wtorek, 25 sierpnia 2020


Trzeci Oddział rozrósł się w ogromną instytucję. Codziennie wpływało do niego dziesięć tysięcy, a niekiedy piętnaście tysięcy spraw. Były wśród nich donosy, petycje do cara, odwołania od wyroków sądowych, wnioski dotyczące zwolnień od podatków, podania o stypendia, prośby o porady prawne i wiele innych łask. Na jego adres wysyłano również plany i projekty związane z  przedsięwzięciami o charakterze naukowym lub administracyjnym, propozycje usprawnień i informacje o nowych wynalazkach. Zdecydowana większość dotyczyła jednak spraw prywatnych, archiwa III Oddziału pęczniały więc od najbardziej intymnych szczegółów życia obywateli – były tam informacje o waśniach rodzinnych, lokalnych konfliktach, problemach małżeńskich, zmianach kochanek i trudnościach finansowych.

Pewien ziemianin z obwodu penzeńskiego, I.W. Sieliwanow, został ku swemu wielkiemu zaskoczeniu aresztowany przez żandarma (w bardzo grzeczny sposób), przewieziony do Petersburga i wprowadzony do gabinetu Dubelta. Na biurku leżał niedokończony list, który kilka miesięcy wcześniej wrzucił do kosza na śmieci w swoim wiejskim domu. Skarżył się w nim na kiepski urodzaj i stwierdzał, że tacy ziemianie jak on mają moralny obowiązek pomagać swoim pańszczyźnianym chłopom i umożliwiać im przetrwanie ciężkich czasów. Na marginesie widniało napisane ręką Dubelta słowo: „liberalizm”. Dubelt zadał aresztantowi szereg pytań związanych z instytucją pańszczyzny, a gdy nie uzyskiwał zadowalającej go odpowiedzi, podsuwał przesłuchiwanemu inną i starannie ją zapisywał. Ponieważ oskarżony zyskał dzięki temu status prawomyślnego poddanego, został skazany tylko na sześć miesięcy syberyjskiego zesłania.

Cudzoziemcy przybywający do Rosji doskonale zdawali sobie sprawę, że od momentu przekroczenia granicy krępuje ich sieć inwigilacji. Niemniej przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych James Buchanan, pełniący wówczas w imperium misję dyplomatyczną, był zdumiony tym, co dostrzegł po przybyciu, czyli w 1833 roku. „Rosyjska policja dawno wyzbyła się poczucia wstydu – napisał. – Jesteśmy nieustannie otoczeni przez szpiegów, reprezentujących najróżniejsze sfery społeczne. Trudno wynająć służącego, który nie byłby agentem tajnej policji”. Rosjanie przechwytywali jego pocztę w sposób tak jawny, że nie zadawali sobie nawet trudu zaklejania kopert lub pieczętowali je woskiem innego koloru. „Pewien Amerykanin, który przyjechał tu w interesach w 1843 roku, usłyszał od żandarmów, że odwiedził już raz Rosję jako turysta w 1820 roku. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu przedstawiono mu liczne szczegóły tej wizyty, choć upłynęły od niej dwadzieścia trzy lata. Cudzoziemiec czuje się w Rosji jak w szklanej klatce”.

Różne formacje policji, a szczególnie III Oddział, zatrudniały hordy szpiegów. Liczni spośród nich posługiwali się starą sztuczką, polegającą na kierowaniu rozmową w taki sposób, by doprowadziła ona do krytyki rządu, a potem składali donosy. Fryzjerzy, praczki i rzemieślnicy świadczący szpiclowskie usługi dostawali polecenie notowania wszystkiego, co wyda im się podejrzane. Od służby wymagano informacji dotyczących tego, co dzieje się w domu jej pracodawców, a członkowie rodzin byli zachęcani do szpiegowania współmałżonków, rodziców i dzieci.

„Tajna policja Rosji ma koneksje na wszystkich szczeblach drabiny społecznej – napisał jeden z ówczesnych obserwatorów. – Co więcej, liczne damy od dawna zajmują się szpiegowaniem, a mimo to są przyjmowane w towarzystwie i odwiedzane w domu, mężczyźni naznaczeni tym stygmatem zaś nie są z tego powodu gorzej traktowani i znoszą swą niesławę z wyniosłą godnością. Nie ma ani jednego pułku gwardii, w którym nie byłoby kilku szpiegów; w teatrach, szczególnie w tych, które grają francuskie sztuki, bywa więcej szpicli niż zwykłych widzów. Krótko mówiąc, jest ich tak wielu, że ludzie rozpoznają ich wszędzie i czują lęk, który znakomicie służy celom rządu”.

Adam Zamoyski - Urojone widmo rewolucji

Od czasu, kiedy w 2010 roku zdobył swoją pierwszą większość kwalifikowaną w węgierskim parlamencie, Fidesz podjął liczne kroki w kierunku monopolizacji mediów. Posunięcia te można podzielić na trzy kategorie.

Po pierwsze, partia bardzo konsekwentnie buduje własne imperium medialne. Nawet przed rokiem 2010, kiedy jeszcze była w opozycji, zawsze upewniała się, że są pieniądze na utrzymanie dobrze rozwiniętego ekosystemu mediów partyjnych.

Po powrocie do władzy Orbán wykorzystuje państwo do konsolidacji swojego imperium medialnego, obsypując je pieniędzmi podatników dzięki specjalnym kontraktom reklamowym. Rząd jest największym reklamodawcą na węgierskim rynku. W ostatnim dziesięcioleciu jego wydatki na reklamy wystrzeliły w kosmos: w 2011 roku przeznaczał na reklamę około 18 miliardów forintów (52 miliony euro), a do roku 2018 suma ta sięgnęła niemal 100 miliardów forintów (289,5 milionów euro). Większość z tych pieniędzy wpływa do prorządowych mediów, firm i agencji reklamowych.

Ponadto Fidesz zmonopolizował telewizję publiczną, która szybko stała się groteskową tubą propagandową partii.

Oprócz finansowania, Orbán posługuje się też swoją kontrolą nad instytucjami państwowymi, by torować drogę dla fuzji i przejęć z udziałem prorządowych mediów, jednocześnie uniemożliwiając inne podobne operacje, które pomogłyby w utrzymaniu mediów niezależnych.

Kontrolowane przez rząd biuro ochrony konkurencji zablokowało na przykład połączenie niemieckiej telewizji RTL Klub z firmą wydającą jeden z największych – a po upadku Indeksu największy – portal informacyjny 24.hu. To samo biuro nie miało nic przeciwko fuzji 476 prorządowych organizacji mediowych w jeden gigantyczny konglomerat.

W ramach drugiej metody rząd przyjął serię praw i przepisów, które mają utrudnić pracę niezależnym dziennikarzom. Od niesławnego prawa o mediach, które sprowokowało międzynarodową krytykę, do przepisów na temat „fałszywych wiadomości” o pandemii COVID-19, Fidesz zastawił niezliczone pułapki, których głównym celem jest wywołanie strachu w dziennikarzach i zmuszenie ich do autocenzury. Większości przepisów nie stosuje się nawet w praktyce, ale wiszą każdemu dziennikarzowi nad głową i przypominają o tym, że media i sami dziennikarze są na łasce rządu.

Trzecią metodę stanowi oczywiście po prostu niszczenie niezależnych organizacji medialnych. To okazało się zadaniem najtrudniejszym: nawet skonfrontowane z całą mocą państwa media udowodniły swoją wytrzymałość i innowacyjność, omijając wiele pułapek zastawionych przez władzę. To w tym momencie kapitał i wielki biznes stały się niezbędne do realizacji wrogich przejęć Fideszu.

Wszystkie najważniejsze bitwy Fideszu na wojnie z wolnością prasy wygrane zostały dzięki biznesmenom otwarcie lub potajemnie będącym na usługach Orbána. Demontaż największego konkurenta Indeksu, Origo, umożliwiło w 2015 roku bierne przyzwolenie jego właściciela – Deutsche Telekom. Niemiecki koncern poddał w końcu tę jedną z największych i najważniejszych węgierskich redakcji internetowych – prowadzącą na przykład śledztwa dziennikarskie wokół członków rządu. Dlaczego? Bo w zamian utrzymał pozycję na rynku i dostał warte o wiele więcej rządowe kontrakty na rozwój infrastruktury telekomunikacyjnej.

Największy liberalny dziennik Węgier „Népszabadság” został nagle zamknięty przez austriackiego biznesmena Heinricha Pecinę w 2014 roku. Reszta mediów będących w jego posiadaniu (na przykład większość gazet lokalnych i regionalnych) szybko przeszła w ręce oligarchy numer jeden na Węgrzech, a jednocześnie przyjaciela premiera Orbána z dzieciństwa, Lőrinca Mészárosa.

Index wreszcie należał po kolei do dwóch wysokich rangą prorządowych oligarchów (którzy w międzyczasie popadli w niełaskę premiera i zrzekli się większości swoich interesów), by wreszcie jego główne źródło finansowania, dom sprzedaży reklam, przejął ten sam człowiek, który odegrał najważniejsza rolę w przemianie Origo w tubę Fideszu pięć lat temu.

Proces ten umożliwiły brak transparencji i związki z partyjną oligarchią, które cechowały media węgierskie już od roku 1990. Bez nich Orbán nie mógłby praktycznie samodzielnie zamykać całych redakcji.

Wskutek wszystkich tych działań rynkowy udział prorządowych mediów w segmencie wiadomości i publicystyki szacuje się dziś na co najmniej 77 procent.

krytykapolityczna.pl

Chcieliśmy jeszcze zapytać o powyborczy spór. Zdaniem np. Patryka Jakiego z SP wybory dowiodły, że PiS osłabia brak twardości czy nawet radykalizmu. I że PiS schodzi niebezpiecznie do centrum.

W mojej ocenie nie można mówić o sporze. Każdy z kluczowych dla Zjednoczonej Prawicy polityków kieruje się wartościami takimi jak: rodzina, obrona tradycji i religii, patriotyzm. Owszem są różnie stawiane akcenty, ale wszystkie programy polityczne, od planu Dudy przez exposé premiera Morawieckiego po orędzie prezydenta po zaprzysiężeniu, podkreślały wagę tych samych wartości. Ponadto postrzeganie wyników wyborów jest narażone na pułapki poznawcze, a taką klasyczną jest wnioskowanie z zachowań uczestników wieców wyborczych. Na wiecach reakcje wzbudza bardziej radykalna retoryka. Profesjonalizacja polityki polegała na tym, że zrozumiano, iż chociaż wyborcy na wiecach to bardzo ważna grupa, trzeba ją doceniać, ale mają wyraziste poglądy, zaś współdecyduje o wynikach elekcji milcząca większość pozostająca w domu, stąd tak duża rola badań społecznych. Kilka tygodni dystansu pozwala na spokojną analizę, skąd się pojawiło 2 mln nowych wyborców prezydenta, którzy zagłosowali m.in. poza matecznikami obozu Zjednoczonej Prawicy. A wzięli się z powiatów ziemskich zachodnio-centralnego pasa Polski, czyli Wielkopolski, Opolszczyzny, Kujawsko-Pomorskiego i Dolnośląskiego. To pragmatycy ze wsi i małych miejscowości. Z punktu widzenia PiS ich właśnie warto pozyskać.

Radykalizm programowy ich nie skusi?

To nie są wyborcy radykalni. To wyborcy dobrze oceniający programy społeczne i sprawstwo rządu Mateusza Morawieckiego w sytuacji kryzysowej. Oni widzą, że mają pracę m.in. dzięki temu, że rząd sobie dobrze radzi. To są pragmatycy, ale także osoby kierujące się wartościami tradycyjnymi. Dla nich, dla ziobrystów i premiera Mateusza Morawieckiego podstawą są te same wartości: patriotyzm, obrona tradycji wartości chrześcijańskich i zwrócenie się ku wartościom rodzinnym.

Odwoływanie się do tych wartości działa na wyborców?

W kampanii dzień po dniu śledziłem notowania prezydenta. Kiedy do gry wszedł Rafał Trzaskowski, na początku był na fali, pozbierał anty-PiS, ale potem inicjatywę przejął prezydent, ogłaszając plan Dudy i odwołując się do wartości rodzinnych. Wówczas przewaga nad Rafałem Trzaskowskim znacząco się zwiększyła. Po tym jak zaostrzono linię, prezydent zaczął tracić, a zyskiwać zaczął Rafał Trzaskowski. Młodzi wyborcy z miast, którzy do tej pory nie deklarowali udziału w głosowaniu, zdecydowali się zagłosować na kandydata PO.

Czyli radykalizm nie tylko nie okazał się skuteczny w mobilizacji elektoratu Andrzeja Dudy, ale wprost przeciwnie, zmobilizował jego przeciwników. Radykalizacja nie odegrała też roli mobilizującej w matecznikach PiS, bo tam wyborcy byli zmobilizowani już w I turze, zanim zaostrzony został język kampanii. To pokazuje, że diagnozy powinny być bardziej wnikliwe. Jeśli PiS ma pozyskać szeroki elektorat Dudy, być partią z poparciem 10,5 mln Polaków, to radykalizacja, wizerunek ugrupowania zbierającego 10 proc. wyborców po prostu mu się nie opłaca. Badania pokazują, że Zjednoczona Prawica zyskuje, afirmując wartości, a traci, jeśli przekaz przybiera radykalne tony. Jeszcze jeden dowód? Wynik II tury w elektoracie Konfederacji – 60 proc. na Trzaskowskiego, 40 na Dudę, wskazuje, że radykalizacja nie odegrała swojej roli. Ponadto część młodych wyborców Konfederacji po radykalizacji opinii wsparła Trzaskowskiego, uważając zajmowanie się tematyką LGBT w czasie kryzysu jako nieodpowiednią. Co więcej, wyborcy Konfederacji, w odróżnieniu od politycznego centrum formacji, nie są aż tak wyraźnie podzielni na narodowców i libertarian. To osoby, dla których ważne są i niskie podatki, i wartości konserwatywne. Trudno będzie ich przekonywać do Zjednoczonej Prawicy, dla której nadal istotnym punktem programu będzie solidaryzm społeczny. Ale na pewno trzeba przeanalizować, czemu młodzi ludzie, pochodzący z małych miast i wsi, ze środowisk, które są propisowskie, zmieniają swoją identyfikację polityczną na Konfederację.

Patryk Jaki twierdził, że jeśli chodzi o przeciwny biegun ideowy, to uczelnie wyższe są rozsadnikiem ideologii i coś z tym trzeba zrobić.

Moim zdaniem trzeba głębiej szukać przyczyn. Młodzi ludzie, wychowujący się m.in. w matecznikach PiS, przeprowadzają się do dużych miast i tam zaczynają się identyfikować z Konfederacją. Źródłem tych identyfikacji nie jest uczelnia, ale grupa, podzielane przekonania młodych na temat Zjednoczonej Prawicy. I to dzieje się, mimo że rząd wiele dla młodych ludzi zrobił, zmniejszając np. do zera PIT. Na pewno dla Zjednoczonej Prawicy ważna będzie refleksja, co zrobić, by zachować tych młodych wyborców, ale istotna jest także refleksja strategiczna. Jeśli się zastanowić nad liczbami, to z punktu widzenia PiS łatwiej pogłębiać poparcie wśród elektoratu 40 plus, gdzie wyborców jest znaczenie więcej, niż przekonywać młode osoby, których jest znacznie mniej i których przekonanie jest trudniejsze. Zjednoczona Prawica powinna mieć program dla dużych miast, ale nie może zmieniać radykalnie swojej linii politycznej, gdyż dwie trzecie osób głosujących mieszka na wsi i w małych miastach do 50 tys. mieszkańców. Łatwiej tam pogłębiać poparcie, niż przekonywać wyborców negatywnie nastawionych do obozu, więc radykalne zmiany mogą prowadzić do tego, iż niewielu się zyska, więcej zaś straci.

dziennik.pl

Szczuka: „Odeszła tak jak chciała – w swoim domu, wśród książek. Zasnęła podczas lektury. Była niesamowitą osobą, w pełnym tego słowa znaczeniu. Szlachetną i etyczną. Do ostatniej chwili była świadoma, do ostatniej chwili dodawała nam otuchy”.

(...)

Była krytyczna wobec każdej władzy, ale populistów z PiS demaskowała z precyzją opartą na głębokiej wiedzy o pułapkach tradycyjnej polskiej mentalności. W emocjonalnym liście do Kongresu Kultury w październiku 2016 roku prof. Maria Janion pisała: „Plan Morawieckiego to XIX wieczna utopia modernizacyjna, XIX –to wieczna, powtórzę i pozytywistyczna. Towarzyszy jej potężny regres w sferze mitów, symboli i wartości”.

„Mija trzydzieści sześć lat [od końca komunizmu – red.] i zaklęty krąg polskości dokonał obrotu. Nieliczni już – a do nich należę – mogą zobaczyć siebie, wciąż stających wobec znamiennego dramatu. Przemysław Czapliński określił owo błędne koło jako antynomiczny dryf – sprzeczność między modernizacją a modernizmem. Ten drugi wymaga właśnie wysiłku intelektualnego i odnowienia znaczeń wspólnoty – wymaga jej desakralizacji jako warunku rzeczywistego upodmiotowienia.

Tak rozumiany modernizm żąda emancypacji mniejszości, poszanowania praw jednostek, rzeczywistej równości płci.

Nie da się to pogodzić z dążeniami prawicy. <<Jedni chcą do przodu, a inni nie chcą do tyłu>> – pisze Czapliński i dodaje – <<sami sobie jesteśmy kulą u nogi>>.

Dziś obserwujemy oczywisty, centralnie planowany zwrot ku kulturze upadłego, epigońskiego romantyzmu – kanon stereotypów bogoojczyźnianych i Smoleńsk jako nowy mesjanistyczny mit mają scalać i koić skrzywdzonych i poniżonych przez poprzednią władzę.

Jakże niewydolny i szkodliwy jest dominujący w Polsce wzorzec martyrologiczny! Powiem wprost – mesjanizm, a już zwłaszcza państwowo-klerykalna jego wersja, jest przekleństwem, zgubą dla Polski. Szczerze nienawidzę naszego mesjanizmu”.

(...)

"Zaklęty krąg – czy też antynomiczny dryf – to jednak coś jeszcze poza walką postępu z wstecznictwem. To zdobywanie i utrata, zwarcie szeregów wspólnoty i rozsypywanie się, niweczenie – więzi, marzeń, dokonań. Nie mam wątpliwości, że trwała nasza niezdolność do modernizacji ma źródło w sferze fantazmatycznej, w kulturze przywiązania zbiorowej nieświadomości do bólu, którego źródeł dotykamy z największym trudem, po omacku. Naród, który nie umie istnieć bez cierpienia, musi sam sobie je zadawać. Stąd płyną szokujące sadystyczne fantazje o zmuszaniu kobiet, do rodzenia półmartwych dzieci, stąd rycie w grobach ofiar katastrofy lotniczej, zamach na zabytki przyrody, a nawet proszę się nie zdziwić – uparte kultywowanie energetyki węglowej, zasnuwającej miasta dymem i grożącej nadchodzącą zapaścią cywilizacyjną".

oko.press