czwartek, 7 listopada 2024



6 listopada Olaf Scholz (SPD) zdymisjonował ministra finansów i przewodniczącego FDP Christiana Lindnera oraz zapowiedział przyspieszone wybory. W wieczornym oświadczeniu winą za zerwanie koalicji obarczył FDP – wskazał na utratę zaufania do jej lidera oraz jego bezkompromisowe stanowisko w sprawie poluzowania hamulca budżetowego. Kanclerz zapowiedział złożenie wniosku o wotum zaufania na początku 2025 r., aby Bundestag głosował nad nim 15 stycznia. Niemieckie media spekulują, że wybory mogłyby się odbyć 9 marca, tj. tydzień po tych do parlamentu landowego w Hamburgu. Do tego czasu Scholz będzie sprawował władzę za pomocą rządu mniejszościowego z udziałem Zielonych. W sondażach SPD notuje obecnie 15% poparcia, Zieloni – 10%, a FDP – 4%. Przeszkody do rządzenia bez większości w Bundestagu nie stanowi natomiast nieuchwalenie budżetu na 2025 r. (możliwe jest prowizorium budżetowe).

Bezpośrednim powodem dymisji Lindnera były żądania liberałów dotyczące radykalnej zmiany kursu rządu m.in. w polityce fiskalnej, energetycznej i gospodarczej. Kryzys w koalicji trwał jednak od wielu miesięcy, a nieprzejednana postawa FDP wynika z przeświadczenia, że jedynie ucieczka z gabinetu da partii szansę na odbicie się i ponowne wejście do Bundestagu po przyspieszonych wyborach. Ugrupowanie od miesięcy notuje spadek popularności i ponosi kolejne porażki wyborcze w landach. Krótka kampania wzmacnia CDU/CSU – lidera aktualnych sondaży (ok. 33%).

Komentarz

Konflikt w koalicji trwał od kilku miesięcy, a główną osią sporu były różne podejścia do polityki fiskalnej (zob. Niemcy: kompromis budżetowy na przetrwanie). Partie SPD i Zielonych domagały się zawieszenia konstytucyjnej reguły hamulca długu (Schuldenbremse), ograniczającej możliwość zwiększania deficytu strukturalnego – a więc niezależnego od wahań koniunktury – do równowartości 0,35% PKB. FDP dążyła do jego utrzymania. W ostatnich tygodniach zarówno Zieloni, jak i FDP przedstawili swoje propozycje, lecz zwłaszcza postulaty liberałów miały charakter ultimatum (zob. FDP stawia żądania: koniec koalicji w RFN?).

Zdymisjonowanie Lindnera to szansa dla niepopularnego kanclerza na przejęcie inicjatywy i poprowadzenie SPD przed zbliżającymi się wyborami. Pełne poparcie frakcji socjaldemokratów dla dymisji ministra finansów i krótki czas na przygotowanie kampanii poprawiają pozycję Scholza. Dotychczas w partii pojawiały się propozycje, by w walce o fotel kanclerza zastąpić go najpopularniejszym politykiem ugrupowania – szefem resortu obrony Borisem Pistoriusem (w scenariuszu mniej prawdopodobnym) – lub współprzewodniczącym SPD i działaczem młodszego pokolenia Larsem Klingbeilem (w opcji bardziej realistycznej).

Chadecja jest najlepiej przygotowana do wyborów – skonsolidowana wokół Friedricha Merza i z nowym programem (zob. Powrót do konserwatyzmu: nowy program CDU). Jej liderzy domagają się jak najbliższego terminu głosowania. Scenariusz konstruktywnego wotum zaufania z poparciem CDU/CSU, FDP i Zielonych, którzy zapowiedzieli już uczestnictwo w rządzie mniejszościowym z SPD, wydaje się raczej nierealny. Mało prawdopodobne jest również, by CDU/CSU przystała na propozycję Scholza dotyczącą współpracy w kluczowych z punktu widzenia rządu kwestiach (reformy gospodarcze, wzmocnienie bezpieczeństwa państwa) do czasu przyspieszonych wyborów.

Dobrą pozycję mają prorosyjskie i antyamerykańskie AfD i BSW (zob. Alternatywny sojusz. Czy skrajna prawica i skrajna lewica w Niemczech połączą siły?). Po sukcesach we wrześniowych wyborach w landach wschodnich obie partie są organizacyjnie przygotowane do nowej kampanii. Ich popularność (AfD – 18%, BSW – 8%) może wzrosnąć wraz z doniesieniami o pogarszającym się stanie niemieckiej gospodarki. Efektem ubocznym upadku koalicji rządowej może być niechęć BSW do kontynuowania i tak już bardzo trudnych negocjacji w sprawie utworzenia rządów w Turyngii i Saksonii.

Kampanię wyborczą zdominują problemy wewnętrzne, głównie gospodarcze i dotyczące zarządzania kryzysem migracyjnym. Kwestia Ukrainy – choć ważna – odegra rolę drugorzędną. Chadecja będzie wskazywała na konieczność silnego wspierania Kijowa, a SPD – argumentowała, że pomoc Ukrainie oraz, szerzej, wzmocnienie bezpieczeństwa RFN, nie mogą odbywać się kosztem Niemców, o czym w uzasadnieniu dymisji Lindnera wspominał Scholz.

osw.waw.pl


"Nie zniosę kolejnych czterech lat dokumentów politycznych, felietonów i dyskusji panelowych na temat europejskiej autonomii strategicznej. Błagam europejskie rządy, żeby po prostu kupiły czołgi. Dodały linie montażowe, zbudowały fabryki, zamówiły amunicję. Zdobyły więcej dronów, latały większą liczbą samolotów. Upewniły się, że statki mogą pływać" - ocenił zwycięstwo Trumpa w kontekście europejskiej strategii Marcel Dirsus, politolog, autor książki "How Tyrants Fall: And How Nations Survive".

(...)

Arancha Gonzalez, była minister spraw zagranicznych Hiszpanii dodała, że "Trump nie jest problemem, a Kamala Harris nie byłaby rozwiązaniem (problemów - przyp. red.)". "Przyszłość Europy jest w rękach Europy", dlatego praca "powinna zacząć się już teraz".

Helene von Bismarck, ekspertka think tanku RUSI, zajmującego się bezpieczeństwem i obronnością, zauważyła, że "Europejczycy nie mają czasu na złość czy strach". "Zbyt wiele czasu zmarnowano w ciągu ostatnich dwóch lat. Koniec z chowaniem głowy w piasek, koniec z nadzieją na lepsze. Czas na działanie. Dla naszego bezpieczeństwa, dla Ukrainy, dla naszej przyszłości" - uznała.

Analityczka CEPA (Center for European Policy Analysis) Jessica Berlin ocenia, że zmarnowano ostatnie dwa lata, jeśli chodzi o obronę Ukrainy. I to z Joe Bidenem za sterami. "To nie wina amerykańskich wyborców. To wina europejskich liderów" - uznała.

money.pl


Amerykańscy demokraci popełnili dokładnie ten sam błąd, jaki właśnie popełniają nasi "demokraci". Uwierzyli, że trzeba przez cztery lata pokazać okropność Trumpa, wytoczyć mu trzydzieści procesów, rozliczyć go za atak na Kapitol, a jeszcze lepiej udowodnić, że jest agentem Putina i pierwsze wybory wygrała za niego Moskwa. Wtedy Trump się skompromituje i już nie wróci. Przez cztery lata ciężko pracowali, żeby okropność Trumpa ciemnemu ludowi wyświetlić, co najwyraźniej na ciemny lud niespecjalnie podziałało. Koncentrowanie się na Trumpie i jego zbrodniach było też główną strategią ostatniego miesiąca kampanii Kamali Harris. Strategią chybiona. I z tego wynika morał dla naszych "demokratów": rozliczenia i okrzyki, że PiS to rosyjscy agenci, zawracanie publice głowy Macierewiczem i aferami, nie zastąpi dobrego rządzenia, podwyżek dla budżetówki i nie skróci kolejek w szpitalach. Ludzie nie zapomną o cenach prądu czy gazu, gdy się dowiedzą, że Macierewicz przeputał 30 milionów na badanie foteli z Tupolewa, a następnie te fotele zgubił, ani nawet wtedy, gdy aresztujecie Morawieckiego.

Będziemy teraz mieli wysyp rozmaitych teorii pocieszających: że Trump wygrał, bo ludzie wierzą w fake newsy, bo skretynieli przez media społecznościowe, bo Musk zmanipulował algorytm tłitera, bo Trumpowi po raz kolejny pomogły ruskie trolle itd. itp. Są to wszystko błyskotki, które wyciąga się jedynie po to, żeby odwrócić uwagę od błędów demokratów i strony liberalno-lewicowej. Biden zawiódł, bo zbyt długo upierał się przy kandydowaniu. Harris była słabą kandydatką i schrzaniła kampanię (koncentrując się na Trumpie i jego wrzaskach). A przede wszystkim Trump jest owocem wieloletniej dezercji demokratów z reprezentowania interesów pracującej klasy średniej. Biden próbował z tym zerwać, ale zbyt późno i za mało. Wstydem dla demokratów powinno być to, że pogardliwe określenie "white trash" (białe śmieci) jest wśród nich tak popularne, a ludzie z Pasa Rdzy - kiedyś zrzeszeni w związkach zawodowych, zatrudnieni na stabilnych etatach i głosujący na demokratów - dziś tak bardzo ich nienawidzą. Nawet jeśli w opowieściach, że Trump to produkt fake newsów i teorii spiskowych, jest ziarno prawdy, nie powinniśmy się na nich koncentrować, ponieważ te wyjaśnienia zbyt łatwo pozwalają nie widzieć całej reszty.

gazeta.pl