wtorek, 19 maja 2020


Nie ulega wątpliwości, że postmarksistowska klasa pracująca, która nie wierzy już ani w swoją przodującą rolę, ani w antykapitalistyczną rewolucję, nie widzi uzasadnienia dla internacjonalizmu. Podział na lewicę i prawicę, dawniej strukturalnie fundamentalny dla europejskiego modelu polityki demokratycznej, stracił swoją moc odzwierciedlania zróżnicowania społecznego. Jak wyjaśnia David Goodhart, były redaktor naczelny czasopisma „Prospect”:

Dawne zróżnicowanie interesów klasowych i ekonomicznych nie zniknęło, ale z czasem przykryte zostało zróżnicowaniem obszerniejszym – między ludźmi, którzy postrzegają świat Skądkolwiek, oraz tymi, którzy oglądają go Skądś. Ludzie typu „skądkolwiek” dominują dziś w kulturze i społeczeństwie. […] Ich elastyczne tożsamości „nabyte”, ukierunkowane na sukces, edukację i karierę, sprawiają, że na ogół z łatwością i pewnością siebie odnajdują się oni w nowych miejscach czy wśród nowych ludzi. Ludzie z kategorii „skądś” są z definicji silniej zakorzenieni, a ich tożsamości są im zwykle „przypisane” – np. szkocki rolnik, geordie [mieszkaniec Newcastle – przyp. red.] z klasy robotniczej, kornwalijska gospodyni domowa – na podstawie przynależności do grup i miejsc, co sprawia, że często gorzej reagują oni na gwałtowne zmiany.

Konflikty między ludźmi Skądkolwiek a tymi Skądś, między globalistami a natywistami oraz społeczeństwami otwartymi i zamkniętymi zaczęły oddziaływać na kształt wyborczych tożsamości politycznych silniej niż dawna przynależność klasowa. Spośród licznych map wyborczych publikowanych po ostatnich wyborach w USA jedna szczególnie dobrze obrazuje problem, pokazując, że choć Trumplandia obejmuje około osiemdziesięciu pięciu procent powierzchni kraju, obywatele żyjący w Clintonlandii stanowią w przybliżeniu pięćdziesiąt cztery procent całej ludności. Jeśli wyobrazimy sobie te dwie strefy jako odrębne państwa, natychmiast zdamy sobie sprawę, że złożona z rejonów przybrzeżnych i obszarów zurbanizowanych Clintonlandia kojarzy się z XIX-wieczną Wielką Brytanią, podczas gdy Trumplandia przypomina raczej eurazjatyckie masy lądowe rządzone przez Rosję i Niemcy. Polityczna walka Clinton i Trumpa była zmaganiem potęgi morskiej z siłą lądową; ludzi, którzy myślą w kategoriach przestrzeni, z tymi, których myśleniu właściwe są kategorie miejsca. Te nowe linie podziału tłumaczą sromotną klęskę tradycyjnych partii socjaldemokratycznych poniesioną pomimo gigantycznego wzrostu nastrojów antykapitalistycznych, postępującego zwłaszcza wśród przedstawicieli młodego pokolenia. Zanik nastawionej internacjonalistycznie klasy pracującej sygnalizuje zaś poważne przegrupowanie w polityce europejskiej.

Iwan Krastew - Co po Europie

Socjolożka, profesor Małgorzata Jacyno powiedziała mi kiedyś, że 500 plus „coś w rodzaju powszechnej rekompensaty za porzucenie obywateli przez państwo”. Jeżeli kosztem tego świadczenia jest upadek instytucji publicznych, to ono nam się nie opłaca. Załóżmy, że mamy dzieci w szkole i ta szkoła źle uczy, bo jest niedofinansowana, bo ma mało nauczycieli i przepełnione klasy, to jesteśmy stratni z miesiąca na miesiąc, bo musimy posłać dzieci na korepetycje lub do szkoły prywatnej. I to jest nasz realny koszt, znacznie przewyższający niż to, co dostajemy od państwa. To samo z prywatną opieką zdrowotną, z której korzystamy, jeśli państwowa nie zapewnia wystarczającego poziomu usług – ocenia.

Może przyjść taki moment, w którym obywatelom 500 plus nie wystarczy i nie zrobi na nich wrażenia 600 plus ani nawet 1000 plus, bo zapragną wyższej jakości obsługi przez państwo. I to może być przełom. Musimy sobie uświadomić, że obecna polityka PiS nie buduje solidarności społecznej i nie wyrównuje szans. Prowadzi do czegoś co nazywam drugą falą prywatyzacji, czyli ucieczki ludzi od usług publicznych na rynek prywatny. A na tym prywatnym rynku kto sobie najlepiej poradzi? Przecież nie ci najbiedniejsi, dla których 500 plus jest ważnym zastrzykiem gotówki. Tylko bogaci, dla których to jest tylko jakiś dodatek – informował w rozmowie z Onetem autor wstępu do raportu Kultury Liberalnej o państwie dobrobytu.

dziennik.pl