poniedziałek, 5 września 2022


Jak na razie w okopach Donbasu powszechne jest odczucie ogromnej przewagi ogniowej nieprzyjaciela, przy słabym nasyceniu własnej armii sprzętem, zwłaszcza nowoczesnym,natowskim. Obecną sytuację na froncie oddaje powiedzenie, że u Rosjan jest dużo sprzętu i mało piechoty, a u Ukraińców odwrotnie, jest dużo piechoty i mało sprzętu.

O sytuacji w Donbasie, Witalij Markiw, żołnierz GN, mówi tak: "Przeciwnik przeważa w ilości artylerii lufowej - stawiając na ilość, a nie jakość. Ale ta znacząca przewaga jest odczuwalna w okopach. U nich jest bardzo dużo amunicji (...) tu na wschodzie nie odczuwamy, że u nich są problemy z amunicją. Tak, HIMARS-y zadały szkody, wykonały uderzenia po wielkich skupiskach rosyjskiej techniki. Ale przeciwnik się adoptuje i zaczyna tworzyć niewielkie składy (amunicji). Dlatego nam potrzeba chociażby osiągnąć parytet z możliwościami ich artylerii. Wtedy nastanie przełomowy moment w wojnie. Będziemy w stanie przeprowadzać zmasowane uderzenia i trzymać ich na dystans, i w okopach będzie łatwiej, i dobijemy wroga moralnie i psychicznie".

Taktyka niszczenia składów amunicji jest celowa, ale musi być rozpatrywana w czasie. "Głód amunicji" z jakim może się zetknąć agresor, nie będzie gwałtowny i z dnia na dzień, ale pierwsze jego symptomy, zdaniem niektórych analityków, mogą pojawić się za kilka miesięcy (np. za 2-3 miesiące, późną jesienią). Można przypuszczać, że składy amunicji w Zachodnim Okręgu Wojskowym, zwłaszcza w strefie przyfrontowej (obwody kurski, biełgorodzki, rostowski) zostały już "wyczyszczone", amunicję trzeba przywozić ze składów z centralnej i wschodniej Rosji. Jest to już widoczne w przypadku pocisków rakietowych, np. do systemów S-300 używanych do ostrzałów celów naziemnych, które przewożone są z Syberii. Mowa o zidentyfikowanym przypadku transportu pocisków systemu S-300 z odległego Ułan-Ude, kiedy to z początkiem sierpnia wyprawiono na zachód eszelon kolejowy (28 platform z 32 pociskami), który przybył na granicę z Ukrainą w trzeciej dekadzie sierpnia.

Potwierdzone jest również korzystanie z zapasów amunicji białoruskiej armii. Wedle ukraińskich analityków siły agresora mają obecnie dostęp do co najmniej kilku białoruskich składów i arsenałów amunicji.

Warto przypomnieć, że tylko w obszarze Rzeczyca-Homel, czyli na bezpośrednim zapleczu frontu w kampanii kijowskiej, znajdowały się cztery duże obiekty logistyczne (2271. Baza Saperskich Materiałów Wybuchowych, 1393. Baza Artyleryjskiej Amunicji, 1868. Baza Uzbrojenia Artyleryjskiego i 43. Arsenał Rakiet i Amunicji). Latem dostęp do białoruskich składów i arsenałów znacząco się poszerzył, źródła ukraińskie (np. grupa analityczna "Informacyjny Sprotyv") sugerują, że pełny dostęp siły agresora mają np. do trzech baz amunicji artyleryjskiej: 1405. Bazy Amunicji Artyleryjskiej (JW nr 42707) w Osipowiczach; 1393. Bazy Amunicji Artyleryjskiej (JW nr 52208) w Pionierze pod Homlem; 1868. Bazy Uzbrojenia Artyleryjskiego (JW nr 63604) w Homlu oraz trzech arsenałów: 25. Arsenału Uzbrojenia Rakietowo-Artyleryjskiego (JW nr 25819) w Nawakołasawie: 43. Arsenału Rakiet i Amunicji (JW nr 11724) w Dobruszu; 46. Arsenału Rakiet i Amunicji (JW nr 67878) w Bronnej Górze. W sierpniu miano wywieść z białoruskich składów i arsenałów 12 tys. ton amunicji.

Pozostałe po ZSRR gigantyczne zapasy amunicji mają jednak swoje dno. Analizy ukraińskie i zachodnie wskazują, że przy tak zmasowanym użyciu artylerii za kilka miesięcy pojawią się poważne problemy z amunicją wybranych kalibrów, z częściami zapasowymi, np. lufami, do zużytych armat i haubic, z silnikami do haubic samobieżnych i czołgów z przekroczonym resursem itd. Jak na razie ukraińscy oficerowie stwierdzali, że tu, czy tam, zmniejszyła się intensywność rosyjskiego ostrzału, jednakże na wybranych kierunkach wciąż jest to niezauważalne - dominują płynące z Donbasu opisy nieprawdopodobnie intensywnego ognia artylerii, trwającego całymi godzinami i dniami, które rujnują całe miejscowości, rozbijają okopy i betonowe umocnienia, utrzymują żołnierzy w okopach całymi dniami i generują duże straty w ludziach i sprzęcie. Na wybranych kierunkach ogień artylerii oznacza zmasowany ostrzał z najcięższych kalibrów - systemów 2S4 Tiulpan kal. 240 mm, 2S7/M Pion/Małka kal. 203 mm, termobarycznych TOS-1/2 itd. Do tego dochodzi jeszcze ogień bezpośredni, lub coraz częściej pośredni (korygowany z komercyjnych dronów) z czołgów, czy armat przeciwpancernych.

"Wał ogniowy", jak się czasami określa nieograniczone amunicją użycie środków ogniowych separatystyczno-rosyjskiej artylerii, nie musi być skuteczniejszy niż precyzyjne ostrzały ukraińskiej artylerii NATO-wskiej, operującej w rozproszeniu, ale ma również, co jest istotne, określony wpływ na psychofizyczną kondycję ukraińskich żołnierzy. Aby zachować zdolność bojową pododdziałów broniących kluczowych odcinków frontu należy zadbać o ich morale, wsparcie własną artylerią, czy lotnictwem, a przede wszystkim w odpowiednim momencie zrotować.

Póki co należy pamiętać, że SZ FR dysponują wciąż ogromnymi rezerwami sprzętu, w tym systemów artylerii, który można rozkonserwować i użyć na froncie. Znany jest przypadek związany z rozkonserwowaniem na terenie 94. Składu Wojsk Rakietowo-Artyleryjskich w Omsku armatohaubic 2S7 Pion. Na zdjęciach satelitarnych z wczesnego kwietnia widać na terenie arsenału 170 armatohaubic, na zdjęciu z 2 czerwca 135, a na zdjęciu z 18 lipca już tylko 110, co oznacza, że ok. 60 Pionów wywieziono z bazy i zapewne przywrócono do służby liniowej. Pojawiające się zdjęcia z rozerwanymi lufami armat, czy haubic, świadczą o ogromnym zużyciu sprzętu artylerii, są również wzmianki o tym, że separatyści (1. i 2. Korpusy Armijne) mają pewne problemy z amunicją (kłopoty dotyczyć mają sprzętu i amunicji 122 mm i 152 mm). Jednakże w tej fazie wojny wydaje się, że nie jest to odczuwalne na linii frontu.

defence24.pl

W grudniu 2005 roku w małej rosyjskiej miejscowości Babajewo w obwodzie wołogodzkim rozpoczęto budowę gazociągu, który otrzymał nazwę Griazowiec-Wyborg. Budowa nie miała jednak na celu dostarczenia gazu do rejonu wyborskiego w obwodzie leningradzkim (Gazpromowi do dziś nie udało się tego zrobić) – Babajewo było miejscem realizacji pierwszej fazy zakrojonego na szeroką skalę projektu Nord Stream.

Aby dostawy do krajów Europy Zachodniej nie były już uzależnione od tranzytu przez Ukrainę, Gazprom zdecydował się na budowę gazociągu pod Morzem Bałtyckim, który połączyłby bezpośrednio rosyjski Wyborg i niemiecki Greifswald.

Zanim przystąpiono do budowy, przygotowania projektu trwały około 10 lat. Rosyjscy naukowcy badali możliwość budowy od 1997 roku. Wybudowanie gazociągu ze złoża do Wyborga w Rosji odbyło się bez problemów; schody zaczęły się, gdy władze rosyjskie musiały uzyskać zgodę na budowę gazociągu od państw bałtyckich – Szwecji, Danii, Finlandii i Niemiec.

Operatorem nowego rurociągu została specjalnie utworzona w tym celu w Szwajcarii spółka Nord Stream AG. 51 proc. jej udziałów posiada Gazprom, a pozostałe 49 proc. należy do francuskich, holenderskich i niemieckich spółek gazowych.

Nord Stream podzielił kraje na dwa obozy: Rosja wraz z Niemcami, Holandią i Francją forsowała projekt, bo był dla nich korzystny; Ukraina, jako główny kraj tranzytowy dla rosyjskiego gazu, odnosiła się do niego bardzo krytycznie. Pozycję Ukrainy wspierały Stany Zjednoczone – amerykański establishment natychmiast dostrzegł w gazociągu kolejną dźwignię, którą Władimir Putin może wykorzystać do wywierania presji na kraje europejskie.

Przeciwko budowie gazociągu wystąpiła również Polska i państwa bałtyckie: Estonia na przykład kategorycznie odmówiła udziału w projekcie. Z kolei prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka nazwał Nord Stream „najgłupszym projektem Rosji” i zaproponował, aby zamiast niego położyć drugą nitkę gazociągu Jamał-Europa, która również przebiegałaby przez Białoruś. Jego słowa zostały odebrane na Kremlu jako potwierdzenie, że Nord Stream musi powstać.

9 kwietnia 2010 roku nad zatoką w pobliżu Wyborga zebrała się delegacja, którą w karelskich lasach trudno było sobie wyobrazić – na otwarcie gazociągu przybyli prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew, kanclerz Niemiec Angela Merkel, jej poprzednik Gerhard Schröder, który przewodniczył wówczas komitetowi akcjonariuszy Nord Stream AG, premier Holandii Jan Peter Balkenende, komisarz UE ds. energii Günther Oettinger oraz prezes Gazpromu Aleksiej Miller.

Podczas uroczystej ceremonii spawania dwóch rur, które symbolizowały połączenie europejskiej i rosyjskiej sieci gazowej, Dmitrij Miedwiediew wziął do ręki marker i napisał tylko jedno słowo – „Powodzenia”. Uczestnicy uroczystości zgodzili się, że Nord Stream to nowy punkt strategicznego partnerstwa między Rosją a UE, a rosyjskie media określały projekt jako „drugie okno na Europę”.

8 listopada 2011 roku Nord Stream został oficjalnie uruchomiony: rola Ukrainy jako kraju tranzytowego natychmiast się zmniejszyła, ponieważ od tamtego momentu gaz mógł być dostarczany bezpośrednio do krajów zachodnich. Aby całkowicie zamknąć „kwestię ukraińską”, kierownictwo Gazpromu zdecydowało się na budowę dwóch kolejnych gazociągów: Nord Stream 2 i Turecki Potok. Ich działanie pozwoliłoby w zasadzie na wyłączenie Ukrainy z dostaw gazu do innych krajów europejskich.

(...)

Jak wiemy od jednego z byłych pracowników Gazprom Export (biuro zajmujące się dostawami Gazpromu do UE), po tym, jak wiele krajów europejskich odmówiło zakupu rosyjskiego gazu, biuro właściwie przestało prowadzić działalność komercyjną – pracownicy pozostali na swoich stanowiskach, ale zamiast zwykłej pracy musieli odpowiadać na gniewne listy od europejskich kontrahentów.

– Nie było zwolnień – po prostu zamiast naszych wcześniejszych obowiązków pojawiły się inne. Nasze obowiązki zmieniły się w działania na polu prawa: do partnerów europejskich wysyłaliśmy listy z informacją, że zgodnie z rozporządzeniem prezydenckim od kwietnia przejdziemy na płacenie w rublach. Pisali do nas, że nie zgadzają się na wypłatę w rublach z takich czy innych powodów, na co my odpowiadaliśmy tak: „Przykro nam, nie możemy nic zrobić, to jest rozporządzenie prezydenta. Jeśli nie wyrazicie zgody, nie otrzymacie gazu”. Po tej korespondencji dostawy do niektórych krajów ustały – mówi nasz rozmówca.

Inny pracownik spółki zależnej Gazprom Nieft, potwierdza, że po rozpoczęciu konfliktu gazowego w korporacji nie było żadnych zwolnień na dużą skalę ani poważnych reorganizacji: co więcej, gdy kurs rubla po gwałtownych wahaniach wrócił do obecnych wartości (ok. 60 rubli za dolara), kierownictwo wprowadziło nieplanowaną podwyżkę płac o 10 proc..

– W zasadzie [po rozpoczęciu wojny] po prostu niektóre projekty zaczęły zwalniać, inne – przyspieszać: na przykład [przyspieszono] wszystko, co dotyczyło substytucji importu. Nastąpiła redystrybucja budżetu. W firmie początkowo krążyły plotki, że przez jakiś czas nie będą podnosić wynagrodzeń, ale okazało się, że tak nie jest: byłem świadkiem, jak zatrudniano nowych ludzi, niektórzy awansowali, a niektórym zwiększono wypłaty – opowiada obecny pracownik spółki Gazprom Nieft.

Jak mówi były pracownik Gazprom Export, w związku z konfliktem Gazprom musiał całkowicie zamknąć gazociąg Jamał-Europa, ponieważ przebiega on przez Polskę, z którą oficjalnie nie można dokonywać transakcji. Zdaniem naszego źródła pomimo działań wojennych paliwo nadal płynie do niektórych krajów UE rurociągiem Uriengoj-Pomary-Użhorod, który przebiega przez Ukrainę. Dostawy gazociągiem Nord Stream do Niemiec zostały znacznie ograniczone i obecnie gazociąg jest wykorzystywany w zaledwie 20 proc. swojej przepustowości.

Według raportu Gazpromu, który został opublikowany 16 sierpnia, od stycznia do połowy sierpnia 2022 roku dostawy do krajów spoza sojuszniczej Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP) – przede wszystkim do krajów Unii Europejskiej, spadły o 36,2 proc. i wyniosły 78,5 mld metrów sześciennych. W tym samym czasie wydobycie spadło o 13,2 proc., a popyt na gaz spółki nieznacznie spadł, także na rynku krajowym – o 2,3 proc.

Nie wiadomo, skąd w tej sytuacji Gazprom bierze pieniądze na zwiększenie wynagrodzeń i rozwój własnych projektów. Nasze źródła wśród pracowników spółki zwracają uwagę, że w odrabianiu strat pomagają najpewniej zawyżone ceny surowców – były one wysokie jeszcze przed wojną. Teraz cena za 1000 metrów sześciennych przekroczyła 2600 dolarów – tak wynika z danych londyńskiej giełdy ICE. W styczniu – ostatnim przedwojennym miesiącu – cena za tysiąc metrów sześciennych gazu oscylowała wokół granicy tysiąca dolarów; w 2021 roku średnia cena gazu eksportowanego z Rosji wynosiła 274 dolary za tysiąc metrów sześciennych.

– Ceny [od początku wojny] podwoiły się, choć już wcześniej były bardzo wysokie. Nawet przy takim ograniczeniu dostaw Gazprom raczej będzie zyskiwać – uważa były pracownik biura Gazprom Export.

Zgadza się z nim inny z naszych rozmówców, pracownik spółki Gazprom Nieft.

– Gazprom i tak stracił sporą część zysków, ale nie jest to sytuacja krytyczna. Firma jest de facto monopolistą w Rosji i jednym z największych graczy gazowych na świecie, więc daleko jej do bycia na skraju bankructwa – zauważa nasz rozmówca.

W nowym raporcie Gazprom straszy europejskich klientów: przedstawiciele spółki twierdzą, że zachodnie sankcje i zmniejszenie wydobycia spowodują, że zimą cena przekroczy 4 tys. dolarów za tysiąc metrów sześciennych. Ceny utrzymywały się blisko tym wyliczeniom tylko raz w całej historii – na początku marca tego roku rekordową cenę 3,9 tys. dolarów za tysiąc metrów sześciennych ustalono ponieważ kraje europejskie obawiały się, że tranzyt Gazpromu przez Ukrainę zostanie całkowicie przerwany. Ponieważ tak się nie stało, cena gazu zaczęła wkrótce spadać.

Analityk ekonomiczny i ekspert rynku ropy i gazu Michaił Krutichin, uważa jednak, że prognoz Gazpromu nie należy traktować poważnie.

– Wszystkie prognozy Gazpromu cechują się kłamstwami, co pokazała już historia. Przypomnijmy prognozy dotyczące kapitalizacji Gazpromu czy zapotrzebowania Europy na rosyjski gaz. Wszystkie te kłamstwa były przeznaczone dla uszu prezydenta – nikogo innego. A teraz wszystkie te prognozy dotyczące cen w Europie są przeznaczone tylko dla niego – stwierdził ekspert.

Od początku wojny gazowej Gazprom często informował o zwiększeniu dostaw do Chin: jego ostatni raport wykazał wzrost eksportu do tego kraju. Wcześniej rosyjski monopolista gazowy informował o 60-procentowym wzroście dostaw do Chin w pierwszych czterech miesiącach roku. Dla analityków, którzy pojawiają się w rosyjskich mediach państwowych, stało się to powodem do twierdzenia, że Gazprom mógłby łatwo przeorientować swoje dostawy i zastąpić rynek europejski azjatyckim.

Jednak, jak mówi Krutichin, w rzeczywistości Chiny nie są tak obiecującym kierunkiem, jeśli chodzi o dostawy rosyjskiego gazu.

– Porównajmy. W ubiegłym roku Gazprom dostarczył 155 mld metrów sześciennych gazu do Europy i 10 mld do Chin. Rurociąg Siła Syberii jest stopniowo rozbudowywany; swoją projektową pojemność osiągnie w 2025 roku. Jego docelowa przepustowość wynosi 38 mld metrów sześciennych. Nie ma możliwości, żeby te 38 mld zastąpiło 155 mld metrów sześciennych w Europie od 2025 roku – wyjaśnia analityk.

Mimo takiego stanu rzeczy rosyjskie władze nie wpadają w rozpacz: w połowie kwietnia Władimir Putin polecił rządowi przyspieszenie prac nad wschodnią infrastrukturą do transportu gazu. Chodzi przede wszystkim o projekt Siła Syberii-2, czyli gazociąg, który miałby połączyć syberyjskie złoża, działające dotychczas na potrzeby dostaw do Europy, z regionem Sinciang-Ujgur w zachodnich Chinach. O pomyśle budowy mówi się od ponad 10 lat, ale gazociąg wciąż jest na etapie projektowania.

– Chcą zbudować gazociąg na około 100 mld metrów sześciennych, który zastąpi dostawy do Europy. Ale są dwa problemy: po pierwsze budowa rury o takiej przepustowości na takim dystansie do Chin potrwa co najmniej 12-15 lat. Po drugie Chiny nie podpisały i nie zamierzają podpisać umowy na import dodatkowych ilości gazu z Rosji. Otrzymują wystarczające ilości bez dodatkowego rosyjskiego gazu – uważa Krutichin.

Według eksperta sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że Chiny kategorycznie odmawiają przyjęcia rosyjskiego gazu w tranzycie przez Mongolię. Z kolei Gazprom nie ma praktycznie żadnych innych perspektyw poza Chinami na kierunku azjatyckim.

– A gdzie jeszcze wysłać [gaz] przez rurę? Przynajmniej dwa razy w roku urzędnicy podróżowali z Delhi do Moskwy i z Moskwy do Delhi, aby omówić projekt gazociągu do Indii. Ale ciężko pokazać na mapie, jak taki rurociąg miałby biec – przez co i dokąd. Urzędnicy się bawią, dostają za to pieniądze, jest budżet na promocję pomysłów, ale gazociągu nie ma i raczej nie będzie – mówi.

Dla krajów europejskich, które stopniowo rezygnują z rosyjskich dostaw, jedną z głównych alternatyw staje się ciekły gaz ziemny – eksport LNG z USA do UE do końca czerwca przekroczył – choć nieznacznie – dostawy Gazpromu.

belsat.eu

Wczesnym latem 1966 roku członkowie jednego z zespołów badawczych geologów pracujących na Jamale natknęli się na złoże gazu ziemnego. Po pierwszych badaniach było już jasne, że to odkrycie będzie dla Związku Radzieckiego asem w rękawie. Pole gazowe Urengoj wkrótce otrzymało oficjalny status „supergiganta”: z zasobami przekraczającymi 10 bilionów metrów sześciennych zajęło trzecie miejsce na świecie.

Aby wydobyć i zagospodarować taką ilość zasobów ZSRR potrzebował ogromnych inwestycji. To wtedy po raz pierwszy pojawił się pomysł dostarczania gazu do Europy Zachodniej.

Trzy lata później, wiosną 1969 roku, radziecki minister handlu zagranicznego Nikołaj Patoliczew pojechał na targi handlowe do niemieckiego Hanoweru. Tam spotkał się ze swoim odpowiednikiem – ministrem gospodarki Republiki Federalnej Niemiec Karlem Schillerem. Wkrótce wydano oficjalny komunikat, o którym od lat dyskutowano na posiedzeniach Biura Politycznego: Moskwa zaoferowała Niemcom Zachodnim dostawy ropy naftowej i gazu.

Kolejnym powodem, dla którego ZSRR postawił w tej kwestii na kraje zachodnioeuropejskie, była gwałtowna zmiana polityki Chińskiej Republiki Ludowej. W 1969 roku doszło do eskalacji konfliktu między państwami na Wyspie Zhenbao (znanej też pod rosyjską nazwą Damanskij): wtedy to armia chińska pod osłoną nocy zajęła wyspę, a rano otworzyła ogień do radzieckich strażników granicznych. To właśnie po tym incydencie chińskie przywództwo w ZSRR zaczęto nazywać „wrogim”, a kurs polityczny Mao Zedonga „awanturniczym”. Poważnie dyskutowano wówczas o potencjalnej „wojnie na dwa fronty” – przeciwko Chinom i państwom zachodnim. Aby temu zapobiec, ówczesny sekretarz generalny Nikita Chruszczow zaczął szukać sojuszników w Europie. Pomysł na transeuropejski gazociąg nie mógł pojawić się w lepszym momencie.

W Bonn – ówczesnej stolicy Niemiec Zachodnich – radziecka propozycja została początkowo przyjęta chłodno. Przeciwni jej politycy powoływali się na możliwe „zagrożenie dla bezpieczeństwa RFN” oraz „interesów sojuszników” (w pierwszej kolejności chodziło o Stany Zjednoczone). Jednak presję na urzędnikach wywarli biznesmeni, którzy byli zainteresowani dostawami radzieckiego gazu: po pierwsze, potrzebowali dużo większych ilości gazu, niż te którymi wtedy dysponowali – rozważano nawet dostawy z Iranu, a po drugie, Związek Radziecki był gotów zaciągnąć u krajów zachodnich kredyty i kupić od firm europejskich rury oraz urządzenia.

Przemysł gazowy rozwijał się w Europie aktywnie od końca XIX i początku XX wieku, jednak w tym czasie większość paliwa była raczej produkowana niż wydobywana. Gaz sztuczny powstawał np. w wyniku przeróbki węgla kamiennego. Taki gaz był wykorzystywany do ogrzewania domów, do gotowania na kuchenkach gazowych oraz w przemyśle – do wytwarzania energii elektrycznej w elektrowniach. Gaz koksowy był jednak stopniowo wycofywany z codziennego użytku – między innymi dlatego, że wytwarzał o połowę mniej ciepła niż gaz ziemny.

Rozpoczęły się negocjacje, które trwały przez dziewięć miesięcy. Już wtedy władze radzieckie postrzegały rurociąg jako poważny instrument nacisku politycznego. Na przykład radzieckie MSZ w tajnym piśmie stwierdziło, że projekt ten „uzależni od Związku Radzieckiego najważniejszy sektor gospodarczy RFN, a mianowicie przemysł energetyczny”. Ponadto radzieccy dyplomaci wierzyli, że przekupieni tanim radzieckim gazem niemieccy biznesmeni będą wywierać presję na swój rząd, by nie podejmował drastycznych kroków, które zaostrzyłyby stosunki ze Związkiem Radzieckim.

Na pewien czas kraje musiały zapomnieć o różnicach politycznych. – Chodziło o interes, on był dla przedstawicieli obu stron najważniejszy – pisał uczestnik tych negocjacji adwokat Eberhard Kranz. Gazociągowa „transakcja stulecia”, jak ją natychmiast nazwała prasa, została zawarta w sali hotelu Kaiserhof w Essen w Niemczech. Umowa przewidywała, że Związek Radziecki będzie dostarczał gaz ziemny do RFN przez 20 lat. Zacząć trzeba było jednak od sporych inwestycji – pierwszą dostawę odłożono do 1973 roku. Zachodnioniemieckie firmy natychmiast zaczęły dostarczać Związkowi Radzieckiemu rury o dużej średnicy potrzebne do budowy rurociągu, a Deutsche Bank z kolei otworzył dla Związku Radzieckiego linię kredytową w wysokości ponad miliarda marek.

Gazociąg połączył Nowy Urengoj z Niemcami Zachodnimi: jednak na prośbę RFN gazociąg został wybudowany z pominięciem NRD – przez socjalistyczną Czechosłowację. W 1973 roku Niemcy otrzymali pierwsze dostawy radzieckiego gazu ziemnego, który swoją drogą pojawił się w samą porę, ponieważ świat stał właśnie u progu światowego kryzysu naftowego. Kraje Europy Wschodniej, takie jak na przykład Polska, Czechosłowacja czy Węgry, otrzymywały gaz ze Związku Radzieckiego od połowy lat 60. XX wieku, kiedy to oddano do użytku gazociąg Przyjaźń.

„Transakcja stulecia” była punktem wyjścia dla serii umów gazowych, które Związek Radziecki i RFN podpisywały co kilka lat. Niektóre z nich wygasły stosunkowo niedawno, bo w 2008 roku. Geografia sowieckiej współpracy szybko się rozszerzyła – podobne kontrakty szybko gazowe zawarto z Austrią, Włochami, Francją i Finlandią.

Leonid Breżniew, który zastąpił Chruszczowa na stanowisku sekretarza generalnego KC KPZR, próbował nawet negocjować eksport radzieckiego gazu do Japonii i Stanów Zjednoczonych, ale kraje odniosły się do pomysłu sceptycznie. Amerykański establishment robił co w jego mocy, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się wpływów sowieckich: pojawiły się nawet obawy, że w przypadku działań wojennych na terytorium Europy, ZSRR wykorzysta zbudowany rurociąg do zaopatrywania swoich wojsk w paliwo.

– Wyobraźcie sobie: tankowanie rosyjskich czołgów bezpośrednio z gazociągów – mówił przewodniczący Komitetu ds. Wschodnioeuropejskich Relacji Gospodarczych Niemiec Otto Wolf von Amerongen, nazywając amerykańskie argumenty absurdalnymi.

Program współpracy z krajami europejskimi nosił nazwę „pieniądze za gaz”. Ta koncepcja utrzymywała się wiele lat nawet po rozpadzie ZSRR.

belsat.eu

Sławna z czasów ZSRR rosyjska piosenkarka Alla Pugaczowa opublikowała na Instagramie post poświęcony reżyserowi Nikicie Michałkowowi. Pugaczowa udostępniła fragment końcowej sceny filmu "Niewolnica miłości" Michałkowa, w którym bohaterka mówi: "Panowie. Panowie, jesteście bestiami. Panowie, zostaniecie potępieni przez waszą ojczyznę, żołnierze".

"Piękny film. Piękny reżyser. Gdzie zniknął ten wspaniały człowiek, Nikita Michałkow?" — napisała Pugaczowa.

Po wybuchu wojny w Ukrainie Michałkow wielokrotnie krytykował Pugaczową, która opuściła Rosję tuż wybuchu wojny i wróciła do Rosji dopiero kilkanaście dni temu. Michałkow powiedział wówczas o niej: — Ciekawe, na co liczyli, wracając do Rosji, mam na myśli szczury, które natychmiast zdradziły swoją ojczyznę? Na koniec swego programu włączył piosenkę "Nie żyj w niekochanym kraju", której towarzyszyły zdjęcia Pugaczowej, rapera Oxxxymirona, i innych artystów, którzy po wybuchu wojny wyjechali z Rosji.

onet.pl/meduza.io