poniedziałek, 3 października 2022


W ostatnich dniach września siły ukraińskie oskrzydliły pozycje rosyjskie w północno-wschodnim rejonie obwodu donieckiego, doprowadzając do pospiesznego wycofania jednostek wroga z okolicznych miejscowości, a następnie z Łymanu (1 października). W końcowym okresie walk tego przed wojną 20-tysięcznego miasta miało bronić do 5,5 tys. żołnierzy z 2. Korpusu Armijnego (tzw. Ługańskiej Milicji Ludowej) i batalionów ochotniczych rezerwy armii rosyjskiej – BARS – wraz ze szczątkowymi pododdziałami z jednostek Zachodniego i Centralnego Okręgów Wojskowych. Siły ukraińskie kontynuują działania na wschód – w kierunku Kreminnej w obwodzie ługańskim. Według nadal niepotwierdzonych informacji miały podejść pod miasto od południa oraz zająć lokalny węzeł drogowy i przeprawę przez rzekę Żerebeć (m. Torśke i Zariczne). W pozostałej części Donbasu sytuacja nie uległa znaczącej zmianie – siły rosyjskie ponawiały próby natarcia na Bachmut i atakowały bez powodzenia na południe od Siewierska, północny zachód od Gorłówki oraz północny i południowy zachód od Doniecka.

1 października jednostki ukraińskie wznowiły działania zaczepne w obwodzie chersońskim i uzyskały powodzenie w jego części graniczącej z obwodem dniepropetrowskim. Potwierdzono zajęcie dwóch miejscowości (Archanhelśke i Myrolubiwka). Na dotychczasowej linii styczności w dalszym ciągu trwają walki, jednakże wojska rosyjskie mają się wycofywać i tworzyć nową linię obrony kilkanaście kilometrów na południe wzdłuż zachodniego brzegu Dniepru. Siły ukraińskie miały atakować także na pograniczu obwodów mikołajowskiego i chersońskiego, w tym na kierunku Chersonia. Do szczególnie zaciętych walk miało dojść w rejonie węzłowej wsi Dawydiw Brid, gdzie niepowodzeniem zakończyły się zarówno natarcie ukraińskie, jak i podjęte pod koniec września przez Rosjan kolejne próby likwidacji pozycji obrońców na wschód od rzeki Ingulec.

Rosyjskie artyleria i lotnictwo nieprzerwanie atakują pozycje i zaplecze wojsk ukraińskich wzdłuż linii styczności oraz w przygranicznych obszarach obwodów czernihowskiego i sumskiego, a – od niedawna – również charkowskiego. Środek ciężkości uderzeń na głębokie zaplecze ukraińskie przesunął się jednak na południe, gdzie wzrosło natężenie ataków na Zaporoże, Krzywy Róg, Mikołajów i Odessę. Miasta te – a także Dniepr – były ponadto celami ataków rakietowych. Do względnego uspokojenia doszło w Charkowie (atakowane były miejscowości na jego obrzeżach). Rosjanie nie zaprzestawali też ataków na Nikopol, Oczaków, Kramatorsk i Słowiańsk. Siły ukraińskie ostrzeliwały i bombardowały agresora w obwodach chersońskim i zaporoskim oraz w Donbasie. Głównymi ich celami pozostają Chersoń i Nowa Kachowka (w tym rejon mostu Kachowskiego) oraz zaplecze rosyjskie w obwodzie ługańskim.

Ukraiński Sztab Generalny informuje o trwającym wzmacnianiu sił rosyjskich na południu. Do Berdiańska i Melitopola miały przybyć dodatkowe pododdziały Rosgwardii. W rejonie drugiego z wymienionych miast mieli się także pojawić pierwsi żołnierze z nowego zaciągu w ramach tzw. częściowej mobilizacji. Rosjanie mieli ponadto sprowadzić kolejne pododdziały z systemami S-300, wykorzystywanymi – wbrew pierwotnemu przeznaczeniu – głównie do ostrzeliwania celów naziemnych. 30 września w stan pełnej gotowości miały zostać postawione jednostki wojskowe na Krymie.

Wycofanie żołnierzy rosyjskich z Iziumu stało się przedmiotem otwartej krytyki formułowanej przez m.in. Ramzana Kadyrowa (z Czeczeni pochodzi znaczna część ochotników biorących udział w walkach) oraz byłego dowódcę 58. Armii Ogólnowojskowej, obecnie deputowanego do Dumy, gen. rez. Andrieja Gurulowa. Za winnego porażki w północno-wschodniej części obwodu donieckiego uznano kierującego przebiegiem operacji w tym rejonie dowódcę Centralnego Okręgu Wojskowego – gen. Aleksandra Łapina, a za odpowiedzialnego za niepowodzenie całości operacji – szefa Sztabu Generalnego gen. Walerija Gierasimowa.

W ramach kolejnego pakietu amerykańskiego wsparcia wojskowego o wartości 1,1 mld dolarów Ukraina ma otrzymać 18 wyrzutni HIMARS, 12 systemów do zwalczania dronów Titan, 300 samochodów, kilkadziesiąt ciężarówek z przyczepami, środki radiolokacyjne, łączności, rozpoznawcze i wykrywania materiałów wybuchowych oraz części zamienne. W odróżnieniu od poprzednich pakietów zadeklarowane uzbrojenie i sprzęt wojskowy w większości nie pochodzą z zapasów armii amerykańskiej i będą dopiero wyprodukowane, a państwo ukraińskie otrzyma je nie wcześniej niż za rok do dwóch lat. Dania, Norwegia i Niemcy podpisały kontrakt o wartości 92 mln euro (w części źródeł – 93), w ramach którego Słowacja wyprodukuje dla Ukrainy 16 armatohaubic samobieżnych Zuzana 2. Według francuskich mediów armia ukraińska ma także otrzymać od 6 do 12 armatohaubic CAESAR zamówionych wcześniej dla armii duńskiej. Z kolei resort obrony Litwy zawarł z polskim WB Electronics kontrakt na dostawę dla Ukrainy dwóch kompletów amunicji krążącej Warmate (wyrzutnia i 37 tzw. dronów kamikadze w każdym). 2 października w Turcji wodowano korwetę „Hetman Iwan Mazepa” (typu Ada) – pierwszy duży, nieodziedziczony po Związku Sowieckim okręt dla Marynarki Wojennej Ukrainy.

Według Sztabu Generalnego Ukrainy na położonym 50 km od granicy białoruskim lotnisku Łuniniec (obwód brzeski) trwają intensywne prace budowlane, remontowane są koszary i magazyny amunicyjne. W pobliżu linii granicznej zaobserwowano rosyjskie dywizjony rakietowe uzbrojone w systemy S-400 i nowe stacje radiolokacyjne. W wyniku działań wywiadowczych potwierdzono, że armia białoruska nadal utrzymuje w gotowości niedaleko terytorium Ukrainy do siedmiu batalionowych grup taktycznych (łącznie 4–6 tys. ludzi). Od pół roku na Białorusi trwają systematyczne ćwiczenia wojskowe z udziałem przedstawicieli resortów bezpieczeństwa.

Po ogłoszeniu aneksji na okupowanych terytoriach obwodów zaporoskiego i chersońskiego rozpoczęła się przymusowa mobilizacja do armii rosyjskiej. Mężczyźni są zatrzymywani na ulicach i kierowani do komisji wojskowych. Od poboru nie zwalnia brak rosyjskiego paszportu, a władze okupacyjne uznają wszystkich zamieszkałych na anektowanych terytoriach za obywateli FR. Aby udaremnić próby ucieczki na stronę kontrolowaną przez wojska ukraińskie, zablokowano wszystkie drogi wyjazdowe.

Komentarz

Zajęcie Łymanu, ostatniego znaczącego punktu rosyjskiej obrony w północno-wschodniej części obwodu donieckiego, stanowi niewątpliwy ukraiński sukces taktyczny oraz odgrywa znaczącą rolę w wymiarze politycznym. Łyman stanowi lokalny węzeł komunikacyjny, a jego zdobycie zabezpiecza stronie ukraińskiej główną w tym rejonie przeprawę przez Doniec w kierunku Słowiańska, a także odblokowuje połączenie z Siewierskiem od strony obwodu charkowskiego, nie ma jednak większego znaczenia natury operacyjnej. Zajęcie miasta i przekroczenie przez wojska ukraińskie granic obwodu ługańskiego potwierdzają, że odzyskana na początku września inicjatywa na froncie nieprzerwanie pozostaje po stronie Ukraińców. W tym kontekście należy także postrzegać wznowienie działań zaczepnych w obwodzie chersońskim. Armia ukraińska konsekwentnie wypiera wrogie jednostki z terenów, które według Kremla mają obecnie wchodzić w skład Rosji. Należy przyjąć, że Kijów będzie konsekwentnie dążył do odzyskania jak największego obszaru przede wszystkim w obwodzie ługańskim, natomiast działania na innych kierunkach należy obecnie postrzegać raczej jako mające na celu wiązanie sił rosyjskich, a także wykorzystanie na froncie euforii związanej z odnoszonymi sukcesami.

Poprzez oddanie Łymanu armia rosyjska po raz trzeci od 24 lutego udowodniła, że – w odróżnieniu od praktyki czasów sowieckich – potrafi podjąć decyzję o wycofaniu, aby zminimalizować straty w ludziach. Ostatnie tygodnie obrony miasta wskazują jednak, że poza tym jej modus operandi całkowicie wpisuje się w tradycję sowiecką, tj. przywiązanie do założonego schematu operacji, oszukiwanie w kwestii sytuacji na froncie i brak elastyczności. Głównym argumentem na rzecz tego ostatniego jest sytuacja w pozostałej części Donbasu, w której Rosjanie nieprzerwanie podejmują działania zaczepne. Kwestią otwartą pozostaje, dlaczego nie zdecydowali się na ich wstrzymanie, przejście do obrony i przerzucenie części sił w celu wzmocnienia obrony Łymanu. Należy przy tym założyć, że w dalszym ciągu lokalne zgrupowanie agresora nie dysponuje odpowiednimi rezerwami, które mogłyby zostać zaangażowane w walki bez uszczuplania innych odcinków. Z informacji z regionu wynika, że wszelkie nowe wzmocnienia konsekwentnie kierowane są na południe – do obwodów chersońskiego i zaporoskiego. O ile utrata Łymanu nie zmienia znacząco sytuacji militarnej, o tyle w pozostałych wymiarach stanowi ona dla najeźdźców istotny problem. Dopuszczono bowiem do oddania terenu, który w optyce Rosji stanowi część jej terytorium. W tym kontekście należy postrzegać otwartą krytykę działań nie tylko lokalnego, lecz także najwyższego dowództwa Sił Zbrojnych FR. Sytuacja ta stanowi kolejny czynnik negatywnie oddziałujący na motywację żołnierzy rosyjskich, zwłaszcza że sukcesywnie coraz większą ich część będą stanowili nowo zmobilizowani.

Decyzja o przeprowadzeniu przymusowej mobilizacji na terenach „anektowanych” ma zdecydowanie represyjny charakter. Osoby wcielane do wojska nie mają motywacji do walki, a ich umiejętności wojskowe są niskie. Oznacza to, że nawet wykonanie planów mobilizacyjnych nie zagwarantuje wzmocnienia potencjału bojowego formowanych lub uzupełnianych jednostek. Z kolei trwająca w Rosji mobilizacja nadal napotyka przeszkody organizacyjne. Mający charakter „branki” chaotyczny pobór obejmuje czasami osoby niezdolne do służby wojskowej lub nieposiadające niezbędnych kwalifikacji. Wzrost nastrojów antymobilizacyjnych wywołał reakcję administracji lokalnych, które zmusiły władze wojskowe do weryfikacji zasadności powołań, co spowodowało zwolnienie części już wcielonych do armii osób. Nie wpłynęło to jednak na usprawnienie procesu mobilizacyjnego – komisje wojskowe nadal działają pod presją wykonania planu i nie rezygnują z wręczania wezwań na ulicach czy przy wyjeździe z miejscowości.

osw.waw.pl

Grzegorz Sroczyński: Co będzie z wojną?

Jarosław Wolski: Rosjanie w wakacje stracili tak dużo sprzętu i tak dużo zużyli amunicji, że nie będą w stanie wygrać jej konwencjonalnie. 

Powszechna mobilizacja tego nie zmieni?

Spóźnili się z nią o 390 dni. Zgodnie z własną doktryną wojenną powinni rozpocząć powszechną mobilizację późną wiosną zeszłego roku, powołać półtoramilionową armię i dopiero uderzać na Ukrainę. Nie zrobili tego z przyczyn politycznych, społecznych, a przede wszystkim dlatego, że całkowicie błędnie oszacowali gotowość ukraińskiej armii do obrony państwa. Teraz próbują przeprowadzić coś w rodzaju spóźnionej mobilizacji, ale jej celem nie jest wygranie tej wojny. 

Nie?

Chodzi o to, żeby załatać najgorsze dziury i w ogóle móc kontynuować działania wojskowe bez kompromitacji. Siły i środki, które Rosjanie zgromadzili obecnie nie pozwalają nawet na uzupełnianie strat i rotowanie jednostek. Powszechna mobilizacja poprawi tę sytuację, ale nie można się spodziewać cudów, bo jej logika jest całkowicie zaburzona. 

W jakim sensie zaburzona?

Jest totalnie niespójna z zasadami działania rosyjskiej armii. Istnieje w niej kilka rodzajów „jednostek mobilizacyjnych", czyli takich, które w czasie pokoju nie są gotowe do działań i trzeba je dopiero „rozwinąć mobilizacyjnie" - to pojęcie ze slangu wojskowego. Niektóre jednostki mają 70 procent etatów obsadzonych i gotowy sprzęt, w innych poziom obsadzenia wynosi 20-30 procent, są też tzw. jednostki szkieletowe w ogóle nie obsadzone, czyli w zasadzie bazy sprzętu, które dopiero trzeba uzupełnić żołnierzami, a to wymaga czasu. Rosjanie w najczarniejszych snach nie mogli przypuszczać, że będą musieli „rozwijać się mobilizacyjnie" w czasie wojny prowadzonej od pół roku. 

Ale co to zmienia?

Słowo bałagan to za mało. Część kadry instruktorskiej została już ranna, zabita lub zaginęła na Ukrainie. Cześć jednostek, które mają być w trakcie powszechnej mobilizacji kompletowane, ogołocono ze sprzętu. I jak teraz „rozwinąć mobilizacyjnie" jednostkę, która po pół roku wojny pozbawiona jest kadry dowódczej i wyposażenia?

Bo w jednej jednostce nie ma połowy czołgów, w innej ciężarówek, a w jeszcze innej dowódców posłali na front?

Tak. Proces mobilizacji będzie niesamowicie zakłócony. Tak trudnej sytuacji Rosjanie nie mieli nawet w 1941 roku, bo wtedy zaczęli mobilizację wcześniej i Niemcy uderzyli mniej więcej w jednej trzeciej zrealizowanego harmonogramu. Obecna sytuacja - przy ich strukturze armii - jest chyba najgorsza z możliwych, bo ludzie, sprzęt i jednostki, które mają zapoczątkować mobilizację, zostały wykorzystane na Ukrainie. Jednostki „drugiej kategorii mobilizacyjnej" - czyli teoretycznie te lepsze z nowszym sprzętem - wcale go nie mają. 

Na papierze sprzęt jest, w realu nie ma?

Inaczej. On jest na papierze i zwykle jest też w realu. Stoją czołgi w hangarze, ale z tych czołgów wymontowano podzespoły. 

Po co?

Bo ktoś tam czegoś potrzebował. Pojazdy wojskowe - nawet jeśli nie są używane - powinny co jakiś czas trafiać do remontu. Rosjanie remontowali 280 czołgów rocznie. Tyle że te najnowsze czołgi z zerowym przebiegiem remontowano z wykorzystaniem czołgów przeznaczonych do mobilizacji. Ktoś wziął pieniądze za nowe części, a dostarczył stare wymontowane z sprzętu czekającego na wypadek wojny. Teraz okazuje się, że w czołgach przypisanych do jednostek mobilizacyjnych nie ma tak mało ważnych rzeczy jak silniki, przekładnie boczne, stabilizatory armat, celowniki, radiostacje. 

I co oni z tym fantem zrobią?

Będą mieli chaos. Zamiast przydzielać zmobilizowanych rezerwistów do ich jednostek, wyślą ich od razu na front. Mobilizacja przeprowadzona na czas jest w rosyjskim systemie ważna z jeszcze jednego powodu. Ich system zakłada, że zbierania zepsutego sprzętu z frontu i naprawianie go opiera się na zmobilizowanych rezerwistach. Ponieważ nie było dotąd mobilizacji, więc oni tych jednostek do napraw polowych w ogóle nie rozwinęli. Zignorowali to. I jest to jedna z głównych przyczyn, dlaczego tak słabo idzie im w Ukrainie. Stąd też te góry porzuconych czołgów, haubic, ciężarówek na trasach rajdów rosyjskich czołówek pancernych.

Bo skoro Ukraina nie jest prawdziwym państwem, to po co wysyłać tam porządnie rozwiniętą armię?

Zlekceważyli Ukraińców i zapłacili za to porażką operacji kijowskiej - niesamowitą, jeśli chodzi o historię wojskowości. 

No dobrze, ale jesteśmy teraz wiele miesięcy później. Nic z tym nie zrobili?

Zrobili. Ogołocili szeregi rezerwistów z techników, elektromonterów, spawaczy - zachęcali ich różnymi sposobami - i podczas walk na łuku Dońca Siewierskiego próbowali odtworzyć zdolności do ewakuacji i napraw sprzętu. W niewielkim stopniu to się udało, ale co z tego, skoro całkowicie posypała im się logistyka. Ukraińcy rozsmarowali ją na marmoladę dzięki wyrzutniom HIMARS. 

Logistykę? Czyli?

Krwioobieg każdej wojny, bo chodzi o dostawy amunicji, paliwa, części zamiennych, racji żywnościowych. Rosjanie bazowali na sieci dużych magazynów i na transporcie samochodowym, który wykorzystuje głównie siłę rąk ludzkich. To co w armiach NATO robi ciężarówka z HDS-em, który ładuje i rozładowuje kontener albo palety, potem jadą wózki widłowe, w Rosji robi stado pół-niewolników w mundurach, którzy muszą nosić wszystko z paki pojazdu. Wymaga to kilka razy więcej czasu i dziesięć razy więcej ludzi. Ukraińcy -  jak już dostali HIMARS-y - zniszczyli te duże magazyny za linią frontu, co spowodowało, że Rosjanie musieli magazyny odsunąć dalej i w dodatku zamiast jednego dużego zrobić piętnaście małych. To z kolei wymaga jeszcze więcej ludzi i więcej ciężarówek, których nie mają. Efekt jest taki, że system dostaw zaczął im się kompletnie sypać. Nie w takim stopniu, żeby przegrali wojnę, ale dość szybko tracili przez to możliwość prowadzenia jakichkolwiek działań. Powtórzę: ogłoszona przez Putina mobilizacja nie jest po to, żeby tę wojnę militarnie wygrać środkami konwencjonalnymi, ale żeby załatać najgorsze dziury i do końca się nie skompromitować. 

Czyli teraz Ukraińcy mogliby ich całkiem wypchnąć?

Nie tak szybko. W Charkowie Ukraińcy odnieśli oszałamiający sukces strategiczny, polityczny, to była wspaniała operacja, która kiedyś trafi do podręczników wojskowości. Ale Ukraińcy przeprowadzili też ofensywę w Chersoniu - nieudaną, o której milczą wszyscy wstydliwie. Propagandowo ta klęska została ubrana w opowieść, że chodziło tylko o zmylenie Rosjan, że ta ofensywa była udawana itp. Nie była udawana. Prawda jest taka, że działania prowadzono nawet większymi siłami niż ofensywę w Charkowie i skończyło się to horrendalnymi stratami ukraińskimi. Były brygady, które straciły ponad połowę stanu - głównie rannych, bo zabitych było na szczęście niewielu. To pokazuje, jak trudne może być prowadzenie działań ofensywnych. Jeżeli przeniesiemy to doświadczenie na następny etap wojny - na przykład wyobrazimy sobie próbę przerwania rosyjskiego korytarza z Krymu do Rostowa nad Donem - to tam problemy będą o rząd wielkości większe. Czy Ukraińcy mają teraz dość sił, żeby przeprowadzić kolejne tego typu operacje? Tak, ale jest to obarczone dużym ryzykiem.

Więc co dalej?

Niestety, wojna będzie trwać. I jeszcze będzie bardzo krwawo. A potem ruszą jakieś negocjacje. 

gazeta.pl