poniedziałek, 31 października 2022


Wszystko wskazywało na to, że pracujący w leningradzkim KGB koledzy Putina nie szukali sposobu zniszczenia nowej rzeczywistości politycznej, ale raczej starali się znaleźć w niej miejsce dla siebie. Wydawało się także, że tę drogę obrał również sam Putin; zamiast obrazić się i odejść ze służby, jedynie nieco się nadąsał, po czym szukał sobie nowych znajomych, mentorów i sposobów wpływania na sprawy zza kulis.

W stwierdzeniu, że szpiegiem zostaje się na całe życie, kryje się bardzo wiele prawdy. KGB nigdy nie spuszczało swoich pracowników ze smyczy. Gdzie zatem podziewali się wszyscy niepotrzebni już agenci? Służba bezpieczeństwa miała dobrze przygotowane zaplecze, pozwalające lokować tego rodzaju ludzi w społeczeństwie. Była to tak zwana aktywna rezerwa – niezliczona i najpewniej nigdy nierejestrowana rzesza pracowników bezpieki, rozsiana po wszystkich instytucjach Związku Radzieckiego.

Rok później liberalny Gorbaczow mianował przewodniczącym KGB Wadima Bakatina, stawiając przed nim zadanie rozwiązania służb specjalnych. Najbardziej kłopotliwe okazało się uporanie właśnie z aktywną rezerwą, ponieważ namierzenie jej członków było z wielu przyczyn praktycznie niemożliwe. Bakatin pisał potem: „Agenci ci byli oficjalnie zatrudnieni przez różne organizacje rządowe i instytucje cywilne. Zazwyczaj większość pracowników zakładów i urzędów miała świadomość, że dana osoba pracuje dla KGB. Członkowie aktywnej rezerwy pełnili różne funkcje – niektórzy zajmowali się sprawami bezpieczeństwa, inni kontrolowali nastroje pracowników, przysłuchiwali się ich rozmowom i podejmowali odpowiednie działania w stosunku do osób, które uznali za dysydentów. (...) Z pewnością wszędzie zdarzają się sytuacje, gdy służby muszą umieścić swoich informatorów w określonych kręgach, ale zazwyczaj oczekuje się, że ich rola będzie tajna. Jakie służby specjalne potrzebowałyby agenta, o którym wszyscy wiedzieliby, że jest agentem?”.

Bakatin sam udzielił odpowiedzi na to pytanie. „KGB, w takiej postaci, w jakiej istniało, nie mogło nigdy pełnić roli służb specjalnych. Powołano je wyłącznie w celu kontrolowania wszelkich przejawów sprzeciwu wobec władzy i tłumienia ich. Wydaje się, że głównym jego zadaniem miało być organizowanie spisków i przeprowadzanie zamachów stanu – dysponowało przygotowanymi specjalnie do tego siłami oraz zapleczem pozwalającym śledzić i kontrolować środki komunikacji: organizacja ta miała swoich funkcjonariuszy wszędzie i jako jedyna dysponowała monopolem na informacje”. KGB było potworem, którego macki sięgały w każdy zakamarek radzieckiego społeczeństwa. Władimir Putin zdecydował się przyjąć na siebie funkcję jednej z takich macek.

Putin zwierzył się kiedyś zaprzyjaźnionemu wiolonczeliście, że planuje przenieść się do Moskwy, by dołączyć do rozległej armii urzędników KGB w stolicy. Później jednak zdecydował się pozostać w Leningradzie i zapewne dlatego, że cenił sobie poczucie bezpieczeństwa, jakie dają znajomości, zwrócił się do jedynej poza KGB instytucji, z którą miał kiedykolwiek do czynienia – do leningradzkiego uniwersytetu. Został zatrudniony na stanowisku doradcy rektora do spraw współpracy z zagranicą. Uniwersytet w Leningradzie, wzorem innych instytucji państwowych, przekonywał się dopiero, że pojawiła się możliwość nawiązania kontaktów z innymi krajami. Wykładowcy i studenci zaczynali wyjeżdżać, by kształcić się w ramach wymiany międzynarodowej bądź uczestniczyć w konferencjach, mimo że napotykali liczne przeszkody natury biurokratycznej.

Możliwość wyjazdu za granicę, dotąd dostępna jedynie nielicznym, stała się nagle dobrem dla wszystkich. Przepływ ludzi występował oczywiście w obydwie strony; w Leningradzie zaczęli się pojawiać wykładowcy i studenci z innych krajów (do tej pory taką możliwość mieli wyłącznie obywatele krajów bloku wschodniego, czasem jakiś starannie wybrany student z Zachodu). Uniwersytet Leningradzki cierpiał wówczas na ciągły niedobór funduszy, jego władze liczyły więc, że kontakty ze światem – niezależnie od formy, jaką przybiorą – przyniosą także bardzo pożądany napływ twardej waluty. Kontrola nad tego rodzaju działalnością była wymarzonym zajęciem dla członka aktywnej rezerwy. Po pierwsze, takie stanowiska były zwyczajowo przeznaczone właśnie dla pracowników KGB, po drugie, wszyscy wierzyli, że agenci naprawdę radzą sobie lepiej w nawiązywaniu kontaktów z obcokrajowcami. Ostatecznie tylko oni mieli w przeszłości takie doświadczenia.

Putin planował napisać pracę doktorską, a być może nawet rozpocząć karierę naukową. Okazało się jednak, że jego zajęcie, jak wiele spraw w ówczesnym Związku Radzieckim, było przejściowe. Na uniwersytecie pracował niecałe trzy miesiące.

Opowieść o tym, jak zaczęła się współpraca Sobczaka i Putina, jest doskonale znana i jednocześnie całkowicie nieprawdziwa w większości powtarzanych dziesiątki razy szczegółów.

W najbardziej wątpliwej wersji przedstawia się ją następująco: Sobczak, wykładowca prawa i znany polityk, spotkał Putina na korytarzu uczelni, porozmawiał z nim i zaprosił go do współpracy. Putin utrzymuje, że spotkanie zaaranżował jego dawny kolega z roku; miało się ono odbyć w gabinecie Sobczaka.

Putin miał jakoby uczęszczać w latach siedemdziesiątych na prowadzone przez Sobczaka wykłady, ale nie miał z nim osobistych kontaktów. „Doskonale pamiętam tamto spotkanie”, wyznał Putin biografom. „Wszedłem, przedstawiłem się i powiedziałem mu wszystko. Sobczak był człowiekiem działającym pod wpływem impulsu, więc natychmiast stwierdził: »Porozmawiam z rektorem. Zaczniesz pracę od poniedziałku. To wszystko. Formalności związane z transferem pozostaw mnie«”. W systemie komunistycznym takie przenoszenie pracowników pomiędzy instytucjami, zupełnie jakby byli chłopami pańszczyźnianymi, których właściciele dogadali się na nieosiągalnym dla pracownika szczeblu, było na porządku dziennym. „W zasadzie nie miałem wyjścia, musiałem odpowiedzieć: »Anatoliju Aleksandrowiczu, praca dla pana byłaby prawdziwą przyjemnością. Oczywiście, jak najbardziej jestem zainteresowany tą propozycją, więcej, chciałbym dostać tę posadę, ale jest pewien szczegół, który zapewne uzna pan za poważną przeszkodę«. Zapytał: »O co chodzi?«. Odparłem: »Musi pan wiedzieć, że moja rola tutaj nie ogranicza się do pełnienia funkcji doradcy rektora. Jestem też funkcjonariuszem KGB«. Zastanawiał się przez chwilę, bo rzeczywiście takiego obrotu spraw nie przewidział. W końcu rzucił: »Pie***yć to!«”.

Cała przytoczona powyżej rozmowa wygląda na kłamstwo, do tego bardzo mierne. Dlaczego Putin zachował w tajemnicy informacje o pracy w KGB, dopóki nie usłyszał oferty współpracy, skoro na wstępie zaznacza, że „powiedział mu wszystko”? Dlaczego przedstawia Sobczaka jako niezorientowanego głupca – wszyscy na uniwersytecie wiedzieli, że Putin pracuje dla KGB – a do tego osobę wulgarną? Prawdopodobnie nie przemyślał tej części swojej historii zbyt dobrze, zanim przedstawił ją biografom, gdyż spodziewał się, że pominą tę delikatną kwestię, choć pytanie nasuwało się samo – w jaki sposób oficer KGB dostał się do kręgu najbardziej zagorzałych w kraju zwolenników demokracji? Sobczak przedstawiał tę historię inaczej, ale równie mało prawdopodobnie. W wywiadzie udzielonym w tym samym tygodniu, w którym Putin rozmawiał ze swoimi biografami, oświadczył: „Putin zdecydowanie nie został nasłany przez KGB. Sam do niego dotarłem i zaprosiłem do współpracy. Pamiętałem go jeszcze z uczelni. Dlaczego został moim zastępcą? Spotkaliśmy się przypadkowo na korytarzu na wydziale. Rozpoznałem go i przywitałem się; zaczęliśmy rozmawiać, spytałem, co u niego słychać. Okazało się, że przez kilka lat pracował w Niemczech, teraz zaś został doradcą rektora. Pamiętam, że był dobrym studentem, chociaż nie lubił się wychylać. To jego cecha charakteru, moim zdaniem świadcząca, że jest człowiekiem wyzbytym wszelkiej próżności, pozbawionym niezdrowej ambicji, choć ma przecież charakter przywódcy”.

Anatolij Sobczak musiał wiedzieć, że Putin pracuje dla KGB, nie ma też wątpliwości, dlaczego wybrał takiego właśnie człowieka. Motywem przewodnim całej kariery politycznej Sobczaka były wprawdzie piękne wypowiedzi na temat demokratycznych idei, ale jednocześnie chciał on mieć solidną bazę, która pozwoliłaby mu wprowadzać w życie jego wizje. Dlatego na wicemera w radzie miejskiej wybrał sobie byłego komunistę i kontradmirała. W otoczeniu ludzi ze służb mundurowych Sobczak czuł się nie tylko bezpieczniej: stanowili oni również doskonałą przeciwwagę dla przeintelektualizowanych, skłonnych do ciągłych dyskusji postępowych miłośników demokracji, takich jak Salje i jej podobni. W otoczeniu starych towarzyszy Sobczak miał znacznie większy komfort rządzenia. Pamiętajmy, że przez całe życie wykładał prawo w szkole milicyjnej w Leningradzie, miał więc na co dzień do czynienia z ludźmi, jak sądził, pokroju Putina: pewnymi, ale nie nazbyt błyskotliwymi, pozbawionymi większych ambicji i mającymi wpojony szacunek dla hierarchii. Poza tym Putin był mu potrzebny z tych samych powodów, z których zatrudniono go na uniwersytecie: jako jeden z nielicznych w mieście pracował za granicą, a Leningrad potrzebował stamtąd pomocy i pieniędzy. Poza tym Sobczak, który przeszedł całą ścieżkę uniwersyteckiej kariery (był teraz profesorem zwyczajnym) i znał dobrze realia panujące w partii komunistycznej, wiedział doskonale, że lepiej samemu wybrać sobie wtyczkę z KGB, niż czekać na człowieka, którego mu przydzielą.

Nie można jednak stwierdzić z całą pewnością, że Sobczak faktycznie decydował o wyborze „oficera politycznego”. Dawny współpracownik Putina z czasów jego pracy w Niemczech Wschodnich wyznał mi, że w lutym 1990 roku, podczas wizyty w Berlinie, generał dywizji Jurij Drozdow, szef wydziału do spraw operacji specjalnych kontrolującego „nielegalnych”, spotkał się z Władimirem Władimirowiczem. Siergiej Biezrukow, który w 1991 roku wyemigrował do Niemiec, stwierdził, że „powodem takiego spotkania mogło być wyznaczenie Putinowi nowego zadania. Po cóż innego szef wydziału spotykałby się z agentem, który i tak miał lada dzień powrócić do domu? Takie spotkania po prostu się nie zdarzały”.

Biezrukow i pozostali agenci zastanawiali się, co takiego zlecono Putinowi, że polecenie przekazywał ktoś tak wysoko postawiony, i doszli do wniosku, że sprawa wyjaśniła się z chwilą, gdy Putin przyjął stanowisko zastępcy Sobczaka. Przyjaciel Biezrukowa najwyraźniej został wyznaczony do zinfiltrowania kręgu najbliższych współpracowników jednego z najważniejszych przywódców ruchu demokratycznego w kraju. Posada na uniwersytecie była jedynie odskocznią. Putin poinformował leningradzki oddział KGB, że planuje zmienić pracę. „Powiedziałem: »Anatolij Aleksandrowicz [Sobczak] zaproponował mi przejście z uniwersytetu do kręgu swoich współpracowników. Jeśli jest to niemożliwe, z chęcią złożę rezygnację«. Odpowiedzieli: »Nie ma takiej potrzeby. Proszę przyjąć nową pracę«”.

Przytoczona przez Putina wymiana zdań sprawia wrażenie kolejnej absurdalnej bajki, nawet jeśli się przyjmie, że to nie KGB poleciło mu nawiązać kontakt z Sobczakiem. Putin musiał wiedzieć, że możliwość umieszczenia go w otoczeniu najbardziej wpływowego w mieście demokraty spotka się w firmie z jak najlepszym przyjęciem.

W owym czasie rozwijający się ruch demokratyczny stał się jednym z głównych punktów zainteresowania KGB. Rok wcześniej Gorbaczow powołał do życia nowe ciało prawodawcze, tak zwany Komitet Nadzoru Konstytucyjnego, którego zadaniem było zmodyfikowanie metod działania radzieckich instytucji, tak by pozostawały w zgodzie z nowo powstałą konstytucją. W 1990 roku komitet podjął pierwszą próbę rozprawienia się z nielegalnymi operacjami KGB, zabraniając bezpiece prowadzenia jakichkolwiek działań na podstawie tajnych instrukcji wewnętrznych. Ta zignorowała zakaz, podjęła natomiast akcję dwudziestoczterogodzinnej inwigilacji Borysa Jelcyna oraz innych znaczących działaczy z obozu demokratów. W ich telefonach założono podsłuchy, podsłuchiwane były także rozmowy prowadzone z pokojów hotelowych. Kontrolowano również połączenia z domów ich znajomych, krewnych, fryzjerów i trenerów. Dlatego należy przyjąć, że wersja przedstawiona przez Putina biografom – jakoby nie składał w KGB raportów na temat współpracy z Sobczakiem – jest bardzo mało prawdopodobna. Trzeba przecież pamiętać, że przez cały czas sprawowania funkcji zastępcy przewodniczącego rady miejskiej Putin pobierał wynagrodzenie z KGB.

Co ciekawe, to, w jaki sposób, kiedy i czy w ogóle Putin zerwał stosunki z KGB, nie zostało nigdy ujawnione, zainteresowani nie podali też żadnej spójnej wersji oficjalnej. Putin utrzymuje wprawdzie, że kilka miesięcy po przyjęciu przez niego pracy u Sobczaka jeden z członków rady miasta posunął się do szantażu, grożąc, że wyjawi powiązania nowego pracownika z KGB. Putin zrozumiał wtedy, że musi odejść. „To była trudna decyzja. Wprawdzie praktycznie od prawie roku nie pracowałem dla tajnych służb, jednak poświęciłem tej organizacji całe życie. Był rok 1990; ZSRR istniał nadal, pucz sierpniowy miał dopiero nadejść, nikt więc nie wiedział, jaka będzie przyszłość kraju. Sobczak miał niewątpliwie niezwykłą osobowość, był też liczącym się politykiem, ale wiązanie własnej przyszłości z jego planami wydawało się wtedy ryzykowne. Przecież sytuacja mogła w każdej chwili ulec zmianie. Jednocześnie nie potrafiłem sobie wyobrazić, co by się stało, gdybym stracił pracę w ratuszu. Myślałem, żeby jednak wrócić na uniwersytet, napisać pracę doktorską i znaleźć jakąkolwiek pracę. Miałem stabilną pozycję w KGB, byłem dobrze traktowany. Odnosiłem sukcesy w tym systemie, ale zdecydowałem się odejść. Dlaczego? Po co? Naprawdę cierpiałem. Musiałem podjąć najważniejszą decyzję w życiu. Bardzo długo analizowałem to wszystko, usiłowałem zebrać myśli, w końcu wziąłem się w garść, usiadłem przy biurku i napisałem rezygnację. Od ręki, bez żadnego brudnopisu”.

Wyznanie złożone dziesięć lat po wspomnianych wyżej wydarzeniach jest naprawdę niecodzienne. Jeśliby nawet założyć, że Putin rzeczywiście odszedł dobrowolnie z najbardziej przerażającej i znienawidzonej organizacji w Związku Radzieckim, trudno nie zauważyć, że nigdy – nawet po tylu latach – nie starał się powiązać swojej decyzji z jakąkolwiek ideologią czy ująć jej w aspekcie politycznym czy moralnym. Dekadę później, przygotowując się do objęcia władzy w nowej Rosji, otwarcie przyznawał, że był gotów służyć każdemu panu. Najlepiej zaś byłoby, gdyby mógł się zabezpieczyć na wszystkie strony i służyć każdemu.

I to właśnie zrobił. Pisemna rezygnacja zaginęła gdzieś w KGB; trudno powiedzieć, czy zostało to zaplanowane, czy też wynikało z faktu, że instytucja ta nie dawała rady przetworzyć napływających dokumentów. Tak czy inaczej, w sierpniu 1991 roku, gdy KGB wreszcie zdecydowało się przeprowadzić zamach stanu, do czego wydawało się być stworzone, Władimir Putin nadal pozostawał w jego szeregach.

Masha Gessen -  Putin. Człowiek bez twarzy/onet.pl

Z początkiem października, kiedy ukraińska kontrofensywa przedarła się przez rosyjskie linie nad Dnieprem, docierając pod m. Dudczany, wydawało się, że lada dzień nastąpi załamanie prawej flanki przeciwnika. Rzeczywiście w ciągu kilku dni zanotowano największy postęp ukraiński na południu kraju od początku inwazji wyzwalając m.in. Archanhelskie, Myrolubiwkę i leżące wzdłuż Dniepru Chreszczeniwkę, Zołotę Bałkę i Dudczany. Jednakże po skróceniu frontu siły agresora okrzepły, ryglując jak dotąd skutecznie kierunek berysławsko-kachowski.

Celem ofensywy znad Inhulca na południe i wzdłuż Dniepru na południowy-zachód jest Berysław i Nowa Kachowka, z ważną strategicznie zaporą wodną i jednocześnie przeprawą mostową przez Dniepr. Mimo początkowych sukcesów ataku wzdłuż Dniepru i podejścia do m. Dudczany nie zauważono oznak rozpadu prawej flanki sił rosyjskich na prawym brzegu Dniepru. Nagłą porażkę na wschodniej flance obrony źródła rosyjskie próbowały tłumaczyć m.in. wyczerpywaniem potencjału bojowego BGT 126. Brygady Obrony Wybrzeża, której od miesięcy nie rotowano z frontu (jakoby od marca). Podciągnięte odwody umożliwiły stabilizację tego odcinka frontu.

Dwustronne natarcie - wzdłuż Dniepru na Berysław (po osi Wysokopillia-Złota Banka-Hawryliwka-Dudczany) i jednocześnie znad Inhulca na południe, z przyczółków pod m. Andriiwka (Suchyj Stawok-Kostromka-Bezimenne) i m. Dawidów Brid, napotyka na mniejszy lub większy opór przeciwnika. Sukcesy są stałe, ale mają wymiar taktyczny - przerwanie frontu i dojście do m. Dudczany, o którym pisaliśmy wyżej, było więc pewnym fenomenem.

Narastają jednak rosyjskie problemy logistyczne na prawym brzegu rzeki Dniepr - jak wiadomo przeprawy mostowe przez Dniepr nie funkcjonują, pod stałym ostrzałem są również przeprawy improwizowane (promowe). Odnotowano przypadki przerzutu wojsk promami na lewy brzeg Dniepru, jednak nie można ocenić ich skali, ani charakteru - czy jest to operacyjne wycofanie wojsk, czy elementy np. rotacji grup bojowych.

Każda przeprawa przez Dniepr, czy to pod Chersoniem, czy Nową Kachowką, jest rozpoznawana z powietrza i regularnie atakowana ogniem systemów F142 HIMARS (ostatnio, jak 21 października , również amunicją odłamkową M30A1). Pod ukraińskim ogniem są również dwie przeprawy przez rzekę Inhulec, gdzie w m. Dariwka zniszczony jest most, co również utrudnia przerzut wojsk i logistykę.

Przeprawę promową zbudowano m.in. pod Mostem Antonowskim, wykorzystując podpory, jednak i ona została porażona ogniem HIMARS-ów, podobnie jak przeprawa w rejonie Bersyław-Nowa Kochowka. W ostatnich dniach wzrosła ilość środków przeprawowych (desantowo-promowych) wykorzystywanych dla przeprawy przez Dniepr, co świadczy o chęci zapewnienia w miarę stałego zaopatrzenia zgrupowaniu operacyjnemu na prawym brzegu Dniepru. A zgrupowanie to jest bardzo silne. Ukraiński analityk, Konstanty Maszowiec, szacuje, że ok. 26 października, po wzmocnieniu posiłkami, na kierunku chersońskim operuje nawet do 39 BGT przeciwnika, z tego 21-22 BGT rozwiniętych jest na prawym brzegu Dniepru.

Na rosyjskiej prawej flance chersońskiego frontu, właśnie na kierunku berysławskim, operują prawdopodobnie BGT m.in. z 126. BOW, 810. BPM, 11. i 83. BDes-Szt, 247. Pułk .7 DDes-Szt itd. Widać silną reprezentację wojsk powietrzno-desantowych i desantowo-szturmowych (WDW), co jest charakterystyczne dla całego frontu chersońskiego, gdzie rozwinięto, jako zmechanizowaną piechotę z artylerią, elementy trzech dywizji WDW (7., 76., 98.).

Problemem dla atakujących sił ukraińskich w obwodzie chersońskim, są m.in. pola minowe, otwarty teren poprzecinany rowami irygacyjnymi, stały ostrzał artylerii i aktywność lotnictwa npla (m.in. samoloty szturmowe Su-25 z npr lub Su-34 z klasycznymi bombami oraz śmigłowce, np. szturmowe Ka-52 z npr i ppk Wichr), a na wschodniej flance, na odcinku frontu nad Inhulcem, także przeprawy przez rzekę, pod stałym ogniem npla. Pod artyleryjsko-rakietowym ogniem wroga są nie tylko same inżynieryjne przeprawy mostowe (np. w m. Terniwka i Wełyke Artakowe), ale również drogowe podejścia do nich.

Nad Dnieprem, na lewej flance ukraińskiego kierunku berysławskiego, operują m.in. elementy (BGT) z 60. BPiech (bataliony 96. i 97.), 17. BPanc (bataliony pancerny i zmechanizowany), 128. BGór-Szt (m.in. 15. batalion), grupy bojowe 140. Pułku Sił Operacji Specjalnych (grupy rozpoznawczo-dywersyjne) i inne.

Z kolei na kierunku inhuleckim, z przyczółka pod Andriiwką i Dawidowym Brodem, operują elementy (BGT) obu brygad piechoty morskiej (35. i 36.) z MRAP-ami "Mastiff" i "Wolfhound", 46. BDes-Szt, 61. BPiech, 63. BZmech, 57. BZmot grupy bojowe 73. Centrum Operacji Specjalnych i inne. Na drugorzędnych odcinkach frontu operują elementy OT, np. z nowo formowanej 129. Brygady OT z Krzywego Rogu.

Wsparcie artylerii na wschodniej flance zapewniają dywizjony związków taktycznych, ale też pododdziały 406. Samodzielnej Brygady Artylerii (w tym haubice M777), natomiast osłonę przeciwlotniczą elementy 208. Chersońskiej Brygady OPL (S-300). W drugiej połowie października strona ukraińska zgłosiła zestrzelenie co najmniej kilku szturmowych Ka-52.

Ukraińskie KGT/BGT ponoszą straty, ale są często rotowane. Przykładowo, atak BGT na m. Nowa Kamienka z 15 X zakończył się porażką, podobnie atak z 19 X. W rejonie Nowa Kamienka operował m.in. 15. batalion 12. BGór-Szt, który - według rosyjskich analityków - miał zostać wycofany niedawno jakoby na poligon w Apostołowe.

Na otwartej przestrzeni, przemieszczające się kolumny pancerno-zmechanizowane, np. wielkości kompanii, wykrywane są przez drony, a następnie ostrzeliwane ogniem artyleryjsko-rakietowym. Po podejściu do linii frontu następuje walka, z użyciem m.in. ppk, i kiedy atak załamuje się, pododdział wycofuje się i ponosi straty (sprzęt zniszczony i porzucony). Oczywiście od celnego ognia artyleryjsko-rakietowego dotkliwe straty ponosi również strona rosyjska, zwłaszcza gdy wykorzystywane są systemy HIMARS, albo amunicja precyzyjna M982 Excalibur 155 mm, wystrzeliwana z haubic M777 i naprowadzana przez rozpoznawcze BSP (np. Lelek-100). Celami są punkty dowodzenia, składy amunicji, rejony koncentracji wojsk, ważny jest również codzienny ogień kontrbateryjny, również z użyciem radarów przeciwartyleryjskich, np. wg źródeł rosyjskich jeden lekki radar rozpoznania artyleryjskiego AN/TPQ-50 został rozwinięty pod koniec października w m. Nowa Kamienka.

Zakłada się, że w momencie wycofania własnych sił, lub niezależnie od tego, wysadzona może zostać zapora w Nowej Kachowce. Zapora jest podobno już przygotowana do wysadzenia, obecnie trwa medialne przygotowanie prowokacji: w RUNECIE pojawiają się m.in. analizy z zakresem lokalnej katastrofy (powódź i podtopienia). Ma powstać sugestia, że Ukraińcy celowo wysadzą zaporę, żeby doprowadzić do lokalnej katastrofy i strat wśród ludności cywilnej obwodu chersońskiego. Wg HUR hydroelektrownia została zaminowana jeszcze w kwietniu, teraz minowane są śluzy na samej zaporze.

Zajęcie obszaru Berysław-Nowa Kachowka podważyłoby sens utrzymywania zgrupowania operacyjnego na prawym brzegu Dniepru. W rejonie Bersyławia, w zasięgu ognia F142 HIMARS, znalazłoby się np. lotnisko w m. Czaplynka, wykorzystywane od dawna, a w tej fazie wojny, jako m.in. baza śmigłowcowa oraz bazy i składy, które znowu Rosjanie musieliby przesunąć dalej na południe, poza zasięg HIMARS-ów. Skomplikowałoby to jeszcze bardziej proces logistyczny, już teraz mocno przez Dniepr zdezorganizowany.

Wydaje się, że można przyjąć za prawdopodobny taki scenariusz wydarzeń, że pod naciskiem SZU prawy brzeg będzie utrzymywany jeszcze jakiś czas, ale ostatecznie, jeśli kontynuowana będzie ofensywa ukraińska, agresor się z przyczółka wycofa. Wówczas zalane mogą zostaną tereny nad Dnieprem, a wysadzeniem zapory zostanie przedstawione jako bezduszne, cyniczne działanie reżimu kijowskiego. Tak czy inaczej teren lewego brzegu Dniepru będzie broniony, a dalsza ofensywa SZU na południe, przez szeroki Dniepr i ewentualnie podtopione obszary, wobec eszelowanej obrony po drugiej stronie rzeki, będzie szalenie trudna, w zasadzie niemożliwa. W tym kontekście odbicie Berysławia czy Chersonia będzie miało znaczenie bardziej propagandowe niż stricte militarne. Końcowa ocena całej kontrofensywy chersońskiej może zależeć również od samej operacji ewentualnego wycofania się rosyjskiego zgrupowania operacyjnego za Dniepr - pod silną presją i ogniem artyleryjsko-rakietowym, taka trudna operacja wojskowa, może przekształcić się w katastrofę militarną - z licznymi jeńcami i masowo porzucanym sprzętem.

(...)

defence24.pl

niedziela, 30 października 2022


Jeśli ktoś zastanawia się, jak Władimirowi Putinowi udało się z jednej strony awansować z prostego oficera wywiadu na potężnego przywódcę państwa, a z drugiej przez tyle lat zwodzić Europę i Zachód, to odpowiedź tkwi właśnie w okresie, który nastąpił po upadku komunizmu. W czasie, kiedy powstał Intercommerz.

Prawie wszystkie dokumenty dotyczące firmy zostały zniszczone — istnieje podejrzenie, że zrobiono to celowo, żeby zatarzeć ślady. Zachowała się jednak nazwa: Intercommerz Handels— und Marketinggesellschaft mbH.

Kiedy gadatliwy dotąd Peter Maukel słyszy pytanie o nią, gwałtownie zmienia ton. — Intercommerz? Hm..., to skomplikowane — mówi. — Nie było tam żadnych nielegalnych rzeczy.

— Naprawdę? A co z anonimowymi fundacjami w Księstwie Liechtenstein? — dopytują dziennikarze. — Nic mi na ten temat nie wiadomo — słyszą w odpowiedzi.

Gdy reporterzy zaznaczają, że jego podpis widnieje na oficjalnym dokumencie z nazwami tych fundacji, Maukel reaguje nerwowo: — Nie mam ochoty na dalszą rozmowę.

Najwyraźniej nie chce ujawniać informacji na temat Intercommerzu. I nie wynika to z jego małomówności — przez pół godziny ochoczo odpowiadał na pytania dotyczące jego i znajomych. Później gorzko tego żałuje. Jest zirytowany tym, że zdradził tyle informacji na swój temat.

Nie powiedział wprawdzie nic szczególnie prywatnego. Mówił jednak o swoim życiu w Rosji i o spotkaniach z Putinem, o jego niemieckim powierniku. — To nie kto inny, tylko były agent Stasi i szef Nord Stream Matthias Warnig — stwierdził.

Matthias Warnig jest dziś w Niemczech uważany za jednego z najbardziej prominentnych przedstawicieli Gazpromu. Zbudował gazociągi Nord Stream 1 i Nord Stream 2. Przed inwazją Rosji na Ukrainę federalni i lokalni politycy wydzwaniali do Warniga, by dowiedzieć się od niego, co myśli Putin i na czym mu właściwie zależy.

Peter Maukel mówi o Warnigu, jak o starym, dobrym przyjacielu. Twierdzi, że poznał go jeszcze w czasach NRD, mniej więcej pod koniec lat siedemdziesiątych. Maukel upiera się jednak, że w przeciwieństwie do Warniga, nie miał nic wspólnego ze Stasi. Pytanie o to, kiedy zorientował się, że Warnig pracuje dla tajnych służb NRD i co myśli o takim zaangażowaniu, Maukel pozostawił bez odpowiedzi.

Obawia się, że swoją bezmyślną gadaniną mógł nieświadomie powiedzieć za dużo na temat Intercommerzu. Nie daje mu to spokoju. Nie odpowiada na maila z dodatkowymi pytaniami, o którego sam prosił, nie odpowiada też na SMS-y. Kilka miesięcy później niespodziewanie odbiera telefon.

Jest wyraźnie zdenerwowany. Być może w międzyczasie konsultował się z Warnigiem i jego byłą żoną. Mówi, że od tej pory zabrania dziennikarzom jakichkolwiek prób kontaktowania się z nim. Nigdy więcej mają nie wchodzić na jego posesję. To brzmi jak groźba.

Jaki to wszystko ma związek z Putinem? Maukel poznał go w burzliwych czasach. Epokowe wstrząsy związane z upadkiem ZSRR mocno zachwiały planami agenta KGB. Trafił on wówczas do nowego dla siebie świata — polityki. To etap, który miał się okazać kluczowy dla jego późniejszej kariery.

Ledwie zaczął się 1990 r., gdy tajne służby nakazały Putinowi powrót do ZSRR. Po upadku reżimu SED (Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec) jego rodzina, mieszkająca dotąd w wygodnym dwuipółpokojowym mieszkaniu w prefabrykowanym budynku przy Radeberger Strasse 101 w Dreźnie, musiała w pośpiechu pakować dobytek.

Przez pięć poprzednich lat Putin pracował w rezydenturze KGB w saksońskiej metropolii. Była to prowincjonalna posada, ale oferująca przyjemne życie agenta. Putin awansował do stopnia podpułkownika, być może także dlatego, że objął sprzyjającą karierze funkcję sekretarza organizacji partyjnej.

W tym czasie obywatele NRD wychodzili na ulice, niosąc transparenty z hasłami wyśmiewającymi ówczesny porządek: "Naród potrzebuje SED, jak ryba potrzebuje roweru".

Putin najpierw był przerażony. Mając 37 lat, stanął wobec niepewnej przyszłości.

Musiał wrócić do rodzinnego miasta, wtedy jeszcze nazywanego Leningradem. Panował tam wówczas ogromny chaos i przestępczość, Dziki Zachód na głębokim wschodzie. Putin, który widział siebie jako przedstawiciela światowego mocarstwa w Dreźnie, odbierał tę sytuację jako hańbę. Los okazał się jednak dla niego łaskawy.

Pomocną dłoń wyciągnął do niego stary znajomy, dawny profesor Anatolij Sobczak, rektor Uniwersytetu Leningradzkiego. Zatrudnił swojego byłego ucznia jako osobistego asystenta. Niedługo potem Sobczak został pierwszym demokratycznie wybranym burmistrzem miasta. Nie zapomniał o swoim asystencie. Dał Putinowi posadę w swojej administracji. Przyszły prezydent był szefem komisji do spraw stosunków międzynarodowych.

Było to kluczowe stanowisko. Inwestorzy z Zachodu, chcący zdobyć przyczółek na rosyjskim rynku, przyjeżdżali właśnie do Leningradu i byli uzależnieni od Putina. Bez jego pieczątki obcokrajowcy nie mogli otworzyć nawet budki z kiełbaskami.

Putin zdawał sobie sprawę z tego, jakie ma wpływy i jak wykorzystać je na swoją korzyść. A Sobczak mu na to pozwalał. Putin działał sprawnie, na drugim planie, i nie angażował się publicznie. To ktoś, kto "nie lubi się wyróżniać", osoba "bez próżności, ale z osobowością lidera" — tak wówczas oceniali go jego przełożeni.

Prawdopodobnie Sobczak pomylił się w ocenie Putina —albo nie docenił jego możliwości. Jego rzekomo lojalna prawa ręka nie dbała o niego, a o siebie. Władimirowi zależało przede wszystkim na własnym rozwoju. W tym celu gromadził wokół siebie krąg powierników — ludzi, na których może polegać do dziś. W kwestiach politycznych, gospodarczych, społecznych. "Klika Petersburska".

Należy do niej m.in. były prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew, niegdyś uchodzący za liberalnego reformatora, obecnie jeden z większych zwolenników wojny w Ukrainie. Ale nie tylko on. Świtę Putina zasilają też takie osoby, jak m.in. szef Gazpromu Aleksiej Miller, multimiliarder Arkadij Rotenberg, potentat naftowy Giennadij Timczenko czy kolega z czasów działalności agenturalnej Siergiej Czemezow, stojący na czele Rostecu, potężnego państwowego holdingu działającego w przemyśle zbrojeniowym.

Amerykański politolog i znawca Rosji William Taubman zauważa, że Putin już w dzieciństwie był zadziornym bandytą. Jeśli tylko czuł się niesprawiedliwie potraktowany lub zdradzony, działał impulsywnie, nie dało się go zatrzymać. KGB przeniosło te młodzieńcze instynkty w świat dorosłych. To sprawia, że dla Putina polityka jest "walką na śmierć i życie". Wszyscy kłamią, oszukują i kradną. Wszyscy są podejrzani. Zawsze trzeba być na straży, gotowym do zwalczania ognia ogniem.

Droga Putina do władzy nie była jednak wyłącznie usłana różami. Jak powiedziała w jednym z wywiadów Catherine Belton, dawna moskiewska korespondentka "Financial Times", w czasie urzędowania Putina w Petersburgu toczyły się gwałtowne walki o tereny najlepszych przychodów w mieście, zwłaszcza o port. Putinowi nie raz grożono i to do tego stopnia, że pewnego dnia musiał nawet wywieźć swoje córki w bezpieczne miejsce w Niemczech.

Znalazł jednak wyjście z tej sytuacji. Połączył siły z gangiem z Tambowa, lokalną odnogą rosyjskiej mafii. Razem objęli kontrolę nad całym handlem ropą w mieście.

Założenie firmy Intercommerz przypada właśnie na ten okres. W tym czasie Putin i Matthias Warnig byli już najlepszymi przyjaciółmi. Na krótko przed upadkiem NRD Warnig dostał pracę w Dresdner Banku. W pewnym momencie bank postanowił otworzyć placówkę w Rosji. A że Warning ceniony był za znajomość socjalistycznego systemu gospodarczego, postanowiono jemu powierzyć to zadanie.

Udał się na spotkanie z Putinem. Spotkanie Stasi i KGB. Mistrzowie podstępu, oszustwa i kamuflażu od razu dostrzegli, jakie korzyści może im przynieść założenie oddziału Dresdner Banku w Petersburgu. Spotkanie z 1991 r. zdecydowanie zmieniło życie Warniga. Przy Putinie jego kariera potoczyła się błyskawicznie.

W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych ani Warnig, ani i Putin nie znajdowali się jeszcze w centrum uwagi opinii publicznej. Dlatego założenie Intercommerzu w 1994 r. nie zwróciło niczyjej uwagi. Celem miał być oficjalnie import i eksport towarów i surowców oraz pośrednictwo w transakcjach handlowych. Nie można jednak z całą pewnością stwierdzić, w jakie transakcje zaangażowana była spółka. Te informacje wspólnicy zachowali dla siebie.

Tajemnicza spółka od dawna budziła zainteresowanie rozmaitych dociekliwych. Jednym z nich był wróg Rosji numer jeden: Aleksiej Nawalny, opozycjonista uparcie demaskujący i piętnujący różne machinacje kliki Putina. Nawalny już od dawna próbował zwrócić uwagę społeczeństwa na enigmatyczną firmę.

W styczniu 2021 r., kiedy Nawalny po raz kolejny przebywał w areszcie śledczym, jego "Fundacja Walki z Korupcją" wypuściła film dokumentalny "Pałac dla Putina" . Opublikowany w sieci materiał obejrzano ponad 100 mln razy. Nawalny opowiada w nim o nielegalnych źródłach majątku prezydenta Rosji oraz o jego pilnie strzeżonej, ociekającej przepychem posiadłości nad Morzem Czarnym.

W materiale pojawił się również list, datowany na 13 grudnia 1996 r. i napisany odręcznie w języku niemieckim. Jego autorką jest ówczesna żona Putina, Ludmiła. Napisała w nim znajomemu w Niemczech, "że wszystko jest w porządku" i że obecnie przebywa w Petersburgu. List ma przy tym ciekawe oznaczenie: "Od: Intercommerz Warnig".

W filmie Nawalny tak wyjaśnił nazwisko w kodzie faksu: — To Matthias Warnig, bankier i były pracownik Stasi. Do Petersburga przyjechał w latach dziewięćdziesiątych "jako szef Dresdner Banku". Zaraz potem widać na filmie kolejny dokument, który ma dowodzić, że Warnig przejął w tym czasie "koszty i organizację rodzinnego urlopu Putina".

W dokumencie mowa jest o zimowych wakacjach, które rodziny Putina i Warniga spędziły razem w kilka tygodni po wysłaniu listu. Na przełomie lat 1996/1997 przebywali w zacnym szwajcarskim kurorcie Davos. — To się nazywa łapówka w naturze — mówi Nawalny. — Putin pracuje w administracji prezydenckiej, a niemiecki bankier i były oficer wywiadu opłaca jego prywatne wydatki.

(...)

Nawalny nie może kontynuować swoich badań nad Intercommerzem. Ale jest przecież ówczesna niemiecka przyjaciółka Ludmiły Putin, która otrzymała faks z Petersburga z adresem zwrotnym "Intercommerz Warnig". Czy wie coś więcej o podejrzanej firmie?

Hamburg, słoneczny, kwietniowy dzień. Irene Pietsch siedzi w salonie luksusowego hotelu Grand Elysée. Elegancko ubrana 77-latka jest żoną emerytowanego bankiera. Putinów poznała w 1995 r. w rosyjskim konsulacie generalnym, szybko zaprzyjaźniła się z jego żoną.

Kobieta nie jest pewna, czy w obliczu obecnych wydarzeń politycznych chce się ujawnić. Boi się, że jej bliskość z rodziną Putina może zostać wykorzystana przeciwko niej. Po chwili zgadza się jednak na rozmowę. Przyznaje, że razem z mężem złożyła raz Putinowi wizytę. Miło wspomina ten pobyt.

— Putin był bardzo zainteresowany wszystkim, co działo się w Niemczech i Hamburgu. Odebrałam go jako raczej powściągliwego. Był bardzo czarujący. Wielokrotnie powoływał się na wspólnotę Rosji i Europy. Inaczej wypowiadał się o USA, oddalonymi od Rosji nie tylko terytorialnie, ale i kulturowo.

Irene Pietsch mówi, że bliższe relacje łączyły ją z Ludmiłą, byłą żoną Putina. — Dużo rozmawiałyśmy o polityce, gospodarce. Zwierzałyśmy się sobie z wielu sekretów. Była szczęśliwa, że ma męża, który jej nie bije i nie jest pijakiem. Denerwowało ją jednak, że musi prosić męża, gdy potrzebuje pieniędzy — opowiada Pietsch.

Latem 1998 r. Irene odebrała telefon od podekscytowanej Ludmiły. Jej mąż został mianowany szefem FSB, Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Na tym stanowisku obowiązywały ścisłe przepisy bezpieczeństwa. Oznaczało to dla niej wiele zmian. "Spotkamy się w Wiedniu! Zapytam Wołodię." Ale do spotkania nie doszło. To była jej ostatnia rozmowa z żoną Putina.

Pietsch pokazała dziennikarzom "Welta" korespondencję z rosyjską przyjaciółką. Był tam faks z "Intercommerz Warnig". Pietsch mówi, że nie zna tej firmy. Inaczej z nazwiskiem Warnig. Pietsch wyjaśnia, że nigdy nie spotkała Warnigów osobiście, ale jej rosyjska przyjaciółka zawsze opowiadała o nich w samych superlatywach.

Wiosną 1991 r. Baerbel Warnig pojawia się w urzędzie meldunkowym, gdzie informuje urzędników o swoim nowym adresie: domek jednorodzinny przy Finkenstrasse w Roedermark, koło Frankfurtu. Uiszcza należną opłatę i legitymuje się dowodem osobistym z NRD. Dokument jest nadal ważny ze względu na okres przejściowy, choć państwo, które go wydało, już nie istnieje. Baerbel Warnig wyjaśnia, że jej zameldowanie dotyczy również syna i córki.

To już druga jej przeprowadzka ze Wschodu na Zachód. Kiedy Niemcy były jeszcze podzielone, Baerbel Warnig wraz z rodziną przeniosła się do Duesseldorfu. Jej mąż został wówczas wysłany przez Stasi do "obszaru operacyjnego", aby przechwytywać wrażliwe dane z kapitalistycznych firm. Podczas tego zadania szpiegował również swojego późniejszego pracodawcę — Dresdner Bank.

Matthias Warnig, kryptonim "Arthur", wszedł w posiadanie 37-stronicowego opracowania, w którym ekonomiści banku analizowali rozwój przemysłu. Dokument dotarł do siedziby Stasi w Berlinie Wschodnim w połowie stycznia 1989 r.

Jakieś pół roku później agent został sprowadzony do NRD. Po powrocie Warnig awansował na zastępcę szefa jednostki, a po upadku muru berlińskiego został usunięty ze Stasi. Ze względu na znajomość ekonomii kapitalistycznej i stosunków niemiecko-rosyjskich najpierw dostał pracę w Ministerstwie Gospodarki NRD, potem zatrudnił go Dresdner Bank.

Dalszy rozwój wydarzeń jest dobrze znany: Warnig spotyka się z Putinem w Petersburgu, co prowadzi do tego, że w grudniu 1991 r. bank jako pierwsza w historii niemiecka instytucja finansowa otrzymuje zgodę na otwarcie przedstawicielstwa w mieście nad Newą. Ten wspaniały sukces to także początek przyjaźni między rodzinami Warnigów i Putinów. Ale i współpracy.

Wkrótce po tym dochodzi do narodzin Intercommerzu. Umowa spółki zostaje podpisana 23 marca 1994 r., sześć miesięcy później firma zostaje wpisana do rejestru handlowego sądu okręgowego w Langen pod numerem 3388. Kapitał zakładowy wynosił 50 tys. marek niemieckich. Jako dyrektor zarządzający figuruje Baerbel Warnig.

To otwiera pole do spekulacji. Czy Baerbel Warnig była "słupem"? Skąd wzięła środki kapitał? Jaką rolę odegrał jej mąż i bliskość z rodziną Putina? W jaki sposób firma zaczęła działać w Rosji? Podobnie jak Peter Maukel, Baerbel Warnig nie odpowiada na żadne pytania. Obowiązuje omerta.

Między czerwcem a sierpniem 1997 r. w Księstwie Lichtenstein powstały trzy fundacje: Fundacja Ospray, Fundacja Rubinstar oraz Fundacja Riverdale. Nie wiadomo, kto stał za ich powołaniem, wiadomo jednak, że miały jedną wspólną cechę: wkrótce stały się udziałowcami Intercommerzu. Kapitał zakładowy niemieckiej firmy został podwyższony z 50 tys. do 130 tys. marek niemieckich.

Start-upy z Liechtensteinu miały bardzo szczególną formę prawną. Były to tak zwane "fundacje niezarejestrowane". Oznacza to, że przez wiele lat możliwe było utrzymanie w tajemnicy przed osobami trzecimi faktu ich istnienia. Były one wpisane do rejestru handlowego, ale bez prawa do ich kontroli.

Zmieniło się to dopiero wtedy, gdy Księstwu Liechtenstein zaczął grozić międzynarodowy ostracyzm za bycie rajem dla ludzi piorących pieniądze i uchylających się od płacenia podatków. Od tego czasu Liechtenstein wdraża nowe przepisy i próbuje dogonić standardy przyjęte w państwach demokratycznych i dbać o przejrzystość.

Dzięki tym reformom dowiadujemy się, że te trzy fundacje miały powiązania z firmą Syndikus Treuhandanstalt. W 2006 r. spór prawny o nią toczył rosyjski biznesmen mający powiązania z przestępczością zorganizowaną i bliski powiernik Putina w Londynie.

Dokumenty dotyczące tego sporu dostarczają ciekawych spostrzeżeń. Ujawniają sieć, jaką biznesmeni z najbliższego otoczenia Putina stworzyli z zagranicznymi firmami fasadowymi i fundacjami.

Dwie z trzech fundacji, które miały udziały w Intercommerzie, zostały zlikwidowane — jedna w 2015 r., druga w 2019 r. Zniszczono też wszystkie dotyczące ich dokumenty. Ostatnia z nich — Fundacja Riverdale — pozostaje wciąż aktywna. Cel jej działania jest sformułowany niezwykle ogólnikowo — ma ona nabywać aktywa m.in. "w celu pokrycia wydatków na edukację".

Kto stoi za Fundacją Riverdale? Od kilku lat władze Liechtensteinu udzielają informacji o spółkach, ale tylko wtedy, gdy istnieje podejrzenie finansowania terroryzmu i prania pieniędzy. Musi być ono przy tym wystarczająco uzasadnione. Dziennikarze "Welta" przedstawili swoje podejrzenia i poprosili o informację, do kogo należy fundacja. Otrzymali jednak odpowiedź odmowną.

Jest oczywiste, że ujawnienie nazwisk faktycznych właścicieli Fundacji Riverdale oznaczałoby dla nich poważne konsekwencje — tym bardziej, że dochodzenie miało na celu przygotowanie publikacji dotyczącej podejrzeń o popełnienie przestępstw przez prezydenta Putina w związku z jego działalnością , gdy pełnił funkcję w Petersburgu.

Dawna cesarska ambasada niemiecka na Placu Isakijewskim w samym centrum Petersburga jest masywnym reprezentacyjnym budynkiem wykonanym w stylu epoki wilhelmińskiej. Po upadku żelaznej kurtyny, dzięki osobistej przyjaźni Warniga i Putina, Dresdner Bank otworzył tam swoje przedstawicielstwo.

Jeśli zajrzymy do rosyjskiego rejestru handlowego, znajdziemy jednak również inną niemiecką firmę, która miała siedzibę w budynku przy Placu Isakijewskim. Uwagę przyciąga nazwisko jej właściciela — МАУКЕЛЬ ПЕТЕР. To nazwisko Petera Maukela, zapisane cyrylicą.

Jak odkryły "Welt" i rosyjskojęzyczna stacja "Radio Swoboda", na ten adres 3 sierpnia 1993 r. została zarejestrowana przez putinowski Komitet Stosunków Zagranicznych firma o nazwie "Petro Clean Service". Oprócz Petera Maukela jako założyciel firmy figuruje Matthias Warnig.

Podczas rozmowy z dziennikarzami Maukel nieopatrznie zdradził tajemnicę znajomości z Warnigiem. Stwierdził, że poznał go przez swoją żonę. Na początku lat 90., Warnig, który pracował już w Dresdner Banku, pomógł mu zdobyć intratną posadę w Petersburgu.

W roku zjednoczenia Niemiec Maukel założył w Schwerinie firmę sprzątającą. Warnig zaproponował mu wówczas korzystne zlecenie — gruntowne oczyszczenie budynku Dresdner Banku w Petersburgu. Nie zastanawiając się długo Maukel, przystał na propozycję.

W tym czasie nie był jeszcze związany z Intercommerzem. Zmieniło się to w 1997 r. kiedy rodzina Warnigów wyjechała się z Roedermark i przeniosła do Moskwy. Warnig objął tam stanowisko wicedyrektora, a potem dyrektora Dresdner Banku w Rosji. Przeprowadzka miała swoje konsekwencje dla Intercommerzu. Baerbel Warnig wycofała się z firmy, a jej miejsce zajął Maukel.

— Nie musiałem płacić żadnych pieniędzy, zupełnie nic, przejąłem to — mówi. Po tym przeniósł siedzibę spółki do Schwerina. O fundacjach z Lichtenstainu rzekomo nic nie wie. — W Moskwie miałem tylko 45 proc. Resztę kontrolowali Rosjanie. Tam też nie byłem już dyrektorem zarządzającym.

Jednak w rejestrze handlowym sądu okręgowego w Schwerinie Maukel figuruje jako jedyny dyrektor zarządzający. Gdyby rzeczywiście zrezygnował z tej funkcji i przekazał ją innym osobom, musiałby poinformować o tym sąd okręgowy.

Jak mówi artykuł kodeksu o spółkach: "Każda zmiana w składzie osobowym członków zarządu, jak również wygaśnięcie pełnomocnictwa do reprezentowania spółki przez członka zarządu muszą zostać zgłoszone w celu dokonania wpisu do rejestru handlowego". Naruszenie tego wymogu jest karalne zgodnie z kodeksem karnym.

W grudniu 2002 r. zwołano w Schwerinie zebranie akcjonariuszy Intercommerzu. Podjęli wówczas decyzję o rozwiązaniu spółki do końca roku. Na spotkaniu zabrakło przedstawicieli fundacji z Liechtensteinu, posiadających większość udziałów. Maukel podpisał w ich imieniu uchwałę, w której stwierdził również, że bierze na siebie obowiązek likwidacji firmy.

Co jednak dziwne, przez pięć lat nic takiego się nie wydarzyło. Dopiero w czerwcu 2007 r. Maukel zlecił poświadczenie uchwały o rozwiązaniu przez notariusza. Stwierdzono w niej między innymi: "Księgi i pisma spółki po zakończeniu likwidacji będą przechowywane w bezpiecznym miejscu przez Petera Maukela". W grudniu 2008 r. pojawił się ostateczny wpis: "Zakończono likwidację. Firma jest skreślona z rejestru".

Peter Maukel jest dziś ceniony w Meklemburgii-Pomorzu Przednim za swoją wiedzę na temat Rosji. W latach 2012-2014 pracował jako freelancer w porcie Sassnitz. Na konferencji w Moskwie wystąpił jako "przedstawiciel moskiewskiego biura" spółki portowej.

Port promowy w Sassnitz pojawiał się wielokrotnie na pierwszych stronach gazet w związku z budową kontrowersyjnego rurociągu Nord Stream 2, za którym stoi stary znajomy Maukela — Warnig. Krąg się zacieśnia.

Pewne światło na tajemnice Intercommerzu mogą rzucić akta sądowe. Niestety, kluczowych dokumentów już nie ma. Dziennikarze "Welta" po raz pierwszy natrafili na ślad firmy latem 2014 r. podczas śledztwa w sprawie Matthiasa Warniga.

W tym czasie jeden z dziennikarzy pobrał kilka dokumentów z elektronicznego rejestru sądu okręgowego w Schwerinie. Wśród nich znalazła się m.in. uchwała o rozwiązaniu spółki Intercommerz z nazwami fundacji z Liechtensteinu. To jedyny dokument wskazujący na ich powiązania z firmą.

W ostatnim czasie podejrzanie zniknął on jednak z elektronicznych archiwów. Dyrektor sądu okręgowego nie potrafił wyjaśnić, dlaczego tak się stało. Powiedział, że papierowe akta dotyczące Intercommerzu zostały całkowicie zniszczone podczas procesu digitalizacji. Nie utworzono żadnych kopii. Słowem — ślad o uchwale rozwiązującej firmę zaginął.

Czy to zagubienie wynikało jedynie z powodów technicznych? Dyrektor sądu okręgowego, mimo najlepszych chęci, nie jest w stanie wyobrazić sobie takiej sytuacji. To pozostawia tylko jedną możliwość: plik elektroniczny został usunięty celowo, być może po to, by ukryć ślady. To sprawia, że Intercommerz wciąż pozostaje tajemnicą.

onet.pl/Die Welt

W Czeczenii, ten ogolony weteran o posturze zapaśnika i ponurym wyrazie twarzy, przyrzekł "zabić trzech czeczeńskich bojowników za każdego poległego rosyjskiego żołnierza". W północnej Syrii jest gorzko wspominany za obrócenie w ruinę dużej części Aleppo.

56-letni generał sił powietrznych nadzorował również strzelanie rakietami w kliniki, szpitale i infrastrukturę cywilną w znajdującym się w rękach rebeliantów syryjskim mieście Idlib w 2019 r. Działał w ten sposób, chcąc złamać wolę przeciwników i wywołać falę uchodźców do Europy.

Jego 11-miesięczna kampania "wykazała bezduszne lekceważenie życia około trzech milionów cywilów na tym obszarze", napisała organizacja Human Rights Watch w skrupulatnym raporcie.

Teraz generał powtarza swój syryjski scenariusz w Ukrainie.

Dwa tygodnie temu Władimir Putin mianował Surowikina generalnym dowódcą "specjalnej operacji wojskowej" Rosji, ku uciesze moskiewskich jastrzębi. Czeczeński przywódca Ramzan Kadyrow chwalił Surowikina jako "prawdziwego generała i wojownika". On "poprawi sytuację", pisał Kadyrow w poście w mediach społecznościowych.

Ale odwrócenie serii oszałamiających zwycięstw Ukrainy i zmiana kierunku wojny może być poza zasięgiem nawet bezwzględnego Surowikina. Ukraińcy przez cały rok pokazywali, że są twardzi i nie dadzą się zastraszyć zbrodniami wojennymi. Już wcześniej znosili bombardowania ze strony równie pozbawionych skrupułów rosyjskich generałów.

Jednak zachodni wojskowi i analitycy zauważają, że już teraz widać oznaki większej spójności taktycznej, niż za czasów jego poprzednika, generała Aleksandra Dwornikowa. — Jego taktyka wojenna całkowicie narusza zasady wojny, ale niestety okazała się skuteczna w Syrii — powiedział POLITICO wysoki rangą oficer brytyjskiego wywiadu wojskowego. — Jako strateg wojenny jest skuteczny — dodał oficer.

Surowikin obrał za cel infrastrukturę energetyczną Ukrainy i w ciągu ostatnich tygodni już dokonał zmasowanych ataków. Uderzenia rakiet w weekend spowodowały przerwy w dostawach prądu w całym kraju, pozostawiając ponad milion gospodarstw domowych bez energii — informował w minioną sobotę Kyryło Tymoszenko, wiceszef kancelarii prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.

— To nikczemne uderzenia w obiekty infrastruktury krytycznej — mówił sam Zełenski w swoim nocnym przemówieniu. — Świat może i musi powstrzymać ten terror. Zasięg tego ostatniego masowego uderzenia jest bardzo szeroki. Oczywiście nie mamy możliwości technicznych, aby strącić 100 proc. rosyjskich rakiet i dronów uderzeniowych. Jestem jednak pewien, że stopniowo, z pomocą naszych partnerów, uda nam się to. Już teraz strącamy większość pocisków rakietowych, większość dronów.

Przechwycenie większości rosyjskich pocisków wystrzeliwanych w kierunku infrastruktury energetycznej Ukrainy nie wystarczy do powstrzymania zakłóceń, które Surowikin powoduje tymi atakami. Skala szkód wyrządzonych w systemie energetycznym Ukrainy w weekend przekroczyła wielkość zniszczeń z pierwszego uderzenia, które miało miejsce 10 października, podał państwowy operator sieci energetycznej Ukrenergo.

Jak twierdzą władze ukraińskie, od początku ataków zniszczono około jednej trzeciej elektrowni w kraju.

Dla Rosji koszt ataku z powietrza jest niewielki, ponieważ polega na irańskich bezzałogowych statkach powietrznych Shahed-136. Są to w zasadzie latające bomby nazywane "dronami kamikadze", ponieważ ulegają one zniszczeniu po uderzeniu w cel.

Drony, których zasięg lotu wynosi 2,5 tys. km, krążą nad celem, dopóki nie otrzymają rozkazu do ataku. Z rozpiętością skrzydeł 2,5 m mogą być trudne do zidentyfikowania przez radar i kosztują tylko około 20 tys. euro za sztukę. To bardzo niewiele w porównaniu do rakiet manewrujących, których koszt może sięgać nawet 2 mln euro.

W zeszłym tygodniu Biały Dom przekazał, że irańscy eksperci od dronów — szkoleniowcy i pracownicy wsparcia technicznego — zostali rozmieszczeni na przyłączonym do Rosji Krymie, aby pomóc w przeprowadzaniu ataków na Ukrainę. — Teheran jest teraz bezpośrednio zaangażowany w wojnę na ziemi oraz poprzez dostarczanie broni, która wpływa na cywilów i infrastrukturę cywilną na Ukrainie — powiedział rzecznik Pentagonu John Kirby.

Ale zwrócenie się o pomoc do Iranu świadczy też o słabości Rosji. Fakt, że używają irańskich dronów, sugeruje, że naprawdę kończą im się pociski — powiedział POLITICO pracownik Pentagonu. — Nie sądzę, że możliwości Rosjan są tak duże, jak twierdzi Kreml. Zawsze uważałem, że Rosjanie to trochę pusta siła. Nie mają wielkich możliwości i nie mogą ich skutecznie zastosować. Fakt, że idą do Irańczyków po technologię dronów, jest dość smutnym obrazkiem w kontekście wychwalanego niegdyś rosyjskiego kompleksu wojskowo-przemysłowego.

I chociaż drony pomagają wyrządzić znaczne szkody, ich lekki ładunek wybuchowy o wadze 36 kg stanowi dla Rosjan problem, bo nie są one wystarczająco silne, aby wyrządzić poważne szkody w dużych elektrowniach.

Zamiast tego maszyny kierowane są na mniejsze podstacje. W końcu jednak zachodni i ukraińscy eksperci znajdą sposób na zakłócenie systemu GPS, od którego zależą drony, aby uniemożliwić im skuteczne celowanie. Drony mogą zatem już niedługo zostać całkowicie wyeliminowane z pola bitwy.

Brak wystarczających możliwości w zakresie uzbrojenia nie jest jedynym problemem, z jakim borykają się rosyjscy generałowie. Armię Putina osłabia brak skutecznego dowodzenia małymi jednostkami i kompetentnego nadzoru na polu walki.

Ukraińcy od 2014 r. są przesiąknięci amerykańską doktryną wojskową i szkoleniami, które koncentrują się na budowaniu profesjonalnego korpusu kaprali i sierżantów, którzy rozumieją duży obraz sytuacji i otrzymują uprawnienia do podejmowania decyzji na polu bitwy, gdy prowadzą swoje jednostki, mówi John Barranco, analityk w Atlantic Council, który nadzorował początkowe operacje amerykańskich marines w Afganistanie po atakach terrorystycznych z 11 września i służył też w Iraku.

Niepowodzenie Rosjan w budowaniu takich kadr nęka ich w Ukrainie i nie jest to niedociągnięcie, które Surowikin ma czas naprawiać. W rzeczywistości sytuacja może się pogorszyć, gdy Kreml rzuca teraz do walki niedostatecznie wyszkolonych poborowych z rozkazu Putina o częściowej mobilizacji.

Po zaledwie kilkudniowym szkoleniu poborowi już giną. A wysyła się ich na kluczowy na tym etapie wojny front — portowe miasto Chersoń — gdzie rosyjskie władze nakazały wszystkim mieszkańcom ewakuację, zanim Ukraińcy zamkną okrążenie.

Chersoń jest jedyną stolicą regionu, którą Rosja zdołała zająć od początku inwazji. Było ono kluczowe w tworzeniu mostu lądowego między Krymem a południem Ukrainy. Miasto otwierało drogę do potencjalnego ataku na główny port Morza Czarnego w Odessie.

Jednak ukraińska kontrofensywa, która rozpoczęła się w lecie, zmierza obecnie w kierunku Chersonia. Pozycja taktyczna Rosji w tym rejonie jest bardzo zagrożona, a jednostki spadochroniarzy okopały się na zachodnim brzegu Dniepru, gdzie są bardzo podatne na ataki.

— Z punktu widzenia geometrii pola walki jest to fatalna pozycja dla Rosjan — powiedział POLITICO Jack Watling, ekspert ds. wojny lądowej w brytyjskim Royal United Services Institute.

Watling, który przeprowadził analizę operacyjną ze sztabem generalnym Ukrainy, mówi, że Rosjanie na zachodnim brzegu należą do najlepszych oddziałów, ale nie mogą być zaopatrywani "w skali potrzebnej do uczynienia ich konkurencyjnymi" i nie będą w stanie kontratakować.

— Ukraińcy mają inicjatywę i mogą dyktować tempo — powiedział Watling. — Z czysto wojskowego punktu widzenia, Rosjanie byliby w o wiele lepszej sytuacji, gdyby wycofali się z Chersonia i skupili na utrzymaniu wschodniego brzegu rzeki, a następnie umieścili większość swoich sił na Zaporożu. Jednak z powodów politycznych działają powoli.

Wydaje się to zgodne z tym, co w weekend podał sztab generalny Ukrainy. Rosyjskie ruchy wojsk miały miejsce w regionie Chersonia, gdzie niektóre jednostki przygotowywały się do walki miejskiej, podczas gdy inne wycofywały się.

Krótko mówiąc, Surowikin jest zmuszony do podjęcia próby przeprowadzenia jednego z najtrudniejszych manewrów wojskowych — uporządkowanego odwrotu w celu zmiany pozycji sił, w tym poborowych o niskim poziomie wyszkolenia i jednostek, które nie są spójnie dowodzone. Gdy w zeszłym miesiącu bardziej doświadczone oddziały rosyjskie próbowały wykonać ten sam manewr w pobliżu Charkowa w północno-wschodniej Ukrainie, poniosły klęskę.

Sam bandytyzm nie uchroni rosyjskich poborowych przed zmotywowanymi i sprawnymi siłami ukraińskimi. Liczy się to, czy Surowikin będzie miał na tyle umiejętności taktycznych, by przeprowadzić ten niebezpieczny odwrót.

onet.pl/Politico

W innym wywiadzie prasowym pytany o zbrodnie najemników na cywilach mówił pan, że w grupie Wagnera były osoby dojrzałe, zrównoważone psychicznie. Ale jednocześnie przyznaje pan, że np. przeszłość kryminalna nie jest przeszkodą, by do grupy dołączyć. Co niby miało gwarantować, że przy rekrutacji faktycznie wybierano ludzi zrównoważonych, bez sadystycznych skłonności?

Nie ma żadnych takich gwarancji. Znam kryteria rekrutacji grupy Wagnera. A teraz dodatkowo odbywa się ona masowo. Wielu członków różnych grup, które walczą obecnie w Ukrainie, to ludzie kompletnie nieprzygotowani. To często proste chłopaki, którzy naoglądali się filmików w internecie o groźnych najemnikach. Ich psychika jest niegotowa do tego, by szybko adaptować się do warunków wojennych.

Tak, sama przeszłość kryminalna nie była przeszkodą, by dołączyć do grupy Wagnera. Ja także należę do tej kategorii, siedziałem w więzieniu. Ale większość osób to profesjonalni wojskowi, weterani, oni stanowili początkowo trzon grupy. Jeśli ktoś z nich miał kryminalną przeszłość – to był to incydent w życiorysie, epizod, a nie "droga życiowa", nie to było ich doświadczeniem formacyjnym [sam Gabidullin jest absolwentem Riazańskiej Wyższej Szkoły Dowódczej Wojsk Powietrznodesantowych, służył w wojskach powietrznodesantowych – red.]. Do nich się odnosiłem, gdy mówiłem o doświadczonych, zrównoważonych najemnikach.

Ale jeśli mowa o tych, którzy dziś działają w Ukrainie, to trafiają tam prawdziwi bandyci.

Najbardziej problematyczni na wojnie są ludzie, którzy są na froncie po raz pierwszy. A jeśli mają jeszcze rozchwianą psychikę, to nie są w stanie kontrolować tych demonów, które każdy z nas ma w sobie. Wówczas wszystko się może zdarzyć. Jeśli taki człowiek trafia na wojnę, wszystkie patologie od razu wychodzą na wierzch.

(...)

Prigożyn w końcu przyznał publicznie, że to on założył grupę Wagnera, chociaż wcześniej pozywał dziennikarzy za takie twierdzenia. To by oznaczało koniec rutynowego odcinania się Kremla od związków z "firmą". Jak pan myśli, dlaczego teraz?

Myślę, że to jedna z odsłon walki wokół tronu. Prigożyn i Kadyrow zawarli sojusz, absolutnie tymczasowy, bo jest im zupełnie nie po drodze, by odsunąć od tronu konkurentów do eksploatowania dla własnej korzyści zasobów państwowych.

Jest też wojna w strukturach siłowych. Prigożyn ma tam wielu wrogów, ma złe stosunki z ministrem obrony Szojgu. Oni nigdy się nie dogadywali, to są zupełnie różne podejścia, antypody. I w tej walce Prigożyn zagrał va banque, by się zabezpieczyć, zdobyć poparcie społeczne. Dlatego podkreśla publicznie swoje zasługi.

Mówi się, że trwa walka nie tylko o pozycję wokół Putina, ale też o to, kto będzie jego następcą. Jak pan ocenia szanse Prigożyna w walce o schedę po Putinie?

Nie ma żadnych. Myślę, że Prigożyn też nie ma takich ambicji.

Pan zna Prigożyna osobiście.

Tak, cztery miesiące pracowałem jako jego asystent.

Jaki to jest człowiek?

Chodzi o krótką charakterystykę? Szorstki, na granicy grubiaństwa. Pewny siebie. Zdeterminowany. Jest też całkowicie przekonany, że tylko jego wizja patriotyzmu jest prawidłowa. Cała Rosja, jak już mówiłem wcześniej, jest w rękach takich właśnie "zawodowych pseudopatriotów", którzy dorabiają się na tej idei.

Ma pewne dobre cechy. To prawda, że on swoich ludzi nie zostawia. Ale też może z zimną krwią wysłać kogoś na śmierć, tak jak w lutym 2018 r. w Syrii, gdy oddziały Wagnera trafiły pod amerykański nalot [w nocy z 7 na 8 lutego Amerykanie zbombardowali pod Dajr az-Zaur kolumny sił proasadowskich, w tym kilkuset żołnierzy z grupy Wagnera, którzy zostali wysłani z misją zajęcia pola naftowego Conoco, kontrolowanego przez Syryjskie Siły Demokratyczne. Najemnicy zostali zdziesiątkowani. Kreml starał się zignorować, a następnie zbagatelizować sytuację, mówiąc o zabitych jako "ludziach z rosyjskim paszportem", bez związku z armią rosyjską, oraz zaniżając liczbę zabitych – red.].

Ja wówczas ledwo przeżyłem. To była źle przemyślana decyzja, na zasadzie: a nuż się uda. Po prostu wysłano nas na rzeź.

To jak w takim razie ocenia pan "rzeźnika z Syrii", Siergieja Surowikina, który objął dowództwo nad wojskami rosyjskimi w Ukrainie?

Oceniam go tak, jak większość rosyjskich generałów. Jest tak jak oni skorumpowany i niekompetentny. Surowikin odegrał swoją niechlubną rolę w nieudanej akcji ataku na zakład Conoco. Grupa Wagnera nie działała wówczas sama, szła w szyku z regularnym wojskiem. I to była jego odpowiedzialność, jego decyzja o ataku. Poza tym wszystkie zwycięstwa, jakimi chwalił się w Syrii, były tak naprawdę zwycięstwami najemników.

Jest to natomiast bardzo wygodna nominacja dla Prigożyna. Oni współpracowali wtedy i będą współpracować teraz. Prigożyn będzie mu doradzał, zabezpieczał go, konsultował decyzje, jednocześnie utrzymując iluzję, że to Surowikin jest dowódcą.

Czyli uważa pan, że de facto dowódcą wojsk rosyjskich w Ukrainie jest Prigożyn?

Po tej nominacji, tak, tak uważam.

Prigożyn mówi teraz, że to on założył grupę Wagnera, podkreśla też, że ją finansuje. Wzywa rosyjskich polityków, by robili to samo, czyli zakładali prywatne firmy wojskowe. Jaka była rola w tworzeniu grupy Wagnera Jewgienija Prigożyna, a jaka – Dmitrija Utkina?

W tym tandemie zdecydowanie to Prigożyn kieruje, Utkin jest jego podwładnym. Trzeba podkreślić, że tam nie ma żadnych prywatnych pieniędzy Prigożyna. Ta struktura powstała za pieniądze państwowe, płynące z Ministerstwa Obrony.

To szczegółowo opisuję w trzeciej książce, która ogólnie dotyczy fenomenu grupy Wagnera, opisuje strukturę grupy. Na razie nie mam jeszcze wydawcy. Wydawnictwa jakoś nie są nią zainteresowane. Widzę, że wolą współpracować z tzw. ekspertami w tej tematyce. Muszę stwierdzić z całym przekonaniem, że ludzie, którzy wypowiadają się jako "eksperci od rosyjskich prywatnych firm wojskowych", nie wiedzą, o czym mówią.

Są doniesienia, że Prigożyn rekrutuje w więzieniach, obiecując amnestię po pół roku walki.

To potwierdzona informacja. Prigożyn robi wszystko, żeby chronić swoich weteranów, nie chce ich tracić w Ukrainie. Są pewne informacje, że niektóre oddziały, niektóre osoby są przerzucane z Afryki. Ale jemu zależy na tym, by nie tracić pozycji w Afryce i tego, co udało się wywalczyć.

Prigożyn mówi, że buduje w obwodzie ługańskim Linię Wagnera – na wzór Linii Maginota z II wojny światowej. Czy budowanie tego rodzaju umocnień ma sens? Czy może to czysta propaganda, ruch obliczony na to, by Prigożyn mógł pokazać swoją sprawczość?

To dwa w jednym: propaganda i sposób na kradzież budżetowych pieniędzy. Ale sensu w tym absolutnie nie ma. Czytałem o tej linii, oglądałem dostępne w sieci zdjęcia satelitarne. To nie ma nic wspólnego z Linią Maginota.

Linia Maginota to sieć wzmocnionych bunkrów ze stanowiskami artyleryjskimi. Już będąc we Francji odwiedziłem jeden z nich – tam można przetrwać atak nuklearny. To, co buduje Prigożyn, może służyć jedynie spowolnieniu przemieszczania się wojsk ukraińskich, na pewno nie są to stanowiska obronne. Już w czasie II wojny światowej czołgi pokonywały takie zapory. Żeby miało to sens, musiałyby być one co najmniej trzy razy wyższe.

Ostatnio w obwodzie ługańskim członek grupy Wagnera miał zastrzelić podpułkownika armii rosyjskiej, ponoć to nie pierwszy taki incydent. Najemnicy Prigożyna czują się bezkarni?

Najemnicy już dawno przestali czuć jakikolwiek respekt wobec przedstawicieli regularnej armii. To zaczęło się już w Syrii. To nawet nie tyle, że nie mieliśmy szacunku do syryjskich generałów. My nie mieliśmy szacunku do rosyjskich generałów. Owszem, dotrzymywaliśmy zasad wojskowej etykiety, udawaliśmy, że jest jakaś hierarchia, ale to były tylko pozory. To poczucie szacunku do gwiazd i lampasów wagnerowcy stracili dawno temu. Dlatego myślę, że takie sytuacje są jak najbardziej możliwe.

onet.pl

Korpus został sformowany w 2016 r. przy okazji reorganizacji rosyjskich sił zbrojnych. W jego skład weszły m.in. 152. Brzesko-Warszawska Gwardyjska Brygada Rakietowa, 244. Niemeńska Brygada Artylerii, 7. Moskiewsko-Miński Gwardyjski Pułk Zmechanizowany oraz najsilniejsza jednostka – 18. Gwardyjska Dywizja Zmechanizowana.

"Korpus, wciśnięty między dwa kraje NATO wzdłuż strategicznego morza, miał dać siłom rosyjskim przewagę w globalnej wojnie. Zamiast tego stał się mięsem armatnim dla armii ukraińskiej, która na papierze była słabsza niż armia rosyjska. Teraz Kaliningrad jest prawie bezbronny, a zagrożenie, jakie niegdyś wojska obwodu stanowiły dla NATO… zniknęło" — czytamy.

Decyzja o skierowaniu jednostek z Kaliningradu do walk w Ukrainie zapadła na przełomie marca i kwietnia, gdy rosyjska armia odniosła porażkę podczas próby zdobycia Kijowa. Do kontynuowania inwazji na wschodzie potrzebowała świeżych sił.

Oddziały z 11. Korpusu Armijnego miały początkowo walczyć na Donbasie, a stamtąd zostały skierowane na front w obwodzie charkowskim.

"Trzy miesiące morderczej walki pozbawiły korpus sił" — pisze "Forbes". Powołuje się przy tym na ustalenia Reutersa, który w środę opublikował obszerny materiał o dokumentacji, jaką wojska rosyjskie pozostawiły w Bałakliji podczas panicznego odwrotu przed nacierającymi siłami ukraińskimi.

Znaleziony przez dziennikarzy arkusz, datowany na 30 sierpnia, czyli tuż przed rozpoczęciem ukraińskiej kontrofensywy na Charkowszczyźnie, wskazywał, że korpus dysponował 71 proc. składu osobowego. Niektóre bataliony zostały jednak ograniczone do zaledwie jednej dziesiątej ich pierwotnej siły.

Operacja charkowska ujawniła głębokie słabości sił rosyjskich na tym obszarze, w tym 11. Korpusu Armijnego, który miał ucierpieć bardziej niż większość rosyjskich formacji. Pod koniec września Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych w Waszyngtonie określiło korpus jako "poważnie poturbowany". Z kolei sztab generalny ukraińskiej armii informował, że oddziały 11. Korpusu Armijnego straciły ponad 50 proc. żołnierzy i ponad 200 jednostek sprzętu.

onet.pl

sobota, 29 października 2022


Ukraiński Sztab Generalny jako arenę najcięższych walk wskazuje obwód doniecki. Siły rosyjskie miały podejmować kolejne bezskuteczne natarcia na Bachmut i jego południowe obrzeża oraz miejscowości na północny wschód i południowy zachód od miasta. Obrońcy mają konsekwentnie odpierać ataki na wschód od Siewierska, na obrzeżach Gorłówki i na północny zachód od niej, w rejonie Andrijiwki i na północ od niej oraz w łuku na zachód od Doniecka. Rosjanie mieli również wznowić natarcie w okolicy Wełykiej Nowosiłki w zachodniej części obwodu donieckiego.

Z doniesień lokalnych wynika, że ciężkie walki toczą się na pograniczu obwodów charkowskiego i ługańskiego, gdzie siły ukraińskie próbują przełamać obronę rosyjską na wschód od Kupiańska (Mykołajiwka, Orlanśke) oraz na kierunku Swatowego (Kuzemiwka), a także wzdłuż linii rzeki Żerebeć na styku obwodów charkowskiego, donieckiego i ługańskiego. 24 października ukraiński Sztab Generalny poinformował o wyzwoleniu czterech miejscowości w tych rejonach. Z wcześniejszych doniesień wynika jednak, że trzy z nich znajdują się na terenach zajętych przez siły ukraińskie pomiędzy 4 a 9 października (Mjasożariwka i Newśke w obwodzie ługańskim oraz Nowosadowe w obwodzie donieckim), a czwarta na ziemi niczyjej pomiędzy miejscowościami zajmowanymi przez Rosjan (Karmazyniwka). Obrońcy mieli ponadto odeprzeć ataki w graniczącej z Rosją części obwodu charkowskiego, na wschód od Wołczańska. Z kolei w obwodzie ługańskim Rosjanie mają powstrzymywać natarcie ukraińskie na północny zachód od Kreminnej.

Siły ukraińskie miały kontynuować bezskuteczne wysiłki na rzecz przełamania pozycji rosyjskich pomiędzy Dawydiwym Bridem i Dudczanami na północ od Chersonia oraz na zachód od miasta, na pograniczu obwodów chersońskiego i mikołajowskiego. Próby poprawy położenia taktycznego mieli podejmować także Rosjanie. Źródła ukraińskie donoszą o przemieszczaniu na prawy brzeg Dniepru dodatkowych sił rosyjskich, głównie świeżo zmobilizowanych żołnierzy (ok. 1 tys.). Najeźdźcy mają też kierować wzmocnienia do obwodu zaporoskiego, gdzie mają docierać również dodatkowe jednostki ukraińskie.

Rosjanie kontynuują ataki na infrastrukturę krytyczną Ukrainy, lecz ich liczba – w porównaniu z tą z początku tygodnia – uległa znaczącemu zmniejszeniu. Celami rakiet i dronów kamikadze były Dniepr (zniszczono bazę paliwową), Kramatorsk, Mikołajów i Zaporoże, a także obiekty w obwodach kijowskim, mikołajowskim, odeskim i winnickim. Według prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w ciągu ośmiu miesięcy wojny armia rosyjska miała wystrzelić na Ukrainę blisko 4,5 tys. rakiet. Artyleria i lotnictwo agresora kontynuowały ataki na pozycje i zaplecze armii ukraińskiej wzdłuż linii styczności oraz w przygranicznych obszarach obwodów czernihowskiego i sumskiego. Ukraińcy ostrzeliwali i bombardowali głównie pozycje i zaplecze przeciwnika w obwodzie chersońskim i Donbasie. Celami ich największego ataku były baza paliw i stacja kolejowa w Szachtarsku w obwodzie donieckim. Ukraińskie działania dywersyjne odnotowano w rejonie Melitopola (celem był m.in. most kolejowy w Switłodołynśkem) oraz w elektrociepłowni w Bałakławie na Krymie.

Niemcy przekazały Ukrainie zapowiadane wcześniej dodatkowe dwie wieloprowadnicowe wyrzutnie pocisków rakietowych MARS II (łącznie armia ukraińska otrzymała ich pięć), cztery armatohaubice 155 mm PzH 2000 (w sumie Niemcy i Holandia przekazały dotychczas 14 armatohaubic tego typu), a także 6100 pocisków artyleryjskich kalibru 155 mm oraz 186 tys. pocisków do granatników 40 mm. Stany Zjednoczone przygotowują kolejny pakiet wsparcia wojskowego o wartości 275 mln dolarów, obejmujący dostawy amunicji, w tym rakiet do wyrzutni HIMARS. Australia ma dostarczyć dodatkowe 30 transporterów Bushmaster oraz skierować 70 instruktorów do szkolenia żołnierzy ukraińskich w Wielkiej Brytanii. Z kolei resort obrony Litwy przekazał siedem samochodów terenowych Toyota Land Cruiser 200.

26 października minister obrony Ukrainy Ołeksij Reznikow przyznał, że działania ofensywne w kierunku Chersonia opóźniają się ze względu na złe warunki pogodowe spowodowane intensywnymi opadami deszczu. Posuwanie się wojsk jest również utrudnione wskutek wykorzystania przez jednostki rosyjskie kanałów irygacyjnych jako dodatkowych umocnień linii obrony. W ocenie Reznikowa siły rosyjskie nie będą ryzykować walk w mieście, zwłaszcza w sytuacji, gdy siły ukraińskie skutecznie niszczą przeprawy przez Dniepr. Nie wykluczył, że w obliczu braku możliwości zagwarantowania bezpieczeństwa linii komunikacyjnych Rosjanie zdecydują się na opuszczenie Chersonia. Dzień później zastępca szefa Głównego Zarządu Operacyjnego Sztabu Generalnego Ukrainy generał brygady Ołeksij Hromow, prognozując możliwy rozwój wypadków w rejonie miasta, nie wykluczył ewentualnego odwrotu wojsk rosyjskich. Ostrzegł, że najeźdźcy, oprócz zmuszenia miejscowej ludności do masowej ewakuacji, mogą zastosować taktykę „spalonej ziemi”, niszcząc nie tylko obiekty infrastruktury krytycznej, lecz także budynki mieszkalne. Nie wykluczył, że możliwe jest również dokonanie zniszczeń w Zaporoskiej Elektrowni Atomowej, a następnie oskarżenie Ukrainy o spowodowanie katastrofy humanitarnej. 27 października prezydent Zełenski stwierdził, że wojska rosyjskie nie są gotowe do opuszczenia Chersonia, a ich rzekome przygotowanie do wycofania się to element operacji dezinformacyjnej. Jej celem jest zachęcenie sił ukraińskich do większego zaangażowania na tym kierunku i osłabienia obecności wojskowej na innych odcinkach frontu. Zapewnił, że próby odbicia Chersonia będą ponawiane, ale działania armii ukraińskiej będą prowadzone w taki sposób, aby uniknąć nadmiernych strat w ludziach.

Według oceny przekazanej 27 października przez ukraiński Sztab Generalny żołnierze rosyjscy borykają się z problemem niewystarczającego wyposażenia osobistego. Brak ciepłej odzieży doprowadził do wzrostu liczby przypadków kradzieży dokonywanych przez Rosjan na okupowanym terytorium obwodu chersońskiego. Sztab Generalny posiada również informacje, że zmobilizowani żołnierze wroga, którzy przybyli na front, nie przeszli odpowiedniego przeszkolenia i nie posiadają praktycznych umiejętności posługiwania się podstawowymi rodzajami broni. Znaczna część uzbrojenia i sprzętu wojskowego, które Rosjanie wysyłali w kierunku Doniecka, jest niezupełnie sprawna lub w ogóle nie nadaje się do użycia bojowego (zwłaszcza czołgi T-62).

25 października minister ds. reintegracji terytoriów czasowo okupowanych Iryna Wereszczuk wezwała Ukraińców, którzy wyjechali za granicę, aby w miarę możliwości nie wracali do kraju na zimę. Jako powód podała kryzys energetyczny spowodowany dużą skalą zniszczeń obiektów tej infrastruktury i linii przesyłowych. W jej ocenie sytuacja będzie się pogarszać.

27 października p.o. szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) Wasyl Maluk wskazał, że rosyjskie służby specjalne wykorzystują do realizacji zadań wywiadowczych osoby związane ze strukturami Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego. Dodał, że od początku wojny sformułowano podejrzenia o współpracę z Rosjanami wobec 33 duchownych i wszczęto 23 postępowania karne w związku z przekazywaniem danych wywiadowczych oraz informacji zwiększających precyzję ataków rakietowych. Ujawnił również, że SBU, policja i Gwardia Narodowa prowadzą operację weryfikującą pracowników obiektów infrastruktury energetycznej. Oznajmił, że w SBU trwa proces „oczyszczania” jej szeregów z osób współpracujących z Rosjanami.

25 października przedstawiciel prezydenta Ukrainy w Radzie Najwyższej Fedir Wenisławski zapewnił, że Siły Zbrojne Ukrainy są w pełni wyposażone w niezbędną odzież na okres zimowy i posiadają niezbędne rezerwy. Przyznał, że dużą bolączką jest wyczerpywanie się amunicji kalibru 152 mm przeznaczonej do uzbrojenia wzoru sowieckiego.

25 października Państwowa Służba Graniczna Ukrainy poinformowała, że nie zmienia się charakter działań ani skład liczebny jednostek Sił Zbrojnych Republiki Białorusi stacjonujących przy granicy z Ukrainą. Dane rozpoznania wojskowego świadczą o tym, że nie przystąpiono do organizacji rosyjsko-białoruskiego ugrupowania uderzeniowego. Dzień wcześniej szef ukraińskiego wywiadu wojskowego Kyryło Budanow oszacował, że obecnie na Białorusi przebywa 3,2 tys. rosyjskich żołnierzy.

W zakładach pracy na Białorusi organizuje się spotkania z przedstawicielami sił zbrojnych i służb specjalnych. Ich celem jest unaocznianie rzekomo rosnącego zagrożenia bezpieczeństwa państwa ze strony NATO. 26 października wiceszef Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego Republiki Białorusi Siarhiej Terebow ostrzegł, że na przełomie listopada i grudnia zostaną podjęte inspirowane przez zagranicę działania na rzecz wywołania napięć społecznych w środowisku studenckim. KGB i organy ścigania odnotowują rzekomy wzrost zagrożenia interwencją zewnętrzną (atakami terrorystycznymi i sabotażem) z terytorium Litwy, Łotwy, Polski i Ukrainy.

25 października doradca szefa Biura Prezydenta Mychajło Podolak, komentując zatrzymanie przez SBU oskarżonego o wspieranie agresora byłego prezesa zakładów lotniczych Motor Sicz Wiaczesława Bohusłajewa, nie wykluczył możliwości wymienienia go za przebywających w niewoli żołnierzy ukraińskich. Osadzony na trzy miesiące w areszcie śledczym Bohusłajew od 2000 r. posiada obywatelstwo rosyjskie. 27 października jego obrońca stwierdził, że władze Ukrainy wiedziały o rozmowach, które oskarżony prowadził w 2021 r. z rosyjskim odbiorcą na temat realizacji kontraktów.

Komentarz

Przejście sił rosyjskich do obrony na większości kierunków (wyjątek niezmiennie stanowi Donbas), a także postępujące rozbudowa i liczebne wzmocnienie przez agresora pozycji obronnych doprowadziły do odwrócenia sytuacji militarnej względem tej, która miała miejsce późną wiosną i latem. Wojska ukraińskie jako strona atakująca znalazły się w sytuacji analogicznej do tej, w jakiej znajdowali się wcześniej Rosjanie. O ile jednak nikłość rosyjskich postępów spowodowana była szczupłością zaangażowanych jednostek, które miały nad obrońcami przewagę ogniową, o tyle spowolnienie ukraińskiej ofensywy nie wynika z niedostatecznej liczby żołnierzy (pod tym względem Ukraińcy dysponują nad agresorem przewagą), lecz z braku odpowiedniej ilości ciężkiego uzbrojenia. W znaczący sposób utrudnia to siłom ukraińskim przełamanie rozbudowanych pozycji obronnych i rozwinięcie powodzenia w głąb ugrupowania rosyjskiego. Tym, co zwraca uwagę, jest fakt, że Ukraińcy jako strona atakująca stosują tę samą taktykę, którą wcześniej wykorzystywali Rosjanie, opartą na systematycznie ponawianych atakach kompanijnych (rzadziej batalionowych) grup taktycznych.

Wypowiedzi przedstawicieli kierownictwa ukraińskiego resortu obrony, tłumaczące brak widocznych postępów ofensywy w obwodzie chersońskim, świadczą o zaniepokojeniu władz nie tyle rozwojem sytuacji na froncie, co potencjalnym niezadowoleniem społecznym. Osiągane sukcesy militarne były bowiem przedstawiane jako ukraińska odpowiedź na rosyjskie ataki na obiekty cywilne. Powodzenie operacji w obwodzie charkowskim na początku września oraz postępy poczynione na przełomie września i października w Donbasie (zwłaszcza odzyskanie Łymanu) i obwodzie chersońskim rozbudziły nadzieje na rychłe wyparcie agresora z kolejnych okupowanych obszarów, a optymistyczne zapowiedzi przedstawicieli władz pozwalały je uznać za w pełni uzasadnione. Zbliżające się odzyskanie Chersonia uprawdopodabniały doniesienia o zarządzonej przez Rosjan ewakuacji z prawobrzeżnej części obwodu chersońskiego. Przemawiała za tym także rosyjska polityka informacyjna (zwłaszcza wypowiedź dowodzącego operacją generała Surowikina wskazująca na konieczność podjęcia trudnych decyzji, co odczytywano jako zapowiedź oddania miasta).

Aktywność SBU koncentruje się nadal na realizacji zadań kontrwywiadowczych. Demaskowane są kolejne osoby i środowiska podatne na wpływy rosyjskich służb specjalnych. Wskazanie przez szefa SBU, że duchowni Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego są zaangażowani we wrogą działalność wywiadowczą jest również próbą osłabienia jej oddziaływania na społeczeństwo ukraińskie. Wzmożenie aktywności SBU oraz wzmocnienie jej pionu bezpieczeństwa wewnętrznego prowadzącego weryfikację ewentualnych powiązań pracowników z rosyjskimi służbami mają na celu odzyskanie przez nią wiarygodności nadszarpniętej na początku wojny. Ujawnione akty zdrady funkcjonariuszy SBU świadczą o tym, że nadal boryka się ona z negatywnymi konsekwencjami zaniechania lustracji personelu po rewolucji godności w 2014 r.

osw.waw.pl

czwartek, 27 października 2022


Niektórzy analitycy kwestionowali, czy obawy o bezpieczeństwo energetyczne mogą prowadzić do dłuższego korzystania z paliw kopalnych, spowalniając transformację energetyczną. Niektóre kraje – w tym USA i Wielka Brytania pod rządami poprzedniej premier Liz Truss – zobowiązały się zachęcać do wydobycia paliw kopalnych, aby spróbować obniżyć ceny. Jednak Fatih Birol, dyrektor MAE, powiedział, że kryzys energetyczny spowodowany rosyjską inwazją „w rzeczywistości przyspieszy przejście na OZE”. MAE stwierdziła, że ​​planowane inwestycje w zieloną energię w odpowiedzi na kryzys oznaczały, że – po raz pierwszy – polityki rządów doprowadzą do wzrostu popytu na paliwa kopalne w tym dziesięcioleciu. Agencja przytoczyła znaczące przykłady z amerykańskiej ustawy o redukcji inflacji, unijnego pakietu redukcji emisji oraz działań Japonii, Korei Południowej, Chin i Indii.

Zgodnie z nowymi planami inwestycje w OZE i atom, wzrosną do 2030 roku do 2 biliona dolarów. Jednak roczne inwestycje w czystą energię musiałyby osiągnąć 4 biliony dolarów do 2030 roku, aby osiągnąć zerową emisję dwutlenku węgla netto do 2050 roku, co ilustruje skalę wyzwania, przed którym stoją rządy na całym świecie. Fala inwestycji w czystą energię będzie również kosztować Rosję 1 bln dolarów utraconych przychodów z paliw kopalnych do 2030 roku w porównaniu z sytuacją sprzed inwazji, powiedział Birol. Dodał, że Rosja, wcześniej największy na świecie eksporter paliw kopalnych, miałaby „znacznie zmniejszoną rolę w międzynarodowych sprawach energetycznych”, ponieważ spada zależność świata od spalania metanu w celu uzyskania energii.

Birol powiedział, że kryzys nie zmienił oceny MAE, że wszystkie nowe projekty związane z paliwami kopalnymi powinny zostać natychmiast wstrzymane, aby świat osiągnął zerową emisję netto do 2050 roku. – Nowe projekty wydobycia ropy i gazu zagrażają naszym celom klimatycznym. Złota era gazu dobiega końca – powiedział.

biznesalert.pl/The Guardian

Jegor, pułk zmechanizowany: „Ostatni raz byłem w wojsku 9 lat temu. Otrzymałem specjalizację: celowniczy BWP-2 (...) Wydawało mi się, że nie kwalifikuję się do mobilizacji, ponieważ nie pozwala mi na to zdrowie. Mam torbiel w mózgu wielkości 6 cm. Mam ataki drgawek (...) Wezwano mnie do działu kadr w miejscu, gdzie pracuję. Tam dwóch mężczyzn, których nie znałem oświadczyło mi że brak stawienia się oznacza karę więzienia. Kazali dzisiaj stawić się w wojenkomacie (...) Na placu apelowym jeden z żołnierzy dostał ataku epilepsji. Widziałem też zmobilizowanego o kulach". Jegor został zmobilizowany dzień po ogłoszeniu decyzji przez Putina. Tydzień później był już w ukraińskiej niewoli. Był na froncie ługańskim, gdzie w pierwszej potyczce z oddziałem ukraińskim jego ścieżka bojowa się zakończyła. Jegor skarżył się, że nie było oficerów, a w BWP nie działała łączność. Jego relacja potwierdza inne świadectwa o niskim morale, kiepskim dowodzeniu oraz szybkim „łataniu" frontu zmobilizowanymi rekrutami. 

W połowie października „Nasza Niwa" informowała, że na froncie zginęło już 100 rezerwistów powołanych na fali mobilizacji. Do momentu trafienia na front żołnierze nie otrzymują odpowiedniego wyposażenia, są uzbrajani w starą broń, widoczne są braki w amunicji. Jest nawet problem z jedzeniem. „Oficerowie traktują nas jak bydło" – słyszymy na nagraniu. Na innych nagraniach widać pijaństwo, walają się porzucone butelki wódki, „mobilki" słaniają się na nogach. „Najłatwiej uzyskać dane osobowe alkoholików i osób leczących się z uzależnienia od narkotyków" – podał rosyjski kanał Możem Objasnit na Telegramie. Wojenkomaty mobilizują, więc tych których najłatwiej ściągnąć. Młodzi Rosjanie, którzy posiadali oszczędności uciekli za granicę. Pijaństwo nie jest patologią tylko na tyłach. Z udostępnionego przez ukraińskiego wiceszefa dyplomacji Ukrainy Antona Heraszczenko nagrania, wynika że rosyjscy żołnierze w bezpośredniej drodze na front są zamroczeni alkoholem. „Wygląda na to, że dają im wódkę zamiast uzbrojenia i hełmów" – podkreślił Heraszczenko. Grupa Wagnera ma nawet wyciągać z więzień mężczyzn zakażonych HIV. W grupach „mobilków" mają być wybierani przedstawiciele do rozmów z dowództwem, co powoli przypomina rewolucyjną praktykę z okopów I wojny światowej.

W miejscach koncentracji dla zmobilizowanych żołnierzy dochodzi do bójek, bardzo często na tle etnicznym. Tylko w jednym z takich ośrodków, w obwodzie swierdłowskim, trzech mężczyzn odnaleziono martwych. Nie trafili nawet na front. 46-letni zmobilizowany Rosjanin popełnił samobójstwo. Drugi umarł z powodu marskości wątroby. Trzeci oficjalnie zmarł z powodu ataku serca.

"Wysadzono nas na Ukrainie i powiedziano, żebyśmy zajęli pozycje w okopach i tam siedzieli, nie otrzymaliśmy od dowódców żadnych zadań, pozostawiono nas bez jedzenia i wody. W końcu po trzech dniach oddaliśmy się niewolę" – stwierdzają jeńcy na jednym z nagrań. Wyglądają na mężczyzn w podeszłym wieku.

W artykule „Fabryka mięsa armatniego" Nowaji Gaziety. Jewropa czytamy o fałszowaniu dokumentów przez komendy uzupełnień. W książeczkach wojskowych mobilizowanych mają być przekreślane dotychczasowe specjalizacje. W ten sposób „kucharze" są zamieniani na „strzelców", a „mechanik lotniczy" na „snajpera". O patologiach mobilizacji informują rodziny branych w kamasze. Rezerwistom są rekwirowane telefony, więc mają ograniczone pole wynoszenia na zewnątrz informacji ze środka, ale Moskwie i tak nie udało się całkowicie wyciszyć tych spraw. Żona jednego z „mobilków" skarży się, że jej mężowi skreślono wojskową specjalizację inżynieryjną i przekwalifikowano na „artylerzystę". To pozwala w trybie pilnym wysyłać takich żołnierzy na front. Teoretycznie przekwalifikowanie żołnierza powinno się wiązać z odbytym specjalistycznym szkoleniem. Szkoleń nie ma, choć oficjalnie widnieją w papierach.

defence24.pl

Andriej (imię mężczyzny zostało zmienione przez redakcję ze względów bezpieczeństwa), lekarz z Mozyrza na Białorusi, uciekł w sierpniu ze swojego kraju. W zabawce swojej córki ukrył dysk z plikami, które pokazywały to, czego był świadkiem w swojej pracy - zdjęciami rentgenowskimi rannych rosyjskich żołnierzy. - Ukraina jest mi bardzo droga. Martwiłem się o moich bliskich przyjaciół i rodzinę, którzy tam mieszkają [...] A jednak bomby były wystrzeliwane na nich z terytorium, na którym mieszkałem - powiedział w rozmowie z CNN.

W nocy 24 lutego Rosja zaatakowała Ukrainę - także ze strony Białorusi. Ranni rosyjscy żołnierze zaczęli trafiać do szpitali swojego sąsiada. Informacje te potwierdziło jeszcze w marcu między innymi "Deutsche Welle". Do placówek trafiali mężczyźni "bez rąk, nóg, uszu, oczu". W placówkach miały być nieustannie przeprowadzane operacje, nawet 50 w ciągu jednej nocy. 

Jak podkreśla CNN, białoruscy lekarze "zostali wciągnięci w wojnę, na którą się nie pisali. Nieświadomie zostali zaciągnięci jako quasi-bojowi medycy i zobowiązani przysięgą Hipokratesa do zapewnienia ratującej życie opieki". Nierzadko byli zmuszeni do podpisania klauzul poufności.

"Ze swoich stołów operacyjnych białoruscy pracownicy medyczni uzyskali być może najwyraźniejsze poczucie skali ofiar poniesionych przez Rosję w pierwszych tygodniach wojny" - podkreśla stacja. 2 marca rosyjski MON informował o 498 zabitych rosyjskich żołnierzach oraz 1 600 rannych. Szacunki Stanów Zjednoczonych i NATO wskazywały jednak w tym czasie na od 3 tys. do nawet 10 tys. zabitych. 

Władze Mozyrza miały "dołożyć wszelkich starań", by ukryć informacje o liczbie rannych żołnierzy i rodzajach ich obrażeń. Jak czytamy, mimo to Andriejowi udało się w tajemnicy skserować zdjęcia rentgenowskie kilkudziesięciu żołnierzy leczonych w jego szpitalu. - To, co zabrałem ze sobą, ta część archiwum, mogło wpędzić mnie w kłopoty prawne za szpiegostwo - podkreślił lekarz.

Niektórym brakowało oczu, inni wymagali amputacji - po przybyciu ze zgorzelinowymi, roztrzaskanymi kończynami - kilku było sparaliżowanych, jeden stracił część mózgu, a inny żuchwę. Kilku z nich nosiło opaski uciskowe przez wiele dni, aby powstrzymać krwawienie, ich ciała były usiane kulami i odłamkami - przytacza CNN.

Mężczyzna przyznał, że "największą falę ofiar" przybywających do szpitala, ujrzał rankiem 28 lutego. Do placówki zaczęły napływać całe autobusy rannych mężczyzn. Podkreślił także, że większość rannych była młodymi, niedoświadczonymi żołnierzami i poborowymi z odległych części Rosji. Na początku marca do szpitala miejskiego w Mozyrzu miało trafiać od 40 do 50 rannych dziennie. Poza tą placówką rannych Rosjan przyjmowały jednak jeszcze co najmniej dwa inne szpitale w obwodzie homelskim.

gazeta.pl