Grzegorz Sroczyński: Straż pożarna z powodu lockdownu nie chciała przyjechać do płonącego bloku w Urumczi. Dziesięć osób zginęło. To jest prawda? Fejk?
Michał Bogusz: Oni w końcu przyjechali. Są zdjęcia i filmy, że próbują gasić pożar na 15. piętrze z odległości stu metrów. Puszczają strumień nad innym budynkiem i woda spada mniej więcej pięć metrów od miejsca, gdzie się pali. Nie mogą podjechać bliżej, a ludzie z kolei nie mogą uciec.
Nie mogą podjechać, bo co?
Pewnie przeszkadzały im bariery antycovidowe. Takie bariery rozstawiane są wzdłuż ulic i chodników, żeby ludzie nie mogli przejść. A jeśli nie te bariery, to zaspawana brama.
Zaspawana dlaczego?
Całe Urumczi jest w lockdownie od stu dni i to najzupełniej normalne, że na osiedlu zaspawano bramę. Były przypadki, że na klatkach schodowych rozkładano drut kolczasty, bo jest pandemia i nie wolno wychodzić. Inny sposób to wiercenie dziur przy drzwiach. W Chinach większość drzwi otwiera się na zewnątrz, wystarczy wywiercić dziurę w podłodze zaraz przy skrzydle i włożyć pręt. Nie wyjdziesz z własnego mieszkania.
Naprawdę tak robią?
No oczywiście. Takich zdjęć i doniesień jest pełno: pręciki, zadrutowywanie ludziom mieszkań, nakładanie plomb. Przychodzi władza, plombę ci zakłada na drzwi i jak ją zerwiesz, to popełniasz przestępstwo.
Czyli w tym pożarze zginęło 10 osób, bo mieli pręty przy drzwiach i nie mogli uciec?
Nie wiemy, jak ich zatrzymano w bloku. Może nawet nie mieli prętów, ale Chińczycy w czasie pandemii nieustannie byli ofiarami tego typu praktyk. I kiedy rozeszły się po sieci filmiki z pożaru, były jak iskra w suchym lesie. Wybuchły protesty. Gdy Chińczyk widzi coś takiego, to zaraz zapala mu się lampka w głowie: kurde, a jakby pożar wybuchł w moim bloku, kiedy byliśmy w lockdownie i zaspawali nam wejście do klatki schodowej? To sytuacja, z którą w Chinach każdy mógł się utożsamić. Każdy wie, jak ten kraj wygląda, i każdy sobie zdaje sprawę, że jutro taki pręcik mogą jemu wstawić, bo na osiedlu wykryto dwa przypadki covidu i zarządzono lockdown na miesiąc.
Co oni wtedy jedzą, jak mają te pręty na miesiąc wstawione?
W czasie lockdownu obowiązkiem władz lokalnych jest dostarczanie paczek żywnościowych. Ktoś przychodzi, wyjmuje pręt, daje paczkę i znów zamyka.
Po co aż tak?
Bo inaczej by wyłazili, nieprzestrzegali ograniczeń, buntowali się, ktoś by się awanturował, że w paczce żywnościowej nie ma tego, co powinno być, bo rozkradziono, albo paczki miały być co dwa dni, a są co trzy dni - bo też rozkradziono. I tak dalej. Jak trzymasz ludzi osobno, każdy siedzi w swoim mieszkaniu zadrutowany i wchodzisz z nimi w interakcje pojedyczne, to ci się nie zbuntują.
Czyli to ma sens wyłącznie z punktu widzenia strategii władzy?
Lokalnej. Pamiętaj o tym. To jest strategia komitetu blokowego.
Stanisława Anioła z "Alternatywy 4"?
O tak, tak. A między tym Aniołem a towarzyszem Xi w Pekinie jest galaktyka. I towarzysz Xi nie ma tak naprawdę przełożenia na Stanisława Anioła. Zerowe. Bo Xi jest jeden, a Aniołów kilkanaście milionów, tyle co członków wszystkich komitetów osiedlowych lub wiejskich.
Większość ludzi popełnia błąd, myśląc o Chinach jako o państwie scentralizowanym. To jest zdecentralizowana autokracja. Autokrata w Pekinie i partyjny krąg centralny nieustannie musi negocjować z lokalnymi autokratami. To taka pajęczyna oplatająca państwo, na każdym zetknięciu nici siedzi jakiś facet - rzadziej kobieta - zarządza jakąś małą częścią i tylko ta go interesuje. Jak jesteś daleko od centrum, to masz swobodę Stanisława Anioła - gnębisz lud tobie poddany. A jak jest covid, to przychodzi bonanza.
Bonanza?
Zyskujesz władzę, której nie miałeś wcześniej. Paczki możesz dać częściej albo rzadziej. Możesz włożyć pręcik w dziurę przy drzwiach albo wyjąć. Możesz w jednym bloku zaspawać klatkę schodową, a w drugim nie.
Bo się złożył i zapłacił?
Oczywiście.
A co ten Anioł z góry słyszy - od towarzysza Xi - że w ogóle wpada na pomysł z pręcikami albo zaspawaniem drzwi awaryjnych?
Anioł słyszy, że mają być efekty. I nieważne, jak je osiągnie.
"W waszym mieście było pięć zakażeń, za tydzień ma nie być ani jednego".
Tak. I potem to schodzi na dół: na waszym osiedlu były dwa przypadki, musicie wzmóc socjalistyczną czujność w realizacji strategii zero covid. Anioł realizuje to tak, jak potrafi i mając taką maszynerię, jaką ma. Lud chiński jest zawsze zbuntowany, zawsze ma wyrąbane na władzę i zawsze będzie oszukiwał.
Lud chiński jest zbuntowany?
Biernie. Mają to samo, co my mieliśmy w demoludach, tylko podniesione do kwadratu. Bo Chiny to są takie demoludy, które trwają od kilku tysięcy lat, jeśli chodzi o relację władza - poddani. Napisałem kiedyś tekst o chińskim chłopie, który wyssał z mlekiem matki umiejętność oszukiwania władzy na wszelkie możliwe sposoby, więc władza musi być coraz bardziej represyjna, żeby cokolwiek z niego wydusić lub go przymusić. Inaczej on każdą władzę oleje, nie zastosuje się, zakombinuje. Opresyjność obecnego systemu w Chinach jest pochodną opresyjności poprzedniego systemu, który wyuczył ludzi oszukiwać.
My raczej uważamy Chińczyków za zdyscyplinowaną armię.
Nic z tych rzeczy. W ogóle.
A co się wydarzyło w fabryce iPhonów w mieście Zhengzhou?
Wybuchł bunt. To fabryka koncernu Foxconn - ogromna. W szczycie produkcyjnym zatrudnia dwieście tysięcy ludzi.
Radom albo Kielce.
Pracują na trzy zmiany przez siedem dni w tygodniu, a kiedy zapotrzebowanie na iPhony rośnie, to władze wypożyczają im nawet studentów i uczniów szkół średnich na "praktyki robotnicze".
Bo wchodzi nowy model iPhone’a i Zachód chce sobie kupić?
Tak. W fabryce odkryto jakieś przypadki covidu, więc załoga się przestraszyła, że zostanie zamknięta w lockdownie aż do stycznia i ludzie nie będą mogli pojechać do siebie na wieś na Chiński Nowy Rok. Pamiętaj, że większość pracowników fabryk w Chinach to migrujący robotnicy - według spisu powszechnego z 2020 roku jest ich ponad 375 milionów. W fabrykach pojawiają się po Chińskim Nowym Roku i podpisują roczny kontrakt aż do następnego Nowego Roku. Jeśli było im w miarę dobrze, to potem wracają w to samo miejsce, a jak nie, to jadą szukać pracy do innej miejscowości, albo w ogóle do innej prowincji. Robotnicy z Foxconna po prostu nawiali przed lockdownem, bo inaczej by się stali przymusową siłą roboczą. Szli pieszo autostradami, mieli czerwone kody w telefonach, więc nie mogli wsiąść do transportu publicznego. Natychmiast lokalne władze postanowiły pomóc koncernowi i ściągnięto drugą grupę, która miała wypełnić luki w załodze. Obiecano tym nowym wyższe pensje oraz to, że nie będą mieszani ze starą załogą, ponieważ wtedy również im groziłby lockdown. Dość szybko okazało się, że żadnych wyższych pensji nie dostają, a część wrzucono do pracy ze starą załogą, czyli mieli "kontakt z kontaktem". Wtedy wybuchł bunt.
"Kontakt z kontaktem"? Co to?
Chodzi o to, że miałeś kontakt z osobą, która miała kontakt z osobą, która ma pozytywny wynik testu na covid. Wtedy dostajesz czerwony kod i zostajesz uziemiony w domu albo w hotelu robotniczym. Z kolei każdy, kto ma pozytywny test na covid, trafia do specjalnego ośrodka i tam musi czekać, aż będzie miał dwa testy negatywne.
Skąd władze wiedzą, że zetknąłem się z kimś, kto zetknął się z kimś, kto ma covid?
Masz komórkę? No to wiedzą.
Testy trwają nieustannie. Żeby wyjść z domu, musisz mieć negatywny wynik. W zależności od regionu musisz ten test zrobić raz na 24, 48 lub 72 godziny.
Gdzie?
Są punkciki, kioski, okienka. Każdy Chińczyk zgodnie z zarządzeniem powinien mieć punkt testowania nie dalej niż 15 minut piechotą. Rano ustawiasz się w kolejce, robią ci wymaz, dostajesz wynik. Świetny biznes.
Biznes?
Testy pochłonęły w tym roku 1,5 procent PKB Chińskiej Republiki Ludowej, ktoś na tym zarabia i lokalne kadry nie są zainteresowane zmianą tej strategii. Wreszcie mają pełną kontrolę nad "hołotą" i jeszcze na tym zarabiają.
I dlatego Chiny tak kurczowo trzymają się polityki zero covid?
To jeden z ważnych powodów - wpływowe grupy w partii robią na tym kokosy.
Każda prowincja tworzy własną apkę na podstawie silnika przygotowanego przez Pekin. I teraz tak: jadąc z prowincji do prowincji musisz mieć w komórce dwie apki, dwa osobne kody i dwa testy. Prowincje nie uznają testów robionych w innych prowincjach.
Dlaczego?
Bo co mnie obchodzi, że ktoś inny zarobił na teście, jak ja mogę zarobić?
To są testy przesiewowe. Czyli nie jest tak, że testują twój osobisty wymaz, tylko gromadzą po 300-500 wymazów razem, robią z nich jedną próbkę, jak wynik jest pozytywny, to dopiero wtedy sprawdzają, kto był w tej zbiorczej próbce. I albo pojedynczo ludzi testują, albo wysyłają na lockdown wszystkich pięciuset.
Czyli wychodzisz rano do pracy i nie wiesz, czy wrócisz?
Nie wiesz.
Bo jak się znajdziesz w próbce z kimś, kto ma covid, to gdzie lądujesz?
Jesteś na czerwonym kodzie, więc lądujesz na kwarantannie. Albo zostaniesz zamknięty w domu albo trafisz do obozu covidowego.
Od czego to zależy?
Nikt nie wie. W jednej prowincji tak, w innej siak.
A w tym obozie co? Umierasz z głodu?
Bez przesady. Dziesięć dni siedzisz, karmią cię byle czym, albo karmią całkiem dobrze. To już zależy.
Od czego?
No jak to? Warunki się różnią w zależności od tego, czy oczekujesz, że będzie to za darmo, czy nie. Jak masz pieniądze, to cię stać na lepszy obóz odosobnienia. I ktoś o tym decyduje.
Anioł?
Tak.
W jednym autobusie jechałem z kimś chorym na covid - wtedy co?
Czerwony kod. Były przypadki, że ktoś przejechał na rowerze obok dzielnicy z covidem i natychmiast lądował na kwarantannie. Ludzie poszli do Ikei, wykryto kogoś zakażonego, nagle pojawiają się policjanci i wszystkie wyjścia zamykają. Tak to wygląda w praktyce.
Dlaczego Chiny przegrywają walkę z wirusem? Przecież polityka zero covid, którą opisujesz, jest jakby żywcem wyjęta z marzeń niektórych ekspertów i epidemiologów - również polskich. Jeden z nich off the record mówił mi rok temu tak: "Oczywiście w warunkach demokracji nie możemy robić tego, co robią Chińczycy, ale w zasadzie tak to powinno wyglądać z naukowego punktu widzenia".
Chiny przegrywają walkę, bo pojawił się wariant omikron. Omija testy, jest bardziej zaraźliwy i kompletnie nie działają na niego chińskie szczepionki. Wymyka się sieci ustawionej przez partię.
Oba bloki - Zachód i Chiny - na samym początku pandemii zostały postawione przed najważniejszym pytaniem: jaki będzie model rozprzestrzeniania się nowego wirusa. Nikt nie wiedział, więc trzeba było przyjąć jakieś założenie. Chiny uznały, że będzie to model znany z epidemii SARS-CoV-1 z 2002 roku, czyli że będzie można odizolować chorych, pozwolić wirusowi się wypalić, on jednocześnie będzie ewoluował w kierunku nieszkodliwym i zniknie. Cały system decyzyjny ustawili z myślą o tym, że można koronawirusa opanować i wyeliminować. Myśleli tak: osiągniemy sukces dzięki bardzo brutalnym metodom, które możemy zastosować, a Zachód nie może.
Bo jest demokratyczny?
Tak. Więc przy okazji pokażemy przewagę naszego systemu nad tym waszym zachodnim bałaganem i rozmemłaniem. Wy się będziecie boksowali z wirusem, a my go wyeliminujemy drastycznymi metodami i wzrośnie nasza przewaga. W ten sposób wpadli w pułapkę myślenia życzeniowego.
A Zachód?
Zachód już w marcu 2020 roku uznał, że model rozwoju nowego wirusa raczej będzie przypominał grypę hiszpankę. Czyli nie da się tego opanować, możemy najwyżej nieco wirusa spowolnić maseczkami i lockdownami, żeby przygotować służbę zdrowia i opracować szczepionki. Ale prędzej czy później i tak każdy będzie miał z nim kontakt i przechoruje. Zachód okazał się mądrzejszy.
Czego ludzie w Chinach najbardziej mają dosyć? Lockdownów, pręcików?
Są rozczarowani. Chińczycy naprawdę wierzyli, że odnieśli sukces w walce z wirusem. Na Zachodzie ludzie konają, tam jest tragedia, a nam się udało. Tymczasem nic się nie udało. Polityka zero covid spowodowała, że większość nie miała kontaktu z wirusem i nie nabyli żadnej odporności. Z punktu widzenia epidemiologicznego Chiny zostały zamrożone w 2020 roku i dziś to jest ta sama populacja - żadnej odporności zbiorowej. Jak władze zluzują politykę zero covid i puszczą to na żywioł, to przy ich skali i strukturze demograficznej mogą mieć miliony ofiar. To zależy od omikrona, ale nikt nie wie, jaki będzie jego wpływ na w sumie "dziewiczą" populację.
I co towarzysz Xi może z tym pasztetem zrobić?
Nie wiem. To taki paragraf 22. Ani nie może porządnie poluzować polityki zero covid, bo natychmiast może mieć miliony trupów, ani nie może tego ciągnąć w obecnej formie, bo ludzie i gospodarka już nie wytrzymują. Polityka zero covid na początku była niesamowicie skuteczna, więc Xi Jinping podpisał się pod nią osobiście. Ona się stała jego polityką. I teraz co? Rozwijamy kult jednostki w sytuacji, kiedy Najwyższy Przywódca już na początku tej drogi okazał się omylny w tak ważnej kwestii? Chińczycy oczekiwali, że po XX Zjeździe Komunistycznej Partii Chin - na którym Xi dostał pełnię władzy - wreszcie zniknie polityka zero covid. Nie doczekali się. Pekin opublikował co prawda nowe wytyczne walki z wirusem - "20 środków" - ale są dość mętne i nie wiadomo, czy łagodniejsze. Tak je napisano, że lokalne władze mogą to interpretować, jak sobie chcą. Na przykład jest tam rezygnacja z kwarantanny osób, które miały "kontakt z kontaktem", ale kreatywni urzędnicy w niektórych regionach stworzyli instytucję "dobrowolnej" izolacji takich osób. A jeszcze do tego rozpoczął się mundial.
Co ma do tego mundial?
Chińczycy patrzą w telewizory i widzą na trybunach ludzi bez maseczek i tłumy kibiców. Jak to? Coś jest nie tak! To tam nie umierają na ulicach na covid? Chińska telewizja zaczęła komputerowo zasłaniać trybuny albo robić bliskie plany, ale za późno. Chińczycy już to zobaczyli. Bawią się na trybunach bez maseczek? Nie szaleje tam covid? Do tego zobaczyli w mediach społecznościowych ten źle gaszony pożar bloku, w którym każdy mógł zostać ofiarą. I niektórzy wyszli na ulice protestować. Te demonstracje są niewielkie, bo co to jest w 26-milionowym Szanghaju 1500 osób, które blokują przez dwa wieczory jedno skrzyżowanie? Następnego dnia w maratonie w tym samym mieście wzięło udział 18 tysięcy ludzi.
Ale coś bulgocze?
Zdecydowanie. Solidnie bulgocze. Wkurzenie jest tak duże, że cenzura nie opanowała mediów społecznościowych, więc te filmiki z pożaru i z protestów krążyły. Ale masowo na ulicę ludzie nie wyjdą. Demonstrują dwa rodzaje osób. Po pierwsze ludzie, którzy są zdesperowani - jak robotnicy Foxconna, którzy muszą przebić się na wieś, to są chłopi, twardzi ludzie, nie mają złudzeń co do systemu, noszą w sobie mieszaninę nienawiści i strachu. Po drugie demonstrują - i to jest pewna nowość - młodzi ludzie w Pekinie i w Szanghaju. Bananowa młodzież w markowych ciuchach z iPhonami. Na filmach z tych protestów widać, że jak kogoś z nich biją, to oni są w szoku. Dlaczego policja nas bije?!
Są zdziwieni? Niby dlaczego?
Bo przeszli przez system szkolnictwa, w którym partia komunistyczna wymazała całą złą przeszłość komunistycznych Chin. Oni nie wiedzą nic o Rewolucji Kulturalnej, o tragedii wyzwolenia, o milionach ofiar Wielkiego Skoku, nie pamiętają i nie wiedzą o masakrze na placu Tiananmen. Partia odniosła tu pełny sukces. Ale to jednocześnie powoduje, że oni się nie boją. To paradoks tego reżimu, że wymazał młodym ludziom w miastach pamięć, ale równocześnie skasował im strach przed reżimem. Młodzi przejdą teraz szybką lekcję, czym ta władza jest. Policja poszturcha studentów dla zasady i moim zdaniem to będzie doświadczenie pokoleniowe. Demonstracje może nie są masowe, ale - jak mówiliśmy - pod pokrywką bulgocze. Klęska polityki zero covid spowodowała, że ludzie przestali wierzyć w sprawność systemu. Czar prysł.
Czar merytokracji? Że oto rządzą u nas fachowcy, eksperci, nie macie co prawda demokracji i swobód obywatelskich, ale macie skuteczne rządy, które ogarniają.
Tak. Taki był ten kontrakt władzy ze społeczeństwem.
Czyli Xi bierze władzę w momencie, kiedy ona mu się wymyka z rąk?
W pewnym sensie masz rację. Bierze ją w chwili, kiedy ludzie masowo przestają wierzyć, że ten system - jakkolwiek byłby opresyjny i niewygodny - pozwala na lepszą przyszłość, bogacenie się i jest bardziej efektywny od zachodniego. Protesty zostaną zmasakrowane, wygaszone prędzej czy szybciej. Pojawią się jakieś lokalne ustępstwa w polityce covidowej, zwłaszcza w dużych miastach, paru lokalnych urzędników zostanie publiczne ukaranych za te pręciki, bo były za długie, a mogły być krótsze. Kosmetyczne zmiany na poziomie lokalnym. Ale nigdy Pekin nie przyzna się do błędu.
Nie?
No jak to? Przecież my wszystko robimy naukowo! To Zachód ma ten swój niespójny i niesprawny system demokratyczny, gdzie populiści w rodzaju Trumpa wygrywają wybory i robią głupoty, a my mamy prawdziwą merytokrację. Jeśli naukowcy mówią nam, że trzeba ludzi odizolować, to natychmiast to wprowadzamy.
Czyli nieudana polityka zero covid będzie miała poważne konsekwencje dla przyszłości Chin?
Tak uważam. Deng Xiaoping w 1992 roku dał komunistycznemu systemowi w Chinach nowe życie. Powiedział ludziom: bogaćcie się, to jest chwalebne, nie oczekujcie wolności, ale za to podniesiecie standard życia, a do tego oferujemy wam skuteczne rządy. I teraz ta obietnica Denga - niepisany kontrakt władzy ze społeczeństwem - została zerwana przez politykę zero covid. Bo okazało się, że władza nie potrafi dotrzymać tego, co obiecała - dalszego wzrostu gospodarczego i skuteczności rządzenia. To rozpoczyna długotrwały proces wewnętrznego gnicia, ale z zewnątrz nie będziemy tego widzieć.
Takie gnijące Chiny będą raczej zajęte sobą, czy raczej zaczną kąsać na zewnątrz?
Będą niebezpieczne i autorytarne. Bo to logiczne, że musisz jakoś rekompensować sobie brak wiary ludzi w sprawność systemu. Im mniej masz ludzi, którzy wierzą, tym bardziej musisz być autorytarny.
Czyli spodziewasz się dokręcania śruby?
Absolutnie tak.
Towarzysz Xi uzyskał pełnię władzę od starszyzny partyjnej i przyzwolenie na jednowładztwo po to, żeby przeprowadzić odgórną rewolucję w ramach partii komunistycznej. Miała ona doprowadzić do radykalnej zmiany modelu rozwoju Chin i uratować system.
Uratować jak?
Złamać opór lokalnych struktur partyjnych, tych wszystkich mniejszych i większych Aniołów, którzy czerpią zyski z obecnego modelu rozwoju. Ten model się krztusi, zatyka, silnik gaśnie, bo to model polegający na laniu betonu, budowaniu infrastruktury i tanim eksporcie. W Chinach zdarzały się okresy, kiedy na inwestycje przeznaczano połowę PKB.
Ile?!
50 procent. W Polsce i na Zachodzie ten poziom to kilkanaście procent. Wyobraź sobie, ile z tego to pieniądze puszczone w komin. Tak naprawdę PKB chwilami zajadał sam siebie, żeby utrzymać PKB w kolejnym roku. Towarzysz Xi po to dostał tyle władzy, żeby te struktury lokalne przełamać, bo przecież one na tym modelu się upasły. I nie zamierzają z niczego rezygnować.
I?
Moim zdaniem on tej zmiany nie przeprowadzi, bo się boi. Musiałby wykorzystać obecne pocovidowe wkurzenie Chińczyków, stanąć na jego czele, puścić rzeczy na żywioł.
Zwróć uwagę, że protesty w Szanghaju trwały dwa dni. Chińska bezpieka z wyłapaniem dzieciarni bananowej, która blokuje jedno skrzyżowanie poradziłaby sobie w godzinę. Z jakiegoś powodu nie chcieli tego zrobić szybko. To jest gra między lokalnymi strukturami a Pekinem. Oni towarzyszowi Xi wysyłają teraz komunikat: poradzimy sobie, ale daj nam święty spokój. To my tu rządzimy. Niektórym się wydaje, że Xi Jinping po XX Zjeździe partii wszystko może, bo zmonopolizował komitet centralny i ma tam swoich ludzi, a tymczasem lokalne struktury mu przypominają: a guzik, musisz nas uwzględniać. Wykonają zadanie i stłumią protesty, ale to, że one trwały dwa dni, a nie jeden - to jest sygnał.
Jakbym czytał książkę Eislera o marcu '68 w Polsce i działaniach Moczara, który w podobny sposób wysyłał sygnały Gomułce.
I dlatego w dawnych demoludach możemy lepiej rozumieć chiński autorytaryzm.
Wiesz, ile gmin jest w Chinach? Ponad 47 tysięcy. Tego nikt nie potrafi ogarnąć. Podział administracyjny kraju jest czterostopniowy, a podział regionalny partii - pięciostopniowy. Na samym dole jest prawie 81 tysięcy komitetów osiedlowych i 623 tysiące komitetów wiejskich. Do tego komórki partyjne w zakładach pracy. Bo ten piąty najniższy stopień - w teorii - utrzymuje bezpośredni kontakt z ludem. Czyli masz gminę, w niej jakieś lokalne władze i jakiś komitet partii, a poniżej jeszcze inne komitety partii, które nie mają odpowiednika na poziomie państwa. One coś muszą robić, czymś się wykazać. I przede wszystkim chcą zarobić. To są ci wszyscy Aniołowie.
Bez nich system się sypnie?
Pytałeś mnie wcześniej, czy pocovidowe gnicie systemu będzie dobre dla Zachodu. I tak, i nie. Bo to, że Chiny z nami ostatecznie nie wygrają, wcale nie oznacza, że słabną ich zdolności destrukcyjne. Żeby zaszkodzić Zachodowi Chiny nie muszą wygrać, wystarczy, że będą elementem destabilizującym świat.
gazeta.pl