czwartek, 27 lutego 2025



PAP FakeHunter: Czym obecne negocjacje miałyby się różnić od tych prowadzonych w 2014 roku w Mińsku na Białorusi?

Peter Doran: Przy stole negocjacyjnym nie będzie Francji i Niemiec i jest także szansa, że obecne rozmowy nie będą obarczone wadą z Mińska, czyli brakiem gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy na wypadek złamania przez Rosję porozumień. Wówczas powtarzał się wciąż ten sam cykl: zawierano porozumienie, obie strony przestawały do siebie strzelać, po czym Rosjanie ostrzeliwali nagle Ukraińców, ci odpowiadali, a Rosjanie biegli do europejskich negocjatorów skarżąc się złamanie przez Kijów porozumienia. I cały proces zaczynał się od nowa, a wszystko dlatego, że nie przewidziano żadnej kary za zerwanie umowy. Tym razem będzie inaczej.

PAP FakeHunter: Czy właśnie tego, że Rosja nie dotrzymuje żadnych porozumień, nie należy się obawiać i tym razem?

PD: Prezydent Zełenski powiedział, że Putin jest kłamcą i nie można mu ufać, bo złamał każde podpisane z Ukrainą porozumienie. To prawda, jednak Trump liczy na to, albo wręcz stawia na to, że porozumienia ustalonego z nim Putin nie odważy się złamać. Jednak jeśli Putin zlekceważy całą tę dobrą wolę, którą Trump wkłada w negocjacje, nie skończy się to dla niego dobrze.

PAP FakeHunter: Jaki plan ma prezydent USA?

PD: Zaczynając ten proces Trump założył, że Putin bardziej chce pokoju niż wojny. Trzeba więc doprowadzić do tego, żeby Putin nie miał wręcz innego wyboru tylko pokój. Jak dotąd rozmawialiśmy o samych negocjacjach, o tym, z czego będzie musiała zrezygnować Ukraina, a z czego Rosja, żeby osiągnąć pokój, ale jest też jeszcze inna strona tego procesu. Wspominał o tym wielokrotnie doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Mike Waltz, jeszcze zanim wszedł do nowej administracji. Gen. Keith Kellog, który ma poprowadzić rozmowy jest podobnego zdania. W ich opinii trzeba zwiększyć presję ekonomiczną na Rosję. Nałożenie twardszych sankcji na Rosję sprawi, że prowadzenie wojny będzie dla niej jeszcze bardziej bolesne i Putin nie będzie miał innego wyboru tylko zgodzić się na porozumienie na proponowanych warunkach.

PAP FakeHunter: O jakiego rodzaju presji mówimy?

PD: Rosja jest gospodarczo osłabiona, dlatego Putin obawia się dokręcenia śruby zachodnich sankcji. Możemy nałożyć dodatkowe sankcje na zachodnie instytucje finansowe ułatwiające Rosji prowadzenie handlu, także na chińskie banki, które to robią. Można także zwiększyć dostawy broni na Ukrainę i pokazać, że Trump mówi poważnie.

PAP FakeHunter: A jeśli Putin wcale nie chce pokoju i jest gotów poświęcić dobro obywateli swojego kraju i dalej prowadzić tę kosztowną wojnę?

PD: Myślę, że Putin na razie testuje prezydenta Trumpa, żeby zobaczyć, ile może od niego uzyskać. Jeśli jednak przekona się na własnej skórze, że za robienie uników i próby manipulowania procesem pokojowym są przewidziane bolesne kary, jest szansa na pozytywny przebieg negocjacji. Oczywiście ja też mam obawy, podobnie jak Polacy, czy wiele innych narodów w Europie, że Putin w rzeczywistości nie chce trwałego pokoju i jedynie sprawdza dokąd może się posunąć i czy coś może od Trumpa wytargować. Zresztą myślę, że Putin ma także przygotowane niespodzianki negocjacyjne, coś w rodzaju „trujących pigułek” (z ang. poison pills, zapisy, które mają zapobiec wrogiemu przejęciu spółki przez zniechęcenie do transakcji) Pojawi się więc jakiś zaporowy warunek, niemal uniemożliwiający dogadanie się, po to, żeby sprawdzić, czy Trump zgodzi się na kiepskie porozumienie, czy może jednak w ogóle zrezygnuje z rozmów. Właśnie dlatego potrzebna jest presja ekonomiczna na Rosję, niezależnie od negocjacji, żeby Putin wiedział, że to w jego interesie leży zawarcie pokoju.

PAP FakeHunter: Wiemy jakie warunki stawia Putin: nie chce Ukrainy w NATO, najchętniej widziałby Polskę i kraje Bałtyckie poza sojuszem, a czego chce prezydent Trump?

PD: Myślę, że prezydent myśli o tym, żeby zapisać się w historii. W czasie swojego inauguracyjnego wystąpienia wyraźnie powiedział, że chce być zapamiętany jako twórca pokoju. Tymczasem europejscy komentatorzy postrzegają go zbyt często jako biznesmena, koncentrującego się na sztuce zawierania transakcji. Pewnie często taki bywa, ale akurat w przypadku Ukrainy, a także Bliskiego Wschodu, chce by świat go zapamiętał jako polityka, który zaprowadził pokój tam, gdzie inni zawiedli. To jest jego cel. To wielkie wyzwanie ale wydaje się, że Trump jest gotów poświęcić całą drugą kadencję, żeby ten cel osiągnąć.

PAP FakeHunter: W jaki sposób prezydent Trump zamierza uzyskać gwarancje suwerenności Ukrainy?

PD: Odpowiedź na to pytanie jest następująca: musimy mieć znaczące siły wielonarodowe na Ukrainie, na wypadek kiedy (i jeśli) Rosja złamie porozumienie. Wtedy efekty ewentualnego zerwania ustaleń odczuje nie tylko Ukraina, ale także inne kraje Europy. Europejskie oddziały na Ukrainie odstraszałyby Rosję przed ponownym atakiem. Myślę, że o takiej strategii mówimy – osiągnięcia pokoju przez zademonstrowanie siły (po ang. peace through strength).

PAP FakeHunter: Gwarancją pokoju, którym chce się zapisać w historii prezydent Trump byłaby obecność europejskich wojsk na Ukrainie?

PD: Tak. To byłaby 100-procentowa gwarancja.

PAP


Czy w tym szaleństwie jest metoda? Czy ukłon w stronę Rosji może być próbą powtórzenia strategii prezydenta USA Richarda Nixona polegającej na zerwaniu sojuszu między komunistycznymi Chinami a Związkiem Radzieckim? Wiemy, że Trump ma obsesję na punkcie Chin, a sami Rosjanie mają dobry powód, by obawiać się chińskiej dominacji. Jeśli poświęcenie części Ukrainy pozwoliłoby Trumpowi zadać cios jego bete noire [fr. złemu duchowi], z pewnością skorzystałby z okazji.

Ale ten nixonowski manewr raczej się nie powiedzie, chyba że Trump zaangażuje do tego Europę, a to wydaje się mało prawdopodobne. Sparaliżowana strachem od czasu pełnej inwazji Rosji na Ukrainę na początku 2022 r., Europa zapomniała, że może powiedzieć "nie". Administracja Trumpa wyrwała jednak europejskich przywódców ze snu. Teraz dokonują inwentaryzacji swoich mocnych stron i analizują swoje opcje. Ukraina nie stoi jeszcze pod ścianą. Przy zwiększonym wsparciu ze strony Europy, jej zaprawione w bojach, wysoce innowacyjne wojsko może nadal opierać się agresji Rosji.

Co więcej, administracja Trumpa nie zrobiła jeszcze zbyt wiele poza samym mówieniem. Skupia się obecnie na froncie wewnętrznym, gdzie jest zajęta patroszeniem własnego potencjału państwowego poprzez masowe zwolnienia. Wojna Trumpa ze służbą cywilną — przypuszczalnie preludium do zainstalowania ekipy lojalistów politycznych — nieuchronnie będzie kosztować Amerykę pieniądze i zmniejszy jego zdolność do realizacji jego programu politycznego.

Unia Europejska ze swojej strony nie powinna reagować tradycyjnym poszukiwaniem jedności. Biorąc pod uwagę partie rządzące na Węgrzech, Słowacji i w innych krajach, nie jest to ani możliwe, ani konieczne. Lepszą strategią jest zbudowanie koalicji chętnych państw członkowskich UE i innych krajów, które Trump bezsensownie alienuje, takich jak Kanada, Wielka Brytania i Korea Południowa.

Wydaje się, że to właśnie ma na myśli prezydent Francji Emmanuel Macron, sądząc po jego ostatnich wypowiedziach. Wiele z jego wcześniejszych ostrzeżeń właśnie się spełnia. Pozostaje on jednym z nielicznych przywódców, obok brytyjskiego premiera Keira Starmera, który nie wyklucza wysłania wojsk do Ukrainy lub jej okolic. A nie zapominajmy, że zarówno Francja, jak i Wielka Brytania dysponują bronią nuklearną.

(...)

Sądząc po lawinie ostatnich wystąpień i oświadczeń republikańskich urzędników, można by pomyśleć, że w rzeczywistości istnieją dwie partie republikańskie. Z jednej strony jest stara partia, która zawsze dążyła do zwiększenia wydatków na obronność, wzmocnienia sojuszy wojskowych USA i konfrontacji z autokratami, takimi jak prezydent Rosji Władimir Putin. Z drugiej strony jest partia ruchu MAGA Trumpa, która wydaje się wierzyć, że wielkość narodowa wymaga demontażu /starego wg MAGA - red./ państwa amerykańskiego i porzucenia /nieefektywnych wg MAGA - red./ długotrwałych sojuszy, a wszystko to uzasadnione jest prymitywną retoryką "krwi i ziemi" oraz teoriami spiskowymi.

Chociaż wydaje się, że cały świat zmienił się z dnia na dzień, rzeczywistość jest taka, że tak naprawdę nic się jeszcze nie wydarzyło. Gdyby tylko Europejczycy otworzyli oczy, zobaczyliby, że mają wszystkie zasoby, talent i narzędzia, których potrzebują, aby zabezpieczyć swoją suwerenność i przywrócić pokój i stabilność. Nie potrzebują zaproszenia do stołu. Powinni czerpać inspirację z Ukrainy, która w pojedynkę powstrzymała marsz agresji Rosji dzięki czystej sile woli.

onet.pl/Project Syndicate Sławomir Sierakowski


Prezydent Rosji Władimir Putin pośrednio uznał prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego za prawowitego prezydenta Ukrainy i przyszłego partnera negocjacyjnego Rosji, jednocześnie promując nową operację informacyjną, której celem jest destabilizacja ukraińskiego społeczeństwa i ukraińskiej armii od wewnątrz.  Putin udzielił wywiadu dziennikarzowi Kremla Pawłowi Zarubinowi 24 lutego, w którym Putin stwierdził, że „wybory na Ukrainie nie odbywają się pod pretekstem stanu wojennego” — pierwsze potwierdzenie Putina, że ​​ukraińskie prawo zabrania wyborów w czasie stanu wojennego. Putin twierdził, że Zełenski jest „toksyczny” dla ukraińskiego społeczeństwa i ukraińskiej armii i że Zełenski przegrałby wszelkie przyszłe wybory prezydenckie z innymi ukraińskimi przywódcami politycznymi i wojskowymi. Oświadczenia Putina są prawdopodobnie skierowane do ukraińskiej i rosyjskiej publiczności. Twierdzenia Putina, że ​​Zełenski jest niepopularny i szkodliwy dla Ukrainy, są próbami wbicia klina między prawowity rząd Ukrainy a ukraińską armią i ludnością. Putin wielokrotnie twierdził, że Zełenski nie jest prawowitym przywódcą Ukrainy po tym, jak Ukraina nie przeprowadziła wyborów w 2024 r. — zgodnie z ukraińskim prawem — w ramach rosyjskich wysiłków zmierzających do stwierdzenia, że ​​Rosja nie może negocjować z Zełenskim. Prezydent USA Donald Trump oświadczył, że Putin i Zełenski muszą rozpocząć negocjacje, a Putin prawdopodobnie zmienia swoją retorykę, aby wyjaśnić rosyjskiej publiczności swoją decyzję o podjęciu wszelkich przyszłych negocjacji z Zełenskim.  Putin i inni urzędnicy Kremla prawdopodobnie spróbują wykorzystać wszelkie niepowodzenia militarne Ukrainy lub różnice zdań wśród ukraińskich urzędników, aby zintensyfikować tę operację informacyjną i siać niezgodę na Ukrainie.

Putin próbował użyć nowego języka, aby ponownie zapakować wezwania do zmiany reżimu na Ukrainie, których domagał się od 2021 r. Putin oświadczył podczas wywiadu z Zarubinem, że Rosja „nie ma nic przeciwko” zachowaniu ukraińskiej państwowości, ale chce, aby Ukraina „przekształciła się w przyjazne państwo sąsiednie” i aby terytorium Ukrainy „nie było wykorzystywane jako trampolina do ataku na Rosję” w przyszłości. Wezwania Putina do „przekształcenia się” Ukrainy w „przyjazne” państwo pokazują, że Putin nadal wzywa do usunięcia demokratycznie wybranego rządu na Ukrainie i ustanowienia rządu prokremlowskiego. Kreml wcześniej używał cienko zawoalowanych wezwań do „denazyfikacji”, aby domagać się zmiany reżimu na Ukrainie, a Putin wydaje się używać nowego języka, aby wysuwać te same żądania. Putin domaga się zmiany reżimu na Ukrainie od lata 2021 r.

Putin zaproponował zawarcie umowy ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie rosyjskich minerałów ziem rzadkich jako część wysiłków zmierzających do przelicytowania Ukrainy w tej sprawie i nakłonienia Stanów Zjednoczonych do przyjęcia rosyjskich ofert środków ekonomicznych zamiast jakichkolwiek faktycznych ustępstw Rosji w sprawie Ukrainy. Putin oświadczył Zarubinowi 24 lutego, że Rosja ma „rząd wielkości” więcej materiałów ziem rzadkich niż Ukraina i stwierdził, że Rosja może współpracować zarówno z rządem USA, jak i amerykańskimi firmami w projektach inwestycji kapitałowych w materiały ziem rzadkich. Putin uwzględnił rezerwy mineralne zarówno w Rosji, jak i na okupowanej Ukrainie, próbując zaapelować do Stanów Zjednoczonych o inwestowanie w rosyjskie minerały ziem rzadkich. Putin zaproponował również zawarcie umów ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie dostaw rosyjskiego aluminium. Putin odbył spotkanie z wysokimi rangą urzędnikami Kremla 24 lutego, w szczególności na temat znaczenia dalszego rozwoju krajowego przemysłu minerałów ziem rzadkich w Rosji i uznał to za priorytetowe działanie. 

(...) Putin odpowiedział na pytanie Zarubina o ocenę Putina „żądań” Europejczyków dotyczących „prawa do głosowania w negocjacjach” na temat Ukrainy, stwierdzając, że „nie widzi tu niczego złego”. Następnie Putin stwierdził, że „prawdopodobnie nikt nie może niczego tutaj żądać, zwłaszcza od Rosji”, ale mogą próbować stawiać żądania komuś innemu — sygnalizując niechęć Rosji do pójścia na kompromis w przyszłych negocjacjach. Putin twierdził, że Moskwa szanuje stanowiska „przyjaciół” Rosji z BRICS i że „inne kraje mają prawo i mogą uczestniczyć” w dyskusjach na temat kwestii wojny i wysiłków na rzecz osiągnięcia pokoju. Putin szczególnie podkreślił swoją ostatnią rozmowę telefoniczną z prezydentem Chińskiej Republiki Ludowej (ChRL) Xi Jinpingiem i pochwalił wysiłki ChRL na rzecz omówienia pokoju na Ukrainie. ChRL i Brazylia — dwaj członkowie BRICS — przedstawili propozycje pokojowe dotyczące wojny na Ukrainie, które w dużej mierze faworyzowały Rosję, a Putin najwyraźniej przedstawia te państwa jako możliwych uczestników przyszłych negocjacji.

(...)

Zachodni urzędnicy nadal podkreślają skalę europejskiej pomocy wojskowej dla Ukrainy. The Wall Street Journal (WSJ), powołując się na europejskich urzędników, poinformował 25 lutego, że kraje Unii Europejskiej (UE), Wielka Brytania (UK) i Norwegia udzieliły Ukrainie pomocy wojskowej o wartości około 25 miliardów dolarów w 2024 r., co stanowi kwotę większą niż ta, którą Stany Zjednoczone wysłały Ukrainie w 2024 r. Nieokreślony zachodni urzędnik powiedział również WSJ, że Europa dostarcza około 25 procent sprzętu wojskowego Ukrainy, a Stany Zjednoczone dostarczają około 20 procent.

understandingwar.org


28 lutego w Waszyngtonie ma być prezydent Wołodymyr Zełenski, aby podpisać umowę o użytkowaniu ukraińskich złóż kopalin. Tymczasem 24 lutego w rozmowie z autorem telewizyjnego programu propagandowego „Moskwa. Kreml. Putin” rosyjski prezydent z firmowym cynicznym uśmieszkiem zadeklarował, że gotów jest współpracować z amerykańskimi partnerami przy zagospodarowaniu złóż w Rosji i na „nowych terytoriach” (tak rosyjska propaganda nazywa okupowane regiony Ukrainy – część obwodów donieckiego, ługańskiego, zaporoskiego i chersońskiego).

(...)

Zachęta Putina pod adresem amerykańskiego biznesu ma jeszcze jeden aspekt. Putin przez lata wbijał Rosjanom do głów, że gwarantuje nietykalność rodzimych surowców i ich obronę przed zakusami Zachodu (z USA na czele). A teraz deklaruje, że Trump może liczyć na dobry deal i wejście na rosyjskie złoża. Mistrzowska zmiana obuwia w biegu. Ale czego się nie robi dla zamydlenia oczu „amerykańskim partnerom”. 

Niemniej w środowisku Z-patriotów oświadczenie Putina o robieniu interesów z „Pindosją” (lekceważące określenie USA) zapanował niepokój. Sprzeciw przeciwko wspólnej eksploatacji bogactw naturalnych wypowiedział m.in. Artiom Żoga – specjalny przedstawiciel prezydenta na Uralu, a w przeszłości jeden z watażków „rosyjskiej wiosny” w Donbasie.

Żoga, który swego czasu dostąpił zaszczytu poproszenia Putina, aby ten wystartował ponownie w wyborach prezydenckich, jest człowiekiem w pełni oddanym wodzowi. W drużynie posłusznych putinistów krytyka pod adresem idola to rzecz bez precedensu. Do chórku niezadowolonych z projektu (na razie przecież pisanego palcem na wodzie) dołączył niespodziewanie patriarcha Cyryl, który nakazał modlitwy o to, aby Amerykanie nie przejęli rosyjskich złóż. I aby nie wywiedli w pole Putina. 

tygodnikpowszechny.pl


Rosja żąda, aby Ukraina oddała kilka dużych miast, których siły rosyjskie obecnie nie okupują i nie mają perspektyw na przejęcie, przekazując Rosji milion Ukraińców. Okupacja przez Rosję pozostałych czterech obwodów ukraińskich obejmowałaby duże miasta, takie jak Chersoń (przedwojenna populacja około 275.000), Kramatorsk (147.000 osób) i Zaporoże (706.000 osób) — wszystkie pozostające pod kontrolą Ukrainy. Rosyjska okupacja tak dużych ośrodków populacji znacznie eskalowałaby katastrofę humanitarną na Ukrainie. Władze rosyjskie prawdopodobnie zastosowałyby te same taktyki ucisku, przesiedleń i przymusowej asymilacji wobec ukraińskich cywilów mieszkających na tych obszarach, które zastosowały wobec milionów Ukraińców żyjących pod rosyjską okupacją od ponad trzech lat. Postępy Rosji ostatnio zatrzymały się na linii frontu, a siły rosyjskie coraz częściej ponoszą niemożliwe do utrzymania straty w pojazdach i personelu, co wskazuje, że siły rosyjskie prawdopodobnie nie będą w stanie zająć pełnego obszaru tych obwodów środkami militarnymi w żadnym krótkim okresie czasu, jeśli w ogóle. Retoryka Ławrowa jest prawdopodobnie próbą osiągnięcia poprzez negocjacje tego, czego wojsko rosyjskie nie może osiągnąć siłą. Deklarowany przez Kreml zamiar przejęcia większej części ziemi i ludności Ukrainy bezpośrednio zaprzecza wysiłkom USA i Europy na rzecz osiągnięcia trwałego i zrównoważonego pokoju na Ukrainie i wzmacnia ciągłe wysiłki Rosji na rzecz nielegalnej okupacji terytorium Ukrainy, zamiast negocjacji w dobrej wierze lub oferowania ustępstw.

(...)

Kraje europejskie ogłosiły kilka nowych pakietów pomocy wojskowej dla Ukrainy w ostatnich tygodniach i powtórzyły, jak ważne jest kontynuowanie pomocy wojskowej dla Ukrainy. Sekretarz stanu USA Marco Rubio oświadczył 26 lutego, że „to, czego Ukraina naprawdę potrzebuje, to środek odstraszający... który sprawi, że będzie kosztowne dla kogokolwiek, kto ponownie zaatakuje ją w przyszłości”. Urzędnicy amerykańscy i europejscy również nieustannie powtarzali, jak ważne jest zachowanie suwerenności Ukrainy i jak ważne jest zaangażowanie Ukrainy i Europy w negocjacje pokojowe. Kreml prawdopodobnie zamierza zaostrzyć podziały między Stanami Zjednoczonymi a Europą, a także między USA, Europą i Ukrainą, aby uzyskać dalsze ustępstwa w negocjacjach pokojowych i innych rozmowach na korzyść Rosji, w tym tych, które wspierają maksymalistyczne cele wojenne Putina.

understandingwar.org

środa, 26 lutego 2025



Sytuacja gospodarcza jest tak zła, że otwarcie mówi o tym nawet György Matolcsy, prezes węgierskiego banku centralnego. - Znowu zgubiliśmy drogę. Od 2021 r. Węgry tracą w polityce gospodarczej. Wygraliśmy dekadę 2010-2019, ale ta najlepsza dekada nie nadeszła sama. Obawiam się jednak, że możemy stracić kolejną - ostrzegał. Wskazał dwóch wielkich wrogów: wysokie zadłużenie budżetu oraz wysoką i uporczywą inflację. - Cel Viktora Orbána, aby do 2030 r. znaleźć się w pierwszej piątce krajów UE, nie był realistyczny. Proponuję, aby ten cel wyznaczyć na rok 2040, ponieważ do roku 2030 nie uda się go osiągnąć. Potrzebna jest całkowita zmiana sytuacji gospodarczej, i to natychmiast! - mówił, cytowany przez index.hu. Wkrótce jednak szef banku centralnego ma się zmienić, a to będzie oznaczać zmianę kursu w polityce gospodarczej.

gazeta.pl


Właśnie przedsiębiorców oraz sieci handlowe Viktor Orban wskazał jako głównych winowajców inflacji, która od wielu miesięcy utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie. Jest najwyższa w całej Unii Europejskiej, a w styczniu dobiła niespodziewanie do 5,5 proc. Węgierski premier zarzucił im, że nadmiernie podnieśli ceny produktów w ostatnich miesiącach, dlatego rozważa państwową interwencję. "To jest niedopuszczalne, to niszczy ludzi" - grzmiał. Zagroził, że jeżeli "maksymalna cena" nie wystarczy, Węgry mogą ograniczyć komercyjne zyski firmom. 

Skąd tak zdecydowane zapowiedzi? Pod stopami Viktora Orbana zaczyna się palić grunt. Za rok wiosną na Węgrzech odbędą się wybory parlamentarne, a według obecnych sondaży Fidesz może je przegrać. Tym, co prowadzi w dół węgierski rząd, jest właśnie pogorszenie standardów życia i coraz wyższe ceny. Rządzący Węgrami i sam premier uważają jednak, że ich polityka jest słuszna i doprowadza do dobrych efektów. Z tej narracji wyłamał się niedawno szef węgierskiego banku centralnego. György Mátolcsy publicznie atakował politykę gospodarczą rządu, nieskończone wydatki, potężny deficyt budżetowy i silną regulację. Od marca nie będzie już prezesem. Zastąpi go Mihály Varga, który do końca ubiegłego roku był ministrem finansów.

gazeta.pl

wtorek, 25 lutego 2025



Wizyta prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego w Ankarze (18 lutego) stanowiła dla Turcji okazję do zaprezentowania stanowiska wobec rozmów między Stanami Zjednoczonymi a Federacją Rosyjską. Podczas konferencji prasowej turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan oznajmił, że inicjatywa administracji Donalda Trumpa zmierzająca do szybkiego zakończenia wojny w drodze negocjacji wpisuje się w działania dyplomatyczne podejmowane przez Ankarę od początku rosyjskiej agresji. Dodał, że jego państwo byłoby idealnym gospodarzem rozmów między Waszyngtonem, Kijowem i Moskwą. Jednocześnie Erdoğan podkreślił, że kwestie integralności terytorialnej i suwerenności Ukrainy będą miały dla Turcji „zasadnicze znaczenie”, a także zadeklarował, że udzieli ona „wszelkiego rodzaju wsparcia”, aby proces negocjacyjny zakończył się trwałym pokojem. Wskazał też, że zapewnienie bezpieczeństwa handlu na Morzu Czarnym mogłoby służyć jako środek budowy zaufania.

Przychylne komentarze wobec inicjatywy Trumpa wynikają z ostrożnego podejścia Ankary do nowej administracji amerykańskiej. Wypowiedzi Erdoğana wskazują jednak, że Turcja sprzeciwia się próbom regulacji konfliktu na Ukrainie w ramach bilateralnych rozmów USA i Rosji. Tureccy decydenci są przekonani  o konieczności uwzględniania interesów aktorów regionalnych i obawiają się nadmiernego wzmocnienia FR w basenie Morza Czarnego. To stanowisko zwiększa otwartość Ankary na współpracę z partnerami europejskimi.

Komentarz

Chociaż Turcja liczy na zakończenie konfliktu na Ukrainie, to w jej interesie nie leży jego rozstrzygnięcie w drodze negocjacji amerykańsko-rosyjskich. Wynika to z trzech czynników. Pierwszym jest przekonanie tureckich decydentów, że rozwiązania sporów – jeśli mają być trwałe – wymagają uwzględniania interesów bezpieczeństwa aktorów regionalnych, a nie porozumienia mocarstw ponad ich głowami. Drugi wiąże się z zamiarami Ankary względem Ukrainy – państwo to nie tylko daje szansę na odniesienie korzyści gospodarczych z jego odbudowy, lecz także odgrywa istotną rolę w tureckich planach rozwoju sektora obronnego (m.in. jako dostawca silników do dronów Akıncı i Kızılelma oraz ich potencjalny współproducent do myśliwca Kaan). Trzecim czynnikiem są obawy przed wzmocnieniem Rosji. Turcy wydają się poważnie zaniepokojeni nadmiernie koncyliacyjnym stanowiskiem Trumpa wobec Moskwy. Gdyby skutkowało ono uznaniem rosyjskich zdobyczy terytorialnych na Ukrainie, umożliwiłoby FR szybszą odbudowę potencjału, a w konsekwencji – przechylenie równowagi sił na Morzu Czarnym na jej korzyść. Ponadto Ankara chciałaby odebrać dywidendę za dotychczasowe zaangażowanie w negocjacje między Kijowem a Moskwą – stąd postulat Erdoğana organizacji rozmów czterostronnych w Turcji, co potwierdziłoby jej rolę jako kluczowego mediatora w konflikcie.

osw.waw.pl


23 lutego w Kijowie odbyła się dwugodzinna konferencja prasowa Wołodymyra Zełenskiego. Dużą jej część zajęły tematy związane ze stosunkami Ukrainy z USA oraz perspektywami zakończenia wojny. Prezydent stwierdził, że:
  • wierzy, iż Donald Trump chce pomóc zakończyć wojnę. Wyraził też nadzieję, że prezydent Stanów Zjednoczonych będzie stał po stronie Ukrainy, a Ameryka nie będzie odgrywała jedynie roli mediatora w rozmowach z Rosją;
  • negocjacje nie mogą się odbywać bez udziału Kijowa i że nie zaakceptuje porozumienia wynegocjowanego bez ukraińskiego udziału. W jego opinii przy stole znaleźć się powinny: Ameryka, Europa (rozumiana szerzej niż UE), Japonia i Turcja (nie wykluczył również udziału Chin). Zapowiedział też w najbliższych tygodniach rozmowy z partnerami na temat gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy;
  • gdyby zabrakło amerykańskiej pomocy w przyszłości, to „poważne państwa europejskie” są gotowe do jej zwiększenia. Należy również wypracowywać zasady wysyłania na Ukrainę europejskich sił pokojowych, m.in. z udziałem Turcji;
  • nie mógł zgodzić się na amerykańską propozycję umowy o eksploatacji ukraińskich złóż, gdyż nie przewidywała ona gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. Potwierdził kontynuowanie intensywnych rozmów ze stroną amerykańską na ten temat oraz wolę osiągnięcia pragmatycznego i korzystnego dla obydwu stron rezultatu;
  • pomoc amerykańska dla Kijowa wyniosła nie 500 mld dolarów, jak twierdził Trump, lecz 100 mld. Wskazał też, że miała ona charakter bezzwrotny. Żądanie przez USA jej zwrotu (z nawiązką) uznał za niesprawiedliwe (i przywołał przykład amerykańskiej pomocy m.in. dla Izraela), a także za związane z ryzykiem precedensu, gdyż podobnej spłaty mogłyby zażądać państwa europejskie;
  • trwa audyt przyznanych na Ukrainie pozwoleń na wydobycie kopalin, a te wydane niezgodnie z prawem będą unieważniane. Ogłosił gotowość do przyjęcia amerykańskich inwestycji i przyszłego podziału zysków z eksploatacji krajowych złóż w proporcji 50/50%;
  • najlepszą gwarancją zaangażowania amerykańskich środków na Ukrainie byłoby zapewnienie im bezpieczeństwa poprzez obecność na miejscu żołnierzy USA. Wpisanie gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy do umowy dotyczącej wydobycia minerałów jest niezbędne;
  • rozumie sprzeciw Stanów Zjednoczonych i kilku krajów Europy wobec szybkiego przyjęcia Ukrainy do NATO, lecz zaznaczył, iż temat ten cały czas powinien być „na stole”. Zapytany przez jednego z dziennikarzy oznajmił ponadto, że jeśli warunkiem pokoju lub wejścia do Sojuszu byłaby jego rezygnacja ze stanowiska, to jest na nią gotowy;
  • zagraniczni partnerzy nie naciskają na przeprowadzenie wyborów na Ukrainie. Nie widzi też technicznej możliwości zorganizowania ich w czasie wojny. Zadeklarował, że nie obraził się na Trumpa za nazwanie go dyktatorem, gdyż nim nie jest;
  • nie obawia się odcięcia Ukrainy od sieci Starlink ze względu na to, że dostęp do niej jest płatny, a jego koszt ponoszą na razie zagraniczni partnerzy (podziękował Polsce i Niemcom).
Komentarz

Zełenski dał jasno do zrozumienia, że nie zaakceptuje żadnego porozumienia dotyczącego zakończenia wojny uzgodnionego bez udziału Ukraińców. W razie przyjęcia jego niekorzystnego wariantu Kijów będzie kontynuował opór w oparciu o własne zasoby oraz pomoc Europy. Wzmocnieniu tego przekazu służyło wspomnienie już na samym początku o zbliżających się rozmowach na temat gwarancji bezpieczeństwa z partnerami europejskimi i podkreślenie niemal codziennego kontaktu z przywódcą Francji Emmanuelem Macronem. Prezydent zasugerował, że udział Ukrainy w ponoszeniu kosztów wojny stale rośnie i Kijów będzie nadal toczył wojnę nawet bez pomocy USA.

Pojednawczy ton Zełenskiego należy traktować jako wyraz chęci wyjścia ze spirali retorycznej eskalacji z Trumpem, do której doszło w ostatnich dniach. Ukraiński przywódca wykorzystał konferencję do spokojnego, lecz asertywnego wytłumaczenia stanowiska państwa w sprawie umowy o wydobyciu surowców. Używał argumentów biznesowych, a także akcentował wzajemne korzyści, jakie mogłyby odnieść oba kraje z zawarcia porozumienia, w tym sprawiedliwy podział zysków z inwestycji, oraz praktykę Stanów Zjednoczonych stosowaną wobec innych sojuszników.

Odrzucenie przez Kijów amerykańskiej propozycji umowy dotyczącej eksploatacji surowców nie przekreśla rychłego porozumienia w tej sprawie. Według szefa Biura Prezydenta Andrija Jermaka strony prowadzą zaawansowane rozmowy na ten temat, a amerykańskie inwestycje mogą być elementem gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. Wicepremier Olha Stefaniszyna oznajmiła zaś, że odnośne negocjacje z USA są bliskie zakończenia, a prawie wszystkie kluczowe kwestie zostały już uzgodnione.

osw.waw.pl


24 lutego Unia Europejska przyjęła 16. pakiet sankcji przeciwko Federacji Rosyjskiej, uderzający m.in. w sektory energetyczny, finansowy i metalurgiczny. Jego istotnym elementem są kolejne utrudnienia sprzedaży rosyjskich paliw i ropy naftowej – dokument nakłada restrykcje na 74 tankowce tzw. floty cienia, zwiększając liczbę łącznych desygnacji do 153 jednostek. Bruksela zacieśniła istniejące obostrzenia w odniesieniu do eksportu sprzętu i technologii niezbędnych dla projektów naftowych w Rosji, zabraniając także czasowego przechowywania surowca i paliw z tego państwa na terytorium Unii. Wprowadzono również stopniowe embargo na import aluminium (całkowity zakaz jego sprowadzania wejdzie w życie w 2026 r.) oraz rozszerzono listę towarów podwójnego zastosowania. W obszarze finansowym UE odłączyła kolejne 13 rosyjskich banków od systemu SWIFT, a także po raz pierwszy ukarała podmioty z państw trzecich za korzystanie z systemu SPFS (rosyjskiego odpowiednika SWIFT-u). Za wspieranie rosyjskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego sankcjami objęto też kilkadziesiąt osób fizycznych i prawnych (m.in. firmy z Rosji, Chin, Indii i Turcji).

Nowy pakiet restrykcji stanowi przede wszystkim sygnał polityczny mający potwierdzić unijną gotowość do kontynuowania polityki sankcyjnej bez względu na zmianę polityki Waszyngtonu. Podobnie należy interpretować wypowiedzi urzędników unijnych, m.in. specjalnego wysłannika ds. sankcji Davida O’Sullivana, który zapowiedział wzmacnianie restrykcji do momentu, kiedy Rosja zaakceptuje swoją odpowiedzialność za inwazję na Ukrainę. Utrzymanie tego kursu zależy jednak od zdolności do wypracowania wewnątrzunijnego konsensusu, co staje się coraz trudniejsze, m.in. z uwagi na stanowisko Węgier i brak woli politycznej innych państw członkowskich. Nie bez znaczenia pozostaje także niejasna postawa USA wobec kontynuowania reżimu sankcyjnego (sekretarz stanu Marco Rubio mówił o konieczności zniesienia obostrzeń w przypadku osiągnięcia porozumienia z Moskwą), co negatywnie wpływa na nastawienie poszczególnych stolic europejskich.

osw.waw.pl


Putin nie wydaje się zniechęcony pomysłem dalszego przedłużania wojny, mimo że poniósł znaczne i prawdopodobnie niemożliwe do utrzymania straty w ludziach i materiałach w ciągu ostatnich trzech lat. ISW niedawno zauważył, że wojsko rosyjskie wydaje się stosować metodę natarcia na Ukrainie opartą na założeniu, że wojna będzie trwała w nieskończoność i że wojsko rosyjskie nie musi dokonywać szybkich lub znaczących zdobyczy terytorialnych w ramach pojedynczej operacji ofensywnej. ISW niedawno oceniło, że zajęłoby siłom rosyjskim ponad 83 lata, aby zdobyć pozostałe 80 procent Ukrainy, zakładając, że będą w stanie utrzymać obecne tempo natarcia i ogromne straty w ludziach w nieskończoność — co jest mało prawdopodobne. Putin sformułował jednak teorię zwycięstwa, która zakłada, że ​​Rosja może przetrwać Ukrainę i Zachód i kontynuować natarcie na polu bitwy, dopóki nie pokona Ukrainy. Ostatnie oświadczenia Putina odrzucające możliwość zawarcia porozumienia pokojowego z Ukrainą są oznaką jego gotowości do przedłużania wojny. Putin nadal daje rosyjskiemu wojsku i społeczeństwu sygnały, że nie zakończy wojny, dopóki Ukraina nie skapituluje całkowicie i że nie jest zainteresowany negocjowanym porozumieniem pokojowym, które wymagałoby od Rosji pójścia na kompromis w sprawie długoterminowych celów wojny, mimo wysiłków Putina, aby zasygnalizować zachodnim przywódcom zainteresowanie negocjacjami pokojowymi.

Urzędnicy Kremla formalnie odrzucili możliwość zawieszenia broni na innych warunkach niż całkowita kapitulacja Ukrainy i Zachodu 24 lutego, co dodatkowo podkreśliło niechęć Rosji do pójścia na kompromisy podczas przyszłych negocjacji pokojowych. Minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow oświadczył 24 lutego podczas konferencji prasowej w Turcji, że Rosja zaprzestanie działań wojskowych na Ukrainie tylko wtedy, gdy negocjacje pokojowe przyniosą „solidny, stabilny wynik, który odpowiada Rosji” i uwzględnią „realia” pola bitwy. Ławrow zauważył, że każde porozumienie pokojowe musi zawierać postanowienia zakazujące Ukrainie przystąpienia do NATO w przyszłości. Rosyjski państwowy kanał telewizyjny Kanał Pierwszy (Pierwyj Kanał) podsumował oświadczenia Ławrowa następująco: „[Rosja] zakończy operacje bojowe” tylko wtedy, gdy negocjacje zakończą się w sposób, który zadowoli Rosję. Rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Siergiej Riabkow powiedział rosyjskiej państwowej agencji informacyjnej RIA Novosti 24 lutego, że Rosja nie zgodzi się na zawieszenie broni, które nie zajmie się „głównymi przyczynami” wojny. Riabkov stwierdził, że zawieszenie broni, które nie zajmuje się „głównymi przyczynami” wojny, jest drogą do „szybkiego wznowienia” wojny i powtórzył, że Rosja uważa ekspansję NATO na wschód po 1991 r. za główną przyczynę wojny. Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow również stwierdził 24 lutego, że „niemożliwe” będzie rozwiązanie wojny na Ukrainie bez zrozumienia i zajęcia się jej „głównymi przyczynami”. Urzędnicy Kremla wielokrotnie nawiązywali do potrzeby przyszłych negocjacji pokojowych, aby zająć się „głównymi przyczynami” wojny na Ukrainie, którą Ławrow zdefiniował w grudniu 2024 r. jako rzekome naruszenie przez NATO zobowiązań do nierozprzestrzeniania się na wschód i „agresywne wchłanianie” obszarów w pobliżu granic Rosji oraz rzekomą dyskryminację etnicznych Rosjan na Ukrainie przez rząd ukraiński.

Rosyjscy urzędnicy nadal przedstawiają żądanie Rosji, aby siły ukraińskie wycofały się z terytorium, które siły ukraińskie obecnie kontrolują we wschodniej i południowej Ukrainie, jako „kompromis”. Riabkow stwierdził, że żądanie prezydenta Rosji Władimira Putina z czerwca 2024 r., aby Ukraina „całkowicie wycofała się” z kontrolowanego przez Ukrainę terytorium w obwodach donieckim, ługańskim, zaporoskim i chersońskim oraz porzuciła swój cel przystąpienia do NATO, zawiera „znaczące kompromisy”, które mogłyby posłużyć jako podstawa przyszłego porozumienia pokojowego. Riabkow twierdził, że żądania Putina z czerwca 2024 r. podkreślają chęć Rosji znalezienia rozwiązania wojny, które „zrównoważy” interesy Rosji i Ukrainy, pomimo faktu, że Putin wezwał Ukrainę do oddania znacznych obszarów w zamian za brak ustępstw ze strony Rosji. ISW wcześniej zauważył, że władze ukraińskie odrzuciły protokół stambulski z 2022 r., ponieważ jego warunki w rzeczywistości oznaczały całkowitą kapitulację Ukrainy, a władze ukraińskie prawdopodobnie odrzucą wszelkie przyszłe zawieszenie broni lub porozumienie pokojowe, które oznaczałoby to samo.

understandingwar.org


Spotkanie odbyło się 12 lutego w Kijowie. Donald Trump wysłał na nie swojego nowego sekretarza skarbu Scotta Bessenta, by ten przedstawił Wołodymyrowi Zełenskiemu propozycję umowy wymiany części zasobów mineralnych Ukrainy na gwarancje bezpieczeństwa ze strony USA. Jak donosi "Daily Mail", po szczegółowym zapoznaniu się z treścią umowy Zełenski i jego współpracownicy odkryli, że nie ma w niej realnych gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. Wynikało z niej raczej, że USA domagają się dostępu do cennych minerałów w zamian za już wcześniej udzieloną pomoc. Zełenski miał zdenerwować się tak mocno, że krzyczał na Bessenta, a ten miał wyjść ze spotkania roztrzęsiony.

Ukraińscy urzędnicy, którzy słyszeli krzyki prezydenta Ukrainy, mówili później, że "odbijały się echem" w korytarzach pałacu prezydenckiego w Kijowie. Wołodymyr Zełenski miał ostro krytykować Scotta Bessenta za oczekiwanie, że "sprzeda swój kraj" Waszyngtonowi.

"Był bardzo zły" — powiedziała "Financial Times" jedna z osób obecnych na miejscu, wyjaśniając, że drzwi prezydenckiego gabinetu Zełenskiego nie były wystarczającą barierą i słychać było niemal każde wykrzyczane słowo. Bessent miał być wstrząśnięty po tym, jak wygłaszał po spotkaniu oświadczenie dla dziennikarzy. Jego głos wyraźnie drżał.

onet.pl


Trump w trakcie rozmowy z dziennikarzami na pokładzie Air Force One, Boeinga B-747-200, przypomniał, iż maszyna ta ma około 35 lat, zaś nowej, opartej na nowocześniejszym Boiengu B-747-800, która miała zostać dostarczona w zeszłym roku jeszcze nie będzie nawet do 2027 roku. Dopiero wtedy ma pojawić się pierwszy gotowy samolot, drugi zaś pod sam koniec kadencji Trumpa w 2028 roku. Przy tym Trump już wycofał się z wymogu, aby nowa generacja samolotów, która będzie znana jako VC-25B, była zdolna do tankowania w powietrzu, podobnie jak para istniejących VC-25A, które zostały zaprojektowane w czasie zimnej wojny.

„Rozważamy alternatywy, ponieważ Boeingowi zajmuje to zbyt dużo czasu. Możemy pójść i kupić samolot” – powiedział Trump. I tu jednak zaczyna się problem, bo na świecie jest tylko dwóch dostawców maszyn szerokokadłubowych, drugim z nich jest europejski Airbus.

„Nie brałbym pod uwagę Airbusa. Mógłbym kupić samolot z innego kraju lub dostać jeden z innego kraju” – stwierdził jednak Trump, co oznacza, że brałby pod uwagę tylko używane Boeingi, a ich remont i modernizacja bez udziału samego Boeinga jest niemożliwa. Media twierdzą, że w grę wchodzi 13-letni Boeing B-747 należący do katarskiej rodziny królewskiej, ostatnio widziany na lotnisku w Palm Beach.

Maszyna prezydencka to standardowy płatowiec B-747-800, wszystko w nim podlega modyfikacjom, jak instalacja systemu łączności odpornego na działanie broni jądrowej i ataki hackerskie, czy bierne systemy obrony przeciwrakietowej, co znacznie zwiększa koszty i jak widać generuje opóźnienia.

W dość nietypowym posunięciu, Kelly Ortbeg, prezes zarządu i dyrektor generalny Boeinga, poprosił o pomoc w pracach nad prezydenckimi samolotami Elona Muska. Miał on pomóc w określeniu i likwidacji wąskich gardeł w procesie modernizacji, co miało przyspieszyć prace nad samolotami. Donald Trump wyraził zgodę, by w grudniu 2024 r. Musk odwiedził bazę w San Antonio w Teksasie, gdzie modernizowane są dwa najnowsze Boeingi B-747-800, pierwotnie przeznaczone dla rosyjskiego przewoźnika. Co ciekawe, firma Muska SpaceX jest wielkim rywalem Boeinga w amerykańskich programach kosmicznych.

Ortberg powiedział analitykom i inwestorom na konferencji Barclays Industrial Select, że firma czyni postępy z pomocą Muska, zwłaszcza jeśli chodzi o zmniejszenie czasu dostawy, co wyeliminuje ryzyko dalszych przekroczeń kosztów.

„Prezydent wyraźnie nie jest zadowolony z terminu dostawy. Myślę, że dał to wyraźnie do zrozumienia. A Elon Musk faktycznie bardzo nam pomaga. Potrafi dość szybko ustalić różnicę między wymaganiami technicznymi a rzeczami, które możemy pominąć” – powiedział Ortberg o Musku podczas konferencji Barclays.

Jednak chcący zachować anonimowość urzędnik administracji prezydenckiej stwierdził w wypowiedzi dla Reuters, że program Air Force One jest jeszcze bardziej opóźniony niż wykazują oficjalne informacje, zaś druga maszyna może zostać dostarczona „nawet po 2029 roku”. W przypadku zaś Elona Muska, jak stwierdził inny urzędnik administracji, chodzi nie tyle o pomoc w programie modernizacji maszyny, ile o „ugłaskanie i łatwiejszy dostęp do prezydenta”, dla którego „nowy Air Force One był ulubionym programem”.

isbiznes.pl

poniedziałek, 24 lutego 2025



Niemcy, największa gospodarka Europy, znajdują się w głębokiej recesji przemysłowej, w dużej mierze z powodu dotowanej produkcji chińskiej wypierającej produkty niemieckie. Tymczasem rosną też ceny energii, co dodatkowo obciąża konkurencyjność, bowiem projekt „Energiewende” zakładający zamknięcie wszystkich elektrowni atomowych i zastąpienie ich energetyką odnawialną oraz gazową po skoku cen spowodowanym manipulacjami Rosji na rynku gazowym spowodował konieczność powrotu do generacji opartej na węglu. Bundesbank uważa, że gospodarka Niemiec wzrośnie o 0,2% w tym roku i 0,8% w 2026 r.

Modelując prognozy oparte na zapowiedziach ceł prezydenta USA Donalda Trumpa, Bundesbank doszedł do wniosku, że Niemcy mocno na wdrożeniu nowych ceł ucierpią, ale i Stany Zjednoczone również otrzymają cios, którego efekty z nawiązką zniwelują wszelkie pozytywne skutki barier handlowych.

„Nasze silne nastawienie na eksport czyni nas szczególnie podatnymi. Produkcja gospodarcza w 2027 r. będzie o prawie 1,5 punktu procentowego niższa od prognozowanej […]. Wbrew temu, co ogłosił rząd (USA – red.), konsekwencje ceł dla USA powinny być negatywne. Utrata siły nabywczej i wzrost kosztów pośrednich nakładów przeważą nad wszelkimi przewagami konkurencyjnymi przemysłu USA” – powiedział Nagel.

Co ciekawe, modele Bundesbanku „rozjeżdżają się” przy ocenie skutków ceł. Jeden z nich zakłada niewielki wpływ na gospodarkę Niemiec, podczas gdy inny przewiduje duży wzrost presji cenowej, ponieważ cła odwetowe zostałyby przerzucone na konsumentów, a słabe euro obciążyłoby koszty importu.

Fabio Panetta, szef włoskiego banku centralnego, również stwierdził, że USA poniosą wskutek wprowadzenia „ceł Trumpa” duże straty. Skonstatował, że gdyby wszystkie cła, o których wspomniał Trump, zostały wdrożone, a następnie podjęto by środki odwetowe, globalny wzrost PKB spadłby o 1,5 punktu procentowego, a gospodarka USA poniosłaby stratę w wysokości 2 punktów procentowych. Jak dodał, największym ryzykiem byłoby to, że chińskie firmy wykluczone z rynku amerykańskiego poszukałyby nowych rynków zbytu i mogłyby wyprzeć europejskich producentów.

isbiznes.pl


Rzecz jasna — pustki w kasie to jest duży problem w kampanii. Ale same pieniądze to nie wszystko. Widać wyraźnie, że Karol Nawrocki nie jest zwierzęciem politycznym i nie wywołuje dużych emocji wyborców. Czy to zaskoczenie? Nie. Po prostu to kolejny dowód na to, że Kaczyński postawił na prezesa IPN w ciemno, bez sprawdzenia, czy to odpowiedni kandydat. Całe doświadczenie polityczne Nawrockiego to kandydowanie do rady gdańskiej dzielnicy Siedlce. W tym sensie kampania prezydencka to naprawdę niespotykanie wysokie progi. Wśród głównych kandydatów nie ma nikogo, kto byłby aż tak niedoświadczony politycznie.

Oczywiście, Nawrocki funkcjonował w obozie PiS — wszystkie jego kolejne awanse w Muzeum II Wojny Światowej i IPN to efekt związków z Nowogrodzką.

No, ale jeśli przyjąć takie kryteria, to na prezydenta bardziej nadawała się Julia Przyłębska. Ona też zrobiła karierę tylko dzięki PiS, ale przynajmniej była politycznie skuteczna — potrafiła omotać prezesa i rozgrywać samodzielne gierki wewnątrz partii. A Nawrocki latami był po prostu politycznym lokajem PiS, bez wpływu na politykę partii. Czy Kaczyński mógł wierzyć, że zrobi z lokaja kampanijną bestię? Nie mógł.

Więc dlaczego Nawrocki? Bo Kaczyński wciąż liczy na to, że będzie mieć w Pałacu Prezydenckim marionetkę. Gdyby Nawrocki wygrał, PiS zyskałby lojalnego prezydenta, który nie będzie stwarzać żadnych problemów w realizacji planów prezesa. Jednak jeśli Nawrocki przegra, Kaczyński nie musi się martwić, że zacznie domagać się podziału wpływów w partii, jak to mogłoby się zdarzyć, gdyby wystawił jakiegokolwiek znanego polityka z wewnątrz PiS.

Kaczyński doskonale rozumie, że kandydat prezydencki PiS mimo porażki może stać się jednym z najpopularniejszych polityków w kraju — ma szanse zdobyć 7-8 milionów głosów, a może nawet więcej. Taki wynik sprawiłby, że ów przegrany kandydat mógłby się stać kluczową postacią, której nie można zignorować w partyjnej hierarchii. A Kaczyński miejscem na szczycie hierarchii PiS dzielić się nie zamierza. Dlatego stawia na Nawrockiego.

Mówiąc wprost — Nawrocki, w przeciwieństwie do innych potencjalnych kandydatów PiS, nigdy nie stanie się zagrożeniem dla pozycji Kaczyńskiego, bo jest w partii po prostu nikim i nikt za nim nie stanie, nawet jeśli zdobędzie miliony głosów. W tym sensie Kaczyński postawił na Nawrockiego nie dlatego, że widzi w nim idealnego kandydata na prezydenta, lecz z obawy o własną pozycję w partii.

Kampania brutalnie weryfikuje tak wąsko zarysowane cele prezesa. Okazuje się, że Nawrocki to postać jednowymiarowa – jego jedyną pasją są bicepsy. W sytuacjach wymagających doświadczenia politycznego czy dyplomatycznego wypada blado, a gdy sztab przygotuje mu wypowiedzi, to często kończy się problemami, bo nie potrafi ich precyzyjnie przytoczyć.

Najgłośniejszy przykład z ostatnich dni — miał mówić o tym, jak Unia Europejska przez lata, paktując z Putinem i kupując od niego gaz, mimowolnie finansowała rosyjskie zbrojenia. Zamiast tego palnął o "decyzjach elit europejskich", które "przyniosły nam wojnę i atak Federacji Rosyjskiej na Ukrainę".

onet.pl

niedziela, 23 lutego 2025



Służba prasowa Alaksandra Łukaszenki opublikowała na Telegramie nagranie, na którym skomentował on rosyjsko-amerykańskie rozmowy w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie. Miało to miejsce podczas wizytacji kołchozu we wsi Szypiany w obwodzie mińskim. Państwowa agencja informacyjna BiełTA zilustrowała jego wypowiedź zdjęciami w stodole.

- Widzicie, jak zmienia się sytuacja polityczna, która zdominowała gospodarkę w związku z polityką USA i tak dalej. Ale nie należy się cieszyć. Nie wiemy, czego chcą USA. Mówię to dlatego, że jestem całkowicie zanurzony w tej kwestii. Nie wiemy, czego zażądają od Rosjan za zatrzymanie wojny. Wydaje mi się, że spróbują konfrontować Rosjan z Chińczykami. A Rosjanie nie mogą do tego dopuścić - powiedział urzędnikom obwodu mińskiego.

belsat.eu


Pierwsze posunięcia Trumpa w polityce zagranicznej — zwłaszcza w odniesieniu do wojny w Ukrainie i stosunków z Moskwą — wywołały wstrząs w całej Europie. Jednak sprawiły one również, że rosyjscy urzędnicy, dyplomaci, powiązani z państwem biznesmeni i propagandziści starają się nadać sens zmieniającej się rzeczywistości, jak zdradziło kilka źródeł przyznało portalowi The Moscow Times.

Nigdzie ten wstrząs nie jest bardziej widoczny niż w szeregach kontrolowanych przez Kreml mediów, które przez lata przedstawiały USA jako głównego przeciwnika Rosji. W miarę jak Trump szuka dialogu z Moskwą i otwarcie krytykuje prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, rosyjscy urzędnicy spieszą się z dostosowaniem przekazu mediów państwowych, powiedzieli dwaj rządowi insiderzy.

— Światopogląd, który skrupulatnie budowaliśmy przez lata, ogromnym kosztem, jest teraz rozbity — powiedział jeden z kremlowskich insiderów zaangażowanych w planowanie ideologiczne. — To było genialnie proste: Waszyngton był wrogiem. Europa była jego posłusznym satelitą, pozbawionym agencji, działającym wyłącznie na amerykańskie rozkazy — dodał.

Przez prawie dwie dekady prezydent Władimir Putin i jego najbliżsi powiernicy, w tym Nikołaj Patruszew, Siergiej Ławrow i Siergiej Szojgu, argumentowali, że konflikty w Rosji zostały wywołane przez Waszyngton, a europejscy przywódcy zerwali więzi z Moskwą pod amerykańskim przymusem.

Jednak zaloty Trumpa do Moskwy odwróciły sytuację. Podczas gdy jego administracja zainicjowała dialog z Rosją, europejscy przywódcy nadal wspierają Ukrainę, zaprzeczając wieloletniej propagandzie Kremla, która przedstawiała kontynent jako przedłużenie wpływów USA.

Oznaki tej ideologicznej zmiany pojawiają się w rosyjskich mediach. Podczas transmisji w czasie największej oglądalności w państwowej sieci Rossija 1, gdzie gospodarze podkreślali narastającą krytykę Zełenskiego ze strony Waszyngtonu, jeden z ekspertów nieoczekiwanie przyznał:

"Chciałbym powiedzieć w telewizji federalnej, że oczywiście idea jakiegoś monolitycznego anglosaskiego spisku odpowiedzialnego za wszystkie nasze kłopoty okazała się nieprzekonująca i nieproduktywna" — powiedział Jewgienij Minczenko, strateg polityczny związany z Kremlem. "Mówiłem to wiele razy".

Od czasu aneksji Krymu przez Rosję i jej hybrydowej inwazji na wschodnią Ukrainę w 2014 r., antyamerykańskie nastroje stały się podstawą dyskursu publicznego, a samochody z naklejkami na zderzakach z napisem "Obama to swołocz" [ОБАМА — ЧМО]" były częstym widokiem w Moskwie. Później telewizja państwowa otwarcie kpiła z prezydenta Joego Bidena.

Teraz jednak Kreml wydał surowe rozkazy państwowym mediom i urzędnikom, aby unikali jakichkolwiek obraźliwych gestów wobec nowego prezydenta USA.

W tym tygodniu, w południowym mieście Stawropol, ustawodawcy z rządzącej partii Jedna Rosja nakazano usunięcie wycieraczki z twarzą Trumpa sprzed jego biura. Deputowany, weteran rosyjskiej inwazji na Ukrainę, przyznał później, że musiał się podporządkować ze względu na "zmiany w ogólnej pozycji zespołu".

Pozorna deeskalacja napięć z USA wywołała mieszane reakcje wśród rosyjskiej elity politycznej i biznesowej. Niektórzy oczekują, że prezydentura Trumpa przyniesie namacalne zmiany i otworzy możliwości gospodarcze.

W moim kręgu ludzie w większości to kupili [wiarę w prawdziwe pojednanie]. Wszyscy są zmęczeni wojną. Uważają, że Putin wygrał. Trump też na tym korzysta — jest biznesmenem, zawiera umowy. Europa się nie dostosowała — powiedział starszy dyrektor w dużej korporacji powiązanej z państwem.

— Niektórzy z moich znajomych już po cichu odkurzają swoje wizy i karty Mastercard, mając nadzieję, że sankcje zostaną zniesione i pojawią się nowe możliwości — powiedział były wysoki rangą rosyjski urzędnik w sektorze bankowym.

Jednak wiele osób pozostaje sceptycznych co do tego, czy Waszyngton przyjmie postawę współpracy. — Odwilż jest dobra. Napięcia z Europą i Ukrainą są złe. Musimy negocjować ze wszystkimi — powiedział były urzędnik Kremla.

Podobnie podzielone są opinie wśród dyplomatów i decydentów.

— Nasza społeczność jest podzielona. Niektórzy mówią: "Nie wierz w to, nic z tego nie wyjdzie. To wszystko cyrk — Trump nie podejmuje prawdziwych decyzji, robi to państwo w państwie" — powiedział rosyjski dyplomata. — Ale są też entuzjaści, którzy zawsze mieli nadzieję na coś takiego — dodaje.

— Trump jest utalentowanym aktorem i mistrzem strategii. Wciąga nas w długo planowany scenariusz mający na celu oszołomienie, a następnie osłabienie i podporządkowanie sobie Rosji. Intrygi USA, NATO i UE są częścią skoordynowanej polityki. Nie możemy im ufać — musimy nadal realizować własne interesy — ostrzegł inny rosyjski dyplomata.

onet.pl/The Moscow Times


Dobiega końca trzeci rok wojny, na którą nikt nie był gotowy. Nie była na nią gotowa Ukraina, mimo że po 2014 roku liczyła się z rosyjską agresją na znacznie większą skalę. Ukraińcy włożyli wiele wysiłku w przebudowę sił zbrojnych, które w czasie aneksji Krymu i secesji Donbasu nie były zdolne wysłać do walki więcej niż trzy tysiące żołnierzy. W 2022 roku Ukraińcy dysponowali ponad 200-tysięczną (etatowo 250 tysięcy) zawodową armią, złożoną w większości z dobrze wyszkolonych i świetnie dowodzonych weteranów operacji antyterrorystycznej (ATO w Donbasie) oraz około 250 tysiącami wysoce zmotywowanych, posiadających doświadczenie bojowe rezerwistów. Pozwoliło to na szybkie rozbudowanie armii do poziomu pozwalającego nie tylko zatrzymać Rosjan, ale zmusić ich do odwrotu na kierunku kijowskim i charkowskim. Do armii wstąpiło również około 200-300 tysięcy zmotywowanych patriotycznie ukraińskich mężczyzn i kobiet, często nie tylko bez doświadczenia bojowego, ale nawet przeszkolenia wojskowego. Stąd przez pierwsze miesiące wojny ukraińskie siły zbrojne nie odczuwały deficytu żołnierzy, wielu ochotników po ujęciu w ewidencji odsyłano nawet do domów.

Kijów zignorował niewydolność własnego systemu mobilizacyjnego wynikającą zarówno z zaniedbań administracyjnych, jak i korupcji. Paradoksalnie, patriotyczny zryw pośrednio doprowadził do późniejszej zapaści mobilizacyjnej, ponieważ władze w Kijowie założyły, że do uzupełniania ponoszonych strat wystarczy zaciąg ochotniczy. Równocześnie tworząc zupełnie nowe brygady ukraińskie dowództwo nie było w stanie zapewnić im kadry dowódczej na poziomie „starych” jednostek zawodowych, a system szkolenia pomimo wsparcia NATO nie zapewniał właściwego przygotowania bojowego. To właśnie te jednostki ponosiły największe straty, co znajdowało zauważalny odzew w ukraińskiej przestrzeni medialnej, powodując odpływ chętnych do włożenie munduru.  Ukraińskie plany mobilizacyjne nie zakładały budowy milionowej armii, która będzie zmuszona walczyć latami z rosyjską pełnoekranową agresją. Kijów stracił bezpowrotnie czas, jaki dostał dzięki poświeceniu żołnierzy i ochotników gotowych walczyć w obronie kraju.

Paradoksalnie, również Rosjanie nie byli przygotowani do takiej wojny, chociaż ją rozpoczęli.  Przygotowywali się bowiem do wojny błyskawicznej, a nawet nie tyle do wojny, co do „specjalnej operacji wojskowej”, w założeniach podobnej do tych prowadzonych za czasów ZSRR na Węgrzech, w Czechosłowacji czy Afganistanie. Rosjanie „poszli na wojnę” z całkowicie błędnymi założeniami, dotyczącymi zarówno zdolności Ukrainy do obrony, jak i skali reakcji opinii międzynarodowej, a przede wszystkim NATO. Kreml nie tylko nie docenił przeciwnika, ale i przecenił zdolności własnych sił zbrojnych.

W wyniku tego armia rosyjska w pierwszym roku wojny odniosła serię kompromitujących porażek. Ponadto Rosjanie dopuścili się zbrodni wojennych, mordując bezbronnych cywilów i rozstrzeliwując jeńców. Rosyjskie siły zbrojne wciąż odczuwały skutki kryzysu, w jakim znalazły się po upadku Związku Radzieckiego; co więcej, znalazły się w środku pełnoekranowej wojny całkowicie do niej nieprzygotowane. Przede wszystkim nie przeprowadzono rozwinięcia mobilizacyjnego, a podstawą rosyjskiej sztuki operacyjnej i doktryny - pomimo postępującego uzawodowienia - w rzeczywistości nadal była armia masowa oparta na poborze rezerwistów. Okazało się, że żołnierze rosyjscy, poza elitarnymi wojskami specjalnymi i powietrzno-desantowymi, są słabo dowodzeni, wyszkoleni i wyposażeni. Rosyjski sztab generalny nie rozwinął zabezpieczenia bojowego i logistycznego, niezbędnego do prowadzenia długotrwałego konfliktu zbrojnego. Doprowadziło to do strat osobowych liczonych w dziesiątkach tysięcy żołnierzy oraz utraty tysięcy egzemplarzy relatywne nowoczesnego sprzętu bojowego.

Paradoksalnie Rosję uratowało dziedzictwo Związku Radzieckiego. W magazynach głębokiego składowania zmagazynowano olbrzymie ilości pojazdów bojowych, które - choć często przestarzałe i w fatalnym stanie technicznym - pozwoliły nie tylko na uzupełnianie strat, ale i tworzenie nowych jednostek. Rosja odziedziczyła po ZSRR nie tylko magazyny, ale również rozbudowany system mobilizacyjny, tylko częściowo zlikwidowany podczas reform Sierdiukowa. Ogłoszona przez Kreml „częściowa mobilizacja”, choć spóźniona i fatalnie zorganizowana, zapełniła ukraińskie okopy dziesiątkami tysięcy rezerwistów. Z wysłanych wówczas w trybie przyspieszonym, więc nieprzeszkolonych i źle wyposażonych 80 tysięcy Rosjan w ciągu kilku miesięcy poległa co najmniej połowa. Ogółem powołano od 250 do 300 tysięcy mężczyzn.

Masowy napływ żołnierzy oraz szybka rozbudowa prywatnej organizacji wojskowej „Wagner” pozwoliły ustabilizować front, co z kolei dało czas na reorganizację aparatu rekrutacyjnego i przestawienie rosyjskiego przemysłu na produkcję wojenną oraz rozwinięcie systemów zabezpieczenia logistycznego – przede wszystkim materiałowego i technicznego. Rosyjscy rekruterzy skwapliwie wykorzystali kolejne składniki dziedzictwa ZSRR, mianowicie niski standard życia w republikach peryferyjnych oraz mit wielkiej wojny ojczyźnianej. Wysokie gratyfikacje za podpisanie kontraktu z wojskiem poparte narracją o obronie ojczyzny przed „faszystowskim Zachodem” oraz typowymi dla dyktatur administracyjnymi „zachętami” dają armii rosyjskiej tysiące ochotników, co w połączeniu z wielokrotnie wyższą populacją pozwala Rosji na uzupełnianie strat skuteczniej niż Ukrainie.

Skala rosyjskiego ataku oraz długotrwałość konfliktu zaskoczyła również NATO. Zachodnie rządy od trzech dekad ograniczały wydatki na własne siły zbrojne, co przekładało się zarówno na liczebność wojsk, jak i zapasy amunicji i zdolności produkcyjne, tak sprzętu, jak i środków bojowych. Paradoksalnie NATO nadal pomimo cięć budżetowych dysponujące wielokrotnie większymi zasobami finansowymi (w roku poprzedzającym rosyjską inwazję USA wydały na swoje siły zbrojne 828 miliardów dolarów, europejscy członkowie NATO 324 miliardy, natomiast Rosja 65,9 miliarda) produkowało mniej amunicji niż Rosja, a co gorsza, Sojusz nie posiadał dużych jej zapasów. Olbrzymie zapotrzebowanie Ukrainy na amunicję, przede wszystkim artyleryjską, nie zostało zaspokojone przez trzy lata wojny. Znaczący wzrost produkcji będzie odczuwalny dopiero w 2025 i 2026 roku.

Natomiast redukcja liczebności zachodnich armii oraz zakończenie misji stabilizacyjnych najpierw w Iraku, a następnie w Afganistanie sprawiły, że w wojskowych magazynach i parkach technicznych znajdowały się setki nieużywanych już pojazdów bojowych. Ponadto kilka państw przezbrajało się z pojazdów post-radzieckich na znacznie nowocześniejszy sprzęt zachodni. W związku z tym przez dwa pierwsze lata wojny Kijów otrzymał duże liczby pojazdów bojowych, co pozwalało na zaspokojenie potrzeb szybko rozrastających się ukraińskich sił zbrojnych. Jednak w znakomitej większości był to sprzęt pamiętający czasy wojny wietnamskiej lub zaprojektowany do działań przeciwpartyzanckich, a nie walki na symetrycznym polu bitwy. Dostawy pozwoliły Ukraińcom na kontynowanie obrony kraju, ale nie stworzyły przewagi technologicznej nad armią Federacji Rosyjskiej. Co prawda Ukraina otrzymała pewne ilości nowoczesnego uzbrojenia, jednak jego efektywność ograniczył kolejny paradoks, mianowicie tzw. czerwone linie. (...)

defence24.pl


Magazyn wymienia wskaźniki, według których ukraińska gospodarka wygląda lepiej niż rosyjska:
  • prognoza Narodowego Banku Ukrainy na wzrost PKB o 4 proc. w 2024 r. i 4,3 proc. w 2025 r.,
  • stabilna waluta i stopa dyskontowa na prawie 30-miesięcznym niskim poziomie 13,5 proc.
„Porównajcie to z Rosją, gdzie stopa dyskontowa wkrótce musi osiągnąć 23 proc., aby powstrzymać spadek rubla, banki wyglądają na słabe, a PKB ma wzrosnąć o zaledwie 0,5-1,5 proc. w 2025 r.” — czytamy w tekście.

Według "Economista" środki podjęte od 2022 r. pozwoliły Ukrainie zachować zasoby i morale. Gazeta identyfikuje trzy etapy w gospodarce kraju od 2022 r. Na pierwszym etapie, gdy toczyły się ciężkie walki, działania Narodowego Banku były podporządkowane celom wojskowym: sfinansował połowę deficytu budżetowego, wprowadził ścisłą kontrolę kapitału i zadbał o płynność banków. Inflacja w tym czasie wzrosła, a PKB skurczył się o jedną trzecią.

Druga faza zbiegła się z ukraińską kontrofensywą w obwodach chersońskim i mikołajowskim w sierpniu 2022 r. PKB ustabilizował się. Ukraina była w stanie ponownie eksportować zboże. Bank centralny zaczął walczyć z inflacją, przestał finansować deficyty budżetowe, przywrócił rezerwy walutowe i złagodził kontrolę kapitału. Produkcja została przeniesiona do bezpieczniejszej zachodniej części kraju, a zasoby zostały przesunięte, by uwzględnić przedłużający się charakter konfliktu. Latem 2023 r., kiedy Rosja odmówiła przedłużenia umowy zbożowej, Ukraina sama otworzyła korytarz morski, który pozwolił jej utrzymać przepływ waluty i eksportować nie tylko zboże, ale także metale i minerały.

Obecnie rozpoczyna się trzecia faza, w której gospodarka Ukrainy stoi w obliczu największych zagrożeń: poważnych niedoborów energii elektrycznej, ludzi i pieniędzy, kontynuuje "The Economist". Rosja atakuje ukraińską sieć energetyczną, ale Kijów jest teraz lepiej przygotowany, by sobie z tym poradzić. Władze zwiększyły import energii elektrycznej z UE o jedną czwartą, producenci żywności przetwarzają odpady na biogaz, rolnicy używają generatorów diesla, a średnie przedsiębiorstwa korzystają z generatorów gazowych, energii wiatrowej i słonecznej. Niemniej jednak niedobory energii elektrycznej mogą obniżyć wzrost PKB o 1 proc. w 2025 r.

Niedobór ludzi jest najpoważniejszym problemem stojącym przed Kijowem. Mobilizacja, migracja i wojna zmniejszyły liczbę pracowników o jedną piątą. Na jeden wakat przypada średnio tylko 1,3 aplikacji, w porównaniu do 2 aplikacji w 2021 r. Władze cywilne i wojskowe spierają się o skalę mobilizacji. Zatrudnianie większej liczby kobiet jest trudne: liczba kobiet, które wyjechały za granicę, jest prawie taka sama jak liczba mężczyzn, którzy wyjechali na front.

Trzecim problemem jest brak pieniędzy. Małe firmy mają trudności z uzyskaniem kredytów, finansowanie długoterminowych wydatków kapitałowych jest praktycznie niemożliwe, a gwałtowny wzrost kosztów biznesowych uderzył w ich rentowność. Wydatki budżetowe są znacznie większe niż przychody. Prawie cały ukraiński deficyt budżetowy w wysokości ok. 20 proc. PKB w 2025 r. zostanie pokryty ze źródeł zewnętrznych.

Udział USA w tej pomocy nie może być postrzegany jako gwarantowany. Jeśli Waszyngton odmówi pomocy, pomoc od innych członków grupy G7 pokryje niedobór w 2025 r., ale Ukraina może znaleźć się w poważnych tarapatach w 2026 r. Jednocześnie zdolność Kijowa do zwiększania dochodów w kraju jest ograniczona: tego lata władze z powodu ostrej krytyki musiały wycofać propozycję podniesienia podatków.

onet.pl


Dziennikarze zbadali działalność Moskiewskiego Instytutu Inżynierii Termicznej (MIT), producenta międzykontynentalnych pocisków balistycznych oraz koncernu Sozwiezdie. Obie firmy zostały wymienione przez ukraiński wywiad wojskowy jako twórcy nowego pocisku. Obie firmy rekrutowały pracowników wykwalifikowanych w pracy z urządzeniami obróbki metali produkowanymi przez niemieckie i japońskie firmy.

W ogłoszeniach rekrutacyjnych na 2024 r. MIT informowała, że korzysta z systemów japońskiej firmy Fanuc oraz niemieckich firm Siemens i Heidenhain. Wszystkie trzy firmy produkują systemy sterowania dla obrabiarek sterowanych numerycznie. Sprzęt tych samych trzech firm jest również używany przez Sozwiezdie, przedsiębiorstwo obronne z Woroneża. W swoim ogłoszeniu o pracę firma wymagała od potencjalnych pracowników znajomości systemów tych firm.

Inna organizacja wymieniona przez Ukraińców — Titan-Barrikady — opublikowała zdjęcie przedstawiające pracownika stojącego przed urządzeniem firmy Fanuc. Nawet firma Stan, która próbuje rozwinąć rosyjską produkcję obrabiarek sterowanych numerycznie, wskazuje w reklamach, że używa sprzętu Heidenhain.

Zatrzymanie esportu obrabiarek sterowanych numerycznie do Rosji jest jednym z priorytetów sojuszników Ukrainy, jednak od początku 2024 r. do Rosji pojechały maszyny marki Heidenhain o wartości co najmniej 3 mln dol — twierdzi "Financial Times". Jeden system tej firmy o wartości 345 tys. dol. został dostarczony za pośrednictwem Chin do rosyjskiego Bałtyckiego Przedsiębiorstwa Przemysłowego, które dostarcza sprzęt dla rosyjskich producentów broni i które jest objęte sankcjami. W 2021 r. prezeska firmy Diana Kaliedina została nawet aresztowana w Rosji za dostarczanie obrabiarek z chińskimi elementami jako rosyjskich, ale została zwolniona w 2022 r., aby firma mogła terminowo realizować kontrakty państwowe.

onet.pl


Ponad 790 tys. rosyjskich wojskowych zostało zabitych lub rannych od czasu rozpoczęcia inwazji na pełną skalę w 2022 r., podało brytyjskie Ministerstwo Obrony. W ub.r. Rosjanie stracili 429,6 tys. zabitych i rannych. Oznacza to, że 2024 r. stanowił ponad połowę wszystkich rosyjskich strat w wojnie (54 proc.).

Straty rosyjskie w 2024 r. w porównaniu z 2023 r. wzrosły o prawie 70 proc. (429 tys. zabitych i rannych wobec 252). W 2022 r. straty rosyjskie, według brytyjskich ekspertów, wyniosły 107 tys. osób zabitych i rannych.

Grudzień 2024 r. był szóstym miesiącem nieprzerwanego wzrostu miesięcznych strat rosyjskiej armii w Ukrainie. W grudniu Rosja straciła 48 tys. 670 rannych i zabitych, w porównaniu do 45 tys. 680 w listopadzie. Są to rekordowe straty rosyjskiej armii w jednym miesiącu od rozpoczęcia inwazji na pełną skalę.

onet.pl


Hasło na wszechobecnych wyborczych billboardach z wizerunkiem Merza przekonuje, że lider chadecji to "właściwy człowiek we właściwym czasie". Sugeruje, że chadek potrafi znaleźć receptę na problemy kraju: stagnację gospodarczą, drożyznę, biurokrację, ale także coraz większe poczucie braku bezpieczeństwa, ogarniające mieszkańców Niemiec. To ostatnie związane jest z rosyjską wojną w Ukrainie, a także z nieuregulowaną imigracją i mnożącymi się w ostatnim czasie atakami terrorystycznymi, których sprawcami byli imigranci. 13 lutego w Monachium 24-letni Afgańczyk wjechał samochodem w demonstracje związkowców, raniąc około 40 osób. Dwa dni po ataku w szpitalu zmarły w wyniku obrażeń dwie ofiary: dwuletnia dziewczynka i jej 37-letnia matka. Trzy tygodnie wcześniej Niemcami wstrząsnął atak nożownika na grupę przedszkolaków w Aschaffenburgu. Imigrant z Afganistanu zabił dwuletniego chłopca i mężczyznę, który próbował go powstrzymać. Wcześniej były ataki w Magdeburgu, Solingen czy Mannheim. 

Po tych wydarzeniach zaostrzenie polityki migracyjnej stało się głównym tematem kampanii wyborczej. Frustracja i lęk wielu niemieckich wyborców sprawiły, że aż jedna piąta z nich gotowa jest oddać głos na antyimigrancką i antyunijną populistyczno-prawicową Alternatywę dla Niemiec (AfD). Partia ta domaga się reemigracji, czyli masowych deportacji nielegalnych imigrantów, a także zaprzestania wspierania Ukrainy oraz zniesienia sankcji gospodarczych wobec Rosji. Odrzuca UE w obecnej formie.

(...)

Do przyszłego rządu AfD wprawdzie nie wejdzie. Uznawana przez kontrwywiad za ugrupowanie częściowo prawicowo ekstremistyczne, otoczona jest przez pozostałe partie "kordonem sanitarnym" albo, jak określają to Niemcy, "zaporą ogniową". Oznacza to, że wykluczają one współpracę z AfD. Jednak może ona być w stanie blokować i zakłócać prace parlamentu. System przeliczania głosów na mandaty umożliwia partii z 20-procentowym poparciem uzyskanie nawet jednej czwartej miejsc w Bundestagu, jeżeli któreś z mniejszych ugrupowań nie przekroczy 5-procentowego progu wyborczego. – Chcielibyśmy mieć 25 procent miejsc w Bundestagu, ponieważ wówczas moglibyśmy samodzielnie inicjować komisje śledcze – powiedziała w jednym z telewizyjnych wywiadów kandydatka AfD na kanclerza Alice Weidel. Jako przykłady podała komisję śledczą do zbadania polityki w czasie pandemii koronawirusa, wysadzenia gazociągu Nord Stream czy afery cum-ex dotyczącej oszustw podatkowych.

AfD, być może razem z populistycznym Sojuszem Sahry Wagenknecht (BSW), mogłaby też zablokować reformę zapisanej w konstytucji Niemiec kotwicy budżetowej, która ogranicza możliwości zadłużania się państwa. Jej poluzowanie proponuje socjaldemokratyczna SPD, aby sfinansować wyższe wydatki na obronność i inwestycje. Chadecy Merza i Zieloni są otwarci na taką możliwość. Zmiana konstytucji wymagać będzie jednak większości dwóch trzecich głosów w Bundestagu.

Wiatru w żagle AfD dodało potężne wsparcie zza Atlantyku – od szefa Tesli, SpaceX i serwisu X Elona Muska, a także wiceprezydenta USA J.D. Vance’a, który na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium w połowie lutego rozwścieczył niemieckie elity polityczne, wzywając do zburzenia "zapory ogniowej" wokół AfD.  

– Nie będziemy współpracować z tą partią –  odpowiedział na to Merz w trakcie debaty czworga kandydatów na kanclerza w telewizji RTL w minioną niedzielę. – Nie dopuszczam takiej ingerencji w niemieckie wybory federalne, a także w późniejsze formowanie rządu. Nie pozwolę amerykańskiemu wiceprezydentowi mówić mi, z kim mam rozmawiać tutaj, w Niemczech – mówił.

(...)

Sondażowe prognozy podziału mandatów przewidują, że ewentualna "wielka koalicja" może mieć 335 w liczącym 630 posłów Bundestagu, a koalicja CDU/CSU z Zielonymi – 317 miejsc. Jednak blisko jedna trzecia wyborców (28 proc. wg sondażu dla ZDF) nie wie jeszcze, na kogo oddać głos. Nawet ułamki punktów procentowych i wyniki małych partii przesądzić mogą o tym, czy w Niemczech będzie mogła powstać koalicja dwóch partii, czy może jednak Friedrich Merz będzie zmuszony zwerbować do współpracy trzeciego partnera. "Taki scenariusz byłby dla chadeków katastrofą" – ocenił w niedawnym komentarzu dziennik "Sueddeutsche Zeitung". Koalicyjny rząd Olafa Scholza upadł głównie z powodu sporów między trzema obozami politycznymi. "W trójpartyjnym sojuszu Merz będzie w stanie przeforsować jeszcze mniej swoich zapowiedzi niż w sojuszu dwóch partii. Taka koalicja z pewnością nie działałaby sprawnie" – oceniła "Sueddeutsche Zeitung". 

Tymczasem Merz chce działać szybko. – Do Wielkanocy powinien powstać rząd – tłumaczył wpływowy poseł CDU Juergen Hardt na niedawnym spotkaniu z zagranicznymi dziennikarzami w Berlinie. Zaraz po świątecznej przerwie trzeba zacząć prace nad budżetem na obecny rok, którego nie dała rady przyjąć poprzednia koalicja. Na szczycie NATO w Hadze pod koniec czerwca nowy kanclerz chciałby już ogłosić nowe zobowiązania Niemiec co do zwiększenia nakładów na obronność i zaangażowania w zapewnienie bezpieczeństwa w Europie, dodał Hardt. Szybkie działania wymusza też sytuacja międzynarodowa i podjęcie przez administrację nowego prezydenta USA Donalda Trumpa rozmów z Rosją o zakończeniu wojny w Ukrainie, z pominięciem Europy. Trwa już dyskusja o możliwości wysłania na Ukrainę europejskich sił pokojowych. Brak decyzyjnego rządu w największym kraju UE jeszcze bardziej osłabia głos Europejczyków.

Zarówno chadecy, jak i ich potencjalni koalicjanci są zgodni co do konieczności wzmocnienia niemieckiej armii, Bundeswehry, i zwiększenia wydatków na obronność powyżej  2 proc. PKB. Sporne jest to, skąd wziąć pieniądze. SPD i Zieloni chcą poluzowania w tym celu konstytucyjnej kotwicy budżetowej, narzucającej dyscyplinę finansów państw. Zwolennikiem tego rozwiązania jest obecny minister obrony Boris Pistorius z SPD, najpopularniejszy polityk w Niemczech, który może odgrywać ważną rolę w przyszłym niemieckim rządzie.

(...)

– W ciągu nadchodzących dwóch lat musimy zająć się dwoma wielkimi problemami: migracją i gospodarką. Jeśli nam się nie powiedzie, to w 2029 roku kraj stoczy się w stronę prawicowego populizmu – mówił Friedrich Merz podczas ostatniej przedwyborczej debaty z Scholzem w środę, 19 lutego. – Dlatego proszę wyborców o jak najmocniejszy mandat, byśmy faktycznie mogli kierować tym rządem – zaapelował na zakończenie.

gazeta.pl

piątek, 21 lutego 2025



Były polski sędzia Tomasz Szmydt wraz ze zbiegłym na Białoruś przed prawem i pożyczkodawcami spolonizowanym Włochem Davidem Carbonarem (o którym pisaliśmy), przeprowadzili na antenie Międzynarodowego Radia Białoruś wywiad z kontrowersyjnym byłym duchownym Jackiem Międlarem. Autor m.in. książki “Polska w cieniu Żydostwa” stawał wielokrotnie przed sądem za słowne ataki na Żydów i homoseksualistów. 

Od dłuższego czasu - akurat wtedy, gdy Ukraina mierzy się z rosyjską agresją - były ksiądz poświęca swój czas na studiowanie rzezi wołyńskiej i kwestii “banderyzmu” na Ukrainie. 

Nie wchodząc w szczegóły, bo Międlar sypie nimi jak z rękawa, najciekawsza wydaje się tu jego teza, że ukraiński “banderyzm” jest pielęgnowany przez “Anglosasów”, którzy chcą go wykorzystać do zwalczania Rosji. “Anglosasi” to określenie używane na masową skalę przez kremlowską propagandę i wcale nie dziwi, że Szmydt szczegółowo dopytywał o ten wątek.

Ku zadowoleniu prowadzących Międlar sprowadzał całą historię polsko-ukraińskich relacji do zbrodni popełnianych przez Ukraińców na Polakach. I wyrażał przekonanie, że w rzeczywistości ten zbrodniczy charakter i nienawiść do Polaków są wśród nich zakorzenione. Mówił to w kontekście obecności w Polsce milionów Ukraińców, którzy mają sprowadzić nieszczęście na nasz kraj.

Na koniec Międlar został zapytany przez Szmydta o zatrzymanie go ABW w grudniu 2019 roku. Negatywnie wypowiadał się w tym kontekście o ówczesnym szefie MSWiA Mariuszu Kamińskim, a ciepłe słowa znajdował dla ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, który, jak twierdził, miał interweniować w jego sprawie, przenosząc w inne miejsce zajmującą się śledztwem prokurator.

Prowadzący audycję wyrazili nadzieję, że rozmowa z Jackiem Międlarem nie będzie ostatnią i pozwolili mu reklamować na antenie swoje produkcje.

pl.belsat.eu


Netanjahu do Białego Domu przyjechał bardziej jako klient niż partner, ale został potraktowany jako klient-VIP i obrzucony upominkami premium. Natomiast zupełnie inaczej sytuacja wyglądała z Abdullahem II i Sisim (który po przeczołganiu Abdullaha II w Gabinecie Owalnym przez Trumpa odwołał swój przyjazd). Tu Trump wyszedł z założenia, że skoro daje im pieniądze (a pomoc do Egiptu wyjątkowo nie została zawieszona) to mają robić co im każe i w ogóle to „ruki po szwam”. Reszta na Bliskim Wschodzie dzieli się na bogatych (więc istotnych), biednych (więc nieważnych) oraz Iran i innych trouble-makerów. W tej pierwszej kategorii jest przede wszystkim Arabia Saudyjska, która nieprzypadkowo została wybrana na miejsce rozmów USA-Rosja. I choć Trump nie spotkał się jeszcze z MBS-em to wiele wskazuje na to, że to właśnie do Arabii Saudyjskiej uda się w swą pierwszą podróż (która zapewne obejmie też Izrael) w celu spotkania z Putinem. Królestwo to zajmuje centralne miejsce w planach Trumpa również ze względów prywatnych, nie jest bowiem tajemnicą, że MBS zainwestował w 2021 r. 2 mld dolarów w firmę Jareda Kushnera robiąca interesy w Izraelu. MBS obiecał też już inwestycje warte 600 mld USD w USA. Tyle, że wszystko potyka się o sprawę palestyńską, a pomysł Trumpa na Gazę jest z perspektywy saudyjskiej nierealistyczny i grozi zbyt poważnymi problemami w regionie by MBS skłonny był go zaakceptować. A Netanjahu wpadł w taki entuzjazm, że ciężko go powstrzymać (Rubio zresztą nie miał takiego zamiaru, natomiast senatorowie już tak).

Współpraca izraelsko-saudyjska jest też Trumpowi potrzebna do kontrowania Iranu, a także ze względu na projekty tranzytowe. Jeśli chodzi o tę drugą kwestię to związane jest to z projektem szlaku tranzytowego łączącego Indie z Morzem Śródziemnym i omijającym zarówno Iran jak i Turcję, który miałby być konkurencją dla chińskiej Inicjatywy Pasa i Szlaku, a jednocześnie konsolidować współpracę indyjsko-izraelską i indyjsko-arabską, a przede wszystkim indyjsko-amerykańską. Kluczową rolę w tym projekcie odgrywają Zjednoczone Emiraty Arabskie, które w planach Trumpa zajmują ważne miejsce, choć nie aż tak jak Arabia Saudyjska. Trzecim istotnym partnerem Trumpa na Bliskim Wschodzie jest Katar (tam co prawda Rubio nie pojechał, ale Trump wysłał Witkoffa), który dla Trumpa jest sprawdzonym kanałem negocjacji z „trouble-makerami”. W tej kategorii Trump widzi z grubsza trzy podmioty: dżihadystów, Palestynę i Iran. Z tymi pierwszymi w wizji Trumpa sprawa jest prosta: „go to hell!”. 16 lutego tak właśnie zrobiono z jednym z liderów afiliowanej przy Al Kaidzie syryjskiej organizacji Hurras ad-Din (wyeliminowany poprzez uderzenie precyzyjne w prowincji Idlib). Jeżeli chodzi o Palestynę to w wizji Trumpa jeśli Palestyńczycy dostaną nowe domy na Synaju i w Jordanii (a Sisi z Abdullahem nie mają nic do gadania, bo przecież dostają kasę) to zapomną o Palestynie i wszyscy będą zadowoleni (co jest dość naiwnym i mało realistycznym założeniem). Natomiast Iranowi Trump postanowił pokazać kij (perspektywa nalotów na instalacje atomowe) i marchewkę (kwitnąca gospodarka uszczęśliwiająca i naród i reżim) i był pewien, że logiczny wybór jest tylko jeden: marchewka i bezpośrednie negocjacje Iran – USA. Tyle, że Iran podszedł do tego zupełnie inaczej. Palestyńczycy zresztą też.

Jeśli chodzi o Bliski Wschód to warto też zwrócić uwagę, że od inauguracji nie doszło do żadnej poważnej interakcji między nową administracją USA a Turcją, mimo że po upadku Assada rola Turcji w regionie wzrosła. Choć wcześniej pojawiały się spekulacje, że Trump będzie bardziej przyjazny wobec Erdogana niż Biden, to problem tkwi w tym, że Turcja nie ma zbyt wiele do zaoferowania USA i dlatego została pominięta w rozmowach o Bliskim Wschodzie oraz o Ukrainie. Poza tym napięte relacje między Izraelem a Turcją ewidentnie skłaniają Trumpa i jego ekipę do utrzymania wsparcia dla syryjskich Kurdów (za czym lobbuje Izrael). W dodatku w ekipie Trumpa sporo jest osób, które w przeszłości ostro krytykowały Turcję z pozycji chrześcijańskich i za wspieranie dzihadystów (np. Pete Hegseth czy Tulsi Gabbard). Trudno powiedzieć czy Erdogan zdoła jakoś przekonać do siebie Trumpa, ale póki co znamienne było to, że w chwili gdy w Białym Domu Trump gościł premiera Indii Narendę Modiego to Erdogan udał się do Pakistanu. Trump i jego ekipa, w przeciwieństwie do Europejczyków, nie zamierza się też śpieszyć z podejmowaniem decyzji w sprawie Syrii, a delegacja USA odmówiła podpisania deklaracji w sprawie odbudowy Syrii, przyjętej na konferencji zwołanej przez Macrona do Paryża. Warto jeszcze dodać, że formalnie drugim po Netanjahu gościem w Białym Domu był armeński premier Nikol Paszynian, choć spotkał się z nim tylko Vance, a nie Trump. Spotkanie z Trumpem nie było w ogóle planowane i nie mogłoby się odbyć, gdyż zaburzyłoby logikę hierarchii interesów, ale jednocześnie fakt, że Trump zlecił Vance’owi przyjęcie Paszyniana (co dla armeńskiego lidera było niezwykle ważne) pokazał, że USA nie zamierzają odpuszczać Armenii.

(...)

Jednocześnie, gdy w Monachium Vance oskarżał Europę o odejście od wartości na rzecz ideologii woke Trump zaprosił do Białego Domu premiera Wielkiej Brytanii Keir Starmera. Doszło do tego zresztą w sposób dość osobliwy, gdyż Trump wysłał swojego przedstawiciela Marka Burnetta, a następnie zadzwonił do niego w czasie obiadu z brytyjskim premierem i ten przekazał komórkę Starmerowi. Warto dodać, że wcześniej Elon Musk zorganizował na X całą kampanię bezpardonowych ataków na Starmera, opartych na oskarżeniach o tolerowanie muzułmańskich gangów pedofili i gwałcicieli. Starmer, wcześniej nie ukrywający swej niechęci do Trumpa, znalazł się jednak pod ścianą z sondażami lecącymi mu na łeb na szyję. Gdy Musk solidnie przetrzepał go kijem, Trump znienacka rzucił gałązką oliwną, stwierdzając, że bardzo lubi Starmera i robi on „dobrą robotę”. Wydaje się przy tym, że Trump bardziej chce z nim rozmawiać o Pacyfiku, a nie o Europie, Rosji i Ukrainie.

Sama Europa została celowo zepchnięta na plan dalszy w tym dyplomatycznym schemacie. Trump czuje bowiem jej słabość, więc postanowił solidnie zdzielić ją kijem. I takie właśnie było zadanie Vance’a i Hegsetha. Trump zresztą ma świadomość, że część zbesztanych liderów chwieje się na swych stołkach i dlatego też Vance demonstracyjnie odmówił spotkania z Scholtzem. Z drugiej strony Trump i tak ma z kim rozmawiać w Europie, a nadzwyczajne spotkanie przywódców europejskich w Paryżu zakończyło się niczym. Jednym z kluczowych krajów w trumpowskiej wizji Europy jest przy tym Polska, o czym świadczyło wysłanie Hegsetha do Warszawy. Faktem jest, że ta wizyta nie przyniosła żadnych konkretów, ale chodziło tu o pewną demonstrację i wpisywało się to w schemat spotkań Trumpa i jego przedstawicieli (w którym nie ma nic przypadkowego i chaotycznego). Zresztą zaraz za Hegsethem w Warszawie pojawił się jeszcze Kellogg, który, będąc specjalnym przedstawicielem ds. Rosji i Ukrainy, zamiast na rozmowy z Rosjanami w Rijadzie (powierzone doświadczonemu Rubio) przyjechał do nas. I ani Kellogg ani Hegseth nie uczynili sobie z Polski stop-overa w drodze do Kijowa, jak to było często w zwyczaju za poprzedniej ekipy w Białym Domu. Zadaniem Kellogga było przy tym złagodzenie tego co było wcześniej mówione w Brukseli i Monachium. Trump w ten sposób wskazuje, że Polska odgrywa ogromną rolę w jego planach.

defence24.pl


Na to, co się dziś dzieje między USA a Rosją, nie warto reagować polskim odruchem warunkowym: Hitler-Stalin-Monachium-Jałta-rosyjskie wojska w Warszawie. Historyczne skojarzenia, które ostatnio wyskakują nam z lodówki, nie służą rozumieniu, tylko raczej zaciemniają obraz, a przede wszystkim są wyrazem bezradności. Powinno się napisać: „Nie wiem, co będzie, sytuacja zrobiła się nieprzewidywalna", ale żeby przykryć tę bezradność, to pisze się: „Drugie Monachium i druga Jałta". Odkładaj takie rzeczy na bok, nie czytaj i się nimi nie zajmuj.

Warto sobie zafundować detoks od tzw. mediów tożsamościowych (po obu stronach), czyli tych, gdzie z góry wiadomo, że Trump to Hitler, ewentualnie Trump to mesjasz. Będziecie tam zalewani skrajnymi interpretacjami, mózgi wam się zlasują, w jednym kramiku każda trumpowa brednia będzie rozdmuchiwana do rozmiarów słonia, w drugim ta sama brednia będzie na wszystkie strony usprawiedliwiana. W sytuacji, kiedy niemal każdy „normals" pod naszą szerokością geograficzną zastawia się: „Wejdą, nie wejdą, a jeśli wejdą, to kiedy?", taka dodatkowa dawka skrajnych interpretacji może tylko wpędzić w depresję. Już lepiej, jeśli nic nie będziecie czytać, niż jeśli panicznie będziecie śledzić każdy wykwit naszej publicystyki. Punktowo warto wybrać kilku spokojniejszych autorów, ja oczywiście polecam wszelkiej maści symetrystów, jak Jurasz czy Magierowski, ale nazwisk jest sporo, tylko trzeba poszperać.

Trump jest mistrzem robienia szumu w mediach i zwracania na siebie uwagi. Właśnie o to mu chodzi, żeby elity amerykańskie i europejskie jęczały ze zgrozy, bo to go buduje. Jego słowa należy traktować jak spektakl, cyrk, kuglarskie sztuczki obliczone na wywołanie emocji i wrzasków na widowni (nie tylko oklasków). Chamskie zagrywki wobec Zełenskiego (który zresztą głupio na nie reaguje) mogą rzeczywiście przerażać, ale niespecjalnie warto je z pełnym namaszczeniem analizować. Podobnie rzecz się ma z bredniami Trumpa - „Ukraina sama wywołała wojnę", „Putinowi można wierzyć, że chce pokoju" - jutro powie coś przeciwnego, a pojutrze coś jeszcze innego, nawet nie będzie pamiętał. Liczy się nieustanny szum i ruch w interesie. To nie tylko jego sposób działania, ale po prostu natura mediów społecznościowych i współczesnej komunikacji. Trump ma ją w małym palcu.

Dawniej należałoby dodać: „No ale jednak to, co mówi prezydent USA, ma znaczenie, nawet jeśli wszyscy wiedzą, że bredzi i zmienia zdanie". Owszem, kiedyś miałoby to znaczenie, dziś - umiarkowane. Wszyscy się przyzwyczaili do mediów społecznościowych, shitstormów, które trwają trzy godziny i nic z nich nie zostaje. Waga głupich odzywek Trumpa w przestrzeni międzynarodowej jest inna, niż byłaby dekadę temu, to nie znaczy, że żadna, ale jednak dużo mniejsza. Chlapnięcie bredni, która kiedyś zakończyłaby karierę tego czy innego polityka, dziś wywołuje sztorm może nawet bardziej gwałtowny, ale tylko chwilowy, po czym nikt nic nie pamięta, nikt tak do końca nie traktuje niczego poważnie, może to powiedział, może nie powiedział, a może to były tylko jakieś jaja i deepfejki, zresztą już po godzinie mamy coś nowego. Jak ktoś już totalnie przesadzi, to najwyżej może skasować tłita i sprawa załatwiona - taka mniej więcej jest dziś waga słów w polityce, nawet tych wygłaszanych przez prezydentów i premierów.

(...)

W niemal każdej chamskiej lub fejkowej opinii na temat Ukrainy czy Zełenskiego, Trump wspomina o Bidenie. Widać tu czystą obsesję, wszystko jest winą Bidena, to przez niego wybuchła wojna. Te toksyczne emocje Trumpa - świadczące o jego złym charakterze, ale to przecież nic nowego - są widoczne jak na dłoni (w słowotoku Trumpa da się zwykle znaleźć ziarno prawdy, bo faktycznie Biden nie miał pomysłu na rozstrzygnięcie wojny, poza dawaniem Ukrainie kroplówki). Nienawiść Trumpa do Bidena definiuje obecnie dużą część jego narracji na temat Ukrainy, miejmy nadzieję, że ta emocja w końcu się wypali.

Putin wcale nie wygrał - i taki jest szerszy kontekst, o którym często się zapomina - ponieważ nie chapnął Ukrainy, nie zrealizował swoich głównych założeń z 2022 roku. Ukraina zachowała niepodległość oraz - przy okazji wojny - stała się skrajnie antyrosyjska. Zainstalowanie w Kijowie jakiegoś nowego Janukowycza jest obecnie mało prawdopodobne. Putin ma przy granicy wściekłe, niepodległe i nauczone bitki państwo z potężną armią, najsilniejszą w Europie. Tego nie zmieni nawet niekorzystny dla Ukrainy traktat pokojowy. Jeśli Putin dostanie w ramach „wspaniałego pięknego dealu" jakieś cymesy i przy okazji pięć lat na wzmocnienie sił, tak samo dostanie te lata na wzmocnienie Ukraina. Europa nie zrezygnuje ze wspomagania Ukrainy, pieniądze się znajdą, skoro nawet Niemcy chcą nareszcie wyjąć wydatki wojskowe z procedury nadmiernego deficytu, wojsko ukraińskie się nie zwinie i nadal będzie wiązać główne siły rosyjskie.

Wszystko, co robi obecnie polski rząd na arenie międzynarodowej jest kompletnie nieistotne i nieskuteczne z prostego powodu: nasza polityka zagraniczna w stu procentach podporządkowana została kampanii Trzaskowskiego. Platforma aż do wyborów prezydenckich nie zrobi nic dla polskiej racji stanu, choćby się waliło i paliło, chyba że przypadkowo dobro Trzaskowskiego z polską racją stanu będzie akurat tożsame. Wszelkie decyzje w sprawie Ukrainy są obecnie wykładnią polityki wewnętrznej, chyba żaden inny rząd w Europie nie robi tego tak bezwstydnie, nawet jeśli ma na horyzoncie wybory. Odmowa Tuska jakiejkolwiek rozmowy z Macronem na temat wysłania choćby garstki polskich żołnierzy w ramach europejskiej misji stabilizacyjnej to również wkład w kampanię Trzaskowskiego, podobnie jak ściemnianie, że „nikt nas o to nie prosił", skoro właśnie prosił i to kilkukrotnie (Amerykanie i Macron). Władza nam kłamie w żywe oczy z powodu zbliżających się wyborów, dokładnie tak samo, jak kłamała poprzednia w innych ważnych sprawach, warto to wiedzieć i rozumieć, zamiast się oburzać.

Symetrycznie jest po drugiej stronie: pisowskie donosy na polski rząd do Trumpa (te wszystkie obleśne tłity po angielsku, że oto - uprzejmie donoszę - Sikorski powiedział to czy tamto, obrażajo pana, panie Trump, olaboga!) to z kolei wsad w kampanię Nawrockiego. PiS bardzo liczy, że Trump zrobi coś, co pozwoli wygrać Nawrockiemu wybory, nie wiem, na jakiej podstawie, ale takie są tam marzenia. Słuchanie opozycji też sobie darujcie, oni również myślą jedynie o własnej partii i wyniku Nawrockiego, a „Dobropolski" musi poczekać, aż się to w maju przewali.

Każdy - podkreślam KAŻDY - kto dokłada teraz do pieca, obiektywnie służy Rosji. Nigdy dość przypominania tej prawdy. Rosyjskim planem dla Polski - i wynika to wprost z zadań komórki ds. polskich w FSB - jest podkręcanie polaryzacji politycznej. Rosji wszystko jedno, czy rządzi tu PO czy PiS, ważne, żeby się brali za łby i oskarżali o zdradę stanu oraz prorosyjskość. Rosyjskie trolle rano pracują na rzecz uskrajniania wyborcy PiS-u, po południu na rzecz eskalacji poglądów wyborcy PO, wieczorem z kolei podbechtują wielbicieli Konfy, są wśród "Silnych Razem" i „Klubów Gazety Polskiej", bowiem miłe jest im każde sfanatyzowane środowisko. Za każdym więc razem - szanowny czytelniku - kiedy polscy politycy i publicyści oskarżają drugą stronę o wszystko, co najgorsze, zdradę, onucowatość, agenturalność, Targowicę, wiedz, że ktoś dokłada się do osłabiania twojej ojczyzny. Zapamiętaj tę zasadę: kto najgłośniej wrzeszczy, że ci drudzy to agenci i trzeba ich powsadzać, właśnie ten agent. Omijaj, nie czytaj, bojkotuj. 

gazeta.pl

czwartek, 20 lutego 2025



Rosjanie kontynuują natarcie na skrzydłach aglomeracji pokrowskiej. Po wielotygodniowych walkach udało im się opanować teren węzła komunikacyjnego na głównej drodze z Pokrowska do Konstantynówki. Znacznie poszerzyli też kontrolowany obszar na północny wschód od niego. Po kilkudniowej przerwie wznowili także działania w okolicach Wełykiej Nowosiłki, uzyskując powodzenie na zachód od niej. Według części źródeł wyprowadzili również natarcie sondujące w kierunku Konstantynówki od strony zajętego wcześniej Torećka. Uderzenie na Ułakły na zachód od Kurachowego przyspieszyło likwidację worka, w którym utrzymywały się siły ukraińskie. Obrońcy w większości wycofali się na zachód, a ich ostatni ośrodek oporu w tym rejonie stanowi znajdujący się w oskrzydleniu węzłowy Kostiantynopil.

Dalsze postępy terenowe agresor poczynił w Czasiw Jarze oraz w okolicach przyczółków na prawych brzegach rzek Żerebeć na kierunku Łymanu i Oskoł na północ od Kupiańska. Wyprowadzane z węzłowej Dworicznej natarcia w trzech kierunkach skutkowały znaczącym poszerzeniem przyczółku za Oskołem, wciąż jednak zajmowany przez najeźdźców teren jest zbyt mały, by zapewnić stabilną przeprawę przez rzekę większych sił. Na północny wschód od obecnego przyczółku na prawym brzegu stworzyli oni następny, w rejonie wsi Topoli. W obwodzie kurskim wojska rosyjskie odzyskały Swierdlikowo – ostatnią miejscowość przed Sudżą na drodze wiodącej do tego miasta z północnego zachodu.

(...)

14 lutego dron agresora uderzył w niedziałający czwarty blok elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Według głównego inżyniera przebił zamontowaną w 2019 r. Nową Bezpieczną Powłokę i eksplodował wewnątrz, a bariera mająca zapobiegać rozprzestrzenianiu się substancji radioaktywnych przestała funkcjonować. Najeźdźcy mieli zastosować bezzałogowiec Shahed/Gerań w zmodernizowanej wersji. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej oznajmiła, że nie doszło do wycieku niebezpiecznych substancji ani zwiększenia poziomu promieniowania.

Dwa dni później rosyjskie drony poważnie uszkodziły elektrownię cieplną w Mikołajowie. Miało dojść do zniszczenia instalacji odpowiedzialnych za generację energii elektrycznej. Ogrzewanie miasta przywrócono następnej doby. Innymi celami rakiet bądź dronów agresora były m.in. Krzywy Róg (11 lutego), Sumy (13 lutego) i Charków (dwukrotnie 17 lutego), a uszkodzenie obiektów infrastruktury krytycznej zgłaszano w obwodach czernihowskim i mikołajowskim (12 lutego). W rezultacie ataku 17 lutego nastąpiło awaryjne odłączenie dostaw energii w Kijowie oraz obwodach kijowskim i dniepropetrowskim. Od wieczora 11 lutego do rana 18 lutego najeźdźcy użyli łącznie 932 bezzałogowców – ustanowili w ten sposób kolejny rekord po tym zanotowanym tydzień wcześniej, kiedy wykorzystali ich 790. Według obrońców strącone zostały 543 bezzałogowce, a lokacyjnie utracono 359. Rosjanie mieli także użyć 19 rakiet, z których zestrzelono sześć (wszystkie nad Kijowem).

W rezultacie ataku ukraińskich dronów 17 lutego na przepompownię Kropotkinskaja w Kraju Krasnodarskim przejściowo odcięto dostawy kazachskiej ropy naftowej na Zachód. Celem była również rafineria Ilska, brakuje jednak potwierdzenia, by uderzenie wywołało znaczące szkody.

(...)

12 lutego doszło do 26. spotkania grupy kontaktowej państw wspierających wojskowo Ukrainę w formacie Ramstein. Sekretarz obrony Wielkiej Brytanii John Healey oznajmił, że z planowanych w 2025 r. 4,5 mld funtów dla Kijowa w nowym pakiecie na czołgi i bojowe wozy opancerzone (ok. 50 sztuk, w tym czołgi T-72; mają dotrzeć na front „do końca wiosny”), artylerię, rakiety powietrze–powietrze oraz remont wcześniej przekazanego uzbrojenia wydanych zostanie 150 mln funtów. Delegacja niemiecka powiadomiła, że w najbliższym czasie Ukraina otrzyma ok. 100 rakiet do systemów IRIS-T, a minister obrony Holandii Ruben Brekelmans poinformował o 25 transporterach gąsienicowych YPR w wersji ewakuacji medycznej. Następnego dnia Ministerstwo Obrony Norwegii potwierdziło dostarczenie armii ukraińskiej środków obrony powietrznej o wartości 107 mln dolarów z 2 mld dolarów przeznaczonych na wsparcie wojskowe w 2025 r. Norwegia przystąpiła także do „koalicji dronów” i przekazała na realizowane w jej ramach projekty 50 mln dolarów.

17 lutego Urząd Kanclerski ogłosił nowy pakiet wsparcia wojskowego dla Ukrainy. Znalazły się w nim m.in. cztery haubice samobieżne Zuzana 2 produkcji słowackiej, 56 samochodów opancerzonych MRAP, amunicja do wozów bojowych, 50 tys. sztuk pocisków artyleryjskich 155 mm i 2 tys. pocisków 122 mm, rakiety do systemów obrony powietrznej IRIS-T, drony rozpoznawcze (245 RQ-35, 51 Vector, 29 Songbird i 14 Hornet), 300 sztuk amunicji krążącej HF-1 oraz broń strzelecka z 60 mln nabojów.

osw.waw.pl


Putin poinstruował swoich wysłanników, aby "zademonstrowali najbardziej przyjazne i, w niektórych aspektach, komplementarne podejście do swoich amerykańskich odpowiedników i prezydenta Donalda Trumpa osobiście", aby uzyskać maksymalne korzyści z nadchodzącego szczytu, powiedziało rosyjskie źródło dyplomatyczne The Moscow Times.

(...)

Jednak miliarder Roman Abramowicz, który był wcześniej zaangażowany w rozmowy pokojowe w 2022 r., tym razem raczej nie odegra żadnej roli, podały źródła. — Siłą [Abramowicza] był jego bezpośredni dostęp zarówno do Putina, jak i Wołodymyra Zełenskiego, ale Kreml nie jest już zainteresowany współpracą z ukraińskim prezydentem — powiedział rosyjski urzędnik.

(...)

The Moscow Times rozmawiał z kilkoma rosyjskimi urzędnikami i dyplomatami, aby uzyskać wgląd w cele i oczekiwania Kremla wobec Trumpa. Kreml uważa, że administracja Trumpa koncentruje się na zapewnieniu szybkich i dramatycznych zwycięstw w polityce zagranicznej — osiągnięć, które ich zdaniem "nie zawsze są dokładnie przemyślane".

Trump, zdaniem urzędników, szuka symbolicznego momentu, który pozwoliłby mu twierdzić, że osobiście zakończył wojnę w Ukrainie. Moskwa z kolei postrzega to jako okazję do zapewnienia sobie długo poszukiwanych korzyści. Jednocześnie przyznają, że amerykańskie stanowisko może ewoluować w miarę postępu negocjacji i tworzenia grup roboczych po spotkaniu w Rijadzie.

Dla Rosji priorytetem jest przywrócenie pełnego dwustronnego dialogu z Waszyngtonem, rozszerzenie dyskusji daleko poza Ukrainę, aby Kreml mógł ponownie wzmocnić swoje interesy narodowe na arenie światowej — co od dawna jest ambicją Putina.

Wśród kluczowych żądań Moskwy jest pełne przywrócenie operacji dyplomatycznych, w tym odzyskanie dostępu do rosyjskich placówek dyplomatycznych w Maryland i Nowym Jorku. Administracja Obamy zajęła te nieruchomości pod koniec 2016 r., powołując się na obawy, że były one wykorzystywane do gromadzenia danych wywiadowczych.

Rosja dąży również do ożywienia zamrożonych kanałów komunikacji w kwestiach takich jak kontrola zbrojeń, nierozprzestrzenianie broni jądrowej i stabilność strategiczna.

Ponadto Kreml naciska na częściowe złagodzenie sankcji, w tym zniesienie ograniczeń wobec konkretnych rosyjskich urzędników i odmrożenie rosyjskich aktywów. Od początku inwazji Stany Zjednoczone zablokowały co najmniej 6 mld dol. (23,8 mld zł) w rosyjskich rezerwach walutowych.

— Trump nie omawia publicznie tych kwestii — nie wydaje się nimi szczególnie zainteresowany — ale są one kluczowe dla Putina. Istnieje przekonanie, że porozumienia w takich sprawach mogą być osiągalne — powiedziało jedno ze źródeł. Kreml liczy na to, że osobista "chemia" między Trumpem i Putinem zadziała na jego korzyść.

onet.pl/The Moscow Times