piątek, 15 listopada 2024



Żeby dostrzec różnicę, którą powoduje ten fakt należy porównać ceny gazu w głównych hubach handlowych UE oraz USA – są to odpowiednio holenderski TTF oraz leżący w Luizjanie Henry Hub. Przez zdecydowaną większość ostatnich 10 lat amerykańskie ceny gazu były 2-3 razy niższe od europejskich. Dla przykładu, we wrześniu 2014 roku surowiec ten kosztował w USA 3,92 dolara za mmBtu (czyli za milion brytyjskich jednostek termicznych, odpowiednik ok. 30 metrów sześciennych), a w UE – 9,24 dolara za mmBtu. We wrześniu 2019 roku ceny te wynosiły 2,58 dolara za mmBtu (USA) oraz 4,21 dolara za mmBtu (UE).

Od tej zasady były jednak dwa wyjątki. Pierwszy to okres pierwszych lockdownów związanych z pandemią koronawirusa. W lipcu 2020 roku gaz w UE był tak tani, że praktycznie zrównał się cenowo z gazem amerykańskim (1,80 vs. 1,74 dolara za mmBtu). Sytuacja ta nie trwała jednak zbyt długo i już pod koniec I kwartału 2021 roku poziomy cenowe wróciły do normy. Jednakże krótko potem pojawił się drugi wyjątek, który zupełnie zaburzył te proporcje: chodzi oczywiście o kryzys energetyczny związany z rosyjską wojną na Ukrainie.

Szykująca się do agresji Rosja już w połowie 2021 roku zaczęła ograniczać dostawy gazu do Europy (warto przypomnieć: uzależnionej od importów), co spowodowało istotny skok cen tego surowca. Już w październiku tego roku za mmBtu gazu w UE płaciło się 31,05 dolara. W USA cena pozostała na relatywnie niskim poziomie: 5,48 dolara za mmBtu. Amerykanie nie musieli się bowiem obawiać, że ktoś im ograniczy lub odetnie dostawy gazu – dostarczali go sobie sami; jego cena reagowała jedynie delikatnie na zaburzenia odnotowywane na rynku światowym.

Katastrofa spadła na Europejczyków jednak dopiero w roku 2022. W czasie szczytu kryzysu energetycznego – tj. w sierpniu – ceny gazu w hubie TTF osiągnęły astronomiczny poziom 70,04 dolara za mmBtu, były więc ok. 35 razy wyższe niż w sierpniu roku 2020. Zaburzenia na globalnym rynku surowca przelały się również na rynek USA – ale znów w delikatny sposób. Ceny były tam wciąż 8 razy niższe od europejskich (8,79 dolara za mmBtu). Z czasem presja na europejskim rynku gazu zaczęła ustępować: we wrześniu roku 2024 gaz w TTF kosztował 11,78 dolara za mmBtu. Jednakże było to wciąż 5 razy więcej niż w USA (2,25 dolara za mmBtu) i tego rodzaju proporcja utrzymuje się już od pewnego czasu.

(...)

Cena gazu jest absolutnie kluczowa dla zrozumienia różnicy w kosztach energii między USA i UE. Obecnie to właśnie gaz jest najważniejszym surowcem zarówno dla amerykańskiego, jak i europejskiego miksu energetycznego. Odpowiada on a ok. 40% produkcji energii elektrycznej w USA, a także – ze względu na tzw. system merit order – kształtowała cenę energii elektrycznej w UE w ostatnich latach. Jak się bowiem okazuje, to właśnie ekstremalnie drogi gaz, a nie np. koszty uprawnień do emisji, podbiły unijną cenę energii elektrycznej.

(...)

Z czasem ceny energii elektrycznej w UE zaczęły się stabilizować, ale nadal pozostały wysokie – jak podaje analityk Georg Zachmann, jeszcze w pierwszej połowie 2023 roku ceny hurtowe energii elektrycznej w Unii Europejskiej wahały się średnio wokół 110 dolarów/MWh, podczas gdy w kluczowych rynkach Stanów Zjednoczonych wynosiły około 30-50 dolarów/MWh. 

(...)

Warto przy tym zaznaczyć, że węgiel w USA również jest tańszy niż w Europie: wg firmy węglowej Peabody Energy koszt wydobycia tego surowca w USA wynosił w 2024 r. 160 zł/tona. Tymczasem ceny w europejskich portach ARA sięgały w tym roku nawet 489 zł/tona. UE nie ma bowiem dostatecznie dużo własnych zasobów węgla kamiennego i musi importować ten surowiec (wydobywany w Europie węgiel jest zaś ekstremalnie drogi w wydobyciu; za 96% jego produkcji odpowiada Polska, gdzie koszty wydobycia tony sięgają obecnie 824 zł). Z kolei węgiel brunatny z roku na rok traci w UE na znaczeniu; jego udział w wytwarzaniu unijnej energii elektrycznej w 2024 roku będzie wynosił ok. 6%, z czego większość to Niemcy oraz Polska. W USA produkcja energii z węgla brunatnego jest pomijalnie mała, nie uwzględnia się jej nawet w statystykach.

Jednakże, jeśli chodzi o energię elektryczną, to UE może konkurować z USA mocami bezemisyjnymi, które mają bardzo niski koszt generacji energii. Są to zarówno źródła odnawialne (odpowiadające w tym roku za ok. 50% unijnej produkcji energii elektrycznej) oraz atom (w Unii Europejskiej działa obecnie 100 reaktorów jądrowych o łącznej mocy ok. 97 GW, czyli więcej niż w USA, gdzie pracują 94 reaktory o łącznej mocy 96 GW). Konkurencja ta musi się jednak wiązać ze zmianami w kształcie rynku energii. Chodzi przede wszystkim o system merit order, służący do ustalania cen, który narzuca na cały rynek koszt generacji z najdroższego źródła (to z jego powodu energetyka gazowa wywindowała unijne ceny energii). Taki mechanizm działał świetnie w stabilnej sytuacji podażowej, ale w czasie kryzysu okazał się dość niszczycielski dla europejskich gospodarek.

energetyka24.com


Chiński konsument wybudził się z długiego letargu. Sprzedaż detaliczna w Państwie Środka wzrosła w październiku o 4,8% proc., co oznacza duże przyspieszenie z 3,2 proc. odnotowanych we wrześniu oraz najlepszy wynik od lutego. Odczytowi pomogło obchodzone w dniach 1-7 października święto ustanowienia republiki ludowej, będące dniami wolnymi od pracy. Tydzień po jego zakończeniu, 14 października, ruszyły zaś wyprzedaże z okazji Dnia Singla.

(...)

Oprócz tego widoczne skutki zaczynają przynosić też rządowe programy stymulacyjne. Pekin dąży do wzmocnienia konsumpcji, żeby oprzeć na niej w większym stopniu swój wzrost gospodarczy. Kilka miesięcy temu chińskie władze wprowadziły m.in. dopłaty do wymiany sprzętu AGD. Sprzedaż urządzeń z tej kategorii zwiększyła się w październiku o 39,2 proc.

Produkcja przemysłowa w Chinach wzrosła w październiku o 5,3 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim, co stanowi spowolnienie względem wrześniowego odczytu na poziomie 5,4 proc. Ekonomiści ankietowani przez agencję Reutera spodziewali się, że wskaźnik umocni się o 5,6 proc. Prawdziwy problem gospodarki Państwa Środka ujawniają jednak dane z sektora nieruchomości.

Inwestycje w nieruchomości w okresie styczeń-październik zmniejszyły się o 10,3 proc. w porównaniu z rokiem poprzednim, co stanowi największy spadek od odczytu z końca sierpnia 2021 roku. Sprzedaż nieruchomości w przeliczeniu na metr kwadratowy okazała się jednak nieco lepsza niż w ubiegłych miesiącach. W okresie styczeń-październik spadła o 15,8 proc. rok do roku, czyli wolniej niż w okresie styczeń-wrzesień, kiedy zmniejszyła się o 17,1 proc.

Pomimo kolejnych prób wsparcia ze strony państwa sektor nieruchomości w dalszym ciągu pozostaje w głębokim kryzysie. Bank centralny obniżył stopy procentowe, władze nakazały zmniejszenie minimalnego wkładu własnego, a największe miasta znoszą kolejne bariery w zakupie mieszkań.

bankier.pl



Według tegorocznego badania globalizacja osiągnęła swój szczyt w 2015 r., kiedy to globalna Północ osiągnęła łącznie 240 bln dol. (prawie 992 bln zł) dodatkowych zysków z globalnego Południa. To 30 razy więcej niż cała pomoc finansowa, jaką globalne Południe otrzymało od globalnej Północy.

Oznacza to, że musimy zrozumieć, że globalne Południe nie jest bynajmniej zamkniętym segmentem świata, który może żyć samodzielnie i obejść się bez globalnej Północy. Wręcz przeciwnie.

Pieniądze nadal są wypompowywane z globalnego Południa do krajów rozwiniętych, ale przepływ inwestycji do tych krajów z Północy już się zmniejszył. Istnieją międzynarodowe obliczenia dotyczące tego, gdzie trafiają inwestycje, i pokazują one, że Północ inwestuje obecnie na Północy dwie trzecie całkowitej kwoty światowych inwestycji.

Jest to zmiana w całym handlu zagranicznym i strukturze technologicznej Północy, rewizja wcześniej ustalonego wzorca współpracy między krajami. Jest to bardzo niebezpieczny trend dla globalnego Południa.

Po pandemii COVID-19 proces ten stał się bardziej intensywny. Pojawiły się trzy ważne terminy, które będą teraz definiować przyszłość: niarshoring, frenshoring, reshoring (inshoring).

Niarshoring to ten sam outsourcing, ale tylko do sąsiedniego terytorium dla kraju rozwiniętego. Na przykład dla USA jest to Meksyk i kraje Ameryki Łacińskiej.

Franshoring — przekierowanie biznesu do krajów bezpiecznych ekonomicznie i politycznie, przyjaznych w swoich reżimach politycznych rządom globalnej Północy.

Reshoring to, można powiedzieć, przeciwieństwo offshoringu: powrót produkcji do krajów globalnej Północy, z których kiedyś eksportowana była do krajów globalnego Południa.

A wszystko to jest restrukturyzacją modelu globalizacji, na którym kiedyś zaczęły rosnąć gospodarki globalnego Południa.

Oznacza to, że zamiast inwestować pieniądze i budować fabryki w Chinach, Indonezji, Malezji, Północ buduje fabryki na własnym terytorium lub, w przypadku Stanów Zjednoczonych, w Meksyku zamiast w Wietnamie czy na Filipinach.

(...)

Pamiętajmy, że kiedy rozpoczęła się globalizacja, logika była bardzo prosta: firmy przenosiły produkcję na Południe, aby zaoszczędzić na kosztach. Istnieją dowody na to, że zachodnie firmy zaoszczędziły do 70 proc. swoich kosztów. Ale był jeszcze jeden czynnik biznesowy, o którym nikt wtedy nie myślał, czyli ryzyko. Południe jest niestabilne, Południe może być wrogie, jest dość daleko stamtąd. A podczas pandemii okazało się, że w krajach rozwiniętych nagle zabrakło towarów medycznych: nie było masek, rękawiczek ani strzykawek.

Wszystko jest produkowane w Chinach, a Chiny niczego nie dostarczają, ponieważ porty są zamknięte. A teraz, podczas wojny w Europie, której globalne Południe, jak widzimy, nie postrzega jako czegoś bardzo poważnego dla siebie, ryzyko w krajach rozwiniętych zaczyna być oceniane inaczej.

Kolejnym tematem w tej serii, o którym niewiele osób mówi, jest zmieniający się miks energetyczny. Energia staje się /raczej "stanie się" - red./ coraz tańsza w krajach rozwiniętych, co rekompensuje różnice w wynagrodzeniach i sprawia, że przenoszenie produkcji do odległych krajów z tanią siłą roboczą, ale wysokimi kosztami logistycznymi, staje się mniej opłacalne.

Chociaż średnia płaca w Meksyku jest nadal nieco wyższa niż w Chinach, ale tylko nieznacznie, koszty transportu są nieporównywalnie niższe w przypadku przesyłek do USA. Innymi słowy, globalne Południe zaczęło tracić swoją przewagę gospodarczą na rzecz Północy, a obraz ten szybko się zmienia.

Nie, globalizacja oczywiście nie umrze, ale przekształca się — główna wymiana towarów, podział pracy, będzie coraz bardziej przebiegać w ramach bloków regionalnych. Stany Zjednoczone, Meksyk, Kanada i niektóre inne kraje Ameryki Łacińskiej utworzą taki blok, a Europa ma już de facto blok w postaci Unii Europejskiej.

onet.pl


"Newsweek": Czy może pan wyjaśnić, dlaczego mieszkania są ulubioną inwestycją polskiej klasy średniej?

Piotr Kuczyński: – Stosunek Polaków do nieruchomości jest wyjątkowy. Może z powodu PRL, w którym jedną z głównych bolączek był stały brak mieszkań. W naszych rodakach po 1989 r. zagnieździła się przemożna potrzeba posiadania własnego mieszkania. To marzenie ponad 90 proc. Polaków. Tymczasem w sąsiednich Niemczech ok. połowa ludzi mieszka w wynajmowanych lokalach i im to nie przeszkadza. Jakby tego było mało, Polacy nie tylko chcą mieć na własność mieszkanie, ale wierzą, że ceny mieszkań nieustannie będą rosły. Przeciętny przedstawiciel klasy średniej, kiedy ma nadwyżkę pieniędzy, inwestuje je w mieszkanie. Co zresztą potwierdzają dane, bo 70 proc. zakupów nieruchomości odbywa się za gotówkę.

Bo to pewna lokata kapitału.

– Pewna to ona była 20 lat temu. Owszem, był okres, kiedy to było super opłacalne, zysk był podwójny — generowany z coraz większej wartości nieruchomości i wynajmu. Ideał. Ale to się zmieniło, tyle że ludzie tego nie przyjmują do wiadomości.

Jest takie powiedzenie, że inwestowanie na rynku walutowym można porównać do pilotowania F-16, który jest szybki, agresywny. Trzeba mieć doskonały refleks. Rynki akcji, to są wielkie Jumbo Jety. Potrzeba rozwagi i odpowiedzialności. A rynek nieruchomości jest jeszcze wolniejszy, inwestowanie na nim to jak pływanie tankowcem. Zanim się zmienią nastroje, trendy, upływają nie sekundy, minuty, ale miesiące, nawet lata.

Jakie wnioski?

– Jak ludzie sobie wbili do głowy, że trzeba kupić mieszkanie, trzymać, wynajmować, to się tego trzymają. A prawda jest taka, że jak pan kupi dzisiaj nieruchomość i ją wynajmie, to otrzyma pan 4-5 proc. z kapitału rocznie. A na dodatek musi się użerać z wynajmującymi, którzy mogą lokal zdemolować, nie płacić, nie chcieć się wyprowadzić. 70 proc. Polaków boi się swoich lokatorów. Tymczasem większy zysk uzyska człowiek, który włoży pieniądze w czteroletnie obligacje skarbu państwa. I nic pan nie musi robić.

To skąd takie uparte trzymanie się tych nieruchomości?

– Wie pan, kiedy najwięcej pieniędzy wpływa na rynek akcji? W końcowej fazie hossy. Wtedy ludzie szaleją i wiadomo, że za chwilę nadejdzie korekta. I tak też jest z rynkiem nieruchomości. Przez całe lata był tworzony ten nawyk: warto kupić, bo mieszkania tylko drożeją. To nie musi być prawda. W latach 2007-2009 w Stanach Zjednoczonych gwałtownie taniały. A teraz widzimy podobny trend w Niemczech, czy w Wielkiej Brytanii. I to może się zacząć również w Polsce.

A trzeba brać pod uwagę, że moje powojenne pokolenie wymiera i zostawiamy mieszkania naszym potomkom. Ich jest jakoś dziwnie mało. W związku z tym można się spodziewać, że za parę lat tych wolnych mieszkań będzie bardzo dużo.

A może my po prostu jako społeczeństwo nie mieliśmy czasu i okazji, żeby się nauczyć inwestowania oszczędności. Bo przez lata ich nie mieliśmy i nie mamy wzorców.

– Osoby, które naprawdę zarabiają duże pieniądze, klasa wyższa, wiedzą jak to się robi. Ich wiedza nie odbiega od światowej normy. W gorszej sytuacji jest klasa średnia, która po prostu nie zdążyła się dorobić, a pracowała bardzo ciężko. Bo co z tego, że niemiecki lekarz zarabia trzy razy więcej niż polski. Tak naprawdę różnica w zamożności jest dużo większa, bo na zachodzie klasa średnia dorabia się od kilkudziesięciu lat, a w niektórych przypadkach to setki lat. Oni nauczyli się żyć w kapitalizmie. W Polsce kapitalizm jest stosunkową nowością. W PRL-u szansę na prawdziwe pieniądze mieli tylko rzemieślnicy i oni weszli w kapitalizm z jakimś startowym pakietem. Ale większość z nas zaczynała od zera. W związku z tym ok. 30 lat to naprawdę nie jest dużo, żeby zgromadzić taki tłuszcz finansowy, żeby czuć się bardzo pewnie.

Na Zachodzie wielu ludzi czuje się pewnie właśnie z tego powodu, że ich rodziny kumulowały przez lata bogactwo. Jeżeli ma pan posiadłość, jacht i 2-3 mln euro oszczędności, to może pan sobie pozwolić na zainwestowanie 100-200 tys. dol. w jakiś niepewny, ale obiecujący biznes.

A polska klasa średnia nie dość, że jeszcze nie ma takich zasobów, to ma poczucie, że strasznie harowała na te swoje oszczędności i drży, kiedy ma je zainwestować. Albo może wybuchnąć kryzys, który może im wszystko zabrać.

(...)

Czy klasa średnia zubożała po pandemii i ostrej inflacji?

– Nie, niech pan zobaczy, jakie wyniki mają Rainbow Tours czy Itaka. Wyjazdy zagraniczne są wykupione. To nie świadczy o zubożeniu. Poza tym pensje w sektorze przedsiębiorstw, które zatrudniają powyżej 10 osób, wynoszą 8300 zł. Wynagrodzenia rosną szybciej niż inflacja. Już jesteśmy po piku inflacyjnym, kiedy niejeden trzymał się za portfel, ale teraz sytuacja się poprawia. Poza tym przyszły obiecane podwyżki; 20 proc. dla budżetówki, 30 proc. dla nauczycieli, wzrosło wynagrodzenie minimalne. Nie można powiedzieć, że Polacy zubożeli.

Przez lata karmiono nas opiniami, że ponad połowa Polaków nic nie oszczędza. A teraz czytam badania Velo Banku, że 73 proc. Polaków oszczędza. Choć tylko co piąty Polak więcej niż 1000 zł miesięcznie.

onet.pl/Newsweek