wtorek, 11 października 2022


W lipcu dolar był najmocniejszy wobec złotego od denominacji z lat 90. Obecnie wciąż znajduje się na wysokich poziomach. Nie tylko polska waluta ma problem z "zielonym". Ten problem dotyczy zarówno jena, euro, jak i np. randa z RPA. Nie mówiąc już o walutach takich krajów jak Pakistan, Czad, Etiopia, Peru, czy Zambia. Słowem, im mocniejszy dolar, tym gospodarki krajów wschodzących muszą liczyć się z większym zadłużeniem w amerykańskiej walucie oraz droższym importem surowców. Dla niektórych państw oznacza to lawinę kłopotów.

Dolar zyskiwał na wartości w ostatnim czasie. Złożyło się na to kilka czynników. "Nastroje inwestycyjne pozostają pod negatywnym wpływem obaw związanych ze zdecydowanymi podwyżkami stóp procentowych przez Fed (amerykański bank centralny - przyp.red.) oraz kryzysem energetycznym w Europie. Awersja do ryzyka na świecie była dodatkowo podsycana przez kolejny lockdown w Chinach, tym razem w rejonie Chengdu. W takich warunkach zyskiwał dolar" - piszą w piątek ekonomiści PKO BP, największego polskiego banku.

Rezerwa Federalna jest zdeterminowana, żeby sprowadzić inflację w USA do celu. W tym celu Fed będzie podwyższał stopy procentowe, co automatycznie umacnia amerykańską walutę. I wygląda na to, że nic nie jest w stanie zaburzyć póki co tej polityki.

- W czerwcu i w lipcu rynek rozgrywał możliwą zmianę postawy ze strony bankierów centralnych w USA, ale ostatnie dane i wypowiedzi utwierdziły nas, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Co więcej, przy najbliższym posiedzeniu jest szansa na podwyższenie prognoz dla podwyżek. Na ten rok bardzo prawdopodobne jest 4 proc., choć jeszcze niedawno mówiono o maksymalnym poziomie 3,5 proc. Co więcej, prognozy powinny pokazać, że w przyszłym roku nie ma szans na obniżki stóp ze strony Fed, choć taki scenariusz perswadował jeszcze niedawno James Bullard, jeden z najbardziej jastrzębich członków amerykańskiego banku centralnego - komentuje położenie dolara z kolei Michał Stajniak, analityk XTB.

Jego zdaniem dopiero pod koniec roku, kiedy okaże się, że kryzys gazowy jednak nie rzucił Europy na kolana i pomimo szantażu Putina dajemy sobie radę, dolar może nieco zejść z piedestału, a euro zacznie się umacniać.

Powyższe argumenty, sprzyjają więc nabieraniu mocy przez dolara. Według Banku Rozrachunków Międzynarodowych kurs wymiany dolara wobec szerokiego koszyka walut, w tym zarówno gospodarek rozwiniętych, jak i wschodzących, znajduje się obecnie na jednym z najwyższych poziomów od czasu opublikowania danych w 1994 roku.

Co ciekawe, porównanie z walutami z samych tylko gospodarek rozwiniętych wskazuje, że dolar jest na dobrej drodze, by stać się najmocniejszy od 1985 r. - czasu, kiedy najbogatsze kraje na globie podpisały porozumienie z hotelu Plaza, w wyniku którego dolar został osłabiony względem jena i marki niemieckiej poprzez kontrolowane wywieranie wpływu na rynki walutowe.

Ekonomiści tym samym ostrzegają, że umacniający się dolar może uderzyć w gospodarkę światową, zwłaszcza w kraje, które borykają się z rosnącym zadłużeniem denominowanym w amerykańskiej walucie. Według Instytutu Finansów Międzynarodowych na koniec marca tego roku zadłużenie sektora publicznego i prywatnego w krajach rozwijających się wzrosło w ciągu roku o około 10 proc. do 98,6 bilionów dolarów.

Z kolei jak wynika z wyliczeń Banku Światowego, dług w krajach wschodzących i rozwijających się wyniósł w 2020 r. już 207 proc. PKB. To oznacza drastyczny wzrost, ponieważ jeszcze w 1970 r. ten dług wynosił 56 proc., a w 2010 r. 119 proc.

Koronawirus tylko zaostrzył ten trend. Jak pisze japoński serwis branżowy Nikkei Asian, po tym, jak banki centralne na całym świecie złagodziły politykę pieniężną, tnąc stopy procentowe do zera, inwestorzy zaczęli szukać wyższych stóp zwrotu w krajach wschodzących. W 2020 r. już jedna czwarta długu publicznego w kluczowych krajach wschodzących była denominowana w walutach obcych. W 2009 r. było to dla porównania zaledwie 15 proc.

Historycznie silny dolar oznaczał kłopoty dla gospodarek wschodzących. Kiedy Stany Zjednoczone stanęły w obliczu gwałtownej inflacji w latach 80., ówczesny przewodniczący Fed Paul Volcker zareagował agresywnym zaostrzeniem polityki monetarnej, która spowodowała gwałtowny wzrost stóp procentowych i dolara. Wywołało to poważne wstrząsy m.in. w Ameryce Południowej.

Później znaczne podwyżki stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych w połowie lat 90. za ówczesnego przewodniczącego Fed Alana Greenspana utorowały drogę do kryzysu walutowego w Meksyku. Z kolei azjatycki kryzys finansowy nastąpił m.in. po tym, jak inwestorzy zaczęli szybko sprzedawać tajlandzkiego bahta i inne waluty powiązane z dolarem, które uważali za mocno przecenione. Tajlandia znalazła się na skraju bankructwa, co spowodowało w tamtej części świata efekt domina.

(...)

Jak czytamy na łamach "Obserwatora Finansowego", od początku pandemii do końca zeszłego roku restrukturyzacja długu, która objęła zobowiązania krajów najuboższych, wyniosła 13 mld dolarów. Niewiele, ale obecnie renegocjacjom w ramach grupy G-20 podlega spłata zadłużenia Czadu, Etiopii i Zambii. Znaczącym krajem, który podpisał niedawno z MFW umowę dotyczącą płatności 45 mld dolarów była Argentyna. Ale lista wrażliwych krajów, które to prawdopodobnie czeka jest o wiele dłuższa. Obejmuje ona m.in. Egipt, Tunezję, Kenię, Etiopię, Laos, Liban, Ekwador oraz Peru.

"Konferencja ONZ ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD) zidentyfikowała aż 69 krajów ( 25 w Afryce i Azji, 19 w Ameryce Łacińskiej i obszarze Pacyfiku), które dotknięte zostały jednocześnie wzrostem cen żywności i energii oraz ograniczeniami finansowymi. Przyznać jednak trzeba, że międzynarodowe instytucje finansowe lepiej są obecnie przygotowane do zapobiegania kryzysowi zadłużenia niż miało to miejsce w latach 80-tych ubiegłego wieku, kiedy ograniczyły się raczej do reagowania kiedy już się on pojawił" - pisze w "OF" Mirosław Ciesielski, wieloletni menedżer sektora bankowego.

Według niego występują jednak nowe czynniki, które utrudniają restrukturyzację zadłużenia. "Wierzycielem wielu państw są Chiny, które nie chcą brać udziału w renegocjacjach zadłużenia wobec państw zachodnich i ich instytucji finansowych, a rządy Zachodu zajmują podobną postawę wobec zadłużenia względem Chin. To przedłuża negocjacje i zwiększa koszty restrukturyzacji. Problemem jest też postawa prywatnych wierzycieli, których udział w finansowaniu krajów trzeciego świata rośnie od wielu lat, znacznie przekraczając zaangażowanie rządów" - tłumaczy.

money.pl

USA weszły w 2022 r. ze wzrostem PKB w 2021 r. w wysokości 5,7 proc. (aż 6,9 proc w IV kwartale 2021 r.!), a więc rozpędzoną gospodarką, która właśnie zachłysnęła się wolnością po zduszeniu pandemii COVID-19. Podobnie też inne wysoko rozwinięte kraje Europy Zachodniej odnotowały szybką dynamikę wzrostu. Już wtedy znacznie rosły ceny ropy, gazu i węgla wraz z odradzającym się popytem, ale też z ograniczaniem podaży ze względu na wieloletnie niedofinansowanie sektora wydobywczego węglowodorów. O kryzysie energetycznym możemy jednak mówić za sprawą Rosji Putina dopiero po zakończeniu budowy Nord Stream 2, gdy rosyjski Gazprom drastycznie ogranicza dostawy gazu ziemnego do krajów UE stosując szantaż energetyczny,  gdy 24 lutego 2022 r. rosyjska armia bestialsko zaatakowała suwerenną Ukrainę rozpoczynając wojnę w Europie na niespotykaną od drugiej wojny światowej skalę…

W ciągu niespełna pół roku wojsko rosyjskie traci 80–90 tysięcy zabitych i rannych żołnierzy, a samą Rosję poddano bezprecedensowym sankcjom gospodarczym, łącznie z wyeliminowaniem lokalnych banków z systemu rozliczeń międzynarodowych SWIFT. Dochodzi do nadwyrężenia lub zerwania łańcuchów dostaw wielu surowców i produktów, takich jak ropa i jej pochodne, gaz, nawozy sztuczne, pszenica oraz inne zboża czy też nikiel i pallad, a walczące strony pogrążają się szybko w depresji gospodarczej. Do tego rośnie napięcie między USA a Chinami o niezależny od CHRL Tajwan. Państwo Środka zmaga się zaś z lockdownami w największych ośrodkach przemysłowych, które hamują międzynarodową wymianę handlową, a także głęboką zapaścią na rynku nieruchomości. Można by rzec, że wszystko razem składa się na scenariusz światowego gospodarczego Armagedonu czytaj: globalną stagflację. A jednak Rezerwa Federalna zdaje się dawać radę na polu walki z inflacją, utrzymując jednocześnie niemal pełne zatrudnienie w gospodarce!

Media zachłystują się informacją o spadku inflacji (większym niż oczekiwano) w USA z poziomu 9,1 proc. w czerwcu do 8,5 proc. (rok do roku) w lipcu. Co ważniejsze jednak przedstawiony wykres pokazuje, że inflacja bazowa znajduje się w trendzie spadkowym już od kwietnia 2022 r. Słowem wysokie ceny energii „przelały się” już do innych grup produktów, takich jak między innymi żywność w takim stopniu, że bieżące spadki cen paliw (diesel i benzyna) pomogą jeszcze bardziej zbić dynamikę wzrostu cen w nadchodzących miesiącach. Czy FED może już ogłosić zwycięstwo w walce z inflacją? Nie – w żadnym wypadku!

Inflacja bazowa 5,9 proc. znajduje się dziś prawie na 3-krotnie wyższym poziomie niż cel inflacyjny…, a miesięczne dane mogą okazać się zwodnicze w dłuższym okresie, biorąc pod uwagę gorący rynek pracy i potencjalnie groźną spiralę podwyżek płac. Stąd też comiesięczny cykl znacznych (0,5 do 0, 75 proc.) podwyżek stóp procentowych dalej pozostanie w mocy zwiększając siłę nabywczą dolara amerykańskiego w stosunku do innych walut, a w szczególności w stosunku do euro, jena i juana. Z końcem roku euro do dolara amerykańskiego może znaleźć się na poziomie 0,8 do 0,9 zamiast obecnego kursu bliskiego parytetowi – wg mojej opinii. I to w sytuacji, gdy Europa podoła z zaopatrzeniem w gaz ziemny i energię elektryczną w okresie jesienno-zimowym… Sile dolara amerykańskiego sprzyja ponadto rozwój sytuacji w wojnie Ukrainy z Rosją, jej długotrwały charakter, a jednocześnie osłabienie Rosji Putina oraz szala zwycięstwa przechylająca się powoli na stronę Ukrainy.

Europejski Bank Centralny znalazł się w potrzasku, a polityka monetarna złożona została na ołtarzu zachowania status quo, gdy zamożna Północ (głównie Niemcy) drenuje kieszenie zadłużonego Południa (Włochy, Grecja, Hiszpania). Należności RFN tj. Bundesbanku (Niemiecki Bank Centralny) w systemie rozliczeń Target2 banków centralnych strefy euro sięgają już astronomicznej kwoty 1,2 biliona euro, a dłużnikami pozostają oczywiście Włochy, Hiszpania, Grecja i Portugalia. To swoisty „kaganiec”, który każe politykom Południa „siedzieć cicho”, gdyż rzeczywiste długi ich państw są wiele wyższe niż te oficjalne, choć pilnie skrywane w wadliwie działającym systemie banków centralnych strefy euro.

W tej sytuacji EBC podwyższył w lipcu stopy procentowe o 50 punktów bazowych, tak że stopa depozytowa z minus 0,5 proc. znalazła się na poziomie… 0 proc. i zamierza dokonać kolejnej podwyżek o 0,5 proc. we wrześniu. Trzecia, kolejna z nich, miałaby jednak nastąpić dopiero w marcu 2023 r. i tylko o 0,25 proc. wg zapowiedzi Banku (forward quidance)! Nietrudno oszacować, że główna stopa proc. obowiązująca w strefie euro może być niższa nawet o 300 punktów bazowych niż stopa funduszy Fed w USA na koniec 2022 r. A przecież szantaż gazowy Rosji i zagrożenia związane z wojną w Ukrainie dotyczą w znacznie większym stopniu UE niż USA. O ile zatem USA nie grozi stagflacja, to odpowiedź na tak zadane pytanie w przypadku strefy Euro i UE nie będzie w żadnym przypadku tak prosta i jednoznaczna.

Przeciwnie, strefa euro pozostaje zagrożona zarówno perspektywą recesji gospodarczej jak i wysokiej inflacji ze względu na złą sytuację na rynku energetycznym (rosnące ceny gazu i energii elektrycznej) oraz zagrożenie przerw w dostawach energii (ograniczenie dostaw gazu z Rosji) w okresie jesienno-zimowym, a także po części ze względu na słabość wspólnej waluty oraz związane ręce EBC. Przytoczony wyżej jakże realny scenariusz pozwala zrozumieć, jak dalece EBC znalazł się w potrzasku własnej niemocy i braku siły sprawczej.

Jaką więc prowadzić politykę monetarną? Czy tę odpowiadającą Krajom Bałtyckim ze stopami inflacji powyżej 20 proc.? Czy może taką, która podtrzyma gospodarkę Republiki Włoskiej z poziomem długu publicznego sięgającego 150 proc. PKB? A może punktem odniesienia winno być wysokie bezrobocie w Hiszpanii, które w czerwcu 2022 r. wynosiło wciąż 12,5 proc.?

Odpowiedź jest niezwykle prosta. EBC zrobi wszystko, by nie dopuścić do rozpadu strefy euro i podtrzymać obecny status quo, a takie decyzje ograniczą możliwość walki z inflacją poprzez znaczące podwyżki stóp procentowych. A to może doprowadzić do dalszego niepohamowanego wzrostu cen (jak w Turcji, lecz w tym przypadku przez zaniechanie) i represji finansowej, ale też dotkliwego obniżenia poziomu życia obywateli w krajach Południa i Europy Środkowej, które znalazły się pod reżimem EBC i posługują się wspólną walutą.

obserwatorfinansowy.pl

Mocno zliberalizowany rynek energetyczny Unii Europejskiej stał się łatwym celem dla tak potężnego nagromadzenia kryzysów. Duża swoboda działających na nim podmiotów stała się ciężarem – z handlu energią usunięto bowiem wiele bezpieczników, które pomogłyby wyhamować kryzys. 

Widać to dokładnie na przykładzie mechanizmu tzw. obliga giełdowego, z którym związany jest system merit order. Obligo to kwintesencja liberalizmu: stanowi, że wytworzona przez producentów energia elektryczna musi być sprzedawana na giełdzie, by stworzyć jak największą konkurencyjność. Jednakże na rynku tym panuje swoisty porządek oddawania mocy (czyli właśnie merit order) zależny od ceny generacji energii elektrycznej. Jako pierwsze do sprzedaży przystępują te elektrownie, które generują najtańszy prąd. Obecnie w Unii Europejskiej są to źródła odnawialne. Następne w kolejce są elektrownie węglowe, a na końcu – gazowe. Co ważne, cenę dla całego rynku kształtuje najdroższa jednostka, która sprzedaje wytwarzany przez siebie prąd. I tu tworzy się problem – ze względu na astronomiczne ceny niektórych nośników energii, rynkowa cena prądu w UE może być szalenie wysoka. Będzie to dotkliwe zwłaszcza w czasie zimy. 

W lato, kiedy dni są długie i słoneczne, a wiatr często wieje, moce zainstalowane w źródłach odnawialnych są w stanie zaspokoić sporą część zapotrzebowania na energię. Ewentualne braki są w stanie wypełnić kosztowniejsze, ale stabilne elektrownie węglowe – dzięki temu posiadacze OZE mogą sprzedawać energię drożej niż ją produkują, zarabiając na tym. Tymczasem kupujący prąd nie borykają się ze zbyt wysokimi cenami ze względu na stosunkowo przystępne koszty generacji z węgla.

Jednakże w sezonie zimowym, czyli okresie, w którym zapotrzebowanie na moc jest największe, a produkcja energii z OZE relatywnie niska, do systemu muszą wkraczać (poza węglowymi) również jednostki gazowe – i to one kształtują cenę, bo paliwo do nich jest obecnie ekstremalnie drogie. W ten sposób cała giełda staje się niejako „zakładnikiem" ceny gazu. To odbija się negatywnie na kontraktach.

Na polskiej gospodarce ciążą też unijne uprawnienia do emisji (czyli tzw. EUA), a raczej: ich wysoka cena, która w ostatnich miesiącach stała się tematem wielu kontrowersji. Szereg ekspertów wskazuje, że gwałtowny wzrost notowań tych papierów wartościowych to efekt spekulacji wynikającej z dopuszczenia do kupna uprawnień podmiotów, które nie muszą ich umarzać. 

W założeniu, system ETS miał pełnić rolę stymulującą i wspomagającą transformację energetyczną. Z jednej strony był bodźcem finansowym napędzającym redukcję emisji: spółki działające w określonych sektorach (np. w energetyce) były zobligowane do wykupienia i umorzenia tylu uprawnień do emisji dwutlenku węgla, ile faktycznie emitowały – opłacało się zatem inwestować w bezemisyjne technologie produkcji energii. Z drugiej strony, ETS wspomagał wysiłki transformacyjne państw zasilając ich budżety środkami pochodzącymi ze sprzedaży uprawnień do emisji. Pieniądze te – zgodnie z unijną dyrektywą ETS – miały iść w co najmniej 50% na cele związane z transformacją energetyczną. 

Jednakże w praktyce system stał się dość dużym obciążeniem ze względu na niekontrolowany wzrost cen uprawnień. Od stycznia do grudnia 2021 roku notowania EUA skoczyły z ok. 30 euro za tonę dwutlenku węgla do poziomu ok. 90 euro za tonę. Uprawnienia utrzymywały się na tym poziomie do lutego 2022 roku, kiedy Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę. Następnie spadły na pewien czas, by już w wakacje wrócić na poprzednie pułapy. 

Wielu ekspertów uznało te fluktuacje za efekt spekulacji. Do zamkniętego pierwotnie obrotu uprawnieniami dopuszczono bowiem podmioty finansowe, pozbawione obowiązku umarzania EUA. Uprawnienia stały się zatem dość atrakcyjnym aktywem – wystarczyło ściągnąć z rynku dostatecznie dużą ich ilość, poczekać, aż ceny wzrosną, a następnie sprzedać je z zyskiem spółkom, które musiały je wykupić.

energetyka24.com