piątek, 20 września 2024



Jakub Wiech: Czy można powiedzieć, że na powodzie w południowej Polsce wpłynęła obecna zmiana klimatu?

Dr Sebastian Szklarek, Europejskie Regionalne Centrum Ekohydrologii Polskiej Akademii Nauk, autor bloga Świat Wody: Tak, są już pierwsze analizy pokazujące, że to zjawisko zostało wzmocnione o ok. 20% przez zmianę klimatu. Chodzi tu przede wszystkim o różnicę ciśnień, które wygenerował niż genueński oraz o opady, które przyniósł. Gdyby nie obecna zmiana klimatu, to źródło tych powodzi – czyli intensywny opad deszczu w krótkim czasie – byłby mniejszy.

Czy ta powódź nie psuje narracji o suszy, którą widzieliśmy w mediach tydzień temu?

Nie, wręcz przeciwnie, te narracje mają dużo wspólnych elementów, tylko nie wszyscy je dostrzegają. Susza bierze się stąd, że przez dłuższy czas nie pada. Nie pada, bo powietrze jest cieplejsze i zanim para wodna zamieni się w opad, to ciepłe powietrze dłużej się nią nasyca. I kiedy już do opadu dojdzie, to spada w krótkim czasie duża ilość wody, które potem nie jest zatrzymywana w krajobrazie. I wtedy mamy bardzo szybki powrót do stanu suszy. W ten sposób powodzie i susze współgrają ze sobą.

Jak się bronić przed takimi zjawiskami?

Adaptacja staje się coraz trudniejsza. Z modeli meteorologicznych i klimatycznych wynika, że takie zjawiska będą się intensyfikować, ale nikt nie potrafi powiedzieć, jak bardzo zintensyfikuje się pojedyncze zjawisko. Mamy tu więc wciąż pewne niepewności, jeśli chodzi o finalny wymiar takich wydarzeń, jak np. deszcze nawalne. Natomiast warto zauważyć, że np. modele Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej trafnie przewidziały skalę opadów.

Nawiasem: jak dalekosiężne mamy te modele?

Wiarygodne modele i prognozy mamy na trzy dni do przodu. Niemniej, wracając do pytania o obronę, to mówiąc o powodzi długofalowo stoimy przed koniecznością opuszczenia terenów zalewowych. Tu leży clou problemu. Gdyby nie zabudowa w terenach zalewowych, to nie mówilibyśmy o powodzi. Natomiast jeśli ludność nie będzie się chciała przenieść z tych miejsc, to trzeba będzie myśleć o rozwiązaniach ochronnych, np. jeśli chodzi o stolarkę okienną czy szandory. Tymczasem nadal walczymy archaicznymi metodami, czyli workami z piaskiem.

Nie da się tego załatwić zbiornikami, takimi jak w Raciborzu?

Wszystko zależy od lokalizacji. Do każdego przypadku trzeba podejść indywidualnie. Zbiornik Racibórz Dolny ma pewne zadanie – przechwytywać wodę idącą z Czech i chronić miasta wzdłuż Odry. Ale np. w Kotlinie Kłodzkiej nie ma miejsca na taki zbiornik. Tam mamy naturalne trudne uwarunkowania dotyczące biegu rzek w postaci np. sporych spadków i słabo przepuszczalnych utworów skalnych. A każda w miarę płaska przestrzeń zajęta jest zabudową, bo na niej łatwiej się wybudować niż na stoku.

Skoro są „naturalne trudne warunki”, to może faktycznie niepotrzebna nam renaturalizacja rzek?

W tym sporze żadna ze stron nie ma całkowitej racji. Każda rozpatruje problem zerojedynkowo, a tymczasem powinniśmy szukać palety rozwiązań, które będą względem siebie komplementarne. One i tak by pewnie nie wyeliminowały powodzi, ale ograniczałyby skutki tego wezbrania. Natomiast powtórzę: kluczowe jest usunięcie się z terenów zalewowych.

A czy te tereny zalewowe mogą się rozprzestrzenić w miarę postępów zmiany klimatu?

Raczej nie, a jeśli już, to nieznacznie.

energetyka24.com


Ustępujący sekretarz generalny podzielił się swoimi radami na przyszłość. Podkreślił, że sojusznicy muszą być gotowi płacić cenę za pokój. Aby zrealizować wszystkie założone przez nich cele w ramach NATO, kraje członkowskie muszą zacząć wydawać na obronność znacząco więcej niż ustalony pułap 2 proc. PKB.

"Im więcej pieniędzy, im silniejsza nasza obrona, im skuteczniejsze nasze odstraszanie, tym większe nasze bezpieczeństwo" - podkreślił.

Druga lekcja, jaka zdaniem Norwega płynie z najbliższej przeszłości, mówi o tym, że "wolność jest bardziej istotna niż wolny handel". Przypomniał, że część sojuszników była kiedyś przekonana, iż kupowanie rosyjskiego gazu jest wyłącznie kwestią handlową. "To było błędem. Rosja używa gazu jako środka przymusu, by powstrzymać nas przed wspieraniem Ukrainy. Nie możemy popełnić tego samego błędu z Chinami" - mówił sekretarz generalny NATO, wskazując na metale ziem rzadkich i przejmowanie kontroli nad infrastrukturą krytyczną przez Pekin.

Jednocześnie, jak podkreślił, bezpieczeństwo nie może być wymówką do wprowadzania środków protekcjonistycznych wobec przyjaciół i sojuszników. "Wręcz przeciwnie, im bardziej ograniczymy handel z potencjalnymi przeciwnikami, tym ważniejsze jest utrzymanie otwartych stosunków gospodarczych między sojusznikami. Bariery i cła między naszymi krajami zwiększą koszty, obniżą jakość i stłumią innowacyjność" - powiedział.

Zdaniem Norwega trzecia lekcja, jaka płynie z czasu jego kadencji, mówi o tym, że siła militarna jest warunkiem wstępnym dialogu.

"Wiem to z czasów, gdy byłem premierem Norwegii. Musimy rozmawiać z naszymi sąsiadami jakkolwiek trudne by to było. Ale dialog działa tylko wtedy, gdy jest wspierany przez silną obronę. Widać to wyraźnie na Ukrainie. Dając Ukrainie więcej broni, możemy sprawić, że Putin zrozumie, że nie może dostać tego, czego chce, siłą" - powiedział.

W jego opinii siła militarna ma swoje granice i jest to czwarta lekcja. "Widzieliśmy to wyraźnie w Afganistanie. Po atakach terrorystycznych 11 września słuszne było, by udać się do Afganistanu. Nasza interwencja wojskowa miała jasny mandat ONZ i otrzymała szerokie poparcie polityczne w całym Sojuszu. Zniszczyliśmy Al-Kaidę i zapobiegliśmy temu, by Afganistan stał się bezpieczną przystanią dla międzynarodowych terrorystów. Więc nasza misja nie poszła na marne i oddaję hołd wszystkim tym, którzy złożyli najwyższą ofiarę" - podkreślił.

Dodał, że misja w Afganistanie trwała jednak za długo. "Kiedy przybyłem do NATO w 2014 r., plan zakładał zakończenie naszej obecności wojskowej za kilka lat i przejście do partnerstwa politycznego. Ale siedem lat później nadal byliśmy tam z tysiącami żołnierzy. To, co zaczęło się jako ukierunkowana operacja antyterrorystyczna, stało się misją budowania narodu na dużą skalę" - podkreślił.

Jak powiedział, fakt, że rząd afgański i siły bezpieczeństwa upadły tak szybko, pokazał, dlaczego słusznie było wyjechać.

"To, co powinno być stabilną i silną strukturą państwa, okazało się domkiem z kart. Nie było powodu, aby sądzić, że pozostanie przez kolejne dwadzieścia lat dałoby inny wynik. Tak więc wyciągnięta lekcja jest taka, że cel każdej przyszłej operacji wojskowej poza terytorium NATO musi być jasno określony i musi uczciwie określać, co możemy, a czego nie możemy osiągnąć" - wyjaśnił.

Piąta lekcja - jak mówił ostatnia i najważniejsza - mówi o tym, że Zachód nigdy nie może traktować więzi między Europą a Ameryką Północną jako czegoś oczywistego.

"NATO nie jest wyryte w kamieniu. Jest wynikiem świadomych wyborów i woli politycznej. Słyszeliśmy głosy po obu stronach Atlantyku wzywające Amerykę i Europę do rozstania się. Skupianie się na krótkowzrocznych interesach narodowych zamiast długoterminowej współpracy nie wyjdzie nam na dobre. Izolacjonizm nie zapewni nikomu bezpieczeństwa. Żyjemy w świecie wzajemnych powiązań. Wyzwania w dziedzinie bezpieczeństwa są zbyt duże, a konkurencja zbyt zacięta, aby jakikolwiek kraj mógł działać sam. Inwestowanie w stosunki transatlantyckie to jedyna zwycięska droga naprzód" - podkreślił.

Jak powiedział, Europejczycy muszą zrozumieć, że bez NATO nie ma bezpieczeństwa w Europie. "Bez Turcji na południu, Norwegii na północy oraz Stanów Zjednoczonych, Kanady i Wielkiej Brytanii na zachodzie nie sposób wyobrazić sobie bezpieczeństwa kontynentu europejskiego. Sojusz transatlantycki dobrze służył Europie, torując drogę do ściślejszej integracji europejskiej i rozprzestrzeniania demokracji i wolności w Europie Środkowej i Wschodniej. To lekcja historii, którą Europejczycy muszą zapamiętać" - powiedział.

PAP


Czy wnioski z wojny w Ukrainie mogą być także pomocne dla sił morskich NATO na Bałtyku? Jakie są priorytetowe zadania sił morskich Sojuszu w tym regionie i w jaki sposób powinny być one realizowane?

- NATO jest sojuszem obronnym. Dlatego priorytetowe zadania na Bałtyku to odstraszanie. Do tego NATO potrzebuje wiarygodności i intencjonalności. Ale oczywiście musi być również gotowe do pokonania przeciwnika, a nie tylko odstraszania.

Rozumiem, że to wybieganie w przyszłość, ale skoro wywołał pan temat, to zapytam: co jest potrzebne, by Rosjan w tym rejonie pokonać?

- NATO potrzebowałoby do tego wielu zdolności i przewagi we wszystkich domenach: na lądzie, na wodzie, w powietrzu, cyberprzestrzeni oraz w przestrzeni kosmicznej. Ale w szczególności, w tym, co określa się mianem kolejnej, szóstej domeny. To potencjał przemysłowy.

NATO musi zatem dysponować wystarczającymi możliwościami  przemysłowymi, aby tworzyć i utrzymywać aktywność w regionie Morza Bałtyckiego. Widzieliśmy to już na lądzie, zwłaszcza w przypadku amunicji artyleryjskiej.

Czy którejś z tych domen nadałby pan szczególny priorytet?

- Jako marynarz priorytetu upatruję w działaniach morskich, szczególnie w posiadaniu zdolności podwodnych. W mojej ocenie konieczne jest posiadanie zarówno jednostek podwodnych ze zdolnościami do "projekcji siły" na lądzie - wyposażonych w pociski manewrujące do ataków lądowych, jak i nawodnych, które byłyby w stanie chronić siły NATO "na wodzie".

(...)

Co - w pana ocenie - jest największym zagrożeniem na Bałtyku?

- Odpowiedź będzie prosta: Rosjanie. Po przystąpieniu Finlandii i Szwecji do NATO niektórzy widzą w Morzu Bałtyckim coś, co nazywają "morzem NATO". To błąd. Z "morzem NATO" mielibyśmy do czynienia, gdyby nie działali i nie operowali na nim Rosjanie.

I w ten sposób wracamy do sposobu, w jakim chcemy to osiągnąć, czyli m.in. posiadać okręty podwodne i zdolności zwalczania wrogich jednostek. Trzeba zastopować rosyjską aktywność na Bałtyku, mając zarówno fregaty "Miecznik", jak i rozwijając zdolności podwodne w ramach programu "Orka". Wbrew pozorom, łatwiej zablokować Rosjan, posiadając zdolności obronne podwodne niż tylko nawodne.

wnp.pl


Zachodni wojskowi dokonują podobnych ocen. Rosji brakuje siły roboczej, amunicji i sprzętu wojskowego do przeprowadzenia dużej ofensywy na Ukrainie: jeśli Moskwa chce odwrócić losy frontu, ogromne straty będą musiały zostać zrekompensowane mobilizacją i zakupem dodatkowej broni od innych krajów, powiedział dziennikarzom pod koniec maja wysoki rangą urzędnik NATO. — Niedostatecznie obsadzone, niedoświadczone jednostki otrzymują rozkazy posuwania się naprzód, by osiągać nierealistyczne cele — opisał rosyjską taktykę bojową.

onet.pl


Ackermann przypomina, że dzień, w którym nadano wywiad, czyli 17 września, był 85. rocznicą ataku Armii Czerwonej na Polskę, a okupacja Polski nastąpiła po podpisanym we wrześniu 1939 roku pakcie Ribbentrop-Mołotow. Ten ostatni regulował niemieckie i sowieckie "strefy wpływów".

"Redakcja postanowiła dać rosyjskiemu przedstawicielowi 20 minut, aby przybliżył on niemieckojęzycznej publiczności w dużej mierze w sposób niekwestionowany perspektywę Władimira Putina" – pisze "FAZ". "Fakt, że Deutschlandfunk, jako nadawca publiczny, wyemitował wywiad — prawdopodobnie nieświadomie — 17 września, a dziennikarz, pomimo przygotowania i wysiłków, aby zadać krytyczne pytania, ani razu nie nazwał wielu kłamstw ambasadora po imieniu, pokazuje dwa ogólne spostrzeżenia na temat obecności przeszłości w niemieckim postrzeganiu Europy Wschodniej" — czytamy.

Ackermann zauważa, że "istnieje historyczna mistrzowska narracja", której Związek Radziecki używał do uzasadnienia ataku na sąsiednie państwa i której Rosja używa dziś ponownie, aby uzasadnić swój atak na Ukrainę.

We wrześniu 1939 roku miała to być pomoc dla ograniczonych w swoich prawach białoruskich i ukraińskich mieszkańców wschodnich województw Rzeczypospolitej Polskiej. Kilka tygodni później Związek Radziecki zorganizował zgromadzenia ludowe, aby przedstawić aneksję okupowanych terytoriów jako wolę ludu. Dokładnie taki scenariusz zastosowała Moskwa na Krymie w 2014 roku.

"Dziesięć lat później Deutschlandfunk oddaje do dyspozycji za darmo czas antenowy, aby odgrzać stary propagandowy wątek o rosyjskojęzycznej ludności Ukrainy, której Rosja musi pomóc". O tym, że od czasu tej "hojnej" pomocy zburzono tysiące domów przy pomocy rosyjskich bomb, dronów i pocisków manewrujących – nie pada w wywiadzie ani słowo – krytykuje autor "FAZ". Nieśmiały ton dziennikarza przeprowadzającego wywiad z ambasadorem dziesięć lat po rozpoczęciu rosyjskiej wojny przeciwko Ukrainie "wskazuje na wciąż bezgraniczny niemiecki respekt dla Rosji" – uważa Ackermann.

Wywiad w niemieckim radiu publicznym dał ambasadorowi Rosji możliwość publicznego zakwestionowania historycznego charakteru Ukrainy, podczas gdy państwo rosyjskie przemocą uniemożliwia ukraińskiemu społeczeństwu odbudowę kraju na zasadzie samostanowienia. "Zamiast zapewniać ochronę, Rosja codziennie zabija Ukraińców, niszcząc domy, elektrownie, szpitale i obiekty kulturalne. Respekt niemieckiego dziennikarza dla wypowiedzi Siergieja J. Nieczajewa odpowiada szacunkowi okazywanemu przez dużą część niemieckiego społeczeństwa dla zapowiedzi Władimira Putina" – czytamy.

Rosyjski dyplomata narzuca swoje warunki, upokarza dziennikarza Deutschlandfunku, który podejmuje kilka ostrożnych prób wskazania na negatywne dla Federacji Rosyjskiej konsekwencje wojny – zauważa "FAZ". "Tak powstaje komora rezonansowa dla szeptów z Moskwy, która właśnie ten respekt i szacunek włącza do swoich strategicznych rozważań".

onet.pl/Dw-world.de