sobota, 12 listopada 2016


Obecnie większość zatrudnionych w centrum w Sadach pochodzi z małych miejscowości, oddalonych od pracy nawet 100 km. Pracują na 10-godzinnych zmianach, a wielu z nich dojeżdża po 2,5 godz. do pracy i z powrotem. Znane są osoby, które zaczynają zmianę o godzinie 7, a wyjeżdżają do pracy o 3.15, a więc wstają o 2 w nocy. Kończą pracę o 16.30 i są domu o 21. 5 godzin – tyle czasu mają na pobyt z rodziną oraz wypoczynek. To rujnuje ich rodziny oraz zdrowie.

Brytyjski związek GMB określił warunki pracy w Amazonie jako „groźbę dla zdrowia psychicznego i fizycznego”. Szczególnie dokuczają pracownikom bóle kręgosłupa i stawów. W firmie panuje presja dokładności i precyzji do tego stopnia, że nie można wychodzić na przerwą nawet o minutę wcześniej, niż zezwalają przepisy. Menadżerowie pilnują tego obserwując pracowników ukradkiem. Prawo do odpoczynku w pracy to zresztą fikcja – w rzeczywistości pracownicy poświęcają połowę przerwy na dojście i do miejsca odpoczynku i powrót. Na odpoczynek zostaje więc zaledwie kilka minut. Rzeczywista realizacja prawa do przerwy to zatem jeden z postulatów Inicjatywy Pracowniczej.

W wyniku opisanych ciężkich warunków pracy efektywność spada pracownikom dwa lata po zatrudnieniu. Osoby o niskiej wydajności są często śledzone, a następnie zwalniane.

(...)

Obecnie trwa nabór pracowników tymczasowych na intensywny okres świąteczny. Większość z przyjętych na ten czas tuż po świętach straci pracę, nieliczni będą zatrzymywani na okres promocji w styczniu. Procedura zwolnienia bywa okrutna – czasem drogą esemesową, czasem w jeden dzień pracę traci kilka tysięcy osób. „Pierwsi zwolnieni mają najgorzej, gdyż muszą godzinami czekać na autokar powrotny” – wyznają pracownicy. Obecność pracowników tymczasowych wprowadza atmosferę niepewności, co nie daje poczucia bezpieczeństwa nawet osobom na umowach o pracę.

trybuna.eu

W tym samym czasie Ganges przekroczył w Delhi stan krytyczny. Ulewy monsunowe sprawiły, że nawet Gurgaon było zagrożone. A przecież miasto satelickie Delhi reklamowano jako nowoczesny model dla całych Indii. Tymczasem największe kanały telewizyjne pokazywały zalane skrzyżowania i gigantyczne korki.

Obrazy jak z filmów katastroficznych - opowiada Soham Modżumdar, który utknął w drodze do domu. - Strach było zostawić samochód, bo nie działały studzienki odprowadzające wodę - dodaje.

Bo ich tam nie ma! - śmieje się Vani Sood, architekt, która od kilku lat mieszka w południowym Delhi, przy trasie wiodącej do Gurgaon. - W Gurgaon nikt nie przejmował się budową infrastruktury ani planem zagospodarowania. Teraz mamy tego efekty - mówi.

Sood tłumaczy, że miasto miało być prywatną inwestycją, która nie potrzebowała ingerencji państwa, bo z założenia powinna być bardziej efektywna. Dlatego powstało miasto bez kanalizacji, odpowiednich linii elektrycznych i studzienek odprowadzających deszcz monsunowy. Mieszkańcy zamkniętych osiedli, w większości aspirująca klasa średnia, za wszystko musi teraz płacić ekstra.

Podczas monsunu jest naprawdę źle - mówi Kryszna, który przyjechał do Gurgaon z Nepalu i jest kucharzem dla kilku rodzin na zamkniętym osiedlu. Kryszna mieszka w improwizowanym slumsie, który wyrósł w pobliżu osiedla wieżowców. - Kiedy pada deszcz, nasze domki po prostu toną i nie mamy, gdzie uciec. Tracimy cały majątek - tłumaczy.

dziennik.pl