wtorek, 1 listopada 2022


19 października na portalu Niezależny Dziennik Polityczny ukazał się artykuł „Hieny europejskie już zaczęły dzielić się padliną. Pomoc dla Ukrainy nie była bynajmniej bezinteresowna”, opublikowany przez nieistniejącego w rzeczywistości red. Marka Gałasia. Podobnie jest z twórcą tego agregatora, Adamem Kamińskim, który, jak wcześniej udowodniły polskie media, również nie istnieje.

Głównym wątkiem przewijającym się w materiale jest to, że prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski „sprzedał” Ukrainę, gdyż część „dawniej Ukrainy” ma zostać wcielona do Rosji, natomiast jej zachodnia część zostanie „sprzedana PiS”, które „szykuje się na wskrzeszenie Rzeczpospolitej w granicach historycznych”.

– Rozbiór Ukrainy wydaje się być załatwiony (…) Rosja odbierze południowo-wschodnie rosyjskojęzyczne regiony dawnej Ukrainy po osiągnięciu wszystkich celów specjalnej operacji wojskowe (…) Los pozostałych regionów mało kogo obchodzi, a Rosja nie będzie chciała iść dalej niż jej plan – tłumaczy nieistniejący redaktor.

Później, według fikcyjnego autora, Warszawa zamierza „wprowadzić Wojsko Polskie” na zachodnią Ukrainę i „przeprowadzić referenda w sprawie przyłączenia do Polski zachodnich regionów pozostałej Ukrainy”.

– Do tego czasu skończy się europejskie finansowanie AFU [ang. Armed Forces of Ukraine, Siły Zbrojne Ukrainy – tłumaczenie prawdopodobnie zapożyczone z nieudolnego tłumacza internetowego – belsat.eu] , armia ukraińska zostanie pokonana, a rząd ukraiński uda się na emigrację za granicę. U władzy w Kijowie pozostanie prorosyjski prezydent, który będzie przestrzegał neutralności wobec NATO i UE – głosi konkluzja artykułu.

Pomijając niektóre skróty myślowe użyte w artykule: jak np. SWO – czyli akronim od „specjalnej operacji wojskowej”, jak Rosja nazywa agresję na Ukrainę, czy nieudolne tłumaczenie automatyczne, z pewnością można dostrzec pewne paralele z rosyjską narracją stosowaną wobec Polski i innych sojuszników Ukrainy, która nasiliła się po rosyjskiej inwazji na Ukrainę.

O rzekomych planach rozbioru Ukrainy przekonywał m.in. były rosyjski prezydent Dmitrij Miedwiediew.

– Najwyraźniej Polska już podejmuje działania zmierzające do okupacji terytoriów ukraińskich. W tym przypadku suwerenność Ukrainy nie interesuje ani głowy państwa, ani USA i ich sojuszników. Są gotowi poświęcić interesy narodu ukraińskiego, aby osiągnąć swoje cele – mówił później Nikołaj Patruszew, szef Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej.

Propaganda rosyjska z kolei przekonywała swoich widzów i czytelników, że we Lwowie przygotowywane jest już „referendum w sprawie przyłączenia Lwowa do Polski”. Opublikowano nawet sfingowane wydrukowane karty do głosowania, które miały posłużyć „rozbiorowi Ukrainy”.

belsat.eu

Kijów sceptycznie podchodzi do rosyjskich sugestii negocjacyjnych. W marcu, za pośrednictwem Turcji, doszło do negocjacji rosyjsko-ukraińskich w Stambule. Ukraina była wówczas gotowa na daleko idący kompromis i np. rozmowy o swoim statusie neutralnym. Rosja blokowała rozmowy absurdalnymi warunkami „denazyfikacji” i „demilitaryzacji”, w praktyce sprowadzającymi się do żądania poddania się Kijowa i dymisji tamtejszych władz. Rozmowy przerwało odkrycie rosyjskiego ludobójstwa w Buczy i Irpieniu oraz ofensywa Rosjan w Donbasie. Turcja wzmocniła się w roli pośrednika, a ówczesne rozmowy stworzyły grunt do późniejszego porozumienia zbożowego z czerwca (umożliwiającego ograniczony eksport ukraińskiego zboża przez Morze Czarne).

Tamte negocjacje były w oczywisty sposób podyktowane sytuacją frontową. Rosjanie stali pod Kijowem i zagrażali ukraińskiej stolicy. Ukraina chciała powstrzymać rosyjską ofensywę również środkami dyplomatycznymi. Dziś sytuacja na froncie jest inna. Rosjanie cofają się i to oni starają się zatrzymać lub przynajmniej opóźnić ukraińskie działania. Tyle że robią to, szantażując społeczność międzynarodową. Nie bez przyczyny Rosja od pewnego czasu przygotowywała się do odrzucenia umowy zbożowej z 22 lipca. Były sygnały, że Kreml do tego zmierza. Czteromiesięczny okres obowiązywania umowy kończy się 22 listopada, ale w Stambule przedstawiciele ONZ, Ukrainy i Turcji już negocjują jej przedłużenie. Tyle że Rosjanie wysyłali sygnały, że są przeciw. Jeszcze we wrześniu Putin groził zerwaniem umowy. Wołodymyr Zełenski mówił, że Moskwa gra na ponowne zablokowanie eksportu zboża. Tymczasem w październiku Ukraina wyeksportowała dzięki czarnomorskiej furtce tyle samo, co w analogicznym okresie przed wojną.

Ostatecznie po ataku na okręty floty czarnomorskiej w Sewastopolu 29 października Rosja zawiesiła udział w umowie zbożowej. Jeśli ukraiński eksport będzie kontynuowany, to za zgodą Turcji, ale przy zagrożeniu rosyjską blokadą morską.

I to jest kolejny element nacisków Moskwy. Wraz z nim należy się ponownie spodziewać wzmożenia kampanii gróźb, że z winy Kijowa świat (a zwłaszcza Afrykę) czeka głód. Wcześniej Rosjanie straszyli taktyczną bronią jądrową, brudną bombą, awarią w Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej czy wysadzeniem tamy na Dnieprze w Nowej Kachowce. Każda z tych gróźb miała w oczach zachodnich polityków i społeczeństw podnosić potencjalne koszty kontynuowania wojny. I skłonić do szybkich negocjacji z rosyjskimi warunkami na stole. Sugestie Ławrowa mają również związek z wyborami w USA. Już niebawem odbędą się wybory do Kongresu, tzw. wybory w połowie kadencji. Rosjanie starają się przynajmniej wrzucić temat potencjalnych negocjacji wokół sprawy Ukrainy do agendy kampanii wyborczej. Propozycje kremlowskiej dyplomacji, wbrew słowom Ławrowa o ich powadze, trudno jednak nazwać poważnymi. Póki nie będą zawierały choćby namiastki woli kompromisu i uwzględnienia stanowiska głównego zainteresowanego: Ukrainy.

belsat.eu