poniedziałek, 14 marca 2022


Na arenie wojny informacyjnej w ciągu ostatniej dekady nikt chyba nie wzbudzał większego strachu niż Władimir Putin.

Rosyjscy bojownicy informacji przez lata szaleli, hakując demokracje i ingerując w ponad 30 wyborów krajowych, od Węgier i Polski po brexit i wybory prezydenckie w USA w 2016 r. Rozpropagowali teorie spiskowe, od Qanon po kłamstwa na temat szczepionki przeciwko koronawirusowi i dostarczyli uzasadnienia dla rosyjskich działań wojskowych od Gruzji po Syrię.

Jednak, gdy nadszedł czas na jedną z najbardziej ambitnych i najważniejszych operacji Putina – inwazję na Ukrainę – Rosja zawiodła zarówno w kwestii planu szybkiego zajęcia Kijowa, jak i w kwestii informacyjnej.

A stawka nie mogła być wyższa. O ile siły Putina mogą militarnie przeważyć szalę na swoją korzyść, wysyłając więcej rakiet, czołgów i wojska, o tyle nie mają takiej możliwości po stronie wojny informacyjnej. Wbrew twierdzeniom, że jest jeszcze za wcześnie, by o tym mówić, Ukraina nie tylko wygrywa bitwę o serca i umysły w sieci, ale już ją wygrała. A teraz dla Rosji jest już za późno na zmianę narracji.

To, w jaki sposób Ukrainie udało się tak skutecznie pokonać rzekomych rosyjskich mistrzów wojny informacyjnej, jest kluczowe dla zrozumienia dotychczasowej sytuacji na Ukrainie i tego, co stanie się dalej.

Jest to również lekcja dla każdego innego kraju, polityka, korporacji czy aktywisty, jak wygrać to, co nazywamy #LikeWar, czyli hakowanie sieci społecznościowych nie złośliwym oprogramowaniem, ale skutecznym użyciem mediów społecznościowych jako broni służącej do zdobywania klików, polubień i udostępnień. (Zaproponujmy polską nazwę "wojna na lajki" – red.)

W świecie online nie ma jednej drogi do zwycięstwa, ale taktyką, która gwarantuje porażkę, jest rozpowszechnianie jednego komunikatu przez jednego posłańca. Zamiast tego należy "zalać strefę" mnóstwem komunikatów, napędzanych wirusowo przez stale rosnącą sieć odbiorców, którzy z celów stają się zwolennikami, a następnie współbojownikami.

(...)

W przeszłości to Rosja kierowała przebiegiem dyskusji, inicjując operacje w wybranym przez siebie czasie i w wybranym przez siebie kontekście.

Jej komunikaty trafiały do odbiorców bez żadnego odzewu, a jej fizyczne operacje często były zgodne z zaplanowanymi wcześniej incydentami i prowokacjami, wykorzystywanymi do uzasadnienia rosyjskich działań wojskowych, a także do zmylenia lokalnych i międzynarodowych obserwatorów co do tego, co dokładnie się dzieje.

Na przykład podczas ataku na Ukrainę w 2014 r., który poprzedził obecną wojnę, Rosja rozpowszechniała zmyślone historie o różnych okrucieństwach, takich jak ukrzyżowanie 3-letniego chłopca przez ukraińskich żołnierzy. Takie kłamstwa zostały wykorzystane zarówno do podsycania gniewu wśród rosyjskojęzycznych obywateli, jak i do usprawiedliwienia interwencji Rosji w celu zajęcia Krymu i utworzenia separatystycznych Donieckiej Republiki Ludowej i Ługańskiej Republiki Ludowej.

Tym razem przeciwnicy Rosji nie tylko nie zamierzali po fakcie obalać (debunkować) jej twierdzeń – co zwykle się nie udaje – ale opracowali strategię "uprzedzania" Rosji (po angielsku: pre-bunking).

Wielopłaszczyznowa sieć, zbudowana zarówno poprzez celowe planowanie, jak i nieformalną koordynację, obejmowała konta ukraińskich agend rządowych i poszczególnych liderów w mediach społecznościowych; konta agencji i przywódców z państw NATO, zwłaszcza z krajów bałtyckich i Wielkiej Brytanii. Włączyły się także instytucje administracji Bidena, łączące Pentagon, Departament Stanu i Wspólnotę Wywiadowczą.

Zostały one wsparte przez szeroką internetową koalicję działaczy demokratycznych i tropicieli OSINT (open-source intelligence, czyli wywiadu opartego na jawnych źródłach), którzy również włączyli się do akcji, aby uprzedzić Rosjan – wyprzedzić cel Putina, który chciał uzasadnić planowaną od dawna inwazję jako nadzwyczajną reakcję na rzekome ukraińskie występki i okrucieństwa.

Zamiast tego koalicja ta skrupulatnie dokumentowała i zapewniała wiedzę o trwającym już od miesięcy gromadzeniu sił przez Rosję. Robili to zarówno w sposób formalny, np. publikując zdjęcia satelitarne ogromnych rosyjskich sił zbrojnych, jak i osobisty, np. fotografując z bliska pociągi z rosyjskimi czołgami, gromadzącymi się w pobliżu granicy.

Oba te sposoby przyciągały uwagę na swój sposób, ukazując skalę i szczegółowość rosyjskich planów.

Kluczowe było również bezpośrednie demaskowanie różnych zaplanowanych przez Rosjan prowokacji w ostatnich dniach i godzinach przed atakiem.

(...)

Ogólnie rzecz biorąc, takie wcześniejsze ujawnianie prawdy ustawiło narrację na temat tego, co planowała Rosja – inwazję na mniejsze, suwerenne państwo – i odebrało Rosji możliwość mącenia wody i twierdzenia, że to ona była w jakiś sposób ofiarą lub ratownikiem.

onet.pl

Grzegorz Sroczyński: Co wiemy na dziś?

Jarosław Wolski: Że Rosjanie przegrali tę wojnę. Tymi siłami nie są już w stanie zrealizować głównego celu.  

Czyli jakiego?

Przyczyny rosyjskiego ataku są de facto dziewiętnastowieczne: o sile państwa decyduje wielkość terytorium, liczba ludności i zasoby naturalne. Wokół takiego zbioru pojęć obraca się ideologia Putina. On realizuje to, co całkiem otwarcie obiecał reszcie świata w Bukareszcie w 2008 roku, czyli próbuje przeprowadzić sanację imperium. Przy czym nie chodzi o odbudowę jakiegoś ZSRR 2.0, chodzi o prosty wielkoruski szowinizm i podbijanie krajów, które mają być włączone do Rosji.

Polski też?

Już nie. Rosja zawsze utożsamiała swój rozwój z ekspansją na terytoria ościenne, ale po rozpadzie ZSRR zasady się zmieniły. Teraz chodzi o zebranie wszystkich ziem, które łączy paradygmat cywilizacyjny: jedna kultura, jedna religia i jeden alfabet. Czyli tam, gdzie litery piszemy grażdanką, tam są nasi. I na podstawie tego klucza Rosjanie dobierają sobie ofiary. 

Atakują głównie „swoich"? 

Tak. I na swoich zrzucają bomby, jeśli tamci nie chcą się łączyć po dobroci. Tyle że Rosja właśnie przegrała i na razie imperium nie wskrzesi.

Przegrała? Bo?

Popełnili trzy błędy. Po pierwsze - nie docenili przeciwnika. Uważali, że armia ukraińska się rozbiegnie i nie będzie walczyć. Po drugie - źle oszacowali reakcję Zachodu, co jest naprawdę bardzo dziwne, bo Amerykanie i Brytyjczycy wyraźnie ostrzegali, jakie będą konsekwencje ataku. Najpierw Amerykanie zaczęli krzyczeć, że wiedzą, co Rosja chce zrobić, potem na Ukrainie wylądowali doradcy wojskowi i ruszyły potężne dostawy uzbrojenia, potem pojawiło się jeszcze więcej doradców, wreszcie amerykański wywiad spalił Putinowi cztery albo nawet pięć casus belli, ujawnili szykowane prowokacje. To wszystko zostało przez Putina bezmyślnie zlekceważone. 

Dlaczego?

Putin to nie jest jednoosobowa działalność. On i jego otoczenie w sposób ewidentny nie docenili reakcji Zachodu, ale powody tego błędu są niejasne. Do tego dochodzi błąd trzeci: zadziwiające przecenienie własnych możliwości, czyli siły armii rosyjskiej. Zajmuję się zawodowo analizowaniem rosyjskiego wojska i nie mieści mi się w głowie, że można tak totalnie ominąć w planowaniu operacji wojskowej jego wady i słabe punkty. Jakby nie mieli dostępu do rzetelnych danych na swój własny temat. 

Może nie mają?

Jednostki, które ruszyły na Kijów, to była militarna hałastra. Najgorsze, co mieli. I one w boju okazały się dokładnie takie, jak można było zakładać, czyli beznadziejne. Całą operację na północy Ukrainy prowadzono nieudolnie. Podręcznikowy przykład nieudolności. 

Co najbardziej?

Prawie wszystko. Mnie opadły ręce, kiedy się zorientowałem, że stosują cywilną łączność, ewentualnie mają w pojazdach jakieś radia z lat 70. Jak z taką beznadziejną łącznością można cokolwiek koordynować? Jeszcze rozumiem, że im nie wyszło lądowanie desantu w Hostomlu pod Kijowem, piloci nie mogli używać noktowizorów, desant przeprowadzili zatem nad ranem, okej, to się zdarza. Natomiast w ten wyłom w okolicach Kijowa skierowano absolutną hołotę, zbieraninę poborowych, którzy w dodatku byli umęczeni po poligonach. Taki poligon zimowy nie poprawia jakości wojska, on ją pogarsza. Jak ich tylko zobaczyłem - bo dość szybko trafili do ukraińskiej niewoli i zaczęły krążyć filmiki - zorientowałem się, że to dzieciaki. Dwa razy młodsi ode mnie. 

Niektórzy obdarci jak ze stereotypowych opowieści o rosyjskiej armii. 
Owszem.  

I dlaczego to tak wygląda?

To akurat proste. Awans w rosyjskiej armii to ogromny skok w hierarchii społecznej i w zarobkach. Oficer kontraktowy z kilkuletnim doświadczeniem zarabia w relacji do reszty zarobków tyle, ile u nas nieźle prosperujący informatyk. Cała reszta kraju poza dużymi ośrodkami klepie biedę, ale jeżeli jesteś specjalistą w armii, naprawdę zarabiasz niezłą kasę, możesz z tego utrzymać rodzinę na niezłym poziomie. 

To chyba dla jakości wojska dobrze?

Dobrze i niedobrze. Nie mają problemu z naborem specjalistów, ale jednocześnie przepaść w zarobkach żołnierzy jest taka, jak w kapitalistycznej korporacji. W efekcie każdy, kto ma choćby odrobinę pomyślunku i dwie ręce do pracy, zaraz ucieka w jakąś specjalizację: a to wojska rakietowe, a to okręty podwodne albo obrona przeciwlotnicza, krążą łapówki, żeby awansować do określonego rodzaju wojsk, bo za kołem polarnym dostajesz plus 70 procent, w wojskach rakietowych plus 50 procent itd. Tymczasem w piechocie, która jeździ BWP i stanowi główną siłę, zostają same spady, najgłupsi, albo ci, którym się noga powinęła i już na niczym im nie zależy. Taką strategią płacową Rosjanie zafundowali sobie na podstawowych stanowiskach w armii selekcję negatywną.

Zamiast zwykłych żołnierzy mają w armii samych specjalistów?

Tak. Żołnierzy kontraktowych trzymają na stanowiskach specjalistów, a wkładkę mięsną w bojowych wozach piechoty wypełniają poborowymi. Co roku starają się zagnać w kamasze około 230 tysięcy chłopaków. Duża liczba. Trafiają do czołgów, artylerii. Na wojnę w Ukrainie wysłano poborowych z zeszłej wiosny, niby przeszkolonych, ale to są dzieciaki. Na progu życia. I kompletnie nie wiedzą, o co chodzi, dlaczego tam są, ich motywacja jest zerowa. Na miejscu trafili na Ukraińców, którzy przeszli przez wojnę w Donbasie, są ostrzelani, kule im świstały nad głowami, motywację mają jak mało kto, no i nienawidzą Rosjan - bo teraz to już jest nienawiść. 

Rosyjscy dowódcy tego nie przewidzieli?

I wszyscy się głowią, jak to możliwe. W dodatku do ataku na Ukrainę rzucili siły mniejsze, niż miał przeciwnik, a to już totalne zaprzeczenie ich własnej doktryny wojennej. Ukraińcy mieli 240 tysięcy żołnierzy, ale od grudnia po cichu zwiększali siły, niektórzy pracownicy w Polsce dostawali karty poboru, albo dzwoniono do nich i namawiano: „Wracajcie, potrzebujemy ostrzelanych". I trwał wyjazd młodych mężczyzn z Polski do obrony przeciwlotniczej, obrony przeciwpancernej, do zakładów remontowych. Ukraińcy napompowali masę mięśniową do około 300 tysięcy żołnierzy jeszcze przed ogłoszeniem mobilizacji powszechnej. A Rosjanie rzucili się na nich zgrupowaniem dwustutysięcznym na siedmiu bardzo oddalonych od siebie kierunkach, czyli jeszcze dodatkowo rozproszyli te siły. 

To jest dziwne, bardzo dziwne czy totalnie niezrozumiałe?

To jest szokujące. Pierwsze wyjaśnienie może być takie, że dowodzą tam idioci, ale oni idiotów raczej nie trzymają w wojsku na stanowiskach dowódczych. Być może armia jest bardziej zmurszała i skorumpowana, niż wszyscy sądziliśmy, a raportowanie w górę całkowicie fikcyjne, więc sami uwierzyli w brednie, którymi wszystkich naokoło karmili, że mają wspaniałe supernowoczesne wojsko. Inne pasujące wyjaśnienie może być takie, że nastąpiła jakaś genialna dezinformacja ze strony Ukraińców, ktoś podsunął Rosjanom takie, a nie inne dane - zrobił to jakiś podwójny agent - i tamci sami weszli na tę gigantyczną minę. Ale wtedy mielibyśmy do czynienia z akcją wywiadowczą na poziomie operacji „Overlord", gdy hitlerowcy myśleli, że desant będzie w Norwegii, a był w Normandii. Coś tego kalibru. 

A jeśli nie?

No to ciężko to zrozumieć. Dla mnie - osoby, która zajmuje się od dawna obserwowaniem armii rosyjskiej - to nieprawdopodobne, bo działania Rosjan tylko na dwóch kierunkach są w miarę sensownie prowadzone: przy wyjściu z Krymu i w rejonie Donbasu. Tam idzie im zgodnie z planem, a ich armia pokazuje się od profesjonalnej strony. Cała reszta to jest blamaż już nie na miarę pierwszej wojny w Czeczenii, ale wojny zimowej radziecko-fińskiej. 

(...)

A co z Ukrainą?

Rosjanie zawsze prowadzą swoje operacje zbrojne wielowariantowo. Zakładają cel maksimum i do niego dążą, ale mają też scenariusze B i C, którymi w razie czego się zadowolą. Jeżeli w tej wojnie chodziło o zaanektowanie Ukrainy i zmianę rządu, to celem awaryjnym będzie powołanie jakiegoś kadłubka na wschodzie ze stolicą prawdopodobnie w Charkowie. Jeśli i to się nie uda, to mogą płynnie przejść do trzeciego wariantu, czyli poprzestać na wyrąbaniu korytarza z Krymu do Rostowa nad Donem, połączenia lądowego przez Mariupol. 

Który wariant jest najbardziej prawdopodobny?

Jeśli Ukraińcy utrzymają Charków aż do zawieszenia broni, które kiedyś przecież nastąpi, to Rosjanie zadowolą się korytarzem. To będzie oczywiście klęska, ale powiedzą, że od początku ich celem było połączenie Krymu z Rostowem. I lud rosyjski to kupi. 

Całej Ukrainy już nie wezmą?

Jak? Tymi siłami? Ze stratami, które szacuję na 40 procent? 

Ile?!

Spośród rosyjskich pojazdów aż 40 procent zostało wysadzonych w powietrze, spalonych lub uszkodzonych.

Tyle podają źródła ukraińskie?

Nie korzystam z nich, bo ich liczby trzeba dzielić co najmniej przez dwa. Poza liczbą zabitych i rannych żołnierzy rosyjskich, to podają mniej więcej poprawnie.

Ukraińcy bardzo ściemniają?

Jeśli chodzi o stronę propagandową tej wojny, to pokazują absolutne mistrzostwo świata. Mają od tego doradców z Zachodu, no i ważne są też zdolności Zełenskiego jako aktora. Kiedy spojrzymy na działania ukraińskiego OPS-u w 2014 roku - chodzi o tę część armii, która zajmuje się operacjami psychologiczno-specjalnymi - to one były tak samo toporne, jak u Rosjan, a teraz sytuacja całkowicie się zmieniła i widzimy majstersztyk. Jestem pewien, że to efekt działania doradców NATO-wskich, bo ukraińska kampania jest kompleksowa, ma budować wsparcie dla Ukraińców na Zachodzie, przedstawiać ich w określonym świetle, ukrywają konsekwentnie swoje straty, ukrywają blamaże. Pamiętasz słynną kolumnę rosyjską w Kijowie, która dojechała do ZOO?

Pamiętam. 

No więc to nie byli Rosjanie, tylko ukraińska kolumna zaopatrzeniowa, którą sami sobie wystrzelali, bo rozdali cywilom broń, cywile mieli słabe dowodzenie, zbyt chętne naciskali na spust i w bratobójczym ogniu zginęło 60 żołnierzy. Tyle że nikt o tym nie wie. To, co widzisz po stronie Ukrainy, jest dobrze przygotowanym przekazem propagandowym, wszystkie elementy się spinają, codzienne zdjęcia bohaterów z granatnikami przeciwpancernymi, a w tym samym czasie Ukraińcy tracą dziesiątki czołgów. 

Zdjęcia porzuconego sprzętu rosyjskiego to fejk? Prawda?

Prawda. Skończyło się paliwo, no to uciekli. Czasem przykryli sprzęt gałęziami, czasem zostawili na środku drogi. Na poziomie medialnym manipulacją jest to, że nie widać rozwalonego sprzętu ukraińskiego, który jest błyskawicznie cenzurowany. 

Dlaczego Rosjanie go nie pokazują?

Istnieją strony rosyjskie, gdzie masz pełno rozwalonych czołgów ukraińskich i martwych żołnierzy. Tylko to nie jest przez rosyjskie media wykorzystywane propagandowo, bo przecież obowiązuje narracja, że to nie żadna wojna, tylko mała operacja specjalna. 

Ważne, że obie strony bardzo się pilnują, żeby nie było rozwalania jeńców. Niekoniecznie z powodów humanitarnych. 

A jakich?

Jeśli żołnierze drugiej strony wiedzą, że jeńcy mają szansę przeżyć i są dobrze traktowani, to się chętniej poddają. Na to grają mocno Ukraińcy, dlatego pokazują żołnierzy rosyjskich dzwoniących do domu, pokazują, że ich karmią i nie biją, a jeśli to się zdarza, to nie wypływa. Do Rosjan dociera przekaz, że mają wybór: albo na polu walki zginąć, albo się poddać i przeżyć w obozie jenieckim. Bardzo mądre działanie. Podobnie jak akcja dzwonienia do matek jeńców, bo to bomba wrzucona w rosyjskie społeczeństwo: skoro z mediów oficjalnych się niczego nie dowiedzą, to dowiadują się pocztą pantoflową. Amerykanie tak samo robili w Iraku, widać wprawną rękę.

Czy Rosjanie mogą coś jeszcze zrobić, żeby opanować Ukrainę? 

Musieliby ogłosić powszechną mobilizację, czyli powołać rezerwistów i wyciągnąć te wszystkie swoje naftalinowe dywizje. Bo mają zachomikowanych dwadzieścia dywizji ze sprzętem z lat 70. i 80., tylko trzeba by je sformować. To potęga. Przestarzała, ale jednak. Problem w tym, że to nie polega tylko na powołaniu dziadków-rezerwistów, przewiezieniu wyposażenia, trzeba tych ludzi de facto przeszkolić na nowo. Wartość rezerwisty po pięciu latach jest bliska zeru. On nic nie umie. 

Ile to by trwało?

Jeżeli robiliby to w stylu bardzo sowieckim, to trzy miesiące, a jeżeli chcieliby to zrobić w miarę sensownie, to pięć do sześciu miesięcy. Co automatycznie przeciąga walkę do lata. Tu trzeba dodać, że część jednostek zaczęli mobilizować po cichu jeszcze przed wybuchem wojny i cztery rosyjskie brygady niebawem wejdą na Ukrainę. Mogą namieszać, bo Ukraińcy też już robią bokami i są zmęczeni.

Istnieje jeszcze wariant atomowy, ale to sobie pominiemy na razie. 

Dlaczego pominiemy?

Bo nie sądzę, żeby do tego doszło. 

W necie pełno takich wpisów: wybiorą jedno miasto na Ukrainie i spuszcza mały ładunek jądrowy.
Miasto? Po co? Celem takiego ataku byłyby wojska. Broń jądrowa o małej sile do tego służy, żeby fizycznie zniszczyć żołnierzy, a nie bombardować miasta, bo to militarnie bez sensu.

Ale do tego nie dojdzie. 

Dlaczego?

Najbardziej prawdopodobny wariant jest taki, że Rosjanie zrealizują jakiś mniejszy cel i usiądą do stołu rokowań. A Ukraińcy będą na tyle wyczerpani wojną, że się zgodzą coś oddać. Zresztą Zełenski co pewien czas wypuszcza balony próbne. Wydaje mi się, że będzie jeszcze jedna duża ofensywa Rosjan albo Ukraińców, próba przesilenia w jednym z ważnych miejsc za pomocą świeżych sił, potem nastąpi pat i wreszcie obie strony się dogadają. Rosjanie będą udawać, że od początku im chodziło o jakąś niewielką zdobycz oraz „zniszczenie groźnych instalacji amerykańskich".

Czy to wszystko może eskalować w wojnę Rosja-NATO?

Czy NATO miałoby siły na taką wojnę? Owszem. Byłoby w stanie bardzo prosto wybić Rosjanom z głowy rojenia o zwycięskim konflikcie konwencjonalnym. Przewaga NATO w powietrzu jest przerażająca, również w wojskach lądowych NATO ma przewagę. Już sam przerzut kilku brygad ze Stanów do Polski uniemożliwiałby Rosjanom lądową ofensywę nie tylko u nas, lecz także w krajach nadbałtyckich, zwłaszcza w sytuacji, kiedy czołówka armii rosyjskiej jest wykrwawiona. Pozostaje problem broni atomowej. I to jest karta przetargowa Putina.

No i?

NATO stara się postępować w taki sposób, żeby bezpośrednio nie prowokować Rosjan i moim zdaniem to jest mądre. Zdrowy rozsądek, a nie romantyzm czy inne emocje. 

(...)

Ale co byś powiedział Polakom, którzy się przestraszyli i stanęli w kolejkach do biur paszportowych? W tych kolejkach słychać: „Następna będzie Polska". Nie będzie?

Rosja nie ma na to sił. Strasznie boleję, że przez ostatnie lata tyle było straszenia Polaków, grania na naszych lękach, na naszym bólu historycznym i powtarzania, że „znowu będziemy sami", bo NATO jest słabe, bo artykuł piąty nie zadziała itd. Część polityków prawicy grała w tę grę, ale też część środowisk paranaukowych, bo geopolityki nie uważam za naukę. Kupa pięknych karier medialnych wyrosła na wmawianiu Polakom, że oto będzie kolejna Jałta, kolejny Poczdam, zaraz tu wejdą Rosjanie. Zobacz, jak ta cała narracja się teraz posypała. NATO działało aktywnie jeszcze przed wybuchem tej wojny. W dodatku działało na terytorium kraju, który nawet nie jest członkiem Sojuszu! Pomoc dla Ukrainy okazała się gigantyczna, bezpośredni udział w wojnie jest tylko niewielki krok dalej. Mamy największy kryzys w historii istnienia Sojuszu i jesteśmy świadkami tego, że NATO się sprawdza. Również militarnie. Więc jeśli pytasz, co powiedziałbym tym ludziom w kolejce po paszporty, to że mogą się czuć bezpieczni tak długo, jak długo Polska jest w NATO.

(...)

To coś nam grozi?

Najgorsze właśnie nam przestało grozić, a mianowicie marginalizacja Polski w ramach NATO, wyrwanie polski ze struktur europejskich. To już minęło. Po najeździe Putina na Ukrainę tego już nie ma. Putin tak zjednoczył Zachód w trzy dni, jak przez 30 lat się wcześniej nie udało. To, co powiem, jest bardzo niezręczne, kiedy na Ukrainie pod bombami giną ludzie, ale moim zdaniem będziemy tylko odcinać kupony. 

Jak to?

Pierwsza korzyść dla Polski to wzmocniona obecność NATO. Druga, że na Zachodzie przez długi czas - 15 lat co najmniej - nikt nie uwierzy w zapewnienia Rosjan, że się ucywilizowali. Wszyscy będą im patrzeć na ręce. Zanim armia rosyjska dojdzie do formy po tym, co ją spotkało na Ukrainie, to minie od ośmiu do 10 lat. Jednostki powietrzno-desantowe, lotnictwo, piechota muszą wyleczyć rany. Do 2030 roku mamy więc z grubsza spokój. Jeżeli w dodatku niezależne silne państwo ukraińskie obroni się i pozostanie na mapie - cała pula dla nas.

(...)

A co z Rosją? Równia pochyła?

Przez ostatnich kilkanaście lat widzieliśmy konsekwentnie realizowany plan przywrócenia Rosji mocarstwowości, odbudowy imperium, apogeum tego procesu nastąpiło latem zeszłego roku, kiedy Białoruś wpadła w ręce Putina po nieudanej kolorowej rewolucji. A jednak mimo zwasalizowania Łukaszenka nie zdecydował o wysłaniu białoruskich wojsk na front ukraiński, co namieszało potwornie, bo to była rzecz, która mogła w pewnym momencie przeważyć szalę. I zobacz, jak ten cały imperialny plan Putina zaczyna się walić jak domek z kart, bo jeśli Ukraina mu nie wyjdzie, to wzrośnie też autonomia Białorusi. Łukaszenka przecież wyciągnie z tego wszystkiego po swojemu wnioski. Czyli Rosjanie wracają do punktu wyjścia, ponieśli gigantyczne straty, wydali wielkie pieniądze i nie zyskali nic.

To co czeka Rosję? Powrót do rozumu?

Musiałoby tam nastąpić przewartościowanie zarówno wśród elit, jak i wśród kontrelit, czyli tych, którzy mogliby się stać elitami władzy. A jeżeli poczytasz i posłuchasz głównych rosyjskich opozycjonistów na czele z Nawalnym, to są takimi samymi wielkoruskimi szowinistami jak Putin, tylko znajdują się w Gułagu, a nie w pałacach kremlowskich. Zamiana byłaby korzystna dla Zachodu na jakiś czas, aż resentymenty by odżyły. Jestem tu pesymistą i uważam, że niezależnie od przetasowań na szczycie władzy kurs neoimperialny Rosji zostanie utrzymany, bo taka jest logika funkcjonowania tego państwa, logika zaboru, podboju, dominowania nad sąsiadami, zawsze Rosja tak funkcjonowała. 

gazeta.pl

Eksperci oceniają, że Kreml poczynił błędne założenia dotyczące woli walki i zdolności obronnych Ukrainy. Do takiej złej analizy oraz kłopotów w czasie inwazji mogła doprowadzić korupcja – twierdzi Polina Beliakova z Centrum Studiów Strategicznych z Uniwersytetu Tuftsa w USA.

W pierwszych dniach wojny pojawiały się doniesienia, że część rosyjskich żołnierzy dostała racje żywnościowe przeterminowane od 2015 roku. Według Beliakovej większość firm dostarczających jedzenie dla rosyjskiego wojska jest związana ze znanym jako „kucharz Putina” biznesmenem Jewgienijem Prigożynem, kojarzonym również z finansowaniem „farmy trolli” oraz Grupą Wagnera. Opozycjonista Aleksiej Nawalny zarzucał firmom Prigożyna oszustwa na państwowych przetargach obronnych, w wyniku czego miały zawrzeć kontrakty warte setki milionów dolarów. Tymczasem o jedzeniu i zakwaterowaniu żołnierzy w Rosji mówi się, że są gorsze niż w tamtejszych więzieniach – pisze autorka artykułu.

Analityczka podaje też przykład z 2012 roku, gdy rosyjski koncern zbrojeniowy dostał 26 milionów dolarów na rozwój systemu przechwytywania pocisków. Badania nigdy się jednak nie zaczęły, a koncern zawarł fałszywe kontrakty z firmami – krzakami, z których część zarejestrowana była pod adresami publicznych szaletów w obwodzie samarskim.

Korupcja jest też obecna na szczeblu politycznym, gdzie wpływa na głównych urzędników wojskowych prezydenta Władimira Putina. Niedawne dochodzenia wykazały, że majątki wysokiej rangi przedstawicieli resortu obrony są nieproporcjonalne do ich zarobków, co sugeruje korupcję – pisze Beliakova.

Opływający w zbytki urzędnicy są z kolei mniej chętni do przekazywania rosyjskiemu przywódcy opinii mogących go rozczarować, bo boją się odcięcia od korupcyjnej sitwy. W przypadku Ukrainy oznaczałoby to poinformowanie Putina, że kraj, który zamierza najechać, będzie się bronił, a jego mieszkańcy nie chcą być częścią „świata rosyjskiego” i powitają agresorów koktajlami Mołotowa, a nie chlebem i solą – ocenia ekspertka.

belsat.eu

W trzecim tygodniu wojny z Ukrainą Rosja stoi przed poważnym problemem. Jej pozornie niewyczerpane zasoby wojskowe zaczęły się kurczyć z powodu dużej liczby ofiar. Dotyczy to zarówno ludzi, jak i sprzętu. Ponadto stało się jasne, że 200 tys. żołnierzy skoncentrowanych na początku wojny na granicy ukraińskiej to stanowczo za mało, by złamać ukraiński opór.

Rosyjskiemu dowództwu nie jest łatwo uzupełnić straty w sprzęcie, ale jest to mimo wszystko łatwiejsze niż uzupełnianie zasobów ludzkich walczących jednostek. Problemy z doborem wykwalifikowanej kadry dowódców armii pojawiły się na krótko przed rozpoczęciem wojny. W armii nie było wystarczającej liczby dorosłych mężczyzn pełniących służbę na podstawie kontraktu, a cała wieloletnia reforma mająca na celu stworzenie „wysoce mobilnej profesjonalnej armii” okazała się fikcją na pokaz. Stąd masowe przymuszanie poborowych do podpisania umów, które umożliwiały wysyłanie ich na front.

Jednak teraz potrzeba jeszcze więcej żołnierzy, ponieważ rośnie liczba ofiar, komunikacja jest utrudniona, a logistyka staje się coraz bardziej skomplikowana. Rosyjskich żołnierzy wciąż czeka atak na wiele dużych miast ukraińskich, w tym na metropolie zamieszkałe przez miliony ludzi.

8 marca badacze z organizacji Conflict Intelligence Team (CIT) poinformowali, że przez Białoruś w kierunku granicy z Ukrainą przemieszczają się koleją nowe jednostki wojskowe i sprzęt. Pociągi jechały z rosyjskiego obwodu pskowskiego, gdzie stacjonuje 104 Pułk Desantowo-Szturmowy 76 Dywizji Desantowo-Szturmowej Gwardii.

– Wcześniej obserwowaliśmy już przerzucanie jednostek tej dywizji na granicę z Ukrainą, ale najwyraźniej w bazach w obwodzie pskowskim pozostały jakieś rezerwy, które teraz są przerzucane, by pomóc rozgromionym jednostkom rosyjskim – informuje CIT.

Odnotowano również przeniesienie na Ukrainę rosyjskich jednostek sił pokojowych z Górskiego Karabachu. Na tle ogólnego słabego stanu armii rosyjskiej oddziały te można określić jako elitarne. Fakt, że Moskwa osłabia ugrupowanie w niestabilnym politycznie regionie Karabachu, świadczy o tym, jak poważne są obecne problemy militarne na Ukrainie.

Eksperci wojskowi zwracają uwagę, że przed wojną w pobliżu granicy z Ukrainą skoncentrowanych było 120-125 batalionowych grup taktycznych armii rosyjskiej, co stanowi ok. 70 proc. dostępnych 168 grup.

– Rosja jest więc teoretycznie w stanie, bez ogłaszania mobilizacji, przerzucić na Ukrainę jeszcze około 40 takich jednostek, choć istnieją uzasadnione wątpliwości co do przygotowania bojowego tych rezerw – twierdzą analitycy CIT.

Okazuje się jednak, że 40 dodatkowych batalionowych grup taktycznych nie wystarczy do kontynuowania ofensywy na głównych kierunkach. To najprawdopodobniej dlatego Władimir Putin zaczął mówić o „ochotnikach z Bliskiego Wschodu”, którym trzeba „pomóc przedostać się do strefy działań wojennych”. Dodatkowo minister obrony Rosji Siergiej Szojgu w rozmowie z Putinem doprecyzował, że mowa jest o „ogromnej liczbie zgłoszeń z różnych krajów” – aż 16 tys. osób z Bliskiego Wschodu jest gotowych wyruszyć do walki na Ukrainie.

Tymi „ochotnikami” są żołnierze syryjskich służb bezpieczeństwa oraz bojownicy lokalnych prorządowych formacji paramilitarnych. Są to więc zwolennicy reżimu Baszara al-Asada, którego dzięki interwencji rosyjskiej w 2015 roku nie udało się obalić i który od tego czasu pozostaje w całkowitej zależności od Moskwy.

Kontrolowany przez rosyjskie ministerstwo obrony kanał telewizyjny Zwiezda pokazał materiał, na którym siły bezpieczeństwa Asada wymachują rosyjskimi flagami. Wyrażają gotowość wyjazdu na Ukrainę „do walki z nazistami”. Na mundurach tych żołnierzy widnieją insygnia Syryjskiej Gwardii Republikańskiej, elitarnej jednostki reżimu Asada.

W rzeczywistości wszystkie struktury władzy reżimu syryjskiego od dawna cieszą się złą sławą, nie tylko ze względu na brutalność wobec własnego narodu, ale także ze względu na bardzo niską skuteczność bojową. Główną siłą uderzeniową w walce z rebeliantami i islamistami nie było syryjskie wojsko, lecz rosyjskie siły powietrzne, najemne oddziały z grupy Wagnera, jednostki Hezbollahu i irańskie grupy zastępcze (tzw. proxy) z Korpusu Strażników Rewolucji.

Werbowanie „ochotników”, którzy mają być wysłani na Ukrainę, odbywa się także wśród członków proasadowskich bojówek co najmniej od początku marca. Listy są sporządzane w miastach Tartus, Latakia, Daraa, al-Suwaida, w prowincji Hama i na przedmieściach Damaszku. Portal Kommiersant, cytując arabską gazetę Al-Sharq Al-Awsat, pisze, że przywódcy wspierających Asada bojówek i przedstawiciele syryjskiej wspólnoty chrześcijańskiej lojalnej wobec reżimu w Damaszku organizują w pośpiechu „wydarzenia dla poparcia Rosji” i werbują podczas nich bojowników. Komendanci polowi otrzymują wynagrodzenie za każdego rekruta.

Innym przejawem desperackiego poszukiwania zasobów ludzkich jest nowa kampania werbowania bojowników w środowisku rosyjskich najemników.

Agenci różnych grup najemniczych rekrutowali żołnierzy na „misje w Donbasie” pod koniec 2021 roku, ale wielu najemników nie było zadowolonych z wynagrodzenia i niejasnego sformułowania zadań. Niektórzy, przyzwyczajeni do łatwych pieniędzy podczas misji afrykańskich, nie chcieli w ogóle walczyć z regularną armią ukraińską, przewidując, że te walki mogą być cięższe, a skala ofiar dużo większa.

Obecnie najemnicy są ściągani na Ukrainę jeszcze aktywniej. Jak podaje BBC, rekruterzy znieśli ograniczenia, które istniały wcześniej w grupie Wagnera. Ani zadłużenie, ani brak paszportu zagranicznego, ani brak zaświadczenia o niekaralności nie stanowią już przeszkody. Podczas gdy w 2021 roku w grupie Wagnera obowiązywał zakaz zatrudniania mieszkańców samozwańczych republik, a nawet Krymu, teraz te zastrzeżenia zostały usunięte. Rekruterzy obiecują, że rozwiążą problemy nawet tych byłych „wagnerowców”, którzy zostali wcześniej usunięci z grup najemniczych za wszelkie wykroczenia i naruszenia. W rzeczywistości po prostu „biorą wszystkich”.

Jednak eksperci, którzy badają działania grup najemnych, zauważają, że sponsorzy grupy Wagnera nie chcą tak naprawdę pomóc rosyjskiemu Ministerstwu Obrony. Obecna kampania rekrutacyjna to tylko zbieranie „mięsa armatniego”, którego nie szkoda spalić w ogniu ukraińskiej wojny. A kluczowe jednostki „kadrowe” grupy Wagnera na razie nadal pracują w Afryce – czyli tam, gdzie powinni być według podpisanych kontraktów.

belsat.eu

David Kaye, były specjalny sprawozdawca ONZ ds. wolności słowa, cytowany przez Defense One podkreśla, że przekaz Kremla przestał dorównywać fali obrazów, filmów i innych materiałów pokazujących prawdziwą sytuację w Ukrainie. A tam rozgrywa się brutalna wojna, w której celem są cywile.

Jego zdaniem to wszystko, przy dużym udziale mediów społecznościowych i wysiłków prezydenta Wołodymyra Zełenskiego, pomaga odizolować Rosję i Putina na poziomie międzynarodowym.

Taki stan rzeczy jest efektem silnej presji strony ukrańskiej, jaką udało się wywrzeć na inne państwa oraz podmioty prywatne, w tym koncerny. Cennym orężem w tej walce na polu informacyjnym były, są i będą smartfony, tablety i komputery. To dzięki nim użytkownicy z całego świata mogą śledzić sytuację w Ukrainie.

Jak ważne jest dla Rosji posiadanie przewagi w infosferze pokazują chociażby działania z 2014 roku i później, kiedy to Kreml podjął decyzję o rozpoczęciu kampanii hybrydowej i aneksji Krymu. Wówczas Moskwa umiejętnie posługiwała się taktyką informacyjną, aby oddziaływać na społeczność międzynarodową i powstrzymać ją od stanowczych ruchów w odpowiedzi na agresję.

„(Rosjanie – red.) Byli pionierami w operacjach psychologicznych, masowych kampaniach dezinformacyjnych i powtarzających się zaprzeczeń, co w 2014 roku sprawiło, że udaremniono szybką reakcję społeczności międzynarodowej na ich działania” – tłumaczył Emerson T. Brooking, współautor „Like War”, w trakcie wydarzenia Atlantic Council Digital Forensics Lab.

Tu pojawia się pytanie: dlaczego tym razem Kremlowi się nie udało? Zdaniem eksperta, to efekt skali operacji militarnej wymierzonej w Ukrainę, a także wcześniejszych mobilizacji sił przy granicy z tym państwem. Lampka alarmowa na Zachodzie zapaliła się i Moskwie nie udało się zmanipulować rządów innych państw.

Istotnym elementem były także wysiłki Stanów Zjednoczonych, które głośno alarmowały o planach Kremla. Przykładowo, Amerykanie otwarcie mówili o rosyjskich planach dotyczących operacji fałszywej flagi, zanim jeszcze zostały one zrealizowane. Waszyngton nieustannie dążył do tego, aby zjednoczyć sojuszników i partnerów w obliczu zagrożenia.

Kreml jednak nie zmienił swojej taktyki i próbował dementować pojawiające się informacje, wyśmiewać zachodnie służby wywiadu oraz prowadzić retorykę, że Ukraińcy dopuszczają się mordów, wręcz ludobójstwa, w okupowanej przez Rosję części Donbasu. Bezskutecznie.

Do siania dezinformacji Rosja wykorzystywała krajowe media, jak np. RT czy Sputnik. Jednak zostały one zablokowane na zachodnich platformach, co sprawiło, że machina propagandowa Kremla znacząco ucierpiała. Dodatkowo, media społecznościowe usuwają fake newsy i blokują konta, propagujące nieprawdziwe treści. Powstają także inicjatywy, których zadaniem jest weryfikacja dezinformacji. Umożliwiają też zgłaszanie określonych materiałów jako fejków. W Polsce mamy np. inicjatywę „Zgłoś trolla”.

Problemem Putina jest także działalność grup haktywistycznych i cyberprzestępczych przeciwko Rosji. Podejmują one kroki nie tylko po to, aby zakłócić działanie infrastruktury rządowej (np. witryn internetowych) czy kradzieży danych (z m.in. Moskiewskiego Instytutu Bezpieczeństwa Jądrowego), ale także rozpowszechniać wewnątrz Rosji prawdziwe materiały dotyczące sytuacji w Ukrainie. W tym celu włamano się do stacji telewizyjnych i puszczano obywatelom sceny, ukazujące brutalny obraz wojny, wywołanej decyzją Putina.

Sytuacja wewnątrz Rosji nie jest taka, jaką prawdopodobnie zakładał sobie prezydent tego kraju. Co jakiś czas słyszymy o protestach na ulicach miast. Tłumy wzywają władze na Kremlu do zatrzymania agresji wobec Ukrainy i zakończenia wojny. W reakcji aparat państwowy uruchomił siły bezpieczeństwa, które przeprowadzają operacje rozbijania protestów poprzez masowe aresztowania.

Widząc co się dzieje w kraju, Moskwa podjęła decyzję o zamknięciu głównych zachodnich mediów społecznościowych (m.in. Facebook i Twitter), aby ograniczyć obywatelom dostęp do treści udostępnianych przez użytkowników tych platform. Władzy zależy na tym, aby odciąć Rosjan od informacji na temat sytuacji w Ukrainie i karmić ich wyłącznie państwową propagandą.

Cytowana przez Defense One Nika Aleksejeva, badaczka Atlantic Council, zajmująca się krajami bałtyckimi, wskazała, że Kreml intensyfikuje swoje wewnętrzne działania w infosferze. Chodzi o m.in. zwiększenie czasu antenowego dla programów typu talk-show, poruszających tematykę Ukrainy. Putin w ten sposób chce wpłynąć na percepcję wojny wśród obywateli, ponieważ jest świadomy, że nie udało mu się osiągnąć celów w tym obszarze na poziomie międzynarodowym.

Dodatkowo, rosyjski rząd stworzył silny instrument prawny, który ma pomóc w realizacji zamiarów Kremla. Mowa tu o ustawie, która została przyjęta w piątek, 4 marca br. Zgodnie z nowym prawem za rozpowszechnianie „fałszywych informacji” na temat wojska lub wojny na Ukrainie grozi do 15 lat więzienia. Przepisy mają być dodatkowym kagańcem na usta obywateli, którzy sprzeciwiają się władzy i skutecznie zniechęcić ich do działania przeciwko Putinowi.

cyberdefence24.pl

Bayer podjął decyzję o wstrzymaniu wszelkiej działalności gospodarczej w Rosji i na Białorusi. Postanowił zawiesić "wszelkie działania reklamowe i inne działania promocyjne". Ponadto spółka "wstrzyma na czas nieokreślony projekty inwestycji kapitałowych i nie będzie podejmować jakichkolwiek przedsięwzięć biznesowych".

Spółka podkreśliła, że zapewni "stały dostęp do produktów zdrowotnych i rolnych". Ponadto poinformowała, że w sezonie wegetacyjnym 2022 przekazała już rolnikom w Rosji niezbędne środki produkcji rolnej, aby zmniejszyć dodatkową presję na światowy system żywnościowy". Dodała, że będzie uważnie monitorować sytuację polityczną, a decyzje dotyczące dostaw na rok 2023 i kolejne lata podejmie w późniejszym terminie. Zastrzeżono, że decyzje takie będą zależeć od tego, "czy Rosja zaprzestanie niesprowokowanych ataków na Ukrainę i powróci na drogę międzynarodowej dyplomacji i pokoju".

Firma odniosła się do presji dotyczącej wstrzymania dostaw wszystkich jej produktów do Rosji i do Białorusi: "rozumiemy te obawy, gdyż wojna budzi moralne i etyczne wątpliwości każdej firmy". "Odebranie ludności cywilnej dostępu do niezbędnych produktów medycznych i rolnych - takich jak leków przeciwnowotworowych i kardiologicznych, produktów zdrowotnych dla kobiet w ciąży i dzieci oraz nasion do uprawy żywności - spowodowałoby jedynie zwielokrotnienie trwającego żniwa wojny" - napisano w stanowisku spółki.

(...)

"Zaopatrując rolników na całym świecie, chcemy wspierać ochronę łańcuchów dostaw żywności przed dalszymi zakłóceniami i pomóc w zapobieganiu temu, co może stać się bezprecedensowym kryzysem żywnościowym" - zauważono.

Przedsiębiorstwo wyjaśniło, że jego "nasiona i środki produkcji rolnej są gotowe do sezonu sadzenia dla rolników w Ukrainie". Bayer "ma nadzieję, że ukraińscy rolnicy będą w stanie zabezpieczyć zbiory w 2022 r.". "Jesteśmy gotowi udzielić im wsparcia, ponieważ czas na sadzenie kończy się już za kilka tygodni" - dodano.

bankier.pl

To absurdalne spotkanie przejdzie do historii. Na trzy dni przed inwazją na Ukrainę Władimir Putin posadził członków swojej Rady Bezpieczeństwa Narodowego na krzesłach niczym uczniów w ogromnej sali na Kremlu. On sam siedział na mównicy z surową miną.

Jeszcze nigdy nie było tak oczywiste, jak bardzo prezydent Rosji jest ponad wszystkimi. Szef Służby Wywiadu Zagranicznego SWR Siergiej Naryszkin jąkał się jak uczeń, podobnie jak wysłannik Putina na Ukrainę Dmitrij Sobak. Starali się odgadnąć, co chciałby usłyszeć ich szef, który czasem upominał i demaskował ich z lodowatą ostrością, a czasem z uśmiechem pełnym lekceważenia.

Czy chodziło o uznanie niepodległości prorosyjskich republik we wschodniej Ukrainie, czy o ich aneksję? Najbliżsi powiernicy Putina oczywiście o tym nie wiedzieli. W końcu, jak wiemy, nie doszło do żadnego z tych wydarzeń, ale Putin rozpoczął pierwszą poważną wojnę napastniczą w Europie od 1945 roku.

Kto wiedział wcześniej, że taktyka Putina doprowadzi do realizacji tak radykalnego planu? Odpowiedź na to pytanie określi, jak lojalne wobec wojny jest otoczenie Putina. I jaka będzie pozycja prezydenta, jeśli wojna okaże się katastrofą.

Rosja odcina się od świata zewnętrznego. To jeszcze bardziej utrudnia dojrzenie, co się dzieje w i tak już osłoniętym wnętrzu Kremla. Ale w systemie putinowskim jest jeszcze kilku dziennikarzy śledczych, którzy wciąż mają kontakty w najwyższych sferach. Ich badania z ostatnich tygodni pozwalają zajrzeć do centrum władzy.

Z ich badań wynika, że prawdopodobnie tylko niewielki krąg osób wiedział, że Putin planuje inwazję. Minister obrony Siergiej Szojgu, szef Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Walerij Gierasimow oraz czołowi funkcjonariusze kontrwywiadu. Nawet szef gabinetu prezydenta, Anton Waino, nie wiedział, co się dzieje.

Jedną z najlepiej poinformowanych dziennikarek śledczych w kraju jest Farida Rustamova. Pracowała dla rosyjskiego serwisu BBC i kilku renomowanych mediów niepaństwowych w tym kraju. Po inwazji na Ukrainę ona również opuściła Rosję, ale udało jej się porozmawiać z wieloma informatorami.

Wszystkie źródła w rządzie zapewniały ją - pisze Rustamowa - że przed 24 lutego uważały, iż Putin tylko eskaluje sytuację, aby mieć większy wpływ na Zachód. "Nikt nie kibicuje wojnie. Wielu uważa, że to błąd" - cytuje Rustamowa źródło zbliżone do Kremla.

(...)

Wielu urzędników wysokiego szczebla jest oburzonych i myśli o rezygnacji - cytuje "Meduza" głos zbliżony do rządu. "Od początku wojny nie doszło jednak do rezygnacji osób na wysokich stanowiskach. Rezygnacja byłaby w tej chwili postrzegana jako próba ucieczki. I za to by cię rozstrzelali". Według innej osoby zbliżonej do rządu: "Nikt nie przewidział takiej sytuacji. Przygotowywaliśmy się na różne scenariusze warunków skrajnych, ale nie na takim poziomie. Spodziewaliśmy się stosunkowo łagodnych sankcji".

Do 24 lutego obowiązywały już sankcje wobec Rosji, ale ci, którzy zasiadali za politycznymi i biznesowymi sterami w Rosji, nadal mogli robić karierę i czerpać realne korzyści ze swojej pracy. "Wszyscy oni potrafili udowodnić swoje zalety w kraju i za granicą" - cytuje źródło "Meduza". "Szef Sberbanku, German Gref, był dumny ze swojego sukcesu; jego bank odnosił sukcesy na skalę światową. A mer Moskwy Siergiej Sobianin uczynił ze stolicy światową metropolię. To wszystko skończyło się wraz z inwazją" - powiedział. "Teraz już nikt nie będzie mógł odnosić sukcesów w kraju" - cytuje "Meduza". "Dla świata poza Rosją jest to obecnie nawet zupełnie nie do pomyślenia. Bez względu na to, co zrobimy, życie będzie coraz gorsze".

Natomiast publiczna krytyka ze strony środowiska biznesowego należy do rzadkości. Michaił Fridman, jeden z najbogatszych Rosjan i szef koncernu Alfa, potępił wojnę Putina w liście do swoich pracowników. Krytyczne słowa od innych liderów biznesowych są tylko słyszane. Na przykład Andriej Kostin, szef rosyjskiego banku państwowego VTB "jest w żałobie" - dziennikarka śledcza Rustamova cytuje bliskiego współpracownika kierownika. "Budował bank przez 20 lat, a teraz wszystko idzie na marne z powodu czegoś tak głupiego".

Szczególne poruszenie wywołał list od pracownika rosyjskiego wywiadu krajowego FSB, który zwykle bardzo dobrze poinformowany rosyjski dziennikarz Władimir Osechkin opublikował na znanym portalu śledczym Gulagu.net. Serwis śledczy "Bellingcat" przekazał list dwóm osobom z FSB, które uważają, że jest on autentyczny.

Człowiek z FSB pisze tam: "Najważniejsze jest to, że nikt nie wiedział, że będzie taka wojna. Ukrywali to przed wszystkimi". Prawdą jest, że przeprowadzono kalkulacje, czy Rosja jest przygotowana na sankcje w najgorszym przypadku. Jednocześnie jednak zapewniali, że taki scenariusz nigdy się nie wydarzy.

Wtedy jednak zastosowano najgorszy scenariusz. "Dlatego właśnie całkowicie spieprzyliśmy sprawę (...). Nie mamy środków zaradczych na te sankcje. (...) Nikt nie wiedział, że będzie taka wojna, więc nikt nie przygotował się na takie sankcje" - pisze człowiek FSB.

Szefowa banku centralnego Elwira Nabiullina, według doniesień kilku niezależnych mediów, od tygodni przygotowywała środki przeciwko sankcjom wspólnie z premierem Michaiłem Miszustinem i jego zastępcą Andriejem Biełuzowem. Jak donosi znana dziennikarka biznesowa Julia Latynina, która musiała opuścić Rosję pięć lat temu z powodu gróźb, ale nadal ma dobre kontakty, Nabiullina poczuła się zdradzona po inwazji Putina na Ukrainę i dwukrotnie proponowała swoją rezygnację - ale za każdym razem spotkała się z odmową.

Szok jest oczywiście głęboki także w rosyjskim parlamencie. Na kilka dni przed pamiętnym posiedzeniem Rady Bezpieczeństwa Narodowego na Kremlu Duma przyjęła uchwałę wzywającą Władimira Putina do uznania wschodnioukraińskich republik separatystycznych. Mało kto jednak spodziewał się, że utoruje to drogę do inwazji na wielką skalę. Tylko nieliczni posłowie mówią o tym otwarcie.

"Kiedy głosowałem za uznaniem, głosowałem za pokojem, a nie za wojną" - powiedział Michaił Matwiejew, wiceprzewodniczący Komitetu Polityki Regionalnej z drugiej najsilniejszej frakcji - komunistycznej KPRF. Dziennikarka śledcza Rustamowa cytuje deputowanego Dumy, który nie chciał podać swojego nazwiska. "Nikt nie przypuszczał, że będzie to bezpośrednio dotyczyć ataku na Kijów" - mówi. "Na początku myślisz, że to wszystko jest szaloną podróbką, ale potem widzisz, że oni naprawdę to robią".

"Nie wiem, kto wpadł na pomysł ukraińskiego blitzkriegu" - pisze w swoim liście pracownik FSB. "Gdybyśmy otrzymali informacje na ten temat, zostalibyśmy ostrzeżeni, że trzeba wiele zweryfikować. Teraz jesteśmy po szyję w gównie i nie wiemy, co robić" - pisze. "Teraz potrzebujemy tylko, żeby jakiś pieprzony doradca przekonał naszych przywódców do rozpoczęcia konfliktu z Europą w celu złagodzenia sankcji (...). Co się stanie, jeśli Zachód odmówi? Nie chcę wykluczyć, że wślizgniemy się w prawdziwy konflikt międzynarodowy, jak Hitler w 1939 r. Wtedy Z na naszych pojazdach wojskowych będzie porównywane do swastyki".

onet.pl

O Patruszewie w Moskwie krążą legendy. Przede wszystkim dlatego, że ten były KGB-owski funkcjonariusz nie lubi wylewać za kołnierz. – Nie zna innego zachowania – mówi osoba z jego otoczenia w rozmowie z Catherine Belton, brytyjską dziennikarką śledczą, autorką wydanej właśnie w Polsce książki "Ludzie Putina".

– Po prostu inaczej nie potrafi. Przychodzi na jakieś zebranie i zaczyna tak: "No dobra, sku***ny, co tym razem żeście spier***ili?" – dodaje informator. Jak twierdzi Catherine Belton, to właśnie Patruszew stoi za imperialistycznymi zakusami Władimira Putina.

– To dość prosty facet, człowiek radziecki starej szkoły – zaznacza w rozmowie z Belton osoba blisko współpracująca z Patruszewem. I dodaje: – Patruszew chce powrotu Związku Radzieckiego, ale w wersji kapitalistycznej. Postrzega kapitalizm jako broń, drogę do odrodzenia rosyjskiego imperium". Te wizje twardogłowego i bezkompromisowego polityka, to woda na młyn Władimira Putina.

Patruszew jest jednym z najbliższych współpracowników Putina na Kremlu. I nadal wywiera na niego ogromny wpływ.

70-letni Patruszew jest uważany za "jastrzębia wśród jastrzębi". Putin zna go od lat 70., z czasów ich wspólnej pracy w KGB w Leningradzie i od tego czasu utrzymują ze sobą bliskie stosunki.

onet.pl