czwartek, 3 października 2024



Spośród około 600 statków transportujących rosyjską ropę, prawie połowa to tzw. flota cieni. Kreml eksportuje surowiec głównie przez Bałtyk, a kilkanaście jednostek przepływających przez Zatokę Fińską znajduje się na międzynarodowej "czarnej liście" i zostało sklasyfikowanych jako "do naprawy" lub "na złom" – wynika z raportu Yle.

Fiński nadawca monitorował ruch statków na wodach Bałtyku w pierwszej połowie 2024 r. Zidentyfikowano ponad 280 jednostek zaliczanych do tzw. floty cieni. Są to statki, które przewożą rosyjską ropę objętą zachodnimi sankcjami i mogą mieć jedynie ubezpieczenie wydane w Rosji lub nie mieć żadnego. W większości są to 15-letnie lub starsze tankowce.

15 lat eksploatacji statku to granica, po której przekroczeniu wzrasta prawdopodobieństwo wystąpienia problemów technicznych, usterek, awarii czy wypadków. W przypadku tankowców zależy to od jakości wykonanych okresowych przeglądów – zaznaczono w raporcie, podkreślając, że w razie wypadku, zważywszy na niejasny zakres ubezpieczenia, uzyskanie odszkodowania jest "wątpliwe".

Dodatkowo 11 tankowców zidentyfikowanych w Zatoce Fińskiej Komitet Paryskiego Memorandum wpisał na "czarną listę", uznając je za jednostki w praktyce niezdolne do żeglugi. Paris MoU jest międzynarodowym porozumieniem administracji morskich państw Europy, Kanady i Rosji w sprawie regionalnego systemu kontroli statków obcych bander, zawijających do ich portów.

Jeszcze w 2022 r. do "floty cieni" zaliczany był co piąty tankowiec przewożący ropę przez Morze Bałtyckie. W 2024 r. jest to już co drugi statek – odnotowano.

Centrum Badań nad Energią i Czystym Powietrzem (CREA) w Helsinkach oszacowało, że w okresie od początku 2022 r. do połowy 2024 r., tj. od rozpoczęcia rosyjskiej agresji na Ukrainę, Rosja szlakami przez Bałtyk przewiozła blisko 340 mln ton ropy lub produktów ropopochodnych o wartości ponad 220 mld euro.

PAP


Aleksandra Prokopenko, ekonomistka i stypendystka Carnegie Endowment for International Peace, zgodziła się, że stawka dla Kremla jest wysoka.

— Przy obecnym kursie wymiany spadek cen ropy o 20 dol. doprowadziłby do spadku przychodów o 1,8 bln rubli (20 mld dol. lub ok. 80 mld zł). To równowartość ok. 1 proc. rosyjskiego PKB — powiedziała.

— Rząd stanąłby przed wyborem ograniczenia wydatków — co jest mało prawdopodobne podczas wojny — dodała Prokopenko — lub zaakceptowania presji inflacyjnej i dławiąco wysokich stóp procentowych.

"The Financial Times" poinformował niedawno, że Arabia Saudyjska może porzucić swoje długo utrzymywane ambicje ograniczenia podaży ropy naftowej, aby podnieść ceny do ok. 100 dol. za baryłkę.

Eksperci rynku ropy naftowej nie mają wątpliwości, że Arabia Saudyjska ma ogromne możliwości produkcyjne i eksportowe, aby zmienić taktykę i walczyć o dominację na rynku poprzez manipulowanie wolumenami produkcji.

— Globalna gospodarka ma problemy, a popyt na ropę nie jest tak wysoki, jak chcieliby tego Saudyjczycy — powiedział Ajay Parmar, dyrektor do spraw analiz rynków ropy naftowej w firmie ICIS, która zajmuje się analizą towarów.

— Niektórzy producenci, w tym Rosja, konsekwentnie przekraczają swoje limity produkcji, co oznacza, że ceny nie zbliżają się do 100 dol. za baryłkę, a Saudyjczycy tracą cierpliwość. Byłby to jeden ze sposobów, w jaki Saudyjczycy mogliby ostrzec rynek, że będą działać — stwierdził ekspert.

— Przesłanie brzmi: "Musicie się sprężyć, bo inaczej wszyscy będziecie zarabiać mniej, ponieważ będziemy dążyć do zwiększenia udziału w rynku, a nie do podniesienia cen", a jeśli jest jeden kraj na świecie, który jest w stanie to zrobić, to jest to Arabia Saudyjska — dodał Parmar.

Rosja, wraz z krajami takimi jak Kazachstan i Irak, została oskarżona o sprzedaż większej ilości ropy niż uzgodniono z grupą OPEC+, zbiorem państw produkujących ropę naftową, które kontrolują globalną podaż i ceny.

Moskwa konsekwentnie przekracza swój dobrowolny kontyngent, który obecnie wynosi 8,98 mln baryłek dziennie, pomimo wielokrotnych obietnic dostosowania produkcji do celu.

Według rosyjskiego ministerstwa finansów zyski Rosji ze sprzedaży paliw kopalnych wzrosły o 41 proc. tylko w pierwszej połowie tego roku — pomimo zachodnich sankcji nałożonych w związku z inwazją na Ukrainę.

Prezydent Władimir Putin zobowiązał się do dalszego zwiększania produkcji i sprzedaży paliw kopalnych, aby wesprzeć przeciążoną gospodarkę swojego kraju.

"Każdy ma trudności, a my mamy własne" — przyznał w zeszłym tygodniu podczas przemówienia na forum energetycznym — "ale Rosja nadal jest jednym z głównych uczestników globalnego rynku energii".

Co więcej, rosyjska państwowa agencja prasowa TASS poinformowała w czwartek, 3 października, że kraj rozważa nową strategię utrzymania produkcji ropy na poziomie 540 mln ton rocznie do 2050 r. — w jawnym sprzeciwie wobec wysiłków na rzecz ograniczenia wydobycia, aby pomóc w walce ze zmianami klimatycznymi.

Rosja stworzyła "flotę cieni" złożoną ze starzejących się statków. Służy ona do transportu ropy naftowej z naruszeniem limitu cenowego 60 dol. za baryłkę nałożonego przez kraje G7. Obejście ograniczeń przyniosło Kremlowi prawie 25 mld dol. (ok. 97,4 mld zł) od początku inwazji na pełną skalę.

onet.pl/Politico


Kilkunastu ukraińskich żołnierzy stoi wokół starej radzieckiej armaty zajętej podczas kontrofensywy w Charkowie w 2022 r.

— Prowadzimy głównie ogień kontrbateryjny. W zależności od dnia wystrzeliwujemy od 20 do 30 pocisków — mówi ich dowódca, 31-letni Taras.

Według niego trudno jest przewidzieć, jak długo ukraińska armia będzie w stanie powstrzymać rosyjskie natarcie.

To byłby przełom. Rosja zrzuciła na Wołczańsk "ojca wszystkich bomb"? Eksperci wskazują na ukryty cel Kremla
— W ciągu ostatnich kilku tygodni sytuacja ustabilizowała się i nadal mamy szansę uratować Pokrowsk — mówi Taras.

Nagle dowódca odbiera telefon, po których krzyczy: "Pozycje!". W ciągu kilku sekund żołnierze 68. brygady przygotowują artylerię.

— Armata uzbrojona! — krzyczy jeden z żołnierzy.

— Ogień — odpowiada Taras.

Po wystrzale wszyscy zbierają się w okopie.

— Chowamy się przed rosyjskim ogniem kontrbateryjnym. Musimy poczekać pięć minut. Jeśli Rosjanie nie odpowiedzą w tym czasie, oznacza to, że nas nie zlokalizowali — wyjaśnia Ołeksandr.

Przez pierwszą minutę wszyscy milczą.

— Pocisk wystrzelony z rosyjskiej strony potrzebuje 50 sekund, by dotrzeć do celu — tłumaczy żołnierz.

W drugiej minucie Filip zapala papierosa. Chwilę później jeden z żołnierzy rzuca żart, po którym wszyscy wybuchają śmiechem, otrzepując się z kurzu. Wychodzą z powrotem na powierzchnię.

— Tym razem Rosjanie nie zareagują — mówi Ołeksandr.

Podobnie jak 68. brygada, wojskowi z 15. brygady również zostali przeniesieni w kierunku Pokrowska w celu zablokowania rosyjskiego natarcia.

47-letni Michał, który jest dowódcą jednostki czołgów, wierzy, że Ukraina będzie w stanie utrzymać front jeszcze przez kilka miesięcy.

— Myślę, że mamy szansę utrzymać się przez jakiś czas. Wszystko zależy od postępów Rosjan i naszej zdolności do ich powstrzymania. Jeśli utrzymamy Sełydowe do pory deszczowej, możemy utrzymać Pokrowsk przez zimę — mówi Michał.

Znana jako rasputitca, pora deszczowa między połową października a początkiem listopada, dyktuje tempo wojny w Ukrainie. W ciągu kilku dni linia frontu może zamienić się w bagno, przez co ruch niezbędnych pojazdów jest niemal niemożliwy dla trwających operacji. Później trzeba będzie czekać, aż popękane błoto zamarznie, aby rozpocząć nowe ofensywy.

Michał jest jednak pewny, że ich jednostki są w tym roku lepiej przygotowane do zimy i mają znacznie więcej amunicji niż kilka miesięcy temu.

(...)

— Biorąc pod uwagę poziom intensywności walk, z jakim mamy do czynienia, nadal potrzebujemy więcej pocisków, ale to nic w porównaniu z zeszłym rokiem, kiedy byliśmy w ogromnej potrzebie — mówi Michał.

Jednak poprawa ta może być tylko powierzchowna. Jeśli siły rosyjskie spowolniły swoje natarcie na Pokrowsk, prawdopodobnie chodzi głównie o rozszerzenie ich salientu wokół miasta.

— Każda wioska oznacza walki uliczne i znaczne straty dla Rosjan, dlatego starają się je ominąć. Tak jest dla nich skuteczniej — mówi Ołeksandr z 68. brygady.

Pomimo trudności, z jakimi boryka się ukraińska armia, Ołeksandr ma nadzieje, że będzie ona w stanie utrzymać Pokrowsk. Jednak pomimo optymistycznego nastawienia, co pięć do dziesięciu kilometrów wzdłuż drogi z Pokrowska do Kramatorska, potężne koparki kopią nowe okopy, a smocze zęby, ułożone na dużych wywrotkach, czekają na rozmieszczenie. 

onet.pl


Prezydent Rosji Władimir Putin przestał rozważać możliwość rozmów pokojowych z Kijowem po inwazji ukraińskich sił zbrojnych na obwód kurski i jest gotowy walczyć, dopóki państwo ukraińskie "nie rozpadnie się", poinformowały źródła bliskie Kremlowi.

Według nich jeszcze późnym latem wydawało się, że koniec wojny jest możliwy w ciągu sześciu miesięcy do roku. Przyczyniło się do tego kilka czynników. Przede wszystkim złagodzenie retoryki prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, który zezwolił na referendum w sprawie warunków zakończenia konfliktu zbrojnego, a także zakrojona na szeroką skalę wymiana więźniów między Rosją a Zachodem, która pozwoliła Putinowi odzyskać oficera sił specjalnych FSB Wadima Krasikowa.

Odbyły się również rozmowy deeskalacyjne między rosyjską i ukraińską armią. W szczególności omówiono wzajemne ograniczenie ataków na obiekty energetyczne. Planowano zawrzeć porozumienia w dniach 22-23 sierpnia w Katarze, co byłoby pierwszym porozumieniem między Moskwą a Kijowem od początku wojny.

— Byłaby to sytuacja korzystna dla obu stron. W Rosji około 15-20 proc. rafinacji ropy naftowej nie działa, a oba kraje mają przed sobą zimę — powiedziało źródło zaznajomione z negocjatorami. Według niego zaproponowano również szerszą deeskalację, w tym zakaz używania niektórych rodzajów broni i uderzeń dalej niż w pewnej odległości od linii frontu.

Jednak wszystkie te rozmowy zostały zniweczone przez inwazję Sił Zbrojnych Ukrainy na obwód kurski na początku sierpnia. Putin, według rozmówcy noty wyjaśniającej, był rozgoryczony sytuacją — uznał, że Kijów wykorzystał przygotowania do spotkania w Katarze jako zasłonę dla operacji na terytorium Rosji.

— Kreml doszedł do wniosku: zniszczymy państwo ukraińskie. Teraz pachnie to walką bez zasad, obie strony zastanawiają się, jak sobie nawzajem zaszkodzić — powiedziało źródło. Dodał, że Putin nie wymieni obwodu kurskiego w zamian za Donieck lub Ługańsk.

Jednocześnie zwolennicy rozmów pokojowych w rządzie po operacji kurskiej są w mniejszości. — Jeśli przed inwazją istniało duże zapotrzebowanie na rozpoczęcie procesu pokojowego ze strony elity, teraz nie ma żadnego — mówi wysoki rangą urzędnik objęty sankcjami. — Trudno jest nawet zająknąć się o pokoju, te głosy zostaną stłumione — podkreślił.

— Jeśli Ukraina uzyska pozwolenie na zachodnie ataki rakietowe w głąb Rosji, to tylko zaostrzy sytuację — powiedział urzędnik, który regularnie komunikuje się z Putinem. — Sprawy zaszły za daleko. Nie wierzę w żaden proces pokojowy. Dopóki Ukraina się nie rozpadnie, nic się nie skończy — mówi szef dużego przedsiębiorstwa państwowego, który regularnie spotyka się z Putinem.

Jednak jeden z rozmówców serwisu Explanatory Note, który często widuje się z rosyjskim prezydentem, powiedział, że prezydent Rosji zaryzykowałby użycie broni nuklearnej tylko w przypadku otwartej dużej wojny z Zachodem, ale na razie ograniczają go stosunki z sojusznikami z BRICS. Niemniej jednak, według znajomego Putina, "będzie on coraz uważniej przyglądał się przyciskowi nuklearnemu", jeśli Zachód przestanie poważnie traktować jego groźby.

Tymczasem, według rozmówców Explanatory Note, Kreml jest przygotowany na długą wojnę. Według jednego z nich operacja kurska może okazać się taktycznym sukcesem Kijowa, ale trudno będzie go rozwinąć. — Siły Ukrainy są wyczerpywane. Kreml może prowadzić taką wojnę przez dziesięciolecia, a Ukraina będzie się szybciej degenerować — podsumował.

onet.pl/The Moscow Times


Zgodnie z dostępnymi obecnie informacjami atak Iranu rozpoczął się 1 października po godzinie 19.00 czasu polskiego. O ile w czasie wiosennego ataku w kierunku Izraela wystrzelono zarówno pociski balistyczne, jak i drony oraz pociski manewrujące, o tyle tym razem do uderzenia wykorzystano wyłącznie pociski balistyczne. Odpaleń dokonał irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej, który jest dysponentem tej klasy systemów uzbrojenia w Iranie. Odpalenia zostały przeprowadzone z okolic większych miast, w tym Teheranu, Isfahanu, Tabrizu, Shirazu, Chorramabadu i Araku.

Pierwsze doniesienia izraelskie mówiły o około 100 pociskach. Potem okazało się, że było ich dwukrotnie więcej. Ostatecznie strona izraelska zweryfikowała dane mówiąc o „ponad 180” pociskach.

O godzinie 19.45 czasu polskiego ludność Izraela otrzymała informacje na telefony komórkowe na temat tego, gdzie znajdują się najbliższe schrony i gdzie należy się udać. Alarm i uderzenia trwały przez około godzinę, a przed godziną 21.00 czasu polskiego pozwolono ludziom opuścić schrony i ponownie otwarto izraelską przestrzeń powietrzną.

Wbrew pojawiającym się w Internecie informacjom nie jest prawdą, że do obrony przed zagrożeniem wykorzystywano system defensywny Iron Dome (pl. Żelazna Kopuła). System ten stanowi bowiem najniższe piętro izraelskiej obrony przeciwrakietowej i służy do niszczenia masowych uderzeń tanimi pociskami krótkiego zasięgu.

Tymczasem Iran wykorzystał kosztowne i trudne do przechwycenia ciężkie pociski balistyczne. Tego rodzaju środek napadu powietrznego może być przechwytywany jedynie przez ciężkie izraelskie systemy przeciwrakietowe dalekiego zasięgu typu Arrow-2 i Arrow-3 plus, ewentualnie systemy średniego zasięgu Patriot PAC-2 i David’s Sling, które mają funkcję przeciwrakietową.

(...)

Amerykanie z kolei poinformowali, że dwa ich niszczyciele typu Arleigh Burke (USS „Bulkeley” i USS „Cole”) stojące na wodach wschodniego Morza Śródziemnego odpaliły w kierunku pocisków irańskich około 12 pocisków przechwytujących nieujawnionego typu (przy ostatnim ataku użyto SM-3). To niewiele, biorąc pod uwagę ponad 180 pocisków irańskich, ale Amerykanie twierdzą, że z większością zagrożeń poradziła sobie samodzielnie izraelska obrona.

Wydaje się, że mimo wszystko relatywnie duża część irańskiej salwy dotarła do celu, a przynajmniej do terytorium izraelskiego. Strona izraelska twierdzi, że „niewielka liczba” pocisków uderzyła w centralnym Izraelu, a większa w południowym. W tym ostatnim znajduje się pustynia Negew, a na niej wielka baza lotnicza Newatim. Z filmów jakie pokazały się w sieci widać, że na terenie bazy uderzyło wiele (kilka lub kilkanaście) pocisków i na jej terenie pojawiły się pożary, chociaż nie było widać eksplozji wtórnych.

Cele ataku były zdaniem Iranu czysto militarne. Wiadomo, że usiłowano trafić w budynek agencji wywiadowczej Mossad (baza Glilot pod Tel Awiwem), a także bazy lotnicze. Pojawiają się jednak świadectwa o trafianiu także bezpośrednio w miasta.

Izrael twierdzi, że poza jednym Palestyńczykiem zabitym przez spadający zużyty stopień rakiety, dwiema osobami rannymi w wyniku wybuchu i pewną liczbą osób poturbowanych w trakcie ucieczki do schronów, nie było ofiar. Jeśli to prawda to oznaczałoby to kolejną kosztowną kompromitację Iranu.

Trzeba jednak podkreślić, że w przeciwieństwie do wiosennego ataku, teraz uderzenia na wybrane cele potrafiły przełamywać izraelską obronę dzięki dużej saturacji, czyli liczby wystrzelonych środków, a także tego, że odpalono najlepszą broń, czyli pociski balistyczne, do których niszczenia Izrael mógł także zaangażować tylko swoje najbardziej elitarne środki obrony.

defence24.pl