Jak na ironię losu tydzień przed katastrofą lotniczą Ilham Alijew w wywiadzie z rosyjskim propagandystą Dmitrijem Kisielowem zaliczył wzrost liczby lotów między Rosją a Azerbejdżanem do sukcesów wzajemnych relacji między tymi krajami.
Cios w plecy. Tak rozpada się najważniejszy, wieloletni sojusz Putina. "Lawinowo się odwracają"
Podczas wywiadu Kisielow znalazł się w niekorzystnej sytuacji — tak jak raz po raz znajduje się w stosunkach z Baku. Próbował przekierować rozmowę na temat Rosji, podczas gdy Alijew był wyraźnie bardziej zainteresowany nowymi globalnymi ambicjami Azerbejdżanu, w świetle których Moskwa jest z pewnością ważnym partnerem, ale nie pierwszorzędnym.
Przekształcenie zwycięstwa w Górskim Karabachu w niekończący się wewnętrzny triumf polityczny skazało Azerbejdżan na konflikt z Zachodem. Tegoroczne wydatki wojskowe kraju pobiją rekordy — mają sięgnąć 5 mld dol. (ok. 20,4 mld zł), co wynosi prawie 7 proc. budżetu. kraju. Wszelkie wysiłki na rzecz pokoju lub jakiekolwiek gesty sympatii dla Armenii są uznawane za formę zdrady.
(...)
We wspomnianym wywiadzie Alijew skrytykował Gruzję za niefortunną opieszałość w walce z obcymi wpływami. Pochwalił ją jednak również za gotowość do naprawienia błędów. W rzeczywistości Tbilisi demonstruje tę gotowość, podobnie jak Baku, od początku wojny w Ukrainie.
W przeciwieństwie do Azerbejdżanu w Gruzji temat integracji europejskiej zawsze był kwestią fundamentalną, choć abstrakcyjną. Rządząca partia Gruzińskie Marzenie najwyraźniej nie zamierza niczego zmieniać w tej kwestii. Najwyraźniej uznała jednak, obserwując sukcesy nie tylko Baku, ale i Budapesztu, że rosyjska wojna w Ukrainie otwiera jej nowe okno możliwości politycznych — tym bardziej że stare stopniowo się zamykały.
W przeciwieństwie do Azerbejdżanu, który postawił na ambicje, Gruzińskie Marzenie postanowiło jednak zagrać na strachu przed wojną i ta kalkulacja okazała się skuteczna. Było to o tyle łatwiejsze, że opozycja nie znalazła nic bardziej skutecznego niż straszenie swoich współobywateli rosyjskim światem, który z pewnością zajmie miejsce zwolnione przez Europę.
Łatwiej straszyć wojną i dewastacją niż utraconymi zyskami. Poświęcając wszystkie swoje zasoby polityczno-technologiczne na rozwijanie tego tematu, opozycja nie zauważyła, że wyborca nie jest zainteresowany historią o Putinie i FSB, którzy forsują ustawę o zagranicznych agentach, a także o Europie "odrzuconej" przez Gruziński Marzenie. Woli rozmawiać o płacach, inflacji, rynku i cenach benzyny.
Krótko mówiąc, sprawy w Gruzji potoczyły się po myśli Gruzińskiego Marzenia. Dzień po nominacji Micheila Kawelaszwiliego na prezydenta premier kraju Irakli Kobachidze ogłosił jednak zawieszenie procesu integracji europejskiej. Wówczas na ulice wyszło wielu Gruzinów, nawet tych, który nie protestowali z powodu przyjęcia ustawy o zagranicznych agentów czy po zwycięstwie wyborczym prorosyjskiego ugrupowania.
(...)
Niedawno część ekspertów poinformowała, że proces oddalania się Armenii od Rosji został wstrzymany i nikogo to nie zaskoczyło. Główne źródło tego dryfu stopniowo bowiem wysychało — był nim żal związany z utratą Górskiego Karabachu, której Rosja nie zapobiegła. Dziś emocje jednak stopniowo ustępują. Życie toczy się dalej, a niepokojące obawy o wojnę z Azerbejdżanem na terytorium Armenii się nie spełniły.
Istnieją jednak polityczne powody tej przerwy. Sam armeńsko-azerbejdżański proces pokojowy najwyraźniej osiągnął punkt, w którym żadna ze stron nie widzi sensu w dalszych działaniach. Dzieje się tak, gdy — jak powiedział kiedyś prezydent USA Ronald Reagan — są ważniejsze rzeczy niż pokój. Na przykład brak wojny, a miniony rok był pierwszym od bardzo dawna, który obył się bez poważnych eskalacji między krajami.
Zainteresowanie Erywania kontaktami z Zachodem było podyktowane faktem, że znalazł się on w sytuacji jeden przeciwko dwóm, ponieważ Moskwa była w sojuszu z Baku. Zasoby Zachodu również były jednak dość ograniczone, a Baku dołożyło wszelkich starań do tego, by zmniejszyć zaangażowanie Europejczyków tym regionem.
Gdy główne zadanie, jakim było rozstrzygnięcie statusu Górskiego Karabachu, zostało zakończone, Baku, utrzymując presję, zaczęło w mniejszym stopniu odwoływać się do gróźb użycia siły, które wcześniej były jego główną techniką negocjacyjną. Okazało się, że kraje są w stanie negocjować i wykazywać wolę polityczną, jak miało to miejsce w przypadku początkowego etapu delimitacji granic.
Protesty ormiańskiej opozycji, które rozpoczęły się z tego powodu, trwały kilka miesięcy, ale ich przebieg i zakończenie dodały jedynie Nikolowi Paszynianowi więcej pewności siebie i pozwoliły zrozumieć prawdziwą siłę jego przeciwników. Co nie mniej ważne, dostrzegła to również Moskwa, która musiała pogodzić się z faktem, że to z Paszynianem będzie musiała się porozumieć, a proste rozwiązania, takie jak ustanowienie prorosyjskiego reżimu w Erywaniu, są utopijne.
Krótko mówiąc, Armenia może umocnić się na osiągniętych pozycjach — pozostawać tak blisko Zachodu, że wygląda to na oznakę nieodwracalności kursu, a zarazem tak daleko od Moskwy, żeby niepotrzebnie jej nie drażnić. A jeśli ktoś chce powiedzieć coś ostrego, ma do tego forum OUBZ — nawet Moskwa wydaje się nie odbierać już obraźliwych słów na jej temat za osobistą zniewagę.
Sam Paszynian coraz bardziej skłania się w kierunku innych projektów integracyjnych — o ile oczywiście nie wiążą się one z nerwowymi spotkaniami z Alijewem i Putinem.
onet.pl