czwartek, 25 czerwca 2020


Nikolaos Gavalakis: W książce "The System: Who Rigged It, How We Fix It" twierdzi pan, że ustrój polityczno-gospodarczy w Stanach Zjednoczonych jest zamknięty w błędnym kole bogactwa i władzy. Czy może pan rozwinąć tę tezę?

Robert B. Reich: Coraz większa część dochodu narodowego Stanów Zjednoczonych znajduje się dziś w rękach bardzo bogatych Amerykanów. Razem dysponują ogromną pulą pieniędzy. Część z tych pieniędzy wykorzystują, by wpływać na politykę. W USA niemal nie istnieją ograniczenia sum, jakie można przeznaczyć na rywalizację polityczną, w tym reklamy, marketing w mediach społecznościowych czy inne działania pomagające konkretnym kandydatom.

Tryby ustroju politycznego Stanów Zjednoczonych są dziś nasmarowane pieniędzmi bogatych. Z tego powodu dokonano szeregu zmian w regułach obowiązujących amerykański kapitalizm od mniej skwapliwego egzekwowania praw antymonopolowych po utrudnianie organizacji pracownikom. Zwykłym ludziom utrudniono, a wielkim koncernom ułatwiono ogłoszenie upadłości. Rozszerzono prawa własności intelektualnej, przez co korporacjom farmaceutycznym czy technologicznym jest dziś łatwiej zdobywać patenty i prawa autorskie.

Utrudniono też wnoszenie pozwów zbiorowych. Zgodne z prawem jest dziś wykorzystywanie do wykonywania transakcji na giełdzie informacji niejawnych dotyczących przedsiębiorstw. Zgodnie z prawem można też odkupować akcje i sztucznie pompować ich cenę. Ograniczenia wprowadzone w latach 30. w celu kontrolowania Wall Street niemal zupełnie zniesiono przed kryzysem finansowym 2008 roku. Po tym kryzysie narzucono nowe ograniczenia, które jednak po pewnym czasie też zredukowano.

Podatki dla osób o wysokim dochodzie drastycznie obniżono. Na tym właśnie polega błędne koło: dzięki swoim pieniądzom bogaci modyfikują „wolny rynek”, stosując wymienione przeze mnie, ale i inne niezliczone sposoby, a wtedy w ich ręce przechodzi jeszcze więcej bogactwa, co pozwala im na następną rundę zmian w gospodarce, działających oczywiście wciąż na ich korzyść.

Nie wspomniałem jeszcze o bailoutach i subsydiach. Widzi pan, że nawet podczas pandemii pomoc finansową otrzymują wielkie koncerny, bogaci dostają ulgi podatkowe, a zwykli ludzie prawie nic.

To sprawia, że są podatni na manipulacje demagogów takich jak Trump?

Im więcej ludzi czuje, że nie może się wybić, niezależnie od tego, jak ciężko pracują, im bardziej tracą nadzieję na poprawienie sytuacji swojej i swoich dzieci, tym większy jest poziom gniewu i frustracji. To podatny grunt dla demagoga, który wykorzystuje ten gniew i frustrację dla własnych celów: żeby zbudować elektorat i skierować gniew na kozły ofiarne, takie jak imigranci, biedni, elity kulturowe czy tzw. głębokie państwo. Coś podobnego robił Hitler w latach 30. Demagodzy nagminnie żerują na gniewie i frustracji klasy pracującej. To ich częsta strategia.

Dlaczego nie widzimy większego oburzenia społecznego i znaczniejszych protestów?

Przeciwnie, sprzeciw jest ogromny. Dwojgiem poważnych kandydatów w prawyborach Partii Demokratycznej byli Bernie Sanders i Elizabeth Warren. Ich sukces świadczy o istnieniu bardzo licznego ruchu progresywnego wśród demokratów. Jeśli chodzi o Partię Republikańską, to Donaldowi Trumpowi wciąż jeszcze udaje się ogłupiać wielu ludzi pracujących, by wierzyli, że jest ich bohaterem, zbawcą, ale oni też zaczynają się orientować. Widzą, że porządnie obciął podatki bogatym i korporacjom i że poluzował przepisy BHP. W czasie pandemii jest to moim zdaniem jeszcze lepiej widoczne.

W Stanach Zjednoczonych kilka mitów, które snują oligarchowie, wreszcie rozwiewa się w konfrontacji z rzeczywistością. Jeden z tych mitów głosi, że tradycyjny podział na prawicę i lewicę istnieje do dziś. Tak naprawdę mamy do czynienia z podziałem na demokrację i oligarchię. Oligarchowie chcą, żeby ludzie byli poróżnieni, bo to najprostszy sposób odwrócenia uwagi od tego, ile władzy i bogactwa skoncentrowali w swych rękach nieliczni. Ludzie jednak zaczynają to dostrzegać.

Drugi mit opowiada o istnieniu wolnego rynku, dla którego rząd jest intruzem, ale on także zaczyna rozchodzić się w szwach, tym szybciej w czasie pandemii.

Jeszcze inna opowiastka jest o tym, że korporacje są społecznie odpowiedzialne i można na nich polegać, że odpowiadają przed swoimi pracownikami i ich społecznościami. To fikcja. Korporacje odpowiadają tylko przed akcjonariuszami i dyrektorami, którzy otrzymują wynagrodzenia w zależności od sukcesu firmy.

Do tego dochodzi wreszcie mit merytokracji: że płacą ci tyle, ile jesteś wart. Ludzie zaczynają dostrzegać, że system został zniekształcony przez władzę i pieniądze. Jeszcze kilka lat temu problematyka władzy była rzadko poruszana przez ekonomistów, a nawet przez politologów, ale dziś zaczyna zyskiwać poczesne miejsce w dyskusjach. We wszystkich tych aspektach ludzie robią się coraz bardziej świadomi i czynni politycznie. Chcą odzyskać dla siebie politykę i gospodarkę, zagarnięte przez oligarchów.

krytykapolityczna.pl

We współczesnym świecie nie jest trudno wytworzyć produkt. Trudno jest go sprzedać. Konsumenci wybierają nie jakość, tylko mit, historię leżącą u podstaw tej czy innej marki. Czym byłaby Tesla bez legendy Elona Muska?

Emocje stały się w czasach społeczeństwa postindustrialnego głównym motorem napędowym i produktem gospodarki. To z kolei wpływa na relacje personalne: obok romantyzacji towaru występuje utowarowienie romansu. Rozmowa o emocjach toczy się w kategoriach rynku – wzrost, inwestycje, rentowność. Izraelska socjolożka Eva Illouz nazywa to „kapitalizmem emocjonalnym”.

W dobie kapitalizmu emocjonalnego życie jest projektem emocjonalnym, w którym każdy krok podyktowany jest przymusem optymalnego spędzania czasu. Należy ciągle zadawać sobie pytania: „czy wykorzystuję całość swojego potencjału?”, „czy moje wybory przynoszą mi radość?”. Właśnie w ten sposób japońska ekspertka Netfliksa od porządkowania Marie Kondo decyduje, na jakie rzeczy powinno znaleźć się miejsce w zabałaganionych mieszkaniach. Analogicznie idealnym partnerem jest ten, który zaspokoi twoje potrzeby. Jeżeli przestał zaspokajać – nadszedł czas, by go wymienić na lepszy model. Swap left, swap right – Tinder jest uosobieniem emocjonalnego kapitalizmu, polowania na krótkie radości tu i teraz.

Jednorazowe spotkania na Tinderze, jednorazowe wycieczki Uberem, jednorazowe noclegi na Airbnb, przykryte opowieścią o otwartości, dzieleniu się, gościnności ostatnio zaczęły wpływać na świat polityki.

Kto dzisiaj szuka ojca narodu na miarę Charles’a de Gaulle’a lub Franklina Roosevelta? Wiadomo – jeden partner nie zaspokoi wszystkich naszych potrzeb, więc skąd myśl, że jeden polityk miałby być dobry we wszystkim? Ci, którzy udają, że tak jest, kłamią. Nowy lider może mieć słabości, lecz musi być szczery i otwarty. Bo tych właśnie emocji szuka nowoczesny wyborca, który niespecjalnie chce chodzić na wiece, ale czuje potrzebę, by uczynić świat bardziej sprawiedliwym (bo właśnie te historie sprzedają jego ulubione marki).

Pięć lat temu powstanie przeciwko elitom prowadzili wkurzeni boomersi na kształt Kukiza i Trumpa. Walka toczyła się na Fejsie i Twitterze, gdzie pod ostrymi wpisami liderów użytkownicy podrzynali sobie nawzajem gardła. Nowi niszczyciele starego porządku są młodsi, nie potrzebują już ślepej wściekłości. Gardzą nią, bo ta przeczy idei optymalnego spędzania czasu. Za pośrednictwem YouTube’a i Instagrama oferują bezpośrednią rozmowę w formacie live. To już bardziej intymna komunikacja, widzów transmisji często wymienia się z nazwiska, chwali za trafne pytania. Wszystko w duchu sesji coachingu: ja jestem wspaniały, ty jesteś wspaniały, on/ona jest wspaniały/a, musimy się tylko dogadać.

Rozmowa z takim politykiem przypomina rozmowę z Siri: nie tyle czekasz na konkretną odpowiedź, ile uspokaja cię to, że na pewno zostaniesz zauważony. W czasie lajwów rzadko padają konkrety, ale panuje ogólne odczucie, że jest fajnie. Dlaczego cała polityka nie może być taka?

krytykapolityczna.pl

Jak podało w środę amerykańskie radio publiczne NPR, badacze z Carnegie Mellon stwierdzili, że prawie połowa z ponad 200 mln tweetów na temat Covid-19 od stycznia pochodziła z kont "zachowujących się bardziej jak skomputeryzowane roboty niż ludzie". Badacze doszli do takich wniosków na podstawie np. podejrzanie wysokiej liczby tweetów generowanych przez te konta i ich rzekomej lokalizacji.

Według autorów analizy, choć definitywne ustalenie, kto stoi za botami jest trudne, treść wpisów sugeruje, że są one częścią "machiny propagandowej", nastawionej na zwiększanie podziałów w społeczeństwie i rozsiewanie dezinformacji na temat pandemii. Wiemy, że wygląda to jak machina propagandowa i z pewnością wpisuje się w rosyjskie i chińskie strategie - stwierdziła autorka badania Kathleen Carley. Zaznaczyła jednocześnie, że udowodnienie tego wymagałoby zaangażowania "ogromnych środków".

Diagnozy badaczy są zbieżne z wnioskami, do których doszli także hiszpańscy analitycy z firmy Cyrity zajmującej się cyberbezpieczeństwem. Według najnowszego raportu firmy, do którego miał dostęp dziennik "El Mundo", Rosja i Chiny "prowadzą w sposób bezpośredni (...), a także pośredni, poprzez firmy i struktury pozarządowe w innych krajach, kampanie fałszywych informacji, dezinformacji i ingerencji zagranicznej”.

Działania obu reżimów "skierowane są na doprowadzenie do podziałów opinii publicznej i wprowadzenie zamieszania w gospodarkach zachodnich, głównie Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych” - stwierdzili autorzy raportu.

Według przedstawiciela Cyrity, Joaquina Castillejo, Rosja i Chiny mają różne interesy. "W przypadku Rosji dezinformacja należy do jej strategii wojskowej, a celem jest tworzenie podziałów i napięć w krajach przynależnych do kręgu jej interesów, czego nawet często nie ukrywa. (...) Tak było w przypadku brexitu czy niepodległości Katalonii, a strategia Rosji była bardzo agresywna" - powiedział Castillejo. Chiny zainteresowane są bardziej poprawą swojego wizerunku i obroną interesów gospodarczych, gdyż teraz mają dużą szansę na poszerzenie swoich wpływów - wyjaśnił.

dziennik.pl