wtorek, 25 czerwca 2024



Na swoim tablecie otrzymuje wszystkie istotne informacje od ukraińskich zwiadowców w czasie rzeczywistym. — Widzimy, kiedy rosyjskie drony zbliżają się do miasta — wyjaśnia Nikola. Gdy tylko rozpozna, że bezzałogowce zbliżają się do określonego sektora, informuje o tym swoje zespoły w okolicy.

— Rosjanie wysyłają swoje drony głównie w nocy — mówi Nikola. Rosyjscy żołnierze nie wysyłają już rojów dronów, tak jak robili to dwa lata temu. Zamiast tego programują Szahidy tak, by omijały ukraińskie pozycje obrony przeciwlotniczej. A wysoce mobilne zespoły Nikoli muszą na to odpowiadać.

— Wojna to nauka. My uczymy się na ich błędach, a oni na naszych — mówi Nikola.

Jedną z lekcji jest to, że Ukraińcy wiedzą, że muszą być bardzo szybcy. Mają tylko krótki czas na złapanie Szahidów, które mogą latać z prędkością 250 km na godz.

Kamery termowizyjne, lasery i reflektory są pomocne, ale przede wszystkim to strzelec musi precyzyjnie strzelać z karabinu maszynowego do szybko poruszającego się celu. A to nie lada wyczyn.

Nikola spogląda na swój tablet, a na monitorze pojawia się kilka znaczków, które poruszają się w kierunku Charkowa. Są to rosyjskie drony zwiadowcze S350. Na horyzoncie inna jednostka strzela do celu powietrznego, jasna amunicja wyróżnia się na tle nocnego nieba.

Następnie ostrzał ustaje, a kilka sekund później słychać eksplozje. — Rosjanie ostrzeliwują tę pozycję amunicją kasetową — mówi Nikola. To był bardzo bolesny widok.

Niedługo potem ta sama sekwencja wydarzeń: ogień przeciwlotniczy rozświetla noc, kilka chwil później eksploduje amunicja kasetowa.

— Zawsze musimy szybko wycofywać się po misjach, abyśmy sami nie zostali trafieni — mówi Nikola.

Dzięki dronom rosyjscy najeźdźcy mają ogromną przewagę materialną. Z kolei szczególną siłą jednostki Nikoli jest jej spójność.

onet.pl/Bild


"Żaden inny temat poza migracją nie podniósł ostatnio temperatury politycznej na wschodzie tak bardzo, jak kompleks Rosja-Ukraina. Nawet jeśli mówienie o tym jest bolesne, to 34 lata po zjednoczeniu właśnie to pokazuje linię głębokiego podziału, która wciąż przebiega przez Niemcy. Milczenie lub odwracanie wzroku nie sprawi, że ten podział zniknie. Na długo przed rozpoczęciem (rosyjskiej) wojny sondaże wykazały, że na wschodzie zrozumienie dla Putina było większe, a sceptycyzm wobec NATO i USA był bardziej wyraźny. Wydaje się, że wojna nie doprowadziła do zbliżenia poglądów między wschodem a zachodem Niemiec, ale stała się motorem alienacji" – pisze Daniel Broessler.

Autor wyjaśnia, że nie chodzi tu o silniejsze czy słabsze pragnienie pokoju, bo każdy rozważny człowiek życzy Ukraińcom możliwie szybkiego zakończenia wojny.

"Różnice zaczynają się, gdy chodzi o prawo Ukraińców do samoobrony, o przyczyny wojny oraz o motywy wspierania (Ukrainy) przez państwa Zachodu. Tam, gdzie kiedyś było NRD, jest nieproporcjonalnie wielu zwolenników tezy, że Ukraina i NATO ponoszą przynajmniej częściową winę za wojnę, jeżeli nie całkowitą winę. Wydaje się, że w niektórych miejscach wyczerpały się rezerwy empatii dla ukraińskich ofiar wojny, co daje o sobie znać w formie głębokiej niechęci wobec ukraińskich odbiorców zasiłku obywatelskiego" – pisze komentator "SZ".

(...)

Z kolei "Frankfurter Allgemeine Zeitung" (FAZ) relacjonuje dziś aktualną wizytę premier wschodnioniemieckiego landu Meklemburgia-Pomorze Przednie Manueli Schwesig w Kijowie. Schwesig pojechała do stolicy Ukrainy jako przewodnicząca Bundesratu, drugiej izby niemieckiego parlamentu. Ta polityk SPD była w przeszłości gorącą zwolenniczką projektu Nord Stream 2 i więzi gospodarczych z Rosją.

Tym bardziej znamienne jest to, że przed wyjazdem Schwesig oświadczyła: "Ukraina musi wygrać tę wojnę, a Rosji ta agresja nie może ujść na sucho". To odważniejsze słowa, niż te, które dotąd padały z ust kanclerza Olafa Scholza, który powtarza, że Rosja nie może wygrać, a Ukraina musi istnieć.

Jak pisze dziennikarz "FAZ" Julian Staib, rozpoczęta w poniedziałek (24.06) podróż do Kijowa to "osobisty punkt zwrotny" Manueli Schwesig, która "ostatecznie zrywa bliskie więzi swojego landu z Rosją". "Błędy niemieckiej, a w szczególności socjaldemokratycznej polityki wobec Rosji nigdzie nie są widoczne lepiej niż w Schwerinie" – pisze autor. Określa on miasto, będące stolicą Meklemburgii–Pomorza Przedniego "centrum niemieckich przyjaciół Rosji" i przypomina, że tam powstała wspierana przez Schwesig fundacja, której celem była pomoc w obejściu amerykańskich sankcji na gazociąg Nord Stream 2.

onet.pl/Deutsche Welle


Gdy pisałem o bitwie wołczańskiej prawie dwa tygodnie temu, Ukraińcy kontrolowali 70 proc. miasta, a Rosjanom nie udało się zdobyć północnej części miasta i nie oparli w całości swoich linii o rzekę Wołczję. W ostatnich dniach Ukraińcom udało się umocnić po północnej stronie rzeki, a tym samym zmusić Rosjan do przyjęcia niekorzystnych pozycji uniemożliwiających desant i stworzenie przyczółka. Gdyby Kijów dysponował potencjałem z września 2022 r., Rosjanie pod Wołczańskiem mogliby zostać nawet okrążeni. Obecnie ich jedynym atutem w bitwie są ciężkie bombardowania lotnicze.

Z nagrań zarejestrowanych przez drony wynika, że rosyjskie dowództwo oszczędza pojazdy. To oznacza, że piechota naciera osamotniona, i to także w rachitycznych oddziałach, by nie ściągać na siebie niszczącego ostrzału. 

(...)

Doszukując się w planach Władimira Putina iście makiawelistycznego charakteru wielu ekspertów od wojskowości uważa, że Charków był uderzeniem mylącym, a prawdziwym celem jest Donbas. Faktycznie Moskwa nakazała nacierać na kilku odcinkach frontu na tym teatrze działań. Większą aktywność wroga odnotowano na odcinku Toreck-Gorłówka, Czasiw Jar, oraz pod Awdijiwką.

Jeżeli natarcie Rosjan w Donbasie zostało faktycznie skoordynowane, a nie jest li tylko taktyczną inicjatywą zdolniejszych polowych dowódców, to mówimy o „korygowaniu” frontu przed możliwą letnią ofensywą. Dlaczego? Linia frontu Czasiw Jar-Gorłówka-Oczeretyne k. Awdijiwki zaczyna przypominać półksiężyc. Wysunięte na wschód od Konstantynówki ukraińskie pozycje skutecznie blokują Rosjanom przejęcie tego strategicznego węzła logistycznego. Moskwa będzie szukała uderzenia na północy i południu, by zagrozić tym pozycjom okrążeniem.

Wszelako do tego jest daleka droga, a obrońcy mają wiele atutów. Na wstępie należy zaznaczyć, że podobnie jak w Wołczańsku Rosjanie zajęli zaledwie przedmieścia Czasiw Jaru i są skutecznie powstrzymywani. Nie przebili się do Konstantynówki i nie zagrozili Ukraińcom od północy. Lepiej im poszło na awdijiwskim odcinku frontu, gdzie wypchnęli swoje linie dalej na zachód, za Oczeretyne, tworząc we froncie wybrzuszenie. 

defence24.pl


Po inwazji na Ukrainę praktycznie wszystkie główne struktury sportowe — Międzynarodowy Komitet Olimpijski i federacje różnych dyscyplin sportowych — nałożyły ograniczenia na udział Rosji. Gdzieniegdzie nazywa się to "reżimem zawieszenia" (jak w hokeju na lodzie), gdzie indziej przedłuża się sankcje "do czasu podjęcia innej decyzji" (jak w lekkoatletyce, gdzie Rosja jest objęta globalnym zakazem od 2016 r. z powodu skandali dopingowych).

Od jakiegoś czasu rosyjscy działacze sportowi powtarzają tę samą mantrę: nie można sobie wyobrazić światowego sportu bez Rosji. Organizatorzy turniejów będą naciskani przez nadawców telewizyjnych, którzy potrzebują wysokiej oglądalności — sami wrócą do nas, aby prosić o przebaczenie. Ale międzynarodowe zawody odbywają się jak zwykle.

Okazało się, że zawody bez rosyjskich sportowców nie doświadczyły żadnych wstrząsów, a w niektórych miejscach nastąpił boom — np. w łyżwiarstwie figurowym, gdzie przedstawiciele wielu krajów zdali sobie sprawę, że teraz mają szansę walczyć o medale. Nadawcy telewizyjni również nie wywierają na nikogo presji, a już na pewno nikt nie wzywa Rosji do powrotu.

(...)

Igrzyska odbywają się od ośmiu lat, z założenia co roku przy okazji szczytu BRICS w jednej dyscyplinie sportowej. W 2016 r. Indie zorganizowały turniej piłki nożnej dla dzieci. Rok później Chiny zabawiły wszystkich turniejem wushu taolu ("boksem z cieniem"). W 2018 r. Republika Południowej Afryki była gospodarzem turnieju piłki siatkowej kobiet. W związku z pandemią COVID-19 odbyły się internetowe rozgrywki szachowe i turniej breakdance.

Rosja od razu wyznaczyła te igrzyska jako alternatywę dla olimpiady. W tym roku postanowiła zorganizować turniej według programu jak najbardziej zbliżonego do olimpijskiego. W programie znalazło się 27 dyscyplin sportowych.

(...)

Międzynarodowy status Igrzysk BRICS jest kategorycznie kwestionowany przez MKOl. Kilka lat temu Światowe Stowarzyszenie Antydopingowe (WADA) zdecydowało, że Rosja odzyska prawo do organizacji międzynarodowych turniejów na swoim terytorium dopiero po otrzymaniu certyfikatu przez tamtejsze Krajowe Stowarzyszenie Antydopingowe (RUSADA). Strona rosyjska również podpisała się pod tą decyzją.

Ministerstwo finansów przeznaczyło 1,29 mld rubli (ok. 59 mln zł) na organizację igrzysk, a władze Tatarstanu wydały kolejne 4 mld rubli (183,5 mln zł) na przebudowę obiektów sportowych na potrzeby turnieju. Ale te kwoty i tak nie wystarczały.

— Czy wiesz, dlaczego nie pokazujemy ceremonii otwarcia Igrzysk BRICS? — mówi "Nowej Gaziecie" pod warunkiem zachowania anonimowości jeden z czołowych menedżerów Match TV, rosyjskiego kanału sportowego. — Nie ma ceremonii jako takiej. Postanowili nie zawracać sobie tym głowy. Wnoszone są flagi, ktoś wygłasza formułkę. Jak na zawodach szkolnych. I to jest otwarcie.

(...)

Są dyscypliny, w których rywalizuje dwóch zawodników, co oznacza, że przegrany ma zagwarantowane wejście na drugi stopień podium. A żeby w przyszłości protokoły ładnie wyglądały, organizatorzy dodają kilka europejskich krajów, których reprezentanci nigdy nie myśleli o przyjeździe.

Można się zastanawiać, jakim cudem gruzińska flaga pojawiła się na ceremonii wręczenia nagród wraz z flagami Abchazji i Osetii Południowej. Jak stwierdzili dyplomaci z Gruzji, żaden ich sportowiec nie pojechał do Kazania. Ale flaga i tak została wywieszona przed turniejem, a do protokołu zostały wpisane imiona i nazwiska dwóch gruzińskich zawodniczek, które w trakcie igrzysk przebywały w swoim kraju.

— To, czego nie rozumiem, to klasyfikacja medalowa, która mimo wszystko jest prowadzona — mówi Jewgienij Sliusarenko, redaktor naczelny portalu Sovsport. — Chcemy pokazać, że wygraliśmy igrzyska, a Rosja jest mistrzem Rosji? To tylko dewaluuje zwycięstwa, każdy normalny człowiek patrzy na tę tabelę i myśli: "Co to za medale z kartofla?".

(...)

Gazety sportowe w Rosji publikują program telewizyjny na dany dzień, składający się z dwóch turniejów: i Euro 2024, i Igrzysk BRICS. Zupełnie jak gdyby były to porównywalnie prestiżowe wydarzenia.

Jednak wszyscy komentatorzy, którzy mogliby w kompetentny i niekontrowersyjny sposób opisać to, co dzieje się w Kazaniu, zostali skierowani na prawdziwy turniej.

Dlatego nietrudno o skandal. Do komentowania został zatrudniony m.in. freelancer Władimir Iwanicki. Podczas występu rosyjskiego zapaśnika Kiryłła Kniazkowa popisał się następującymi słowami: "No spójrzcie, jaki piękny atleta. Prawdziwy pan młody. Tylko 20 lat. Dziewczyny, zwróćcie na niego uwagę. Ale tylko wtedy, gdy będzie to dobra para. Nie chcemy żadnych (i tu pada wulgarne określenie kobiety prowadzącej niemoralny tryb życia — red.), nam potrzeba dobrych genów."

Iwanicki musiał pożegnać się z fuchą komentatora.

onet.pl/Nowa Gazieta


Czytając nagłówki, można by uwierzyć, że kontrole eksportu mające na celu ograniczenie dostępu Rosji do zachodniej technologii nie działają. Sensacyjne historie szczegółowo opisujące, w jaki sposób Moskwa importuje najwyższej klasy zaawansowane technologicznie towary dla swojego wojska — z naruszeniem kontroli eksportu USA i UE — są wszędzie.

Te doniesienia są prawdziwe — i mają znaczenie. Są one również przydatne w podnoszeniu świadomości wśród decydentów politycznych na temat wielu luk prawnych, które należy naprawić, aby ograniczyć zdolność Moskwy do prowadzenia wojny przeciwko Ukrainie. Jednak te historie odzwierciedlają tylko część prawdy — a rzeczywistość może być mniej ponura, niż sugerują chwytliwe nagłówki.

Prawdę mówiąc, kontrole eksportu prawdopodobnie działają lepiej, niż mogłoby się wydawać.

Zacznijmy od szerszej perspektywy i danych, które nigdy nie trafiają na pierwsze strony gazet: w 2023 r. rosyjski import technologii najwyższej klasy (czytaj: wyprodukowanej na Zachodzie) spadł o 30-40 proc. w porównaniu z poziomem sprzed wojny. Oczywiście nie ma wątpliwości, że to nie wystarczy, aby zatrzymać rosyjską machinę wojenną, i że należy zrobić więcej — np. poprzez zmuszenie zachodnich instytucji finansowych do zwiększenia należytej staranności przy sprzedaży półprzewodników. Jednak tak gwałtowny spadek wcale nie jest nieistotny. Zwłaszcza gdy rosyjskie potrzeby w zakresie zaawansowanych technologii są wyższe niż kiedykolwiek.

(...)

Turcja może i jest dobrze znana z łamania zasad, ale według mediów głównego nurtu nie może się równać z Chinami. Amerykańscy urzędnicy uważają, że w zeszłym roku chińskie firmy były odpowiedzialne za 90 proc. importu mikroprocesorów do Rosji.

Jest jednak pewien haczyk: amerykańskie kontrole eksportu od kilku lat ograniczają dostęp Chin do zachodnich półprzewodników, co oznacza, że chiński eksport półprzewodników do Rosji jest w większości produkowany w Chinach, a zatem nie podlega zachodnim kontrolom eksportu.

Innymi słowy: Pekin chętnie wspiera Moskwę — i interesy chińskich firm — ale to jeszcze nie znaczy, że zachodnie kontrole eksportu nie działają.

Także inni sąsiedzi Rosji są postrzegani jako gracze naginający zasady, jeśli chodzi o towary zaawansowane technologicznie, ponieważ handel między gospodarkami UE a krajami takimi jak Kazachstan, Armenia czy Kirgistan gwałtownie wzrósł od czasu pełnej inwazji Moskwy na Ukrainę. Zgodnie z tą narracją podejrzane europejskie firmy eksportują dziesiątki zakazanych gadżetów do tych małych gospodarek. Po dotarciu do, powiedzmy, Kirgistanu towary te są przepakowywane i wysyłane do Rosji z naruszeniem kontroli eksportu.

Oczywiście — takie sieci obejścia istnieją i powinny zostać zamknięte. Jednak nadmierne koncentrowanie się na tych przypadkach ma dwie poważne wady. Po pierwsze, przepływy handlowe między Europą a sąsiadami Rosji są zbyt małe, by można było je uznać za przełomowe. To prawda, że eksport z Niemiec do Kirgistanu w latach 2021-2023 wzrósł 13-krotnie, ale w liczbach bezwzględnych w ubiegłym roku wyniósł zaledwie 800 mln dol. (ok. 3,23 mld zł).

Wystarczy spojrzeć na Armenię, by przekonać się, że to skupienie się na sumach, a nie "oszałamiających" stopach wzrostu, ma więcej sensu. Pomimo wzrostu o 150 proc. od 2021 r. niemiecki eksport do Armenii w 2023 r. wyniósł zaledwie 546 mln dol. (ok. 2,2 mld zł). Dla porównania — rosyjski import towarów zaawansowanych technologicznie osiągnął w 2021 r. wartość 34 mld dol., a jego zapotrzebowanie na zaawansowane technologie jest obecnie prawdopodobnie znacznie wyższe. Takie dostawy są więc kroplą w morzu w porównaniu z potrzebami Rosji.

Po drugie, taki przemyt niekoniecznie jest głównym powodem boomu handlowego między Europą a sąsiadami Rosji. Rzeczywistość maluje się w jaśniejszych barwach. Analiza przeprowadzona przez Bloomberg pokazuje, że tylko 7 proc. wzrostu eksportu z Kazachstanu do Rosji w ub.r. było związane z produktami podlegającymi zachodniej kontroli eksportu. Rosnące więzi handlowe Europy z Azją Środkową wynikają głównie z tego, że firmy z UE przekierowują handel niesankcjonowanymi towarami przez Azję Środkową z powodu ograniczeń w połączeniach transportowych z Rosją.

onet.pl


Takie ataki przypominają końcówkę lat 90. i początek XXI wieku, kiedy doszło do radykalizacji bojowników walczących o niepodległość Czeczenii, a zamachy organizowano zarówno na Kaukazie, jak i w Moskwie — pisze AFP.

Rosja zdołała w pewnym stopniu wytępić grupy kaukaskich dżihadystów, ale odkąd obsesją Władimira Putina stała się Ukraina, czego kulminacją była inwazja w 2022 r., Moskwa przestała zwracać uwagę na zagrożenie, jakie stanowią islamiści.

- Dysfunkcja rosyjskich władz jest oczywista, są zajęte innymi misjami, związanymi z "operacją specjalną" na Ukrainie i na Zachodzie", które są teraz przedstawiane jako żywotne zagrożenie dla Rosji — mówi AFP Grigorij Szwiedow, redaktor naczelny niezależnego portalu Kawkaskij Uzieł (Kaukaski węzeł), określanego w Rosji jako "agent zagraniczny".

Szwiedow uważa, że ataki w Dagestanie są sygnałem, iż na całym rosyjskim Kaukazie "sytuacja jest wybuchowa", jednak Moskwa woli uważać, że problemem jest Ukraina, "a nie terroryści, którzy wyrośli w Dagestanie". Istnieje zatem ryzyko, że Rosja nie doceni skali zagrożenia ze strony islamistów — dodaje.

Aleksandr Baunow z Centrum Rosji i Eurazji ośrodka Carnegie zwraca uwagę, że agresja Rosji na Ukrainę mocno nadwerężyła współpracę Rosji z Zachodem, jeśli chodzi o wymianę informacji wywiadowczych dotyczących islamskich grup terrorystycznych.

- Wojna w Ukrainie skomplikowała i ograniczyła do minimum" współpracę wywiadów, choć wcześniej "przez prawie trzy dekady wymieniano się informacjami na temat radykalnych islamistów — uważa Baunow. - To, co się dzieje na Kaukazie, jest nowym świadectwem tego, że reżim utracił kontrolę na pewnymi strefami — podkreśla.

Agresja na Ukrainę wprowadziła chaos w rosyjskich siłach bezpieczeństwa i siłach porządkowych, doprowadziła też do zniszczenia różnych ośrodków zarządzania i to jest "główną przyczyną", dla której znów dochodzi do zamachów terrorystycznych w Rosji — ocenia Baunow.

onet.pl/PAP


Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, money.pl: Ilu migrantów - dziennie czy tygodniowo - pokonuje zaporę na granicy?

Maciej Duszczyk, wiceminister spraw wewnętrznych i administracji: Na pewno skala przejść od mniej więcej tygodnia jest znacząco niższa niż to, co obserwowaliśmy chwilę wcześniej. We wtorek 18 czerwca było takich prób 80. Jeszcze tydzień temu ok. 150, a dwa tygodnie temu pomiędzy 200 a 300. Nie oznacza to jednak, że za chwilę nie nastąpi ponowny wzrost.

To efekt wysłania tam większej liczby żołnierzy i funkcjonariuszy?

Tak. To także efekt wprowadzenia strefy buforowej. Przemytnicy, którzy sterują całym tym ruchem po stronie białoruskiej, obserwują, jak to wszystko teraz funkcjonuje. Tak jest nieustannie - my staramy się uprzedzić ich ruchy, oni patrzą, jak my reagujemy. Podobnie jest na granicy USA i Meksyku czy granicy węgiersko-serbskiej.

W mediach społecznościowych politycy prześcigają się w publikowaniu zdjęć pokazujących cudzoziemców, w domyśle migrantów. To sztuczne nakręcanie atmosfery strachu czy rzeczywiście narastający problem?

W ostatnich dniach nie wydarzyło się nic, co uzasadniałoby taką panikę. Mamy za to do czynienia z pewną specyficzną sytuacją, która się wytworzyła. Mieliśmy próbę cyberataku na serwery Urzędu ds. Cudzoziemców, nagłośnioną medialnie sytuację z niemiecką policją, która bez informowania nas przywiozła i pozostawiła po naszej stronie granicy rodzinę migrantów oraz zdjęcie migrantów siedzących na przystanku w woj. podlaskim.

Każda z tych sytuacji musi być i jest przez nas sprawdzana i analizowana. Chociażby kwestia zachowania niemieckiej policji - nasza Straż Graniczna była w kontakcie z niemieckimi odpowiednikami i ustalono, że strona niemiecka nie dopełniła procedury. I to wymagało reakcji, także na najwyższym szczeblu premiera i kanclerza.

Procedury dublińskie, procedury readmisyjne, na podstawie których migrantów zawraca się do kraju pochodzenia lub tranzytu, to element strefy Schengen. My też w ramach tych umów takich ludzi możemy zawrócić np. na Litwę czy do Niemiec. Problem w tym, że niemieccy policjanci zostawili tych ludzi bez naszej wiedzy. Gdy nasi funkcjonariusze się tam pojawili, tych ludzi już tam nie było.

I mamy pewność, że to był odosobniony przypadek?

Tak, sprawdzałem to razem z naszą Strażą Graniczną. Nie wiem, co konkretnie spowodowało takie zachowanie niemieckiej policji, może ktoś kończył wtedy zmianę i nie poczekał na naszych funkcjonariuszy? Na pewno był tu brak profesjonalizmu. Trudno mi jednak spekulować. Przyszedł list od szefa berlińskiej policji z przeprosinami i zapewnieniem, że taka sytuacja już się nie powtórzy.

Od 1 stycznia do 14 czerwca Niemcy przekazali do Polski łącznie 290 cudzoziemców, z czego 164 na podstawie readmisji, czyli umowy bilateralnej, a 126 na w ramach procedury dublińskiej. W tym samym czasie nie wpuszczono do Niemiec 3578 osób, z czego 63 proc. to byli Ukraińcy. Tak więc nie jest prawdą, że wskutek kontroli granicznych w Niemczech zatrzymywane są głównie osoby, które wcześniej przekroczyły np. polsko-białoruską granicę.

Białoruskie służby najpewniej szkolą i wyposażają osoby forsujące zaporę, co powoduje wzrost agresywnych zachowań z ich strony. Jak temu przeciwdziałać?

Mamy do czynienia z różnymi fazami i scenariuszami tego kryzysu. Nasze działania to właśnie taki "najlepszy dostępny scenariusz reakcji". Jeśli udaje nam się rozpoznać tamtą politykę, to udaje nam się przeciwdziałać dalszemu rozwojowi sytuacji.

Natomiast zabójstwo polskiego żołnierza jest nowym scenariuszem, do którego staramy się dostosować. Teraz np. nie pozwalamy już polskim mundurowym wychodzić poza zaporę, bo wychodzimy z założenia, że jeśli to zrobią, mogą zostać albo zabici, albo porwani. Tak więc zabójstwo polskiego żołnierza jest swoistym gamechangerem, bo spowodowało to naszą reakcję w postaci stworzenia strefy buforowej czy projektu zmieniającego zasady użycia broni na granicy.

Sytuacja jest jednak bardzo dynamiczna. Jednego dnia mieliśmy do czynienia z kobietą, która przyszła pod zaporę z dzieckiem, drugiego dnia przyszły już cztery kobiety w ciąży. Gdy przyjęliśmy grupę dzieci, z których zresztą część miała sfałszowane dokumenty, za chwilę na granicy pojawiła się dwukrotnie większa grupa.

Jakich scenariuszy obawiacie się teraz najbardziej?

My na granicy nie mamy już scenariusza migracyjnego. Ja osobiście znam się na migracjach, kanałach migracyjnych oraz jak temu przeciwdziałać. Dziś mamy jednak sytuację, w której po drugiej stronie płotu są osoby, które mogą być szkolone przez Białorusinów i których celem nie jest przekroczenie granicy, tylko atakowanie polskich strażników.

Robią to dla pieniędzy?

Być może. Ale chodzi też o odwrócenie uwagi - ich atak w jednym miejscu zapory powoduje, że migrantom łatwiej jest ją pokonać w innym miejscu. Dlatego już dostosowaliśmy nasze działania do tego nowego scenariusza.

Myśli pan, że uda się namierzyć tego mężczyznę, który zabił polskiego żołnierza?

Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć, z tego, co wiem, wszyscy robią wszystko, by go namierzyć - i drogą dyplomatyczną, i wywiadowczą.

Mamy rządową zapowiedź wzmocnienia zapory w postaci Tarczy Wschód. Czy jej efektem może być 100-procentowa szczelność granicy?

100-procentowa szczelność jest nieosiągalna. Natomiast dla tej inicjatywy wystarczający jest argument, by jak najwięcej osób nie przekroczyło granicy. Dlaczego? Stworzenie dużo bardziej szczelnej bariery zmniejsza ryzyko łatwego jej przekroczenia, czyli zwiększa ryzyko pozostawania tych ludzi po stronie białoruskiej, co z kolei jest niekorzystne dla władz białoruskich, które chcą, by te osoby przebywały u nich jak najkrócej.

Czy możliwe jest otwarcie nowych szlaków migracyjnych, np. od strony Obwodu Królewieckiego?

Od tej strony nie. Ryzyko dla Rosji jest zbyt duże, taka inicjatywa oznaczałaby konieczność ściągnięcia grupy kilku-kilkunastu tysięcy ludzi do Królewca. A to mogłoby zdestabilizować sytuację, bo tamtejsi mieszkańcy by tego nie zaakceptowali, oni nie są tak proputinowscy.

Możliwa jest kolejna fala migrantów lub uchodźców z Ukrainy?

Na razie na nic takiego, jeśli chodzi o funkcjonowanie szlaku migracyjnego przez Ukrainę do Polski, się nie zanosi. Natomiast migracja samych Ukraińców, z uwagi na sytuację wojenną, jest możliwa, zwłaszcza w okresie zimowym. Infrastruktura krytyczna jest bardziej zniszczona niż rok temu, pytanie więc, jak szybko Ukraińcy to odbudują i jaka będzie sytuacja na froncie.

Patrząc na to, jakie są reakcje, zwłaszcza części polityków, na pojawiających się w Polsce cudzoziemców, nie ma pan obaw o to, jak oni będą się integrować w naszym kraju, zwłaszcza gdy zacznie działać unijny pakt migracyjny?

Bardzo niepokoję się poziomem dyskusji na temat migracji do Polski, niektóre wpisy w mediach społecznościowych są na granicy lub przekraczają granice rasizmu. Polska nigdy nie miała tradycji rasistowskiej, więc może pojawić się problem, by te negatywne tendencje odwrócić.

Przez ostatnie lata udało nam się trochę zmienić wizję imigracji, przecież to za rządów PiS dużo ludzi z zagranicy do nas przyjeżdżało. I teraz przedstawiciele rządu, który tych ludzi wpuścił, decydują się na to, by mocno podbijać antyimigracyjny bębenek. A to bardzo niebezpieczne zjawisko z punktu widzenia spójności społecznej. Obecne działanie można porównać z rokiem 2021, kiedy to obyła się słynna konferencja ówczesnych ministrów z fejkowym zdjęciem jakiegoś człowieka gwałcącego zwierzę. Został on przedstawiony jako migrant.

W ostatnich dniach pojawiło się sporo komentarzy odnośnie do dyrektywy 2024/1346 w sprawie ustanowienia norm dotyczących przyjmowania osób ubiegających się o ochronę międzynarodową. Musimy ją implementować w ciągu dwóch lat. Mówi ona o prawie do zakwaterowania o odpowiednim standardzie, prawie do świadczeń materialnych, takich jak kieszonkowe.

To dyrektywa wynegocjowana jeszcze przez poprzedni rząd.

No widzi pan, skoro pan się od niej dystansuje, to znaczy, że dla was to też kłopotliwy temat.

Nie, z punktu widzenia obecności cudzoziemców ubiegających się o ochronę międzynarodową, mamy już w Polsce pewne procedury. To, że te osoby otrzymują darmowe wyżywienie i przebywają w ośrodkach, jest prawdą. Tak samo jak to, że po uzyskaniu ochrony międzynarodowej, objęte są indywidualnym programem integracji. Świadczenia, które te osoby otrzymują w Polsce, są i tak jednymi z najniższych w Europie. Nikt nie planuje jednak tego zmieniać. Jedynie co można zrobić, to podnieść w niewielkim stopniu stawkę żywieniową, bo po czasie wysokiej inflacji jest zupełnie nieproporcjonalna.

Krytycy podnoszą, że ta dyrektywa nakaże ujednolicenie tzw. kieszonkowego we wszystkich krajach członkowskich - po to, by migranci nie udawali się do tych krajów, gdzie jest wyższy "socjal". To prawda?

Nie, dyrektywa mówi o harmonizacji przepisów, ale i tak tylko w preambule, a nie ustalaniu jednej kwoty świadczeń dla wszystkich krajów. 500 euro w Polsce to nie to samo, co 500 euro w Luksemburgu. Dyrektywa mówi o przyjrzeniu się systemom integracji cudzoziemców, by nie byli oni wykluczani społecznie. I to jest OK, bo jeśli takich ludzi spychamy w ubóstwo, to oni się radykalizują. To jest wyciąganie wniosków z błędów takich krajów jak Szwecja czy Niemcy.

Jednak to Polska będzie decydować o zakresie implementacji dyrektywy. Znajduje się w niej zapis, że dany kraj dostosowuje przepisy do swojej specyfiki i modelu społecznego. Tak więc mamy pełną swobodę, jak to zrobimy. Ważne jest również to, że dotyczy ona bardzo niewielkiej grupy cudzoziemców, legalnie przebywających w danym kraju. Informacje, że będzie uchodźcom przysługiwało kieszonkowe w wysokości ponad 2 tys. zł to kompletna bzdura.

Od września ukraińskie dzieci przebywające w Polsce będą objęte obowiązkiem szkolnym. Dlaczego dopiero teraz? Tyle się mówiło o tym, że te dzieci są poza systemem, że to grozi różnymi patologiami.

Pierwsza nowelizacja, za którą ja odpowiadałem, wprowadziła ten obowiązek szkolny. Dlaczego wcześniej tego nie wprowadzono? Nie wiem, trzeba pytać poprzedni rząd.

Na jakie efekty tego działania liczycie?

Przede wszystkim liczymy, że uda się zweryfikować, ile tych osób w Polsce jest. Pozwoli to ustabilizować ich pobyt, bo będą musiały się pojawić w urzędach, zarejestrować, zostawić odciski palców itd. Zadziała to także stymulująco na rynek pracy, bo duża część świadczeń zostanie Ukraińcom odebrana lub zawieszona, a dzięki objęciu ich dzieci obowiązkiem szkolnym, łatwiej będzie im podjąć decyzję o pójściu do pracy.

A może pojadą do Niemiec?

Być może, ale z drugiej strony wydaje się, że gdyby mieli to zrobić, to już dawno to by się stało. Tu raczej będziemy mieli sytuację, w której rodzice będą wchodzili na rynek pracy, a dzieci pójdą do szkoły, dzięki czemu sprawdzimy, w jakiej są kondycji i co umieją.

Ile może być takich dzieci?

Tego dokładnie nie wiemy, ale według mojej wiedzy możemy mówić o grupie 35-50 tys. dzieci, które 1 września dodatkowo pojawią się w szkołach.

To jest do udźwignięcia przez polską oświatę?

Sygnały z Ministerstwa Edukacji Narodowej są pozytywne, tzn. nie powinniśmy mieć z tym problemów.

W całej tej dyskusji o migrantach czasami zapominamy, że stanowią oni także ważny motor napędzający polską gospodarkę. Jak chcemy tym procesem dalej zarządzać?

Wchodząc do resortu, zaproponowałem stworzenie strategii migracyjnej, która ma na to pytanie odpowiedzieć. Na zlecenie MSWiA, Komitet Badań nad Migracjami Polskiej Akademii Nauk przygotowuje diagnozę. Wysłali 12 tys. ankiet do bardzo różnych interesariuszy. Na tej podstawie przygotują we wrześniu raport, następnie już my, czyli MSWiA, stworzymy draft tej strategii, który poddamy konsultacjom. Model zostanie więc dopiero wypracowany.

Już dziś mogę jednak powiedzieć jasno - nie ma co liczyć na to, że Polska będzie prowadziła tak liberalną politykę migracyjną, jak do tej pory. Oczywiście potrzebujemy dodatkowych rąk do pracy, które uzupełnią lukę na rynku, ale to musi odbywać się na odpowiedzialnych zasadach. Musimy być pewni, że imigranci uzupełniają luki na polskim rynku pracy, a nie wykorzystując nasz system, jadą do innych państw.

Nieco ponad miesiąc temu Rada UE przyjęła pakt migracyjny. Tyle się o nim mówi, że można odnieść wrażenie, że ten pakt już działa. Kiedy przewidziane tam instrumenty z kategorii "przyjmujemy grupę migrantów lub płacimy za ich nieprzyjęcie" tak realnie zadziałają?

Najwcześniej w 2027 roku. Natomiast kiedy prowadzę rozmowy, jak to ma technicznie wyglądać, to na razie nie jestem w stanie tego zrozumieć. I to nie tylko ja. Jednakże szansa na to, że Polska zostanie objęta koniecznością bycia solidarną z innymi krajami aniżeli będzie elementem tej solidarności, są cały czas bardzo niewielkie. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że w takim kształcie solidarność migracyjna nie wejdzie praktycznie w życie.

Czyli zakładacie, że za trzy lata ciągle będziemy pod silną presją migracyjną, co spowoduje wyłączenie nas z tego mechanizmu?

Sądzę, że cały czas będziemy musieli monitorować sytuację na zewnętrznej granicy UE, że będziemy mieć prowokacje ze strony Białorusi - która w ciągu trzech lat przecież się nagle nie zdemokratyzuje i nie zamknie tego szlaku migracyjnego - i trzeba będzie utrzymywać niezbędna infrastrukturę. Nawet jeśli wojna się skończy, to Polska wciąż będzie udzielać wsparcia dla Ukrainy. To wszystko musi być zauważone przez Komisję Europejską.

I tak cały czas będziemy podnosić, że pilnujemy zewnętrznej granicy UE i to zawsze będzie działać na KE?

Jeśli mamy do czynienia z tak masowymi zjawiskami migracyjnymi, to raczej musimy wymagać solidarności z nami, bo to my jesteśmy teraz i pewnie w przyszłości pod presją migracyjną. Na razie nie widać perspektywy, by to miało się zmienić. Problem w tym, że sama koncepcja solidarności - tak jak została ona zapisana w pakcie migracyjnym - będzie dzieliła państwa członkowskie, a nie jednoczyła w odpowiedzi na wyzwania migracyjne. Ona jest po prostu konfliktogenna w swoim założeniu, bo ktoś będzie musiał być mniej, a ktoś inny bardziej poszkodowany. Dlatego implementacja tego mechanizmu w jego obecnej formie jest bardzo mało prawdopodobna.

Kwestie migracyjne będą istotnymi wątkami naszej przyszłorocznej prezydencji w unijnej Radzie?

To będą kluczowe elementy przez najbliższe lata na każdym poziomie i w każdej dyskusji na forum UE. Naszą rolą w ramach prezydencji jest pokazywanie kompletnie nowej sytuacji w naszym regionie, czyli instrumentalizacji migracji, a także poszukiwanie rozwiązań unijnych. Trzeba też prowadzić dyskusje w ramach paku migracyjnego - piętnaście państw podpisało specjalny list do KE i stwierdziło, że Pakt to zdecydowanie za mało i trzeba dalej dyskutować, by odpowiedzieć na wyzwania migracyjne. Znalazł się w tym liście zapis dotyczący instrumentalizacji migracji.

Pakt migracyjny zakłada, że pieniądze pochodzące z wpłat za nieprzyjęcie migrantów trafiałyby na uszczelnianie granic, bo miałoby to obniżać presję migracyjną. Tyle że z tego, co pan mówi, mechanizm ten zacznie działać za trzy lata, o ile w ogóle. Czy możemy liczyć na jakieś inne formy wsparcia ze strony UE?

To pytanie o kształt przyszłej perspektywy finansowej UE, która będzie negocjowana także za naszej prezydencji. Na pewno z budżetu unijnego trzeba wydawać dużo więcej na migrację, tylko pytanie, jakimi instrumentami to robić. Dziś mamy specjalny fundusz FAMI, pytanie więc, czy wystarczy zasilić go większymi środkami, czy stworzyć zupełnie inne rozwiązanie, które pomoże przetrwać całej strefie Schengen. O tym wszystkim będziemy rozmawiać z nową KE i Parlamentem Europejskim, ta dyskusja dopiero się otwiera.

Które części paktu migracyjnego są dla nas nieakceptowalne?

Choćby procedura graniczna. PiS skupiał się cały czas na solidarności europejskiej, stanowiącej minimalny element paktu, natomiast nie skupił się na głównych elementach, czyli właśnie procedurze granicznej. Gdybyśmy mieli ją zaimplementować w obecnie proponowanej formie, to dużo bardziej monitorować nasze rozwiązania będą Rosjanie niż Komisja Europejska. Oni natychmiast znajdą scenariusz taki, który w nas uderzy. Implementacja tych zasad jest dla nas zbyt ryzykowna w sytuacji graniczenia z państwem, które chce nas destabilizować.

Wątpliwości budzi przyjmowanie wniosków i dokonywanie tzw. screeningu bezpośrednio przy granicy. Jesteśmy w sytuacji obronnej, nie możemy tych osób wpuszczać, musi być więc przewidziana możliwość, by tych ludzi nie przyjmować, nie stosować tych procedur, gdy dochodzi do kryzysu migracyjnego.

Mówimy o push backach?

Mówimy o nieprzyjmowaniu wniosków na granicy.

A dzisiaj mamy push backi na granicy czy nie?

A jak rozumiemy "push back"?

Ktoś przekracza zaporę i zostaje zawrócony na drugą stronę bez szansy złożenia dokumentów.

Takie sytuacje, jeżeli są, to są rzadkie. Najczęściej te osoby nie chcą zarejestrować się w polskim systemie, lecz podchodzą pod zaporę i się wycofują, gdy widzą polskiego strażnika. Jeśli mamy do czynienia z narażeniem zdrowia i życia, takie osoby nie są zawracane i jeśli sytuacja tego wymaga, kierowane są do szpitala w Hajnówce. A jeśli takie osoby znajdują się na terytorium Polski i chcą złożyć wniosek, to mogą to zrobić.

A jak układa się wasza współpraca z aktywistami pomagającymi migrantom?

Jeśli pomagają w ratowaniu zdrowia i życia tych ludzi, robią bardzo dobrą robotę. Natomiast jeśli służą temu, by utworzyć szlak migracyjny, czy zwiększyć nieszczelność zapory, to powinni poważnie zastanowić się nad swoją działalnością.

Były takie przypadki?

Było kilka przypadków takiego działania. Na szczęście nie jest to jednak masowe.

Weekendowa wrzawa wokół migrantów obecnych w Polsce zaczęła się bodajże od fotografii czarnoskórych osób siedzących na przystanku w jednej z podlaskich miejscowości. Zdjęcie wykonała tamtejsza sołtys, którą zaniepokoiła ta sytuacja. Czy rząd podjął tu jakąś reakcję, czy uznano to za nadgorliwość pani sołtys?

Nic mi o tym nie wiadomo. Pamiętajmy, że mamy do czynienia z nową sytuacją - mamy strefę buforową, jest więcej żołnierzy i policji na granicy - a to wywołuje chwilowy niepokój. To są osoby, którym przyjęto wnioski o ochronę międzynarodową, które jadą do jednego z ośrodków, by tam dalej przejść całą procedurę.

Czemu w Polsce znów mamy strefę buforową, a nie stan wyjątkowy?

Stan wyjątkowy nie jest nam obecnie potrzebny.

Nie chodzi czasem o to, co odstręczało PiS od wprowadzenia stanu wyjątkowego, czyli konieczność wypłacenia rekompensat przedsiębiorcom, których biznesy ucierpiały przez wprowadzenie jednego z konstytucyjnych stanów nadzwyczajnych?

Głównym sensem strefy buforowej jest odcięcie miejsc, gdzie najczęściej dochodziło do spotkania migranta z przemytnikiem.

Rozumiemy, tyle że tamtejsi przedsiębiorcy, np. z branży turystycznej, narzekają, że mają sporo odwoływanych rezerwacji, że ludzie się boją tam jeździć.

Ale to się właśnie skończyło. Sygnały, które otrzymujemy, mówią, że strefa buforowa wbrew pozorom zwiększyła bezpieczeństwo tamtejszych terenów. Oczywiście zdjęcia umieszczane w sieci wywołują pewne emocje, ale w sytuacji presji migracyjnej takie sytuacje będą się zdarzały. Kluczowe jest nieuleganie narracji, która nas jeszcze bardziej podzieli.

Wiemy, ilu migrantów mamy aktualnie w Polsce?

Nie jesteśmy w stanie do końca tego zweryfikować. Dziś np. uchodźcy z Ukrainy mogą być tu zarejestrowani, ale mieszkać w Niemczech. Mamy też osoby, które prawdopodobnie przedłużyły swój pobyt i nie zarejestrowały się. Tak naprawdę żadne państwo demokratyczne i wolnorynkowe nie wie dokładnie, ilu migrantów jest na jego terytorium. My szacujemy, że w naszym przypadku jest to 2,5-2,8 mln osób.

Ilu jeszcze jesteśmy w stanie przyjąć, biorąc pod uwagę choćby potrzeby polskiej gospodarki?

Polityka migracyjna jest na pewno służebna dla rozwoju gospodarczego. Jednocześnie sama gospodarka nie może nam narzucać modelu migracyjnego i integracyjnego. My dziś wysyłamy do przedsiębiorców sygnał, że więcej taniej imigracji nie będzie. Oczywiście będą uzupełnione niedobory rynkowe, ale więcej takiej imigracji, jak do tej pory, być nie może. Grozi to bowiem popełnieniem błędów państw, które wcześniej nie wyciągnęły odpowiednich wniosków, a my możemy na ich błędach się uczyć.

Czy to nie jest narracja, która przypomina tę stosowaną przez Konfederację?

Konfederacja ma negatywny stosunek do jakichkolwiek migrantów czy różnorodności. My mówimy o odpowiedzialności i procesach społecznych, na które trzeba bardzo uważać. Mówimy o poszukiwaniu jakichś kompromisów. Stanowisko Konfederacji jest bardzo jasne - zero migracji.

Migranci stanowią ok. 8 proc. naszego społeczeństwa. Rozumiemy, że w świetle ograniczania tej taniej migracji, coraz więcej działań rządu skupiać się będzie na integrowaniu tych osób?

Absolutnie, dlatego po wakacjach ruszy 49 współfinansowanych przez UE centrów integracji cudzoziemców. Celem ich działania będzie m.in. wykorzystanie potencjału tych migrantów, którzy już w Polsce są, by mogli zajmować wyższe stanowiska i w sposób bardziej kompleksowy wchodzili na rynek pracy.

money.pl


Tego jeszcze nie grali: w Kazaniu narodziła się nam nowa świecka sportowa tradycja – zwycięstwa bez walki, na odległość i w błogim stanie nieświadomości.

Ona tak się nie może nazywać – tradycja, i całe te igrzyska w Kazaniu też nie mogą się nazywać igrzyskami. Bo to czystej wody hucpa. Rosyjska propaganda na cały świat trąbi, że impreza w Kazaniu, nazwana BRICS Games 2024, to godna odpowiedź cierpiącej srogą niesprawiedliwość Rosji (wykluczenie z Igrzysk Olimpijskich przez MKOl). Nasze igrzyska są lepsze niż ichnie. Bojowe surmy propagandy ubierają w gromkie słowa wielką nicość, jaką są zawody BRICS. Ostatnio opisałam przypadek zawodnika, Rosjanina Aleksandra Malcewa, który był jedynym uczestnikiem konkursu w pływaniu artystycznym. No i konkurs ten wygrał. Ale przynajmniej pojawił się na basenie w Kazaniu, zanurzył się w nim i wykonał swój program artystyczny. Wydawać by się mogło, że to już szczyt absurdu i nic więcej w tej materii nie da się wymyślić. Po czym okazuje się, że jednak nie doceniliśmy mistrzów klejenia rzeczywistości butaprenem działających w sojuszu z budowniczymi wiosek potiomkinowskich. Bo oto w zapasach w stylu belt wrestling poważne szanse medalowe w kategorii do 85 kg miał litewski zapaśnik Andrius Mażeika. Według organizatorów Mażeika przeszedł eliminacje, dotarł do ścisłego finału i przegrał walkę o brązowy medal. Tymczasem nie ma żadnych śladów jego pobytu w Kazaniu ani udziału w turnieju.

Kiedyś był taki dowcip z cyklu „Pytania do Radia Erewań”. Otóż: czy analfabeta może być członkiem Akademii Nauk ZSRR? Radio Erewań odpowiada: Może, ale tylko członkiem rzeczywistym, a nie członkiem korespondentem. (...)

Portal „Agientstwo” próbował wyśledzić, na czym polega fenomen Mażeiki. Jak wynika z oficjalnych wpisów na stronie BRICS24, Mażeika w ćwierćfinale miał stoczyć bój z zapaśnikiem z Kazachstanu Adiletem Żanbyrszy. Nie stawił się, więc sędziowie uznali jego przegraną walkowerem. Żanbarszy poszedł dalej, a Mażeika trafił do repasaży. A w repasażach przeciwnikiem Mażejki był Rumun, niejaki Stepan Caraseni (notabene, nie udało mi się znaleźć wiadomości o takim zawodniku z Rumunii; w sieci trafiają się wzmianki o mistrzu ju-jitsu z Gagauzji, który nosi takie imię i nazwisko, ale czy to on?). Rumun nie stawił się na macie. Może dlatego, że tak naprawdę nie istnieje. Walkowerem wygrał zatem Mażeika, w związku z czym przeszedł dalej – do walki o trzecie miejsce. Jak wynika z kroniki zawodów, na tym etapie uległ zawodnikowi z Kirgistanu Muratbekowi Uułu. Nigdzie nie można znaleźć relacji z tych walk.

Litewska Federacja Zapaśnicza oznajmiła, że nikogo nie wysyłała do Kazania, a Mażeika odniósł poważną kontuzję i od ponad dwóch lat nie pojawiał się na zawodach. Jego trener Siergiej Kasymow oświadczył: „Być może oni [w Kazaniu] fałszują protokoły, aby wykazać, że mają zawodników z wielu krajów. Na 99,9 proc. jestem pewien, że Andrius tam nie pojechał”. Nie pojechał, ale odcisnął piętno. 

labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl



Na oficjalnej stronie zawodów (...) można przeczytać, że w Igrzyskach BRICS bierze udział 4791 sportowców z (około) 90 krajów. Wikipedia w haśle poświęconym już piątym z kolei Igrzyskom BRICS (wcześniej rosyjska propaganda nie poświęcała tym zawodom uwagi, były wydarzeniem marginalnym) wymienia 89 państw, z których pochodzą uczestnicy. Listę otwiera Abchazja, państwo nieuznane przez wspólnotę międzynarodową (ale uznawane przez Rosję, która wyrwała tę prowincję Gruzji i patronowała ogłoszeniu przez nią suwerenności). Ciekawa jest oprawa udziału w imprezie reprezentacji Afganistanu. Sportowcy z tego kraju występują pod zaimprowizowaną flagą BRICS2024. Flaga Afganistanu jest w Rosji zakazana – Taliban nadal ma status organizacji terrorystycznej (choć pojawiają się poważne sygnały, że Moskwa ten status uchyli, bo kontakty z talibami na wysokich szczeblach trwają w najlepsze). Wśród uczestników wymienione są też Palestyna i Izrael. Ciekawostka. I jeszcze jedna: w zawodach bierze udział reprezentacja Republiki Serbskiej (to nie samodzielne państwo, a podmiot wchodzący w skład Bośni i Hercegowiny; prezydent RS Milorad Dodik niedawno gościł w Petersburgu i spotykał się z Putinem).

Kursywą na tej liście zapisano m.in. Wielką Brytanię, Portugalię, Japonię, Hiszpanię, Włochy. Skąd to wyróżnienie? Być może wynika ono z tego, że to państwa mające w Rosji status „nieprzyjaznych”. Jeszcze od czasów sowieckich Moskwa bardzo sobie ceniła udział przedstawicieli wrogiego zachodniego obozu w swoich imprezach. Kiedy w latach 80. doszło do wzajemnego bojkotu igrzysk w Moskwie (1980) i Los Angeles (1984), Związek Sowiecki organizował tzw. Igrzyska Dobrej Woli i starał się przyciągnąć do startu w nich jak największą liczbę sportowców w wrażych państw zachodnich. Nawiązaniem do tamtej tradycji mają być podobne igrzyska (Światowe Igrzyska Przyjaźni) zaplanowane przez Rosję na wrzesień (zawody mają się odbyć w Moskwie i Jekaterynburgu). Międzynarodowy Komitet Olimpijski opublikował deklarację przeciwko polityzacji sportu, w której wezwał państwa należące do ruchu olimpijskiego, aby nie brały udziału w alternatywnych imprezach organizowanych przez Rosję na pohybel reszcie świata (w lutym 2022 r. po agresji Rosji na Ukrainę MKOl objął embargiem międzynarodowe imprezy sportowe organizowane przez Rosję). Uczestnictwo w takich zawodach może pociągnąć za sobą przykre konsekwencje.

Kto zatem po takiej przestrodze zjawił się w Kazaniu? Który sportowiec z Hiszpanii czy Włoch zaryzykował karę od MKOl? Próbowałam w dostępnych materiałach znaleźć choć jedno nazwisko, ale mi się nie udało. Może coś przeoczyłam. Na Twitterze znalazłam natomiast taką wzmiankę na koncie „Prof. Prieobrażenski”: „A iluż to sportowców z tych krajów [nieprzyjaznych] przyjechało do Rosji, by wystartować w Igrzyskach BRICS? Oznajmiam: z Wielkiej Brytanii – zero, z Niemiec – zero, z Włoch – zero, z Hiszpanii – zero”. Martwe dusze, do boju!

labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl


Jak napisała The Wall Street Journal, Rosjanie, by zapobiec atakom morskich dronów-kamikadze, przy pomocy barek zbudowali długie bariery przy wejściu do Zatoki Sewastopolskiej. W odpowiedzi na to Ukraińcy wymyślili alternatywny sposób atakowania okrętów Floty Czarnomorskiej – instalując trudno wykrywalne podwodne miny.

Zmodyfikowane drony SeaBaby nauczył się ustawiać na dnie miny wykonane z tworzywa sztucznego, ważące około 180 kg. Trudno je znaleźć, ponieważ leżą zakopane w ile pokrywającym dno na płyciznach i wykorzystują czujniki akustyczne i elektromagnetyczne do wykrywania obecności okrętu, powodując detonację.

Przez 1,5 miesiąca zespół ukraińskich służb wywiadowczych śledził trasy rosyjskich okrętów wojennych i transportu cywilnego, zanim wysłał SeaBaby w celu podłożenia dwóch min. 14 września korweta rakietowa Samum została wysadzona przez taką minę.

W ciągu następnych tygodni SeaBaby ustawiły około 15 kolejnych min. Podczas jednej z operacji dron otworzył ogień z granatnika w stronę rosyjskich łodzi patrolowych klasy Raptor, uszkadzając je.

11 października duży kuter patrolowy Paweł Dierżawin został uszkodzony podczas wpływania do Zatoki Sewastopolskiej. Został skierowany do remontu w następstwie wybuchu miny. 13 października okręt ten płynął do innego portu w celu naprawy, ale ponownie trafił na minę. Wybuchł także duży holownik wysłany na ratunek tego okrętu.

Kilka dni później doszło do eksplozji na nowoczesnym okręcie przeciwminowym, jednym z dwóch znajdujących się w służbie marynarki rosyjskiej.

belsat.eu


– Prigożyn jest dla obecnych władz Rosji najbardziej niebezpiecznym typem osobowości. Był zarówno częścią władzy, jak i opozycją wobec niej. Z jednej strony, nie dało się go kontrolować, z drugiej – sympatyzowało z nim wiele osób we władzach i strukturach bezpieczeństwa. Władze naprawdę się go bały, a wiele osób postrzegało go – i nadal postrzega – jako proroka. To wciąż może odgrywać pewną rolę. Prawdopodobnie nawet tragiczną – powiedział w komentarzu dla Vot Tak rosyjski ekspert polityczny, który chciał pozostać anonimowy.

(...)

Dzień przed puczem Jewgienij Prigożyn powiedział, że Ukraina nie bombardowała Donbasu przez osiem lat (od początku działań wojennych w Donbasie do początku pełnoskalowej wojny), ale „wymieniała ciosy z prorosyjskimi separatystami”. Według niego przez te wszystkie lata okupowany region był plądrowany przy udziale pracowników rosyjskiej administracji prezydenckiej, a ani Ukraina, ani NATO, ani Unia Europejska nie zamierzały atakować terytoriów separatystów.

Prigożyn w swoim wywiadzie odpowiada na pytanie, dlaczego konieczne było rozpoczęcie wojny: – Aby Szojgu otrzymał „Gwiazdę Bohatera”. Wojna była potrzebna oligarchicznemu klanowi, który rządzi Rosją. Wojna była potrzebna, aby Wiktor Medwedczuk (prokremlowski ukraiński oligarcha i polityk, przyjaciel Putina – belsat.eu) został prezydentem Ukrainy.

(...)

Rosyjski politolog, z którym rozmawialiśmy, uważa, że swoim „Marszem Sprawiedliwości” Prigożyn obnażył systemowe problemy zarządzania i zdolności obronnych Rosji. Jego wykroczenie było tak poważne, że „słowo prezydenta Rosji” i gwarancje Łukaszenki nie wystarczyły, by utrzymać go przy życiu.

– Bunt jednoznacznie wpłynął na stabilność całego systemu. Pokazał, że dla jego dobra nie warto tworzyć kolejnej, równoległej armii. Aby nie powtórzyła się sytuacja z Sudanu, gdzie od ponad roku trwa wojna między oficjalną armią a zbuntowanymi Siłami Szybkiego Reagowania. Wiem, że rosyjskie władze i agencje bezpieczeństwa uważnie śledzą i analizują ten konflikt. Jest to jeden z powodów, dla których zdecydowano się zlikwidować Grupę Wagnera. Ryzyko, że sprawy wymkną się spod kontroli, jest zbyt duże. Już raz znaleźli się na krawędzi – twierdzi ekspert.

(...)

Pomimo faktu, że rosyjskie władze próbowały usunąć z przestrzeni publicznej wszystko, co mogłoby przypominać o wagnerowcach: zamknęły Centrum Grupy Wagnera w Petersburgu i biura rekrutacyjne w innych rosyjskich miastach, zminimalizowały obecność symboli grupy i wzmianki o niej w mediach – Grupa Wagnera w Rosji nie została zapomniana. „Wagnerowskie” kanały w sieciach społecznościowych wciąż mają setki tysięcy subskrybentów, pod postami – setki komentarzy użytkowników z symbolami grupy na awatarach.

Niektórzy zwykli Rosjanie nawet rok po marszu na Moskwę nie chcą uwierzyć, że Prigożyn został zabity, nazywają wagnerowców bohaterami i dumą Rosji, a tych, którzy „tak się odpłacili za zajęcie Bachmutu” – szakalami. Ze wzruszeniem piszą o dziewczynce, która wygrała konkurs piosenki patriotycznej z piosenką „Wagner”, płaczą, oglądając „archiwalne filmy z Jewgienijem Wiktorowiczem”. Wielu z nich nadal nosi ubrania z symbolami Grupy Wagnera, a jako dzwonek w telefonie mają piosenkę Akima Apaczowa „Leto i arbalety” poświęconą wagnerowcom.

belsat.eu


Orban poinformował, że z włoską premier rozmawiał również o nielegalnej imigracji.

Zwrócił się do Giorgii Meloni: „Wy jesteście bliżej Afryki, ale migranci przybywają też do nas. W ciągu najbliższych 20 lat ludność Afryki wzrośnie o 750 mln osób, to dwa razy wyższy wzrost demograficzny niż w Europie”.

„Albo będzie projekt rozwoju dla Afryki, albo dojdzie do masowej migracji, którą nie będziemy mogli zarządzać” - ocenił. Jak zaznaczył, jego rząd popiera wszystko to, co proponuje włoska premier w sprawie Afryki i kroków na rzecz jej rozwoju.

Tuż przed objęciem półrocznego przewodnictwa w Radzie UE Orban nazwał „hańbą” to, że od ponad 15 lat państwa Bałkanów Zachodnich czekają na przyjęcie do Unii.

„Uważam, że to niedopuszczalne, powiedzmy +tak+ albo +nie+” - oznajmił.

Premier Meloni poparła priorytety węgierskiej prezydencji, wśród nich działania na rzecz zażegnania kryzysu demograficznego oraz, jak stwierdziła, „nowe podejście do polityki rolnej”, walkę z przemytnikami migrantów i obronę zewnętrznych granic UE.

Przekazała ponadto, że tematem ich rozmowy była też wojna na Ukrainie.

„Nasze stanowiska nie są zawsze zbieżne, ale doceniam węgierskie stanowisko w UE i NATO, które pozwala sojusznikom podjąć ważne decyzje także wtedy, kiedy nie ma porozumienia” - wyjaśniła.

„Powtórzyliśmy poparcie dla niepodległości i suwerenności Ukrainy” - oświadczyła Meloni.

PAP


Rosyjski oddział Bank of China zawiesił współpracę z objętymi sankcjami USA bankami w Rosji, aby uniknąć wtórnych amerykańskich retorsji - podał w poniedziałek rosyjski dziennik "Kommiersant", powołując się na rozmówców z sektora bankowego.

Rosyjski oddział Bank of China specjalizuje się w obsłudze płatności w juanach w wymianie handlowej między Chinami i Rosją; jest to druga pod względem wielkości filia chińskich banków w Rosji, a wartość jej aktywów wiosną 2024 roku wynosiła 6,7 mld dol.

Eksperci, z którymi rozmawiał "Kommiersant", powiedzieli, że decyzja Bank of China prawdopodobnie zwiększy ryzyko oszustw bankowych, zważywszy, że chińskie i rosyjskie podmioty będą próbowały ominąć sankcje dokonując płatności i będą w związku z tym korzystać z "nieprzejrzystych" pośredników.

"To nie jest dobra wiadomość dla rosyjskiego rynku" - ocenił jeden z rozmówców dziennika. "Pojawią się dodatkowe koszty (handlu), zarówno jeśli chodzi o czas, jak i koszty przeprowadzania płatności" - wyjaśnił.

"Ale najpoważniejszym problemem będzie to, że płatności wyjdą poza sektor bankowy, co sprawi, że państwo będzie miało nad nimi mniejszą kontrolę" - dodał ekspert.

W ubiegłym tygodniu Reuters poinformował, że po majowej wizycie Władimira Putina w Chinach stworzono alternatywny kanał dla dwustronnych operacji biznesowych, w ramach którego płatności mają być dokonywane przez małe regionalne banki usytuowane w pobliżu granicy rosyjsko-chińskiej. Reuters zwrócił jednak uwagę, że ten sposób omijania sankcji będzie działał tylko przez krótki czas, ponieważ amerykański resort finansów opracowuje już sposoby objęcia restrykcjami także mniejszych banków wspierających rosyjskie siły zbrojne.

Chiny stały się po inwazji na Ukrainę najważniejszym partnerem gospodarczym Rosji, a chiński juan jest wykorzystywany do opłacania ponad jednej trzeciej całego rosyjskiego eksportu, podczas gdy przed wojną było to 0,4 proc. płatności.

Niespełna dwa tygodnie przed poniedziałkową decyzją Bank of China USA ogłosiły, że wprowadzają szeroki pakiet dodatkowych sankcji wymierzony w "gospodarkę wojenną" Rosji, które mają zwiększyć ryzyko sankcji wtórnych dla podmiotów prowadzących interesy z rosyjskimi bankami, przemysłem zbrojeniowym i innymi kluczowymi sektorami tamtejszej gospodarki. Dotyczy to również Chin, pełniących główną rolę w omijaniu dotychczasowych restrykcji.

Rozszerzono między innymi sankcje na największe rosyjskie banki państwowe, w tym Sbierbank, Wnieszekonombank i WTB w odniesieniu do ich wszelkich znaczących transakcji, w tym z filiami tych banków w Chinach i Indiach. Doradca Białego Domu ds. bezpieczeństwa narodowego Jake Sullivan oświadczył wtedy, że nowe retorsje są sygnałem dla Pekinu i innych krajów wspomagających rosyjską machinę wojenną, że oni również "są teraz narażeni na poważne ryzyko trafienia pod reżim sankcyjny". 

PAP