niedziela, 26 grudnia 2021


Dzięki ropociągowi „Przyjaźń” poprowadzonemu 60 lat temu z pól naftowych Rosji do Polski i byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej, z południową odnogą także do innych tzw. „demoludów”, Białoruś ma dwie duże rafinerie ropy: w Nowopołocku i Mozyrzu. Jak na potrzeby wewnętrzne o jedną za dużo, więc wielka część produkowanych w nich paliw i produktów ropopochodnych sprzedawana jest za granicę. W normalnych warunkach zysk z tego handlu nie może być wielki, bowiem marża rafineryjna (przychody z uzyskanych produktów minus koszty ich wytworzenia) jest z reguły niewysoka. W Polsce wynosi zazwyczaj kilka dolarów na baryłce, zdarza się oczywiście, że jest wyższa, ale przez długi czas może być także ujemna.

Jednak w białoruskim biznesie naftowym przez dwie dekady z okładem, z powodów politycznych i geopolitycznych, warunki były nienormalne, czytaj: nienormalnie korzystne. Dla podtrzymywania reżimu, a w dalszej kolejności z widokiem na faktyczne zawładnięcie lub całkowite zwasalizowanie Białorusi, w kontraktach na dostawy ropy naftowej i gazu ziemnego Rosja udzielała (do niedawna) rafineriom białoruskim oraz importerom gazu dużych i wielkich rabatów cenowych, głównie w postaci niepobierania lub zmniejszenia cła eksportowego egzekwowanego przez rosyjskiego fiskusa od własnych firm wydobywczych. W latach 2000-2008 roczne oszczędności dzięki rosyjskiej pomocy w formie taniej ropy i gazu stanowiły równowartość ok. 15 proc. białoruskiego PKB rocznie.

(...)

Ponieważ Łukaszenka głównie tylko zapowiadał i obiecywał Moskwie pełną satysfakcję, to począwszy od 2008 r. Kreml zaczął przychodzić po rozum do głowy. Subwencje naftowe stawały się stopniowo coraz mniejsze, żeby w 2020 r. zejść w pobliże zera – różnica między cenami rynkowymi ropy a cenami dla Białorusi liczona w ekwiwalencie białoruskiego PKB spadła w zeszłym roku do 1 proc.

Gdy z pierwszej, gazowo-naftowej, poduszki ratunkowej zaczęło ulatywać powietrze, Mińsk sięgnął po inną w postaci pożyczek zagranicznych. Do 2008 r. zadłużenie kraju nie stanowiło problemu, ale od tego czasu rosło, z każdym rokiem coraz bardziej. Obecnie zadłużenie zagraniczne całego sektora publicznego (rządowe, lokalne, zobowiązania tamtejszego odpowiednika ZUS) jest równe połowie PKB i wynosi 30 mld dolarów. Dla gospodarki rynkowej takie obciążenie nie jest ponad siły, ale gdy połowa produktu powstaje w firmach i gospodarstwach państwowych, wobec wielkich napięć finansowych, dalszy wzrost i rozwój staje się niemożliwy. Tym bardziej, że ponad 90 proc. długu publicznego jest denominowane w walutach obcych, głównie w dolarach. Dług jest zagraniczny, więc nie można go trzymać w ryzach, używając  inflacji. Oddawać trzeba dolary, a te trzeba zarobić, a nie bardzo można jak.

(...)

Jedyne małe szczęście w wielkim nieszczęściu Białorusi to niepełne upaństwowienie gospodarki. Własnością państwa są duże firmy z sowieckim rodowodem i tamtejsze PGR-y, czyli państwowe gospodarstwa rolne tam nazwane sowchozami. Małe i średnie firmy to domena sektora prywatnego. Ponieważ Białorusini to lud zdolny, chętny do nauki, a już zwłaszcza pracowity, o czym przekonałem się swego czasu jako wykładowca pewnej uczelni wyższej, to sektor prywatny wytwarza połowę PKB.

Jeśli jednak dyrektor i kierownicy sobie nie radzą, to i najlepsza załoga sowchozowa nie da rady. Dyktatura Łukaszenki odciska się oczywiście na gospodarce i makroekonomii kraju. Tylko w minionej dekadzie Białoruś przeżyła aż trzy poważne załamania: kryzys walutowy w 2011 r. oraz dwie recesje w latach 2015-2016 i w 2020 r. Przez krótki czas począwszy od przełomu 2014/2015 były jakieś nadzieje na zmianę na nieco lepsze. Łukaszenka wymienił ekipę odpowiedzialną za gospodarkę, w tym prezesa banku centralnego. Nowi ludzie u sterów zaczęli prowadzić bardziej odpowiedzialną politykę fiskalną i monetarną. Wprowadzono płynny kurs białoruskiego rubla, celem stało się trzymanie w ryzach długu zagranicznego.

Minęło parę lat i nic z tego nie wyszło. Na początku 2020 r. Łukaszenka dostał od Moskwy po nosie w sprawie cen ropy – Putin pokazał, kto tu rządzi i przez cały I kwartał ropa nie płynęła na Białoruś. Stąd kolejny kryzys, zaraz potem dołożyła się doń pandemia, która według dyktatora miała być wymysłem. W tych bardzo kiepskich dla dyktatora okolicznościach zaczął zbliżać się moment kolejnych wyborów prezydenckich. W obawie przed niechybną przegraną Łukaszenka zaczął siłą eliminować rywali: Wiktara Babarykę – bankiera aresztowanego w połowie czerwca 2020 r., Siarhieja Cichanouskiego – przedsiębiorcę i blogera-opozycjonistę uwięzionego w dwa dni po ogłoszeniu zamiaru kandydowania. Uciec przed Łukaszenką, rezygnując z walki wyborczej, zdołał jego długoletni relatywnie bliski i wpływowy współpracownik Waleryj Cepkała.

W opinii społeczeństwa, a także ekspertów potrafiących wnioskować z postaw obywateli, wybory wygrała w wymuszonym „zastępstwie” żona Siarhieja Swiatłana Cichanouska. Po przeczekaniu masowych demonstracji, które wybuchły po ogłoszeniu jego rzekomego zwycięstwa, Łukaszenka rozpoczął represje. Dziś kraj jest w największym kryzysie społecznym od czasów stalinizmu. Przez więzienia przeszło lub przebywa w nich nadal aż 40 tysięcy osób. W proporcji do liczby ludności, to tak jakby w Polsce było 150 tys. niedawnych i trzymanych nadal w zamknięciu więźniów politycznych.

obserwatorfinansowy.pl

A Grodno żyje plotkami. O kobiecie, która wynajmuje swoje mieszkania za sto dolarów za dobę. Na trzydziestu metrach ma mieszkać dwanaście osób. O czarnoskórych migrantach, którzy spali w śpiworach u stóp Lenina w rozwianym płaszczu. O grupie Syryjczyków, którzy szukali na placu targowym wysokich butów, bo wielu przyjechało w klapkach.

(...)

Mieszkańcy okolicznych wiosek też wolą się nie wychylać. Dla nich migranci są niewidzialni. W Dobrowoli, Cichowoli, czy Świsłocza ludzie grabią liście, strzygą trawniki, wszyscy zajęci swoim podwórkiem. Na ulicę strach teraz wyglądać. Listonosz, leśniczy, sprzedawczynie w sklepach – wszyscy zasłaniają się niewidzeniem.

Tylko pomarszczone staruszki, które widziały już wszystko i niczego się nie boją, mówią wprost. – To nasze soldaty ich przywożą, straszą mi kury, jeszcze trochę i przestaną znosić jajka – opowiada jedna z południowych rubieży Puszczy Białowieskiej.

Inna, z Browska, wypatrzyła mnie na wiejskiej drodze schowana za firanką. Ciekawość nie dawała jej spokoju, dopytuje, czy migrant. Polak, przyjaciel, oddycha z ulgą. Opowiada o ośmiu samochodach, które minionego wieczoru przywiozły ludzi. Wszystkie na mińskich numerach. Wyskoczyli i od razu w las. Potwierdzam jej opowieść u jeszcze dwóch osób, wszyscy to widzieli, bo każdy obcy samochód na tej drodze jest jak ufo. Staruszka nie może się nadziwić, że zdrowe, ładne chłopaki przyszły pod jej dom, a jak im pokazała studnię, to nie potrafili naciągnąć wody. Pokazała im jak, potem rzuciła jeszcze jakieś ciastka na drogę. To jedyna osoba, która przyznaje mi się, że pomogła przybyszom.

oko.press

5$ – czekoladka dla dziecka
10$ – butelka świeżej wody
10$ – użyczenie internetu w telefonie do wysłania jednej wiadomości
20$ – pół litra wrzątku
20$ – cztery kanapki z pasztetem
25$ – doładowanie baterii w telefonie do połowy
30$ – ciepły śpiwór, najpewniej po innych migrantach
30$ – paczka fajek
50$ – pełna bateria
50$ – telefon po karetkę
70$ – dwa kilogramy ziemniaków, jabłka, chleb
100$ – białoruska karta SIM
100$ – telefon po taksówkę
150$ – taksówka do Mińska
400-700$ – zgoda na powrót do stolicy

Oto cennik białoruskich pograniczników. Nie wszystkich, warto podkreślić. Zapisałem tu tylko najdroższe pozycje, o których opowiadały mi napotkanie osoby, zwykle tacy, którzy trafili do obozowisk w wąskim pasie między Polską i Białorusią. Niektórzy wrócili do Mińska, niektórzy są już w obozach dla migrantów w Niemczech. Pozostali wciąż są uwięzieni w strefie śmierci.

oko.press

Oczywistym jest, że niedawno zakończone ćwiczenie Zapad-2021 rozpoczęło się w rosyjskiej przestrzeni politycznej z chwilą zakończenia jego poprzedniej edycji. Nie należy mieć wątpliwości, że Zapad-2021 jest preludium do kolejnej jego edycji, z tą różnicą, że wzmocnione o wnioski z wcześniejszych doświadczeń. Dlatego też można przyjąć, że Zapad trwa nieprzerwanie, choć nie w wymiarze czysto wojskowym.

Zachowując obiektywizm, Zapad jest ćwiczeniem do którego Federacja Rosyjska i Republika Białorusi na mocy traktatów międzynarodowych mają pełne prawo. Siły Zbrojne tych państw muszą zgrywać zdolności operacyjne, co też z drugiej strony czynią m.in. państwa NATO. Obie strony, na mocy Konwencji Wiedeńskiej, maja prawo do udziału w ćwiczeniach określonej liczby żołnierzy, jak również testowania nowych systemów uzbrojenia. Do tego właśnie służą ćwiczenia. Tyle i aż tyle.

Należy w tym miejscu postawić pytanie, w jakich celach Moskwa i Mińsk prowadziły i prowadzą m.in. na granicy białorusko – polskiej, działania hybrydowe? Wiele wskazuje, że podjęte, przed formalnym rozpoczęciem Zapad-2021, działania „przerzutu” migrantów przez granice z Polską, Litwą i Łotwą, zostały zaplanowane jako element działań psychologicznych wspartych zaplanowaną operacją informacyjną. Działania hybrydowe są kontynuowane w dalszym ciągu na granicach, a ich cele zostały przedstawione poniżej.

(...)

Pomimo licznie podnoszonych głosów wydaje się, że zyski finansowe per se wierchuszki zbliżonej do władz, w szczególności Mińska, nie są głównym celem wspomnianych działań poniżej progu wojny, realizowanych przez FR i RB na granicach z Polską, Litwą i Łotwą. Podejście ukierunkowane na zysk finansowy byłoby zbyt małostkowe, nawet jak na potrzebującą środków finansowych Białoruś, ale nie należy wykluczać, że w jakimś zakresie tak się właśnie dzieje. Tylko, że w tym wypadku zarówno Moskwa, jak i Mińsk działałby na swoją niekorzyść, gdyż są świadome, że ruch turystyczny odbywa się poprzez określone prawem międzynarodowym przejścia graniczne. W konsekwencji narażają się na śmieszność ze względu na wdrażanie tak wyrafinowanych niekonwencjonalnych metod wzrostu gospodarczego.

Należałoby jednocześnie zakwestionować, że jednym z głównych celów Kremla było wykorzystanie atmosfery wokół ćwiczenia Zapad do promowania Państwa Związkowego jako takiego, a przez to prowadzenia dalszej gry wymierzonej, w taki czy inny sposób, w prezydenta Białorusi Aleksandra Łukaszenkę. Umowę stowarzyszeniową można podpisać w „pokojowych” warunkach, niekoniecznie w świetle czołgów – przy założeniu, że decydentami kierują dobre intencje, uznawane przez środowisko międzynarodowe. Zatem bez dwóch zdań Białoruś, z prezydentem Łukaszenką, była tu tylko kwiatkiem do kożucha, należy dodać niewiele znaczącym w kategoriach strategicznych dla prezydenta Władimira Putina. Natomiast znaczącym w kontekście gry o strategiczne cele samego Kremla.

O jakie cele zatem mogło chodzić? O ile w odniesieniu do Łukaszenki, Putin nie zawaha się kiedy tylko uzna, pozbawić go władzy (ilość form jest dowolna – wystarczy sięgnąć do historii przypadków schodzenia ze sceny dygnitarzy byłego ZSRR). A władza na Białorusi jest tak chwiejna jak te 630-640 mln dolarów oferowanych z zająknięciem przez Moskwę. Władza na Białorusi boi się upadku, a co za tym idzie pozbawienia dotychczas uzyskanych profitów i osadzenia w więzieniu. O tyle tym samym Prezydent Putin obawia się o jego własny cel strategiczny, którym jak można założyć jest utrzymanie władzy. Należy jednak zaznaczyć, że Putin na chwilę obecną ma pod pełną kontrolą własne społeczeństwo i nie poświęca jemu zbyt wiele czasu. W tym miejscu należy przypomnieć chociażby skazanego na więzienie opozycjonistę Aleksieja Nawalnego, co skutecznie studzi zapędy kolejnych zapaleńców chcących pozbawić Putina władzy.

defence24.pl

Dla Rosji RFN jest przede wszystkim najważniejszym zachodnim partnerem gospodarczym (drugim po Chinach, jeśli chodzi o obroty handlowe – ok. 42 mld dolarów, tj. ponad 9% w 2020 r.). Stanowisko Berlina jest też postrzegane w Moskwie jako kluczowe w określaniu polityki całej Unii Europejskiej wobec Rosji – jeśli traktować UE jako blok, to jest ona nadal największym partnerem gospodarczym FR – zarówno w sferze handlu (34% obrotów w 2020 r., bez Wielkiej Brytanii), jak i – co szczególnie ważne dla Rosji – zagranicznych inwestycji. Moskwa jest zatem żywotnie zainteresowana utrzymaniem i rozwojem tych relacji.

W sferze politycznej na przestrzeni ostatnich siedmiu lat nastąpiła istotna zmiana w postrzeganiu Niemiec przez rosyjski establishment. Z jednej strony jest ona konsekwencją przesuwania się głównego wektora rosyjskiej polityki ku Azji (głównie Chinom), z drugiej zaś efektem krytycznej oceny niektórych przejawów polityki RFN wobec Rosji i jej sąsiedztwa. Chodzi zwłaszcza o wsparcie polityczne i gospodarcze Berlina dla Kijowa, uderzenie w rosyjskie interesy na Cyprze, poparcie dla sankcji UE przeciwko Rosji po jej agresji na Ukrainę czy udzielenie schronienia i pomocy medycznej rosyjskiemu opozycjoniście Aleksiejowi Nawalnemu oraz ujawnienie dowodów na próbę jego zabójstwa przez rosyjskie służby specjalne. Kreml, jak się wydaje, ostatecznie stracił nadzieję, że Berlin może stać się potencjalnym politycznym i strategicznym partnerem Moskwy w realizacji koncepcji „Wielkiej Europy” (stworzenia wspólnej „przestrzeni” UE i Rosji skierowanej politycznie przeciw USA) i w pełni „uniezależnić się” od polityki Waszyngtonu. W tym kontekście celem rosyjskiej polityki wobec Niemiec nie jest już obecnie wciągnięcie ich do współpracy przy dekonstrukcji Pax Americana i tworzeniu alternatywy dla tej koncepcji, lecz jedynie: (a) wyciąganie maksymalnych korzyści z „nieupolitycznionej” współpracy gospodarczej i dalsze rozwijanie asymetrycznej gospodarczej współzależności między Rosją a Niemcami; (b) wspieranie tych tendencji w Niemczech, które są przeciwne zwiększeniu presji Zachodu wobec Rosji; (c) przeciwdziałanie włączeniu się Berlina do antychińskiej koalicji budowanej przez Waszyngton.

osw.waw.pl

W dniach 17–19 września odbyły się w Rosji wybory parlamentarne, a także regionalne i lokalne w części regionów. Wyłaniano 450 deputowanych do Dumy Państwowej (niższej izby parlamentu) oraz m.in. 9 gubernatorów i skład 39 parlamentów regionalnych. Według oficjalnie ogłoszonych rezultatów po przeliczeniu 100% protokołów partia władzy Jedna Rosja miała rzekomo uzyskać 49,82% poparcia w głosowaniu proporcjonalnym na listy partyjne i prawdopodobnie zwyciężyć w 198 z 225 okręgów jednomandatowych, gdzie do wygranej wystarcza większość względna. Na drugim miejscu znalazła się partia komunistyczna – KPRF (18,93%). Próg wyborczy miała przekroczyć m.in. nowo utworzona partia Nowi Ludzie. Frekwencja sięgnęła 51,68%. Kandydaci Kremla zwyciężyli też oficjalnie w pierwszej turze we wszystkich bezpośrednich wyborach gubernatorskich (9 regionów), a Jedna Rosja zdobędzie najpewniej większość mandatów we wszystkich parlamentach regionalnych (39 regionów).

Wysoki oficjalny wynik jest formalnym sukcesem Jednej Rosji, ale został osiągnięty z trudem, w wyniku licznych manipulacji i fałszerstw w czasie elekcji. Rezultat ten ułatwiło m.in. trzydniowe głosowanie oraz znaczna liczba głosów oddanych poza lokalami wyborczymi. Na największą od kilku lat skalę utrudniano pracę niezależnym obserwatorom. Można wstępnie zakładać, że skala fałszerstw wyniosła ok. 30%. Znaczący sukces odniosła partia komunistyczna – główna beneficjentka głosowania protestacyjnego. W obliczu słabnącego poparcia społecznego dla władz w kolejnych latach należy spodziewać się wzrostu represji wraz z tym, jak Kreml będzie przygotowywał się do wyborów prezydenckich (powinny odbyć się w 2024 r.) i – w dalszej perspektywie – do sukcesji władzy po Władimirze Putinie.

Kreml od 2020 r. dążył do maksymalnego obniżenia poziomu konkurencyjności w tegorocznych wyborach. W obliczu celów strategicznych – utrzymania pełnej kontroli nad państwem i odpowiednio wczesnego przygotowania płynnej sukcesji władzy prezydenckiej – rządzący skupili się na neutralizacji wszelkich potencjalnych zagrożeń. W 2020 r. reżim ostatecznie zrezygnował z pozorów legalizmu i pseudodemokratycznej fasady. Dokonano niekonstytucyjnej nowelizacji ustawy zasadniczej, wprowadzono szereg represyjnych ustaw radykalnie ograniczających wolność słowa, zgromadzeń i de facto kryminalizujących działalność opozycyjną. Zauważalnie wzrosła też skala represji wobec oponentów politycznych. Katalizatorem tych działań były przede wszystkim masowe protesty na Białorusi w 2020 r. oraz pogarszające się od 2018 r. na tle problemów socjalnych nastroje społeczne w samej Rosji. W sierpniu 2021 r. 44% respondentów uznało, że kraj zmierza w niewłaściwym kierunku, a 37% nie popierało działań prezydenta Putina (tu i dalej – dane niezależnego Centrum Lewady). Poparcie dla Jednej Rosji spadło poniżej 30% nawet w sondażach ośrodków kontrolowanych przez państwo, tj. do poziomu najniższego od 2008 r.

W tym kontekście prewencyjne działania Kremla były wymierzone głównie w struktury Aleksieja Nawalnego (zostały one zdelegalizowane jako „ekstremistyczne”), wolne media i Internet. Represje podporządkowane były przede wszystkim walce z projektem „inteligentnego głosowania”, w ramach którego aktywiści Nawalnego zachęcali Rosjan do poparcia w wyborach najsilniejszych kontrkandydatów Kremla. W latach 2020–2021 m.in. znacząco ograniczono aktywnym zwolennikom Nawalnego bierne prawo wyborcze – na mocy działającej wstecz ustawy z czerwca 2021 r. (jako „osobom biorącym udział w działalności organizacji ekstremistycznej”). Pod różnymi pretekstami zablokowano start również innym kandydatom opozycyjnym, a niewielkiej dopuszczonej do udziału w wyborach grupie realnych oponentów Kremla (z list koncesjonowanej opozycji z partii Jabłoko i KPRF) utrudniano agitację. W media uderzono m.in. zaostrzonymi przepisami o „agentach zagranicznych”, a bezprecedensową cenzurę w Internecie uzasadniano np. obroną suwerenności Federacji Rosyjskiej przed ingerencją ze strony Zachodu. Efektem tych działań był m.in. wyraźny wzrost emigracji politycznej.

Kreml próbował też pozyskać przychylność elektoratu poprzez eksploatowanie tematyki socjalnej. Miały temu służyć m.in. jednorazowe świadczenia dla rodzin z dziećmi czy emerytów (ogólna suma transferów przedwyborczych sięgnęła 700 mld rubli, tj. ok. 9,5 mld dolarów), a także odświeżenie wizerunku Jednej Rosji. W kampanii nieobecny był niepopularny Dmitrij Miedwiediew, formalnie lider partii, a wśród „lokomotyw wyborczych” – poza symbolizującymi potęgę mocarstwową ministrami obrony i spraw zagranicznych Siergiejem Szojgu i Siergiejem Ławrowem – znaleźli się m.in. rzeczniczka praw dziecka Anna Kuzniecowa oraz lekarz będący twarzą walki z pandemią Denis Procenko. Swoistą odpowiedzią na rosnącą w społeczeństwie potrzebę zmian było utworzenie w 2020 r. partii Nowi Ludzie (lojalna wobec Kremla, głosząca hasła liberalne, m.in. wsparcie dla drobnej przedsiębiorczości).

Po raz pierwszy w wyborach parlamentarnych zastosowano na masową skalę nieprzejrzyste formy głosowania, przetestowane w 2020 r. przy okazji referendum konstytucyjnego. Elekcja trwała trzy dni, a naruszenia procedur przechowywania głosów prowadziły w części przypadków do jednoznacznych fałszerstw. Pierwszego dnia lokale wyborcze w całej Rosji były oblegane przez tłumy zatrudnionych w sektorze budżetowym, masowo zmuszanych do głosowania w tym dniu przez pracodawców i lokalne władze. Poszerzono możliwości oddawania głosów poza lokalami wyborczymi (w tym w domach) – takie procedury, w niektórych regionach stosowane na skalę masową, w zasadzie uniemożliwiają niezależną obserwację. W siedmiu regionach Rosji, w tym w stolicy – gdzie według niezależnych szacunków poparcie dla Jednej Rosji prawdopodobnie nie przekracza kilkunastu procent – wprowadzono możliwość głosowania online. Wyborcy byli na wszelkie sposoby zachęcani bądź przymuszani do wyboru takiej formy (ogółem zarejestrowało się ok. 2,5 mln osób). Procedura ta jest krytykowana przez niezależnych ekspertów, gdyż nie pozwala na weryfikację przejrzystości i uczciwości procesu wyborczego, w tym ochrony danych osobowych; już po kilku godzinach trwania elekcji odnotowano poważne nieprawidłowości. Novum tegorocznych wyborów był też udział mieszkańców okupowanego ukraińskiego Donbasu, którzy otrzymali obywatelstwo rosyjskie. Spośród nich uprawnionych było ok. 600 tys. osób – byli oni masowo dowożeni na głosowanie do obwodu rostowskiego, mieli również możliwość głosowania online (obie procedury były wysoce nieprzejrzyste). Na liście Jednej Rosji znalazł się Aleksandr Borodaj, jeden z liderów separatystów, przewodniczący Związku Ochotników Donbasu.

Odnotowywano też inne typy naruszeń: manipulacje spisami wyborców, dorzucanie głosów do urn, w niektórych regionach karuzele wyborcze (wielokrotne głosowanie przez te same osoby), a nawet przekupywanie głosujących. Do sieci wyciekły nagrania, na których instruowano członków komisji wyborczych, jakie wyniki mają się znaleźć w protokołach. W porównaniu z poprzednią elekcją do parlamentu w 2016 r. pogorszyły się również warunki pracy niezależnych obserwatorów – władze posuwały się do wypraszania ich z lokali wyborczych, policja zatrzymywała ich, zdarzały się pobicia. Znacznie ograniczono też możliwość śledzenia w Internecie transmisji wideo z lokali wyborczych – w ostatnich latach był to jeden z niewielu skutecznych mechanizmów wykrywania i nagłaśniania fałszerstw. Obserwatorzy odnotowali przy tym wzrost liczby naruszeń w regionach uważanych dotychczas za stosunkowo transparentne (w tym w Moskwie).

W trakcie wyborów władzom udało się wymusić na firmach Google i Apple usunięcie aplikacji „Nawalny!” z listą „inteligentnego głosowania” z katalogu usług elektronicznych dostępnych dla rosyjskich użytkowników. By zaszantażować firmy, ich lokalnym pracownikom zagrożono sprawami karnymi za „rozpowszechnianie nielegalnych treści” i „ingerowanie w przebieg rosyjskich wyborów”. Informacje dotyczące „inteligentnego głosowania” zaczęły też być – na żądanie władz – blokowane przez serwis YouTube i komunikator Telegram.

osw.waw.pl