Trzeci Oddział rozrósł się w ogromną instytucję. Codziennie wpływało do niego dziesięć tysięcy, a niekiedy piętnaście tysięcy spraw. Były wśród nich donosy, petycje do cara, odwołania od wyroków sądowych, wnioski dotyczące zwolnień od podatków, podania o stypendia, prośby o porady prawne i wiele innych łask. Na jego adres wysyłano również plany i projekty związane z przedsięwzięciami o charakterze naukowym lub administracyjnym, propozycje usprawnień i informacje o nowych wynalazkach. Zdecydowana większość dotyczyła jednak spraw prywatnych, archiwa III Oddziału pęczniały więc od najbardziej intymnych szczegółów życia obywateli – były tam informacje o waśniach rodzinnych, lokalnych konfliktach, problemach małżeńskich, zmianach kochanek i trudnościach finansowych.
Pewien ziemianin z obwodu penzeńskiego, I.W. Sieliwanow, został ku swemu wielkiemu zaskoczeniu aresztowany przez żandarma (w bardzo grzeczny sposób), przewieziony do Petersburga i wprowadzony do gabinetu Dubelta. Na biurku leżał niedokończony list, który kilka miesięcy wcześniej wrzucił do kosza na śmieci w swoim wiejskim domu. Skarżył się w nim na kiepski urodzaj i stwierdzał, że tacy ziemianie jak on mają moralny obowiązek pomagać swoim pańszczyźnianym chłopom i umożliwiać im przetrwanie ciężkich czasów. Na marginesie widniało napisane ręką Dubelta słowo: „liberalizm”. Dubelt zadał aresztantowi szereg pytań związanych z instytucją pańszczyzny, a gdy nie uzyskiwał zadowalającej go odpowiedzi, podsuwał przesłuchiwanemu inną i starannie ją zapisywał. Ponieważ oskarżony zyskał dzięki temu status prawomyślnego poddanego, został skazany tylko na sześć miesięcy syberyjskiego zesłania.
Cudzoziemcy przybywający do Rosji doskonale zdawali sobie sprawę, że od momentu przekroczenia granicy krępuje ich sieć inwigilacji. Niemniej przyszły prezydent Stanów Zjednoczonych James Buchanan, pełniący wówczas w imperium misję dyplomatyczną, był zdumiony tym, co dostrzegł po przybyciu, czyli w 1833 roku. „Rosyjska policja dawno wyzbyła się poczucia wstydu – napisał. – Jesteśmy nieustannie otoczeni przez szpiegów, reprezentujących najróżniejsze sfery społeczne. Trudno wynająć służącego, który nie byłby agentem tajnej policji”. Rosjanie przechwytywali jego pocztę w sposób tak jawny, że nie zadawali sobie nawet trudu zaklejania kopert lub pieczętowali je woskiem innego koloru. „Pewien Amerykanin, który przyjechał tu w interesach w 1843 roku, usłyszał od żandarmów, że odwiedził już raz Rosję jako turysta w 1820 roku. Ku jego wielkiemu zaskoczeniu przedstawiono mu liczne szczegóły tej wizyty, choć upłynęły od niej dwadzieścia trzy lata. Cudzoziemiec czuje się w Rosji jak w szklanej klatce”.
Różne formacje policji, a szczególnie III Oddział, zatrudniały hordy szpiegów. Liczni spośród nich posługiwali się starą sztuczką, polegającą na kierowaniu rozmową w taki sposób, by doprowadziła ona do krytyki rządu, a potem składali donosy. Fryzjerzy, praczki i rzemieślnicy świadczący szpiclowskie usługi dostawali polecenie notowania wszystkiego, co wyda im się podejrzane. Od służby wymagano informacji dotyczących tego, co dzieje się w domu jej pracodawców, a członkowie rodzin byli zachęcani do szpiegowania współmałżonków, rodziców i dzieci.
„Tajna policja Rosji ma koneksje na wszystkich szczeblach drabiny społecznej – napisał jeden z ówczesnych obserwatorów. – Co więcej, liczne damy od dawna zajmują się szpiegowaniem, a mimo to są przyjmowane w towarzystwie i odwiedzane w domu, mężczyźni naznaczeni tym stygmatem zaś nie są z tego powodu gorzej traktowani i znoszą swą niesławę z wyniosłą godnością. Nie ma ani jednego pułku gwardii, w którym nie byłoby kilku szpiegów; w teatrach, szczególnie w tych, które grają francuskie sztuki, bywa więcej szpicli niż zwykłych widzów. Krótko mówiąc, jest ich tak wielu, że ludzie rozpoznają ich wszędzie i czują lęk, który znakomicie służy celom rządu”.
Adam Zamoyski - Urojone widmo rewolucji