wtorek, 31 grudnia 2024



Siły rosyjskie kontynuują natarcie w zachodniej części obwodu donieckiego z zamiarem przecięcia ostatnich szlaków zaopatrzenia obrońców w rejonach Kurachowego i Wełykiej Nowosiłki. Według niektórych źródeł w drugiej z wymienionych lokalizacji już to nastąpiło, a komunikacja możliwa jest jedynie drogami gruntowymi z Wremiwki – jednej z trzech miejscowości pozostających pod kontrolą ukraińską (wliczając Wełyką Nowosiłkę). Walki przeniosły się do zachodniej części Kurachowego, a zgodnie z lokalnymi doniesieniami agresor wkroczył na teren położonej tam nieczynnej elektrowni cieplnej. Na zachód od miasta ukształtował się następny worek, w którym w posiadaniu obrońców pozostają trzy miejscowości, w tym decydujące o utrzymaniu zaopatrzenia Ułakły (wróg zajmuje pozycje 2 km na południe od tej wsi). Najeźdźcy znacząco powiększyli kontrolowany obszar także na północny zachód od Kurachowego i na południe od Pokrowska, jednakże nie wpłynęło to na ogólną sytuację.

Arenami ciężkich starć wciąż są Torećk i Czasiw Jar. Rosjanie pogłębili oskrzydlenie pierwszego z nich od zachodu, lecz w związku z sytuacją w mieście nie ma to większego znaczenia dla toczących się tam walk. Istotne postępy agresor poczynił natomiast w Czasiw Jarze – wkroczył do jego zachodniej części. Pod kontrolą obrońców pozostaje jednak całe jego południe, przez które dociera zaopatrzenie. Siły najeźdźcze zanotowały pewne zdobycze na północ i południe od Kupiańska oraz w obwodzie kurskim, jednak nie zmienia to w istotny sposób sytuacji. Do nieznacznych korekt linii styczności na korzyść którejś ze stron doszło również na pozostałych kierunkach.

25 grudnia miał miejsce kolejny zmasowany atak na infrastrukturę energetyczną Ukrainy. Uszkodzenia obiektów potwierdzono w obwodach: charkowskim (niektóre źródła mówią, że trafiona została m.in. Żmijewska Elektrownia Cieplna), dniepropetrowskim, iwanofrankiwskim (Bursztyńska EC), kirowohradzkim i połtawskim. O zniszczeniach donoszono także z obwodów kijowskiego, sumskiego i żytomierskiego. Według Ukrenerho w rezultacie uderzenia przerwy w dostarczaniu prądu dla abonentów okresowo wydłużono do nawet 12 godzin na dobę, a jego dostawy ograniczono też dla biznesu i przemysłu. Do awaryjnych wyłączeń w obwodzie kirowohradzkim doszło również następnego dnia, a w obwodach dniepropetrowskim, połtawskim i sumskim sytuacja nie była ustabilizowana jeszcze 29 grudnia.

Szczególnie poważne uszkodzenia infrastruktury miały mieć miejsce w Charkowie i jego okolicach, gdzie zgodnie z danymi lokalnymi w elektrownię, kotłownie i inne obiekty uderzyło 12 rosyjskich rakiet. Pół miliona mieszkańców odcięto od ogrzewania; zostało ono częściowo przywrócone do 29 grudnia. Ogółem agresor miał wykorzystać 78 rakiet i 106 dronów, z których obrońcy zadeklarowali strącenie odpowiednio 59 i 54 (pozostałe 52 bezzałogowce miały zostać lokacyjnie utracone).

osw.waw.pl


"Bóg powiedział mi, że Putin jest demonem" — powiedział szaman w kręgu swoich zwolenników. "Natura go nie lubi. Tam, gdzie jest Putin, zawsze są katastrofy, ataki terrorystyczne i wojny. Kiedy Putin przechodzi, zawsze zostawia za sobą brudny ślad. On nie jest ziemianinem, a jego zwolennicy to wprowadzeni w błąd ludzie, którzy sprowadzili na manowce połowę jego narodu".

onet.pl

poniedziałek, 30 grudnia 2024



Sascha Lehnartz: Za nami kolejny rok kryzysu. Liberalne demokracje wydają się przygnębione i wyczerpane. Dlaczego tak się dzieje?

Iwan Krystew: Myślę, że obecnie doświadczamy punktu krytycznego. I to nie tylko dla liberalnych społeczeństw. Są momenty, w których zmienia się cały świat. Doświadczamy przewrotu politycznego, który szykuje się już od jakiegoś czasu. Rok 2024 był rokiem, w którym głosowała prawie połowa światowej populacji. Wyniki różnią się w zależności od miejsca, ale ogólna zasada jest taka, że rządzący wypadli raczej słabo. Nie poszło im dobrze ani w Europie, ani w Ameryce.

Jednak nawet tam, gdzie rządzący wygrali, w Indiach, RPA czy Turcji, sprawy nie potoczyły się gładko. Jedynym wyjątkiem był prawdopodobnie Meksyk. Niemal wszędzie mieliśmy do czynienia z dziwną mieszanką wściekłych wyborców i spanikowanych elit. 

(...)

Więc Niemcy są szczególnie bezradni?

To bardzo niewygodna sytuacja dla Niemiec. Nawet jeśli "koniec historii" był tytułem amerykańskiej książki, to był ideologią niemiecką. I nagle wszystkie kryzysy, których obecnie doświadczamy, są również kryzysami powojennej tożsamości Niemiec. Wojna w Gazie pogrąża Niemcy w kryzysie tożsamości ze względu na rolę Izraela w powojennej tożsamości Niemiec. Rosyjska wojna przeciwko Ukrainie powoduje kryzys tożsamości z powodu niemieckiego poczucia winy wobec Rosji. Kryzys w niemieckim przemyśle samochodowym również wpływa na powojenną tożsamość, ponieważ niemieckie samochody były ucieleśnieniem odrodzenia kraju. Tak więc każdy kryzys polityki zagranicznej jest również kryzysem tożsamości narodowej.

Donald Trump wkrótce obejmie władzę w USA. Co czeka Europę?

Nie możemy jeszcze wiedzieć, w jakim kierunku pójdzie jego polityka. W końcu jest nieprzewidywalny. Jednak jedno wydaje się pewne: wszystko wydarzy się bardzo szybko. Wiele będzie się działo poza instytucjami. Jesteśmy raczej powolni i przewidywalni, a on będzie nas bombardował decyzjami. Dziś ma innych zwolenników niż w 2016 r., typów z Doliny Krzemowej, takich jak Musk, którzy chcą "zakłóceń". To będzie wyzwanie dla Europy. Taki już nasz los — nie paraliżują nas nasze porażki, ale sukcesy. UE jest nadmiernie zinstytucjonalizowana, nadmiernie zbiurokratyzowana i nadmiernie uregulowana. Działało to dla nas w poprzednim świecie. A teraz żyjemy w świecie, w którym nasze zalety stają się wadami.

Czy to może być również powód dziwnej frustracji, tego gniewu, który odczuwa wielu ludzi? Ten paradoks, że nasze społeczeństwa wytworzyły niesamowity dobrobyt — a mimo to ludzie są niezadowoleni i czują się przytłoczeni współczesnym światem?

To strach ludzi, którzy czują, że ich świat znika. Jednak prawdą jest, że jeśli poważnie porównać dzisiejszą sytuację z latami 20. czy 30. ub. w., to ci ludzie nie wiedzą, o czym mówią. Tutaj, w Wiedniu, gdzie teraz siedzimy, 100 lat temu tysiące ludzi wciąż umierało z głodu. Bieda była tak wielka, że w 1918 r. cesarz nakazał rozbieranie zmarłych przed pochówkiem, aby ich ubrania mogły być przekazywane dalej. W latach 30. XX wieku prawie wszyscy mężczyźni na ulicy byli byłymi żołnierzami. Dziś żyjemy w społeczeństwach, w których nikt nie chce już wstępować do wojska.

onet.pl/Die Welt

niedziela, 29 grudnia 2024



Komunikat głosi, że Putin „przeprosił w związku z tym, że do tragicznego incydentu doszło w przestrzeni powietrznej Rosji”. O jaki „tragiczny incydent” chodzi? Tego Putin nie sprecyzował. „W rozmowie odnotowano, że lecący zgodnie z rozkładem samolot pasażerski próbował niejednokrotnie podejść do lądowania na lotnisku w Groznym. W tym czasie Grozny, Mozdok i Władykaukaz były atakowane przez ukraińskie bezzałogowce, a rosyjska obrona przeciwlotnicza odpierała atak”.

Potem odbyła się rozmowa Putina z prezydentem Kazachstanu Kasym-Żomartem Tokajewem. Kazachstan, na którego terytorium rozbił się samolot, jest zainteresowany przeprowadzeniem obiektywnego śledztwa z udziałem międzynarodowych ekspertów – podkreślił Tokajew.

Wygląda na to, że prezydenci Azerbejdżanu i Kazachstanu nie dali sobie wmówić, że białe jest białe, a czarne jest czarne i wymogli zbadanie „incydentu”, jak nazwał tragedię samolotu AZAL Putin.

Przeprosiny Putina to rzecz bez precedensu. Rosja nawet złapana za rękę na ogół przekonuje, że to nie jej ręka. 

(...)

Rosyjscy telewidzowie też dostali tylko częściowy przekaz: w programach (dez)informacyjnych powiedziano wprawdzie o przeprosinach Putina, ale bez wzmianki o tym, co się wydarzyło nad Groznym 25 grudnia. O tym, że to najprawdopodobniej rosyjska rakieta trafiła Embraera, nie było ani słowa.

Ale nawet ten częściowy przekaz jest zjawiskiem niezwykłym w świecie rosyjskiej propagandy. Zwykle kłopotliwe czy kompromitujące Rosję tematy są przemilczane albo natychmiast następuje wykręcenie kota ogonem i Rosja miota oskarżenia pod adresem drugiej strony. Zasypuje przestrzeń informacyjną mnóstwem równoległych wersji. Klasykę tego gatunku można prześledzić przy operacji dezinformacji po zestrzeleniu MH17 nad Donbasem w lipcu 2014 r., a po rozpoczęciu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę niemal na co dzień przy każdej rosyjskiej zbrodni. Dlaczego teraz Moskwa nie mogła zastosować tego wypróbowanego modelu?

Zapewne zdecydowała postawa Ilhama Alijewa, który postawił się Putinowi. 

(...)

Awaryjne lądowanie Embraera miało miejsce poza terytorium Federacji Rosyjskiej, Moskwa nie będzie miała zatem prawa głosu co do dopuszczenia międzynarodowej komisji, która ma zbadać okoliczności. Niemniej, jak można przeczytać w komunikacie z rozmowy Putin-Tokajew, rosyjscy eksperci też będą w tej komisji. Rosyjski Komitet Śledczy prowadzi własne śledztwo. Przedstawiciele prokuratury Azerbejdżanu pracują w Groznym.

Tymczasem kilka linii lotniczych odwołało loty lub ograniczyło liczbę połączeń z miastami w Rosji.

Teraz pozostaje pytanie: jak Putin „rozliczy się” za to, co stało się z samolotem AZAL, z Ramzanem Kadyrowem (który już euforycznie odznaczył swojego bratanka za pomyślne odparcie ataku ukraińskich dronów i który próbuje zdjąć z siebie odium za trafienie Embraera). Ukraińskie źródła twierdzą, że Kadyrow próbował dodzwonić się do Alijewa, ale bez rezultatu. Wcześniej pojawiły się doniesienia, że Kadyrow rwał się z pomocą dla ofiar i ich rodzin, chciał im wypłacać odszkodowania, ale Alijew stanowczo odmówił. Kadyrow robi dobrą minę do złej gry: 28 grudnia ogłosił dniem żałoby w Republice Czeczeńskiej.

labuszewska.blog.tygodnikpowszechny.pl


Według „Financial Timesa”, który jako pierwszy podał tę informację, konsorcjum ma składać oferty na zamówienia rządu USA po to, by rozbić oligopol głównych firm zbrojeniowych w tym kraju. W styczniu mają zostać przekazane pierwsze oficjalne informacje na temat jego członków i władz – obecnie wiadomo, że Palantir i Anduril miały osiągnąć porozumienie lub są o krok od porozumienia z takimi podmiotami jak SpaceX, firmą sztucznej inteligencji OpenAI oraz baz danych sztucznej inteligencji Scale AI, a także firmą konstrukcji okrętowych Saronic. W efekcie ma powstać „nowa generacja firm zbrojeniowych”, konsorcjum zaś połączy kilka najważniejszych firm z Doliny Krzemowej zajmujących się głównie sztuczną inteligencją i hardware, by stworzyć nową generację uzbrojenia, w dużej mierze opartego o rozwiązania niezależnych firm. Według informacji Bloomberga rozmowy nie są przy tym toczone ze „starymi” firmami IT, jak Microsoft czy Apple – chodzi wyłącznie o firmy mające sprawdzone, niezależne rozwiązania, które można przełożyć do branży obronnej.

(...)

Analitycy twierdzą, że stworzenie konsorcjum grozi kartelizacją, bowiem „starym” koncernom zbrojeniowym wygodniej będzie zamiast rywalizować po prostu podzielić się rynkiem, ale i tak amerykański rynek zbrojeniowy był od dziesięcioleci wprost podręcznikowo antykonkurencyjny, ponieważ zamówienia trafiały do niewielkiej liczby koncernów, jak Lockheed Martin, Raytheon-RTX, czy Boeing. W efekcie proces wdrożeniowy i realizacji zamówień trwa lata lub wręcz dekady, a i tak z produktem finalnym mogą być potężne problemy, jak dowodzi tego historia nieudanych powietrznych tankowców KC-46 Boeinga. Tymczasem „elastyczne” firmy z Doliny Krzemowej mogą szybciej i taniej opracować broń, która zapewni USA utrzymanie przewagi technologicznej. Wiadomo też, że niektóre powiązania w ramach konsorcjum zostały już uzgodnione a prace integracyjne mają się zacząć „natychmiast”. I tak Anduril stworzył rozwiązanie antydronowe, które zostało połączone z zaawansowanymi modelami OpenAI, by stworzyć całą najniższą warstwę obrony powietrznej. „Platforma AI” Palantir, zapewniająca przetwarzanie danych chmurze, została w grudniu zintegrowana z innym systemem Anduril – „Lattice” – co ma stworzyć jedno rozwiązanie dla potrzeb Departamentu Obrony. Te rozwiązania mają służyć zarówno Departamentowi Obrony, jak i służbom wywiadu w celu likwidacji zagrożeń powietrznych, działań wywiadowczych i kontrwywiadowczych przy operowaniu danymi. Jak stwierdza oświadczenie OpenAI i Anduril, partnerstwo tych dwóch firm „ma na celu zapewnienie Departamentowi Obrony USA i społeczności wywiadowczej dostępu do najbardziej zaawansowanych, skutecznych i bezpiecznych technologii opartych na sztucznej inteligencji dostępnych na świecie”.

isbiznes.pl


Eagle S, przewożący rosyjską ropę tankowiec średniego tonażu nieco powyżej 42000 ton, 25 grudnia idąc z rosyjskiego portu Ust-Ługa do Aliagi w Zachodniej Turcji i dalej do Port Saidu w Egipcie po znalezieniu się na pozycji niemal dokładnie nad kablem energetycznym rzucił lewą kotwicę. Nastąpiło uszkodzenie kabla energetycznego Estlink 2 łączącego Estonię z Finlandią. Zostały też uszkodzone cztery komunikacyjne kable światłowodowe.

Estlink 2 o mocy 658 MW został zniszczony na znacznej długości i może nie wrócić do normalnego funkcjonowania przed sierpniem 2025 r. Pozostał do zasilania jedynie Estlink 1, starszy kabel energetyczny o mocy 358 MW. Kable światłowodowe zostaną prawdopodobnie naprawione dość szybko, być może w mniej niż miesiąc.

Jak stwierdził Ole Tom Djupskaas, analityk rynku energii LSEG, uszkodzenie Estlink 2 oznacza, że ​​ceny energii w krajach bałtyckich w 2025 r. prawdopodobnie będą wyższe niż oczekiwano, podczas gdy w Finlandii i według średniej dla regionu nordyckiego prawdopodobnie spadną. Jednak, jak poinformował estoński operator sieci Elering, awaria kabla energetycznego nie opóźni planowanego odłączeniu Estonii, Łotwy i Litwy od sieci energetycznej z czasów sowieckich współdzielonej z Rosją i Białorusią.

Eagle S został zatrzymany najpierw przez fiński okręt Straży Granicznej „Turva”, potem na jego pokład zrzucono desant z policyjnej jednostki SWAT Karhuryhmä i Straży Granicznej. Obie formacje były uzbrojone i spodziewały się „zbrojnego oporu”, jak wyjaśniono później na konferencji prasowej w Helsinkach. Jednak takiego oporu nie napotkały, załoga w liczbie 20 osób składała się głównie z Hindusów i Gruzinów, kapitan posiadał obywatelstwo gruzińskie, obywatelstwa oficerów nie ujawniono. Według informacji uzyskanych przez ISBiznes.pl co najmniej 2 osoby z załogi statku były w krajach swojego obywatelstwa poszukiwane jako podejrzane o popełnienie poważnych przestępstw kryminalnych, na statku znaleziono też jedną osobę, „której funkcje były nieokreślone, ale na pewno nie była ona marynarzem czy oficerem marynarki handlowej”. Jak stwierdzili oficerowie fińskiej Straży Granicznej, statek był pozbawiony lewej kotwicy, którą, jak stwierdziła załoga „odcięto z powodu awarii”, zaś bezpieczeństwo jednostki i zabezpieczenie przed ewentualnym wyciekiem i katastrofą było iluzoryczne. Jednostka nie posiadała też dostatecznej liczby środków ratunkowych oraz sprzętu, a jej urządzenia elektroniczne służące do nawigacji „działały w ograniczonym zakresie”.

20-letni tankowiec Eagle S zmieniał w ciągu swojego pracowitego żywota nazwę, bandery i właścicieli. Obecnie zarejestrowany był pod tanią banderą Wysp Cooka. Właścicielem statku była spółka Caravella z siedzibą w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, zaś operatorem indyjski Peninsular Maritime. Problem w tym, że w centrum biznesowym luksusowego hotelu w Dubaju, która ma być adresem pierwszej spółki, jest wiele wirtualnych biur, zaś Peninsular Maritime India Private Limited z siedzibą w Mumbaju, co prawda „oficjalnie jest zarejestrowana w Wlk. Brytanii”, ale niemal na pewno do przekazania danych użyto szablonu, co oznacza, że statek należy do „floty cieni” przewożącej rosyjską ropę. Prawdziwi właściciele i operatorzy są ukryci za różnego typu spółkami, w których jedna jest „większościowym udziałowcem” w drugiej, a łączy je tylko jedno – brak rzeczywistych siedzib i rejestracja tam, gdzie przepisy dotyczące zakładania i prowadzenia firm są jak najbardziej liberalne.

Fińska policja i Straż Graniczna zaaresztowała tankowiec stwierdzając, iż jego załoga i oficerowie „są podejrzani o poważne przestępstwo kryminalne”.

NATO poinformowało oficjalnie, że po przerwaniu kabla energetycznego i komunikacyjnych kabli światłowodowych zwiększy swoją obecność na Bałtyku. Estonia poprosiła NATO o wsparcie w celu ochrony infrastruktury morskiej i wysłała swój okręt Straży Granicznej do ochrony podmorskiego kabla energetycznego Estlink 1.

(...)

Tymczasem Dmitri Pieskow, rzecznik Kremla, stwierdził na konferencji prasowej, że dla Rosji przejęcie statku z rosyjską ropą nie stanowi żadnego problemu. Jak uściślił później, „statek nie był rosyjski, a ropa już została sprzedana”. Jednak nie zdobył się na żadne zaprzeczenie co do udziału Rosji w całej sprawie, być może z powodów, które ujawnił magazyn i portal morski Lloyd’s List.

Otóż na Eagle S zamontowano wyrafinowany sprzęt szpiegowski, wojskowe urządzenia nadawczo odbiorcze produkcji rosyjskiej znane z instalacji w Wojskach Walki Radioelektronicznej i służbach wywiadowczych Rosji. Sprzęt ten zużywał na tyle dużo energii z generatorów statku, że powtarzały się na nim przerwy w dostawie prądu dla załogi. Ta wiedziała o szpiegowskim procederze, ale milczała „z obawy o życie”. Podobnie było z oficerami i kapitanem – „jeśli zaczynali zadawać pytania, wymieniano ich na takich, których to nie interesowało”. Urządzenia te służyły do monitorowania aktywności floty krajów NATO, podsłuchiwania częstotliwości używanych w Obronie Wybrzeża, a także komunikacji między okrętami wojennymi oraz lotnictwem. Nie był to jedyny statek, na którym taki sprzęt się znalazł – taki sam zainstalowano na należącym do tych samych właścicieli tankowcu Swiftsea Rider pływającym pod banderą Hondurasu. Ta jednostka objęta była brytyjskimi sankcjami. Oba statki należały de facto do trzech spółek, z których dwie znajdują się na amerykańskiej i brytyjskiej liście sankcyjnej za „wspierania machiny wojennej Putina”. Wiadomo, że w podobnej, jeśli nie tej samej, strukturze własnościowej znajdują się 24 inne tankowce. Statki te zostały zakupione w latach 2022-2023 i objęte umowami czarteru bareboat z Eiger Shipping, oddziałem żeglugowym rosyjskiej spółki handlującej ropą Litasco.

isbiznes.pl

sobota, 28 grudnia 2024



W jaki sposób Władimir Putin zdołał przekształcić się z niczym niewyróżniającego się aparatczyka w jednego z najważniejszych władców XXI w.? Prawdopodobnie nigdy nie był demokratą, więc nie ma potrzeby szukać rewolucyjnych doświadczeń w zakresie jego podstawowych przekonań politycznych. Ale w pierwszych latach swojej prezydentury umiejętnie udało mu się stworzyć wrażenie, że jest demokratą, ale przez to, że nie było mu łatwo zawsze przestrzegać demokratycznych reguł gry w gigantycznym imperium rosyjskim, czasami musiał uciekać się do metod autorytarnych.

Putin prawdopodobnie nauczył się, jak się maskować i oszukiwać innych w czasie, gdy był agentem KGB. A zachodni politycy, którym zależało na pokoju i przyjaźni, chętnie dali się zwieść. Widzieli tylko to, co chcieli zobaczyć: wybory, w których Putin zwyciężał raz za razem. To było wszystko, co chcieli zobaczyć.

Na Zachodzie ludzie byli szczęśliwi i zadowoleni, że czas konfrontacji blokowej dobiegł końca. Nie chcieli tracić czasu na myślenie o tym, że Rosja, jako największe i najpotężniejsze państwo będące następcą Związku Radzieckiego, jest na drodze do odbudowy upadłego imperium. Było to aż nazbyt zrozumiałe po stresie zimnej wojny.

Putin wiedział o tym i działał w odpowiedni sposób. Najwyraźniej wcześnie rozpoznał dwa decydujące warunki pozostania u władzy. Po pierwsze, większość ludzi, przynajmniej tych w europejskiej części Rosji, mogła polegać na umiarkowanym poziomie dobrobytu, co było raczej łatwym celem do osiągnięcia po czasach niepewności gospodarczej i zubożenia ludzi w późnej fazie Związku Radzieckiego i w Rosji Jelcyna. Po drugie, po utracie przez ZSRR pozycji światowego mocarstwa pod koniec XX w. ludzie ponownie znaleźli sposób na identyfikowanie się ze swoim krajem i bycie z niego dumnym. Zbiorowa tożsamość Rosjan musiała być kultywowana, a było to możliwe raczej w dziedzinie polityki zagranicznej niż wewnętrznej.

onet.pl


Ujawnieniu dwóch futurystycznie wyglądających chińskich maszyn towarzyszy zwyczajowy zalew alarmistycznych informacji o tym jak to "Chiny prześcignęły Zachód", albo że są to maszyny "6-tej generacji, jakich jeszcze nie ma na Zachodzie". Nie wspominając o nieco absurdalnych sugestiach, że J-36 jest hybrydą samolotu i wahadłowca kosmicznego zdolnego działać poza atmosferą. To co można powiedzieć, to że Chińczycy ewidentnie intensywnie rozwijają cały szereg samolotów wyglądających bardzo nowocześnie i wykorzystujących technologię stealth. Nie sposób jednak powiedzieć jakie dokładniej mają możliwości. W nowoczesnych samolotach wygląd zewnętrzny, aerodynamika, prędkość czy zwrotność mają coraz mniejsze znaczenie w ocenie ich wartości na polu walki. Na przód wysuwa się elektronika umożliwiająca widzieć więcej, rozumieć więcej i przekazywać więcej informacji innym samolotom, okrętom czy dronom. Najlepiej pozostając samemu niewykrytym. Dlatego też na razie trudno jeszcze określić czym tak naprawdę będzie 6 generacja myśliwców. Bo technologia stealth i zaawansowana elektronika to już była wyznacznikiem 5-tej. Następna najpewniej będzie oznaczać między innymi zdolność do płynnej współpracy całych zespołów samolotów, dronów i rakiet. Takich zdolności nie sposób jednak zauważyć na kilku niewyraźnych zdjęciach i filmikach, a nawet być ich pewnym po oficjalnych deklaracjach twórców.

Twierdzenia o jakim prześcignięciu Zachodu przez Chiny w dziedzinie myśliwców kolejnej generacji należy więc na razie odłożyć na półkę. Tym bardziej, że Amerykanie już od dekady pracują nad swoim demonstratorem maszyny nowej generacji – NGAD. Do dzisiaj miały już wzbić się w powietrze trzy różne prototypy i przejść wstępne testy, ale aktualnie prace nad samymi samolotami są zawieszone. Trwają za to prace nad innymi elementami NGAD, który Pentagon rozumie jako cały system "dominacji powietrznej" nowego pokolenia. Samolot załogowy ma finalnie powstać i być wprowadzany do służby w latach 30., ale na razie główne prace mają trwać nad między innymi elektroniką, oprogramowaniem czy maszynami bezzałogowymi. Cały program jest bardzo płynny i trudno powiedzieć co z niego wyniknie, bo Amerykanie ewidentnie sami jeszcze nie są pewni jak konkretnie ma wyglądać ta 6-ta generacja. Jej realizacja to i tak gdzieś w latach 30.

gazeta.pl


W okresie transformacji rynkowej nie wyeliminowano całkowicie elementów centralnego planowania. Kluczowe znaczenie miało utrzymanie oficjalnie ogłoszonych celów rocznej dynamiki wzrostu realnego PKB. Aby osiągnąć zaplanowane tempo wzrostu, wykorzystywano aktywną politykę gospodarczą. W szczególności dotyczyło to wspierania sektorów uznanych przez władze za priorytetowe. Od lat 90. XX w. wzrost gospodarczy napędzany był przez wyjątkowo wysokie inwestycje, w szczególności w przemyśle. Rosnąca produkcja absorbowana była przez eksporterów, co doprowadziło do rosnącej zależności od popytu zewnętrznego jako motoru wzrostu gospodarczego. Po 2010 r. charakterystyczny był wzrost inwestycji w infrastrukturę i w sektorze nieruchomości. Przedsięwzięcia te były finansowane w znaczącej mierze kredytami bankowymi. Z perspektywy czasu uważa się, że były to inwestycje nadmierne, a wzrost gospodarczy w zbyt dużym stopniu oparty był na inwestycjach w sektorze eksportowym. Ponadto wskazuje się na istotną rolę ogłaszanych przez władze ambitnych celów w zakresie tempa wzrostu, które prowadziły do zbyt wysokich nakładów i powodowały powstanie nadmiernych mocy produkcyjnych (overcapacity). Ponadto ukierunkowanie inwestycji przede wszystkim na rozwój sektora produkującego dobra wymienialne uważane jest za nieoptymalną alokację zasobów.

Wzrost gospodarczy w Chinach ma zatem charakter niezrównoważony. Wyjątkowo wysokim inwestycjom i rozbudowie przemysłu towarzyszył spadek konsumpcji prywatnej, która obniżyła się z 45 proc. PKB w 2001 r. do 34 proc. PKB w 2010 r. i następnie wzrosła jedynie nieznacznie do 37,4 proc. PKB w 2022 r. Udział konsumpcji prywatnej w PKB pozostaje w Chinach na znacznie niższym poziomie niż w wielu gospodarkach zarówno wschodzących, jak i wysoko rozwiniętych. Dla przykładu, w 2023 r. konsumpcja prywatna w relacji do PKB stanowiła 67 proc. w Stanach Zjednoczonych, 65 proc. – w Brazylii, 58 proc. – w Indiach i 53 proc. – w Japonii. Gospodarkę Chin cechuje ponadto uporczywie wysoka stopa oszczędności. Spadła ona, co prawda, z poziomu 51 proc. PKB w 2010 r., jednak nadal utrzymuje się na bardzo wysokim poziomie. Wyniosła 43 proc. PKB w 2023 r. i zgodnie z prognozami Międzynarodowego Funduszu Walutowego utrzyma się na praktycznie niezmienionym poziomie w nadchodzących latach i w 2029 r. wynosić będzie 42,7 proc. PKB. Wysoka stopa oszczędności jest rezultatem niedorozwoju infrastruktury społecznej oraz znacznej niepewności, która wynika w szczególności z braku efektywnego systemu opieki zdrowotnej i systemu emerytalnego, co skłania społeczeństwo chińskie do utrzymywania znacznych oszczędności.

Warto zaznaczyć, iż w okresie dynamicznego wzrostu gospodarczego Chin stopa oszczędności rosła, podczas gdy konsumpcja spadała. Wynikało to również z funkcjonującego w Państwie Środka systemu meldunkowego hukou, który pozbawiał migrantów ze wsi pracujących w sektorze eksportowym w miastach praw posiadanych przez ludność miejską, przez co koszt siły roboczej pozostawał niski, jednak brak dostępu do sieci zabezpieczenia społecznego generował wysokie oszczędności. Istotną rolę odegrała również koncentracja w polityce ekonomicznej na stronie podażowej. Wsparcie państwa skierowane było przede wszystkim na rozwój przemysłu i infrastruktury. Formami tego wsparcia pozostają m.in. bezpośrednie subwencjonowanie, preferencyjne kredyty, finansowanie badań i zwolnienia podatkowe. Nie podejmowano natomiast większych działań mających na celu stymulowanie krajowego popytu.

obserwatorfinansowy.pl


Aby zrozumieć niedawne obawy dotyczące możliwej eskalacji wojny Rosji z Ukrainą w konflikt nuklearny, musimy powrócić do jej początków, gdzie położono podwaliny pod ten kryzys. Dmitrij Miedwiediew, były prezydent Rosji, a obecnie wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Rosji, sformułował zakład leżący u podstaw rosyjskiej agresji na początku 2023 r.:

„Uważam, że NATO nie ingerowałoby bezpośrednio w konflikt nawet w tym scenariuszu” – powiedział Miedwiediew, odnosząc się do możliwości użycia przez Rosję broni jądrowej na Ukrainie. „Demagogowie za oceanem i w Europie nie zginą w nuklearnej apokalipsie”.

Oświadczenie Medvedeva zakłada fundamentalną zasadę: pełna suwerenność państwa zależy od gotowości jego obywateli do oddania za nią życia. W tym ujęciu społeczeństwa zachodnie, pochłonięte komercjalizacją i hedonizmem, porzuciły tę zasadę. Z kolei prezydent Rosji Władimir Putin stwierdził, że prawdziwa suwerenność wymaga takiego zaangażowania:

„Aby móc rościć sobie prawo do jakiegoś rodzaju przywództwa — nie mówię nawet o globalnym przywództwie. Mam na myśli przywództwo w dowolnym obszarze — każdy kraj, każdy naród, każda grupa etniczna powinna zapewnić sobie suwerenność” — powiedział Putin. „Ponieważ nie ma niczego pomiędzy, żadnego państwa pośredniego: albo kraj jest suwerenny, albo jest kolonią, bez względu na to, jak nazywają się kolonie”.

Dla Putina Ukraina należy do tej drugiej kategorii — jest pseudo-tworem nieistniejącego narodu, niezasługującym na suwerenność.

Ta perspektywa zaprasza do nieoczekiwanej paraleli filozoficznej. Retoryka Putina i Miedwiediewa nawiązuje do „Fenomenologii ducha” Hegla, a konkretnie do dialektyki pana i sługi. W ramach Hegla, gdy dwie samoświadomości angażują się w walkę na śmierć i życie, jeśli obie są gotowe zaryzykować wszystko, nie wyłania się żaden zwycięzca — jeden umiera, a ocalały nie otrzymuje uznania. Historia i kultura ludzka zależą od początkowego kompromisu: jedna strona „odwraca wzrok” i staje się sługą. Miedwiediew zakłada, że ​​„dekadencki, hedonistyczny” Zachód odwróci wzrok. Jednak, jak nauczyła nas zimna wojna, w konfrontacji nuklearnej nie ma zwycięzców — obie strony giną.

Trwający konflikt między Rosją a Zachodem ma zatem głębokie wymiary filozoficzne. Anton Alikhanov, gubernator rosyjskiej eksklawy Kaliningradu, niedawno stwierdził, że Immanuel Kant, który mieszkał w tym regionie, ma „bezpośredni związek” z wojną na Ukrainie. Alikhanov obwinił „bezbożność i brak wyższych wartości” Kanta o stworzenie warunków społeczno-kulturowych, które doprowadziły do ​​I wojny światowej i obecnego konfliktu:

„Dziś, w 2024 roku, jesteśmy na tyle odważni, by twierdzić, że nie tylko pierwsza wojna światowa zaczęła się od dzieła Kanta, ale także obecny konflikt na Ukrainie. Tutaj, w Kaliningradzie, ośmielamy się zaproponować — choć jesteśmy tego niemal pewni — że to właśnie w „Krytyce czystego rozumu” Kanta i jego „Podstawach metafizyki moralności”... ustanowiono etyczne, oparte na wartościach podstawy obecnego konfliktu”.

Alikhanov opisał Kanta jako „duchowego twórcę nowoczesnego Zachodu”, odpowiedzialnego za idee takie jak wolność, rządy prawa, liberalizm i Unia Europejska. Jeśli Ukraina stawia opór Rosji w obronie tych wartości, filozofia Kanta pośrednio wspiera ukraiński opór. Takie stwierdzenia, jakkolwiek dziwaczne, podkreślają metafizyczne stawki wojny.

Patriarcha Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego Cyryl w podobny sposób powołał się na duchową retorykę, odrzucając obawy przed nuklearną apokalipsą. W szokującym wystąpieniu Cyryl pochwalił rosyjskich naukowców za opracowanie „niesamowitej broni” i stwierdził, że troska o takie kwestie „nie jest dobra dla zdrowia duchowego”:

„Oczekujemy Pana Jezusa Chrystusa, który przyjdzie w wielkiej chwale, zniszczy zło i osądzi wszystkie narody”.

Słowo „duch” powinno być użyte tutaj bez ironii: trwająca wojna nie jest jedynie walką o kontrolę terytorialną lub władzę ekonomiczną. Jest to również coś więcej niż próba unicestwienia narodu, choć ma wyraźny wymiar ludobójczy — nie w dosłownym sensie zabijania każdego członka narodu, ale w pozbawianiu ocalałych ich tożsamości etnicznej i asymilacji jako Rosjan.

kyivindependent.com

piątek, 27 grudnia 2024



Markku Hassinen, zastępca szefa fińskiej straży granicznej, wyjaśnił, że o godzinie 0:28 w nocy ze środy na czwartek służby weszły na pokład statku Eagle S. Załoga została poproszona o podniesienie kotwicy, ale na powierzchnię wypłynął tylko łańcuch kotwiczny, co wzbudziło podejrzenia o nietypową aktywność statku. Statek został zajęty przez policję i jest obecnie przetrzymywany na fińskich wodach w pobliżu Porkkala.

(...)

Premier Finlandii Petteri Orpo stwierdził, że Finlandia podjęła zdecydowane działania w związku z tym incydentem, wysyłając jasny sygnał, że problem musi zostać rozwiązany i zakończony. Podkreślił jednak, że Finlandia musi zwiększyć swoją gotowość na takie sytuacje. Orpo zauważył, że bezpieczeństwo dostaw w Finlandii pozostaje silne i potwierdził, że był w kontakcie z krajami nordyckimi, krajami bałtyckimi, Polską, NATO i Unią Europejską w tej sprawie. Dodał, że potrzebne są dodatkowe metody, aby rozprawić się z flotą cieni.

- Statki floty cieni zasilają rosyjską machinę wojenną, umożliwiając Rosji kontynuowanie wojny przeciwko Ukrainie. Statki te są stale dodawane do pakietów sankcji, które już wywarły znaczący wpływ - powiedział Orpo. Podkreślił również, że statki te stanowią zagrożenie dla środowiska Morza Bałtyckiego.

Połączenie elektroenergetyczne Estlink 2, utrzymywane przez fiński Fingrid i estoński Elering, ma długość ok. 170 km, z czego na odcinku ok. 145 km przebiega po dnie Zatoki Fińskiej między estońskim Pussi a fińskim Porvoo. Kabel oddano do użytku w 2014 r. Stanowi ważne połączenie przesyłowe między Finlandią a krajami bałtyckimi o mocy ponad 650 MW (działający obecnie kabel EstLink 1 ma moc 350 MW).

i.pl


Grzegorz Osiecki, Tomasz Żółciak, money.pl: Czy w przededniu formalnej kampanii prezydenckiej widać jakieś nowe tendencje w sieci?

Michał Fedorowicz, analityk mediów społecznościowych, specjalista od komunikacji kryzysowej, przewodniczący Res Futura: Widać wkurzonych facetów, którzy idą jak po swoje. Podobnie jak zrobiły wkurzone kobiety w 2023 roku.

O co chodzi z tymi facetami?

Najłatwiej dostać dzisiaj lajka i zasięg, będąc facetem w mediach społecznościowych, który chce wyrazić swoją opinię. Widać ogromny wzrost zaangażowania mężczyzn z małych i średnich miast, którzy bezdyskusyjnie wchodzą w politykę, ale nie szczegółowo - oddają atmosferę wkurzenia na gospodarkę, zmęczenia. Tego, że muszą tyrać na dwa etaty, a mimo to im nie starcza. Tego, że wszystko jest dla kobiet, dla dzieci, a dla nich nie ma nic. Ja to nazywam powolną kontrrewolucją, która przyszła z Donaldem Trumpem przy drugich wyborach, gdzie są faceci, którzy mówią wprost: żadne już LGBT, żadne "pier***lolo", po prostu zwyczajny, normalny, poukładany świat.

Czyli po roku nowych rządów ci faceci już mają dość?

Chodzi raczej o to, że z perspektywy informacyjnej to jest dla nich jakiś chaos. Media produkują liczbę komunikatów tak dużą, a politycy tworzą taki chaos, że nic już nie jest stałe. Wojna, polityka, sądy, kto jest winny, kto niewinny, czyj sąd jest lepszy. I to wszystko sprowadza się do tego, że z perspektywy ułożonego życia, jakie było przez ostatnie osiem lat, świat się nagle załamuje.

Ale jakie to było "poukładane życie"? Była wojna, pandemia i narzekanie na rząd PiS.

Tylko że dziś z perspektywy tego wkurzonego faceta nie ma kasy. Rośnie za to liczba zapytań dotyczących kredytów, chwilówek, dodatkowych etatów na Ubera, codziennie jakiś zakład gdzieś zwalnia. Może to bezrobocie nie rośnie, ale gdzieś nagle coś się kończy, szczególnie w mniejszych miejscowościach. To wszystko rodzi bardzo duży poziom niepewności. Chaos dla faceta.

W dodatku PiS bardzo szybko przeszedł na taką komunikację, że za wszystko odpowiada obecny rząd, że tak naprawdę nikt nie podpisywał Zielonego Ładu, nie było żadnego Polskiego Ładu. I z perspektywy faceta - którego jest coraz więcej na TikToku - wystarczy, że się skrytykuje Tuska i od razu są lajki, wyświetlenia, zasięgi. Rośnie pewien rodzaj kontrrewolucji, która przekłada się na to, że ci ludzie ani nie chcą PiS, ani PO i, co widać w sondażach, rośnie powoli, ale systematycznie Konfederacja.

Czyli obecny rząd tych ludzi wkurza, ale nie przekłada się to na narrację "PiS-ie, wróć"?

Absolutnie nie. Jest za to myślenie "to może w końcu Konfederacja".

Mieliśmy w tym roku dwucyfrowe wzrosty płac, duże podwyżki w budżetówce. Realnie te płace też wzrosły. A mimo to frustracja dotycząca stanu gospodarki rośnie?

Tematy związane z inflacją, gospodarką, płacami, zwolnieniami są codziennie pierwszym, drugim albo trzecim najczęściej komentowanym tematem w Polsce. Teoretycznie, z perspektywy gospodarczej państwa, dane są dobre, ale mieliśmy już taką sytuację w 2014 roku, gdzie dane były dobre, wychodziliśmy z kryzysu, a społeczeństwo tego nie akceptowało.

Dziś ponownie widać, że atmosfera w mediach społecznościowych jest taka, że jest źle gospodarczo. To zaczęło się zaraz po powodzi i trwa do dzisiaj. Mamy trzeci miesiąc takiego poczucia, że jest beznadziejnie.

Rząd pewnie jest dodatkowo obwiniany za powódź i jej skutki?

Internet stwierdził, że za powódź odpowiada Anna Zalewska (chodzi o sprawę oprotestowanych planów budowy systemu suchych zbiorników retencyjnych w okolicach Kłodzka - przyp. red.). W raportach takich wskazań było najwięcej. Zaledwie 6 proc. wskazań było o tym, że pogoda spowodowała powódź. Za powódź są odpowiedzialne albo PiS, albo Platforma. Nie deszcz.

A co z tematami, które próbują narzucić nam politycy? Np. kwestia rozliczeń PiS?

Najważniejszym tematem z perspektywy użytkownika sieci są tematy gospodarcze. Drugim są tematy polityki tożsamościowej - "PiS, PO - jedno zło" i do tego Konfederacja, która wchodzi na scenę bardzo mocno. To są trzy główne ośrodki, które dystrybuują informacje.

Kwestia rozliczeń jest ważna tylko dla sympatyków Platformy Obywatelskiej. Jeżeli nie idzie, tak jak np. z Marcinem Romanowskim - rząd może im tłumaczyć, że jest on po prostu ruskim agentem. To jest wytłumaczenie wszystkich niepowodzeń rządu. Po oblanym teście na aborcję, bo ta koalicja od roku nie potrafi tej sprawy załatwić, jest wytłumaczenie, że PiS cały czas rządzi jako taki deep state (ci, którzy rządzą z ukrycia - przyp. red.). Z perspektywy użytkowników Platformy rozliczenia są więc bardzo ważne, natomiast absolutnie nie są ważne np. dla wyborców Konfederacji.

money.pl


W biografii Małgorzaty Braunek aż mnoży się od Andrzejów. Szczególnie istotnych było dwóch: Andrzej Żuławski oraz Andrzej Krajewski. Najpierw chciałbym się dowiedzieć, którego z nich darzysz większą sympatią i dlaczego akurat Krajewskiego? 

(śmiech) Pierwszego spotkania z Andrzejem Krajewskim byłam bardzo ciekawa. Zastanawiałam się, co ma w sobie takiego, że Braunek rzuciła dla niego Żuławskiego, który w tamtym czasie wydawało się, że ma wszystko: talent, pasję, erudycję, no i jeszcze jest bardzo przystojny. Od pierwszego spotkania z Krajewskim nie miałam wątpliwości, dlaczego to zrobiła. I dlaczego do śmierci była z nim taka szczęśliwa. 

No?

Napisałam w biografii, że Andrzej ma przenikliwe spojrzenie, trudny do opisania rodzaj magnetyzmu i głębię, która niemal natychmiast ujawnia się w trakcie rozmowy. Żuławski nazywał go "siłą seksualną". Gdy go poznał, uderzyło go to, jak męski Krajewski się wydaje. Rozliczał się z nim m.in. w filmie „Opętanie". Dopiero oglądając go, zrozumiałam, dlaczego Żuławski tak często używał sformułowania o ośmiornicy, np. po rozstaniu mówił, że ona sypia z ośmiornicą. 

W filmie zemścił się, hmm, w efektowny sposób. 

Tak, Isabelle Adjani ucieka do pewnego mieszkania, by sypiać z potężną ośmiornicą, która oplata ją swoimi mackami. Żuławski przedstawiał Krajewskiego jako demona, który opętał Małgosię. Tymczasem ona mówiła, że przyciągnęła ją do niego obietnica wolności. Żuławski potrafił zafascynować kobietę, ale nie potrafił dać jej poczucia bezpieczeństwa. Krajewski to potrafi. 

Braunek i Żuławski przeżyli razem pięć intensywnych lat. Doczekali się syna Xawerego. Z wielu powodów jednak to uczucie musiało się wypalić. Byli jak ogień i woda. Żuławski w jednym z wywiadów powiedział, że jeśli człowiek kiedykolwiek wyleczy się z miłosnej klęski, to znaczy, że to nie była miłość i że to nie była klęska. Jego zdaniem człowiek się z tego nie leczy.

(...)

Tak, nie da się ukryć, że była to postać skomplikowana i intrygująca. 

Krytyk filmowy i wykładowca UJ, prof. Tadeusz Lubelski, słusznie zauważa, że Żuławski ma dwa sprzeczne wizerunki: pełnego czaru europejskiego intelektualisty wysokiej klasy i nawiedzonego szaleńca, opętanego przez erotyzm. Dr Jekyll i Mr Hyde. Czytelnicy mówią mi, że rozdział o Żuławskim jest jednym z ich ulubionych w tej książce. Chyba czują, że zrobiłam solidny research. Małgorzata Braunek na pytanie dziennikarki o to, który z Andrzejów ją bardziej zmienił, odpowiedziała: "Ja bym wolała powiedzieć, że to nie oni mnie zmienili, ale że to dzięki nim ja siebie odnajdywałam". 

(...)

Właśnie, wspomniałaś o, "powiedzmy, konflikcie" z Brylską. Czy twoim zdaniem żadnego konfliktu nie było?

Powiedziałam tak, bo one nie miały otwartego konfliktu. Na początkowym etapie znajomości patrzyły na siebie z podziwem. Braunek w PWST uwielbiała przyglądać się Brylskiej. Uważała ją za zjawiskowo piękną. Potem była zdania, że w "Albumie polskim" Brylska pokazała ogromny talent dramatyczny. One były wikłane w konflikty przez osoby trzecie, jako że obie w tym samym czasie były niezwykle popularne. Antagonizowano je, wmanewrowywano w konkursy o palmę pierwszeństwa, dlatego że brano je pod uwagę przy obsadzaniu tych samych ról. Pierwsza taka sytuacja miała miejsce na planie "Diabła", najmroczniejszego filmu w karierze Żuławskiego. Rolę, która była przewidziana dla Braunek, pewnego dnia zaproponowano Brylskiej z powodu zaawansowanej ciąży konkurentki. Praca w takim stanie była wbrew obowiązującym przepisom. Brylska podpisała umowę na zastępstwo. Po jednym dniu zdjęciowym reżyser przestał ją informować, kiedy odbędą się kolejne zdjęcia. Czekała tygodniami. Mąż Brylskiej, który był ginekologiem, zdążył odebrać poród Braunek. Na świecie pojawił się Xawery Żuławski. 

A tata Żuławski zagonił Braunek prosto ze szpitala na plan swojego demonicznego dzieła.

Brylska zgłosiła sprawę roli w "Diable" do sądu koleżeńskiego. On zadecydował, że za krzywdę moralną ma zostać jej wypłacona cała gaża, a Braunek będzie grała za darmo. Tak się stało. Małgorzata w połogu wróciła na plan. Była wycieńczona, atmosfera tego filmu ją przerażała. Na planie była chora z wyczerpania, bo Żuławski żądał od niej forsowania granic wytrzymałości. Była zdania, że narodzinom jej dziecka nie powinny towarzyszyć ciemne sprawy, jakich dotyka "Diabeł". Ale nie potrafiła się sprzeciwić mężczyźnie, którego wtedy jeszcze kochała. Wiedziała, że Brylska ma uzasadniony żal. Wiedziała też, że należało się zbuntować. Tymczasem schowała głowę w piasek. Przyznawała, że dręczyło ją potem poczucie winy i że teraz postąpiłaby inaczej. Ale wtedy nie umiała.

gazeta.pl

czwartek, 26 grudnia 2024



— Robimy wszystko, co w naszej mocy — powiedziała Wiktoria Hryb, szefowa podkomisji do spraw bezpieczeństwa energetycznego w ukraińskim parlamencie.

(...)

Ponieważ ukraińskie obiekty energetyczne zostały w większości zbudowane, gdy Ukraina była częścią Związku Radzieckiego, są one uzależnione od części zamiennych z obiektów z czasów radzieckich, powiedział Andrian Prokip, ekspert do spraw energii z think tanku Kennan Institute w Waszyngtonie.

W zeszłym roku DTEK, największa prywatna firma energetyczna na Ukrainie, rozpoczęła poszukiwania kompatybilnych części w elektrowniach w krajach byłego bloku wschodniego, takich jak Słowacja i Czechy.

— Znaleźliśmy elektrownie wykorzystujące generatory i turbiny, które były bardzo podobne do naszych — powiedział Ołeksij Powołotskij z DTEK.

W ramach jednego z najodważniejszych ukraińskich projektów cała elektrownia, która niegdyś dostarczała ciepło do połowy Wilna, stolicy Litwy, jest demontowana przy wsparciu Unii Europejskiej, a jej części są wykorzystywane do naprawy kilku uszkodzonych ukraińskich obiektów.

Według Ignitis, litewskiej spółki energetycznej, która jest właścicielem elektrowni, operacja rozpoczęła się latem tego roku i jest kontynuowana. Ponad 300 sztuk sprzętu jest wysyłanych do Ukrainy, a ich dokładne przeznaczenie jest utrzymywane w tajemnicy ze względów bezpieczeństwa.

Części zamienne do elektrowni miały pierwotnie dotrzeć do Ukrainy przed zimą, ale przeszkody logistyczne i biurokratyczne opóźnienia spowodowały przesunięcie harmonogramu. Według urzędników i biznesmenów zaangażowanych w operację, którzy chcieli zachować anonimowość, niektóre kluczowe urządzenia zostaną dostarczone dopiero w przyszłym roku.

(...)

Ponieważ większość jej elektrowni cieplnych i wodnych została zniszczona lub poważnie uszkodzona, Ukraina polega na swoich trzech działających elektrowniach jądrowych, aby utrzymać dostawy prądu. Według DiXi Group, ukraińskiego think tanku zajmującego się energetyką, łącznie mogą one dostarczyć 7,7 gigawatów energii elektrycznej na godzinę, czyli ponad połowę mocy potrzebnej dla kraju.

Rosja powstrzymała się od bezpośredniego ataku na elektrownie jądrowe, co mogłoby wywołać katastrofalną w skutkach katastrofę. Zamiast tego skupiła się ostatnio na sparaliżowaniu ich zdolności do przesyłania energii poprzez niszczenie podstacji łączących je z siecią.

Od sierpnia Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, organ ONZ, odnotowała cztery ataki na takie podstacje. Za każdym razem ataki wymuszały wyłączenie kilku reaktorów lub wymagały od nich zmniejszenia mocy w ramach środków ostrożności.

Ukraina zbudowała betonowe schrony wokół podstacji, aby je chronić, ale urzędnicy przyznają, że są one nieskuteczne przeciwko pociskom. Ukraińcy sięgnęli więc po drastyczny środek: poprosili urzędników z agencji ONZ o pozostanie w podstacjach, licząc na to, że ich obecność odstraszy rosyjskie ataki.

onet.pl/The New York Times


Ukraińscy eksperci wojskowi zaobserwowali zauważalny spadek jakości rosyjskiej broni używanej podczas trwających ataków na Ukrainę.

Pomimo wysiłków Rosji, aby dostosować swój arsenał do wymagań współczesnej wojny, w tym masowej produkcji irańskich dronów Shahed, jakość tych systemów pogorszyła się z powodu niedoborów dostaw i środków obniżających koszty.

Andrij Kulczycki, szef wojskowego laboratorium badawczego Kijowskiego Instytutu Badań Naukowych Ekspertyzy Sądowej, podzielił się swoimi spostrzeżeniami w wywiadzie dla DW, stwierdzając, że chociaż Rosji udało się uruchomić krajową produkcję dronów Shahed na dużą skalę i zmodyfikować ich konstrukcję pod kątem warunków pola walki, zmiany te wiązały się z kosztami.

„Rosjanie dostosowali te drony do swoich potrzeb, ale z powodu braku komponentów i wysiłków na rzecz obniżenia kosztów ich jakość spadła” — wyjaśnił Kulczycki.

Wcześniejsze wersje dronów Shahed zawierały liczne komponenty produkcji zagranicznej, w tym łożyska wyprodukowane w Japonii i precyzyjnie wykonane drążki serwomechanizmu. Jednak ostatnie wersje wykazały przejście na uproszczone łożyska i bezpośrednie zespoły korbowodów, co wskazuje na niedobór wysokiej jakości komponentów.

Kulczycki podkreślił ustalenia dotyczące dronów Shahed odzyskanych po ataku na cele ukraińskie.

„To silnik drona, który uderzył w budynek mieszkalny w Kijowie” — powiedział. „Oczywiste jest, że wraz z masową produkcją dronów Rosja coraz bardziej zmaga się z niedoborem części. Nie ma koła zamachowego, rozrusznika. Zamiast tego są surowe cięcia i śruby. Drony są ręcznie wystrzeliwane i projektowane do masowego użytku. Jeśli lata, to lata”.

Takie modyfikacje odzwierciedlają rosyjską strategię stawiania ilości ponad jakością w kampanii powietrznej. Podczas gdy wydajność dronów Shahed zmalała, ich liczba w atakach znacznie wzrosła.

Pogorszenie jakości rosyjskich dronów podkreśla skuteczność międzynarodowych wysiłków na rzecz ograniczenia dostaw zaawansowanych technologicznie komponentów do Rosji. Ukraińscy eksperci systematycznie analizują komponenty znalezione w odzyskanych dronach i dzielą się tymi informacjami z międzynarodowymi partnerami.

„Widzimy rezultaty tych wysiłków” — zauważył Kulczycki. „Brak łożysk i uproszczenia w projektowaniu odzwierciedlają brak dostępu do kluczowych komponentów, prawdopodobnie z powodu międzynarodowych sankcji i ograniczeń”.

Pomimo spadku jakości, rosnąca liczba ataków dronów Shahed stanowi stałe wyzwanie dla ukraińskich systemów obrony powietrznej. Poleganie na uproszczonych, produkowanych masowo dronach podkreśla zmianę Rosji w kierunku taktyki nasycenia, której celem jest przytłoczenie systemów obronnych samą liczbą, a nie precyzją lub wyrafinowaniem.

defence-blog.com


Inaczej wygląda sytuacja w przypadku fabryk amunicji, które grupa buduje w Europie i z dumą prezentuje opinii publicznej. Zakłady te mają w przyszłości produkować amunicję, która uczyni Europę obronną.

W prawie żadnym innym kraju europejskim Rheinmetall i rząd nie są tak ściśle ze sobą powiązane jak na Węgrzech. Dyrektor generalny Armin Papperger jest członkiem rady doradczej 4iG, powiązanej z rządem firmy zajmującej się technologiami informacyjnymi. A w kwietniu 2023 r. Rheinmetall dodał do swojego kierownictwa byłego sekretarza stanu Gáspára Marótha. Po latach negocjacji dla rządu Orbána z przemysłem zbrojeniowym, rozważał on teraz rozszerzenie obecności firmy na Węgrzech.

Plany są ambitne. Rheinmetall założył już fabrykę na Węgrzech, aby produkować czołgi Lynx, a także pojazdy bojowe, fabrykę radarów i pocisków. Buduje również fabrykę do produkcji materiałów wybuchowych i amunicji. RDM wygrało kontrakt o wartości 192 mln euro na budowę tego zakładu na działce o powierzchni 150 hektarów. Po zakończeniu budowy będzie produkować amunicję średniego i dużego kalibru.

Ale ta jedna nowa fabryka najwyraźniej nie wystarczy, aby sprostać nowemu ogromnemu zapotrzebowaniu na amunicję. Dlatego Rheinmetall planuje budowę kolejnych fabryk w Europie. Szybkość tego procesu jest widoczna w raportach publikowanych w ostatnich miesiącach. Uderzające jest to, jak otwarcie firma komunikuje się na temat swojej ekspansji w Europie, podczas gdy jej transakcje biznesowe w RPA rzadko pojawiają się publicznie.

(...)

W marcu firma ogłosiła budowę fabryki prochu w Rumunii. W lipcu ogłoszono plany budowy fabryki na Ukrainie, a w listopadzie podpisano umowę na zakład produkcji amunicji na Litwie.

Biznes z fabrykami amunicji kwitnie. Dlatego Rheinmetall rozszerza teraz swoją działalność również w Republice Południowej Afryki. Na początku sierpnia 2024 r. grupa ogłosiła, że ​​zamierza nabyć większościowy udział w Resonant Holdings. Południowoafrykańska firma, która zatrudnia około 150 pracowników, specjalizuje się w zakładach produkujących materiały wybuchowe. W przyszłości niemiecka firma prawdopodobnie będzie zaopatrywać jeszcze więcej fabryk amunicji na całym świecie za pośrednictwem Republiki Południowej Afryki. (...)

Tymczasem jednak dla niemieckiej grupy staje się jasne, że jej południowoafrykański model biznesowy nie jest już pozbawiony zagrożeń. Przez długi czas służył firmie, aby nie musieć radzić sobie ze ścisłymi niemieckimi kontrolami eksportu broni. Teraz zwraca się przeciwko firmie. Pod koniec sierpnia okazało się, że zamówienie Rheinmetall na pilnie potrzebną amunicję kalibru 155 mm do Polski zostało wstrzymane. Powód? Władze RPA bezterminowo opóźniały decyzję o dostawie, argumentując, że amunicja może trafić w ręce armii ukraińskiej.

Dwa miesiące później prezydent RPA gościł w Johannesburgu swojego rosyjskiego odpowiednika Władimira Putina. „Wciąż postrzegamy Rosję jako cennego sojusznika, jako cennego przyjaciela, który wspierał nas od samego początku, od czasów naszej walki z apartheidem” – oświadczył Cyril Ramaphosa.

Następnie obaj przywódcy polecieli do Kazania w Rosji po dwustronnym spotkaniu, aby wziąć udział w 16. szczycie BRICS, gdzie dołączyli do nich ich odpowiednicy z Egiptu, Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Indii, między innymi. Premier Indii Narendra Modi mógł zapytać, jak sprawdziła się dla nich fabryka broni, którą kupili od Niemców, ponieważ właśnie dołączył do tego klubu.

investigate-europe.eu


To jak on ma być ułożony? I pytanie też, na ile gotowa do tego będzie Komisja i kraje członkowskie? KE, która z komisarzem Fransem Timmermansem niedawno robiła wszystko, żeby docisnąć pedał gazu.

Po pierwsze, komisarz Timmermans od ponad roku nie pracuje już w Komisji. Po drugie, to przyspieszenie w kierunku zielonych rozwiązań nastąpiło w kontekście inwazji Rosji na Ukrainę. Wtedy wszyscy pilnie szukali rozwiązań. Nie mieliśmy innych, alternatywnych źródeł, także przez politykę rządu Angeli Merkel i niewdrożenie Unii Energetycznej, którą premier Tusk zaproponował po inwazji Rosji na Ukrainę 10 lat temu. Unia energetyczna miała na celu m.in. odejście od uzależnienia energetycznego od Rosji i unijni liderzy na to przystali. Niestety, dwa lata później, mimo sprzeciwów i przestróg, do czego to może doprowadzić, kanclerz Merkel zmieniła zdanie.

Pamiętam jak w 2015 roku na spotkaniu szerpów G7 tłumaczyłem, czym może się skończyć dalsze uzależnienie od Rosji i budowa Nord Stream 2, że to geopolityczny samobój dla Europy. Dziś to niemiecka gospodarka płaci gigantyczną cenę za ten strategiczny błąd. I nie mamy tu żadnej Schadenfreude, ponieważ odbija się to negatywnie na całej UE, w tym na naszej gospodarce. Na szczęście Europejczycy wyciągają lekcje ze swoich błędów. Europa Merkel powoli odchodzi do lamusa, następuje zmiana w polityce migracyjnej, energetycznej, obronnej czy gospodarczej, o którą od lat zabiegał premier Tusk. Myślę, że nie będzie na wyrost stwierdzenie, że teraz powstaje Europa Tuska.

Tylko czy taka refleksja staje się dominująca? Niedawno, na wystąpieniu w Brukseli, stwierdził pan, że głośny raport byłego premiera Włoch Mario Draghiego o wyzwaniach dla europejskiej gospodarki, stawia zbyt wiele rekomendacji i jeśli zaczniemy realizować je bez załatwienia podstawowego problemu - cen energii - to będzie to droga donikąd.

Zadaniem polskiej prezydencji będzie ukierunkowanie tej dyskusji. Nie krytykowałem raportu Draghiego, tylko powiedziałem, że musimy się na czymś skupić, żeby osiągnąć rezultaty. Na to wskazują dwie dekady polskiego doświadczenia w Unii. Jak weszliśmy do Wspólnoty w 2004 roku, to powstał bardzo podobny raport "Agenda for Growing Europe", zamówiony przez ówczesnego szefa Komisji Europejskiej Romano Prodiego. Diagnoza tamtego raportu była taka sama jak raportu Draghiego: utrata konkurencyjności UE względem Stanów Zjednoczonych. Niestety, niewiele z tego wyszło. Dlatego, jeżeli dziś na serio chcemy rozwiązać problemy Europy, to musimy zdecydować, od czego mamy zacząć. Wybrać to, co najważniejsze i na tym skupić polityczną uwagę.

Jeżeli patrzymy na całość gospodarczej mapy Europy, to najważniejszą jej częścią jest energia i ceny, jakie płacimy. W raporcie Draghiego słowo "energia" pojawia się 600 razy, co dobrze obrazuje dobitny wpływ cen energii na całą gospodarkę - od firm, przez szpitale i szkoły, po konsumentów. Jeżeli Europejczycy płacą od 2 do nawet 5 razy więcej za energię niż Chińczycy i Amerykanie, to jak mamy konkurować?

(...)

To jak w tym kontekście ocenić Zielony Ład?

To są poważne dyskusje, które nas czekają. Jedna z nich, którą szef MF Polski będzie prowadził, dotyczy tego, żeby więcej prywatnych środków płynęło na transformację energetyczną. Minister Domański jest tutaj chyba najlepszą osobą, z tego względu, że wiele lat pracował na rynku prywatnym i doskonale go zna i rozumie. Od kilku miesięcy rozmawia z koleżankami i kolegami z ECOFINU, jak sprawić, aby część oszczędności, które odpływają do Stanów, o których pisał m.in. Draghi (tj. około 300 miliardów rocznie euro) została w Europie i pracowała dla naszej gospodarki na transformację.

Jeszcze przed wojną Green Deal momentami się spinał, tak?

Opierał się w dużej mierze na fotowoltaice z Chin i tanim gazie z Rosji, tylko te fundamenty runęły w 2022 roku. To już wiemy i tu dokonuje się zmiana.

money.pl

Wysoki rangą urzędnik rosyjski powtórzył naleganie prezydenta Rosji Władimira Putina, że ​​negocjacje z Ukrainą muszą opierać się na tych samych bezkompromisowych żądaniach, jakie wysunął przed pełnoskalową inwazją i w momencie największych zdobyczy terytorialnych Rosji, pomimo faktu, że Ukraina wyzwoliła znaczną część terytorium od tego czasu. Przewodnicząca Rady Federacji Rosyjskiej Walentina Matwijenko oświadczyła 24 grudnia, że ​​Rosja jest otwarta na kompromis w negocjacjach z Ukrainą, ale że Rosja będzie ściśle przestrzegać warunków, które przedstawiła podczas negocjacji w Stambule w marcu 2022 r., gdy wojska rosyjskie zbliżały się do Kijowa i całej wschodniej i południowej Ukrainy. Matwijenko dodała, że Rosja nie odstąpi od tych warunków „ani o jotę”. Częściowe porozumienie, które pojawiło się podczas negocjacji ukraińsko-rosyjskich w Stambule w marcu 2022 r., stwierdzało, że Ukraina będzie państwem neutralnym na stałe, które nie może przystąpić do NATO, i nakładało ograniczenia na ukraińską armię podobne do tych nałożonych na Niemcy przez Traktat Wersalski po I wojnie światowej, ograniczając Siły Zbrojne Ukrainy do 85.000 żołnierzy. Żądania Rosji w Stambule były głównie bardziej szczegółowymi wersjami żądań, które Putin wysunął na kilka miesięcy przed rozpoczęciem pełnoskalowej inwazji w lutym 2022 r., w tym „demilitaryzacji” i neutralności Ukrainy. Matwijenko powtarza żądanie Putina z jego dorocznej telewizyjnej konferencji prasowej Direct Line 19 grudnia, a wyżsi rangą rosyjscy urzędnicy prawdopodobnie złożą podobne roszczenia publiczności krajowej i zagranicznej w nadchodzących tygodniach. ISW nadal ocenia, że ​​odniesienia wysokich rangą rosyjskich urzędników do warunków, jakie Putin próbował narzucić Ukrainie, gdy uważał, że jego pełnoskalowa inwazja może się powieść w ciągu kilku dni w 2022 r., odzwierciedlają jego przekonanie, że może całkowicie pokonać Ukrainę militarnie, pomimo ogromnych niepowodzeń, jakie Ukraina zadała siłom rosyjskim od tego czasu.

Ograniczenia ekonomiczne Kremla prawdopodobnie utrudnią jego wysiłki na rzecz narzucenia polityki zwalczającej długoterminowy spadek demograficzny w Rosji. Gubernator obwodu niżnonowogrodzkiego Gleb Nikitin oświadczył 23 grudnia, że ​​obwód niżnonowogrodzki zapewni wypłatę kapitału macierzyńskiego w wysokości jednego miliona rubli (około 10.000 USD) na urodzenie każdego dziecka począwszy od nieokreślonej daty w 2025 r. Nikitin oświadczył, że władze obwodu niżnonowogrodzkiego zapewnią milion rubli na pierwsze i drugie dziecko ze środków federalnych i regionalnych oraz zapewnią milion rubli na trzecie i czwarte dziecko wyłącznie z budżetu regionalnego. Rosyjskie władze regionalne prawdopodobnie będą nadal zwiększać wypłaty kapitału macierzyńskiego w ramach dyrektywy Kremla mającej na celu rozwiązanie długoterminowych problemów demograficznych. Jednak rząd rosyjski może mieć trudności z zapewnieniem dużych wypłat kapitału macierzyńskiego w dłuższej perspektywie, ponieważ gospodarka rosyjska jest stale obciążona wojną na Ukrainie, sankcjami międzynarodowymi i rosnącymi niedoborami siły roboczej. Rosyjska państwowa agencja informacyjna RIA Novosti poinformowała 24 grudnia, że ​​otrzymała list wysłany przez rosyjski bank centralny w odpowiedzi na prośbę deputowanego rosyjskiej Dumy Państwowej Denisa Parfenova, w którym bank centralny stwierdził, że obniżenie głównej stopy procentowej w celu pobudzenia popytu, gdy „popyt już przewyższa podaż”, jest „niebezpieczne”. Bank centralny stwierdził, że obecne niedobory siły roboczej, sprzętu i transportu w Rosji oznaczają, że tanie pożyczki nie zapewnią natychmiast producentom dodatkowych zasobów, a jedynie zaostrzą konkurencję o zasoby i podniosą ceny. Rosyjski bank centralny podniósł główną stopę procentową do 21 procent w październiku 2024 r., a szefowa banku, Elwira Nabiullina, niedawno oświadczyła, że ​​bank może ją jeszcze podnieść. Prezydent Rosji Władimir Putin próbował podczas swojej transmitowanej w telewizji konferencji prasowej Direct Line 19 grudnia przedstawić rosyjską gospodarkę jako „stabilną i niezawodną”, jednocześnie obwiniając rosyjski bank centralny i Nabiullinę o niewłaściwe zarządzanie rosnącymi stopami procentowymi.

understandingwar.org

środa, 25 grudnia 2024



Nie wiemy dokładnie, jak Kreml interpretuje tendencje i zmiany zachodzące w Azji Środkowej, lecz pewne podstawowe kwestie wydają się dość jasne.

Po pierwsze, jako że nacjonaliści rzadko dogadują się z innymi nacjonalistami, jest mało prawdopodobne, aby Putin i jego poplecznicy wysoko oceniali przywódców Kazachstanu; uważają ich zapewne za niewdzięcznych prowincjonalnych karierowiczów, którzy wykorzystali postsowiecką nędzę Rosji. Po drugie, Putin wraz z otoczeniem są neoimperialistami z silną nutą prawicowego "euroazjatyzmu" i nie ulega wątpliwości, że lokują Kazachstan w tak zwanej bliskiej zagranicy – rzekomej strefie wpływów Rosji poza jej granicami, w której nikt nie powinien się wtrącać w jej interesy (Kazachstanowi nie przysługuje prawo do własnej bliskiej zagranicy). Ponadto obecni władcy Kremla odziedziczyli hierarchiczną wizję narodów, kultur i ras, w której Kazachów, Kirgizów, Turkmenów czy Uzbeków uznaje się za automatycznie gorszych od Rosjan. Po trzecie, wywodzący się z petersburskiej mafii i KGB krąg Putina jest z definicji bardzo podejrzliwy wobec konkurencyjnych organizacji o podobnych korzeniach. Ci ludzie nie dbają o konwenanse, prawo międzynarodowe, normy demokratyczne ani zwykłą przyzwoitość. Obchodzi ich tylko to, co Chruszczow podsumował kiedyś dwoma słowami: kto kawo, czyli kto [kontroluje] kogo.

Jakiś czas temu Władimir Putin mógłby umieścić Kazachstan wysoko na liście tych, którzy coś przeskrobali i należy ich za to ukarać. Bajkonur jest dla niego być może nie mniej cenny niż Sewastopol; napomykał też już o dyskryminacji etnicznych Rosjan w tym kraju. Jednak czas na takie mrzonki już minął. Prężąc muskuły na Ukrainie, na dodatek robiąc to tak niekompetentnie, Putin postawił wszystkie byłe republiki sowieckie na baczność. Jeżeli Moskwa ruszyłaby na Kazachów, szybko odkryłaby nie tylko, że mają oni potężnych przyjaciół, ale też, że inne państwo – znacznie silniejsze od Rosji – może teraz uznać Azję Środkową za chińską, nie zaś rosyjską "bliską zagranicę".

Norman Davies - Plus ultra. Sięgaj dalej. Wyprawa na horyzonty historii


Ujgurzy to ludność turkijska, zamieszkująca przede wszystkim zachodnie Chiny (Sinciang), ale też wschodni Kazachstan, Kirgistan i Uzbekistan. Szacuje się ich liczebność na 15 milionów ludzi. Posiadają własny język, występujący przynajmniej w trzech dialektach, pisany w Chinach alfabetem arabskim, a w krajach byłego ZSRR cyrylicą.

Słowo "Ujgur" oznacza zjednoczony, sprzymierzony. Islam w Ujgurii zaczął dominować za rządów Timura, najprawdopodobniej nastąpiło to około 1420 r. Władca ten uważał religię za ważne spoiwo nowego państwa. Po jego upadku Ujgurzy podlegali zmianom politycznym tego regionu, wchodzili w skład państwa Chodżów, od 1635 r. – chanatu dżungarskiego i państwa Ojratów. Wreszcie po rozbiciu chanatu dżungarskiego zostali częścią Chin. Podbój zakończył się w 1760 r., przyłączono cały tak zwany Turkiestan Wschodni, czyli: Dżungarię, Kaszgarię, Kotlinę Tarimską i Hami. W 1882 r. obszar ten nazwano Sinciang (Xinjang), co znaczy "teren nowo zdobyty". Ta nazwa świetnie oddaje rzeczywistość – Chiny miały olbrzymi problem, by narzucić tam swoją władzę, a islam szybko stał się fundamentem budowania tożsamości i podwójnym problemem dla komunistycznych Chin. Po pierwsze, religia miała zostać wyrzucona na śmietnik historii, a i naród niechcący budować wspólnego komunistycznego kraju był problematyczny. Rozwiązaniem miała być rewolucja kulturalna, ale i ona nie dała rady pokonać islamu i tożsamości. Po fali odwilży rządów Xiaopinga Ujgurzy chcieli odzyskać wolność wyznawania islamu. Okazało się, że władze nie były aż tak nowatorskie, doszło do serii protestów, między innymi w Aksu (1980) oraz Kaszgarze (1981). Ważnym ewenementem wzmacniającym ruch ujgurski były nowe, młode elity, często kształcone na wschodnim wybrzeżu Chin, konfrontujące swoją tożsamość z większością Chińczyków. Kolejnym istotnym elementem był wzrost znaczenia islamu w regionie, przede wszystkim wojna w Afganistanie oraz jej konsekwencje, czyli pojawienie się ruchu dżihadu globalnego czy talibów, i wreszcie odrodzenie narodowe w Azji Centralnej po upadku ZSRR. Jednym z pretekstów okazała się polityka samego Pekinu, jak na przykład w 1985 r., gdy w Urumczi doszło do masowych protestów studentów ujgurskich przeciwko prowadzonym w tym regionie próbom nuklearnym oraz polityce regulacji dzietności.

Władze do zaostrzenia swojej polityki wykorzystały narrację tak zwanej wojny z terroryzmem. W styczniu 2007 r. zlikwidowano bazę szkoleniową Al-Kaidy w Sinciangu, zginęło osiemnaście osób, do planowania zamachów przyznało się trzydziestu pięciu Ujgurów. Do szeregu niepokojów doszło w okresie olimpiady w 2008 r. – podczas starć z milicją zginęło sto pięćdziesiąt sześć osób, dwanaście skazano na karę śmierci. Władze oskarżały Ujgurów oraz ich organizacje, Światowy Kongres Ujgurów oraz Muzułmański Ruch Wschodniego Turkiestanu (ETIM), o przygotowywanie zamachów terrorystycznych. W 2009 r. doszło do bardzo groźnych starć z milicją, a także do ataków na etnicznych Chińczyków (Han), postrzeganych jako agentów Pekinu, sprowadzanych w tej rejon w celu kontrolowania Ujgurów i zmiany struktury etnicznej. Szef regionalnego Stałego Komitetu Kongresu Ludowego w Sinciangu o wywołanie zamieszek obwinił "trzy siły": ekstremizm, separatyzm i terroryzm, zarówno domowego, jak i zagranicznego chowu. Polityka zaczęła być zaostrzana zwłaszcza za czasów Xi Jinpinga, który miał własny projekt i dla którego Ujgurzy stanowili potencjalny problem. Po pierwsze, planował uzyskanie większej równowagi rozwojowej poprzez industrializację zachodnich regionów. Przede wszystkim jednak Sinciang był bramą na Zachód i do Pakistanu, bramą dla osobistego projektu Xi, jakim był Nowy Jedwabny Szlak (One Belt, One Road; Belt and Road Initiative – BRI).

Od 2012 r. trwa proces deekstremizacji. Akcję tę rząd chiński nazwał Mocnym Uderzeniem (Strike Hard). Jedno z narzędzi stanowi reedukacja, prowadzona głównie w obozach, które tak naprawdę okazują się obozami pracy i prześladowań. Władze przekonywały, że mniejszości etniczne są w nich nauczane języka mandaryńskiego, żeby lepiej odnaleźć się na rynku pracy.

Szacuje się, że w obozach może przebywać ponad milion ludzi (cały Sinciang liczy dwadzieścia sześć milionów mieszkańców, z których ponad osiem milionów to Ujgurzy, a milion dwieście tysięcy to Kazachowie; Chińczyków Han jest tu około siedem i pół miliona). Według oficjalnych statystyk z 2017 r. aresztowania w Sinciangu stanowiły prawie 21 procent wszystkich aresztowań w kraju, choć mieszkańcy tego regionu to tylko 1,5 procent populacji Chin. W marcu 2017 r. władze autonomiczne uchwaliły ustawę "antyekstremistyczną", która zabraniała ludziom zapuszczania długich bród i noszenia zasłon twarzy w miejscach publicznych. Oficjalnie uznano również wykorzystanie ośrodków szkoleniowych do "eliminacji ekstremizmu". Było to oczywiście odpowiedzią na opinię prezydenta Xi Jinpinga, który ostrzegał przed "toksycznością religijnego ekstremizmu" i opowiadał się za wykorzystaniem narzędzi dyktatury do wyeliminowania islamistycznego ekstremizmu. Rząd prowadzi politykę sinicyzacji religii w Chinach, w wyniku czego "socjalistyczne podstawowe wartości" mają odgrywać wiodącą rolę we wspólnocie religijnej. Zgodnie z tym władze chińskie zintensyfikowały kampanię mającą na celu zmuszenie islamu do przystosowania się do "społeczeństwa socjalistycznego".

Innym pomysłem na reedukację, a tak naprawdę kontrolę, był projekt "Stawanie się rodziną". Około sto dziesięć tysięcy urzędników odwiedzało co dwa miesiące muzułmańskich mieszkańców Sinciangu w celu "wspierania harmonii etnicznej". W grudniu 2017 r. władze zmobilizowały ponad milion działaczy partyjnych do spędzenia tygodnia w domach, głównie Ujgurów. Tak zwane fanghuiju (odwiedzanie ludzi) polega na promowaniu myśli Xi Jinpinga i wyjaśnianiu troski i bezinteresowności Komunistycznej Partii Chin w jej polityce wobec Sinciangu. Ostrzegają także ludzi przed niebezpieczeństwami panislamizmu, panturkizmu i pankazachizmu – ideologii lub tożsamości, które rząd uważa za groźne. Władze oczekują, że wszystko to będzie odbywało się przez ruch "od serca do serca", czyli w wyniku rozmowy o życiu codziennym.

W rzeczywistości działania władz chińskich w imię walki z terroryzmem mają znamiona ludobójstwa kulturowego (cultural genocide).

W kwietniu 1990 r. doszło do starć zbrojnych w mieście Barin pomiędzy Ujgurami i służbami chińskimi. W rezultacie aresztowano kilka tysięcy Ujgurów, w tym przywódców Islamskiego Ruchu Wschodniego Turkiestanu (Al-Hizb al-Islami al-Turkistani, East Turkestan Islamic Movement – ETIM). Przywództwo przejęli Hasan Mahsum (Hassan Makhdum), znany też jako Abu-Muhammad al-Turkistani lub Ashan Sumut, oraz Abudukadir Yapuquan (Abdul Kader Yafuquan). Mahsum szukał poparcia w Arabii Saudyjskiej i Pakistanie, partia reaktywowała się w 1997 r., lecz szybko musiała przenieść się do Afganistanu, gdzie korzystała z gościnności talibów przynajmniej od 1998 r. O tej organizacji opinia publiczna na świecie dowiedziała się w wyniku wojny w Afganistanie, po stronie talibów, jak się okazało walczyli też Ujgurzy. Współpracowali oni przede wszystkim z Uzbekami z Islamskiego Ruchu Uzbekistanu i Al-Kaidą. W operacji antyterrorystycznej sił pakistańskich w 2003 r. zabito przywódcę ETIM Mahsuma, formacja właściwie została zdziesiątkowana w Afganistanie, musiała opuścić ten kraj, głównym kierunkiem okazał się północny Pakistan, Turcja i Indonezja.

Członkowie organizacji, ale też zwykli Ujgurzy pragnący wolności religijnej zaczęli osiedlać się głównie w pobliżu Gilgit w północnym Pakistanie. Pierwsze migracje w tym rejonie datuje się jeszcze na czasy brytyjskiej administracji, ale zaczęły się intensyfikować na początku XXI wieku. Niestety Ujgurzy i tu okazali się problemem dla Chin. Region Gilgit-Baltistan graniczy z Sinciangiem i stanowi część spornego regionu Kaszmiru, ale jest bramą do wartego 62 miliardy dolarów korytarza gospodarczego Chiny – Pakistan (CPEC), największej zagranicznej inwestycji Pekinu i ważnej części Nowego Jedwabnego Szlaki (BRI). Pakistan uznał projekt CPEC za koło ratunkowe swojej gospodarki, tym samym musiał teren ten zabezpieczyć. W 2015 r. Pakistan rozpoczął zakrojoną na szeroką skalę operację militarną przeciwko Ujgurom. Na żądanie Chin doszło też do szeregu ekstradycji, nawet żon pochodzących z Chin, które wyszły za Pakistańczyków.

Podczas wizyty w Chinach w 2015 r. pakistański minister obrony ogłosił, że członkowie "grupy powiązanej z Al-Kaidą" albo zostali zabici, albo "jakoś opuścili" Pakistan i Afganistan. Państwo to nadal posłusznie wobec Chin represjonuje Ujgurów mimo więzi religijnej. Premier Pakistanu Imran Khan w wywiadzie dla Al-Dżaziry w 2019 r. stwierdził, że "nie jest świadomy" tego, co dzieje się z ujgurskimi muzułmanami. W kwestii ujgurskiej Khan regularnie mówi, że Chiny wiele zrobiły dla Pakistanu, dając do zrozumienia, że kraj ten nie może zabrać głosu, nawet gdyby chciał, ze względu na koszty gospodarcze. Ujgurzy znaleźli pomoc w Turcji, a ta pomogła im znaleźć się w Syrii.

Recep Tayyip Erdoğan stworzył ideologię wyraźnie bazującą na islamizmie, prawdopodobnie wzorując się na koncepcji Bractwa Muzułmańskiego. Jego przedstawiciele, zwłaszcza syryjskiej filii na emigracji, prawdopodobnie nauczyli go, jak stworzyć mieszankę konserwatyzmu i nacjonalizmu z zachowaniem pozorów demokracji. Fundamentem jest odwołanie się do epoki "złotego wieku" i religii, jednocześnie stając się swoistą plombą wypełniającą dziurę w społeczeństwach islamskich, powstałą w wyniku sekularyzacji, i zabezpieczając się przed zapełnieniem tejże przestrzeni bardziej radykalnym islamizmem spod znaku Al-Kaidy czy Państwa Islamskiego. Plan Erdoğana jest całościowy, ponoć to on dobierał aktorów i stroje do popularnego także w Polsce serialu Wspaniałe stulecie. Islam, historia i wspólna etniczność ma się stać fundamentem odbudowywanego imperium tureckiego. A Ujgurzy jako lud turkijski nadają się do tego znakomicie.

W 1995 r. w stambulskiej dzielnicy Sultanahmet (Błękitny Meczet) powstał park imienia Isa Yusufa Alptekina, postawiono też pomnik męczenników Turkiestanu Wschodniego. Mający wówczas dziewięćdziesiąt pięć lat Isa Yusuf Alptekin, jak stwierdzono: spędził życie, pracując nie tylko na rzecz Turkiestanu Wschodniego, ale całego świata tureckiego. Recep Tayyip Erdoğan, wówczas burmistrz Stambułu, powiedział: "Wschodni Turkiestan jest nie tylko ojczyzną ludów tureckich, ale to także kolebka tureckiej historii, cywilizacji i kultury. Zapomnienie o tym prowadziłoby do ignorancji naszej własnej historii, cywilizacji i kultury. Dziś kultura mieszkańców Turkiestanu Wschodniego jest systematycznie sinocyzowana". Azja Centralna, w tym Ujguria, mają ważne miejsce w neoimperialnej retoryce Erdoğana. Wykorzystuje on resentyment i stara się podkreślać wspólne pochodzenie etniczne, dzięki temu nobilituje swoich rodaków, ale dostaje też legitymację dla zwiększania

swojej aktywności w tej części świata. Przykładowo po zamieszkach w Ujgurii w 2009 r., w których zginęło sto pięćdziesiąt sześć osób, a ponad tysiąc zostało rannych, Erdoğan powiedział: "Incydenty w Chinach to po prostu ludobójstwo. Nie ma sensu interpretować tego inaczej". Antychińskie protesty wybuchły w Turcji w lipcu 2015 r., po tym jak Tajlandia deportowała stu Ujgurów, na co rząd turecki odpowiedział oświadczeniem wyrażającym "głębokie zaniepokojenie" nowymi ograniczeniami wolności religijnej w Sinciangu. Ujgurzy mogą się okazać użyteczni dla realizacji koncepcji tureckiego świata od Adriatyku do Wielkiego Muru Chińskiego.

Historia z 2015 r. jest anegdotyczna. W Dżakarcie skazano czterech Ujgurów za terroryzm. Podczas rozprawy sędzia kazał jednemu z nich odśpiewać hymn Turcji, a kiedy ten nie potrafił, uznano to za dowód na to, że nie byli obywatelami Turcji, jak podawali i o czym miały świadczyć ich dokumenty. Turcja chętnie wykorzystywała Ujgurów do swojej polityki, tak też prawdopodobnie trafili do Syrii.

W lutym 2013 r. TIP opublikowało swoje pierwsze wideo oferujące "rajdy" bojownikom w Syrii i porównujące sytuację "uciskanych muzułmanów" w Sinciangu i Syrii. Kilka miesięcy później TIP zamieściło wideo, które rzekomo miało pokazać ich bojowników w Syrii, ale trudno zweryfikować, czy faktycznie występowali w nim Ujgurzy z Syrii. Pierwsze materiały promocyjne pokazujące bojowników TIP pochodziły z 2015 r. Była to seria filmów i wiadomości tekstowych organu prasowego organizacji – przedstawiały nagranie pierwszego ataku samobójczego Ujgura, ale informowały też o posiadaniu własnego obozu szkoleniowego w północnej Syrii. Ujgurzy z TIP byli wyróżniającą się grupą podczas operacji "Bitwa o zwycięstwo", czyli odbicia miasta Dżisr asz-Szughur (Jisr al-Shughur). Oddział ten walczył w ścisłej współpracy z czeczeńskim Dżunud asz-Szam oraz uzbeckim Katibat ad-Tauhid wal Dżihad (KTJ). Po zdobyciu miasta stało się ono główną bazą TIP, tutaj osiadały nawet całe rodziny bojowników. TIP działało w ścisłej koordynacji z przywódcami Dżabhat an-Nusra. Kolejną ważną wspólną ofensywą były walki w regionie Aleppo w maju 2016 r.

Problem Ujgurów w Syrii został zauważony przez Chiny. W marcu 2016 r. Xi Jinping ustanowił nowe stanowisko – specjalnego wysłannika do Syrii. Objął je doświadczony dyplomata, były ambasador Chin w Iranie, Etiopii i Unii Afrykańskiej, Xie Xiaoyan. W dniach 14 – 16 sierpnia 2016 r. chińska delegacja wojskowa odwiedziła Damaszek i poza współpracą dwustronną omawiała kwestię eliminacji bojowników TIP. Ocenia się, że w szeregach TIP było około dwóch tysięcy bojowników. Dokładna liczba obywateli chińskich, którzy przyłączyli się do wojny syryjskiej, jest przedmiotem spekulacji, należy zauważyć, że w Syrii są obywatele tego państwa też o innym pochodzeniu etnicznym, na przykład Uzbecy, Kazachowie, ale też Han. Specjalny wysłannik Chin do spraw syryjskich, ambasador Xie Xiaoyan, powiedział w lipcu 2018 r.: "Widziałem różne liczby – niektórzy mówią o tysiącu lub dwóch tysiącach, dwóch lub trzech tysiącach, czterech lub pięciu tysiącach, a niektórzy podają nawet więcej". W 2017 r. ambasador Syrii w Chinach Imad Moustapha zasugerował, że nawet pięć tysięcy Ujgurów walczyło w różnych grupach bojowników w Syrii, dodając, że Chiny powinny być "niezwykle zaniepokojone". Większość przybyła z całymi rodzinami, osiedlili się w różnych regionach Idlib, w tym w strategicznym mieście Dżisr asz-Szughur, Ariha i na wyżynie Dżabal al-Zawijja. Na ogół przejmowali domostwa alawitów, którzy wyemigrowali w obawie przed prześladowaniami. Od października 2015 r. notowano ich udział w walkach na równinie Al-Ghab oraz prowincji Latakia. Według kanału telewizyjnego Al-Mayadden, w Dżabal al-Turkman w prowincji Latakia oraz w wiosce Zunbaki niedaleko Dżisr asz-Szughur mieszkało między cztery a pięć tysięcy Ujgurów (mężczyzn i kobiet). Rodziny te zostały tam osiedlone pod nadzorem "tureckiego wywiadu, próbując zmienić demograficzny charakter tego obszaru".

Ujgurzy do dzisiaj zamieszkują tereny będące pod kontrolą formacji islamistycznych, głównie związanych z Haj’at Tahrir asz-Szam (HTS) wywodzącym się wprost z Dżabhat an-Nusra. Z tym, że Ujgurzy zachowują albo deklarują neutralność w stosunku do różnych formacji rebelianckich kontrolujących Idlib. Dotyczy to zarówno Al-Kaidy (np. Hurras ad-Din), protureckiej Syryjskiej Armii Narodowej i HTS wraz z jego Rządem Ocalenia (Hukumat al-Inqadh al-Surijja). Pozycja Ujgurów była mocna, HTS nie odważyło się na konfrontację, tak jak z innymi ugrupowaniami. Dalsza współpraca trwała. W lutym 2020 r. al-Dżulani, przywódca HTS, w wywiadzie dla zachodnich mediów o Ujgurach powiedział tak: "Jeśli chodzi o Islamską Partię Turkiestanu, sytuacja wygląda trochę inaczej [niż z innymi, konkurencyjnymi formacjami dżihadystycznymi]. Ci goście są w Syrii od siedmiu lat i nigdy nie stanowili zagrożenia dla świata zewnętrznego. Są zaangażowani wyłącznie w obronę Idlibu przed agresją reżimu. Jako Ujgurzy stają w obliczu prześladowań w Chinach – które stanowczo potępiamy – i nie mają dokąd pójść. Oczywiście współczuję im. Ale ich walka w Chinach nie należy do nas, więc mówimy im, że są tu mile widziani, o ile przestrzegają naszych zasad – co robią".

Co ciekawe, grupa mająca w swojej historii powiązania z talibami czy Al-Kaidą 9 listopada 2020 r. została przez Stany Zjednoczone wykreślona z listy formacji terrorystycznych. Nie było to zapewne przypadkiem, trudno jednak jednoznacznie to zinterpretować. Być może jest to forma nacisku na Chiny i usunięcia wszelkiej legitymacji dla chińskiego ucisku przeciwko mniejszości ujgurskiej. Taki ruch byłby preludium do poparcia opozycji Turkiestanu przeciwko chińskiemu rządowi, a to na pewno jeszcze bardziej zaostrzy relacje USA i Chin. Inną możliwością jest zakończenie problemu zagranicznych bojowników w północno-zachodniej Syrii poprzez ich "odterroryzowanie" i utorowanie drogi do amerykańsko-tureckiej koordynacji bezpieczeństwa na tym obszarze. Do tego oczywiście brakuje uznania HTS. Co zresztą w taki sposób było odczytywane przez przywódców tej grupy. Trzecia hipoteza zakładała, że to część umowy negocjacyjnej między talibami a USA. Ta wydaje się mało prawdopodobna, bo komplikowałaby relacje talibów z Chinami.

Abu Omar al-Turkistani, lider Islamskiego Ruchu Turkiestanu Wschodniego, który mieszkał w Idlib, w 2023 roku powiedział serwisowi Al-Monitor: "Nie jesteśmy wrogo nastawieni ani do USA, ani do Zachodu. Jesteśmy wrogo nastawieni do Chin, które odmówiły nam przyznania praw politycznych. Przybyliśmy do Syrii, aby wesprzeć naszych syryjskich braci, którzy zostali przesiedleni i zabici przez reżim Assada, który sprowadził szyickie milicje z Afganistanu, Iraku i Libanu, by zabić syryjskich [ludzi]. W przypadku, gdyby Syryjczycy poprosili nas o odejście, z pewnością to zrobimy. To, co jest dla nas ważne, to spełnienie żądania naszych syryjskich braci, aby reżim Assada odszedł".

onet.pl/Nowa Europa Wschodnia


"Newsweek": Napisany przez panią raport "Made in China" pokazuje, że na niewolniczej pracy więźniów w Korei Północnej zarabia nie tylko komunistyczny reżim, ale też wielkie światowe firmy. Hasło, że to najbardziej zamknięte państwo świata jest już chyba nieaktualne?

Dr Joanna Hosaniak: – Ogólnie rzecz biorąc, wszyscy wiedzieli, że w więzieniach i obozach obowiązuje praca przymusowa. Natomiast nikt wcześniej nie zadawał sobie pytań: co jest tam produkowane i gdzie trafiają te przedmioty? My jako pierwsi pokazujemy, że cały system opresji w Korei Północnej jest nastawiony na pozyskanie niewolniczej siły roboczej, na której reżim zarabia twardą walutę. Poza tym zarabia, wysyłając żołnierzy na Ukrainę, pracowników na Bliski Wschód, zajmując się hakerstwem, handlem kryptowalutą. Kontrolowane przez państwo firmy mają, jak w gospodarce kapitalistycznej, określone roczne cele i muszą dostarczyć reżimowi określoną kwotę pieniędzy. Temu służy też praca, która jest wykonywana w obozach i w więzieniach, a cały aparat opresji w tym pomaga.

Z kim Korea Północna robi największe interesy?

– Dyktatura otworzyła granice dla firm z Chin i Rosji. Można nawet powiedzieć, że te państwa rywalizują o względy Kim Dzong Una, bo wiedzą, że poprzez kontakty gospodarcze można wpływać na niego politycznie. A Korea Północna skorzysta z tych furtek na świat, bo dzięki temu ma otwarte rynki dla swoich produktów. Do Rosji eksportuje głównie surowce mineralne, w tym węgiel, a do Chin przede wszystkim peruki, sztuczne rzęsy, ubrania, które są potem sprzedawane na całym świecie jako "made in China".

Jak to się odbywa?

– To zacznijmy od początku. Prawo jest tak skonstruowane, że daje organom bezpieczeństwa możliwość aresztowania prawie każdego za różnego rodzaju wykroczenia. Bez sądu można trafić do tzw. obozów politycznych. To ogromne gułagi, które przypominają system połączonych wsi, skoncentrowanych wokół konkretnego zakładu: kopalni złota, węgla. Z tych miejsc węgiel trafia właśnie do Rosji. Tam są więzione pojedyncze osoby, jak i całe rodziny z dziećmi. W jednym może przebywać 10-15 tys. więźniów. Znanych jest pięć takich obozów.

Z kolei do więzień pracy, o których piszę w raporcie "Made in China", trafiają osoby skazane przez sąd, co zresztą jest czystą formalnością, na co najmniej pięć lat.

Za co są te wyroki?

– Najczęściej są oskarżone o nielegalne przekroczenie granicy, kontakt z osobami z Korei Południowej, oglądanie zagranicznych filmów, słuchanie K-popu, czy używanie południowokoreańskich zwrotów językowych.

Opinia międzynarodowa udokumentowała na razie dziewięć więzień, które są jednocześnie obozami pracy. Więźniów traktuje się tam jak towar jednorazowego użytku. System nie dba o komfort życia i pracy. Gdy osoby umierają, są zastępowane nowymi, które są dostarczane przez służby bezpieczeństwa, żeby kontynuować produkcję.

W raporcie opisuje pani szczegółowo obóz Chongori Kyohwaso nr 12, który jest najbliżej granicy z Chinami. Na stałe przebywa tam 1,2-1,5 tys. osób.

– Jego umiejscowienie nie jest przypadkowe. Chinom zależało, żeby ich prowincje, które graniczą z Koreą Północną, miały dostęp do Morza Wschodniego. Na bardzo wysokim szczeblu politycznym między dwoma państwami rozwinięto w 2009 r. specjalną strefę ekonomiczną Rason. Elementem umowy było wydzierżawianie od Korei portu na 99 lat. W tej strefie działają przedsiębiorstwa chińskie, które zostały zaproszone przez reżim północnokoreański. Biznes polega na przywożeniu tam z Chin półproduktów, które są transportowane do więzień, a tam osadzeni zmieniają je w gotowe produkty, które wracają do strefy ekonomicznej i stamtąd do Chin.

(...)

Jak działa taki obóz? Co produkuje się w Chongori?

– Byli więźniowie, z którymi rozmawialiśmy, opowiadali, że powstają tam sztuczne rzęsy, peruki i są zszywane ubrania, rozpoznali logo Adidasa. Kontrolerami jakości i organizatorami pracy są osoby zatrudnione w tych chińsko-koreańskich firmach. A strażnicy odpowiadają za całą resztę.

Kto tam trafia?

– Najczęściej trafiają tam uciekinierzy, którzy zostają złapani w Chinach. Chińczycy traktują Koreańczyków z Północy jako nielegalnych imigrantów i kiedy służby kogoś namierzą, odsyłają do kraju. W ten sposób służby wspierają de facto chińsko-koreański biznes.

Jakie warunki panują w takiej niewolniczej korporacji?

– Więźniowie stają się tam niewolnikami. Wmawia się im, że dopuścili się tak wielkich przestępstw, np. uciekając z Korei Północnej, że wręcz przestają być obywatelami, nie mają żadnych praw, stają się niewolnikami. Odbiera im się tożsamość, imię, nazwisko, za to nadaje się numery. Jeżeli przeżyją więzienie, muszą ubiegać się o odzyskanie swoich nazwisk.

Kobiety, które są aresztowane w Chinach, wiedzą, że będą deportowane. Jeżeli mają jakieś pieniądze, chowają je w pochwie, odbycie, czasami połykają. Wiemy o tym, bo przeprowadziliśmy kilkaset wywiadów i każda o tym mówiła. Chcą zachować te pieniądze, bo wiedzą, że trafią do więzienia i dzięki nim ich szansa na przeżycie rośnie. Strażnicy też to wiedzą i urządzają intymne przeszukania, wsadzają do pochwy, czy odbytu patyki, dłonie, żeby te pieniądze przejąć.

Strażnicy na tym zarabiają?

– Każdy zarabia. Podejrzewamy, że strażnicy pobierają swoją dolę, ale reszta trafia do państwowej kasy. Reżim zarabia na wszystkim. Przemoc zaczyna się już podczas wstępnych przesłuchań. Strażnikom zależy, żeby osadzony przyznał się do jednego z najpoważniejszych wykroczeń, bo wtedy może zacząć się szybki sąd i taka osoba zostaje skazana na lata więzienia, a to oznacza darmową siłę roboczą. Do tego dochodzi przemoc seksualna. W nocy bezkarni strażnicy wyciągają z cel kobiety, które są gwałcone.

Jak duża jest śmiertelność więźniów?

– Z wywiadów wynika, że sięga 25-30 proc. w skali roku. Ciała nie są grzebane, ale leżą w pomieszczeniach obok celi i hal fabrycznych. Raz w tygodniu są wywożone i spalane, cały obóz wtedy wie, co to za dym.

Porównanie do obozów koncentracyjnych nasuwa się samo.

(...)

Kiedy zagrożone jest wykonanie planu, praca może trwać nawet 20 godzin. Jeśli ktoś pracuje za wolno, obcinane są i tak minimalne racje żywnościowe. Więźniowie śpią na podłodze, czyli uklepanej ziemi, w takim tłoku, że muszą układać swoje głowy w nogach współwięźniów. Służby bezpieczeństwa wybierają spośród więźniów osoby, które nadzorują innych, czyli kapo, to jeszcze jeden element łączący te obozy z tymi, które znamy z II wojny światowej.

Jak ludziom udaje się uciec z takich miejsc?

– Z tych obozów nie da się uciec. Wszyscy więźniowie, z którymi prowadziliśmy rozmowę, mówili o tym, że każda próba kończyła się złapaniem tej osoby i publiczną egzekucją. Osoby, z którymi przeprowadzaliśmy wywiady, przeżyły swoje wyroki, wniosły o odzyskanie tożsamości i zdecydowały się na ponowną ucieczkę przez rzekę Tuman, płynącą na jednej trzeciej długości granicy między Koreą Północą a Chinami. Po przekroczeniu rzeki, uciekinierzy muszą pokonać drogę przez całe Chiny, kierując się na południe aż do Laosu. Ostatni etap wiedzie przez lasy, dżungle, znowu muszą się przeprawić małymi łódkami przez Mekong i przedostać do Tajlandii. Dopiero stamtąd lecą do Korei Południowej. Tam są przesłuchiwani przez służby specjalne przez 12 tygodni. Potem na taki sam czas trafiają do zamkniętego kompleksu, gdzie uczą się nowego życia. I dopiero wtedy są wypuszczani na wolność, a my możemy mieć z nimi kontakt. Cała droga to 8 tys. km.

Ile mija czasu od opuszczenia obozu do przybycia do Korei Południowej?

– Najkrócej dwa, trzy lata. Ale bywa, że dużo dłużej. Najczęściej uciekają kobiety, które chcą zarobić i pomóc rodzinie na Północy. Inne są sprzedawane na żony. Chiny wprowadziły wiele lat temu politykę tylko jednego dziecka, na dodatek był nacisk na to, żeby to potomstwo było płci męskiej. Efektem jest brak kobiet, szczególnie na wsiach. Koreanki z Północy są kupowane jako żony i opiekunki starzejących się rodziców męża. To loteria, na kogo trafią. Czasami są dobrze traktowane, ale częściej są wykorzystywane seksualnie, poniżane, żyją w ukryciu. Nawet jeżeli urodzą dzieci chińskim mężom, to nie mogą podać swojego nazwiska pod groźbą deportacji. Nierzadko są odsprzedawane nawet kilka razy kolejnym mężczyznom. Ucieczka takiej kobiety do Korei Południowej może trwać nawet 10 lat. A zdarza się, że potem ściąga zarówno swoją koreańską, jak i chińską rodzinę (dzieci, mężów). To są tragiczne historie.

(...)

Zdziwiło panią to, że Korea Północna wysłała żołnierzy do walki z Ukrainą?

– Już rok temu uprzedzaliśmy jako Citizens' Alliance for North Korean Human Rights, że jest bardzo duże prawdopodobieństwo realizacji takiego scenariusza. Bo tak naprawdę w Rosji północnokoreańscy żołnierze byli od 2018 r., gdy pojawiły się sankcje ONZ wobec Korei Północnej. Rosja, udając, że współpracuje z ONZ, odesłała wszystkich zatrudnionych pracowników do Korei Północnej i zaczęła wydawać wizy studenckie. A Korea Północna na tych wizach studenckich wysyłała żołnierzy z jednostek specjalnych do Rosji.

W jakim charakterze?

– Cywilnych pracowników najemnych na moskiewskich budowach. Wiemy o tym, bo rozmawialiśmy z częścią z tych żołnierzy, którzy zdezerterowali. Podczas pandemii Korea Północna tak szczelnie zamknęła granice, że nie pozwalała wracać nawet swoim obywatelom. Ci żołnierze to wykorzystali, zniknęli z fabryk, budów i uciekli do Korei Południowej.

Opowiadali, że o ile cywilni pracownicy z Korei, którzy są wysyłani do pracy do Rosji, czy na Bliski Wschód, dostają ok. 10 proc. wynagrodzenia, które jest wynegocjowane między firmami należącymi do rządu, to oni jako żołnierze nie dostawali nic. Po prostu wykonywali rozkaz. Całe 100 proc. trafia do reżimu.

To nie są zwykli żołnierze. Z wywiadów wynika, że to członkowie jednostek specjalnych, które zajmują się rozwojem broni jądrowej. Pracowali głównie w kopalniach tytanu, uranu. Ostrzegaliśmy, że ci mężczyźni mogą zostać w Rosji ponownie zmilitaryzowani i wysłani na wojnę. I tak się stało. Najprawdopodobniej większość z nich została zwerbowana spośród tych wojskowych pracowników, którzy już przebywali na terenie Rosji. Są nieźle wykształceni, mogą znać rosyjski, pochodzą z rodzin, do których reżim ma zaufanie. Tylko takie osoby mogły trafić do specjalnych jednostek.

onet.pl/Newsweek

wtorek, 24 grudnia 2024



FORBES: Czy regularne podróże, oczywiście zagraniczne, stały się już wyznacznikiem stylu życia? Świętym Graalem dzisiejszych ludzi pracujących na etatach?

dr Dominik Lewiński: To bardzo trafna obserwacja, ponieważ podróżowanie jest już wręcz obowiązkiem społecznym i moralnym. Niby to się dzieje z własnej woli i każdy chce, ale dwie rzeczy są tu warte zauważenia. Zapytałem w ramach dużych badań, w trakcie których przepytałem około 1 tys. osób — studentów — jakie jest życie ludzi, którzy nie podróżują. I odpowiedź była jednoznaczna: że nudne, monotonne, że jest życiem człowieka o wąskich horyzontach, małowartościowym. Już po tym widać, że jeśli nie podróżujesz będziesz uznawany przez społeczeństwo za człowieka, który prowadzi małowartościowe życie — a nawet będziesz kimś takim we własnych oczach. To jedno, co świadczy o tym, jakim podróżowanie jest obowiązkiem i przymusem. A druga rzecz jest taka, że kiedy w tym badaniu pytałem studentki o plany życiowe i o marzenia, prawie 100 proc. odpowiedziało, że marzą i planują podróżować. Że chcą i będą podróżować, że to dla nich bardzo ważne. Niewielki procent planował i marzył o rodzinie oraz dzieciach, z czego można wysnuć wniosek, że z jakichś powodów dla współczesnego społeczeństwa podróżowanie i turystyka są ważniejsze niż zakładanie rodziny czy relacje międzyludzkie.

Z czego to się wzięło?

To jest proces, który ma trzy wymiary: pierwszy to taki, że przymus podróżowania, nawet taki moralny, bierze się stąd, że turystyka jest rodzajem nowego szlachectwa, narzędziem społecznej dystynkcji. Dawno temu ludzie z urodzenia byli lepsi od innych, ktoś się rodził szlachcicem, hrabią, księciem itp. Potem to zginęło, jak się porządek warstwowy zawalił i przez jakiś czas, może sto lat albo i dłużej, szlachectwo było związane z gustem. Tzn. ludzie "lepsi", prowadzący "lepsze" życie, korzystają obficie z dóbr kultury, książek, poezji, filharmonii itp. A reszta ludzi "tych gorszych" słucha disco polo, do książek w ogóle nie sięga, filmy co najwyżej ogląda itp. Więc społeczeństwo podzieliło się na lepszych i gorszych, na "szlachtę" i tych bez gustu kulturalnego. Dziś to jednak już tak nie działa albo działa bardzo słabo. W tej chwili wyznacznikiem wartości życia jest liczba i jakość podróży rozumiana jako forma destynacji. To jest tak, że im więcej podróżujesz — i w im ciekawsze miejsca — tym uchodzisz za ciekawszego człowieka, bogatszego w doświadczenia, przeżycia.

(...)

A drugi?

Dochodzą mnie sygnały o zmianie sposobu podróżowania, nie takie kompulsywne, nie jedziemy na Bali, do Chin, Argentyny i Afryki, ale zaszywamy się na parę tygodni wakacji w Polsce w jakiejś zapadłej dziurze, gdzie jest cisza spokój i nikt nam nie przeszkadza. To jest wtedy bardziej refleksyjne, medytacyjne i bardziej ucieczka, specyficzna chęć obrony. W takich kontekstach zawsze przypomina mi się słynna teza niedawno zmarłego antropologa, Davida Graebera, autora książki "Praca bez sensu", że połowa ludzi wykonuje pracę bez sensu. I nie chodzi wcale o prace niskopłatne, ale głównie o pracę korporacyjną, gdzie ludzie, którzy ją wykonują, mają poczucie bezsensu pracy i swojego życia w związku z tym. I czasem mi się wydaje, że takie urlopy, wyciszenie, są takim momentem, gdy ludzie mogą zajrzeć do środka i chcą tego — choć to rzadkie zjawisko.

Dlaczego chcą to robić?

Może dlatego, że nasze życie codzienne zostało skolonizowane przez pop-psychologiczny coaching i żyjemy w ciągłym przymusie coraz bardziej efektywnym, coraz bardziej wydajnym. To nam się składa, ta efektywność i wydajność, na samorealizację, rozwój, a to ma nam dać w końcu sukces. Więc ciągle trenujemy samych siebie, jesteśmy swoimi coachami, dręczymy siebie nieustannie przymusem samorozwoju, zwiększaniem swoich kompetencji, żeby ostatecznie czynić lepszym nasze wirtualne CV. I to przeciążenie psychiki tym autocoachingiem może powodować ucieczki w wyciszające urlopy, ale też w medytację, jogę, która też się robi coraz bardziej popularna.

Na popularności zyskuje też workation, które wydaje się mieć większą wartość, bo przynajmniej poznaje się ludzi, ich zwyczaje, a nie tylko po nich prześlizguje.

Nie wydaje mi się. Jednym z największych złożeń, które mają skusić ludzi do podróżowania, jest założenie poznawcze, że dzięki podróżom wzbogacimy swoje wnętrze przez poznawanie innych kultur.

A tak nie jest?

Nie, zupełnie. Antropolog Bronisław Malinowski na Wyspach Trobrianda przeżył około 5 lat, a i tak mu się zarzuca, że za słabo poznał miejscową kulturę. Zakłada się więc, że ludzie muszą mieć kompetencje antropologiczne, aby kultury poznawać. My nie poznajemy na workation żadnych kultur, my tylko porównujemy swoją kulturę z tymi różnicami, jakie widzimy. To widać na przykładzie programów podróżniczych, i to nawet takich wytrawnych podróżników jak Wojciech Cejrowski. On nie poznaje Indian, kultur różnych, on tylko rejestruje różnice. Jak się w to wsłucha, to człowiek to widzi. I to jest dokładnie takie samo poznanie innych kultur, jak wraca para z Turcji i on mówi: "a wiesz, Grażynko, ci Turcy to taka inna kultura, bo oni, zamiast papierem tyłek podcierać, wodą sobie przemywają, widzisz?". Więc trzeba mieć kompetencje antropologiczne, aby naprawdę móc inną kulturę poznać. I tego się ani przez rok, ani przez dwa pomieszkiwania nie załatwi. Zresztą nawet polski emigrant mieszkający w Wielkiej Brytanii od 15 lat nie ma żadnego pojęcia o kulturze brytyjskiej, mimo że żyje tam tyle lat.

(...)

Oglądanie Wielkiego Kanionu nie jest bezpośrednim doświadczeniem?

Nie. Jest doświadczeniem zapośredniczonym przez media. Stąd notorycznie spotykam się z reakcjami podróżniczymi, które idą w dwie strony. Albo jest "łeee, słabe te piramidy czy Wielki Kanion, myślałem, że to będzie coś ciekawszego" albo "Wow, jaki on wielki i super, zupełnie inaczej niż widziałem w TV". Więc albo to gorsze doświadczenie niż to, co widziałem albo lepsze, ale zawsze jest to "wcześniej". Kto bowiem doświadcza bezpośrednio Sfinksa i piramidy — ten, kto je pierwszy raz zobaczył na oczy, czy ten, kto widział 100 razy wcześniej w mediach? To pytanie retoryczne, ale tak się nigdy nie dzieje z turystyką. I tu jest medializacja turystyki, że jedziemy zobaczyć coś, co już widzieliśmy.

Zobaczyć... i potem pokazać to innym.

Tak, z pewnym zastrzeżeniem. W ramach turystyki wytworzyły się klasy — i tak klasie średniej nie zaimponuje wyjazd do Egiptu czy do Grecji. Zauważyłem, że ulubionym zdjęciem moich studentów, takich miejskich hipsterów, jest zdjęcie na dachu pociągu w Indiach. To dopiero robi wrażenie. I każdy z nich musi mieć zdjęcie z miejscowym Dalajlamą czy mnichem tybetańskim — bo to świadczy o tym, że nie jest zwykłym turystą, ale "szlachcicem" wśród turystów, że on naprawdę poznaje. Stąd naśmiewa się z Grażyny, która grzeje się w słoneczku przy piramidach, a sam uprawia "pogłębioną" turystykę.

Skąd to pobłażanie dla wakacji "all inclusive"?

Dziś najgorsza "pornografią" turystyki jest turystyka all inclusive, tym gardzimy — mamy obowiązek gardzenia wyjazdami "all inclusive", bo ten ktoś nie poznaje, tu wszystko jest wyreżyserowane. Siedzi na basenie w hotelu i nosa nie wyściubił, to co on przeżył? Na tych ludzi, którzy korzystają z uroków all inclusive, patrzy się jak na "konsumentów pornografii", bo klasa wyższa konsumuje erotykę, a nie pornografię".

onet.pl/Forbes