ukraina, Kazachstan. Mamy szacunki mówiące, że aż 4/5 światowej populacji mieszka w krajach, które są importerami zbóż (netto). Ostrym czynnikiem zakłócającym możliwość bardziej równomiernego rozłożenia upraw głównych zbóż jest subwencjonowanie zachodniego rolnictwa i rolników.

Gdyby nie bardzo sowite dotacje, zboża z USA, Francji, ale także Polski byłyby znacznie droższe. Zadziałałby impuls do rozwijania ich rodzimej uprawy na większą skalę w dziesiątkach państw świata, które konkurować mogą wyłącznie tanizną swej niewykształconej siły roboczej. Gdyby dołożyć do tego ściśle kontrolowaną pomoc rozwojową, powstawałyby warunki do podźwigania wielu państw z nędzy i biedy. Przekraczanie granic Zachodu przez migrantów z Afryki, Azji i części państw latynoamerykańskich nie byłoby już wyborem między wegetowaniem a życiem.

Udział zewnętrznego wsparcia rządowego w przychodach rolników wynosi ok. 19 proc. (UE) i ok. 12 proc. (USA). W ujęciu makro źródłem dotacji są podatki, więc względnie tania żywność na Zachodzie jest w istotnej części złudzeniem finansowym doświadczanym, ale nieuświadamianym przez podatników państw rozwiniętych.

Ingerencja w koszty upraw i w ogóle rolnictwa doprowadziła do wykrzywienia globalnej struktury zużycia zbóż, a jednocześnie do zwielokrotnienia na Zachodzie marnotrawstwa wszelkiego rodzaju produktów żywnościowych.

Mniej więcej 60 lat temu połowę uprawianych zbóż przeznaczano, w bogatej części świata, na pożywienie (chleb, makaron itp.), a 20 proc. na pasze. Do dziś struktura redystrybucji zbiorów uległa widocznej zmianie: na pożywienie zużywa się 37 proc., a na pasze – 18 proc. Reszta to cele przemysłowe, eksport do państw, które nie są w tym zakresie samowystarczalne i 4–5 proc. strat, które w ujęciu względnym wydają się małe, ale licząc w tonach, są olbrzymie.

Zaczynając od końca, straty ziarna jako towaru wyjściowego są wyższe niż łączny eksport Rosji i Ukrainy. Zamieniając procenty na tony, pół wieku temu marnowaliśmy nie mniej niż 40 mln ton zbóż, obecnie jest to nie mniej niż 110 mln ton rocznie. Dzisiejsze straty to zatem aż 1/8 wczorajszej produkcji.

Prawdziwym koszmarem biednych i niedożywionych stały się tzw. biopaliwa, czyli alkohole i oleje z przerobu zbóż oraz roślin oleistych. Pół wieku temu Zachód bardzo zwolnił kroku z powodu embarga na dostawy ropy naftowej po upokorzeniu świata arabskiego przez Izrael w wojnie 1973 r. To wtedy zaczynał się pochód tzw. biopaliw, na początku niemal wyłącznie w Brazylii. Wkrótce jej śladem zaczął podążać Zachód. Brazylia była prekursorem, korzystając ze sprzyjających warunków naturalnych. Zachód miał zaś do dyspozycji zaplecze naukowe i rozwinięte technologie.

W USA tylko ok. 1 proc. uprawianej teraz kukurydzy stanowi tzw. kukurydza słodka do stosowania w kuchni. Reszta to tzw. kukurydza polowa przerabiana właśnie na biopaliwa, paszę dla zwierząt hodowlanych oraz na dodatki i „ulepszacze” do żywności.

W Europie zamiast do piekarni, do destylarni biopaliw trafia każdego dnia średnio 10 tys. ton zbóż, z których można byłoby wypiec aż 15 mln bochenków chleba o wadze 750 g. Całkowita rezygnacja z przerabiania w Unii pszenicy na paliwo uwolniłaby na cele żywnościowe i paszowe ilości stanowiące ponad 20 proc. rocznego eksportu pszenicy z Ukrainy. W skali globalnej na cele paliwowe marnujemy ok. 10 proc. corocznych plonów zbóż i 18 proc. olejów jadalnych uzyskiwanych z oleju palmowego, soi, rzepaku i słonecznika.

W przedpandemicznym 2019 roku światowe zużycie benzyny wyniosło wg IEA 1,143 mld ton. To samo źródło podaje, że bioetanolu zużyto w tym samym roku zaledwie 84,2 mln ton (106,4 mld litrów). Na jedną tonę bioetanolu przypadało zatem prawie 14 ton spalonej w samochodach benzyny. Dużo hałasu o nic. Klimat i środowisko miałyby się lepiej, gdyby zamiast biopaliw spalać trochę więcej paliw kopalnych.

To nie fejk. Wbrew argumentom, że biopaliwa to wyrafinowany koncept ekologiczny, jest to głównie sztuczka finansowo-polityczna w odpowiedzi na presję lobby rolnego. To prawda, że pszenica, kukurydza, rzepak, słoneczniki i inne rośliny pochłaniają dwutlenek węgla, jednak „dobroczynny” wpływ biopaliw to zakłamanie niebiorące pod uwagę bardzo silnych czynników negatywnych, takich jak wycinanie lasów pod pola, wielkie zużycie nawozów sztucznych, do których produkcji potrzeba gazu ziemnego, degradacja różnorodności w wyniku monokultur roślinnych, olbrzymia energochłonność intensywnego rolnictwa, ogromne zużycie chemicznych środków ochrony roślin (4,2 mln ton w 2019 r.).

W podstawowym kontekście tych rozważań biopaliwa wypierają produkcję roślinną z przeznaczeniem na żywność i to w sytuacji, gdy duża część ludzkości chodzi spać głodna, a nawet umiera z niedożywienia. Według programu ONZ World Food Programme, przez ostatnie 5 lat liczba osób zagrożonych z powodu głodu wzrosła na świecie ze 108 mln do 193 mln.

Na szczęście pojawia się szansa, że biopaliwa przestaną w końcu być produkowane. Serwis Argusmedia podał w połowie maja, że niemieckie ministerstwo środowiska pracuje nad planem odejścia do 2030 r. od stosowania biopaliw w Niemczech. Jeśli rezygnacja Niemców z energetyki jądrowej była strzałem kulą w płot, to w przypadku biopaliw celownik nastawiany jest wreszcie jak trzeba.

Produkcja roślinna rośnie z powodu coraz wyższego popytu na mięso. Hodowla zwierząt wymaga mnóstwa ziemi i energii. Jest także wysokoemisyjna w kontekście klimatycznym. Jeden przykład, prawie nie do uwierzenia, ale jednak.

(...)

Jeśli mowa o życiodajnej słodkiej wodzie, to ostatnio świat obiegła „elektryzująca” wiadomość, że z powodu jej braku władze Las Vegas zamierzają likwidować trawniki na gruntach należących do miasta. Trawniki z pustyni znajdują drogę na czołówki mediów, brak wody odczuwany przez miliardy ludzi przebić się (jeszcze?) nie może.

Mięso jest coraz bardziej „zbożowym produktem”. W okresie 1988–2018 jego globalna produkcja wzrosła dwukrotnie, zaś licząc od połowy lat 60. XX wieku – czterokrotnie. Po części jest to odpowiedź na niezwykle dynamiczny przyrost ludności świata, ale zadecydowały także wilcze apetyty mieszkańców Zachodu. Przeciętny Amerykanin pożera 124 kg mięsa rocznie, tj. 333 g dziennie. W Polsce spożycie wynosi niecałe 80 kg, czyli ok 210 g dziennie na osobę, też dużo, ale jednak znacznie mniej niż w Ameryce.

Umacniają się olbrzymie kontynentalne dysproporcje. W wielu krajach Afryki mięsa zjada się statystycznie mniej niż 20 kg rocznie (50 gramów dziennie). Gdyby wszyscy ludzie na Ziemi opychali się tak jak mieszkańcy Stanów, to światowe rolnictwo byłoby w stanie wyżywić tylko 2,5 mld ludzi, podczas gdy globalna populacja dojdzie już za chwilę do 8 mld.

Do wyhodowania mięsa trzeba 75 razy więcej energii niż do pozyskania jego zbożowego ekwiwalentu. Do uzyskania jednej kalorii białka z soi lub zbóż potrzeba 2–3 kalorie pochodzące z paliw kopalnych. W przypadku wołowiny proporcja wynosi 54 kalorie z paliw na 1 kalorię ze steka. Zbiory z jednego hektara ryżu albo ziemniaków wystarczą do wyżywienia ok. 20 ludzi. Jeden hektar z przeznaczeniem na hodowlę bydła lub owiec to pożywienie dla jednej, góra dwóch osób.

obserwatorfinansowy.pl

Od kilku dni w przestrzeni medialnej pojawiają się informacje o sukcesach armii rosyjskiej oraz złej kondycji wojsk ukraińskich w rejonie Donbasu, czyli miejscu, gdzie toczą się obecnie główne walki, a strony zgromadziły większość swoich sił. Mowa jest przede wszystkim o miażdżącej przewadze artylerii rosyjskiej w środkach rażenia, ich zasięgu oraz zapasach amunicji. Przekłada się to według źródeł ukraińskich na co najmniej dziesięciokrotną przewagę ognia rosyjskiego nad ukraińskim. Wynikiem tej sytuacji mają być ciężkie straty wojsk ukraińskich i załamujące się morale w walczących oddziałach, co skutkuje postępami armii rosyjskiej i finalnie doprowadzić ma do zniszczenia obrońców w „łuku donbaskim". Jak doszło do obecnej sytuacji, jaki jest rzeczywisty obraz walki i jak można prognozować dalszy jej przebieg?

W pierwszej fazie konfliktu, czyli przed rozpoczęciem ofensywy w Donbasie, ukraińska artyleria górowała nad rosyjską, zapewniając skuteczne wsparcie walczącym żołnierzom. Z kolei artyleria rosyjska raziła nie tyle ogniem, co brakiem skuteczności. No może poza terrorystycznymi ostrzałami infrastruktury cywilnej.

W momencie inwazji armia ukraińska dysponowała niespełna tysiącem środków rażenia rakietowo-artyleryjskiego, całkowicie pochodzenia post radzieckiego oraz zbliżoną liczbą moździerzy różnych typów – również po radzieckich. Co należy podkreślić, zdawała sobie sprawę z ich znaczenia stąd wysokie nasycenie brygad ukraińskich artylerią lufową i rakietową oraz obecność jednostek artyleryjskich wyższego podporządkowania – regionalnego i centralnego. Ponadto duże znaczenia przywiązywano do rozpoznania w tym obrazowego z użyciem BSL. Jednocześnie dowódcy ukraińscy zdawali sobie sprawę z przewagi materiałowej Rosjan. Kompensowana miała być bardzo dobrym wyszkoleniem artylerzystów zarówno służby czynnej jak i rezerwistów, wysoką manewrowością z wypadami noszącymi znamiona rajdów a w razie potrzeby działaniem w ugrupowaniu rozproszonym. Taka taktyka miała zniwelować ilościową i jakościową (w środkach rażenia powyżej 20 km) przewagę rosyjską i utrudnić im skuteczny ogień przeciwbateryjny oraz rażenie ukraińskiej artylerii przez lotnictwo.

Przyjęta przez obrońców koncepcja użycia artylerii sprawdziła się w całej rozciągłości, tym bardziej że Rosjanie działali wpisując się niejako w ukraińską taktykę. Pierwsza faza inwazji miała charakter walk manewrowych z obroną uporczywą rejonów zurbanizowanych i uprzednio ufortyfikowanych. Rosyjskie batalionowe i pułkowe grupy taktyczne wsparte były relatywnie niewielką ilością artylerii kalibru do 152 mm. Miała ona zapewniać wsparcie bezpośrednie (ang. call for fire – CFF) walczącym oddziałom i znajdowały się bezpośrednio w ugrupowaniach bojowych lub tuż za nimi. Narażało je to na straty nie tylko od ognia ukraińskiej artylerii, ale również ognia bezpośredniego. Artyleria wyższego szczebla praktycznie nie koordynowała swojego ognia z walczącymi oddziałami, prowadząc mniej lub bardziej przypadkowe ostrzały obszarów miejskich.  Ponadto Rosjanie cierpieli na niedostatek amunicji artyleryjskiej, ponieważ nie rozwinęli polowych składów amunicji. Takowe powinny znajdować się na szczeblu armii (korpusu), dywizji i brygady (pułku). Nie było to możliwe choćby ze względu na manewrowy charakter walk, skutkujący brakiem zabezpieczenia przez najeźdźców skrzydeł, a nawet tyłów własnych ugrupowań.

Teren przekroczony nie był nawet terenem kontrolowanym, a co dopiero zdobytym. Sam teren, podmokły, zmuszał Rosjan do operowania kolumnami, po drogach utwardzonych. Uniemożliwiało to rozwijanie ugrupowań bojowych i stanowiło atrakcyjny cel dla artylerii przeciwnika.  W połączeniu ze słabo działającą w tym okresie obroną przeciwlotniczą i sprawiającym problemy system walki radioelektronicznej pozwoliło armii ukraińskiej na skuteczne użycie dronów (zarówno do ataków jak i rozpoznania) oraz prowadzenia ognia artyleryjskiego praktycznie na całej głębokości rosyjskich brygad I rzutu. Istotne znaczenie miało wsparcie rozpoznawcze zapewniane przez NATO-wskie lotnictwo i satelity.

Artyleria nie wygrywa samodzielnie konfliktów, ale tworzy warunki dla innych rodzajów broni, przede wszystkim wojsk pancernych i zmechanizowanych do skutecznego natarcia lub obrony. W opisywanej fazie konfliktu artyleria ukraińska takie warunki tworzyła, natomiast rosyjska nie stanęła na wysokości zadania. Obrońcy, skutecznie wspierani właśnie ogniem artylerii prowadzili obronę bardzo aktywną. Dodatkowym bonusem, była broń dostarczana w znacznych ilościach przez NATO i ich sojuszników. Akurat ręczna broń przeciwpancerna i przeciwlotnicza wpisywała się na tym etapie konfliktu w ukraińskie potrzeby i taktykę małych oddziałów.

Przyjęta przez dowództwo ukraińskie koncepcja pętli decyzyjnej na relatywnie niskim szczeblu okazała się bardzo skuteczna. Decyzje o sposobie walki zapadały na poziomie nawet plutonów czy kompanii. Dowódcy wyższych szczebli skupiali się głównie na koordynacji działań. W przypadku prowadzonych walk o charakterze manewrowym, takie dowodzenie było o tyle skuteczniejsze, że z kolei Rosjanie mieli pętlę decyzyjną bardzo długą, a swoboda dowódców niższych szczebli była mocno ograniczana. Co więcej dowódcy ukraińscy byli pod względem kompetencji i kwalifikacji do takiego dowodzenia przygotowani.  W przypadku Rosjan próby uproszczenia systemu dowodzenia i kontroli sprowadzały się do obecności oficerów wysokiego szczebla bezpośrednio na polu walki, co bynajmniej nie sprzyjało własnej inicjatywie młodszych dowódców, nawet jeżeli byli do niej zdolni. Co więcej, czasami kończyło się śmiercią dla rosyjskich pułkowników i generałów.

Duże znaczenie dla przebiegu walki miała wysoka wola walki żołnierzy ukraińskich. Dowódcy mieli w kierowaniu walką o tyle ułatwione zadanie, że ich żołnierze nie wymagali dodatkowego motywowania.  Warto zauważyć, że po 2014 roku budowana od podstaw armia ukraińska zmieniła nie tylko swoje struktury, ale i koncepcję przywództwa w wojsku. Ma ona obecnie charakter dużo mniej sformalizowany i bazuje w dużej części na cechach osobistych dowódców, a w znacznie mniejszym na formalnych, wynikających choćby z oficerskiego stopnia, źródłach autorytetu. Czyli dokładnie odmiennie niż jest to w armii rosyjskiej, gdzie istniejąca wciąż służba zasadnicza nie sprzyja budowaniu więzi w relacji przełożony-podwładny, choć teoretycznie w niektórych formacjach takie relacje powinny funkcjonować.

Wreszcie, po stronie ukraińskiej stanęły do walki wysoce zmotywowane oddziały, złożone w dużej części z weteranów, połączone ideą obrony ojczyzny z dowódcami, którzy często byli również przywódcami. Za przeciwników zdawałoby się, że mają jednostki niejednorodne pod względem morale. Formacje składające się od lat z żołnierzy wyłącznie kontraktowych i posiadających doświadczenie bojowe z wcześniejszych konfliktów (np. powietrzno-desantowe) powinny prezentować wyższy poziom nie tylko wyszkolenia, niż zwykła piechota. Jednak sam przebieg konfliktu nie wskazuje, że w walce w istotny sposób wpływało to na ich przebieg. Na przykład w walkach miejskich, zmiana piechoty na „spadochroniarzy" nie skutkowała spektakularnymi sukcesami.

Co się zmieniło? Zmiana zaszła przede wszystkim w rosyjskiej koncepcji prowadzenia działań, co przełożyło się na taktykę i zaangażowanie zasobów. Zmieniły się również warunki pogodowo-terenowe.

Rosjanie planując kolejną fazę wojny, przede wszystkim podjęli kluczową decyzję o skupieniu własnych sił na znacznie mniejszym obszarze. Opuszczenie kierunku kijowskiego i rezygnacja z inicjatywy operacyjnej na kierunku charkowskim, chersońskim i w rejonie zaporoskim pozwoliło na zgromadzenie znacznych sił i przygotowanie nowej ofensywy w rejonie Donbasu. Siły wydzielone do tej operacji otrzymały znaczne wzmocnienie przede wszystkim w artylerii wszystkich poziomów oraz do chwili obecnej około 40-50 tysięcy żołnierzy. Ponadto Rosjanie rozwinęli infrastrukturę logistyczną zapewniającą dostawy i magazynowanie,  przede wszystkim amunicji i paliwa. Koncepcja uderzenia na całej długości „łuku", zakładała po pierwsze przewagę ognia nad manewrem po drugie utrzymanie ciągłej linii walczących wojsk, bez działań o charakterze rajdowym.

W praktyce taktyka ta sprowadza się do wykonywania wielu uderzeń jednocześnie na pozycje ukraińskie, a w momencie napotkania oporu niszczenie wykrytych stanowisk ogniowych zmasowanym ogniem artylerii i w mniejszym stopniu lotnictwa. Często prowadzony jest również ogień artyleryjski poprzedzający natarcie, bez względu na to czy wykryto uprzednio pozycje armii ukraińskiej. W przypadku uzyskania powodzenia, wprowadzone są do walki kolejne rosyjskie siły w celu dokonywania wyłomów w obronie. Należy zauważyć, że nawet uzyskanie powodzenia, wykorzystywane jest przez Rosjan ostrożnie, którzy przechodzą często do obrony w celu zabezpieczenia zdobytego terenu i odtwarzania zdolności bojowej własnych wojsk.

Decydującą rolę w tych działaniach pełni przeważająca ilościowo i materiałowo rosyjska artyleria. To ona ma zdobywać teren, żołnierze mają go po prostu zajmować. Oczywiście nadal dochodzi do zażartych walk bezpośrednich, szczególnie w obszarach miejskich lub ufortyfikowanych, gdzie skuteczność rażenia ogniem artyleryjskim jest relatywnie niższa. Ponadto Rosjanie, wykorzystując rakiety poziomu operacyjnego starają się ograniczyć zdolność realizacji dostaw dla wojsk ukraińskich. Aktywne działania na tyłach prowadzą jednostki specnazu oraz rozpoznawcze.

Armia ukraińska przygotowując się do odparcia ofensywy nie wprowadziła zmian koncepcyjnych w swoich działaniach. Postawiono na obronę uporczywą na całej linii łuku. Walczące już często od kilku miesięcy brygady wojsk operacyjnych, uzupełniano gwardią narodową i relatywnie od niedawna siłami obrony terytorialnej, stawiając na wysokie morale żołnierzy ukraińskich. Brygady artylerii szczebla nadrzędnego oraz brygady pancerne pełnią rolę manewrowego odwodu i używane są na zagrożonych przełamaniem kierunkach.

Organizując obronę dużą wagę przywiązywano do terenu, wykorzystując duże ośrodki miejskie, tereny zalesione i rzeki. Prowadzono również intensywne prace fortyfikacyjne. Były to działania jak najbardziej uzasadnione i skuteczne, nie zmieniły jednak faktu, że Ukraina tym razem podjęła walkę na warunkach podyktowanych przez Rosjan. Być może zakładano, że przewaga w rozpoznaniu i taktyce użycia artylerii skompensuje rosyjską przewagę. Zapewne mocno liczono również na sprzęt artyleryjski i amunicję obiecaną przez NATO i jego sojuszników. Sytuacja rejonie ofensywy pokazuje jednak, że taktyka rosyjska pozwala w pewnej mierze niwelować dotychczasową przewagę ukraińską. Zmasowany ogień artylerii rosyjskiej powoduje duże straty, nawet jeżeli ich rozpoznanie jest nadal upośledzone w porównaniu z ukraińskim. Artyleria szczebla operacyjnego prowadząca ogień z dystansu ponad 20 kilometrów znajduje się poza zasięgiem większości artylerii ukraińskiej.

Całe wioski są praktycznie zmiatane z powierzchni ziemi i to nawet wówczas, kiedy nie stanowią punktów oporu. Obie strony zużywają obecnie olbrzymie ilości amunicji artyleryjskiej, przy czym w przypadku rosyjskim mogą być one nawet dziesięciokrotnie (lub więcej) wyższe. Stąd toczącą się walkę określa mianem wojny materiałowej lub na wyniszczenie. Czyli porażkę poniesie strona, której wcześniej skończy się amunicja lub zdolności uzupełniania strat. Obecnie nic nie wskazuje, że któraś ze stron takie zdolności utraciła. Informacje o dramatycznych brakach amunicji po stronie ukraińskiej wydają się mocno przesadzone, choćby dlatego, że w znaczna część ich artyleria pochodzi już z dostaw NATO pozwala więc korzystać z ich zasobów amunicji. Natomiast można się zastanawiać, czy liczba dostarczonych Ukrainie haubic jest wystarczająca i przewaga jakościowa zniweluje ilościową.

Przy prowadzeniu ognia pośredniego na dystans rażenia artylerii, wyższa wola walki żołnierzy ukraińskich nie zawsze ma decydujący wpływ na wynik starcia, przy czym ludzka odporność psychiczna ma swoje granice. Wola walki jednostek słabiej wyszkolonych i bez doświadczenia bojowego, a czasem gorzej dowodzonych, będzie odpowiednio niższa. Duże straty po stronie ukraińskiej wymusiły wprowadzanie takich właśnie oddziałów do walki, co skutkowało jednostkowymi przypadkami odmawiania wykonywania rozkazów lub samowolnym opuszczaniem odcinków obrony.

Zmalało znaczenie broni przeciwpancernej piechoty. Stanowi ona oczywiście nadal groźną broń, natomiast zwarte ugrupowanie rosyjskie nie pozwala Ukraińcom na stosowanie taktyki przenikania małymi oddziałami i organizowanie zasadzek z jej użyciem. Natomiast nadal rosyjskie bezpośrednie wsparcie lotnicze, szczególnie śmigłowców, jest mocno ograniczone dzięki dostarczonym Ukrainie ręcznym wyrzutniom przeciwlotniczym.

Tocząca się walka w mniejszym stopniu wymaga samodzielności decyzyjnej od rosyjskich dowódców niższego szczebla. Dynamika działań jest mniejsza i ma charakter uporczywie ponawianych ataków na przemian z nawałami artyleryjskimi. Pozwala to kompensować Rosjanom własne słabości, co skutkuje sukcesami na poziomie głównie taktycznym. Oznacza to, że udaje im się wybiórczo realizować cele, natomiast nie przekłada się to jak dotąd na sukces operacyjny. Nie zdobywają tego co by chcieli i nie w czasie jaki by chcieli. Nie przekłada się to wciąż na sukces operacyjny, czyli uzyskanie sytuacji dającą zdecydowaną przewagę nad armią ukraińską.

Takim sukcesem operacyjnym byłoby zamknięcie w okrążeniu brygad ukraińskich broniących rejonu Siewierodoniecka czy też wykorzystanie tymczasowego przełamania z kierunku Popasnej. Na sukces operacyjny Rosjan mogłoby również wpłynąć udane przekroczenie rzeki Doniec, którego poziom wód mocno się obniża.  Na chwilę obecną Rosjanie jednak wciąż tkwią na jego północnym brzegu, prowadzą nieskuteczne działania na głównych kierunkach potencjalnego przełamania okrążającego czyli z kierunku Izjum i Popasnej oraz uwikłani są w wyniszczające walki miejskie w Siewierodoniecku. Nie oznacza to jednak ich całkowitej niezdolności do podjęcia kolejnych działań. Prowadzone przez nich odtwarzanie i koncentracja sił, pozwala przypuszczać, że przystąpią do kolejnych działań.

Z kolei ze strony ukraińskiej kontynuowanie walki opierającej się na wymianie ciosów artyleryjskich, jest godzeniem się na wojnę na wyniszczenie. Jak dotąd ukraińskie brygady spełniły pokładane w nich nadzieje, stało się to jednak kosztem strat sięgających w niektórych jednostkach połowy stanów osobowych. Wymaga to nie tyle bieżącego uzupełniania strat, ale wycofywania z walki celem kompleksowego odtwarzania zdolności bojowej. Ukraińska artyleria wciąż skutecznie radzi sobie z atakami rosyjskimi, co udowodniło zniszczenie przepraw na Dońcu. Natomiast jest to wciąż walka, gdzie kluczową rolę ogrywa ogień artyleryjski, a którym Rosjanie będą mieli nadal przewagę.

Wprowadzanie artylerii NATO wymaga czasu nie tylko ze względu na czas ich pojawiania się na teatrze, ale również przeszkolenia obsług. Można zakładać, że wprowadzenie jej w szerokim zakresie, szczególnie rakietowej zdolnej do rażenia na odległość 60 kilometrów i więcej pozwoli zniwelować rosyjską przewagę ilościową. Nie jest to natomiast rozwiązanie na „teraz". Sposobem na zmianę obecnej sytuacji na poziomie operacyjnym byłoby skrócenie linii walk w Donbasie poprzez planowe wycofanie części sił z kierunków najbardziej zagrożonych okrążeniem i wykorzystanie uzyskanych rezerw do przeprowadzenie ofensywy na jednym z kierunków, gdzie Rosjanie wykazują małą aktywność, czyli rejon zaporoski lub chersoński. Uderzenie z kierunku zachodniego na skrzydło ugrupowania w rejonie Izjum może być mocno utrudnione, ze względu na konieczność utrzymania przepraw oraz duże obszary leśne, kanalizujące natarcie.

Pozostawienie całkowitej inicjatywy w rękach Rosjan, nie musi skutkować porażką, ponieważ ich siły wyczerpują się podobnie jak ukraińskie, natomiast daje armii rosyjskiej możliwości dysponowania zasobami i ich odtwarzania w dowolnych momentach, ponieważ to oni decydować będą o natężeniu i rejonach walk. Podjęcie przez Ukrainę działań ofensywnych, tam gdzie Rosjanie nie skupiają sił dałoby szansę na uzyskanie powodzenia i mogło doprowadzić do zmiany sytuacji na całym teatrze działań. Jednak bez zmiany koncepcji walki w rejonie „łuku donbaskiego" wydaje się trudne do przeprowadzenia.

defence24.pl

Nie ulega wątpliwości, że wspomniane wyżej trzy państwa patrzą na wojnę w Ukrainie inaczej niż Polska. W naszym kraju dominuje przeświadczenie, że z Moskwą nie należy iść na żadne układy, podczas gdy Berlin, Paryż oraz Rzym najwyraźniej jednak dążą do tego, by z Moskwą rozmawiać. Polska dostarcza broń Ukrainie, podczas gdy niemieckie dostawy zostały wstrzymane, a francuskie i włoskie jakkolwiek również miały miejsce, to były znacznie skromniejsze, niż mogłyby być.

Co do tego, że Rosja jest krajem bandyckim i jakkolwiek głosi walkę w neonazizmem to w istocie sama jest państwem faszystowskim, nie ma żadnych wątpliwości. Co gorsza, jest też krajem, którego retoryka sprawia wrażenie, tak jakby rosyjskie władze chwilami traciły kontakt z rzeczywistością. Wszelkie układy z Moskwą wymagać więc będą wyjątkowej maestrii dyplomatycznej.

Pytanie kto ma rację w sporze o to, czy z Moskwą w ogóle należy próbować rozmawiać, jest kluczowe. Aby na nie odpowiedzieć trzeba, niestety niezależnie od straszliwych zbrodni popełnionych przez Rosjan, chociażby w podkijowskiej Buczy, odpowiedzieć sobie na dwa fundamentalne pytania. Po pierwsze, jakie są realne możliwości zakończenia wojny inne niż zakończenie jej w drodze rozmów. Po drugie zaś, czego chcą tak naprawdę najistotniejsze w całej powyższej układance Stany Zjednoczone.

Odpowiedź na pierwsze pytanie jest w zasadzie stosunkowo prosta. Wojna może zakończyć się zwycięstwem Rosji, zwycięstwem Ukrainy lub jakiegoś rodzaju porozumieniem pokojowym.

Na dziś nic nie wskazuje na to, by Rosja była w stanie wygrać wojnę w takim rozumieniu, że zajęłaby większość lub całość terytorium Ukrainy. Problem polega na tym, że scenariusz ten jakkolwiek mało prawdopodobny jest tym niemniej nadal znacznie bardziej niestety prawdopodobny od scenariusza, w którym to Ukraina wygrywa wojnę. Ukraina od ponad już stu dni bohatersko się broni, ale jakby nie patrzeć straciła w ciągu owych stu dni większy procent własnego terytorium niż w czasie działań wojennych w 2014 i 2015 r. Wszystko wskazuje na to, że jakkolwiek jest w stanie kontynuować walkę, to nie jest zarazem w stanie obronić Donbasu.

Rosjanie po pierwszych niepowodzeniach wyciągnęli wnioski i zaczęli stosować dokładnie taką samą taktykę, jaką stosowali wcześniej w Syrii, a która polega na wyjątkowo brutalnym używaniu przewagi artyleryjskiej i atakowaniu sił przeciwnika dopiero po tym, gdy nawała artyleryjska pozwala na w miarę bezpieczne dla własnych sił ataki. Taktyka ta nie liczy się z ludzkim życiem i jest kolejnym dowodem tego, iż Rosji nie należy traktować jako państwa cywilizowanego.

Problem polega na tym, że taktyka ta niestety jest skuteczna. Powyższe powoduje, że o ile nie dojdzie do skokowego wzrostu dostaw broni i amunicji z Zachodu, czas zaczyna działać na niekorzyść Ukrainy. Rosyjska przewaga, która skądinąd tak naprawdę nie powinna być dla nikogo zaskoczeniem, ale która dla wielu obserwatorów w Polsce takim zaskoczeniem się stała po pierwotnych niepowodzeniach sił rosyjskich w walkach wokół Kijowa, oznacza, iż władze ukraińskie stają przed tak naprawdę diabelskim wyborem. Z jednej strony słusznie nie chcą się układać z Moskwą, z drugiej muszą sobie zadać pytanie czy układając się dziś będą mieć lepszą, czy też gorszą pozycję negocjacyjną niż na przykład za pół roku.

W przeciwieństwie do fantastów, których nie brak nad Wisłą, a którzy tego rodzaju pytań nigdy sobie nie zadają, Ukraińcy doskonale rozumieją, że "moralnie słuszne" zakończenia wojny, czyli całkowita klęska Rosji jest akurat tą najmniej prawdopodobną opcją. Rozumieją też, jaka jest sytuacja na froncie. Odpowiedź na pytanie, czy lepiej rozmawiać dziś, czy za jakiś czas zależy więc od odpowiedzi na pytanie o dostawy broni. Ta zaś od tego, o co tak naprawdę chodzi Stanom Zjednoczonym.

Odpowiedź na to ostatnie pytanie jest stosunkowo prosta. 31 maja na łamach "The New York Times​" ukazał się otóż artykuł autorstwa prezydenta Stanów Zjednoczonych Joego Biden​a. W swoim jak się wydaje celowo krótkim i przy tym bardzo precyzyjnie sformułowanym (a więc adresowanym tyleż do czytelników NYT co i Władimira Putina, Wołodymyra Zełenskiego i wszystkich innych światowych przywódców) tekście prezydent Biden stwierdził, że "USA wysyłają Ukrainie znaczne ilości broni i amunicji, by ta mogła walczyć i mieć możliwie najsilniejszą pozycję przy stole negocjacji" oraz że "Stany Zjednoczone będą wzmacniać Ukrainę i popierać jej staranie o to, by zakończyć konflikt w drodze negocjacji".

Dobrym probierzem intencji Waszyngtonu są też dwa pozornie niezwiązane ze sobą fakty. Po pierwsze, uchwalenie bezprecedensowego pakietu pomocy dla Ukrainy w kwocie 40 mld dolarów, a po drugie, następujące praktycznie zaraz po nim spowolnienie tempa dostaw broni tudzież opóźnienia w dostawach artylerii rakietowej dalekiego zasięgu na Ukrainę. To pierwsze było niczym innym jak sygnałem, że Waszyngton gotowy jest, jeśli będzie taka konieczność, do długiej wojny. To drugie z kolei sygnałem, że Waszyngton wcale długiej wojny nie chce. Dużo taniej i prościej, a przy tym bez bolesnych skutków ubocznych można Rosję sprowadzić do należytego miejsca za pomocą sankcji, a nie wykrwawiając ją w wojnie.

Innymi słowy, inaczej niż się to często odbiera w Warszawie, gdzie stanowisko USA traktowane jest jako zasadniczo odmienne od polityki Niemiec, Francji oraz Włoch, również Stany Zjednoczone (a skoro tak, to również i Wielka Brytania) chcą się układać z Rosją. Różnica pomiędzy Waszyngtonem i Londynem a Berlinem, Paryżem i Rzymem dotyczy nie tego "czy" lecz "ja", "kiedy" i na jakich warunkach.

Wszystkie ww. stolice zakładają, że skoro Rosji militarnie pokonać się nie da (a nie da się, bo, czy się nam to podoba, czy też nie, Rosja jest mocarstwem nuklearnym) to trzeba się z nią porozumieć. Wszyscy rozumieją, że zakończenie rozmów przy stole negocjacji oznacza, że Ukraina nie odzyska nie tylko Krymu, ale zapewne też i znacznej części Donbasu. Różnica zapewne sprowadza się do tego, jak dużej jego części.

Powyższe zdanie nie oznacza mojej moralnej akceptacji powyższego faktu. Rzecz w tym wszakże, że fakty są takimi, jakie są niezależnie od tego, jaki mam osobiście i jaki mamy w Polsce do nich stosunek i czy je moralnie akceptujemy, czy też nie. Problem polega na tym, że w Polsce moralna ocena faktów czasem uniemożliwia przyjmowanie ich do wiadomości, a to z kolei czyni prowadzenie realistycznej polityki całkowicie niemożliwym.

Były szef dyplomacji w rządzie Prawa i Sprawiedliwości Jacek Czaputowicz stwierdził, że niedobrze się dzieje, że wizyta trzech przywódców w Kijowie jest niejako w kontrze w stosunku do polskiej polityki. Powyższe nie oznacza, iżby minister Czaputowicz namawiał do stanięcia po stronie Berlina, Paryża i Rzymu. Były szef dyplomacji stwierdza jedynie, że chciałby, żeby "polska dyplomacja działała aktywnie na rzecz przyciągnięcia Francji i Niemiec do Ukrainy".

Problem polega na tym, że aby móc to robić i realnie wesprzeć Kijów nie tylko dostawami czołgów i amunicji, ale również udzielić mu wsparcia dyplomatycznego, należałoby wyobrazić sobie scenariusze zakończenia wojny na swego rodzaju skali od np. minus 10 do plus 10 i wyobrazić sobie, że minus 10 oznacza klęskę Ukrainy, a plus 10 ukraińską defiladę zwycięstwa w Moskwie. Następnie warto sobie wyobrazić stanowisko Berlina, Paryża i Rzymu jako minus 3, a Waszyngtonu jako plus 3.

Polska może odegrać rolę, jeśli będzie optować za plus 3, tym samym stanowisko to wzmacniając, względnie — przy dobrej dyplomacji — grać nawet o scenariusz, który odpowiadałby plus 4 lub plus 5. Wówczas bowiem być może uda nam się namówić Amerykanów i Brytyjczyków, by jeszcze trochę usztywnili swoje stanowisko i tym samym, aby również i Niemcy, Francja oraz Włochy przesunęły się w pożądanym przez nas kierunku.

Mamy też jednak i inną opcję. Możemy postawić na plus 10, to jest przelicytować i w efekcie spowodować, że nasz głos będzie słabszy, a nie silniejszy. Stanowisko Zachodu będzie się bowiem wykuwać jako kompromis również z tymi, którzy nas swoją postawą słusznie zapewne irytują. Problem polega na tym, że ci, którzy irytują nas, a co więcej irytują również Kijów i którzy w przeciwieństwie do nas nie dostarczyli Ukrainie ani jednego czołgu, mogą wraz z moralnie podejrzanymi propozycjami przywieźć do Kijowa pożyczki, kredyty i co nie mniej ważne — otwartą linię z Władimirem Putinem.

Byłoby smutne gdyby miało się okazać, że nasze twarde poparcie dla Kijowa i ponad 200 dostarczonych Ukrainie czołgów przekłada się na mniej umów na odbudowę ukraińskiej gospodarki niż zero czołgów i poparcie znacznie mniej jednoznaczne od naszego.

onet.pl

9 czerwca podczas spotkania z gubernatorem obwodu kurskiego Romanem Starowojtem Alaksandr Łukaszenka poinformował o przyznaniu Białorusi rosyjskiego wsparcia finansowego w wysokości 1,5 mld dolarów. Środki te mają być przeznaczone na realizację programów antyimportowych, rekompensujących brak dostępu obu państw do szeregu produktów i technologii w związku z wprowadzeniem zachodnich sankcji. O uruchomieniu wspólnych projektów wspomniał na posiedzeniu Euroazjatyckiego Forum Ekonomicznego 26 maja Władimir Putin, który wskazał na „znaczne kompetencje” białoruskich firm w dziedzinie wytwarzania mikroelektroniki. Kolektywne działania w związku z reżimem sankcyjnym były także jednym z tematów rozmów obu liderów w Soczi 22 maja. Również 9 czerwca rząd FR przyjął poprawki do porozumienia dwustronnego z 9 lutego 2021 r. o eksporcie produktów naftowych z Białorusi za pośrednictwem rosyjskich portów. W rezultacie tej modyfikacji tamtejsi dostawcy paliw uzyskali dostęp do infrastruktury portowej na terenie całej FR. Wcześniej, 2 czerwca, gubernator obwodu leningradzkiego Aleksandr Drozdenko zadeklarował możliwość udostępnienia terminali w rosyjskich portach bałtyckich do przeładunku białoruskich towarów do czasu zbudowania na terenie obwodu odrębnego białoruskiego portu (obecnie inwestycja znajduje się na wstępnym etapie projektowania). 10 czerwca odbyło się z kolei spotkanie przedstawicieli resortów finansów obu krajów w sprawie emisji na rynku FR białoruskich obligacji. Władze w Moskwie zapowiedziały nie tylko swoje wsparcie dla tego przedsięwzięcia, lecz także ułatwienia dla firm z Białorusi zainteresowanych udziałem w rosyjskich przetargach państwowych.

Komentarz

Wprowadzone po sfałszowanych wyborach prezydenckich w sierpniu 2020 r., a następnie zaostrzone w konsekwencji wsparcia przez Mińsk rosyjskiej agresji na Ukrainę zachodnie sankcje praktycznie odcięły Białoruś od rynków UE i Ukrainy. Zablokowany został również dostęp do portów w państwach bałtyckich, w tym przede wszystkim do Kłajpedy, w której przeładowywano większość eksportu białoruskich nawozów potasowych. W ocenie władz w Mińsku straty z tytułu embarga na krajowe towary sięgną w tym roku nawet 18 mld dolarów, co stanowi niemal połowę wartości ubiegłorocznego eksportu. Skutkiem zachodnich reżimów sankcyjnych będzie również głęboka recesja, którą zarówno Bank Światowy, jak i kontrolowany przez Moskwę Euroazjatycki Fundusz Stabilizacji i Rozwoju oceniają w tym roku na co najmniej 6,5% PKB. W tej sytuacji krajową gospodarkę może uchronić przed zupełnym załamaniem wyłącznie zacieśnianie współpracy z Rosją. Przyniesie ono dalsze zwiększenie zależności Mińska od Moskwy. O skali zjawiska świadczą wyniki białoruskiego handlu zagranicznego, w którym udział sąsiada wzrósł z 48% w styczniu br. do 63% w kwietniu.

Działania strony rosyjskiej wskazują na kontynuowanie prowadzonej od wielu lat polityki subsydiowania białoruskiej gospodarki. Nieograniczony dostęp do portów znacząco poszerza potencjalną geografię dostaw nawozów potasowych, czyli jednego z głównych towarów eksportowanych przez Białoruś, a (jak dotąd jedynie deklarowane) uruchomienie projektów antyimportowych złagodziłoby przynajmniej częściowo straty wynikające z niedostępności rynków unijnych oraz ukraińskiego. Ponadto nie można wykluczyć, że emisja białoruskich obligacji (brakuje informacji o ich wartości) w kontekście obserwowanej już w obu państwach recesji może być de facto formą ukrytego wsparcia finansowego ze strony Moskwy, odpłacającej się w ten sposób Mińskowi za lojalność w krytycznej narracji wobec Zachodu i Ukrainy oraz za udostępnianie terytorium rosyjskim siłom zbrojnym.

Realna wartość subsydiów, pomimo zapewnień obu stron, będzie jednak dość ograniczona. Rosyjska infrastruktura portowa nie dysponuje obecnie wolnymi mocami przerobowymi adekwatnymi do zapotrzebowania sąsiada, co jest spowodowane m.in. zachodnimi restrykcjami oraz bojkotami korporacyjnymi, znacząco utrudniającymi obsługę towarową. Podobnie przedstawiają się możliwości współpracy Kolei Rosyjskich, które w nowych warunkach sankcyjnych skupiają się przede wszystkim na reorganizacji przewozów wewnątrz kraju. Otwarte pozostają również pytania o skalę wzrostu kosztów transportu i związaną z tym konkurencyjność cenową eksporterów z Białorusi. Z kolei projekty antyimportowe mogą przejściowo poprawić kondycję białoruskiego przemysłu, szczególnie w sektorach zbrojeniowym i maszynowym, od lat ściśle kooperujących z podmiotami rosyjskimi (przykładem miński producent mikroelektroniki Integral). Z uwagi na brak własnych zaawansowanych technologii współpraca między oboma państwami nie będzie jednak w stanie ani przyczynić się do modernizacji w większości przestarzałej białoruskiej infrastruktury przemysłowej, ani zrekompensować zerwanych więzi z zachodnimi partnerami.

osw.waw.pl

Inwazja na Ukrainę i zachodnie sankcje silnie uderzyły w rosyjską gospodarkę. Wskaźniki makroekonomiczne pogarszają się, a kryzys gospodarczy – stopniowo przybliża. Jednocześnie kwestie ekonomiczne stały się w ostatnich tygodniach ważną częścią propagandy Kremla, skierowanej zarówno na rynek wewnętrzny, jak i do społeczności międzynarodowej. Jej cel to przekonanie obserwatorów, że gospodarka okazała się odporna na restrykcje, rząd panuje nad sytuacją ekonomiczną, a wprowadzane obostrzenia uderzają przede wszystkim w państwa zachodnie. W efekcie władze zaczęły ograniczać dostęp do danych statystycznych (zmniejszając częstotliwość ich ukazywania się, całkowicie wstrzymując ich publikację czy też agregując je), co utrudnia diagnozę aktualnej sytuacji i sprawia, że interpretowanie oficjalnych informacji wymaga jeszcze większej ostrożności.

W I kwartale 2022 r. większość wskaźników makroekonomicznych Rosji prezentowała się pozytywnie w porównaniu do tego samego okresu ub.r., co było związane z niską bazą porównawczą (na początku 2021 r. krajowa gospodarka znajdowała się jeszcze w pandemicznej recesji). W porównaniu z IV kwartałem 2021 r. większość z nich znacznie się jednak pogorszyła.

PKB zwiększyło się w I kwartale o 3,7% r/r, przy czym w kolejnych miesiącach obserwowano spowolnienie tempa wzrostu – w marcu do 1,6%. Zgodnie z obecnymi prognozami wraz z kończeniem się zapasów importowanych części, podzespołów czy innych towarów (co powinno nastąpić z końcem II kwartału) Rosja ma się stopniowo pogrążać w recesji. Według wstępnych ocen w kwietniu br. PKB obniżyło się o 3% r/r. Rządowe prognozy mówią o jego spadku w całym 2022 r. o 7–12,5%, podczas gdy wcześniej zakładano wzrost o 2%. W sytuacji gdy trwa wojna i na kraj nakładane są kolejne sankcje, oszacowanie realnej skali recesji nie jest jednak możliwe.

Motorem rosyjskiego wzrostu pozostał popyt wewnętrzny, choć jego tempo wyhamowało. Obroty handlu hurtowego w pierwszych czterech miesiącach spadły o 1,1% r/r, przy czym w marcu były niższe o 12% niż przed rokiem. Handel detaliczny w okresie od stycznia do kwietnia utrzymał się na poziomie sprzed roku, co wiązało się z dobrymi wynikami w styczniu i lutym oraz zwiększonym popytem w marcu, będącym reakcją społeczeństwa na wojnę i niepewność przyszłości. W kwietniu obroty w handlu detalicznym stopniały już jednak o prawie 10% r/r.

Sytuacja pogorszyła się także w przemyśle. Z danych Rosstatu wynika, że w pierwszych czterech miesiącach 2022 r. wzrost produkcji przemysłowej utrzymał się (3,9% r/r), lecz już w kwietniu odnotowano jej spadek o 1,6% r/r. Kluczowe znaczenie dla tych wyników miał sektor wydobywczy, który w okresie styczeń–kwiecień br. wzrósł o 5,9% r/r, ale w kwietniu skurczył się o 1,6% r/r, przy czym spadki dotknęły w zasadzie wszystkie branże (poza metalami nieżelaznymi). Produkcja ropy i gazu zmniejszyła się o 3,6% r/r. Według informacji agencji Interfax wydobycie ropy bez kondensatu gazowego obniżyło się w kwietniu o 12% w porównaniu z marcem i o 4,8% w porównaniu z kwietniem 2021 r. W całym 2022 r. rząd zakłada spadek wydobycia ropy naftowej od ok. 5–8% (z 524 mln ton do 480–500 mln ton) w wariancie bazowym do nawet 17,2% (434 mln ton) w wariancie pesymistycznym.

W pierwszych czterech miesiącach 2022 r. stosunkowo wysoką dynamikę (3,2%) utrzymał także sektor przetwórczy, choć już w marcu i kwietniu odnotowano spadki. W związku z sankcjami i problemami z logistyką rosyjskie przedsiębiorstwa kontynuują działalność głównie dzięki zapasom sprowadzanych towarów. Produkcja sektora farmaceutycznego w kwietniu wzrosła o ponad 30% r/r, a komputerów, urządzeń AGD i przyrządów optycznych – o ponad 20% r/r, natomiast wytwarzanie samochodów osobowych załamało się i w kwietniu było niższe o ponad 60% niż rok wcześniej.

W pierwszych czterech miesiącach 2022 r. utrzymała się wysoka dynamika w budownictwie – sektor wzrósł o ok. 5,6% r/r (w kwietniu o 7,9%), co należy wiązać z wprowadzonym w czasie pandemii programem ulgowych kredytów hipotecznych oraz realizowanymi przez państwo programami infrastrukturalnymi. Procesy inwestycyjne w budownictwie są długoterminowe i mają silny charakter inercyjny. Już w kwietniu drastycznie (o ponad 70% r/r) obniżyła się jednak wartość przyznawanych kredytów hipotecznych, co zaowocuje spadkiem aktywności gospodarczej także w tym sektorze.

Problemy widać również w transporcie towarowym. Choć w pierwszych czterech miesiącach 2022 r. utrzymał on wzrost na poziomie 1,6%, to w kwietniu zanotowano już spadek obrotów towarowych w odniesieniu do praktycznie wszystkich środków transportu (poza rzecznym). Nawet transport kolejowy, na którym w dużej mierze opiera się przekierowanie rosyjskiego eksportu z zachodu na wschód, zmalał o 2,3% r/r, a lotniczy – aż o prawie 85%.

Pierwszym efektem sankcji był dynamiczny wzrost cen. Wynika on z dewaluacji rubla w marcu, ograniczenia dostaw importowanych towarów oraz zwiększonego popytu. W efekcie w marcu ceny skoczyły o ponad 7,5% w porównaniu do lutego. W kwietniu tempo inflacji wyhamowało o 1,6% wskutek ograniczenia popytu – głównie inwestycyjnego, ale także konsumpcyjnego – oraz umocnienia się rubla. Roczna inflacja w kwietniu wyniosła 17,8%. W połowie maja ceny nieznacznie spadły, co spowodowało jej obniżenie się do 17,5%. Inflacja poszczególnych grup społecznych, zwłaszcza tych najuboższych, jest istotnie wyższa od oficjalnej – większość podstawowych towarów konsumpcyjnych znacznie podrożała (ceny cebuli wzrosły od początku roku o 90%, cukru – o 50%, a ziemniaków – o 40%). Zgodnie z obecnymi prognozami Centralnego Banku Rosji (CBR) w całym 2022 r. inflacja powinna się utrzymać na poziomie 18–23%, choć alternatywne szacunki zakładają wzrost cen w granicach 30%. Kluczową rolę odegra tu zdolność adaptacji rosyjskiej gospodarki do nowych warunków. Z jednej strony w drugiej połowie roku, wraz z wyczerpywaniem się zapasów towarów sprowadzanych z zagranicy, podaż na rynku może się znacznie ograniczyć, z drugiej zaś nie ma jasności, w jakim stopniu państwo będzie gotowe wspierać finansowo obywateli i przedsiębiorstwa, a w efekcie – jak kształtować się będzie popyt.

(...)

Z dostępnych informacji wynika, że mimo zachodnich ograniczeń wprowadzonych na wywóz niektórych towarów z Rosji wzrost cen surowców w dużej mierze rekompensuje spadek fizycznych wielkości ich eksportu. W I kwartale 2022 r. średnia cena ropy Urals wyniosła 89 dolarów za baryłkę (rok wcześniej – 59,8 dolara). Już w kwietniu obniżyła się ona jednak do 70,5 dolara, a w maju ponownie wzrosła do 78,8 dolara. Importerzy, którzy nie przyłączyli się do sankcji, zwłaszcza z Indii i Chin, gotowi byli zwiększyć zakup surowca z Rosji w zamian za wysoki upust cenowy. W efekcie cena baryłki Urals była niższa nawet o 40 dolarów w stosunku do ceny baryłki marki Brent.

Niejasna jest sytuacja rosyjskiego handlu zagranicznego. Od lutego br. limitowany jest dostęp do informacji dotyczących importu i eksportu (Federalna Służba Celna wstrzymała ich publikowanie, a CBR przedstawia jedynie mocno zagregowane dane). Z ostatnich danych opublikowanych przez CBR wynika, że w I kwartale 2022 r. eksport Federacji Rosyjskiej dynamicznie wzrósł – do 156,7 mld dolarów, tj. o prawie 48% w porównaniu z tym samym okresem ub.r. W porównaniu jednak z IV kwartałem 2021 r., kiedy ceny na surowce energetyczne były już wysokie (choć niższe od obecnych), wartość eksportu zmniejszyła się o 8%. Eksport w marcu i kwietniu najprawdopodobniej utrzymywał się na wysokim poziomie (ok. 60 mld dolarów miesięcznie), co było związane z rosnącymi cenami eksportowanych przez Rosję surowców energetycznych.

Import w I kwartale 2022 r. wzrósł do 90,4 mld dolarów, tj. o ponad 40% r/r, natomiast w porównaniu z IV kwartałem 2021 r. odnotowano jego spadek o prawie 17%. Zgodnie z szacunkami prowadzonymi na podstawie zagregowanych danych bilansu płatniczego Rosji oraz informacji od jej partnerów handlowych w marcu i kwietniu nastąpiło jednak najprawdopodobniej załamanie importu. W marcu mógł on spaść o 60% r/r, a w kwietniu nawet o 60–80% r/r. Słabe wyniki importu będą miały negatywny wpływ na rosyjski przemysł w kolejnych miesiącach, kiedy wyczerpią się zapasy, których nie będzie czym zastąpić.

Dzięki wysokim cenom surowców budżet federalny w pierwszych czterech miesiącach 2022 r. został zrealizowany z nadwyżką w wysokości ponad 1 bln rubli (ok. 12 mld dolarów po średnim kursie z tego okresu), przy czym dochody wyniosły ponad 10 bln rubli (ok. 120 mld dolarów) i były nominalnie o prawie 35% wyższe niż przed rokiem. W tym okresie rząd wydał prawie 9 bln rubli (ok. 108 mld dolarów), tj. ponad 37% więcej niż przed rokiem. Od początku agresji na Ukrainę rząd zawiesił funkcjonowanie reguły budżetowej zakładającej odkładanie w Funduszu Dobrobytu Narodowego nadwyżki dochodów naftowo-gazowych uzyskiwanych przy cenie baryłki ropy powyżej 44,2 dolara. W efekcie wszystkie środki z sektora energetycznego pozostają w dyspozycji rządu.

W kwietniu obserwowana była poważna zmiana w sytuacji finansów publicznych Rosji. Po raz pierwszy w tym roku budżet odnotował miesięczny deficyt – w wysokości ponad 262 mld rubli (ok. 3,4 mld dolarów). Dzięki wysokim cenom surowców energetycznych naftowo-gazowe dochody budżetu wzrosły w kwietniu o 100% (w porównaniu z kwietniem 2021 r.) i wyniosły 1,8 bln rubli (ok. 23 mld dolarów), co spowodowało wzmocnienie uzależnienia finansów publicznych od sektora energetycznego. Wpływy z tego sektora stanowią obecnie 63% wszystkich dochodów budżetowych (w 2021 r. ich udział sięgał 36%). Jednocześnie wpływy z pozostałych sektorów zmniejszyły się o ok. 23% r/r, do 1 bln rubli (niespełna 13 mld dolarów), do czego szczególnie przyczyniły się niskie dochody z VAT.

W kwietniu znacznie wzrosły wydatki budżetowe – do 3 bln rubli (ok. 40 mld dolarów), tj. o prawie 40% r/r i o 25% względem poprzedniego miesiąca. Od początku roku rząd konsekwentnie zwiększał wydatki bezpośrednie na obronę narodową i w kwietniu wydał na ten cel 627 mld rubli (ok. 8 mld dolarów), tj. prawie trzykrotnie więcej niż w styczniu br. Jednak to w grudniu 2021 r. miał miejsce najwyższy transfer z budżetu na wydatki wojskowe (ponad 900 mld rubli). Trzeba przy tym pamiętać, że faktyczne wydatki na obronę narodową rosyjskiego budżetu są znacznie wyższe. Część z nich zawarta jest bowiem w innych pozycjach budżetowych (np. emerytury wojskowe oraz odszkodowania dla rannych czy rodzin poległych żołnierzy są częścią rozdziału „Polityka społeczna”, nakłady na łączność i cyfryzację Ministerstwa Obrony są częścią rozdziału „Gospodarka Narodowa”).

(...)

Oficjalnie rezerwy walutowo-kruszcowe CBR 20 maja 2022 r. wynosiły 583 mld dolarów, przy czym ok. 300 mld dolarów zgromadzonych na kontach w zachodnich bankach zostało zamrożonych i CBR nie może z nich korzystać. Kolejne 120 mld dolarów to wartość zgromadzonego złota, które obecnie także trudno jest zamienić na waluty obce. Ograniczony dostęp do rezerw walutowych wymusił na władzach decyzję o wprowadzeniu w kraju kontroli walutowej i wstrzymaniu wymienialności rosyjskiego rubla.

Wprowadzona kontrola walutowa i de facto wstrzymanie swobodnej wymienialności rosyjskiej waluty doprowadziły do silnego umocnienia się rubla – 25 maja za dolara trzeba było zapłacić niespełna 56 rubli (ok. 25% mniej niż przed inwazją), podczas gdy jeszcze na początku marca br. kosztował on 120 rubli. Silny rubel to wynik załamania się popytu na niego, co nastąpiło w konsekwencji spadku importu, nietransparentnych zasad dostępu rosyjskiego biznesu do walut obcych, wprowadzenia dla obywateli licznych ograniczeń dotyczących możliwości zakupu walut oraz zakazu transferowania ich za granicę przez nierezydentów (np. w formie dywidend). Dodatkowo eksporterzy zostali zobowiązani do odsprzedawania (de facto zamiany na ruble) – początkowo 80%, a od połowy maja 50% – swoich przychodów walutowych na rynku wewnętrznym. Ponadto przychody z eksportu gazu do UE w całości wymieniane są na ruble. Regulacje te zapewniły na rynku wewnętrznym stałą podaż walut obcych, nieznajdujących jednak nabywców.

Silny rubel to poważny problem dla budżetu. Obecna wartość rosyjskiej waluty jest znacznie wyższa niż zapisany w budżecie na 2022 r. średnioroczny kurs, wynoszący 72,1 rubla za dolara. W efekcie dochody eksportowe trafiające do budżetu znacznie się skurczyły (po przewalutowaniu ich na ruble dochód jest bowiem dużo niższy, niż zakładano). Wymusza to na rządzie modyfikowanie niektórych regulacji walutowych (m.in. zmniejszenie do 50% obowiązkowej wymiany na ruble przychodów eksportowych czy zwiększenie dostępu do walut dla biznesu i obywateli). Częściowe wsparcie dla rubla stanowiło także obniżenie przez CBR stawki bazowej do 11%, lecz efekt tego posunięcia okazał się nietrwały. Najprawdopodobniej rząd będzie się starał dalej osłabiać rodzimą walutę.

Wojna i sankcje zachodnie silnie uderzają w ubożejące rosyjskie społeczeństwo. Realne dochody w Rosji spadają już od 2014 r. i pod koniec 2021 r. (mimo ich wzrostu o ok. 3% r/r) były o ok. 10% niższe niż w 2013 r. W I kwartale br. skurczyły się o 1,2% r/r, ale w porównaniu do IV kwartału 2021 r. były mniejsze o prawie 28% (Rosstat publikuje obecnie te dane w ujęciu kwartalnym). Na początku roku o 8,6% (tj. o wysokość inflacji w 2021 r.) podniesione zostały emerytury niepracujących seniorów, minimalna płaca oraz minimum socjalne, a od 1 czerwca prezydent zdecydował o podwyżce tych świadczeń o kolejne 10%, co ma pokryć najuboższym straty wynikające ze wzrostu cen. Mimo tych posunięć rząd nadal prognozuje realny spadek dochodów obywateli o ok. 8% w całym 2022 r.

Jak dotąd bezrobocie w Rosji utrzymuje się na rekordowo niskim poziomie – w marcu wynosiło ono zaledwie 4%. Z jednej strony niski odsetek osób bez pracy jest związany z problemami demograficznymi kraju i starzejącym się społeczeństwem, z drugiej zaś wynika ze specyfiki tamtejszego rynku pracy. W czasie kryzysu przedsiębiorcy przede wszystkim ograniczają czas pracy i obniżają pensje, natomiast zwolnienia to instrument, po który sięgają w ostateczności (w szczytowym momencie pandemii bezrobocie wzrosło do 6,4%). Wynika to w pierwszym rzędzie z polityki państwa, która uzależnia wsparcie dla prywatnego biznesu od utrzymania miejsc pracy oraz zabrania państwowym przedsiębiorstwom zwalniania zatrudnionych. Niewątpliwie w najbliższych miesiącach należy się jednak spodziewać wzrostu bezrobocia, zwłaszcza w sektorze małych i średnich firm, który w znacznej mierze nie podniósł się jeszcze z kryzysu wywołanego pandemią. Problem dotknie zwłaszcza branż najbardziej doświadczanych przez obecny kryzys, takich jak hotelarska, gastronomiczna, handlowa czy usług kosmetycznych. Nie ma też jasności co do przyszłości gałęzi motoryzacyjnej – jak dotąd bowiem zachodnie koncerny, które wstrzymały swoją produkcję w Rosji, w większości nadal wypłacają swoim pracownikom wypłaty postojowe. Wznowienie produkcji w większości tych zakładów bez dostaw importowanych części i podzespołów jest jednak niemożliwe. Dodatkowo krajowy rynek pracy jest bardzo rozchwiany. Już obecnie brakuje na nim specjalistów, zwłaszcza sektora IT. Obserwowana od początku inwazji na Ukrainę wzmożona migracja Rosjan pogłębiła jedynie ten problem. Co więcej, marcowa dewaluacja rubla oraz sankcje utrudniające wykonywanie przelewów zagranicznych doprowadziły do wyjazdu z kraju także migrantów zarobkowych z państw b. ZSRR, którzy podejmowali się niskopłatnych zajęć. Niedobory pracowników utrzymują się zatem również w sektorach budowlanym i komunalnym.

osw.waw.pl