piątek, 15 maja 2020
Sakralizacja sowieckiego zwycięstwa nad nazizmem stanowi centralny element rosyjskiej polityki historycznej i jeden z wątków w ofensywie ideologicznej obliczonej na legitymizację współczesnych ambicji mocarstwowych Rosji. Mesjanistyczny mit zbawienia świata od absolutnego zła ma wybielać bądź unieważniać ciemne karty historii Związku Sowieckiego oraz legitymizować wszystkie późniejsze wojny, łącznie z interwencjami wojskowymi na Węgrzech, w Czechosłowacji czy Afganistanie, aż do udziału we współczesnych konfliktach – agresji przeciwko Ukrainie i interwencji w Syrii. Zgodnie ze współczesną, neosowiecką wykładnią wszystkie one miały charakter defensywny i były uzasadnione zewnętrznym kontekstem. Faktyczna apoteoza ładu jałtańskiego i usprawiedliwianie przemocy w polityce międzynarodowej mają służyć realizacji współczesnych interesów strategicznych Moskwy, do których należą przede wszystkim hegemonia na obszarze posowieckim i przebudowa europejskiej architektury bezpieczeństwa.
(...)
Ugruntowanie się rosyjskiej polityki historycznej w obecnym kształcie nastąpiło podczas trzeciej kadencji prezydenckiej Władimira Putina. Rozpoczęła się ona w cieniu kilkumiesięcznych protestów politycznych w Moskwie (odczytanych przez Kreml jako efekt spisku zachodnich wywiadów) i spowalniającego wzrostu gospodarczego, po których nadeszły kolejne wyzwania: ukraińska rewolucja godności (przełom lat 2013–2014), zinterpretowana przez Kreml jako zagrożenie dla Putinowskiego reżimu; sankcje unijne i amerykańskie wymierzone w Rosję, wprowadzone w reakcji na jej agresję zbrojną przeciwko Ukrainie; kryzys finansowo-gospodarczy lat 2014–2016; wreszcie prognozy wieloletniej stagnacji gospodarczej i nasilające się od 2018 r. nastroje niezadowolenia i protestu wśród ubożejącej ludności.
(...)
Najważniejszym czynnikiem mającym wpływ na myślenie kremlowskich decydentów o polityce zagranicznej i dobór jej instrumentów jest dotychczas nieprzezwyciężony kompleks niepełnowartościowości, będący efektem „bólów fantomowych” po rozpadzie imperium sowieckiego. Z uwagi na interesy reżimu autorytarnego i problemy z konstruowaniem rosyjskiej tożsamości narodowej („idei narodowej”) elita rządząca w epoce Putina podjęła decyzję, by zaczerpnąć z gotowych wzorców i powrócić do tradycyjnej – zrozumiałej i nośnej społecznie – tożsamości międzynarodowej Rosji jako mocarstwa. W tym celu wykorzystuje się politykę historyczną wprost nawiązującą do sowieckiej matrycy postrzegania historii Rosji, z wyraźnym rysem antyzachodnim. Ma ona oddziaływać dwukierunkowo: legitymizować agresywną politykę zagraniczną w rosyjskim społeczeństwie oraz uzasadniać mocarstwowe ambicje w oczach społeczności międzynarodowej. Odwołania sowieckie zostały wybrane z kilku względów. Po pierwsze, z uwagi na bliskość chronologiczną ZSRR i jego status supermocarstwa. Po drugie, ze względu na możliwość czerpania z gotowego zasobu symbolicznego, wciąż bliskiego wielu Rosjanom. Po trzecie, taki wybór odpowiadał interesom i mentalności kluczowych beneficjentów putinizmu – byłych funkcjonariuszy sowieckich służb specjalnych, ukształtowanych w warunkach zimnowojennej konfrontacji z Zachodem.
(...)
W mitologii wojennej konstruowanej na użytek współczesnej polityki zagranicznej na pierwszy plan wysuwa się sakralizacja zwycięstwa, które otwarło ZSRR drogę do statusu supermocarstwa. Elementem tego uświęconego mitu jest silna nuta mesjanizmu. Związek Sowiecki ukazuje się jako państwo, które wypełniło szczególną misję zbawienia świata od absolutnego zła. Jak stwierdził jeden z czołowych rosyjskich oficjeli, „Europa istnieje dzisiaj dzięki temu, że sowieccy żołnierze i oficerowie za cenę własnego życia umożliwili jej rozwój”. Utrata przez ZSRR ponad 20 milionów obywateli podczas wojny ma zdezawuować twierdzenia ościennych państw, że padły one w XX wieku ofiarą jego imperialnych ambicji. Język dyskursu historycznego odsyła do sfery religijnej: jakiekolwiek dyskusje podważające „kanoniczną” wersję wydarzeń są nazywane „bluźnierczymi”. Próby „rewizji roli Rosji w historii” zostały określone w Strategii bezpieczeństwa narodowego Federacji Rosyjskiej do 2020 roku jako wywierające negatywny wpływ na bezpieczeństwo kulturowe państwa, a w roku 2014 wprowadzono sankcję karną (łącznie z karą pozbawienia wolności) za „celowe, publiczne rozpowszechnianie fałszywych informacji o działaniach ZSRR podczas drugiej wojny światowej”.
(...)
W rosyjskiej narracji wyzwolenie to jedyne, co sowieckie wojska przyniosły ościennym państwom w latach 1944–1945. Moskwa od lat protestuje przeciwko rzekomemu „zakłamywaniu historii” przez sąsiadów, niegodzących się na triumfalistyczną retorykę „wyzwolenia”. Szczególne oburzenie Rosji wywołuje desowietyzacja przestrzeni symbolicznej, w tym kwestia usuwania lub przenoszenia pomników ku czci „żołnierzy-wyzwolicieli” – oficjalnie podkreślana jest waga kultywowania pamięci o nich jako sprawy o znaczeniu nie tylko moralnym, lecz także politycznym. Przykłady działań dezinformacyjnych w tej sferze to: histeria medialna wokół polskiej ustawy z 2016 r. zakazującej propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego, przedstawianej w Rosji jako akt „niewdzięczności”, mający rzekomo na celu legalizację profanacji miejsc pochówku żołnierzy sowieckich; antyczeska kampania w rosyjskich mediach w związku z planami demontażu pomnika i tablicy pamiątkowej ku czci marszałka Koniewa; wreszcie inspirowane przez Rosję zamieszki w Tallinie i potężny atak cybernetyczny na Estonię po usunięciu w 2007 r. pomnika „żołnierzy-wyzwolicieli” z centrum stolicy.
osw.waw.pl
Aleksander Łukaszenko rządzi już ponad 25 lat i staje się z wolna - ze swoją sowiecką retoryką - anachroniczny. Anachroniczny nie jest jednak model władzy, którą sprawuje. Łukaszenko jest bowiem dyktatorem doskonałym, który zbudował bardzo sprawną administrację i bardzo sprawne, a zarazem bezwzględnie mu podporządkowane służby specjalne. Służby te są zapewne w jakimś stopniu zinfiltrowane przez Rosjan, ale aresztowanie i natychmiastowa degradacja byłego szefa osobistej ochrony Aleksandra Łukaszenki, którego formalnie oskarżono o korupcję, ale który - jak się nieoficjalnie mówi - miał zostać złapany na szpiegostwie na rzecz Rosji, świadczy o tym, że wbrew pozorom obalenie białoruskiego prezydenta wcale nie jest czymś – nawet dla Rosji – prostym do przeprowadzenia.
Warto w tym miejscu pamiętać, że zarówno w służbach, jak i w białoruskiej administracji dominują dobrze wykształceni 40-50 latkowie, którzy są też w zdecydowanej większości białoruskimi patriotami.
Aleksander Łukaszenko w przeciwieństwie do Władimira Putina - który co prawda niczym Iwan Groźny ograniczył władzę oligarchów (bojarów) - nie dopuścił do stworzenia na Białorusi systemu oligarchicznego czy to w rosyjskim, czy też w ukraińskim wydaniu. O ile władza w Rosji rozgrywana jest w trójkącie car (Władimir Putin) - bojarzy (oligarchowie) – oprycznicy (służby specjalne) z ewentualną, lecz nieznaczną i tylko okazjonalną rolą narodu, to już w wypadku Białorusi ojciec narodu (Baćka) jest równocześnie carem, bojarem i - gdy trzeba - oprycznikiem (a jako ojciec narodu jest również i głosem narodu).
Prezydent Białorusi, w odróżnieniu od prezydenta Rosji, ma władzę absolutną. Jeśli dodać do tego, że jest też silny fizycznie, hołduje swoiście pojmowanemu modelowi macho, ma charyzmę i czuje się twórcą Białorusi, łatwo zrozumieć, że Aleksander Łukaszenko igrzysk Władimirowi Putinowi dać nijak nie chce.
Aleksander Łukaszenko ma jednak problem, a polega on na tym, że zawarł ze społeczeństwem ten sam kontrakt, co i Władimir Putin ze swoim narodem, z tą jedynie różnicą, że o ile Władimirowi Władimirowiczowi kontrakt finansował Gazprom, to już Aleksandrowi Grigoriewiczowi analogiczny kontrakt finansował – z dochodów Gazpromu rzecz jasna – Władimir Władimirowicz. Władimir Władimirowicz pieniędzy zaś Aleksandrowi Grigoriewiczowi dać nijak nie chce. W każdym razie nie - jak do tej pory - w zamian za obietnice bez pokrycia.
onet.pl
W 1956 r., kiedy rozpoczyna się akcja drugiej serii "The Crown", Elżbieta i Filip zaczynają sobie nie na żarty skakać do oczu. Powodem awantur jest spór o nazwisko. Elżbieta, za radą premiera Winstona Churchilla, odmawia włączenia do nazwy dynastii nazwiska męża, Mountbatten. Nie będą go nosić także dzieci pary królewskiej. Być może młodziutka królowa zaczyna podejrzewać okrutną intrygę. Być może już rozumie, dlaczego Filip zwrócił na nią uwagę, gdy była dziewczynką, a potem pojął za żonę. Kryzys jest tak poważny, że Pałac Buckingham wydaje wówczas oficjalne oświadczenie, że... żadnego kryzysu nie ma. Potwierdza się stara dziennikarska zasada, by nie wierzyć w informacje, które nie zostały zdementowane.
Elżbieta ulega też w połowie lat 50. pod naciskiem establishmentu w innej kluczowej kwestii. Książę Filip, poza kurtuazyjnymi tytułami, nie otrzymuje żadnej konstytucyjnej funkcji umożliwiającej mu współrządzenie krajem (taki tytuł miał książę Albert, mąż królowej Wiktorii). Nawet jego program modernizacji zmurszałych dworskich obyczajów i pałacowych urządzeń rodem z XIX wieku (takich jak centrale telefoniczne i ogrzewanie) napotyka na opór, którego nie stara się za bardzo przezwyciężyć jego żona, młoda, ale bardzo tradycyjna. Filip traci też własny świat - nie może służyć w ukochanej marynarce. W ramach buntu każe więc przebudować swoją pałacową pracownię na wzór kajuty kapitana okrętu wojennego. Najchętniej zaś ucieka na zamorskie wyprawy.
Od czasu koronacji w 1953 r. Elżbieta robi wrażenie osoby nad wiek poważnej, natchnionej niemal boską misją monarszą. Im bardziej odsuwa się od niej mąż, tym bardziej ona zaczyna zamykać się w służbie państwu. Rozwód jest od początku wykluczony - rozsadziłby monarchię, której poprzysięgła ojcu pilnować.
"Czy jestem tu tylko amebą?" - w domyśle: czy mam tu tylko płodzić dzieci? Filip wybucha i wyprowadza się demonstracyjnie na stałe do osobnej sypialni. To słynne zdanie księcia powtarzają wszyscy biografowie. Pokazuje ono, jak źle miały się sprawy w królewskim małżeństwie. "Evening Standard" zaś zamieszcza notkę o zamówieniu złożonym w sklepie meblowym: pojedyncze wygodne łóżko do komnaty w zamku Windsor. Nie byłaby to informacja istotna, gdyby nie osoba zamawiającego. Jest nim książę Filip. Tak oto w nader zakamuflowany sposób gazeta sugeruje kryzys małżeństwa Elżbiety i Filipa. Zagraniczne media nie muszą owijać w bawełnę. "Londyn żyje plotkami o rozłamie w królewskim stadle" - pisze w tytule "The Baltimore Sun".
W 1956 r. książę znika na cztery miesiące, aby otworzyć Letnie Igrzyska Olimpijskie w Melbourne, w Australii. Nie zapomina "przy okazji" odwiedzić Gambii, wysp Galapagos i Falklandów. Podczas tej wyprawy, pokazanej w "The Crown", razem z kumplem Michaelem Parkerem strzela do krokodyli, tańczy całe noce i zaprasza na pokład grupy pięknych kobiet. Tłumaczono potem oficjalnie, że to panie maszynistki. Jednak, jak skomentował to zjadliwie ktoś z otoczenia Filipa, "nie był to ten typ kobiet, które znałyby się na maszynopisaniu". Żona Parkera wkrótce się z nim rozwodzi. Pod naciskiem Elżbiety i establishmentu kumpel z wojska musi się usunąć w cień.
Ale Filip nadal ucieka od chłodu pałaców i własnej żony. Odbywa tak wiele podróży, że po zakończeniu kolejnej jedna z gazet pozwala sobie na uszczypliwy tytuł: "Książę Filip wizytuje Anglię". Elżbieta i Filip już wówczas potrafią nie widywać się tygodniami. Nie jedzą razem posiłków.
gazeta.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)