niedziela, 26 września 2021


Sprawa powstała w roku 2000, gdy ceny ropy naftowej na świecie w stosunku do roku poprzedniego wzrosły o 60 %; z 18 do prawie 29 dolarów za baryłkę. Unia Europejska uznała to za skutek wykorzystywania przez OPEC pozycji monopolistycznej i postanowiła skorzystać z ofert rosyjskich. W tym czasie import gazu z Rosji – to było 28 % łącznego importu gazu przez kraje Unii. Był więc znaczny margines bezpieczeństwa przed nadmiernym uzależnieniem od dostawcy ze Wschodu. 28 września 2000 roku ówczesny przewodniczący Komisji Europejskiej Romano Prodi w rozmowie telefonicznej zaproponował Władimirowi Putinowi zawarcie 20-letniego kontraktu na dodatkowe dostawy gazu na zachód. Miał w tym zdecydowane poparcie Gerharda Schroedera, wtedy kanclerza Niemiec. Sprawy szły szybko, już 4 października Komisja Europejska przyjęła dokument w którym zapowiadano podwojenie importu gazu z Rosji ze współudziałem krajów Unii w budowie potrzebnej do tego infrastruktury.

Telefoniczna rozmowa Prodiego z Putinem to był pierwszy publiczny sygnał, który w Polsce odebraliśmy, ale sprawy na pewno omawiano wcześniej, bo już w maju do ministerstwa gospodarki przyszedł list Rema Wiachiriewa szefa Gazpromu. Pytał w nim, czy Polska zgodzi się, aby mające iść na południe odgałęzienie drugiej nitki gazociągu jamalskiego mogło – omijając Ukrainę – przejść przez Polskę. To rozgałęzienie nazwano łącznikiem systemowym, a potocznie z rosyjska „pieremyczką”. Ówczesny wiceminister gospodarki Jan Szlązak odpowiedział życzliwie i stracił posadę, choć mógł sądzić, że wyraża stanowisko ministra Steinhoffa, który jeszcze w lipcu 2000 roku dopuszczał takie rozwiązanie. W lipcu także prezydentowi Kwaśniewskiemu podczas spotkania z prezydentem Putinem w Moskwie przedstawiono koncepcję budowy wielkiego gazociągu przez Białoruś, omijającego w idącym na południe odchyleniu Ukrainę. Prezydent odpowiedział, że Polska nie poprze rozwiązania, które by w interesy tego naszego sąsiada godziło. Odpowiedziano mu, że gazociąg powstanie tak czy owak, czyli, co już wtedy się słyszało ewentualnie nawet przez Bałtyk.

W sprawie „pieremyczki” powstał u nas niemal Front Narodowy Obrony Niepodległości Ukrainy, od prezydenta z lewicy, poprzez Unię Wolności, aż do AWS i rządu. W kancelarii premiera Buzka od 2 czerwca 1999 istniał powołany jego zarządzeniem zespół do spraw dywersyfikacji dostaw gazu pod kierownictwem Jerzego Kropiwnickiego. W jego skład wchodzili między innymi Piotr Naimski i Piotr Woźniak, ale chodzili koło sprawy też Marek Nowakowski, Janusz Pałubicki, Andrzej Urbański. Zespół był bardzo skrajny, nieelastyczny w dwóch sprawach; podejrzliwości wobec Rosji i priorytetu dla budowy gazociągu z Norwegii, nawiasem mówiąc forsowanego bez jakichkolwiek ekonomicznych analiz celowości. Zespół miał – gdy chodzi o kwestię gazu – wielki wpływ na premiera. Przez pewien czas bardziej otwarty był na pomysł systemowego łącznika wicepremier i minister gospodarki Janusz Steinhoff, ale poza narzekaniem na destrukcyjne działanie wspomnianego Zespołu nie zdobył się na żadne stanowcze działanie. Więc stanowisko władz polskich i większości klasy politycznej wobec idei pieremyczki było od początku stanowczo negatywne.

Po przyjęciu przez Komisję Europejską (4.10.) dokumentu o zwiększeniu importu gazu z Rosji, Federacja Rosyjska przedłożyła 7 tras możliwego przebiegu gazociągu, z preferencją dla trasy przez Białoruś i Polskę, z odchyleniem na południe. Gazociąg nie był więc z założenia wymierzony w interes Polski, jak to potem przedstawiano. Ani jedna z tras nie biegła natomiast przez Ukrainę, bo Rosjanie uważali ją za nierzetelnego klienta. Mógł też wchodzić w grę interes polityczny, stworzenie układu technicznego pozwalającego na wywarcie presji przez groźbę odcięcia dostaw gazu, którego Ukraina zużywa o wiele więcej niż Polska. Od początku Polsce niezgadzającej się na łącznik  mówiono wprost: wasz sprzeciw nic nie da. W październiku 2000 roku jeden z urzędników Komisji powiedział od strony Unii to, co prezydent usłyszał w Moskwie; „Komisja nie przejmuje się specjalnie ewentualnym sprzeciwem Polski wobec swoich planów. Jeśli Polska nie zgodzi się na tranzyt gazu przez swoje terytorium, wybierzemy inną drogę. Rozważane są różne opcje, z Polską i bez Polski” (cyt. za; Jacek Pawlicki – Unia z rurą. GW.5.10.2000 r.).

18 października 2000 roku podpisano w Moskwie porozumienie o powołaniu konsorcjum mającego wybudować gazociąg omijający Ukrainę. Do konsorcjum, oprócz Gazpromu weszły; niemieckie firmy Ruhrgas i Wintershall, francuski Gas de France oraz włoski Snam. Gazociąg miał kosztować 2 mld. $ i przepustowość 60 mld. metrów sześciennych rocznie (wtedy Rosja eksportowała na Zachód 120 mld.m.3). W momencie tworzenia konsorcjum wchodził w grę przebieg gazociągu przez Polskę i Słowację. Oba kraje, jako tranzytowe wymienił szef Gas de France Pierre Gadonnex. Polska jednak przez rzecznika rządu Krzysztofa Lufta dała do zrozumienia, że nie zgodzi się na rozwiązania „krzywdzące inne państwa”, czytaj Ukrainę (cyt. Za: Anita Chudzińska- Gazrurka pięciu. G.W. 19.10.2000 r). 19 października w wieczornym telewizyjnym „Monitorze Wiadomości” wicepremier Steinhoff, nieformalnie, uzależnił zgodę Polski na „pieremyczkę” od zagwarantowania, że będzie płynęła przez nią tylko nadwyżka ponad maksymalną przepustowość gazociągu biegnącego przez Ukrainę. Propozycję oczywiście zignorowano, podobnie, jak pomysł zwoływania w Warszawie międzynarodowej konferencji, która miałaby wypowiedzieć się w sprawie przebiegu gazociągu. 20 października Bartłomiej Sienkiewicz – wicedyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich – osoba, której głos był słuchany, powiedział w rozmowie z Anitą Chudzyńską, że; „Po raz pierwszy od wielu lat jesteśmy w sytuacji, z której możemy wyciągnąć konkretne korzyści z geopolitycznego położenia w Europie”. Zarazem błędnie ocenił siłę przetargową Polski, twierdząc, że trasa omijająca Polskę nie wchodzi w grę; „Nie sądzę, aby zachodni partnerzy wydali dodatkowo kilkadziesiąt milionów dolarów, by trasa gazociągu pobiegła np. przez Skandynawię z pominięciem Polski, bo tak chce Rosja”. Gazociąg przez Bałtyk nazwał absurdem (cyt. za; „Nie panikować z rurą” G.W.21.10.2000 r).

Strona rosyjska była przekonana, że Polska wyrazi zgodę na inwestycję, wręcz na sugestię Ukrainy, bo gwarantowano, że rury do gazociągu dostarczy firma krewnego prezydenta Leonida Kuczmy. I rzeczywiście; premier Ukrainy, Wiktor Juszczenko, przebywając z wizytą w Warszawie 26.10. wręcz unikał podnoszenia kwestii: rurociąg a suwerenność Ukrainy. Skłoniło to ministra spraw zagranicznych Bronisława Geremka do takiej wypowiedzi w polskim radio; „W kwestii gazociągu doszło do paradoksalnej sytuacji. Polska bardzo głośno mówi o tej sprawie. I czynimy to bez względu na ryzyko, że stracimy pewne dochody. Natomiast jakoś nie odzywa się głos Ukrainy, która nie zajęła jednoznacznego stanowiska” (cyt. za; Katarzyna Montgomery – W cieniu rury. G.W.27.10.2000 r).

30 z trwającego w Paryżu szczytu Rosja – Unia Europejska wyszedł kolejny jasny wobec nas przekaz; „Możecie bronić Ukrainy, ale nie liczcie na wsparcie Unii”. Zaś Anita Tiraspolsky, ekspert z IFRI, czołowej francuskiej placówki politologicznej, tak przedstawiła „Gazecie Wyborczej” stanowisko Europy; „Europie jest wszystko jedno, którędy pójdzie gazociąg. Czy ominie Ukrainę, nie jest dla nas ważne. Blokowanie budowy nowego gazociągu byłoby próbą zatrzymania historii” (cyt. za Konrad Niklewicz, Marek Rapacki – Rosjo, Gazu. G.W.31.10.2000 r).

6 listopada 2000 roku przyjechał do Warszawy Jewhren Marczuk, sekretarz Rady Bezpieczeństwa i Obrony Ukrainy i oto co powiedział dziennikarzom; „Ukraina nie może być ani za, ani przeciw budowie gazociągu omijającego jej granice, bo te sprawy rozgrywają się poza sferą naszych realnych wpływów. Jesteśmy oczywiście zainteresowani tym, by surowce energetyczne szły przez Ukrainę, tym bardziej że nasz system gazociągów tranzytowych jest w tej chwili obciążony tylko w 70 proc. Ale nie uważamy, że należy się na kogoś obrażać za ten czy inny projekt. Nie zmienimy tego, że z Rosji jest bliżej na Zachód przez Białoruś i Polskę niż przez Ukrainę. Z drugiej strony, nie ulega wątpliwości, że lansowany przez Rosjan projekt nowego gazociągu ma także podtekst polityczny. Jednak osoby zakażone wirusem ukraińskiego pseudopatriotyzmu powinny jak najszybciej się go pozbyć w interesie samej Ukrainy” (cyt. za Marcin Wojciechowski – Nie obrażamy się za rurę. G.W. 7.11.2000 r.).

Trudno doprawdy byłoby dać wyraźniejszy sygnał, by Polska przestała się martwić o ukraińską niepodległość bardziej niż Ukraina. Niestety nie został on u nas usłyszany. Ciągle pozorując rozmowy z Rosjanami robiono wszystko, by do porozumienia w sprawie pieremyczki nie doszło. Twierdzono, że trasa biegłaby przez parki narodowe, czy przez tereny bez punktów odbioru gazu. To były wykręty, chodziło o to, „żeby z tej propozycji nic nie wyszło”. To cytat z wypowiedzi Piotra Woźniaka, jednego z „budowniczych” Nord Streamu, w „Poranku w toku” dnia 5 kwietnia 2013 roku, niemal dokładnie dwanaście lat po tym, jak klamka zapadła. 25 kwietnia 2001 roku bowiem szef Gazpromu Rem Wiachiriew poinformował, że z Ruhrgasem i Wintershall oraz z fińską Fortum opracują założenia gazociągu po dnie Bałtyku, który połączy Rosję z Europą Zachodnią. Będzie transportować 20-30 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie i kosztować 2,5 – 3,0 miliarda dolarów (Patrz: „Gaz po dnie” – GW 26.04.2001). W taki właśnie sposób wybudowaliśmy Nord Stream.

studioopinii.pl

Życie krów mlecznych – hodowanych nie tylko we Włoszech i nie tylko na Grana Padano, jest pasmem cierpień. Kiedy osiągają dojrzałość płciową, czyli mniej więcej w wieku 1,5 roku do 2 lat, są regularnie zapładniane za pomocą specjalnego inseminatora. Po porodzie bardzo szybko odbiera się cielęta matkom. Dzięki temu mleko trafia nie do maluchów, a do ludzi. To powoduje ogromny stres u krów, które, tak jak ludzie, czują przywiązanie do potomstwa. 

Aktywista Essere Animali wybrał fermę niedaleko Bergamo, gdzie żyje 2,7 tys. krów i 300 cieląt.

Na nagranym przez niego filmie widzimy narodziny cielęcia, które odbywają się za pomocą liny przywiązanej do przednich nóg. To ma ułatwić mu wyjście. Później cielę jest ciągnięte przez kilka metrów i natychmiast odgrodzone od matki. W innym momencie pracownik wrzuca cielaka na taczkę i okręca mu nogi dookoła szyi – tak, żeby nie mógł się ruszać. Zwierzę ma ogromne, przerażone oczy. Po oddzieleniu od matki, maluch trafia do ciasnego kojca, w którym spędzi w nim nawet osiem tygodni.

Takie klatki są dozwolone prawem. Kojce mają mieć przynajmniej długość zwierzęcia i być tak zbudowane oraz ustawione, żeby umożliwić kontakt wzrokowy i dotykowy między zwierzętami.

Na fermie, do której trafił aktywista Essere Animali, jednak brakuje klatek. Dlatego niektóre cielęta są wrzucane do kojców parami. Depczą się i kaleczą nawzajem. Mają tak mało miejsca, że nie są w stanie się poruszać.

Na nagraniu widać rzędy klatek z cielakami, które ustawiono w stodole przylegającej do szopy. W niej znajdują się krowy mleczne. Cielaki trzymane są kilka, może kilkanaście metrów od swoich matek, z którymi już nigdy nie będą miały bezpośredniego kontaktu.

Niektóre kojce są bardzo brudne. Pracownik, którego słychać w filmie, tłumaczy, że cielaki mają biegunki. Nie opłaca się ich myć.

To, że cielęta chorują nie jest żadnym zaskoczeniem. W momencie, kiedy są oddzielane od matek, mają niewykształcony jeszcze układ odpornościowy. Kilka godzin po urodzeniu otrzymują siarę, która zawiera przeciwciała, by pobudzić odporność cielęcia. Potem – zamiast mleka matki – dostają mleko w proszku rozrobione z wodą. Jeśli jest taka potrzeba, do paszy dodaje się antybiotyki.

„Ponadto cielętom hodowanym do produkcji białej cielęciny celowo odmawia się ważnych składników odżywczych jak błonnik czy żelazo przez cały okres tuczu. To ma wywołać anemię, która nadaje ich mięsu specyficzne cechy” – informują aktywiści Essere Animali.

Większe cielaki, po ósmym tygodniu życia, trafiają do zagrody grupowej.

Ale to wciąż nie jest ulgą w ich cierpieniu. Na filmie z fermy w Lombardii widzimy, jak pracownicy kopią je i uderzają. Jedzenie przynoszą w zaledwie kilku wiadrach, powodując niepotrzebną rywalizację między zwierzętami. Jeden z pracowników chwali się, że dokonał dekornizacji cieląt między 2 a 3 miesiącem życia. To zabieg polegający na usuwaniu zawiązków rogów, który – według włoskiego prawa – może przeprowadzać wyłącznie lekarz weterynarii na zwierzętach poniżej trzech tygodni oraz z zastosowaniem środków znieczulających i przeciwbólowych.

oko.press

Nie tylko dla Charliego Duke’a powrót na Ziemię był trudny. Prześledziłem losy innych astronautów i odkryłem, że ich reakcje na to doświadczenie były niezwykle różne. Neil Armstrong, pierwszy człowiek na Księżycu, został nauczycielem i wycofał się z życia publicznego, „wracając do tego, co na naszej planecie najważniejsze”, podczas gdy jego partner Buzz Aldrin przez długie lata zmagał się z alkoholizmem i depresją, aż w końcu rzucił się w wir prac nad projektami kosmicznymi, które co do jednego wydały mi się niemożliwie dziwaczne. Z natury buntowniczy Alan Bean z Apollo 12 rozstał się z kosmosem, by zostać artystą i farbami olejnymi bez końca odtwarzać sceny z podróży na Księżyc, a Edgar Mitchell doznał „przebłysku zrozumienia” i skupił uwagę na wszechświecie, w którym wyczuł inteligencję, i przez resztę życia próbował ją pojąć. Jeszcze bardziej dramatyczny był dalszy los Jima Irwina, który stwierdził, że u stóp majestatycznych, oblanych złotem Apeninów usłyszał szept Boga, więc po powrocie porzucił NASA na rzecz Kościoła. Z kolei groźny Alan Shepard, który jako jedyny przyznał się do płaczu na Księżycu, zrobił to, o co nikt by go nie podejrzewał: złagodniał.

Jeśli chodzi o pozostałych, John Young po katastrofie promu Challenger został zaciekłym krytykiem NASA i w atmosferze gniewu i żalu odszedł z Biura Astronautów, a Gene Cernan, ostatni człowiek na Księżycu, przyznaje, że wszystkiemu, co nastąpiło od czasu misji Apollo 17, towarzyszyło dokuczliwe rozczarowanie („trudno po tym znaleźć coś podobnego”). Jego towarzysz lotu Jack Schmitt został senatorem, ale jako człowiekowi przywykłemu do kreatywności politycy wydali mu się krótkowzroczni i irytujący. Nie wybrano go na drugą kadencję i ostatnio podobno pracował jako „konsultant kosmiczny” w Albuquerque. Wszyscy uczestnicy misji opisywali niemal mistyczne poczucie jedności z ludzkością, którą oglądali z daleka. Tam, na górze, wiele się wydarzyło. Liczba rozwodów po powrocie na Ziemię była, nomen omen, astronomiczna.

Andrew Smith - Księżycowy pył