poniedziałek, 15 sierpnia 2022


W ostatnich latach, ze względu na wysokie cen uprawnień do emisji dwutlenku węgla i niskie ceny gazu ziemnego, energia elektryczna na warszawskiej giełdzie towarowej była droższa niż u sąsiadów. Aż do 2020 roku byliśmy znaczącym importerem energii elektrycznej, dochodząc wówczas do rekordowego salda – aż 13 TWh sprowadzonej energii elektrycznej.

Sytuację zmieniła odbudowa globalnej gospodarki po lockdownie i braki gazu w europejskich magazynach. Cena błękitnego paliwa w 2021 roku wystrzeliła, a wraz z nią ceny prądu na zachodnioeuropejskich giełdach. W ślad za gazem drożeć zaczął także węgiel kamienny. Zmiany nie znalazły jednak większego odzwierciedlenia na polskiej giełdzie. Ceny na TGE rosły znacznie wolniej niż na Zachodzie.

Krajowi producenci energii – co było wówczas zaskakujące − sprzedawali prąd po cenach produkcji kalkulowanych w oparciu o długoterminowe kontrakty na węgiel zawarte z polskimi kopalniami. W ten sposób już w drugiej połowie ubiegłego roku z importera staliśmy się eksporterem energii, a cały rok zamknęliśmy importem netto poniżej 1 TWh.

Spadek importu prądu aż o 12 TWh i wzrost krajowego zużycia przełożyły się na rekordową produkcję energii w kraju – ponad 179 TWh (o 21 TWh większą niż w 2020 roku, z czego same elektrownie i elektrociepłownie opalane węglem kamiennym pokryły aż 12 TWh dodatkowego zapotrzebowania). W ten sposób konsumpcja węgla kamiennego w samej energetyce zawodowej wzrosła w ubiegłym roku aż o 6 mln ton. W całym kraju spaliliśmy 48 mln ton miałów węglowych, eksportując dodatkowo 3 mln ton, podczas gdy krajowe wydobycie wyniosło 37 mln ton. Energetycy ten gigantyczny wzrost zapotrzebowania pokrywali głównie zapasami (import miałów wyniósł 6 mln ton).

W ten sposób do końca 2021 roku rozeszły się spektakularne zwały węgla narosłe rok wcześniej, podczas lockdownu. Aby pokryć skokowy wzrost zużycia węgla, zapasy paliwa sprzedała nawet Rządowa Agencja Rezerw Strategicznych. Rząd, podobnie jak energetycy i analitycy, zakładał, że na początku tego roku sytuacja się uspokoi – ceny gazu spadną, wraz z nimi potanieje prąd na Zachodzie, a w ten sposób Polska ponownie stanie importerem energii.

W lutym Rosja napadła jednak na Ukrainę, ceny paliw wystrzeliły jeszcze bardziej, a w związku z tym popyt na prąd z Polski nie zmalał, choć nam węgiel, który moglibyśmy sprzedawać w postaci wytworzonej energii elektrycznej, już się skończył. Co więcej, górnicy, widząc, że na rynku mogą dostawać za węgiel znacznie więcej niż w ramach umów długoterminowych z energetyką, znacznie zmniejszyli dostawy węgla w ramach kontraktów. Z informacji WysokieNapiecie.pl wynika, że tylko jedna z grup energetycznych nie otrzymała aż 3 mln ton zakontraktowanego wcześniej węgla kamiennego z polskich kopalń.

Energetycy zaczęli więc w końcu sprzedawać prąd nie po kosztach wytwarzania z „taniego” krajowego węgla, ale po kosztach węgla z importu. Ceny prądu poszybowały więc także w Polsce, ograniczając eksport. Jednak zapasy węgla skurczyły się w końcu do tak niskiego poziomu, że energetycy zaczęli reagować w nowy sposób.

W połowie roku lawinowo wzrosły awaryjne odstawienia bloków energetycznych. Energetycy zgłaszają operatorowi sieci przesyłowych (Polskim Sieciom Elektroenergetycznym) ich niedyspozycyjność z powodu braku paliwa. Czasami zgłoszenia dotyczą całych bloków, czasami tylko części ich mocy. Nie oznacza to jednak, że bloki nie są w stanie pracować. Część ze zgłoszeń PSE wręcz odrzucają, jeżeli oznaczałoby to trudności w pokryciu zapotrzebowania na energię w kraju. W takiej sytuacji elektrownie muszą pracować.

Masowe zgłaszanie odstawień awaryjnych sprawiło jednak, że PSE niemal nie udostępnia już zdolności eksportu energii elektrycznej do obszaru sieci synchronicznej, czyli na te rynki, gdzie jest drożej i które chciałyby importować energię z Polski (do Niemiec, Czech i Słowacji). Jeszcze w pierwszej połowie roku zdolności eksportu na zachód i południe Europy wynosiły w sumie po ok. 3,5 GW. Już w czerwcu możliwości eksportu tam zostały ograniczone tylko do godzin nocnych, a od lipca Towarowa Giełda Energii publikuje praktycznie zerowe możliwości eksportu energii w tych kierunkach przez całą dobę. W rezultacie w czerwcu sprzedaż energii za granicę była niemal dziesięciokrotnie niższa niż w listopadzie 2021 roku (55 GWh względem ponad 500 GWh).

W ten sposób ceny na polskim rynku mogą być niższe bez „ryzyka” eksportu energii (czyt. węgla) do naszych sąsiadów. W efekcie różnice w cenach między Polską i Niemcami drastycznie wzrosły. Już w lipcu sięgały 90 euro/MWh.

(...)

Polska nie jest jedynym rynkiem, który zaczął chronić w ten sposób swoje zasoby energetyczne. W ostatnich dniach do ograniczania eksportu energii do Europy Zachodniej zaczęli przygotowywać się także Norwedzy, którym brakuje wody w zbiornikach hydroelektrowni. Poprzez nałożenie limitu ceny na gaz spalany w elektrowniach gazowych, od europejskiego rynku energii częściowo odcięli się także Hiszpanie i Portugalczycy. Wobec dość biernej postawy Komisji Europejskiej i sprzeciwu części państw UE do interwencji (uważają oni, że mechanizmy rynkowe znacznie lepiej odpowiedzą na obecny kryzys niż regulacje), europejski rynek energii zaczął się mocno dzielić. Takich różnic w cenach, wynikających z mniej lub bardziej widocznych interwencji, nie widzieliśmy od wielu lat.

Działania wytwórców energii odnoszą jednak zamierzony skutek. Zapasy węgla w Polsce rosną już trzeci miesiąc z rzędu i przy utrzymaniu eksportu energii na minimalnym poziomie, oraz wzroście importu węgla do maksymalnej przepustowości portów, przy spodziewanym wyhamowaniu zużycia energii w przemyśle, bilans miałów węglowych dla energetyki powinien się spiąć na styk, o ile zima nie będzie wyjątkowo mroźna.

wysokienapiecie.pl

Wołodymyr, Tatiana i Eugenia, emeryci z Rubiżnego w obwodzie ługańskim

Co jedli i pili: dwie łyżeczki startych surowych ziemniaków dziennie z dżemem, kompoty z gruszek i śliwek z piwnicy, trzy orzechy włoskie.

73-letni Wołodymyr, 71-letnia Tatiana i jej matka, 94-letnia Eugenia, mieszkali w domu w Rubiżnym, w obwodzie ługańskim. Na początku inwazji Eugenia nie mogła już chodzić. Linia frontu w Rubiżnym przechodziła przez teren, na którym znajdował się dom. Zostali odcięci od innych części miasta. Wychodzenie na zewnątrz było niebezpieczne, pociski leciały na podwórko. W wyniku jednego z tych trafień Wołodymyr częściowo stracił słuch.

Wołodymyr prowadził dziennik od początku wojny do połowy kwietnia. Za jego zgodą Meduza publikuje te fragmenty pamiętnika, które opisują głód w rodzinie mieszkańców Rubiżnego.

19 marca — została tylko jedna butelka z pięcioma lub sześcioma litrami wody. Nie można wyjść z domu. Trwa ostrzał.

22 marca — kończą się produkty i woda.

23 marca — strzelają do domów. Siedzimy na korytarzu, drżąc i modląc się. Nie ma czasu na przygotowywanie jedzenia. Nie ma wody. Po prostu smażymy ziemniaki. Nie zmywamy naczyń. Babcia Eugenia jadła dziś bardzo mało, jest słaba. Wyczerpuje się woda pitna. Opuszczenie podwórka jest niebezpieczne. Zjadamy resztki smażonych ziemniaków. Zjadłem gotowane płatki owsiane z ziemniakami, a Tatiana i babcia jadły ziemniaki. Otworzyliśmy trzylitrowy słoik gruszek z 2016 r., podajemy sok naszej babci.

25 marca — pozostał jeden, trzylitrowy słoik wody. Kiedy obieramy ziemniaki, nie myjemy ich tak dokładnie, jak wcześniej. Teraz w ogóle się nie myjemy. Nie wiem, co się dzisiaj wydarzy, ale woda się kończy.

26 marca — zjedliśmy ziemniaki smażone na parze i dwie gruszki ze słoika. Nie mamy wody do podlewania kwiatów w pomieszczeniach, więdną.

27 marca — chcę ciszy i spokoju, wody i chleba.

28 marca — zjadamy gruszki ze słoika. W słoiku pozostało pół litra wody...

29 marca — nie ma światła ani wody. Wszyscy na coś czekamy. Jedliśmy ziemniaki i popijaliśmy kroplami soku gruszkowego. Babcia śpi, ale musisz ją obudzić, żeby mogła jeść. Teraz jest 9.40. Siedzimy i myślimy, co robić. Nie można wyjść w poszukiwaniu wody: strzelają bez ostrzeżenia.

30 marca — jedliśmy ziemniaki i popijaliśmy kompotem śliwkowym. Mam ostatnią puszkę. Nie ma nic innego do picia poza nim.

31 marca — nasza wiara w światło i wodę powoli gaśnie. Wydaje się, że nie doczekamy się już niczego.

1 kwietnia — nie ma na czym smażyć ziemniaków. Jemy je na surowo, po trochu. Z 20 kg, które kupiłem, zostało ich tylko garstka.

2 kwietnia — poszedłem do szopy i piwnicy po kompoty, bo w domu nie było ani kropli wody. Co dać babci?

3 kwietnia — jadłem z mamą starte surowe ziemniaki z powidłami śliwkowymi. Umyte kompotem przyniesionym wczoraj.

5 kwietnia — rano policzyłem pozostałe ziemniaki: 12 sztuk. Podzieliłem je na trzy kupki po cztery. Jedną z nich wyczyściłem i przetarłem na tarce. Zjadamy kilka łyżek gęstego dżemu. Modlimy się, ufając tylko Bogu. Dzisiaj zjedliśmy z Tatianą dwa małe starte surowe ziemniaki. Babcia ma osobny posiłek. Ona więcej śpi.

6 kwietnia — wczoraj zmniejszyliśmy porcję śniadania i obiadu. Do dwóch ziemniaków — dla mnie i dżemu jabłkowego dla mojej mamy i babci. Jadłem starte ziemniaki z marmoladą śliwkową i trzema kawałkami orzecha włoskiego zmieszane z wiśniami kompotowymi. Na jutro zostały dwa małe ziemniaki. Nie można iść do piwnicy. Co zrobimy, nie wiem.

8 kwietnia — pijemy kompot z puszek, które przyniosłem z piwnicy. Kończą się.

10 kwietnia — kończymy nasze ostatnie zapasy kaszy manny namoczonej w zimnej wodzie. Jest tylko trochę dla każdego. Musimy jechać do miasta, może jest pomoc humanitarna.

11 kwietnia — skończyło się nam dzisiaj jedzenie. Zostało kilka słoików z dżemem. Bez pomocy humanitarnej, zginiemy.

12 kwietnia — jedzenie się skończyło. Mały makaron moczymy w wodzie przez pięć godzin i jemy z powidłami śliwkowymi. Stopniowo kończy się woda pitna, którą przyniosłem z piwnicy. Wolontariusze nas nie odwiedzają.

14 kwietnia — zjadłem wczoraj namoczony makaron. Uzupełniony nową wodą. Modlimy się do Pana!

Pożywienie rodziny Wołodymyra w najgorszych dniach wojny: małe tarte surowe ziemniaki z marmoladą śliwkową — dwie do trzech łyżeczek na osobę.

W połowie kwietnia Tatiana i Wołodymyr zostali ewakuowani do szkoły w tzw. Ługańskiej Republice Ludowej, skąd władze samozwańczej republiki zorganizowały ewakuację do Rosji. Wołodymyr i Tatiana prosili o zabranie Eugenii. Żołnierze walczący pod rosyjską flagą odmówili. Tłumaczyli, że kobieta jest stara i niepełnosprawna.

30 kwietnia znajomi rodziny dostali się do domu Wołodymyra i Tatiany i znaleźli ciało Eugenii. Kobieta zmarła z głodu. Kilka dni później Eugenia i wiele innych ofiar została pochowana w masowym grobie w pobliżu Rubiżnego.

onet.pl/Meduza

„Aby uniknąć porażki, USA muszą zmusić Zełenskiego do zasiądnięcia do stołu negocjacyjnego – to byłby najlepszy scenariusz dla USA..." - szef departamentu północnoamerykańskiego MSZ FR A. Dorchiev (via TASS).

„USA są na krawędzi wojny nuklearnej z Moskwą i Pekinem... Ukraina musi zostać uznana za faktycznego członka NATO” - H. Kissinger.

Mark Feygin /były rosyjski prawnik i polityk reprezentujący Pussy Riot/ uważa, że ​​podczas gdy USA i Chiny osiągnęły już porozumienie, Rosjanie próbują wyrazić swoje życzenia za pośrednictwem Dorchieva i promować swoją retorykę z „użytecznymi idiotami”, takimi jak Kissinger. Aleksiej Arestowicz /ukraiński analityk polityczny i wojskowy pochodzenia polsko-białorusko-rosyjskiego, bloger, terapeuta, major rezerwy Sił Zbrojnych Ukrainy/, unikając obrażania Kissingera, skomentował, że „z zainteresowaniem słuchał opinii specjalisty od polityki amerykańskiej”.

Komentując próbę Moskwy zmuszenia Ukrainy do negocjacji poprzez wywieranie nacisku na zachodnich sojuszników (poprzez umowę zbożową, a obecnie ZNPP /Zaporoska elektrownia jądrowa/), Arestowicz zwrócił uwagę, że Kreml obawia się poważnej porażki na południu Ukrainy. Rosja boi się:

1) Wyzwolenia Chersonia, masowego okrążenia i schwytania rosyjskich żołnierzy.

2) Poważnego ukraińskiego ataku na Melitopol, który całkowicie skompromitowałby rosyjskie operacje w Chersoniu, Melitopolu, Energodarze i Mariupolu.

wartranslated.com

Pomimo rażącego i niesprowokowanego naruszenia przez Rosję prawa międzynarodowego oraz integralności terytorialnej i suwerenności Ukrainy Indie zajęły zniuansowane, niejednoznaczne i ogólnie neutralne stanowisko. Wstrzymały się w głosowaniu nad kluczowymi rezolucjami potępiającymi rosyjską agresję – 25 lutego w Radzie Bezpieczeństwa ONZ (RB ONZ, w której Indie mają niestały mandat na kadencję 2021–2022) oraz na specjalnej sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ 2 marca, kiedy były jednym z 35 państw wstrzymujących się od głosu (141 państw głosowało przeciwko Rosji). Od stycznia 2022 r. do końca kwietnia Indie wstrzymały się w sumie kilkanaście razy w różnych głosowaniach nad krytycznymi inicjatywami wobec Rosji zgłoszonymi na forach międzynarodowych, w tym w Radzie Praw Człowieka ONZ i Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej.

Gdy agresja już trwała, w lutym br., Indie powstrzymały się także od potępiania Rosji w publicznych wypowiedziach (m.in. w notatkach po rozmowach telefonicznych z przywódcami Rosji, Ukrainy czy państw i instytucji UE) i dalej określały wojnę, używając takich sformułowań jak: „wydarzenia w Ukrainie”, „sytuacja”, „napięcie” – bez wyraźnego wskazania agresora. Jeden z indyjskich polityków opozycyjnych zauważył, że Indie „jedynie nawoływały do deeskalacji konfliktu przez zaangażowane strony, tak jakby oba kraje były równo odpowiedzialne za walkę, podczas gdy w rzeczywistości jest tu oczywisty agresor i wyraźna ofiara”. Tylko jeden indyjski dokument – wiadomość od ambasadora Indii w Kijowie, wystawiony w dniu inwazji przez dyplomatę najwyraźniej zszokowanego tragiczną sytuacją – przyznał, że „Ukraina jest zaatakowana”.

W oficjalnym stanowisku Indie przekonywały, że tylko dialog i dyplomacja mogą prowadzić do deeskalacji i wielokrotnie wzywały do „natychmiastowego zaprzestania przemocy i zakończenia wszelkich działań wojennych”. W pierwszych wypowiedziach w tej sprawie podkreślały jednak, „że uzasadnione interesy bezpieczeństwa wszystkich stron powinny być w pełni brane pod uwagę”, co zgadzało się z uzasadniającą inwazję retoryką Rosji. Wyjaśniając stanowisko podczas głosowania w Radzie Bezpieczeństwa ONZ 25 lutego, przedstawiciel Indii przyznał jednak, że jego kraj jest „głęboko zaniepokojony ostatnimi wydarzeniami na Ukrainie” i wezwał „do podjęcia wszelkich wysiłków w celu natychmiastowego zaprzestania przemocy i wrogości”. Co najważniejsze, podkreślił, że „współczesny porządek światowy został zbudowany na Karcie Narodów Zjednoczonych, prawie międzynarodowym oraz poszanowaniu suwerenności i integralności terytorialnej państw”, oraz że „wszystkie państwa członkowskie muszą respektować te zasady w poszukiwaniu konstruktywnej drogi naprzód”. Niektórzy wpływowi indyjscy komentatorzy i stratedzy uznali to wręcz za najbardziej w historii otwarty i ostry wyraz indyjskiej publicznej „dezaprobaty” wobec rosyjskich działań. Choć może być to prawda, taka „dezaprobata” nie zrobiła żadnego wrażenia na Rosji, która publicznie dziękowała Indiom „za wyważone stanowisko zademonstrowane w ONZ”. W mniejszości znalazły się opinie takie jak wyrażona przez Harsha Panta z Observer Research Foundation (ORF), który otwarcie skrytykował Rosję za jej agresję, nie oskarżał NATO o prowokację i wzywał Indie do przemyślenia swoich związków z rosyjskim reżimem.

W kolejnych tygodniach, gdy rosyjski atak na Ukrainę przeciągał się, nie osiągając żadnego ze swoich celów, a działania wojenne przeciwko ludności cywilnej były coraz bardziej widoczne, Indie podjęły pewne kroki w celu zdystansowania się od Rosji. W dyskusji w Radzie Bezpieczeństwa ONZ na początku kwietnia Indie „jednoznacznie potępiły” zabójstwa w Buczy (chociaż ponownie bez wskazywania, kto był za nie odpowiedzialny) i poparły „wezwanie do niezależnego śledztwa”. Zintensyfikowały pomoc humanitarną dla Ukrainy, wysyłając do końca maja ponad 90 ton darów. Indyjscy urzędnicy poczynili liczne uwagi, sygnalizując, że Indie nie popierają Rosji, i że wojna nie będzie miała zwycięzców. Minister spraw zagranicznych Subrahmanyam Jaishankar podsumował 24 marca w Rajya Sabha (wyższej izbie parlamentu), że stanowisko Indii opierało się na sześciu zasadach i obejmowało „natychmiastowe zaprzestanie przemocy, powrót do dialogu i dyplomacji, zakotwiczenie globalnego porządku w prawie międzynarodowym, karcie ONZ, integralności terytorialnej, dostępie humanitarnym”. W kolejnej debacie w Lok Sabha (niższej izbie parlamentu) minister Jaishankar odrzucał zachodnią krytykę Indii, mówiąc, że jego kraj zajął „zasadnicze stanowisko” i wybrał jedną stronę w tym konflikcie, to znaczy „stronę pokoju i poparcie dla natychmiastowego zakończenia przemocy”. Indie nadal jednak nie potępiły agresora i nie przystąpiły do sankcji wobec Rosji.

Chociaż to ambiwalentne stanowisko rozczarowało wielu na Zachodzie, Indie miały dobry powód, by zachować równowagę i nie zrazić żadnego ze swoich partnerów. Od wybuchu wojny największym zmartwieniem i priorytetem Indii była ewakuacja tysięcy obywateli, głównie studentów, którzy utknęli na Ukrainie. W tej sytuacji potrzebne były dobre stosunki zarówno z Rosją, jak i  z Ukrainą. Dlatego też kolejne rozmowy telefoniczne premiera Indii Narendry Modiego z prezydentem Putinem i prezydentem Zełenskim koncentrowały się na stworzeniu warunków do bezpiecznej ewakuacji Indusów z oblężonych miast, m.in. Charkowa i Sumów. W ramach operacji Ganga zorganizowano w sumie 90 lotów z krajów sąsiadujących z Ukrainą, aby ewakuować ponad 18 tys. obywateli Indii. Jednak nawet po zakończeniu operacji stanowisko Indii niewiele się zmieniło. W praktyce Indie kontynuowały normalne interesy z Rosją, przygotowując się na zwiększony import tańszej ropy i wprowadzając mechanizmy płatności ruble za rupie, który mógł pomóc Rosji obejść sankcje.

Łagodne podejście Indii do Rosji jest zakorzenione w doświadczeniach historii, a także w bliskich związkach obronnych, strategicznych i ideologicznych. Rosja jest przyjacielem i zaufanym partnerem od czasów zimnej wojny, kiedy zapewniała Indiom wsparcie dyplomatyczne, sprzęt wojskowy i pomoc gospodarczą. Mówiąc szerzej, odmowę potępienia rosyjskiej inwazji na Ukrainę tłumaczono „strategiczną zależnością od Rosji, a także priorytetami bezpieczeństwa w regionie Indo-Pacyfiku”. Wielu komentatorów wskazywało na Chiny jako istotny czynnik, sugerując, że „jeśli Indie mają stawić czoła Chinom, potrzebują partnerstwa obronnego z Rosją”. Większość ekspertów tłumaczyło głosowanie Indii w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, odwołując się do nadmiernego uzależnienia Indii od dostaw rosyjskiej broni (do 70%), zwłaszcza w czasie, gdy mają do czynienia z odradzającą się potęgą – Chinami – wzdłuż spornej granicy w Himalajach. Inni bagatelizowali ten argument, wskazując na zmniejszający się udział rosyjskiej broni w arsenale Indii, ale podkreślając tradycyjny światopogląd wynikający z polityki niezaangażowania, preferencji dla porządku wielobiegunowego, powiązań ideologicznych z Rosją i jej roli w budowaniu indyjskiej „strategicznej autonomii”.

Ambiwalentne stanowisko Indii w sprawie wojny było dla wielu państw Zachodu niemiłą niespodzianką. Można było oczekiwać, że Indie jako kraj demokratyczny o coraz większych powiązaniach z USA i UE oraz jako kraj promujący się jako strażnik prawa międzynarodowego i suwerenności państw tym razem zachowają się inaczej niż w przypadku aneksji Krymu przez Rosję w 2014 r. Ambasadorowie państw członkowskich UE w Nowym Delhi pracowali za kulisami i wypowiadali się publicznie, starając się przekonać Indie do potępienia rosyjskiej agresji. UE określiła głosowanie ONZ z 2 marca jako „test dla ludzkości”, w którym wstrzymanie się od głosu nie mogło być dobrą opcją. Europejczycy i Amerykanie uważali, że „rosyjska inwazja jest tak rażącym naruszeniem porządku opartego na zasadach, który same Indie pielęgnują, że te powinny były zrobić trochę więcej niż tylko wstrzymać się”.

Jednocześnie jednak wielu ekspertów ostrzegało Zachód przed twardą grą z Indiami, ponieważ mogła ona rodzić „ryzyko zaszkodzenia relacjom, które pozostają kluczowe dla zrównoważenia Chin w regionie Indo-Pacyfiku” i proponowali jako lepsze inne podejście, polegające na „uznaniu dylematów bezpieczeństwa Indii w odniesieniu do Rosji i Chin” oraz pomocy „Nowemu Delhi w zmniejszeniu jego długoterminowej zależności od rosyjskiej broni”. Argumentowano nawet, że z pomocą Zachodu rosyjska inwazja na Ukrainę może okazać się dla indyjskiego sektora obronnego tym, czym dla liberalizacji gospodarczej kraju był kryzys z 1991 r., przyznając jednocześnie, że „proces indygenizacji i dywersyfikacji [przemysłu zbrojeniowego] zajmie dekadę, jeśli nie dłużej”.

Chociaż ostrożne podejście jest bardziej zrozumiałe z perspektywy Indo-Pacyfiku, także w Europie pojawiły się głosy wzywające państwa Zachodu, aby nie „naciskały Indii, by potępiły Rosję”, a  w zamian zachęcające, by „złożyć Nowemu Delhi lepszą ofertę niż robi to Moskwa”. Inni posunęli się nawet dalej, sugerując, że zamiast naciskać na Indie, by opowiedziały się po jednej ze stron, to UE powinna zademonstrować, że „jest wiarygodnym partnerem” i osłabić „zależność Indii od Rosji”. W tym podejściu Unia powinna nie tylko zacieśnić współpracę w dziedzinie obronności i eksportu broni, ale także działać na rzecz „silniejszej indyjskiej gospodarki”. Było to więc równoznaczne z sugestią, że neutralność Indii wobec rażącego łamania przez Rosję prawa i zasad międzynarodowych nie powinna być krytykowana, ale nagradzana.

Po początkowych wahaniach instytucji UE i państw członkowskich zwyciężył pogląd pojednawczy, wynikający ze strategicznych i ekonomicznych kalkulacji europejskich interesariuszy. Wydaje się więc, że stanowisko Indii nie tylko nie zaszkodziło ich oficjalnym stosunkom z UE, ale nawet – paradoksalnie – skłoniło Unię do podwojenia wysiłków na rzecz zacieśnienia współpracy dwustronnej. Ambasador Niemiec w Indiach zauważył niedawno, że „wojna Putina pokazała, że potrzebujemy przyjaciół, sojuszników i krajów, które podzielają wartości takie jak demokracja i wolność”.

W marcu 2022 r. – po wcześniejszych miesiącach niezdecydowania – UE wyznaczyła w końcu głównego negocjatora umowy o wolnym handlu (FTA) z Indiami, otwierając drogę do wznowienia rozmów. 7 marca strony spotkały się na inauguracyjnych konsultacjach w sprawie Afryki, otwierając kolejny obszar współpracy strategicznej. Specjalny wysłannik UE ds. Indo-Pacyfiku Gabriele Visentin złożył wizytę w Nowym Delhi pod koniec marca, aby zapewnić partnerów, że chociaż UE „nie była zadowolona” z głosowania Indii na forum ONZ w sprawie rezolucji dotyczących Ukrainy, wierzy, że „Indie i UE nadal podzielają te same wartości w globalnym porządku”.

Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen złożyła wizytę w Nowym Delhi w dniach 23–25 kwietnia w celu pogłębienia dwustronnej współpracy. Spotkała się m.in. z premierem Modim, prezydentem Ram Nathem Kovindem, ministrem spraw zagranicznych Jaishankarem, była także głównym gościem Raisina Dialogue, flagowej indyjskiej konferencji o sprawach międzynarodowych. W przemówieniu otwierającym konferencję pochwaliła indyjską demokrację, przypomniała okrucieństwa popełnione przez Rosję w Buczy, opisała zagrożenia dla całego świata wynikające z rosyjskich działań, ale powstrzymała się od jakichkolwiek odniesień do stanowiska Indii w sprawie wojny czy bezpośredniej presji na to państwo. Ważnym efektem wizyty była decyzja o powołaniu Rady Handlu i Technologii, dopiero drugiej tego typu po wspólnej z USA. Zapowiedziano, że negocjacje w sprawie umowy o wolnym handlu zostaną oficjalnie wznowione w czerwcu (faktycznie nastąpiło to 16 czerwca).

Wizyty Modiego w Niemczech, Danii i Francji na początku maja pokazały, że państwa członkowskie również wolą koncentrować się na przyszłości, aby nie drażnić Indii i nie ryzykować powodzenia dwustronnej współpracy z powodu stanowiska wobec wojny. Kiedy inny wysoki rangą urzędnik UE potwierdził 30 maja po spotkaniu z nowym indyjskim wiceministrem ds. spraw zagranicznych, że partnerstwo strategiczne UE–Indie opiera się na „wspólnych wartościach i zobowiązaniu do opartego na zasadach porządku światowego”, stało się jasne, że Unia zaakceptowała stanowisko Indii, a współpraca będzie kontynuowana. Stosunki UE–Indie w praktyce wróciły do normalnego stanu, a obie strony zgodziły się nie zgadzać w sprawie wojny na Ukrainie.

pism.pl

Rosja przed rozpoczęciem inwazji miała posiadać ponad 2000 lufowych samobieżnych systemów artyleryjskich o różnych kalibrach. Dominował w nich kaliber 152,4 mm, będący odpowiednikiem NATO-wskich 155 mm. Uzupełnienie stanowiły 122 mm armatohaubice o mniejszym zasięgu ostrzału, 120 mm moździerze używane przez wojska powietrzno-desantowe. Zaś dopełnieniem tego były systemy 203 i 240 mm, mogące niszczyć najwytrzymalsze budowle ochronne, ale także mogące strzelać amunicją atomową. Ilość posiadanego tego typu uzbrojenia sprawia, że Rosja jest niewątpliwą potęgą w zakresie artylerii samobieżnej, zwłaszcza jeżeli bierzemy jej ogólny potencjał ogniowy.

Przechodząc jednak do osiągów poszczególnych typów, sprawa wygląda już inaczej. Dominują w Rosji dalej systemy o dość krótkim przewodzie lufy, co przekłada się na znacznie mniejszą donośność niż np. nowoczesne zachodnie AHS jak PzH 2000 czy Krab. Zasięg prowadzonego ognia dla danego systemu artyleryjskiego jest obecnie jedną z najważniejszych cech, jakie obecnie określają czy dane rozwiązanie jest spełniającym wymagania pola walki, czy też nie. W przypadku rosyjskiej samobieżnej artylerii lufowej, ten parametr był zaniedbany przez lata, ze względu na chęć kompatybilności amunicji wyprodukowanej przez dekady trwania ZSRR. Skutkowało to taką, a nie inną konstrukcją głównego uzbrojenia.

Zasięg miał być rekompensowany przez ilość posiadanych systemów artyleryjskich. Pokutuje to w przypadku np. 2S19 Msta-S, która przez to ograniczenie ma donośność, w przypadku użycia zwykłej amunicji, zaledwie na poziomie 24-26 km. Inną ważną cechą, jaką powinien posiadać nowoczesny system artyleryjski, jest celność prowadzonego ognia. Jednak w przypadku większości rosyjskich samobieżnych armatohaubic często nie można mówić o osiąganiu celności na poziomie charakteryzującym zachodnich odpowiedników. Rosjanie braki nadrabiają ilością AHS, która względem połączonych sił Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii, Polski, Hiszpanii, Włoch dalej jest zatrważająca.

(...)

Rodzaje i ilość samobieżnej artylerii lufowej znajdującej się w aktywnej służbie:

2S1 Goździk 150-230
2S3 Akacja 800
2S4 Tulipan 40-60
2S5 Hiacynt 100-115
2S7 Małka 60-100
2S9 Nona 280
2S19 Msta-S 500-800
2S23 Nona-SWK 42-50
2S34 Chosta >50
2S35 Koalicja-SW 70-75

Widzimy zatem, że Rosja w linii posiadała zaledwie 570-875 nowoczesnych lufowych samobieżnych armatohaubic, które mogą konkurować w pewnych kwestiach z odpowiednikami NATO-wskimi (tymi nowoczesnymi). Jednak znacznie większa ilość omawianego sprzętu przedstawia standard lat 70-80 XX wieku, zwłaszcza jeżeli chodzi o donośność głównego uzbrojenia. Oczywiście przez lata prowadzono różnego rodzaju prace modyfikacyjne i modernizacyjne przy starszych rodzajach AHS, chcąc tanim kosztem zwiększyć takie parametry jak mobilność czy celność prowadzonego ognia. Jednak ogólna ilość lufowych samobieżnych systemów artyleryjskich przygniatałaby każde państwo świata. Nie jest wiadome, ile sztuk Rosjanie przygotowali do ataku w składzie sił inwazyjnych, jednak obserwując materiały filmowe i zdjęciowe widać na nich praktycznie każdy z wymienionych powyżej systemów poza Koalicją-SW. Zatem rosyjskie dowództwo najprawdopodobniej nie miało "pod ręką" odpowiedniej ilości np. 2S19 Msta-S, które stanowią dość powszechnie użytkowany nowoczesny AHS. Można to wytłumaczyć dużym deprecjonowaniem ukraińskiej armii lub chęcią nie "marnowania" najlepszego sprzętu. Pojawienie się takich systemów jak 2S34 Chosta czy 2S23 Nona-SWK, które w armii Federacji Rosyjskiej występują w ilościach śladowych, było dość dużym zaskoczeniem Zważywszy, że są to rodzaje artylerii, które nie zostały wyprodukowane w dużej ilości ze względu na niewystarczające spełnienia oczekiwań dowództwa i żołnierzy.

Wojna trwa już kolejny miesiąc i widzimy za pomocą m.in. filmów zamieszczanych w serwisie Twitter czy zdjęć satelitarnych, że Rosjanie ściągają ze składnic sprzętowych czy jednostek różnego rodzaju samobieżne systemy lufowe, aby uzupełnić braki, zarówno w siłach inwazyjnych, jak i jednostkach, które przekazały tym pierwszym sprzęt. Podobnie jak z czołgami, czy jakimkolwiek ciężkim sprzętem wojskowym, jest on w różnym stanie technicznym. Rosjanom trochę zajmie przywrócenie go do sprawności, w przypadku tego, który leżał "pod chmurką" przez ostatnie lata, czy wręcz dekady. Dodatkowo Rosjanom potrzeba nowych luf, ponieważ te obecnie wykorzystywane w poszczególnych systemach artyleryjskich dość szybko się zużywają. Symbolem tego stanu rzeczy jest np. zdjęcie zniszczonej lufy w 2S7M, spowodowanej nadmiernym przegrzaniem się jej. Najpewniej będą one pozyskiwane z tych armatohaubic, które nie nadają się już do remontu. Pozyskanie przez Ukrainę nowych systemów artyleryjskich, o zasięgu przewyższającym większość rosyjskich odpowiedników, powoduje także większe straty Rosjan, które muszą uzupełniać. W przypadku utraty Goździków czy Akacji będzie to dość łatwe, gorzej w przypadku utraty takich systemów jak Nona-SWK czy 2S19 Msta-S.

Rosjanie w ramach odpowiedzi na coraz większą ilość Krabów, PzH 2000 czy Caesarów decydują się na ściąganie ze składów właśnie Pionów/Małek, które jako jedyne mogą je skontrować przy maksymalnej donośności systemów zachodnich (jeżeli mówimy o artylerii lufowej), oraz prowadzić ogień na dystansie zapewniającym względne bezpieczeństwo od ukraińskich Goździków, Akacji czy pozyskanych M109A3/A4. Na filmach z transportów kolejowych widzimy także 2S5 Hiacynty, które mogą wyrównać dysproporcje donośności, jednak kosztem zerowej ochrony załogi czy celnością ognia.

O ile w przypadku rosyjskich rezerw czołgów, wiele w miarę nowoczesnych maszyn jak T-80U znajdowało się w składnicach i ich przywrócenie do służby stanowi duże zwiększenie potencjału jednostek, do których trafią pojazdy, o tyle w przypadku AHS sprawa wygląda gorzej dla Rosjan. Poza około 150 2S19 Msta-S (obecnie pewnie znacznie mniej) nie ma najprawdopodbniej na składnicach nowoczesnych samobieżnych lufowych systemów artyleryjskich. Mogących być takim wzmocnieniem jak np. polskie Kraby w ukraińskiej artylerii. Nie oznacza to jednak, że Rosja ma w odwodzie tylko przestarzałe Goździki i Akacje, dalej posiada znaczą liczbę różnych systemów artyleryjskich, które mogą strzelać dalej niż np. podarowane Ukrainie M109 z Norwegii i Belgii. Przykładem takiego sprzętu są 2S5 czy 2S7, których Rosjanie mają mieć dalej w rezerwie odpowiednio 850 i 260, zatem więcej niż Ukraina miała wszystkich AHS. Donośność tego pierwszego można spokojnie porównywać z nowoczesnymi systemami zachodnimi, ale raczej tylko to. Przejdźmy zatem do szacunków dotyczących rosyjskich AHS znajdujących się w rezerwie sprzętowej.

Rodzaje i ilość samobieżnej artylerii lufowej znajdującej się w rezerwie:

2S1 Goździk 2000
2S3 Akacja 1000
2S4 Tulipan 390
2S5 Hiacynt 850
2S7 Pion 260
2S9 Nona 500
2S19 Msta-S 150

(...)

Donośność poszczególnych rodzajów samobieżnych lufowych systemów artyleryjskich w kilometrach :

2S1 Goździk 15,5-22
2S3 Akacja 18,5-24
2S4 Tulipan 9,5-20
2S5 Hiacynt 28-40
2S7 Małka 37,5-55,5
2S9 Nona 8,8-12,8
2S19 Msta-S 24-36
2S23 Nona-SWK 8,8-12,8
2S34 Chosta 7,2-14
2S35 Koalicja-SW 40-80?

(...)

defence24.pl