"Żal mi siebie, rodziny, męża, sąsiadów, przyjaciół. Wracam do piwnicy i słucham tam ohydnego żelaznego grzechotu. Minęły dwa tygodnie i już nie wierzę, że było kiedyś inne życie" - pisze.
"Żelazny grzechot" to odgłos bombardowania, który słychać niemalże bez przerwy.
"W Mariupolu ludzie nadal siedzą w piwnicy. Każdego dnia jest im coraz trudniej przeżyć. Nie mają wody, jedzenia, światła, nie mogą nawet wyjść na zewnątrz z powodu ciągłego ostrzału. Mieszkańcy Mariupola muszą żyć. Pomóż im. Opowiedz o tym. Niech wszyscy wiedzą, że nadal giną cywile" - prosi.
W ostrzeliwanym przez Rosjan mieście nadal pozostają tysiące cywilów. Ale po dawnym mieście nie ma już śladu. "Wychodzę na zewnątrz pomiędzy bombardowaniami. Muszę wyprowadzić psa. Ciągle jęczy, drży i chowa się za moimi nogami. Cały czas chcę spać. Moje podwórko, otoczone wieżowcami, jest ciche i martwe. Już nie boję się rozglądać. Naprzeciw płonie wejście do domu. Płomienie pochłonęły pięć pięter, a szóste powoli przeżuwają. W pokoju ogień pali się delikatnie, jak w kominku. Czarne zwęglone okna stoją bez szkła. Z nich, jak języki, wypadają nadgryzione przez płomienie zasłony".
Trudno uwierzyć, że takie historie dzieją się w Europie, w 2022 r. "Trzy dni temu przyszedł do nas znajomy mojego starszego siostrzeńca i powiedział, że doszło do bezpośredniego trafienia w straż pożarną. Ratownicy zginęli. Jedna kobieta miała oderwaną rękę, nogę i głowę. Marzę, żeby moje części ciała pozostały na miejscu, nawet po wybuchu bomby lotniczej" - pisze Nadia.
Mieszkanka Mariupola opisuje historii, jak zginęła babcia jej koleżanki. I jak nie ma czasu i możliwości, by w ciągle ostrzeliwanym mieście ją pochować. Ukraińscy policjanci chcieli pomóc, ale przyznali, że są bezsilni. Że jedynie co można teraz zrobić, to umieścić martwą kobietę na balkonie. "Zastanawiam się, ile trupów jest na balkonach?"
W Mariupolu co rusz słychać odgłosy spadających bomb, ale gdy na moment kanonada przestaje, w mieście robi się upiornie cicho. "Mój pies zaczyna wyć i rozumiem, że teraz znów będą strzelać. Stoję w dzień na ulicy, a wokół cmentarza cisza. Nie ma samochodów, głosów, dzieci, babć na ławkach. Nawet wiatr ucichł. Wciąż jest tu kilka osób. Leżą z boku domu i na parkingu, przykryte odzieżą wierzchnią. Nie chcę na nich patrzeć. Boję się, że zobaczę kogoś, kogo znam".
W Mariupolu śmierć jest teraz wszędzie. "11 marca zginął mąż mojej koleżanki. Dzień wcześniej przyszli do nas i marzyli, że spotkają się po wojnie. Wiktor, mąż mojej koleżanki stanowczo obiecał, że na pewno spotkamy się po zwycięstwie. A potem nie dotrzymał słowa".
Dzień później Nadia opisuje kolejne bombardowanie. Pisze, jak dorośli i dzieci, wszyscy kulą się w piwnicy. W pewnym momencie do piwnicy wpada 13-letni Sasza. Krzyczy, że bomba wpadła do ich domu. "Zapytaliśmy: »Gdzie jest mama, czy wszyscy żyją?« Odpowiedział, że wszyscy, tylko tata zasnął, a mama go odkopuje. Potem okazało się, że tata zasnął na zawsze.
onet.pl