Kandydat PiS wyszedł poza tradycyjny elektorat prawicy, znacznie przekraczając ok. 9,5 mln głosów, które zdobywały łącznie PiS i Konfederacja w ostatnich dwóch elekcjach parlamentarnych. Teraz to aż 10,6 mln głosów – poziom w wyborach parlamentarnych nieosiągalny dla tych ugrupowań.
Na rzecz PiS w wyborach prezydenckich widocznie gra to, że jest dużo łatwiej przyswajalną partią "drugiego wyboru" dla wyborców konserwatywnych, którzy na co dzień na nią nie głosują. To jednocześnie tłumaczy, dlaczego partia Kaczyńskiego ma tak słabą zdolność koalicyjną w każdych innych wyborach – za sprawą jej łatwości do "wchłaniania" elektoratu pokrewnych partii.
Koalicja Obywatelska dla wyborców liberalnych i lewicowych, ale zdystansowanych od tego ugrupowania, nie jest tak "lekkostrawna". Dlatego kandydat KO ma blisko 2 mln głosów mniej niż zdobyła rządząca dziś koalicja, ale to KO znacznie łatwiej nawiązuje parlamentarne sojusze.
(...)
Mapa wyborcza na szczeblu województw nie uległa zmianie – Andrzej Duda również sięgał w drugiej turze po te same sześć obszarów, co jego następca. Na szczeblu gmin również tegoroczne wybory mogą dowodzić, że przekonywanie "niezdecydowanych" w niesprzyjających sobie regionach nie ma sensu.
Zwłaszcza że spektakularne przepływy, jakie znamy w ramach amerykańskich "swing states", praktycznie w tych wyborach nie zaistniały. Jak wyliczał "Puls Biznesu", zaledwie 9 proc. gmin, w których w 2020 r. wygrał Rafał Trzaskowski, zmieniły swoje preferencje na bardziej konserwatywne. Regionalne uwarunkowania pozostały zatem w miarę bez zmian. Tegoroczna kampania pokazała, że nie ma większych szans na zasadniczą zmianę preferencji dużych i "odbicia" ich przez jedną bądź drugą opcję.
Gdy podziały są tak "sztywne", to frekwencja w swoich regionach staje się kluczem do sukcesu. W tych wyborach wyraźnie widać, jak partia Jarosława Kaczyńskiego okazała się silna słabością rywala. Bastiony PiS w większości były tak samo zmobilizowane, jak w wyborach parlamentarnych. PiS utrzymał wysoką mobilizację wyborców z wyborów 2023 r., gdy frekwencja była najwyższa w historii. W porównaniu do nich spadki frekwencji w podkarpackim i lubelskim to zaledwie ok. 1 pkt proc., przy zauważalnie mniejszej frekwencji w całym kraju (przypomnijmy – łączna frekwencja w tegorocznych wyborach prezydenckich to 71,63 proc., przy 74,38 proc. dwa lata temu).
Widać zatem, że do PiS przyłączyli się wyborcy z miejsc, które już wcześniej były "pisowskie", ale w mniejszym stopniu. Teraz gdy poza PiS w drugiej turze nie było już prawicowej alternatywy, a kampania przekonała ich, że stawka wyborów jest wysoka, stały się zauważalnie mocniej propisowskie.
Mobilizacja ściany zachodniej nie wytrzymała tego tempa. Tam spadek zainteresowania wyborami był dużo bardziej dotkliwy. W województwach: wielkopolskim, pomorskim i dolnośląskim frekwencja w porównaniu do 2023 r. spadła kolejno o 4,5; 3,7; 3,4 pkt proc. Tak wielki regres w porównaniu do elekcji parlamentarnej to wyjątek w historii III RP. Dotychczas to wybory prezydenckie z racji swojej plebiscytowości cieszyły się większym zainteresowaniem.
Te obserwacje nasuwają dwa główne wnioski. Po pierwsze — Polska A i Polska B okopują się na swoich pozycjach. Argumenty jednej i drugiej strony najprawdopodobniej coraz słabiej przenikają do drugiej z baniek. A duża frekwencja – choć może świadczyć o aktywności obywatelskiej – daje też do zrozumienia, że coraz większa rzesza Polaków jest czynnie zaangażowana w spór polsko-polski. Rosnąca polaryzacja, zupełnie odmienne postrzeganie rzeczywistości społecznej mogą być poważnym problemem dla poczucia wspólnotowości.
Drugi wniosek może być bardziej optymistyczny. Skoro obaj partyjni giganci są w stanie przyciągnąć do urn tak wielką rzeszę wyborców, to krytykowany często duopol PiS-PO w jakimś stopniu mimo wszystko odpowiada oczekiwaniom i interesom społecznym. Jednocześnie fakt, że poparcie dla obu bloków jest relatywnie stałe i spójne, daje nadzieję, na przewidywalność i pewną stabilność polskiej sceny politycznej. A to – w tak trudnych warunkach geopolitycznych – może okazać się nie do przecenienia.
onet.pl/Business Insider