niedziela, 8 września 2024



Jakub Biernat, Bielat: - Czy Rosja idzie chińską drogą w blokowaniu niewygodnych treści w internecie i czy można już mówić o stworzeniu czegoś na kształt Great Russian Firewall?

Ksenia Jermoszyna, badaczka francuskiego Narodowego Centrum Badań Naukowych (CNRS), rosyjska opozycjonistka i cyberaktywistka: - Od czasów wprowadzenia w Rosji tzw. ustawy Jarowej (zainicjowanej przez rosyjską deputowaną Irinę Jarową - belsat.eu) znanej jako ustawa o „suwerennym internecie”, Rosja jest porównywana z Chinami w tym względzie. Częściowo się z tym zgadzam, a częściowo nie.

- Dlaczego?

- W Chinach internet był zaprojektowany w inny sposób i zbudowany wokół niego sektor gospodarczy i infrastruktura bardzo różniła się od rosyjskiej. Tam od razu państwo miało kontrolę nad węzłami Sieci łączącymi ją ze światem. W Rosji internet rozwijał się spontanicznie, panował pozytywny chaos. Z miejsca pojawiło się wielu dostawców, powstał konkurencyjny rynek, który zapewnił dobrą jakość usług. I gdy państwo zabrało się za próby kontroli, zderzyło się z decentralizowaną siecią, dużą ilością połączeń transgranicznych. W 2018 r. było wiadomo o 60 takich punktach, a było ich znacznie więcej. Teraz ich liczba maleje, rosyjskie władze na taki chaotyczny system starały się “naciągnąć” system kontroli. I by zbliżyć się do chińskiego modelu, musiały wiele się natrudzić. Trzeba było zmusić tych licznych dostawców do wdrożenia nowych praw.

- Jak prawnie i technicznie wyglądał ten proces?

- W 2012 r. gdy pojawiły się pierwsze czarne listy stron zakazanych, dostawcy wykonywali nowe prawo po swojemu. Blokada stron była bardzo nieharmoniczna: niektórzy w ogóle nie blokowali, inni używali rozmaitych sposobów blokady czy to za pomocą dodatkowych urządzeń, czy na poziomie skryptu. W 2019 r. państwo zderzyło się w czasie pierwszych blokad Telegramu z oporem ze strony dostawców, zresztą zupełnie apolitycznych. Okazało się, że funkcjonuje mnóstwo sposobów na obejście blokad. Władze więc nałożyły na nich obowiązek instalowania urządzeń dla DPI (głębokiej inspekcji pakietów - służących do analizowania przesyłanych treści internetowych - belsat.eu).

Władze zrozumiały także, że by zbliżyć się do chińskiego modelu, muszą zająć się także  transgranicznymi punktami dostępu i dowiedzieć się, jacy dostawcy z nich korzystają. W tych punktach także ustanowiono urządzenia DPI, podobnie jak na głównych węzłach sieci tzw. IX (Internet Exchange) wewnątrz kraju. W efekcie tych działań osiągnięto podobny poziom filtrowania przesyłanych danych jak w Chinach, choć w inny sposób.

- A co ten system odróżnia od chińskiego?

- Różnica jest zasadnicza. Przepływ informacji wewnątrz Chin nie jest szczególnie kontrolowany. Tam blokada następuje głównie według listy słów kluczowych. Badałam, jak wygląda to w przypadku Wechat – czyli tzw. superaplikacji (superapp), która łączy komunikator ze sklepem internetowym i wieloma innymi usługami. W Chinach, inaczej niż w Rosji, prawie wszyscy używają rodzimych aplikacji i jest łatwiej kontrolować ich zawartość. Rosja obecnie dąży do czegoś podobnego, zastępując zagraniczne serwisy krajowymi. Trwa więc faktyczny proces sinoizacji internetu w Rosji.

(...)

- A czy Putin ma jakieś pojęcie na temat technologii, czy w ogóle korzysta z internetu?

- Z tego co widzę w mediach i słyszałam od dostawców, Putin jest technosceptykiem, Nie ufa technologiom internetu i się ich boi. Uważa, że są niebezpieczne i sam się stara powstrzymywać od internetowej aktywności. Jest wyznawcą tej kagiebowskiej narracji, że internetowi nie można ufać, bo dookoła są wrogowie i stąd się biorą prawa do zwiększania kontroli. Rosyjskie władze dążą więc do stworzenia swojej Sieci, w której będą mieli swoje treści i będzie się ona opierała na innych wartościach niż sieć stworzona przez Amerykanów.

- Tylko jak to wykonać praktycznie? 

- Badam teraz kwestię państwowego standardu szyfrowania GOST-Szyfr, który obecnie wprowadzany jest w Rosji. Różni się on znacznie od standardów międzynarodowych. Władze chcąc się odciąć od świata, zaczynają posługiwać się swoimi certyfikatami szyfrowania. Tych szyfrów używa się na Gosusługach (odp. E-obywatela - belsat.eu), w przeglądarce Yandex, na stronach instytucji państwowych. Powstał więc już cały równoległy internet oparty na tym standardzie.

(...)

- Telegram jest anonimowy, jak określić w ogóle, które kanały są niezależne, a które zależne od Kremla?

- Telegram jest medium, gdzie toczy się wiele operacji psychologicznych tzw. PsyOps. Od kilku lat jest aktualny temat dekolonizacji wewnątrz Rosji. Lokalne narody i grupy etniczne np. Baszkirzy, Buriaci, widząc, co się stało z Ukrainą, również domagają się odłączenia od Rosji. Razem z kolegami zrobiliśmy olbrzymią analizę kilkudziesięciu tysięcy kanałów poświęconych tej tematyce. I wśród nich są i oryginalne kanały, a są kremlowskie, które tylko podszywają się pod ten ruch. I widać całą ich sieć. Ktoś we władzach zauważył problem i postanowił zareagować. Powstają nawet fejkowe-fejkowe kanały - imitacje już nie tylko oryginalnych kanałów, ale także tych kremlowskich. 

- Przypomina to nieco działania carskiej Ochrany, które tworzyły kontrolowane przez siebie rewolucyjne komórki…

- To dobre porównanie. Pojawiają się różne dziwne i kontrowersyjne inicjatywy, które mają za zadanie przyciągnąć do siebie ludzi. Jest np. coś takiego, jak „Państwo mężczyzn”, taka antyfeministyczna subkultura. Przyciąga ona młodzież – wykorzystując emocje i tworząc wielkie audytorium. A jej celem jest głośny w Rosji feministyczny ruch antywojenny. Powstaje więc kontrprojekt, niby niepolityczny, a będący instrumentem propagandy.

belsat.eu


"Opinia publiczna na Zachodzie się zmienia, bardzo szybko i bardzo zacnie" – cieszyła się 25 lutego tego roku Margarita Simonian, naczelna telewizji RT (to cytat z aktu oskarżenia). Choć od ponad dwóch lat RT nie ma prawa nadawać swoich propagandowych programów na terenie Zachodu, nie znaczy to, że nie nie wpływa na to, co i jak myślą obywatele krajów, które nałożyły sankcje. Simonian wyjaśniała na ekranie, że choć od czasu napaści Rosji na Ukrainę sama RT nadawać nie może, to zbudowała "potężną sieć, całe imperium tajnych projektów, które urabiają opinię publiczną, przekazując prawdę zachodnim odbiorcom."

Jednym z takich tajnych projektów jest amerykańskie dzieło Kostii i Leny. Kałasznikow to obywatel Rosji i pracownik RT, wiceszef "działu projektów w mediach cyfrowych". Afanasjewa to również Rosjanka i pracowniczka RT – producentka zajmująca się sprawami zagranicznymi.

W akcie oskarżenia zanonimizowano nazwy spółek i nazwiska większości amerykańskich kontaktów Kostii i Leny, ale też zostawiono dość śladów, by szybko rozszyfrować, co jest czym i kto jest kim. W operacji RT kluczowa była agencja Tenet Media z Tennessee – prokurator był tak uprzejmy, że zacytował w akcie oskarżenia jej dokładne motto, więc rozszyfrowanie tej zagadki poszło błyskawicznie. Dzięki temu wiadomo też od razu, kim byli Założyciel 1 i Założyciel 2, czyli twórcy Tenet Media. To Lauren Chen, konserwatywna influencerka z YouTube’a i jej mąż Liam Donovan.

Tenet Media reklamuje się jako siedziba "nieustraszonych głosów". W istocie to agencja zarządzająca konstelacją prawicowych gwiazd YouTube’a TikToka czy X (dawnego Twittera), bezwstydnie wychwalających Trumpa i ośmieszających najpierw Bidena, a teraz Kamalę Harris. Obsługuje m.in. Lauren Southern, kanadyjską dziennikarkę i dokumentalistkę, Tima Poola, autora podcastu "Culture War", Taylera Hansena (chwali się, że dokumentował wydarzenia na Kapitolu w 2020 r. i że jego filmy często podawał dalej Trump), youtubera Matta Christiansena, Dave’a Rubina (kanał polityczny The Rubin Report na YouTube) czy Benny’ego Johnsona, autora prawicowego podcastu "The Benny Show", wcześniej związanego m.in. z Newsmax TV czy TheBlaze.

Pełną wiedzę o pochodzeniu pieniędzy od Leny i Kostii mieli właściciele agencji. Jak podkreśla prokurator, już od marca 2021 r. przez blisko rok Lauren Chen tworzyła filmy, wpisy w mediach społecznościowych i teksty na podstawie umowy, którą jej kanadyjska firma zawarła z ANO TV-Novosti, spółką-matką RT. Treści ukazywały się na jej kanałach społecznościowych bez żadnych odniesień do RT. Firma Chen wystawiła Rosjanom rachunki za 217 filmików. Co więcej, napisała 25 felietonów, które ukazały się na stronie RT – oczywiście bez wzmianki, że to teksty opłacone przez Rosjan. W pandemii Chen i Donovan byli nawet oficjalnie wymieniani na stronach RT jako współpracownicy, ale skarżyli się, że utrudnia im to pracę w Ameryce. Do maja 2022 r. Donovan współpracował też z niemiecką filią RT o nazwie Ruptly GmbH. W cytowanej w akcie oskarżenia korespondencji w serwisie Discord Chen i Donovan pisali np.: "No, Ruscy zapłacili. Możemy wystawić im fakturę za kolejny miesiąc". Słowem, doskonale wiedzieli, kto im płaci i za co.

Inaczej rzecz się miała z częścią influencerów, których przygarnęła pod swe skrzydła agencja Tenet Media. Chen założyła spółkę 19 stycznia 2022 r., sama określa ją jako amerykańską filię swojej kanadyjskiej spółki – tej, która zawierała umowy z ANO TV-Novosti. Tenet Media produkuje filmy i wpisy w mediach społecznościowych: na YouTube, TikToku, X, Facebooku, Instagramie i Rumble. Całość, poza założycielami, obsługują trzy osoby, wspomagane przez firmę zewnętrzną, w której pracowali m.in. Kałasznikow i Afanasjewa. I choć rosyjskie wpływy widać tu gołym okiem, nikt oczywiście nie zgłosił tego w Departamencie Sprawiedliwości (zgodnie z wymogami amerykańskiej ustawy o agentach zagranicznych).

Z opisu w akcie oskarżenia wynika, że nawiązywanie kontaktu z twórcami Tenet Media przez Kostię i Lenę przypominało wyrafinowaną grę pozorów, tyle że najwyraźniej obie strony wiedziały, że to tylko gra. Wszak Chen i Donovan mieli już za sobą pracę dla Rosjan i wystawianie faktur bez żadnych zahamowań.

Spektakl zaczął się pod koniec 2022 r., kiedy do współpracy z Chen zgłosił się niejaki "Eduard Grigoriann" i jego dwie współpracowniczki. Urodzony w Brukseli bankier, syn Belgijki i Francuza o ormiańskich korzeniach, miał się dorobić jako doradca inwestycyjny w zachodnich bankach, a teraz chciał wspomóc debatę publiczną po właściwej stronie i wyłożyć pieniądze na stworzenie kanału na YouTube. Szukał do niego gwiazd i gotów był dobrze zapłacić za poszukiwania (8 tys. dol. miesięcznie). Snuł też plany pokaźnych wydatków za każdy odcinek internetowego show (nawet 100 tys. dol.).

Oczywiście żadnego Grigorianna nie było, a udawał go Kałasznikow, w czym wspomagała go Afanasjewa, grając w sieci dwie asystentki. Nawet jeśli Chen podejrzewała, że rzutki bankier z Brukseli nie istnieje, to bez oporów grała w grę, w której dostawała 8 tys. dol. miesięcznie za pośrednictwo (za pośrednictwem spółek-wydmuszek z Czech i Węgier) oraz procent od podpisanej umowy. A sumy w tych umowach były niemałe. Asystentki "Grigorianna" podały konkretne nazwiska gwiazd prawicowego internetu (najprawdopodobniej to Dave Rubin – 2,4 mln subskrybentów na YT i Tim Pool – 1,3 mln subskrybentów). Chen informowała, że jeden z nich zażąda zapewne 2 mln dol. rocznie, a drugi "bliżej 5 mln dol.". Nawet takie wygórowane stawki nie odstraszyły ormiańskiego mecenasa. Kilka miesięcy później "Grigoriann" za pośrednictwem Chen podpisał umowy z oboma influenserami. Był wprawdzie pewien problem, bo jeden z komentatorów nabrał podejrzeń co do tajemniczego sponsora, o którym nie mógł nic znaleźć w sieci, ale przestał dociekać, kiedy zobaczył screenshot z prymitywnie podrobionego profilu "Grigorianna", którego główną ozdobą było stockowe zdjęcie jakiegoś modela na pokładzie prywatnego odrzutowca. I tak podejrzliwi internetowi tropiciele spisków dali się ograć jak dzieci.

onet.pl