czwartek, 10 czerwca 2021


Niektórzy narzekają na chłodną wiosnę w Polsce, choć zapominają jednocześnie, że już parę ostatnich majów było zimniejszych niż przeciętnie. Twarde dane pokazują, że anomalia temperatury w maju 2021 r. w Polsce wyniosła -1,4 stopnia Celsjusza w porównaniu z wieloletnią średnią (1991-2020), ale był to też maj cieplejszy o zeszłorocznego, kiedy ta anomalia wyniosła -2,4 stopnia. Nie ulega wątpliwości jednak, że pierwsze miesiące roku były relatywnie zimne. W okresie od stycznia do maja tego roku anomalia temperatury w Polsce wyniosła -1 stopień i była najniższa od 2013 roku. Rzeczywiście w naszym kraju i ogólnie w części Europy jest ostatnio wyjątkowo chłodno (co w żaden sposób nie jest zaprzeczeniem zmian klimatu i globalnego ocieplenia).

Nie o Polsce jednak dziś będziemy dziś pisać. Na świecie są rejony, gdzie minione tygodnie naznaczone były wyjątkowo wysokimi jak na tę porę roku temperaturami. I wcale nie chodzi o kraje na południe od nas, bliżej równika.

Niedawno opisywaliśmy między innymi rekordy majowego ciepła w Rosji, także w jej części położonej za kołem podbiegunowym. Jak zauważył Scott Duncan, jeden z aktywnych w mediach społecznościowych meteorologów, zajmujący się także kwestiami klimatycznymi, średnie temperatury na Syberii są o około 20 stopni Celsjusza wyższe niż zwykle o tej porze roku. 

A to wcale nie koniec, bo drugi tydzień czerwca ma kontynuować anomalie temperaturowe i odchylenie w górę od wieloletniej średniej. Nie tylko na Syberii zresztą. Gorąco jest w Finlandii. 3 czerwca w Nuorgam, w najbardziej wysuniętej na północ stacji meteorologicznej w tym kraju, położonej już w Arktyce, odnotowano 29,3 stopnie Celsjusza na plusie. 

Jak na ten rejon i na ten czas roku to wyjątkowy upał - podkreśla fińska agencja meteorologiczna. Wyjątkowo ciepło jest także (i ma nadal być) w Ameryce Północnej.

(...)

Wyjątkowo wysokie temperatury niosą ze sobą różne konsekwencje. Między innymi zwiększają ryzyko wystąpienia pożarów, tymczasem niedawno zaczął się sezon płonących lasów borealnych (w Eurazji określanych jako tajga). Takie pożary mają miejsce co roku, w ostatnich latach stają się jednak  intensywniejsze i trwają dłużej, co eksperci łączą ze zmianami klimatycznymi. Przeciągające się okresy upałów i suszy sprzyjają występowaniu takich zjawisk.

Sezon płonącej tajgi zaczyna się w maju i trwa do października. W tym roku na części obszaru Syberii, w okolicach Omska i Tiumenia, lasy zaczęły płonąć w połowie kwietnia - i nadal się palą. W mediach społecznościowych pojawiają się nagrania szalejącego ognia i walczących z nim strażaków - na jednym z filmów widać, jak schronili się przed żywiołem w małym jeziorze. 

(...)

Duże pożary borealne w połowie maja pojawiły się też w centralnej części Kanady, w prowincjach Manitoba i Ontario. Z powodu ognia do atmosfery przedostało się blisko 0,9 megatony dwutlenku węgla - wyliczają eksperci programu Copernicus. Dym przemieszczał się na setki kilometrów i docierał nad Atlantyk. W mediach pojawiły się poradniki dotyczące tego, jak zabezpieczyć (ludzi, dom, biznes) przed ogniem i smogiem. Na terenach zurbanizowanych nie można wykluczyć jeszcze jednego czynnika ryzyka: w czasie pandemii, w dodatku przy ciepłej pogodzie, ludzie często wybierają odpoczynek na zewnątrz. A większość pożarów w okolicach skupisk ludzkich związana jest właśnie z aktywnością człowieka (takie wnioski wyciągnęli naukowcy badający "dzikie" pożary w Kalifornii w poprzednich dwóch latach). 

Są one niebezpieczne z kilku powodów. Trudno je gasić, bo występują często w miejscach, do których dostęp jest mocno utrudniony. Tak naprawdę taki pożar skutecznie zakończyć może przede wszystkim deszcz w odpowiedniej ilości. Do tego, lasy borealne rosną tam, gdzie mamy także torfowiska. Pokłady torfu potrafią palić się bardzo długo, ogień może zejść "pod ziemię" i tlić się miesiącami. Zdarza się, że pożar, który wybuchnie latem czy jesienią jednego roku, przetrwa do wiosny roku następnego. Takie zjawisko określane jest mianem "pożaru zombie" - ogień utrzymuje się niczym żywy trup z horroru. 

To, że w tym roku borealne pożary na Syberii zaczęły się wyjątkowo wcześnie może oznaczać, że część z nich to "stary" ogień, tlący się od ubiegłego roku, pod śniegiem, pod wierzchnią warstwą gleby, niewidoczny dla ludzi. Do czasu, gdy wysuszone torfowisko zajmie się już otwartym płomieniem. 

gazeta.pl

Protasiewicz został ewidentnie złamany w śledztwie. W trakcie rozmowy dwukrotnie mowa jest o tym, że Protasiewiczowi może grozić kara śmierci – w Białorusi za "terroryzm" i w okupowanym przez Rosję Donbasie za to, że Protasiewicz walczył po stronie Ukrainy. Gdy mowa jest o perspektywie ekstradycji do Donbasu, więzień załamuje się i wyraża nadzieję, że Aleksander Łukaszenko nie zdecyduje się go wydać. Fragment ten jest przygnębiający i sprawia wrażenie błagania o litość.

Protasiewicz dużo mówi o konfliktach pomiędzy liderką opozycji Swietłaną Cichanouską a byłym ministrem kultury Pawłem Łatuszką. Wyraźnie zaznacza, że Polska jest dziś słabszym graczem w sprawach białoruskich niż Litwa. Jedynym "aktywem" Polski ma być bowiem Łatuszka, który w odróżnieniu od Cichanouskiej, ma nie mieć realnego poparcia.

Byłą kandydatkę na urząd prezydenta pośrednio oskarża o współudział w rzekomo planowanym zamachu na Łukaszenkę. Według Protasiewicza na Białorusi mają znajdować się nieodkryte jeszcze przez władze "uśpione komórki" i "schrony" (w domyśle z bronią). To zapewne zapowiedź i pretekst do dalszych zatrzymań.

Protasiewicz w rozmowie oskarża o udział w organizowaniu protestów na Białorusi bardzo wiele osób, w tym takie, które znajdują się obecnie na Białorusi, a które mogą w efekcie jego zeznań (te na pewno współgrają z treścią wywiadu) stracić wolność. Były redaktor naczelny NEXTA stwierdza też, że w strukturach władzy były osoby współpracujące z opozycją, co zapewne oznacza kolejną falę czystek w ramach reżimu.

Protasiewicz kilkakrotnie wprost stwierdza, że białoruska opozycja jest finansowana przez zachodnie (w tym polskie i litewskie) służby specjalne. Część środków przekazywana miała być nie przez kontrolowane przez służby fundacje, ale "bezpośrednio".

Gdyby to była prawda, to oznaczałoby, że popełniony został zasadniczy błąd. Zasadą finansowania opozycji w państwach autorytarnych jest to, by pieniądze nie pochodziły wprost ze służb lub budżetu. Jeśli państwo autorytarne (w tym przypadku Białoruś) zdołałoby udowodnić, że środki na utrzymanie opozycji lub opozycyjnych mediów trafiły z budżetu innego państwa, lub – co gorsza – ze służb, to można wówczas zarzucić opozycji współpracę z innym państwem lub jego służbami. A to z kolei jest zagrożone znacznie wyższymi karami niż sama działalność opozycyjna.

Protasiewicz stwierdza, że przekazywaniu środków na opozycję i pomocy uciekinierom z Białorusi towarzyszy korupcja, o którą oskarża Białoruski Dom w Warszawie. Następnie stwierdza, że struktura ta jest "ściśle powiązana z PiS". Opozycjonista powiedział, że środki zadeklarowane przez premiera Morawieckiego na pomoc uchodźcom z Białorusi nigdy nie trafiły do tych, dla których były przeznaczone.

Według informacji Onetu to też nie jest prawda. Według naszych źródeł do uchodźców trafił co prawda ułamek zadeklarowanych przez premiera Morawieckiego kwot, ale nie dlatego, że pieniądze rozkradziono, ale dlatego, że ich nigdy nie wypłacono. Równocześnie faktem jest, iż finansowanie opozycji, które z natury jest działaniem skrytym, a pieniądze przekazywane są w gotówce, stwarza wyjątkowo dogodną okazję do korupcji.

W wywiadzie Protasiewicza ważne były słowa, że na początku działalności NEXTA była finansowana przez "rosyjskiego oligarchę". Słowa te mogą oznaczać, że Łukaszenko szykuje podstawę do kolejnej gry z Zachodem. Teza, iż Rosjanie chcieli obalić (lub osłabić) reżim w Mińsku z czasem zostanie zapewne użyta jako argument, aby wykonać "reset" z Zachodem. Co istotne ta akurat teza nie jest, jak się wydaje, nieprawdziwa.

onet.pl