wtorek, 1 września 2020
Gdy wróciła na statek Apollo, zszokowały ją piekielne zmiany, które na nim zaszły. W styczniu 1974 roku Hubbard wydał rozporządzenie Flag Order 3434RB, w którym ustanowił specjalny program o nazwie „Siły Projektu Rehabilitacyjnego” (Rehabilitation Project Force, w skrócie RPF). Jego celem miała być rehabilitacja tych spośród członków Sea Org, którzy mieli słabe statystyki lub których podejrzewano o nieprzychylne myśli na temat Hubbarda lub jego technik. Ponieważ program ten dawał drugą szansę osobom, które w przeciwnym razie zostałyby zwolnione, Hubbard uważał, że stanowi on element jego oświeconych metod zarządzania ludźmi, którego jedynym celem jest „odkupienie win”. Gdy więc Hana Eltringham znalazła się na pokładzie, zastała kilkudziesięciu członków załogi zakwaterowanych w znajdującej się pod pokładem starej ładowni dla bydła oświetlonej pojedynczą żarówką. Jej mieszkańcy spali na poplamionych materacach na podłodze i ubierali się w czarne robocze kombinezony. Nie wolno im było rozmawiać z nikim spoza ich grupy. Jedli rękami z wiadra pełnego resztek ze stołu, wpychając sobie jedzenie do ust, jakby umierali z głodu.
Pomimo ciągłej niepewności i ostrych kar wielu spośród członków Sea Org wspomina okres spędzony na pokładzie statku Apollo jako czas niezrównanej przygody, przepełniony poczuciem misji oraz naznaczony szczególnym braterstwem, którego mogli już nigdy więcej nie doświadczyć. Choć Hubbard bywał dość przerażający i mało racjonalny, a do tego jeszcze komicznie napuszony, wciąż podążały za nim rzesze wiernych wielbicieli. Osoby znające go nieco bliżej widziały w nim wielkodusznego i troskliwego przywódcę, który dzięki potężnej osobowości potrafił utrzymać w ryzach nie tylko statek, ale i całą stworzoną przez siebie flotę, organizację i religię. Karen de la Carriere, pochodząca z Wielkiej Brytanii młoda audytorka, wspominała, że widziała kiedyś, jak Hubbard nawrzeszczał w swoim gabinecie na jednego członków załogi. Gdy skulonemu ze strachu nieszczęśnikowi w końcu pozwolił odejść, obrócił się na krześle i z rozbawieniem puścił oko do Karen. „Zrozumiałam wtedy, że on całkowicie nad sobą panuje – opowiadała. – To wszystko było wyreżyserowane, tak aby osiągnąć pożądany efekt”.
Lawrence Wright - Droga do wyzwolenia
Człowiek, którego Sidney Gottlieb zatrudnił do kierowania tą operacją, George Hunter White, wyróżniał się nawet na tle olśniewającego zespołu MK-ULTRA: nawiedzonych chemików, bezdusznych asów wywiadu, ponurych oprawców, hipnotyzerów, speców od elektrowstrząsów oraz nazistowskich lekarzy. White był ambitnym agentem Federalnego Biura ds. Narkotyków (Federal Bureau of Narcotics, FBN) i wiódł wystawne życie w mrocznym świecie zbrodni. Kiedy Gottlieb zaproponował mu pracę polegającą na prowadzeniu "bezpiecznego domu" CIA, w którym miałby aplikować LSD niczego nie podejrzewającym gościom, a następnie odnotowywać wyniki, skwapliwie skorzystał z okazji. Wyobrażał sobie, że będzie to jeszcze jeden szalony epizod w długiej serii jego sekretnych wyczynów. I nie zawiódł się, a nawet przeżył więcej, niż się spodziewał.
(...)
Ci dwaj mistrzowie zakulisowych działań nie mogli się chyba bardziej od siebie różnić - White był napędzanym adrenaliną libertynem o sadystycznych skłonnościach, który rzadko trzeźwiał i uwielbiał życie na marginesie społeczeństwa, gdzie królowała przemoc, podczas gdy Gottlieb był naukowcem i żywił się jogurtem. W tamtym momencie jednak świetnie do siebie pasowali. Szef programu MK-ULTRA szukał kogoś, kto potrafi sobie radzić w niebezpiecznych sytuacjach oraz naginać i łamać prawo, udając, że je egzekwuje, White zaś umiał i jedno, i drugie. I o wiele więcej.
Obracając się w podejrzanych kręgach, dysponował bogatym zasobem potencjalnych uczestników eksperymentów z narkotykami, był przyzwyczajony do brutalnego traktowania ludzi i można było na nim polegać, jeśli chodzi o dochowanie tajemnicy. A ponieważ nadal pracował w FBN, Agencja mogła się wyprzeć wszelkich powiązań z nim, gdyby coś poszło nie tak. Te zalety czyniły z niego idealnego współpracownika.
Gottlieb testował już LSD na ochotnikach i niczego nie podejrzewających ofiarach, a teraz przymierzał się do wprowadzenia tego narkotyku do szpitali i na uczelnie medyczne w celu prowadzenia kontrolowanych eksperymentów. Żeby zaś się przekonać, jak na ten specyfik zareagują zwykli ludzie, postanowił otworzyć "bezpieczny dom" na terenie Stanów Zjednoczonych, gdzie poddawałby testom tutejszych "zbędnych". Wielu z tych, których White sprowadzał do konspiracyjnego lokalu przy Bedford Street 81, było narkomanami, drobnymi przestępcami i innymi wyrzutkami, co do których można było z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że nie poskarżą się na to, co im się przytrafiło.
(…)
Kompleks mieszkalny przy Bedford Street miał się stać czymś wyjątkowym: "bezpiecznym domem" CIA w samym sercu Nowego Jorku, miejscem, do którego niczego nie podejrzewający obywatele będą zwabiani i ukradkiem odurzani narkotykami - a wszystko to w imię walki z komunizmem. Lokal konspiracyjny składał się z dwóch sąsiadujących ze sobą mieszkań, tak że sprzęt do inwigilacji umieszczony w jednym pozwalał obserwatorom rejestrować to, co działo się w drugim. Gottlieb miał już "bezpieczne domy" za granicą, gdzie mógł do woli podawać ludziom narkotyki, a teraz dysponował podobnym również w Nowym Jorku.
Tamtej jesieni White zaczął grasować po Greenwich Village w poszukiwaniu ludzi, z którymi się zaprzyjaźniał i którym następnie aplikował ukradkiem LSD lub inne narkotyki. Wymyślił sobie pseudonim - Morgan Hall - oraz dwa fałszywe życiorysy. "Udawał na zmianę marynarza ze statku handlowego lub członka artystycznej bohemy i zadawał się z najróżniejszymi postaciami z półświatka, z których wszystkie miały do czynienia z działalnością przestępczą, na przykład z narkotykami, prostytucją, hazardem i pornografią - napisano w pewnym sprawozdaniu dotyczącym kariery White'a. - To właśnie wcielając się w postać artysty, usidlił większość ofiar MK-ULTRA".
Stephen Kinzer - Doktor Śmierć
Wcześniej w Pradze – na festiwalu literatury, który odbywał się w osuszonym teatrze nad Wełtawą – rozmawialiśmy o Hrabalu i jego sławnej książce "Obsługiwałem angielskiego króla" z 1971 roku. Widziałem jej ekranizację, po czym i tak ją przeczytałem. Tym, co mnie uderzyło, była paralela z modelową stadniną w Hostau. Bohater Hrabalowego klasyka, Jan Dziecię, wraz z najazdem przez hitlerowskie oddziały zostaje wprowadzony przez Lizę, Niemkę sudecką, w tajniki czystości krwi. Dzięki Lizie on, słowiański chłopak („żółte jak słoma włosy i […] niebieskie oczy”), dochrapał się pozycji kelnera w idyllicznym hotelu górskim z ogrodem pełnym posągów teutońskich wojowników i innych rasowych Germanów o rogatych hełmach. „Liza z dumą rozwodziła się […], że jest to pierwszy europejski ośrodek hodowli uszlachetnionych ludzi”. Jan Dziecię serwuje puchary mleka potężnym pannicom chłopskiego pochodzenia, a wina reńskie i mozelskie pełnej krwi żołnierzom SS. Potem uświadamia sobie, że dziewczyny wchodzą do pokoi hotelowych z tego samego powodu, jak „kiedyśmy chodzili z krową do buhaja albo z kozą do rozpłodowego kozła”.
Nie była to groteskowa fantazja: groteską była rzeczywistość, którą stworzył Himmler. To on przyznał specjalne urlopy oficerom SS na rozmnażanie się w urokliwych hotelikach górskich. „Każda wojna to upuszczenie najlepszej krwi” – napisał Himmler w Październiku 1939 roku w swoim „rozkazie płodzenia”. Trzeba zrekompensować straty w ludziach, a najbardziej intensywny udział w stosunkach płciowych przypadał niemieckiej elicie rasowej – oddziałom SS.
Tę samą linię prezentowała „mała wojna” Hitlera przeciwko środkom antykoncepcyjnym i aborcji. „To my decydujemy o życiu seksualnym” – powiedział Führer. A także: „Naród nie wyginie z powodu utraty mężczyzn, lecz jeśli zabraknie kobiet – tak”.
Klacze były najważniejsze.
Oczywiście, że budziły śmiech wszystkie premie macierzyńskie i medale dla kobiet, które przekroczyły propagowaną docelową liczbę czworga dzieci na rodzinę: „Bądźcie dzietni jak Hitler” – szeptano. Ale Magda Goebbels ze swoim sześciorgiem dzieci spełniała jednak funkcję wzorowej supermatki. A w ramach esesmańskiego programu Lebensborn niezamężne matki, tak zwane narzeczone Führera, mogły w spokoju karmić piersią swoje niemowlęta i się nimi opiekować. Z powodu panującej obsesji na punkcie blondwłosych/ modrookich egzemplarzy to Skandynawia doświadczyła największego zagęszczenia tych esesmańskich porodówek; najsłynniejsze ze wszystkich dwunastu tysięcy dzieci Lebensbornu, które były „chrzczone” w rytuale przyłożenia sztyletu, to piosenkarka zespołu ABBA Anni-Frid.
Frank Westerman - Czysta biała rasa. Cesarskie konie, genetyka i wielkie wojny
Subskrybuj:
Posty (Atom)