wtorek, 21 lutego 2023


Co roku, w rocznicę bitwy, która odparła nazistowski atak na ZSRR, miasto Wołgograd na krótko przemianowywane jest na Stalingrad — nazwę, jaką miało w czasach sowieckich. Podczas tegorocznych obchodów władze poszły jednak o krok dalej. Odsłoniły popiersie sowieckiego dyktatora Józefa Stalina i urządziły parady żołnierzy przebranych za tajną policję, chcąc podkreślić podobieństwa między przeszłością Rosji a jej teraźniejszością.

— To niewiarygodne, ale prawdziwe: znowu zagrażają nam niemieckie czołgi Leopard — powiedział prezydent Rosji Władimir Putin, który udał się do Wołgogradu, aby wygłosić przemówienie 2 lutego. — Ciągle musimy odpierać agresję kolektywnego Zachodu.

Wypowiedź Putina była pełna merytorycznych nieścisłości. Rosja walczy nie z Zachodem, lecz z Ukrainą, bo Kreml dokonał na nią inwazji. Niemieckie leopardy dostarczane do Kijowa pochodzą dopiero z lat 60. ubiegłego wieku i nie ma planu, by wjechały na terytorium Rosji.

Przypomnienie przez rosyjskiego prezydenta dawnych zwycięstw było jednak wymowne — stanowiło kwintesencję jego podejścia do uzasadnienia inwazji, która nie poszła zgodnie z planem. Jeśli trudno dziś władzom Rosji wyjaśnić teraźniejszość, odwołują się do przeszłości.

— Język historii zastąpił język polityki — powiedział Iwan Kuryła, historyk z Uniwersytetu Europejskiego w Petersburgu. — Jest on używany do wyjaśnienia tego, co się dzieje w prosty sposób, który Rosjanie rozumieją.

Putin od dawna nawiązuje do II wojny światowej — znanej w kraju jako wielka wojna ojczyźniana — w której według szacunków zginęło ponad 20 mln obywateli radzieckich.

Przywoływanie walki z Adolfem Hitlerem odwołuje się do rosyjskiej traumy i przedstawia kraj jako stojący po właściwej stronie historii. — Zostało to przekształcone w główną narrację, poprzez którą [Putin] przekazuje podstawowe idee tego, co jest dobre, a co złe, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem — powiedział Kuryła.

Zapowiedź Putina o jego pełnoskalowym ataku na Ukrainę nie była wyjątkiem. 24 lutego 2022 r. Rosjanie usłyszeli telewizyjne przemówienia, ogłaszające rozpoczęcie "specjalnej operacji wojskowej" w celu "demilitaryzacji" i "denazyfikacji" Ukrainy.

— Oficjalna narracja brzmiała: »w Ukrainie są faszyści, a my chcemy pomóc tamtejszym ludziom. Walczymy w imię wielkiej sprawy« — powiedziała Tamara Eidelman, ekspertka od rosyjskiej propagandy.

Rosjanie wydawali się jednak zdezorientowani. Na początku wojny jeden z mężczyzn został zapytany przez dziennikarzy z rosyjskiej strony internetowej 7×7 co oznacza "denazyfikacja". Jego odpowiedź brzmiała: "szacunek dla ludzi różnych grup etnicznych, dla różnych języków, równość wobec prawa i wolność prasy".

Inny rozmówca przedstawił następującą definicję: "Zniszczyć wszystkich, którzy nie są za normalnym, spokojnym życiem".

Przynajmniej termin "specjalna operacja wojskowa" okazał się nieco bardziej zrozumiały. Sugerował szybką, profesjonalną, ukierunkowaną ofensywę.

— Jest w tym pewna przyziemność — »tak, to będzie nieprzyjemne, ale szybko się tym zajmiemy« – powiedziała Eidelman, ekspertka od propagandy.

Tydzień po inwazji zmieniono rosyjskie prawo, aby pozwalało ono karać osoby postrzegane jako dyskredytujące rosyjskie siły zbrojne lub rozpowszechniające fake newsy, w tym poprzez użycie słowa "wojna".

W miarę jak "specjalna operacja wojskowa" przerodziła się w przedłużający się konflikt i nie dało się już dłużej naginać faktów do narracji Putina, Kreml stopniowo był zmuszany do zmiany swojej narracji.

Obrazy zbombardowanego szpitala położniczego w Mariupolu czy trupów na ulicach Buczy były odrzucane przez państwową propagandę jako fałszywki lub prowokacje — a do wiosny terminy "demilitaryzacja" i "denazyfikacja" praktycznie zniknęły ze sfery publicznej.

W przemówieniach i audycjach pojawiały się nowe uzasadnienia inwazji — takie jak chociażby twierdzenie, że Stany Zjednoczone opracowywały w Ukrainie broń biologiczną. W październiku Putin oświadczył, że jednym z głównych celów wojny było zapewnienie Krymowi, zaanektowanemu przez Rosję w 2014 r., stabilnych dostaw wody.

Odwołanie do historii pozostało jednak centralnym elementem wysiłków komunikacyjnych Putina.

II wojna światowa pozostaje ulubionym motywem przewodnim rosyjskiego prezydenta. W swoich historycznych porównaniach posuwa się jednak coraz dalej. W czerwcu odwołał się do kampanii Piotra Wielkiego, który chciał "odzyskać to, co należało do Rosji". Podczas październikowej ceremonii zgłoszenia roszczeń do czterech regionów Ukrainy odwołał się z kolei do Katarzyny Wielkiej.

— Co kilka miesięcy wysuwa się kolejną historię, jakby badano reakcję, patrzono, co się sprawdza — powiedział Kuryła.

Poszukiwanie historycznych paraleli nabrało również oddolnego charakteru, ponieważ nawet zwolennicy wojny szukają jej uzasadnienia. — Szczególnie wiosną i wczesnym latem próbowano zsowietyzować wojnę, ludzie machali czerwonymi flagami, próbując nadać jej sens przez ten pryzmat.

W mieście Syzrań pod koniec ubiegłego roku studenci zostali nagrani, gdy w hali sportowej pchali atrapy czołgów w ramach rekonstrukcji bitwy o Kursk z czasów II wojny światowej. Niedawno studenci prawa w Petersburgu wzięli udział w rzekomej inscenizacji procesów norymberskich, którą gubernator regionu pochwalił jako "aktualną" w świetle obecnej walki Rosji z nazizmem.

Przez cały czas Kreml starał się przedstawiać konflikt jako walkę z potężnymi zachodnimi interesami, które chcą wykorzystać Ukrainę do osłabienia Rosji — narracja ta stawała się coraz ważniejsza, gdy Kreml żądał większych poświęceń od rosyjskiej ludności, zwłaszcza poprzez kampanię mobilizacyjną we wrześniu.

— Już na długo przed lutym ubiegłego roku ludzie mówili nam: »Jesteśmy wciągani przez Zachód w wojnę, której nie chcemy, ale z której nie ma odwrotu« — powiedział Denis Wołkow, dyrektor niezależnego ośrodka badania opinii publicznej Centrum Lewady.

Dodał, że nastroje te są powszechne od lat dziewięćdziesiątych i dodatkowo napędzane rozczarowaniem z powodu osłabienia pozycji Rosji po zimnej wojnie. — To, co obserwujemy dzisiaj, jest kulminacją tego poczucia rozczarowania, niezrealizowanych złudzeń, szczególnie wśród osób powyżej 50. roku życia — powiedział.

Wraz ze zbliżającą się rocznicą wojny narracja po raz kolejny musi zostać dostosowana do zmienionych okoliczności.

Nawet gdy setki osób w Rosji są ścigane na podstawie przepisów o cenzurze wojennej, przejęzyczenia urzędników wysokiej rangi, takich jak minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow — a w grudniu nawet sam Putin — sprawiły, że idea "wojny" stała się mniejszym tabu.

— Odchodzimy od specjalnej operacji wojskowej w kierunku świętej wojny... przeciwko 50 krajom zjednoczonym przez satanizm — powiedział w styczniu w swoim programie propagandysta Władimir Sołowjow.

Według Centrum Lewady Rosjanie spodziewają się, że wojna potrwa jeszcze pół roku lub dłużej. — Większość trzyma się na uboczu i biernie popiera wojnę, o ile nie dotyka ich ona bezpośrednio — powiedział Wołkow, ankieter.

Tymczasem doniesienia o zachodnich dostawach broni zostały wykorzystane do wzmocnienia argumentu, że Rosja walczy z Zachodem pod parasolem NATO — już nie w sensie ideologicznym, ale dosłownym.

— Rok wojny zmienił nie same słowa, które są wypowiadane, ale to, co oznaczają w prawdziwym życiu — powiedział Kuryła. — To, co zaczęło się jako historyczna metafora, jest podsycane przez faktycznie przelaną krew.

W gazetach Rosjanie znajdą szczegółowe opisy, pokazujące, że zachodni sojusznicy Związku Radzieckiego w czasie II wojny światowej byli w rzeczywistości przez cały czas nazistowskimi sympatykami — to kolejny recykling motywu z rosyjskiej historii.

— Podczas zimnej wojny można było znaleźć karykatury przedstawiające zachodnich przywódców, takich jak prezydent Eisenhower w faszystowskim stroju i hełmie NATO — powiedziała Eidelman, ekspertka od rosyjskiej propagandy.

— Takiego poziomu nienawiści i agresywnego nacjonalizmu nie widziano od późnego okresu stalinowskiego — dodała.

Trzy dni przed rocznicą inwazji Putin wygłosił kolejne przemówienie. — Nie da się pokonać Rosji na polu walki, więc są ataki informacyjne. Wybierają młode pokolenie, cały czas kłamią, przekręcają fakty historyczne, atakują naszą kulturę, rosyjską cerkiew — powiedział.

Istnieje jednak pewien limit tego, w jakim stopniu rosyjski prezydent może napełniać swoich poddanych entuzjazmem dla minionej chwały swojego kraju.

W Wołgogradzie propozycje zmiany nazwy miasta na Stalingrad nie powiodły się. Sondaże pokazują, że zdecydowana większość mieszkańców jest przeciwna takiej inicjatywie.

Jeśli chodzi o przyjęcie przeszłości, Rosjanie są wciąż o krok za swoimi przywódcami.

onet.pl/Politico

Tak więc Peterhof zdobyła tylko jedna niemiecka 1. dywizja piechoty. Żukow pisał w rozkazie nr 0043: „Przed frontem 8. Armii działają jednostki jednej–dwóch dywizji piechoty”.

Radzieckie oddziały na liczącym 50 km długości i 35 km głębokości terenie działań bojowych wspierały silnym ogniem artyleryjskim 12–calowe działa liniowców „Marat” i „Oktiabrskaja  Rewolucyja”, artyleria fortów Krasnaja Górka i Sieraja Łoszad’, 180–mm działa krążowników i 130–mm niszczycieli, 11. (356–mm) i 18. (305–mm) baterie kolejowe, pociągi pancerne nr 7 „Bałtijec” i nr 8 „Za Rodinu”. Zarówno wojsk, jak i sprzętu było nawet więcej niż potrzeba. Od 16 do 18 września flota przeprowadziła operację przerzucenia z Oranienbaumu do Leningradu 125. i 268. dywizji strzeleckiej i 47. pułku artylerii korpuśnej, które zostały uznane za rezerwę frontu; w drugiej połowie października wycofano jeszcze sześć dywizji. A blokadą przyczółka i odpieraniem prawie codziennych ataków i kontrataków radzieckich zajmowały się w 1941 r. tylko dwie niemieckie dywizje piechoty. I w 1942 r., i w 1943 r. także one...

Od Uricka do południowego krańca Pułkowa operowały trzy dywizje niemieckie. Przeciwstawiało się im siedem dywizji radzieckich: 44. (była 3 dywizja gwardyjską Armii Ochotniczej), 21., 56. (b. 7. dywizja AO), 189. (b. 6. dywizja AO) i 13. (b. 5. dywizja AO), 6. i 7. dywizja strzelecka oraz 123. i 124. brygada pancerna 42. armii, rozlokowane w dwóch rzutach. Działania bojowe wojsk Fiediuninskiego aktywnie wspierała artyleria Leningradzkiej Obrony Morskiej, wzmocniona 12. i 19. baterią kolejową.

Marsz. Żukow potwierdzał, że tylko na 17–kilometrowym odcinku Ligowo–Pułkowo i tylko do bezpośredniego ognia wystawiono 529 dział. W rejonie Kołpina operowało 441 dział, wśród nich 300 luf bezpośrednio wycelowanych w nieprzyjaciela.

A właściwie po co wycelowywać działa bezpośrednio? Po to, by choć czasem trafić w cel. Do prowadzenia ognia z pozycji zamkniętych koniecznie potrzebne są niezawodne środki łączności, rozpracowane parametry, wyszkoleni zwiadowcy umiejętnie korygujący ostrzał. Tego wszystkiego nie było, i właśnie dlatego na 100 wystrzelonych pocisków trafiały po 2–3, co stało się przyczyną wiecznego „głodu amunicji”.

Dlatego też działa (czasem nawet potężne) nierzadko całymi dywizjonami, a nawet pułkami artyleryjskimi, wytaczano na otwarte pozycje wręcz na pierwszą linię. Każda załoga widziała swój cel i pracowała samodzielnie, strzelając do wroga praktycznie z „pojedynkowego” dystansu. Przy tym były nieuniknione straty w ludziach i sprzęcie, za to celność wzrastała do 8,5%. Artylerzyści nazywali bezpośrednie strzelanie: „Żegnaj Ojczyzno!”; było jeszcze inne określenie, niestety nienadające się do powtórzenia.

A tymczasem „wrogie dowództwo”, w odróżnieniu od radzieckiego, według obserwacji płk. Gieorgija F. Odincowa (1900–1972), przyszłego marszałka ZSRR, „chroniło swoją artylerię, baterie nieprzyjaciela prowadziły ogień głównie z pozycji ukrytych i nie były wystawiane na ogień bezpośredni”.

Gen. Fiediuninski chełpił się później: 
Bez względu na to, że sił mieliśmy mało, nieprzyjaciel mocno odczuwał nasze uderzenia. Nie pozwoliliśmy mu wycofać z frontu i przerzucić pod Moskwę, gdzie faszyści rozwijali ofensywę, ani jednej dywizji… Aż do połowy października trwały walki w rejonie Uricka, koło szosy do Peterhofu i o sowchoz «Proletarskij trud». I walki te stały się dla nas dobrą szkołą…

W armii było wtedy wielu dowódców powołanych z rezerwy, nie mających właściwego przygotowania wojskowego i doświadczenia w dowodzeniu. Wyróżniali się oni odwagą, byli oddani Ojczyźnie, ale w ich działaniu dawał znać o sobie brak doświadczenia wojskowego.

Jest interesujące, że dowódcom fińskim, którzy spokojnie i z minimalnymi stratami powrócili na swoją linię Mannerheima, o którą w krwi i znoju Armia Czerwona walczyła zimą 1939/1940 r. przez trzy miesiące, doświadczenia wojskowego całkowicie wystarczało, a bohaterowie Chałchyn–gołu ciągle jeszcze uczyli się, nabierając doświadczenia.

Na rubieży Tosny kontynuowała „naukę” 4. dywizja Armii Ochotniczej. I tam rozkazy do ataku przychodziły jeden za drugim — z tymi samymi zadaniami i tymi samymi siłami: 
21 września: „4. dywizja AO — zdobyć Iwanowskoje i Pokrowskoje, wypchnąć nieprzyjaciela z rowu przeciwczołgowego na południe od Kotlina”;
23 września: „4. dywizja AO — zdobyć rów przeciwczołgowy w okolicy kolonii kotlińskiej, przeprawami do Ust’ — Tosno”;
25 września: „86. dywizja (była 4. dywizja AO) — zdobyć rów przeciwczołgowy, sforsować rzekę Tosnę, zdobyć Iwanowskoje”.

Ten rów zaczynał się w przysiółku Jam–Iżora przy szosie do Moskwy, przecinał linie kolejowe „Oktiabrską” i „Kirowską”, by za fabryką „Lenspirtstroj” zakończyć się na brzegu Newy. Tylko 2,5 km północnego odcinka rowu, do drogi gruntowej prowadzącej do miejscowości Iwanowskoje, znajdowało się w rękach radzieckich. Pozostałe 8,5 km do samej szosy było we władaniu Niemców.

Pod koniec miesiąca do szturmu na ten rów dołączyły swe wysiłki 268. i 125. dywizje strzeleckie, wycofane z walk pod Oranienbaumem. Tym wszystkim siłom przeciwstawiała się 122. dywizja piechoty gen. Macholza. Na prawo od Kotlina do Pułkowa z podobnym skutkiem walczyły ze 121. dywizją piechoty nieprzyjaciela 168., 90. i 70. dywizja strzelecka, 84. i 86. batalion czołgów 55. Armii. Straty tej armii tylko na odcinku od Kołpina do Newy we wrześniu 1941 roku wyniosły ponad 17 tys. ludzi. Dywizja płk. Bondariewa w walkach o Słuck straciła 7477 żołnierzy — prawie cały skład osobowy.

Żukow pochwalił tę dywizję w swoich pamiętnikach, jako „szczególnie wyróżniającą się”. Atakującym bez przerwy dywizjom niezmiennie dodawało „wiary we własne siły” siedem batalionów karabinów maszynowych i artylerii oraz cztery oddziały zaporowe rozwinięte w drugiej linii armii.

I to właśnie niedołęstwo dowódców już od 60 lat jest przedstawiane jako wielkie zwycięstwo wielkiego geniusza strategicznego. Czy było zwycięstwo? Było niewątpliwie. Ale czy wódz naprawdę ma się czym chwalić?

Nawiasem mówiąc, wielkie straty i jednocześnie niedostateczna „siła przebicia” w ataku radzieckich dywizji były wręcz przewidziane w regulaminie wojskowym. Opracowujący go generałowie, fantazjując na temat przyszłej wielkiej wojny, widocznie uznawali za uwieńczenie ataku walkę na bagnety mas piechurów:
„Po to karabin ma kolbę, by walić faszystę w mordę!”
„Bagnetem kłuj faszystę, wygoń go z ziemi ojczystej!”

Dywizja strzelecka, której wyznaczano do ataku pas szerokości kilometra, ustawiała swoje pułki w dwóch szeregach, pułk strzelecki ustawiał trzy bataliony jeden za drugim. Dopiero ponad rok wojny uświadomił, że:

Wskutek tego radziecka dywizja strzelecka w szyku bojowym miała w pierwszym rzucie 8 kompanii strzelców z posiadanych Pozostałych 19 kompanii rozciągało się za pierwszym rzutem do dwóch km w głąb, pokrywając pole walki idącymi ramię w ramię szeregami i tym samym całkowicie pozbawiając się możliwości pełnego wykorzystania swojej siły ognia.

W rezultacie mamy po pierwsze, wyjątkowo duże, niczym nie usprawiedliwione straty w ludziach i w sile ognia po ostrzale artyleryjskim, moździerzowym i atakach lotnictwa nieprzyjaciela, ponoszone głównie przez pododdziały drugiego i trzeciego rzutu jeszcze przed przystąpieniem do walki, w wyniku czego nasze ataki często załamują się już na pierwszym etapie, i po drugie, mamy wymuszoną bezczynność ponad jednej trzeciej siły ognia całej dywizji piechoty.

Przy tym pododdziały drugiego i trzeciego rzutu, biorące na siebie podstawowy ogień moździerzy, artylerii i lotnictwa nieprzyjaciela, aby uniknąć wielkich strat, są zmuszone do jak największego zbliżenia się do kolumn idących w pierwszej linii, a więc — z tej samej przyczyny — do zmieszania się z ich szykami bojowymi. To zaś prowadzi do nieuniknionego przemieszania się pierwszego rzutu z następnymi i przekształcenia ich w tłum, jak również pozbawia możliwości dowodzenia nimi.

Postawimy z tyłu „oddziały zaporowe” i mamy w ten sposób osławiony „rosyjski atak”. Dla nieprzyjaciela tego rodzaju taktyka jest po prostu podarunkiem. Przecież Niemcy za najważniejszy cel uważali nie zajęcie terenu, ale właśnie likwidowanie sił żywych. Daremnym wysiłkiem jest jednak poszukiwanie u Żukowa jakichkolwiek rozważań o taktyce walki. Myślał on w sposób nieskomplikowany, że wszystkiego powinno być dużo.

W rozmowie z marsz. Szaposznikowem 14 września Gieorgij Żukow narzekał, że przyjął na Froncie Leningradzkim zaledwie 268 samolotów, ale jakoś „zapomniał” o 287 samolotach Floty Bałtyckiej (w tym 170 myśliwcach, 61 bombowcach i maszynach szturmowych) i prawie 300 myśliwcach 7. korpusu lotnictwa, regularnie osłaniających działania wojsk frontu oraz szturmujących nieprzyjaciela.

Przedsiębiorstwa leningradzkie od lipca do grudnia 1941 r. wyprodukowały 713 czołgów, 480 pojazdów opancerzonych, 58 pociągów pancernych i opancerzonych stanowisk ogniowych, ponad 3 tys. armat pułkowych i dział przeciwpancernych, około 10 tys. moździerzy, ponad 3 mln pocisków i min. To wszystko trafiło na front praktycznie natychmiast. Od końca sierpnia, na mocy decyzji Państwowego Komitetu Obrony, cała produkcja pancerna przedsiębiorstw w mieście pozostawała do dyspozycji Frontu Leningradzkiego.

Dlatego tracąc bezpowrotnie w sierpniu 273 czołgi i 55 pojazdów opancerzonych, a we wrześniu analogicznie — 262 i 43, na początku października Front Leningradzki miał 339 czołgów (połowę z nich stanowiły ciężkie KW i T–34) oraz 162 samochody pancerne. Na bazie 1. dywizji pancernej utworzono 123. samodzielną brygadę czołgów (46 jednostek KW), a z 24. dywizji pancernej i innych oddziałów sformowano 124. i 125. brygadę czołgów. Ta ostatnia wyróżniała się uzbrojeniem; posiadała 26 maszyn KW i 11 dział samobieżnych kalibru 76 mm, wyprodukowanych na bazie czołgu T–26. We wrześniu utworzono jeszcze 7 samodzielnych batalionów czołgów bezpośredniego wsparcia piechoty.

Flota Bałtycka wydzieliła do współdziałania z wojskami lądowymi 345 luf artylerii morskiej kalibru od 100 do 406 mm. Ostrzelały one nieprzyjaciela ponad 25 tys. pocisków. Do systemu obrony przeciwlotniczej Leningradu włączono 349 dział zenitowych tej floty. Z okrętów zeszło do walk na lądzie 68 tys. marynarzy.

Dowództwo niemieckie jasno zdawało sobie sprawę ze znaczenia dla obrony Leningradu tej floty, a zwłaszcza jej potężnej artylerii. W związku z tym podjęło w drugiej połowie września operację powietrzną, mającą na celu zniszczenie sił morskich bazujących w Kronsztadzie. Okręty Floty Bałtyckiej stały się głównym celem dla 2. eskadry lotnictwa szturmowego, dowodzonej przez płk. Oskara Dinorta.

Pierwszego ataku na Kronsztad dokonała 19 września grupa 50 bombowców Ju–87. Później odbyły się zmasowane naloty 21, 22, 23 i 27 września. Towarzyszył im ostrzał artyleryjski okrętów stojących na Newie, w porcie i w kanale morskim. Liczne radzieckie działa zenitowe odpowiadały gęstym ogniem zaporowym. Najbardziej utytułowany as lotnictwa bombowego Trzeciej Rzeszy Hans Rudel wspomina: „Obrona była wręcz zabójcza, nigdzie później podczas wojny nie widziałem czegoś podobnego”. Ale nic nie mogło powstrzymać pilotów sztukasów, weteranów kampanii polskiej, francuskiej i bałkańskiej oraz bitwy o Kretę. 

Bezpośrednimi trafieniami bomb zatopili oni okręt–lider „Mińsk”, niszczyciel „Stierieguszczyj”, dozorowiec „Wichr”, okręt podwodny M–74, trałowce nr 31, 33 i 53, transportowiec i holownik. Uszkodzone zostały — liniowiec „Oktiabrskaja Rewolucyja”, w który pikujące sztukasy wpakowały 6 bomb, krążownik „Kirow”, stawiacze min „Silnyj”, „Gordyj” i „Grozjaszczyj” oraz szereg innych okrętów i statków.

Na liniowcu „Marat”, w wyniku trafienia dwiema 500–kilogramowymi bombami, wybuchł zapas amunicji. Eksplozja oderwała całą dziobową część okrętu do 52 wręgi, wraz z wielopiętrową nadbudówką i pierwszym kominem. Pozostała część osiadła na dnie portu w Kronsztadzie. Zginęło 326 członków załogi, w tym dowódca okrętu kmdr por. P. K. Iwanow i jego zastępca kmdr ppor. W. S. Czufistow.

Mimo to, pozbawiony jednej trzeciej kadłuba, możliwości poruszania się i zdolności bojowej, były liniowiec nadal znajdował się na liście floty jako „okręt liniowy” aż do września 1951 r., kiedy oficjalnie przemianowano go na „nieruchomy statek szkoleniowy”.

Nawet taki niepoprawny optymista jak adm. Tribuc przyznał, że Flota Bałtycka poniosła wtedy ciężkie straty. Tylko marsz. Żukow, który zdążył zostać i szefem Sztabu Generalnego, i ministrem obrony, do końca życia nie rozumiał, do czego w ogóle jest potrzebna flota; sądził, że krążownik — to coś w rodzaju pływającego pociągu pancernego i autorytatywnie oświadczył w swych pamiętnikach: „Flota nie poniosła istotnych strat”.

Bardziej zrozumiałe, w sensie wojny propagandowej, jest oświadczenie radzieckiego Biura Informacyjnego z 24 września. W odpowiedzi na zadziwiająco dokładne podsumowanie przez dowództwo niemieckie sukcesów swojego lotnictwa biuro to opublikowało dziarskie sprostowanie pod tytułem Faszystowskie łgarstwo o stratach radzieckich. Czytamy w nim:
„Faszystowskie baśnie — niech je piorun trzaśnie «Zawszeni są żołnierze Hitlera — Goebbels kłamie jak cholera»”,
Niemiecka agitacja była równie lotna:
„Bij Żyda–politruka, jego morda cegły szuka”.
Miał rację Ł. Osipow zauważając:
I nasi partyjniacy, i niemieccy są dokładnie jednakowi, mają tak samo ograniczone horyzonty i takie same braki w wykształceniu.
Tylko Niemcy są lepiej odżywieni i mają czyściejsze kołnierzyki.

25 września feldmarsz. von Leeb był zmuszony do zakomunikowania Berlinowi, że nie jest w stanie kontynuować działań ofensywnych tylko siłami, jakimi dotychczas dysponuje. Następnego dnia wyraził zwątpienie co do możliwości utrzymania Szlisselburga przez 39. korpus zmotoryzowany oraz uznał, że sytuacja jest kryzysowa. Większość jednostek niemieckich straciła pod Leningradem 60–70% żołnierzy i uzbrojenia, co pozbawiło je możliwości prowadzenia dalszych działań ofensywnych w celu zdobycia miasta.

(...)

Od 29 września lotnictwo niemieckie przerwało naloty na obiekty w Kronsztadzie, pozostawiając je artylerii. Do tego czasu Flota Bałtycka straciła połowę jednostek bojowych: zatonął liniowiec „Marat”, krążownik „Pietropawłowsk”, okręt–lider „Mińsk”, 13 niszczycieli, 20 okrętów podwodnych, 4 okręty patrolowe, stawiacz zagród podwodnych i 26 trałowców.

Tak skończył się pierwszy i jedyny szturm na miasto. Odparto go płacąc wysoką cenę. Od 23 sierpnia do 30 września wojska Frontu Leningradzkiego straciły 116 tys. żołnierzy, wśród nich 65 tys. uznano za zaginionych. Straty osobowe nieprzyjaciela — strony atakującej — były co najmniej pięć razy mniejsze. Ale bal, zaplanowany przez Leeba w hotelu „Astorija”, trzeba było odwołać.

Tak naprawdę Hitler, uwzględniając doświadczenia z walk o Madryt i Warszawę, od samego początku był przeciwnikiem bezpośredniego szturmu na Leningrad. Uważał, że walki uliczne w wielkim mieście, przekształconym w twierdzę, podzielonym na ogniska oporu, posiadającym  rozwiniętą sieć podziemnych połączeń, mnóstwo kanałów i solidnych, murowanych gmachów, w których mogą ukrywać się stanowiska ogniowe i pozycje snajperskie, przygotowanych do obrony ze wszystkich stron, osłoniętych zasiekami i minami–pułapkami, gdzie w zaułku nawet nie wyszkolonemu bojownikowi wystarczy butelka z „koktajlem Mołotowa”, by spalić czołg czy inny pojazd pancerny — takie walki w mieście mogą „zetrzeć w proch” nie tylko dywizje, ale nawet całe korpusy.

Wladimir Bieszanow - Obrona Leningradu s.103-109