piątek, 30 czerwca 2023


Władze miasta Nanning w położonej na południu prowincji Guangxi podniosły w maju br. ceny biletów parkingowych. W efekcie dla mieszkańców podróżujących samochodami do i z pracy koszt parkowania wzrósł do nawet 100 juanów dziennie (57 zł).

W Pekinie czy Szanghaju nie wywołałoby wielkiego poruszenia, ale w Guangxi, jednej z biedniejszych prowincji Państwa Środka, sprawa wygląda zupełnie inaczej. Przy sześciodniowym tygodniu pracy utrzymania takiej stawki oznacza w skali roku wydatek ok. 30 tys. juanów (ok. 17 tys. zł) - blisko 1/3 przeciętnego rocznego dochodu w regionie..

W mediach społecznościowych zaczęła się burza, po której burmistrz miasta, Hou Gang wycofał się z podwyżki i na specjalnej konferencji prasowej przeprosił mieszkańców. Skandal był tak duży, że w następnych dniach władze prowincji Zhejaing, Jiangsu i Shandong przystąpiły do walki ze zbyt wygórowanymi cenami biletów parkingowych w miastach.

W prowincji Henan w środkowych Chinach władze lokalne zaczęły fałszować odczyty z kontroli wagi ciężarówek i TIR-ów. Szacuje się, że wymuszone w ten sposób kary przyniosły prowincjonalnemu budżetowi w ciągu ostatnich dwóch lat ponad 270 tys. juanów (154 tys. zł).

Jednak ulubionym sposobem zdobywania funduszy przez władze lokalne stały się grzywny, w których wymierzaniu urzędnicy wykazują się wyjątkową kreatywnością. W Szanghaju pewien restaurator został ukarany mandatem w wysokości 5 tys. juanów (2860 zł) za… podanie pokrojonego ogórka bez odpowiedniej licencji. To kolejna sprawa, która wywołała oburzenie w mediach społecznościowych.

Z kolei w prowincji Shaanxi w centralnych Chinach jeszcze w ubiegłym roku sklep spożywczy został ukarany grzywną 66 tys. juanów (blisko 36 tys. zł) za sprzedaż 2,5 kg selera obniżonej jakości.

Niezależnie od absurdalności części grzywien stają się one coraz ważniejszym źródłem dochodu. Według analizy magazynu Caijing, opierającego się na oficjalnych danych rządowych, kary pieniężne w ciągu roku zwiększyły swój udział w dochodach władz prowincji Guangxi z 9 do 13,9 proc.

W przypadku położonej na północy prowincji Liaoning zanotowano wzrost z 7,1 do 10,6 proc, a w Yunanie, którego zadłużenie ocenia się na 1000 proc. w stosunku do dochodów, z 6,1 do 7,5 proc.

Niekiedy władze lokalne chodzą po prośbie. Jak poinformował lokalny oficjalny dziennik Changjiang Wang pod koniec maja władze miasta Wuhan zażądały od miejscowych firm, by jak najszybciej spłaciły długi wobec ratusza. Gazeta szacuje, że chodzi o 259 podmiotów - od firm prywatnych, przez państwowe, aż po agendy rządowe, które są winne miastu ponad 100 milionów juanów (57 mln zł).

Metoda nie przyniosła oczywiście zadowalających rezultatów, w związku z czym władze zaczęły oferować nagrody za przydatne informacje na temat zasobów finansowych swoich dłużników.

W kwietniu władze prowincji Guizhou w płd.-zach. Chinach oficjalnie przyznały, że są zagrożone bankructwem i zwróciły się do Pekinu z prośbą o pomoc.

Tymczasem zwykli ludzie zaczynają coraz mocniej odczuwać problemy finansowe władz lokalnych. Najprostszą reakcją na brak pieniędzy jest cięcie wydatków. Trwa ono już od kilku lat i najpierw dotyczyło sfery budżetowej. Oprócz obniżania wynagrodzenia, zaczęto redukować wszelkie benefity w postaci dodatków mieszkaniowych czy na ogrzewanie. Pogorszyło to sytuację urzędników i nauczycieli, których zarobki także w Chinach nie są oszałamiające.

W ostatnich miesiącach okazało się, że cięcia muszą iść dalej... "Pod nóż" poszła służba zdrowia, w pierwszej zaś kolejności opieka medyczna dla seniorów. To jednak nie wystarcza.

Na początku czerwca miasto Shangqiu w prowincji Henan o mały włos nie straciło komunikacji autobusowej. Tamtejszy zakład komunikacji miejskiej nie był w stanie zapłacić za ubezpieczenie swoich pojazdów, a nawet wypłacić pensji kierowcom. Zarząd firmy jako przyczynę tych problemów wskazał obcięcie rządowych subsydiów.

Przyczyny problemów finansowych chińskich władz lokalnych są złożone. Pierwotnego źródła można dopatrywać się w reformie administracyjno-finansowej końca lat 90. Pekin pozbawił wówczas władze lokalne większości dochodów z podatków.

Chodziło - z jednej strony - o koncentrację zasobów do dyspozycji rządu centralnego, z drugiej zaś - o ograniczenie środków, a tym samym ambicji bogatszych prowincji nadbrzeżnych, które coraz częściej lekceważyły polecenia płynące ze stolicy.

Jednocześnie rząd zaczął stawiać władzom lokalnym coraz bardziej ambitne cele rozwojowe. Głównym źródłem pieniędzy na ich realizację stało się dzierżawienie gruntów.

Władze lokalne miały gotówkę, ale ceną za to była niemalże nieskrępowana, chaotyczna działalność deweloperów, wiele chybionych inwestycji i wzrost korupcji. Gdy w chińskim sektorze nieruchomości zaczął się kryzys, prowincje i miasta utraciły najważniejsze źródło dochodów.

Na to wszystko nałożyła się pandemia, wraz z drenującymi zasoby ciągłymi lockdownami i testami. Szacunkowo w ub.r. dochody władz lokalnych spadły o 23 proc. podczas, gdy wydatki wzrosły o 6 proc. Zaczęły rozkwitać skomplikowane instrumenty finansowe, które - w imieniu władz - zaciągają długi. Po prawdzie pojawiły się one zresztą znacznie wcześniej i służyły zdobywaniu środków na inwestycje infrastrukturalne, często również chybione.

Najczęstszą metodą ich działania jest emisja obligacji, często jednak pożyczki są zaciągane z nieznanych źródeł i pozostają poza oficjalnym budżetem. Kryzysy w branży nieruchomości zmusił firmy operujące instrumentami finansowymi do przejęcia ponad połowy gruntów wydzierżawionych pod budownictwo mieszkaniowe, pogłębiając tym samym problemy budżetowe.

Jakie jest zadłużenie chińskich władz lokalnych? Pełnych danych nie ma, a wiarygodność tych oficjalnych jest kwestionowana w samych Chinach. Według hongkońskiej grupy inwestycyjnej CLSA w 2010 r. wynosiło ono 10,7 bln juanów (6,12 bln zł), a do końca 2022 r. osiągnęło rekordowe 79,1 bln juanów (45,2 bln zł); kwota ta uwzględnia ok. 10 bln juanów ukrytego długu.

Problem zadłużenia władz lokalnych ma charakter strukturalny i rozwiązanie zależy od rządu centralnego. Ten jednak unika decyzji, która w praktyce oznaczałaby wybór, kto poniesie koszty spisania na straty przewartościowanych aktywów infrastrukturalnych. To zaś stanowi kolejny czynnik destabilizujący - i tak już rozchwiany - system finansowy.

Na razie Bank Ludowy Chin obniża stopy procentowe, zmniejszając koszt obsługi długów, a premier Li Keqiang wzywa władze lokalne, by „z całą stanowczością położyły kres arbitralnym opłatom i grzywnom”. Tymczasem na rynkach rosną obawy, że jeszcze w tym roku zadłużenie chińskich władz lokalnych może doprowadzić do kolejnego kryzysu - jeszcze gorszego niż ten w sektorze nieruchomości.

wnp.pl

Po miesiącach dyplomatycznych przepychanek Pekin zgodził się na wizytę amerykańskiego sekretarza stanu mającą na celu ustabilizowanie pogarszających się relacji i otwarcie kanałów komunikacji. Różnice między stronami mają jednak zbyt fundamentalny charakter, aby liczyć na przełom w przewidywalnej przyszłości.

Sekretarz stanu USA Antony Blinken złożył pierwszą od objęcia urzędu w styczniu 2021 r. wizytę w Chińskiej Republice Ludowej (ChRL). Ostatnim szefem amerykańskiej dyplomacji, który odwiedził to państwo, był Mike Pompeo i miało to miejsce w październiku 2018 r. 18 czerwca br. Blinken rozmawiał w Pekinie z ministrem spraw zagranicznych ChRL Qin Gangiem, a dzień później również z Wang Yi, członkiem Biura Politycznego Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin (KC KPCh) i równocześnie dyrektorem Biura Komisji Spraw Zagranicznych KC KPCh. Został też przyjęty przez Xi Jinpinga, sekretarza generalnego KPCh i przewodniczącego Chin.

Obie strony zgodziły się na utrzymanie kontaktów na wysokim szczeblu. Blinken zaprosił Qin Ganga do złożenia wizyty w Stanach Zjednoczonych, a ten wyraził chęć podróży „w dogodnych dla obu stron okolicznościach”. Podjęto również decyzję o kontynuowaniu konsultacji w ramach wspólnej grupy roboczej w celu rozwiązania konkretnych problemów we wzajemnych stosunkach. Oba państwa mają także zachęcać do rozszerzania dwustronnej wymiany kulturalnej i edukacyjnej. Komunikaty stron po spotkaniu Blinkena z Xi Jinpingiem nie wskazują, aby rozmowa wpłynęła na realne zbliżenie ich stanowisk.

Relacje między obydwoma państwami znajdują się w tej chwili w najtrudniejszym momencie od tzw. III kryzysu tajwańskiego w 1996 r., kiedy to prezydent Bill Clinton skierował flotę do ochrony Tajwanu. Pekin aktywnie zmienia status quo w Cieśninie Tajwańskiej i na Morzu Wschodniochińskim, nasilając presję wojskową na Tajwan i Japonię. Wciąż militaryzuje również obszary lądowe na Morzu Południowochińskim. Na arenie międzynarodowej – utrzymując pozory naturalności – wspiera Rosję politycznie i gospodarczo: zwiększa nie tylko import surowców energetycznych, lecz także eksport produktów podwójnego zastosowania cywilno-wojskowego. Waszyngton dąży do pogłębienia izolacji technologicznej ChRL, zwłaszcza w sektorze półprzewodników. Intensyfikuje też zabiegi o rozwinięcie koordynacji z sojusznikami w Europie i Azji w celu zminimalizowania ryzyka (de-risking) związanego ze zbyt bliskimi powiązaniami gospodarczymi z Chinami. Taka dynamika relacji bilateralnych rodzi groźbę, że ewentualny drobny incydent wywoła eskalację i niekontrolowany rozpad wzajemnych stosunków.

Obydwie strony podjęły próbę stabilizacji relacji jeszcze w czasie szczytu G20 na Bali w listopadzie ub.r. (zob. Taktyczna pauza wobec Zachodu: chińska gra nadziejami na pokój), co doprowadziło do przygotowania wizyty Blinkena w Pekinie w lutym br. Została ona jednak odwołana ze względu na incydent z chińskim balonem szpiegowskim, który wykryto i zestrzelono nad terytorium Stanów Zjednoczonych (zob. Chiński balon nad USA), kiedy Pekin wstrzymał dialog między wyższymi dowódcami wojskowymi obydwu państw. Przed wyrażeniem zgody na wyznaczenie jej nowego terminu przedstawiciele ChRL wyartykułowali względem USA szereg oczekiwań, wśród których znalazły się „uznanie kwestii Tajwanu za sprawę wewnętrzną Chin” i zaprzestanie „podważania suwerenności, bezpieczeństwa i interesów rozwojowych Chin w imię konkurencji”. W ten sposób oczekiwali de facto zniesienia sankcji technologicznych, szczególnie w dziedzinie półprzewodników. Sytuacja ta doprowadziła do kilkumiesięcznego impasu w relacjach Pekinu i Waszyngtonu oraz znacznego ograniczenia komunikacji pomiędzy nimi.

Pogarszanie się stosunków chińsko-amerykańskich przyśpieszyło w sierpniu ub.r. po wizycie na Tajwanie Nancy Pelosi, wówczas przewodniczącej Izby Reprezentantów (zob. Chińsko-amerykańska próba sił wokół Tajwanu). W lutym br. doszło nie tylko do zestrzelenia nad Stanami Zjednoczonymi balonu, lecz także do konfrontacji między Blinkenem i Wang Yi na marginesie Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, kiedy strona amerykańska oskarżyła chińską o rozważanie dostarczenia broni Rosji. ChRL odpowiedziała na te działania zamrożeniem niektórych ważnych kontaktów dyplomatycznych i nasileniem antyamerykańskiej retoryki. Waszyngton kontynuował nakładanie sankcji technologicznych, również w koordynacji z sojusznikami. Na tydzień przed podróżą Blinkena do Pekinu w mediach pojawiły się informacje, że chińska armia prowadzi na Kubie bazę wywiadu elektronicznego.

Mimo mnogości punktów spornych oba państwa w ostatnich tygodniach poczyniły jednak kroki mające przywrócić kontakty na wysokim szczeblu, aby lepiej zarządzać napięciami. Amerykanie podkreślają, że utrzymywanie regularnego dialogu na tym poziomie jest ważne samo w sobie, ponieważ pozwoli stronom szybko reagować na jakiekolwiek kryzysy, które mogą się pojawić, skoro chińskie i amerykańskie siły zbrojne coraz częściej wchodzą ze sobą w bezpośredni kontakt.

Daleko idące żądania Pekinu i ignorowanie sygnałów Waszyngtonu (nie tylko ze strony Departamentu Stanu, lecz także Pentagonu) dotyczących chęci przywrócenia komunikacji na wyższym szczeblu były skierowane przede wszystkim na użytek wewnętrznej narracji propagandowej. Kierownictwo KPCh musi zdawać sobie sprawę, że nie zostaną one uwzględnione. Niemniej przywódcy ChRL starają się równocześnie prezentować na arenie międzynarodowej – zwłaszcza względem partnerów europejskich – jako strona racjonalna i otwarta na dialog. Dlatego w końcu zdecydowano się na wyrażenie zgody na wizytę Blinkena, mimo że Waszyngton nie wykonał żadnego gestu, który KPCh mogłaby przedstawić jako zwycięstwo – nie można za nie uznać drobnych posunięć, jak stwierdzenie przez prezydenta Joego Bidena, że Xi Jinping nie wiedział o misji szpiegowskiej balonu itp.

W tym kontekście istotne jest też równoległe rozpoczęcie pierwszej podróży zagranicznej przez nowego premiera ChRL Li Qianga do Niemiec i Francji. Pekin liczy na osłabienie zdolności państw europejskich do koordynacji z Waszyngtonem ws. Chin. Wydaje się, że także strona amerykańska kieruje się potrzebą pokazania partnerom ze Starego Kontynentu czy państwom rozwijającym się gotowości do rozmów z Pekinem. Administracja Bidena postępuje zgodnie z przekonaniem, że aktualnie UE nie jest gotowa, aby podjąć równie daleko idące co amerykańskie działania przeciwko ChRL, i pragnie utrzymać kanały kontaktu z nią. Zachowanie spoistości Zachodu to obecnie priorytet Waszyngtonu, dlatego Blinken pojechał do Pekinu mimo doniesień o chińskiej bazie na Kubie. Z kolei przyjęcie go przez Xi Jinpinga ma sygnalizować partnerom w Europie czy na Globalnym Południu, że ChRL też dąży do ustabilizowania relacji. Spełnia również oczekiwania międzynarodowego biznesu, który ogranicza inwestycje w Chinach w obawie o konsekwencje rywalizacji Pekinu z Waszyngtonem.

O ile odtworzenie i utrzymanie kanałów komunikacji leży w interesie zarówno ChRL, jak i Stanów Zjednoczonych, o tyle nie należy się spodziewać, że kroki te doprowadzą do znacznej poprawy relacji między nimi. Po pierwsze rywalizacja chińsko-amerykańska ma charakter strukturalny i żadna ze stron nie jest gotowa do ustępstw, które pozwoliłyby na trwałe porozumienie i usunięcie punktów spornych. Po drugie kalendarz polityczny nie sprzyja dalszej stabilizacji stosunków. W styczniu przyszłego roku na Tajwanie zostaną przeprowadzone wybory prezydenckie i parlamentarne. Pekin – podobnie jak to robił w przeszłości – zwiększy, zapewne już na jesieni, presję militarną na wyspę w nadziei, że wpłynie w ten sposób na wynik elekcji. W efekcie Kongres zintensyfikuje naciski na administrację Bidena, aby silniej sygnalizować poparcie dla demokracji tajwańskiej. Na wiosnę w Stanach Zjednoczonych ruszy kampania przed wyborami prezydenckimi i do Kongresu w listopadzie 2024 r. Kwestia relacji z ChRL stanie się – jak w poprzednim cyklu wyborczym – jednym z jej głównych tematów, co będzie sprzyjać zaostrzeniu polityki wobec Pekinu.

osw.waw.pl

Między 7 a 14 czerwca turecka lira odnotowała łącznie ok. 9-procentowy spadek wartości względem dolara, a jej kurs wobec tej waluty jest najniższy od czasu objęcia władzy przez Partię Sprawiedliwości i Rozwoju w 2002 r. W ciągu ostatnich dwóch lat deprecjacja liry w stosunku do dolara wyniosła ok. 60%. 9 czerwca prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan mianował nową szefową tureckiego banku centralnego – Hafize Gaye Erkan. W przeszłości pracowała ona m.in. na stanowisku dyrektora zarządzającego w amerykańskim banku inwestycyjnym Goldman Sachs.

Komentarz

Na spadek wartości liry w ostatnich latach wpłynęło wiele czynników, w tym m.in. dążenie Erdoğana do podtrzymania wzrostu gospodarczego za pomocą ekspansywnej polityki pieniężnej, tj. niskich stóp procentowych narzucanych przez władzę i podporządkowany jej bank centralny. Działania te przyczyniły się jednak do znacznej zwyżki inflacji i stopniowego słabnięcia liry. Sytuację pogarszały zmniejszenie napływu inwestycji zagranicznych do kraju powodowane utratą wiarygodności Turcji wśród inwestorów międzynarodowych, a także postępujący spadek zaufania obywateli do stabilności tureckiego systemu finansowego. W celu spowolnienia procesu deprecjacji liry bank centralny wyprzedawał rezerwy walutowe, licząc, że przy okazji uda się zahamować inflację w okresie przedwyborczym. W rzeczywistości doszło do niemal całkowitego ich wyczerpania (według jednej z metod liczenia zobowiązań walutowych obecnie ich wartość netto jest ujemna i wynosi -5,7 mld dolarów, zaś braki uzupełniane są dalszymi pożyczkami od państw Zatoki Perskiej oraz rezerwami złota), co w ostatnich dniach jeszcze zwiększyło tempo słabnięcia liry.

Przyczyną gwałtownego spadku kursu tureckiego pieniądza w ostatnich dniach jest również domniemana decyzja władz o zaprzestaniu obrony jego wartości. Jak twierdzą ekonomiści, w nadchodzących miesiącach może to doprowadzić do osłabienia się liry względem dolara o kolejne 20%. Decyzję tę łączyć należy z zapowiedziami nowego ministra finansów Mehmeta Şimşeka o powrocie do bardziej tradycyjnej polityki pieniężnej. Rynki liczą na podniesienie bazowej stopy procentowej nawet do 25% (obecnie wynosi ona 8,5%). Na poprawę sytuacji finansowej Turcji korzystnie będą też wpływać ustabilizowanie cen surowców naturalnych (gazu i ropy), od których importu kraj jest w dużej mierze uzależniony, oraz sezon turystyczny, będący jednym ze źródeł napływu walut obcych. Korekta polityki pieniężnej, w tym odbudowa rezerw walutowych, pozwoli uniknąć zagrożenia w postaci niewypłacalności państwa. Podjęcie tego typu działań będzie sprawdzianem niezależności nowej prezes banku centralnego, a także testem autonomii nowego ministra finansów wobec wpływającego do tej pory na politykę monetarną państwa prezydenta Erdoğana.

W perspektywie krótkoterminowej skutkiem ubocznym dążeń do naprawy tureckiej gospodarki oraz utrzymania się trendu osłabiania się liry będą coraz wyższe koszty importu. Państwo w mniejszym wymiarze niż do tej pory będzie w stanie kontrolować wzrost cen sprowadzanych towarów, m.in. poprzez subsydia. W efekcie przyczynić się to może do ponownego nasilenia presji inflacyjnej. W perspektywie długoterminowej podniesienie stóp procentowych spowolni jednak inflację i ustabilizuje kurs liry, ale wpłynie też na wyhamowanie wzrostu gospodarczego, co odbije się negatywnie na tureckim rynku pracy oraz potęgować będzie niezadowolenie społeczne. Mimo to na szczeblu politycznym zaczyna się utrwalać konsensus co do tego, że strategia ta jest konieczna, aby rozpocząć proces wyprowadzenia Turcji z wieloletniego kryzysu finansowego. Biorąc pod uwagę zwycięskie dla rządzących wybory parlamentarne i prezydenckie, jest to najdogodniejszy z politycznego punktu widzenia moment na podejmowanie tego typu działań. 14 czerwca w wywiadzie dla mediów prezydent Erdoğan wstępnie zaaprobował potrzebę zmiany polityki monetarnej Turcji.

osw.waw.pl

W Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski trwają ostatnie prace nad wystawą chińskiego artysty Badiucao Chiny. Opowieść prawdziwa [Tell China’s Story Well], której otwarcie jest planowane na piątek 16 czerwca 2023.

Badiucao jest chińskim artystą i dysydentem mieszkającym obecnie w Australii. Jest on znany przede wszystkim z grafik i obrazów, instalacji oraz akcji ulicznych, które koncentrują się wokół tematyki łamania praw człowieka i ograniczeń wolności słowa we współczesnych Chinach.

Pierwsza w Polsce wystawa Badiucao przedstawia opowieść o Chinach odmienną od tej, którą proponują chińskie władze, posługując się propagandowym sloganem „Tell China’s Story Well”. Opowieść przedstawiana przez artystę to kronika wciąż trwającego gwałcenia praw człowieka, manipulacji pamięcią historyczną o wydarzeniach na placu Tiananmen w 1989 roku, cenzury nałożonej na obywateli Chin podczas pandemii Covid-19, przymusowej asymilacji kulturowej Ujgurów, protestów, w których mieszkańcy Hongkongu walczyli przeciwko polityce rządu oraz niepokojących relacji między Chinami a Rosją w sprawie inwazji rosyjskiej na Ukrainie.

Chcemy wyrazić zaniepokojenie i zdumienie działaniami Ambasady Chin w Warszawie podejmowanymi wobec Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, które prowadzone są od kilku dni, a których celem jest powstrzymanie otwarcia wystawy. Wysoki rangą przedstawiciel chińskiej Ambasady odwiedził Zamek Ujazdowski, domagając się zatrzymania wystawy, a do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego napływają listy domagające się cenzorskiej ingerencji w program Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Jednocześnie strona internetowa Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski została zablokowana na terenie Chińskiej Republiki Ludowej przez władze tego państwa.

Odczytujemy wskazane powyżej działania jako akty cenzury prewencyjnej, przeciwko którym stanowczo protestujemy. Zachęcamy także wszystkich tych, dla których wolność słowa i ekspresji jest cenna do wspierania artysty i naszej instytucji przede wszystkim poprzez obecność na wernisażu, a także wszelkiego rodzaju inne działania, które pomogą zatrzymać antywolnościowe naciski.

u-jazdowski.pl

3 czerwca w Ankarze miała miejsce ceremonia zaprzysiężenia Recepa Tayyipa Erdoğana na trzecią kadencję prezydencką. W wydarzeniu wzięły udział delegacje najwyższego szczebla (szefów państw lub rządów) z krajów sąsiadujących z Turcją – Azerbejdżanu, Gruzji i Bułgarii oraz, po raz pierwszy, Armenii – a także m.in. z Węgier, Kazachstanu i Wenezueli. Był tam również obecny sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg. Tego samego dnia prezydent ogłosił skład nowego rządu. Tylko dwa resorty (zdrowia oraz kultury i turystyki) z siedemnastu zachowały dotychczasowych szefów. Do najważniejszych zmian należą powrót Mehmeta Şimşeka (wicepremiera w latach 2009–2015) na stanowisko ministra finansów oraz powołanie Hakana Fidana (od 2010 r. szefa wywiadu) na ministra spraw zagranicznych.

Komentarz

Nowy rząd ma charakter technokratyczny. Nominacje doświadczonych ekspertów w swoich dziedzinach, takich jak Şimşek, oraz odsunięcie ministrów znanych z antyzachodnich wypowiedzi, jak Süleyman Soylu (były szef MSW), mogą stanowić zapowiedź powrotu do bardziej konserwatywnej – i wiarygodnej dla zewnętrznych obserwatorów – polityki gospodarczej i finansowej, a także pewnego złagodzenia kursu w polityce wewnętrznej i zagranicznej. Otwartą kwestią pozostaje rzeczywista swoboda działania zaprzysiężonych ministrów, gdyż turecki system polityczny jest zdominowany przez prezydenta, pełniącego również funkcję szefa rządu.

Trudno spodziewać się, aby przetasowania na stanowiskach ministerialnych, choć istotne, doprowadziły do fundamentalnych zmian w polityce i gospodarce. Większość kłopotów, z którymi mierzy się dzisiaj Ankara – zarówno w wymiarze wewnętrznym, jak i zewnętrznym – ma charakter strukturalny (przykładowo w relacjach z Zachodem wynikają one z wieloletnich konfliktów i różnic w postrzeganiu interesów politycznych i bezpieczeństwa). Same roszady kadrowe, bez istotnych przewartościowań postawy Erdoğana, będą miały znikome znaczenie dla rozwiązania tych problemów – zwłaszcza biorąc pod uwagę łatwość, z jaką prezydent wymieniał dotąd szefów najważniejszych resortów.

Objęcie przez Fidana szefostwa w MSZ oznacza, że odpowiedzialność za politykę Turcji w tym obszarze przejął jeden z najbardziej zaufanych współpracowników głowy państwa. Jednocześnie człowiek ten, kierując przez ponad dekadę Narodową Agencją Wywiadowczą (MIT), i tak w istotnej mierze współkształtował politykę zagraniczną, i to w jej najbardziej newralgicznych aspektach. Pytanie o to, w jaki sposób jego nominacja wpłynie na relacje Ankary z najważniejszymi partnerami, pozostaje otwarte. Niewątpliwie jednak Fidan jest dobrze znany za granicą i – generalnie – uważany za wiarygodnego, choć ponosi też odpowiedzialność za agresywne działania tureckich służb, takie jak porwania przeciwników politycznych czy operacje służb specjalnych w Libii i Syrii.

Najważniejsze problemy stojące przed nowym ministrem spraw zagranicznych to ułożenie stosunków z USA oraz – w dużej mierze z tym powiązane – sformułowanie stanowiska Turcji wobec akcesji Szwecji do NATO. Kolejnym kontrowersyjnym tematem będzie dalsza współpraca polityczna i gospodarcza Ankary z Moskwą w kontekście rosyjskiej pełnoskalowej inwazji na Ukrainę, co potencjalnie grozi Turcji sankcjami. Wydaje się jednak, że jej polityka zagraniczna może ulec istotnej korekcie jedynie w wymiarze bliskowschodnim. Fidan stanie m.in. przed wyzwaniem uregulowania relacji z Syrią. To warunek konieczny umożliwienia repatriacji syryjskich uchodźców (3,7 mln osób na terenie Turcji), która stanowiła istotny motyw kampanii. We wszystkich tych kwestiach Fidan będzie jednak przede wszystkim wykonawcą woli Erdoğana, a nie niezależnym graczem. Na stanowisku szefa MIT ma go zastąpić były główny doradca, a następnie rzecznik prasowy prezydenta – İbrahim Kalın.

Polityka gospodarcza Turcji prawdopodobnie zostanie poddana częściowej rewizji przez nowego ministra finansów. Ma to związek przede wszystkim ze złym stanem finansów państwa – skutkiem kontrowersyjnej polityki monetarnej. Polegała ona na obniżaniu stóp procentowych mimo wysokiej inflacji w celu stymulacji wzrostu gospodarczego przy jednoczesnym wspieraniu wartości liry rezerwami walutowymi. Mianowanie Şimşeka – osoby uważanej przez międzynarodowe gremia finansowe za racjonalnego i doświadczonego ekonomistę – sugeruje, że może dojść do zmiany strategii rządu w dziedzinie gospodarki, w tym do częściowego powrotu do bardziej konwencjonalnej polityki pieniężnej. Pierwszym sygnałem byłoby wymuszenie na nowym szefie Banku Centralnego (stanowisko aktualnie wakuje) podniesienia stóp procentowych, aby wyhamować presję inflacyjną. Będzie to jednak wymagało zielonego światła ze strony Erdoğana, który do tej pory odwoływał ministrów finansów i szefów Banku Centralnego za próby podważenia jego polityki niskich stóp procentowych oraz przyznania szefowi resortu finansów rzeczywistej autonomii.

osw.waw.pl

- Śledzimy, co się dzieje w Czechach. W polskich mediach, o tym się prawie nie mówi, ale tam szef banku centralnego wprost krzyczy na rząd, żeby się nie zadłużał, bo to utrudni zejście inflacji do celu. U nas w najbliższych kwartałach wygenerujemy blisko 2-proc. impuls fiskalny prosto w portfele Polaków, co w najbliższym czasie wpłynie pośrednio na procesy cenotwórcze - mówi w rozmowie z money.pl pracownik Ministerstwa Finansów, który chce zachować anonimowość.

- Oby tylko nasi rodacy wzmocnili nimi swoje oszczędności, a nie poszli od razu je wydać na rynek - podkreśla.

Co więcej, jak przekonuje, w resorcie potworzyły się tajne grupki, które pracują nad kolejnymi programami wyborczymi PiS-u. - Powoli to zbieramy w całość i liczymy, ale niewiele osób ma do tego dostęp - dodaje. Według niego jednak, jak na ironię, w najbardziej newralgicznym momencie główna wyborcza broń rządu jakby się zacięła.

Od kilku osób z resortu słyszymy, że coś zgrzyta w polityce socjalnej rządu. Polacy przestali bardzo entuzjastycznie podchodzić do prostych transferów socjalnych - zauważają nasi rozmówcy. Tym samym władza straciła ich zdaniem swój główny atut, a MF może na tym paradoksalnie zyskać.

- Tego jeszcze nie było. Strzelba PiS się popsuła. Nie da się bez końca sypać pieniędzy. Wszyscy widzą, że to błędne koło - mówi nam inny wysoko postawiony urzędnik resortu z wieloletnim stażem.

- Proszę spojrzeć. Ostatnie dane o inflacji są przełomowe i pozytywne. W końcu spadła inflacja bazowa. Mamy jasny dowód dezinflacyjny, co, łącznie ze spadkiem cen żywności na światowych rynkach czy danymi PMI, tworzy nam pozytywny obraz. Jednak inflacja superbazowa bez cen administrowanych wyliczana na wzór amerykańskiego banku centralnego, która pokazuje czystszy obraz siły popytowej, wcale nie jest skora do aż takich spadków - wylicza nasz rozmówca.

(...)

- Moim zdaniem ludzie zauważyli, że puste dosypywanie pieniędzy kończy się tym, że i tak muszą więcej zapłacić w sklepie lub za wszelkiego rodzaju usługi. Do tego dochodzi jeszcze argument góry (władz MF - przyp.red.), która kilka miesięcy temu mówiła, że pieniędzy nie ma, a teraz nagle musimy znaleźć 25 mld zł (tyle ma kosztować 800 plus - przyp.red.). Ludzie to wszystko widzą. Ciekawe, ile jeszcze razy do października będziemy musieli połknąć swój własny język - zastanawia się nasz informator, mając na myśli październikowe wybory parlamentarne.

Kolejna osoba, z którą rozmawiamy, również wspomina o grupach pracowników MF oddelegowanych do konkretnej pracy wyborczej. Ona także słyszała o utyskiwaniach politycznych, że 800 plus i prawdopodobnie kolejne transfery nie będą już tak atrakcyjne dla dużych grup elektoratu (choć dla tych najgorzej uposażonych wciąż jest to ważna karta przetargowa w wyborach).

- Dla nas to jednak bardzo dobra wiadomość. W MF jest mnóstwo osób, które pamiętają fantastyczną pracę merytoryczną nad reformami strukturalnymi, które rzeczywiście coś w życiu społeczno-ekonomicznym naprawiały, a nie jedynie konieczność rezerwowania kolejnych miliardów na kolejne dopłaty. Oczywiście, rozumiem, że rząd nie miał wyjścia przy takiej kumulacji kryzysów, ale jak na to patrzę z perspektywy lat, to inne resorty mają dużą lekcję do odrobienia - wyjaśnia.

O co chodzi naszemu informatorowi? W jego opinii w przestrzeni publicznej przebija się coraz bardziej postulat poprawy usług publicznych i walki z drożyzną, a nie pomysłów typu 800 plus.

- Co z tego, że, jak to mówią zwykli ludzie, "władza da do ręki kolejne pieniądze", skoro tyle jest do zrobienia wokół. Widzę to nie z perspektywy klienta usług publicznych, tylko osoby, która obserwuje, co przychodzi do resortu w formie propozycji ustawowych z innych gmachów. Cyfryzacja administracji idzie dobrze, nieco rusza się mieszkaniówka, przebudził się MON, ale reszta ministerstw śpi. Działają wtedy, kiedy dostają polecenie polityczne pod konkretne zamówienie - ocenia inny pracownik MF.

- Jeśli mogę sobie pozwolić na ocenę polityczną tego wszystkiego, to emocje ludzi zaczynają najwyraźniej wędrować właśnie w kierunku realnej zmiany funkcjonowania naszej przestrzeni publicznej, a nie w stronę: dajcie nam więcej pieniędzy, to na was zagłosujemy. Tak mi się zdaje, szczególnie że i tak spora większość uważa, że inflacja zabrała im jeszcze więcej pieniędzy, więc każdy transfer niejako im się należy i nie jest premiowany politycznie - podsumowuje.

money.pl