piątek, 29 października 2021


W 2017 roku dziennikarskie śledztwo w Danii wykazało, że H&M tylko w tym kraju spala 12 ton, nowych, nigdy nieużywanych ubrań. H&M temu zaprzeczyło, ale to nie było pierwsze takie doniesienie. Wcześniej „The New York Times” opisywał, jak nowe, niesprzedane ciuchy są wrzucane do worków i cięte. „Przy tylnym wejściu na 35. ulicy, czekając na wywóz śmieci, leżały worki z ubraniami, które wydawały się nigdy nie być noszone. Aby mieć pewność, że nigdy nie będą noszone ani sprzedawane, ktoś pociął większość z nich nożami do pudełek lub brzytwą” – pisał dziennikarz NYT. Sprawa nie dotyczyła wyłącznie H&M – trochę dalej na tej samej ulicy znaleziono władowane do worków bluzy, spodnie i koszulki, które nie sprzedały się w sklepie sieci supermarketów Wallmart.

„Palenie i cięcie to dwa najczęstsze sposoby” – mówił w rozmowie z portalem Vox Tim Rissanen, profesor projektowania mody i zrównoważonego rozwoju w Tishman Environment and Design Center. „Trzecią opcją jest po prostu składowanie na wysypiskach, ale większość firm przeprowadza spalanie, aby móc twierdzić, że spalarnie wytwarzają energię. Na przykład Burberry upiera się, że przetwarza ubrania na energię, ale nie wspomina o tym, że energia odzyskiwana ze w ten sposób w najmniejszym stopniu nie rekompensuje energii, jaką trzeba było zużyć do produkcji ubrań” – tłumaczył.

W 2018 roku niemieckie media podały, że Amazon niszczy produkty zwracane przez konsumentów. Jedna z pracowniczek opowiedziała dziennikarzom, że dziennie musiała niszczyć produkty warte dziesiątki tysięcy euro. W tym roku brytyjskie ITV odkryło, że ten proceder dotyczy również magazynów w Szkocji. „Praktyka niszczenia niesprzedanych rzeczy nie jest nowa” – komentował Greenpeace UK. „Marki fast fashion od dawna palą i niszczą niesprzedane lub zwrócone ubrania. Tak naprawdę, wiele korporacji ma problem ze zbyt dużą produkcją. To często prowadzi do szokującego marnowania. Nadmierna produkcja zostawia ślad w środowisku”.

Odpowiedź na to pytanie jest wbrew pozorom wielowątkowa i trudna. Po pierwsze: produkcja ubrań emituje ogromne ilości CO2 do atmosfery, przyczyniając się do kryzysu klimatycznego. Im więcej ciuchów wytwarzamy, tym, oczywiście, wyższe emisje.

Na stronie Parlamentu Europejskiego możemy przeczytać, że przemysł odzieżowy jest odpowiedzialny za 10 procent globalnych emisji gazów cieplarnianych – to więcej niż łączne emisje z międzynarodowego ruchu lotniczego i żeglugi.

Europejska Agencja Środowiska wylicza, że produkcja wszystkich zakupionych w UE tekstyliów generuje rocznie 654 kg ekwiwalentu CO2 na osobę (CO2e to uniwersalna jednostka do pomiaru gazów cieplarnianych). Żeby pokazać skalę: średnia roczna emisja CO2 na osobę wynosi 5 ton. W UE produkcja i zużywanie tekstyliów jest na piątym miejscu największych źródeł emisji CO2 związanych z konsumpcją – tuż za transportem i produkcją żywności.

Organizacja World Research Institute podaje, że wyprodukowanie jednej pary jeansów generuje takie emisje, jak 130-kilometrowa trasa samochodem. Do wytworzenia jednej koszulki potrzeba aż 2,7 tys. litrów wody. To tyle, ile człowiek wypija przez dwa i pół roku.

(...)

Co więcej, EEA podkreśla, że do wytwarzania tekstyliów używa się 3,5 tys. substancji chemicznych. 750 z nich uznaje się za niebezpieczne dla ludzi, a 440 – szkodliwe dla środowiska. Przykład? Formaldehyd, który nadaje tkaninom gładkość. Jednocześnie może uczulać, a w większych stężeniach nawet przyczynić się do rozwoju nowotworów.

Szacuje się, że 20 proc. globalnego zanieczyszczenia wód jest związane z produkcją i farbowaniem ubrań.

Najgorzej jest m.in. w Bangladeszu, Etiopii, Indiach i Pakistanie. Czyli tam, gdzie marki fast fashion szyją swoje kolekcje. W samym Bangladeszu trzy rzeki są określane jako „biologicznie martwe”. Ścieki z produkcji ubrań tak je zanieczyściły, że praktycznie nie zawierają tlenu, więc żadne życie nie może się w nich rozwijać. Już kilka lat temu szacowano, że w 2021 roku przemysł odzieżowy wypuści do rzek w Bangladeszu prawie 350 m3 ścieków, pełnych m.in. ołowiu, arsenu i rtęci.

(...)

Chemiczne są nie tylko dodatki i farby, ale same materiały. Ponad połowę wyprodukowanych w 2019 roku materiałów stanowił poliester. Jest to syntetyczne włókno z tworzywa sztucznego wytwarzane w bardzo energochłonnym procesie. Bazą do jego produkcji jest ropa naftowa i jej pochodne. Dokładnie tak samo powstają plastikowe butelki. Alice Wilby, reprezentująca ruch Extinction Rebellion, mówiła w rozmowie z „The Independent”: „Użycie paliw kopalnych do produkcji poliestru niesie ze sobą inne szkodliwe problemy, w tym wycieki ropy, emisje metanu i utratę bioróżnorodności”. Poliester, podobnie jak inne syntetyki – rzadziej używane nylon i akryl – oczywiście nie jest biodegradowalny. Można go recyklować.

W takim razie może lepsza będzie naturalna bawełna? Odpowiedź brzmi: niestety nie. Z jej produkcją również wiąże się masa problemów – pracowniczych (o czym była mowa w pierwszej części tekstu) i środowiskowych. Przede wszystkim, uprawa bawełny pochłania ogromne ilości wody. Co więcej, na plantacjach wykorzystuje się w pestycydy i toksyczne chemikalia. Niektóre dane mówią o tym, że aż 1/6 światowego zużycia pestycydów dotyczy właśnie uprawy bawełny. „Bawełna jako uprawa sieje spustoszenie zarówno wśród ludzi, jak i planety, jeszcze zanim zostanie zamieniona w odzież” – mówiła w „The Independent” Alice Wilby. WHO potwierdza, że w krajach rozwijających się tysiące osób cierpi na powikłania związane z wdychaniem chemikaliów – nowotwory i poronienia.

oko.press

Wielkie imperia kolonialne nie mogłyby powstać bez zastępów "tubylczych" formacji wojskowych. Dzięki nim – żołnierzom rekrutującym się z arabskich, afrykańskich i azjatyckich ludów – europejskie potęgi poszerzały zamorskie terytoria, a następnie utrzymywały nad nimi panowanie. W różnych okresach i natężeniu wykorzystywali je między innymi Brytyjczycy, Niemcy, Włosi, ale przede wszystkim Francuzi.

Do 1914 roku zarządzane z Paryża terytoria, łącznie z metropolią, rozciągały się na powierzchni ponad 10 mln kilometrów kwadratowych, a zamieszkiwało je około 100 mln ludzi. W cieniu trójkolorowych sztandarów znalazły się między innymi polinezyjskie archipelagi, Madagaskar, znaczna część Indochin oraz większa część Afryki Zachodniej i Maghrebu. Pod nimi przeciwko chińsko-wietnamskim siłom w Tonkinie w latach 80. XIX wieku walczyli za Francję algierscy żuawi. Senegalscy strzelcy zaś u boku białych żołnierzy uczestniczyli w podboju Dahomeju i Madagaskaru w następnej dekadzie.

Kolonialne oddziały były dowodzone przez garstkę francuskich oficerów i podoficerów. Po dziesięcioleciach gromadzenia obserwacji podkomendnych z różnych podbitych nacji na początku XX wieku stworzyli oni klasyfikację "ras wojowników", czyli uszeregowali grupy etniczne wedle ich przydatności na polu walki.

"Tunezyjczycy są zniewieściali, Algierczycy męscy, ale to Marokańczycy są urodzonymi żołnierzami" – głosiło popularne powiedzenie wśród francuskich wyższych szarż. Jeszcze mniej subtelnie, w rasistowskim duchu epoki opisywano mieszkańców Afryki Subsaharyjskiej. Ogólnie uważano ich za prymitywne istoty – nadpobudliwe seksualnie, okrutne i niezdolne do racjonalnego myślenia. Niemniej w niektórych ludach dostrzegano większy potencjał niż w innych.

Wojskowi szczególnie cenili nacje z francuskiej Afryki Zachodniej, zamieszkujące tereny takich dzisiejszych państw, jak Senegal, Mali i Burkina Faso. Najwyżej w ich rankingu znajdowali się Bambarowie – jako "odważni i lojalni" – oczko niżej sklasyfikowano Wolofów – "inteligentnych, sprytnych, ale często próżnych". Ale innymi rekrutami, jak Tukulerzy lub Fulanie, też nie pogardzano. To z nich zaczęto już w latach 50. XIX wieku formować kolonialne oddziały zbiorczo określane mianem strzelców senegalskich.

Z punktu widzenia decydentów w metropolii takie rozwiązanie miało wiele korzyści. Przede wszystkim koszty wyszkolenia, wyekwipowania i żołdu dla czarnoskórego żołnierza były o połowę niższe niż w przypadku poborowego z Bretanii czy z Artois. Ponadto Afrykanie, co naturalne, dużo rzadziej padali ofiarą chorób tropikalnych. Dlatego Francuzi wykorzystywali strzelców senegalskich głównie do służby w garnizonach i kampanii na obszarze im najbliższym, tj. na terenie Afryki Zachodniej i Środkowej. Sporadycznie angażowano ich w operacje na innych frontach działań, na przykład w Maroku lub Madagaskarze.

gazeta.pl

Pierwsze poważne plany budowy pompowych magazynów energii powstały już w latach międzywojennych. Zespół inżynierów pod kierownictwem późniejszego prezydenta Gabriela Narutowicza proponował budowę elektrowni szczytowo-pompowych na górze Żar i w Niedzicy. Ambitne plany pokrzyżował Wielki Kryzys i II Wojna Światowa. Po wojnie energetyka rozwijała się w błyskawicznym tempie, a zużycie prądu rosło nawet o kilkanaście procent rocznie. Oprócz masowej budowy elektrowni węglowych wrócił pomysł gromadzenia nadwyżek prądu na czas największego zapotrzebowania. Większość elektrowni szczytowo-pompowych w Polsce pochodzi właśnie z tego okresu. Kryzys lat 80. XX wieku i późniejsza transformacja ograniczyły zużycie prądu znacznie poniżej wcześniejszych prognoz. Infrastruktura wybudowana w okresie PRL okazała się wystarczająca, a potencjał istniejących magazynów energii jest obecnie wykorzystywany tylko częściowo. Niektóre elektrownie wodne jak np. Niedzica są uruchamiane do pracy pompowej okazjonalnie, a ich zbiorniki pełnią głównie funkcję przeciwpowodziową.

Elektrownie szczytowo-pompowe to najczęściej spotykane magazyny energii elektrycznej na świecie. Na całym globie jest ich ok. 400 (działających lub w trakcie budowy) o łącznej mocy ponad 160 GW. Najwięcej (47 GW) znajduje się w Europie, następne miejsca zajmują Chiny, Japonia i USA. Podobnie jak w Polsce, w USA i w zachodniej Europie najwięcej powstało ich w latach 70. i 80. XX wieku.

Elektrownie szczytowo-pompowe pozostają jedną z najbardziej opłacalnych metod magazynowania prądu. Podczas procesu spuszczania wody odzyskuje się 70-85% włożonej energii. Raz wybudowany obiekt pozostaje w służbie co najmniej kilkadziesiąt lat, a koszty eksploatacyjne są stosunkowo niskie. Pod koniec czerwca PGE poinformowało o pomyśle wznowienia zawieszonej w 1982 roku budowy elektrowni w Młotach w Kotlinie Kłodzkiej. Koszt dokończenia obiektu o mocy 750 MW szacuje się na ok. 4 mld zł. To cena niższa niż dla bloku węglowego o tej samej mocy i nieco tylko wyższa od elektrowni na gaz ziemny. Po wyborach temat ucichł, być może z powodu obniżonych przez pandemię prognoz wzrostu gospodarczego.

Magazyn energii może posłużyć do stabilizacji pracy źródła wytwórczego. W niemieckim Gaildorf technologię szczytowo-pompową połączono z elektrownią wiatrową. Cztery górne zbiorniki o pojemności 40 000 m3 każdy stanowią jednocześnie fundament najwyższych w owym czasie turbin wiatrowych. Wiatraki o wysokości 246 metrów (niewiele wyższej od Pałacu Kultury) dostarczają energię do sieci lub w razie niskiego zapotrzebowania pompują wodę. Magazyn pozwala na pracę z maksymalną mocą przez cztery godziny bezwietrznej pogody. Dolny zbiornik na wodę znajduje się w położonej niżej dolinie rzeki Kocher.

wysokienapiecie.pl

Nagle uświadamiam sobie, że jestem tu już bardzo długo, więc czym prędzej zadaję pytanie, które od pewnego czasu krąży mi po głowie: czy Aldrin wciąż cierpi na depresję? Odpowiedź rozpoczyna z wahaniem.

– Nie, czasami… no… mam czegoś trochę dość i postanawiam uciec i nie zwracać uwagi, a potem jest mi trudno wrócić i znowu nabrać rozpędu. Ach. Hm. Chyba jest w tym jakaś kwestia upojenia sukcesem i przygnębienia porażką, i ona nigdy się nie skończy. Niektórzy są dość stabilni i radzą sobie z jednym i drugim. Na innych bardziej wpływają przytrafiające się sytuacje. A dostrzec jasną stronę gównianych sytuacji to wyzwanie!

Głęboki śmiech – Aldrin z rozbawieniem mruży powieki. Na moich oczach jakby młodniał o trzydzieści lat. Znów wytrąca mnie z równowagi jego szczerość.

– Jest taka cecha depresji, którą znają ci, co jej doświadczyli, że kiedy to się dzieje, wydaje ci się, że nigdy się nie skończy, i nie widzisz wyjścia. Gdybyś widział wyjście, tobyś z niego skorzystał. Ale jest tak, że nie masz pojęcia, jak miałbyś się z tego wydostać, i odmawiasz poczynienia kroków, o których na poziomie intelektualnym wiesz, że mogłyby pomóc. Lepiej się czujesz, dusząc się we własnym sosie. To nie jest naprawdę groźne, ale kłopotliwe. Bo oznacza, że nie mogę zapowiedzieć komuś z półrocznym wyprzedzeniem, że bardzo chętnie pojawię się na jego imprezie albo czymś tam. Nie mogę.

Andrew Smith - Księżycowy pył

To, co działo się w ciągu ostatnich tygodni i dzieje się nadal, sprawia, że wśród ekspertów od zjawisk klimatycznych zapanowała konsternacja – klimat wymyka się wszelkim teoriom i wyprzedza opracowane wcześniej modele. Pożary, ekstremalne upały, susza, powodzie i huragany. I wszystko niemal jednocześnie.

Podczas gdy w południowym Oregonie od tygodni szaleje pożar, zajmujący obszar 25 razy większy od Manhattanu, w Chinach nastąpił atak błyskawicznych powodzi, które niemal spustoszyły jedno z większych miast – Zhengzhou. Do dramatycznych wydarzeń doszło też w Rosji, gdzie ogłoszono stan wyjątkowy z powodu nie dających się ugasić pożarów. Władze postanowiły stworzyć sztuczny deszcz, zasiewając chmury jonami srebra.

Kilkaset osób ewakuowano z ich domów w rejonie miasta Oristano na Sardynii, gdzie od soboty szaleją pożary. Ogień zniszczył 10 tysięcy hektarów lasów i część domów. Zagrożenie pożarowe z powodu wiatru określono jako skrajne.

(...)

- Jesteśmy nieco zszokowani tym, co widzimy – powiedział Chris Rapley, profesor nauk o klimacie w University College London, cytowany przez „Financial Times”. - Następuje radykalna zmiana częstotliwości występowania ekstremalnych zdarzeń pogodowych - dodał.

Zdaniem klimatologów, jednym z czynników napędzających wiele z tych wydarzeń jest zmieniający się wzór prądu strumieniowego - szybko płynącego pasma powietrza, które rządzi pogodą na półkuli północnej. Staje się on wolniejszy i bardziej falujący, szczególnie w miesiącach letnich. Obecne modele zmian klimatycznych nie do końca uwzględniają te zmiany, stąd zaskoczenie spowodowane szybkością ich następowania.

Eksperci tłumaczą, że to zjawisko znane z j. ang. jako "planetary wave resonance" stoi za niedawną falą upałów w Ameryce Północnej, gdzie temperatury w zachodniej Kanadzie osiągnęły 49°C. Przyczyniło się również do ekstremalnych upałów w rosyjskim regionie Arktyki. Tam z kolei rozległe pożary wytwarzają toksyczny dym, który okrył miasto Jakuck, dotychczas znane jako jedno z najzimniejszych miast na świecie. Pożary spowodowały tam jedno z najgorszych na świecie zdarzeń zanieczyszczenia powietrza.

Świat ocieplił się średnio o 1,2°C od czasów przedindustrialnych, ale ocieplenie to jest nierównomiernie rozłożone, przy czym region arktyczny ociepla się około trzy razy szybciej niż reszta świata. Globalne ocieplenie ma również bezpośredni wpływ na opady i opady, ponieważ cieplejsze powietrze może zatrzymać więcej wilgoci — około 7 procent więcej wody na każdy 1C ocieplenia. Jest to jeden z powodów, dla których niedawne powodzie w Indiach i Chinach były tak niszczycielskie. 

onet.pl