środa, 31 sierpnia 2022


Ren Zhengfei, założyciel Huawei miał napisać ostre ostrzeżenie dotyczące przyszłości firmy, wywołując niepokój szczerością swojej oceny i tym, co to sygnalizuje dla mniejszych firm w obliczu kłopotów gospodarczych Chin i globalnego spowolnienia. W wyciekłej wewnętrznej notatce Ren Zhengfei powiedział pracownikom Huawei, że „chłód będzie odczuwalny przez wszystkich”, a firma musi skupić się na zysku, a nie na przepływie gotówki i ekspansji, jeśli ma przetrwać kolejne trzy lata, wskazując na dalsze redukcje zatrudnienia i dezinwestycje.

Zdaniem Ren Zhengfei, Huawei musi zmienić swoje myślenie i politykę biznesową, z pogoni za skalą na pogoń za zyskiem i przepływem gotówki. Dlatego firma nie będzie kupować lub wręcz zacznie wyzbywać się marginalnych firmy i ciąć dalsze miejsca pracy w centrali, aby zachować zasoby w celu wzmocnienia „zespołów frontowych” – Ren Zhengfei jako były wojskowy lubi tego typu militarystyczną frazeologię.

Przetrwanie firmy jest zagrożone w obliczu wpływu amerykańskich sankcji handlowych, napisał Ren Zhengfei. Dodał, że następne dwa lata będą kluczowe i że pracownicy powinni zmierzyć się z rzeczywistością podczas tworzenia prognoz dotyczących biznesu. „Koniec z opowieściami, musimy rozmawiać o realiach. (…) Musimy najpierw przetrwać, a przyszłość będziemy mieli, jeśli uda nam się przetrwać” – napisał Ren Zhengfei w notatce. „Następna dekada będzie bardzo bolesnym okresem historycznym, ponieważ globalna gospodarka nadal się kurczy” – ostrzegł Ren Zhengfei, wskazując na pandemię, a także wpływ wojny na Ukrainie i „ciągłą blokadę” ze strony USA na niektóre chińskie firmy.

Jak pisałem już wielokrotnie gospodarka ChRL znajduje się pod presją czynników, w tym ograniczeń pandemicznych (strategia „zero COVID), kryzysu w branży nieruchomości i załamania stosunków międzynarodowych. W tej chwili wydaje się niemożliwe, aby kraj osiągnął w tym roku swój cel wzrostu gospodarczego w wysokości 5,5%.

Wewnętrzne ostrzeżenie wskazuje, że Huawei jest w trybie zarządzania kryzysowego wśród spadających przychodów i zysków. Przychody firmy zmalały w pierwszej połowie 2022 r. o 5,9% (rok do roku) do 301,6 mld RMB (44,7 mld USD), z marżą zysku netto na poziomie 5%, w dół z 9,8% w tym samym okresie w zeszłego roku. Dane z innych źródeł także wskazują, że Huawei, notowany rutynowo jako największa chińska firma, pracuje nad opanowaniem dużych spadków przychodów i zysków. Przychody spadły o 14% w pierwszych trzech miesiącach 2022 r., a marża zysku netto zmniejszyła się do 4,3%, z 11,1% rok wcześniej, w ciągu trzech miesięcy do marca.

„W przeszłości wierzyliśmy w ideał globalizacji i aspirowaliśmy do służenia całej ludzkości, więc jaki jest nasz ideał teraz?” ma pytać Ren Zhengfei i sam sobie odpowiada: „Przetrwać i zarobić trochę pieniędzy tam, gdzie możemy. Z tego punktu widzenia musimy dostosować strukturę rynku i zbadać, co można zrobić, a z czego należy zrezygnować.”

Notatka Ren Zhengfei rozpowszechniła się w chińskich mediach społecznościowych błyskawicznie, udostępniona i omówiona przez ponad 100 milionów użytkowników, z niektórymi wyrażającymi obawy, co to oznacza dla zwykłych ludzi i małych firm, jeśli firma wielkości Huawei wysyłała takie ostrzeżenia. Niektórzy oczywiście uderzają w patriotyczne tony i obwiniają Stany Zjednoczone, które nie ma co ukrywać dołożyły się do problemów Huawei, ale większość raczej uważa, że kłopoty firmy odzwierciedlają większy kryzys chińskiej gospodarki. Wiele osób doszukuje się w słowach Ren Zhengfei wręcz paniki. Ponadto jest to teraz bardzo wrażliwy politycznie okres przed XX Zjazdem partii jesienią br. i wielu ludzi W ChRL uznało, że sytuacja musi być zła, skoro „tak wierny i sprawdzony towarzysz” jak Ren Zhengfei zdecydował się napisać taką notatkę w tym momencie – przecież zdawał sobie sprawę, że wycieknie ona do mediów.

Władze ogłosiły w tym tygodniu dalsze 146 mld USD w funduszach stymulacyjnych i 19 „nowych środków w celu rozwiązania szkód gospodarczych wyrządzonych przez pandemię” i kryzys w branży deweloperskiej. Jednak, bezrobocie wśród młodzieży osiągnęło w lipcu rekordowy poziom 19,3%, a ogólny wskaźnik bezrobocia w miastach2 pozostał na stosunkowo wysokim poziomie 5,4%. Wypłaty z tytułu ubezpieczenia od bezrobocia również osiągnęły rekordowy poziom w czerwcu. Moim zdaniem nic to nie da w dłuższej perspektywie, w najlepszym wypadku przywódcy KPCh kupią sobie parę miesięcy, góra rok spokoju. Jak pisałem wcześniej, nie są gotowi do reform strukturalnych, więc działają w trybie kryzysowym gasząc poszczególne pożary, ale nie adresują przyczyn, dla których co chwila mają coraz większy kryzys. W sumie notatka Ren Zhengfei w dużym stopniu powiela to myślenie: „Zbyt optymistyczne oczekiwania co do przyszłości powinny zostać skorygowane, a w 2023 r. lub nawet do 2025 r. musimy przyjąć tryb przetrwania. (…). Przetrwanie jest najważniejszym programem”. Xi Jinping dodałby tylko, że przetrwanie jego władzy jest najważniejsze.

zawielkimmurem.net

Zaostrzenie relacji między Iranem a arabskimi monarchiami Rady Współpracy Zatoki (GCC) nastąpiło w konsekwencji wybuchu Arabskiej Wiosny. O ile sunnickie państwa, takie jak Arabia Saudyjska, Katar czy Zjednoczone Emiraty Arabskie, wsparły rewolucję w sprzymierzonej z Iranem Syrii, to Iran wspierał protesty szyitów w Bahrajnie i Arabii Saudyjskiej, a także rebelię Hutich w Jemenie. Do kryzysu w relacjach między Iranem a Bahrajnem i Arabią Saudyjską doszło już w 2011 r., po tym jak wojska saudyjskie wkroczyły do Bahrajnu (niegdyś należącego do Iranu) w celu stłumienia szyickich rozruchów. Wprawdzie w 2012 r. doszło do względnej deeskalacji, jednakże wybuch wojny domowej w Jemenie jesienią 2014 r. i dojście do władzy Mohammada bin Salmana w Arabii Saudyjskiej (jako najpierw ministra obrony, a następnie następcy tronu) i jego decyzja o interwencji militarnej przeciwko wspieranym przez Iran Husim całkowicie zmieniły sytuację. Iran znalazł się w stanie wojny proxy z międzynarodową koalicją arabską pod przywództwem Arabii Saudyjskiej oraz Zjednoczonych Emiratów Arabskich i kryzys w relacjach dyplomatycznych był kwestią czasu.

Bezpośrednim powodem zerwania stosunków dyplomatycznych między Iranem a Arabią Saudyjską była krwawa rozprawa z liderami protestów szyickich w Arabii Saudyjskiej, w szczególności powieszenie w styczniu 2016 r. ajatollaha Nimra al-Nimra. W odpowiedzi, w trakcie antysaudyjskiej demonstracji w Teheranie tłum wtargnął do ambasady tego kraju i ją podpalił. Arabia Saudyjska i Bahrajn zerwały wówczas relacje dyplomatyczne z Iranem. W ramach solidarności z Arabią Saudyjską swoich ambasadorów odwołały też Zjednoczone Emiraty Arabskie i Kuwejt, zamrażając de facto stosunki z Iranem. Kryzys ten przyczynił się również do zbliżenia arabsko-izraelskiego, zwłaszcza w związku z tym, ze zarówno Izrael jak i monarchie GCC obawiały się irańskiego programu nuklearnego i nie były zbytnio zadowolone z porozumienia dot. programu nuklearnego Iranu (JCPOA). Dla sunnickich monarchii izolacja Iranu, w tym obłożenie go sankcjami, było korzystne, gdyż eliminowało konkurenta na rynku węglowodorów. Jednakże eskalacja konfliktu z Iranem miała też bardzo poważny koszt dla bezpieczeństwa państw GCC, a także dla bezpieczeństwa globalnego, zwłaszcza w odniesieniu do żeglugi w cieśninach Bab al-Mandab i Ormuz.

Po tym jak w maju 2018 r. Donald Trump postanowił o wycofaniu się USA z JCPOA jemeńscy Husi zaczęli dokonywać ataków na saudyjskie i emirackie tankowce przepływające przez cieśninę Bab al-Mandab, saudyjskie i emirackie lotniska, a także saudyjskie instalacje naftowe. Z kolei Iran zaczął zatrzymywać tankowce w cieśninie Ormuz. Do pierwszego poważnego incydentu w cieśninie Bab al-Mandab doszło w lipcu 2018 r., gdy w wyniku ataku ze strony Husich saudyjski tankowiec Arsan, płynący do Egiptu, musiał zostać odholowany do saudyjskiego portu Dżizan, co zmusiło Arabię Saudyjską do czasowego wstrzymania transportu jej ropy przez tą cieśninę. Z kolei w listopadzie 2020 r. doszło do poważnego ataku przy użyciu dronów na rafinerią Saudi Aramco w Dżeddzie, który spowodował jej krótkotrwałe unieruchomienie. Do kolejnego ataku na tą rafinerię doszło też w marcu 2022 r. Kilkakrotnie dochodziło też do mniej lub bardziej groźnych ataków na lotniska saudyjskie i emirackie, w tym w Dubaju i Abu Dhabi, a Husi sugerowali, że są w stanie obrócić drapacze chmur w Dubaju w ruinę. Od 2018 r. Iran zaczął również zatrzymywać tankowce w cieśninie Ormuz (pod pretekstem walki z przemytem). Na przykład w połowie lipca 2019 r. irański Sepah zatrzymał tankowiec MT Riah, płynący pod panamską banderą, ale należący do Emiratów, choć potem ZEA wyparły się tego statku, niemniej już wówczas doszło do zmiany polityki ZEA.

Brak postępów w wojnie w Jemenie i coraz większe różnice interesów między Arabia Saudyjska, wspierającą marionetkowy rząd oparty na Bractwie Muzułmańskim, a Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, wspierającymi południowojemeńskich separatystów i zainteresowanymi głównie kontrolą nad wyspą Sokotra, spowodowały coraz mniejsze zainteresowanie Emiratów konfrontacją z Husimi z możliwymi konsekwencjami tej konfrontacji dla własnego bezpieczeństwa. Nie bez znaczenia było również to, że mimo zamrożenia relacji ZEA z Iranem, współpraca biznesowa między Iranem a Dubajem dalej była bardzo intensywna. Np. w 2017 r. wartość eksportu i reeksportu z ZEA do Iranu wyniosła 17 mld dolarów. Dlatego wkrótce po zajęciu wspomnianego tankowca MT Riah ZEA postanowiły wycofać swoje wojska z Jemenu, a w sierpniu 2019 r. do Iranu udała się delegacja ZEA aby podpisać umowę o współpracy w zakresie bezpieczeństwa i kontroli granic.

Oficjalnie ZEA bagatelizowały jednak tę wizytę, twierdząc, że chodziło jedynie o porozumienie w kwestiach połowu ryb. Niemniej warto pamiętać o tym jak wielkie znaczenie dla międzynarodowego handlu mają dwie wspomniane cieśniny. Cieśnina Ormuz, która jest podzielona na wody terytorialne Iranu i Omanu, odpowiedzialna jest za 90 % transportu ropy z Zatoki Perskiej i 20 % światowego zapotrzebowania. Cieśnina Bab al-Mandab jest natomiast jedyną bramą łączącą Ocean Indyjski z Morzem Czerwonym i dalej, przez Kanał Sueski, z Europą. Szczegółowo znaczenie obu cieśnin dla międzynarodowego handlu opisuje Aleksander Olech na energetyka24.com https://energetyka24.com/gaz/analizy-i-komentarze/najwazniejsze-ciesniny-swiata-energia-dla-europy-plynie-wlasnie-przez-nie-komentarz .

Odstąpienie przez USA od JCPOA i przyjęta w konsekwencji tego kroku polityka maksymalnej presji ze strony USA wobec Iranu doprowadziła do intensyfikacji konfrontacji między USA a Iranem w regionie. Powodowało to również coraz większe problemy bezpieczeństwa dla sunnickich państw arabskich regionu, zwłaszcza że polityka maksymalnej presji nie osiągnęła zamierzonych celów, a irański program nuklearny jeszcze szybciej się rozwijał. Rozwiązaniem miało być zacieśnienie współpracy arabsko-izraelskiej i stworzenie wspólnego frontu przeciwko Iranowi i jego sojusznikom. W tym właśnie celu w lutym 2019 odbyła się w Warszawie tzw. „konferencja bliskowschodnia", która miała jednoznacznie antyirański charakter. Zakończyła się ona jednak fiaskiem. Dopiero w sierpniu 2020 r. doszło do podpisania tzw. Porozumień Abrahamowych tj. normalizacji relacji między Izraelem i ZEA oraz Bahrajnem, a wkrótce potem również Marokiem i Sudanem. Spotkało się to ze zdecydowanie negatywną reakcję ze strony Iranu, który od dawna próbuje kreować się na głównego adwokata sprawy palestyńskiej i wroga Izraela. Mogłoby się wydawać, że krytyka tej normalizacji doprowadzi do kolejnej eskalacji, jednakże obie strony wykazywały już od dawna zmęczenie jej kosztami (zwłaszcza w odniesieniu do bezpieczeństwa). Warto przy tym podkreślić, że choć Arabia Saudyjska od dawna utrzymuje bliskie kontakty z Izraelem, zwłaszcza w obszarze bezpieczeństwa, to nie zdecydowała się jednak na formalną normalizację. Z drugiej strony już w grudniu 2018 r. ZEA dokonały normalizacji relacji z głównym sojusznikiem Iranu w regionie tj. z Syrią, a w marcu br. doszło do wizyty Assada w Emiratach.

Kolejna próba stworzenia arabsko-izraelskiej koalicji antyirańskiej miała miejsce w końcu czerwca, tuż przed wizytą amerykańskiego prezydenta Joe Bidena na Bliskim Wschodzie. Doszło wówczas do spotkania delegacji wojskowych Izraela, Egiptu, Arabii Saudyjskiej, ZEA, Kataru, Jordanii i Bahrajnu w Szarm el-Szejk w Egipcie. Zakończyło się ono jednak fiaskiem, gdyż ZEA oświadczyły, że nie są zainteresowane udziałem w jakimkolwiek sojuszu antyirańskim. Negocjacje z Iranem w sprawie normalizacji relacji były już wówczas bardzo mocno zaawansowane, a w listopadzie 2021 r. doszło do wizyty w ZEA irańskiego wiceministra spraw zagranicznych Alego Bagheriego Kaniego, a w maju br. szefa MSZ Hosseina Amirabdollahiana. ZEA wstrzymywały się jeszcze z ostateczną decyzją o normalizacji w związku z niepewnością co do rezultatu amerykańsko-irańskich negocjacji w sprawie reaktywacji JCPOA ale ostatecznie zdecydowały się na ten krok, mimo że sprawa JCPOA nie została wciąż rozstrzygnięta. Warto przy tym zaznaczyć, że normalizacja nie rozwiązuje wielu kwestii spornych, takich jak np. pretensje terytorialne ZEA do wysp Abu Musa oraz Wielki i Mały Tunb.

Krok ten natomiast wpłynie pozytywnie na bezpieczeństwo żeglugi w obu cieśninach, a także uchroni terytorium ZEA przed ewentualnymi atakami ze strony Husich. Warto przy tym wspomnieć, że od kilku miesięcy obowiązuje zawieszenie broni w wojnie w Jemenie i jest ono w zasadzie przestrzegane. Jednakże ostateczne zakończenie tego konfliktu, a co za tym idzie, również gwarancja pełnego bezpieczeństwa w Bab al-Mandab, zależy od porozumienia saudyjsko-irańskiego. Rozmowy między Arabią Saudyjską a Iranem rozpoczęły się już 2021 r. i pośredniczy w nich Irak. Jak dotąd odbyło się pięć rund negocjacji (ostatnia miała miejsce w kwietniu) ale postęp jest niewielki, a głównym problemem jest Jemen. Niemniej ciosem dla Arabii Saudyjskiej były m.in. tegoroczne wybory parlamentarne w Libanie, gdyż mimo obietnic wsparcia finansowego ze strony arabskich państw sunnickich (co miało wzmocnić siły antyirańskie), sojusznicy Iranu z Hezbollahem na czele, choć ponieśli straty, ale utrzymali kontrolę nad parlamentem. Warto też zwrócić uwagę, że normalizacja relacji ZEA – Iran może mieć potencjalnie pozytywny wpływ na sytuację wewnętrzną w Iraku, zważywszy na to, że premier Mustafa al-Kadhimi ma bliskie związki z ZEA. Iran zresztą, ze względu na rolę Kadhimiego w organizowaniu rozmów irańsko-saudyjskich, chciał by Kadhimi pozostał premierem w ramach kompromisu, ale siły proirańskie w Iraku, zwłaszcza b. premier Nuri al-Maliki, miały zdecydowanie mniej pragmatyczne podejście. Paradoksalnie właśnie to blokuje szóstą turę rozmów saudyjsko-irańskich (są one odkładane ze względu na niestabilną sytuację w Iraku, który ze względu na swoja politykę balansowania, jest jedynym możliwym miejscem na takie rozmowy).

defence24.pl

wtorek, 30 sierpnia 2022


Przy zużyciu na poziomie koło 20 mld m sześc. gazu rocznie Polska należy do średniej wielkości konsumentów tego paliwa z Europie. Wspomniane zresztą 20 mld m sześc. to rekordowy w historii wynik, uzyskany przez nas dopiero w 2021 roku.

- W tym roku zużycie gazu spadnie do około 18 mld m sześc. - anonsował niedawno prezes Gaz-Systemu Tomasz Stępień.

Jak tłumaczył, przewidywany spadek zużycia będzie skutkiem wzrostu cen gazu.

Do końca kwietnia struktura dostaw gazu do Polski była trójkierunkowa. Około 40-45 proc. surowca pochodziło z Rosji, porównywalna ilość z kierunków zachodnich (w tym LNG), a reszta z krajowego wydobycia.

Jednak pod koniec kwietnia Gazprom zerwał kontrakt na dostawy gazu do Polski. Rosjanie chcieli zmienić jednostronnie warunki umowy. Ponieważ Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo nie zgodziło się na to, dostawy surowca zostały wstrzymane.

Czy nasze bezpieczeństwo gazowe w wyniku działań Rosji zmalało? Nie - intensyfikacja zakupów LNG, pobór gazu z Niemiec (także rosyjskiego – docierającego tam Nord Streamem) spowodowały, że problemów z brakiem surowca ze Wschodu nie odczuliśmy.

Jednak sytuacja nie jest tak prosta, a obecny stan może być niestety przejściowym. W podobnej sytuacji jak nasz kraj znalazły się z tych samych i nieco innych powodów: Holandia, Bułgaria, Dania, Łotwa, Finlandia oraz niektórzy odbiorcy z kilku innych krajów zachodniej Europy.

Według Gazpromu łącznie koncern okroił dostawy gazu do Europy z powodu „różnic” w kwestiach realizacji umów o około 30,5 mld m sześc.

Nie trzeba chyba dodawać, jaka była reakcja tych krajów. Skierowały one swoją uwagę na pozyskanie gazu z innych źródeł, a w części postanowiły z tego surowca zrezygnować, zastępując go innymi paliwami. Przykładowo, Łotwa zmniejszyła w pierwszych siedmiu miesiącach tego roku konsumpcję gazu aż o 30 proc.

Oczywiście nie zawsze zmniejszenie popytu jest możliwe. Efektem tego było poszukiwanie gazu w innych źródłach i globalny wzrost cen surowca. Obecnie metr sześcienny gazu kosztuje nawet 6-7 razy więcej niż rok temu (nawet ponad 3 tys. dol. za tys. m sześc.).

Jak zauważają analitycy S&P Global, gazu w Europie obecnie nie brakuje, problemem jest jednak cena.

Jakie to będzie miało następstwa? Bardzo drogi gaz powoduje, że część konsumentów rezygnuje z niego lub ogranicza jego konsumpcję. Analitycy zastanawiają się, gdzie znajdzie się nowy swoisty punkt równowagi, w którym spotkają się popyt z podażą i akceptowalną przez klientów ceną surowca. Na razie tego nie widać, a ponad 3 tys. dolarów za tys. m sześc. gazu jest dla wielu odbiorców ceną zaporową.

- Problemem może okazać się nie niedostępność, a cena gazu dla odbiorców przemysłowych. Obecnie obserwujemy szereg spółek z Europy Zachodniej, które ze względu na dużą energochłonność branży, w której działają, ograniczają moce produkcyjne lub je trwale zamykają - mówi nam Jakub Szkopek, analityk Erste.

- Przykładów takich zamknięć jest wiele. Rumunia w ostatnim czasie zamknęła produkcję aluminy, Norsk Hydro zamyka elektrolizę aluminium na Słowacji. Dodatkowo Nyrstar zamyka jedną z największych hut cynku w Holandii ze względu na wysokie ceny gazu. Warto zwrócić uwagę, że przy bieżących cenach energii elektrycznej, CO2 i węgla produkcja cynku czy aluminium dla spółek nieposiadających własnych źródeł energetycznych lub hedgingu jest nieopłacalna. Podobnie w ostatnich dniach jest z produkcją stali w technologii elektrycznej, sody w procesie Solvaya czy produkcji nawozów - dodaje Szkopek.

Zresztą i na polskim podwórku mamy przykłady wyłączeń produkcji (czy przynajmniej redukcji) z powodu wysokich cen gazu. Problemy mają nasze spółki azotowe. Głośno o zwolnieniach wśród załogi z powodu wysokich cen gazu stało się też przy okazji zapowiedzi producenta ceramiki Cerrad.

Paradoksalnie, mniejszy popyt ze strony biznesu może skutkować spadkiem cen gazu, zwłaszcza że to właśnie przemysł odpowiada za większość zużycia gazu. Według danych Międzynarodowej Agencji Energetycznej za 2019 rok przemysł i produkcja energii z gazu odpowiadały za około 51 proc. konsumpcji surowca. Potrzeby komunalne to nieco ponad 35 proc.

- Wyłączenia produkcyjne przekładają się na niższy popyt na surowce energetyczne i jeśli niekorzystna sytuacja hydrologiczna w Europie się unormuje, to możemy liczyć na uspokojenie cen surowców energetycznych w niedalekiej przyszłości - przekonuje Szkopek.

Obecna sytuacja będzie miała jednak długofalowe skutki i każe się zastanowić nad przyszłością wielu branż. Przykładem niech będzie branża azotowa. W jej przypadku gaz ziemny jest podstawowym surowcem. Bez niego nie da się produkować nawozów azotowych i wielu innych związków.

Wypowiedzi przedstawicieli branży nawozowej sugerują, że 70 proc. mocy wytwórczych nawozów w Europie zdecydowała się na znaczące ograniczenie produkcji. O ograniczeniach w produkcji, czy wręcz wstrzymaniu, informowały Grupa Azoty, Yara, Borealis, CF Industrie.

Spadek produkcji, jaki obserwujemy w Europie w kolejnych tygodniach, przełoży się na wyraźny wzrost cen nawozów. O ile obecnie sezon nawozowy na półkuli północnej jest martwy, to na jesieni zaczynają się prace polowe pod zasiew zbóż ozimych. Wówczas mogą występować braki surowca na rynku i będziemy obserwowali adekwatny wzrost cen. Jeżeli marże na produkcji się poprawią, będzie możliwe wznowienie produkcji przez spółki.

Na razie jednak dane analityczne nie pozostawiają złudzeń. Produkcja nawozów przy obecnych cenach gazu jest nieopłacalna. Świetnie ilustrują to marże na nawozy (w dolarach na tonie) - dane za Bloombergiem i Erste Group Research. O ile w maju w najgorszym przypadku (za mocznik) utrzymywały się one na zerze, to dwa miesiące później marża na tym samym związku przekroczyła -1500 dol. Co więcej, ujemne marże notowano wówczas na wszystkich typach nawozów, na wszystkich głównych europejskich rynkach.

W praktyce więc do każdej wyprodukowanej tony nawozu spółki dokładały nawet 1500 dolarów. Oczywiście w mniejszym stopniu dotyczyło to firm, które zabezpieczyły się na ryzyko wystąpienia tak gwałtownego wzrostu cen czy też są zintegrowane pionowo z producentami gazu.

Jak jednak pokazuje przykład norweskiego koncernu Yara (teoretycznie mającego dostęp do taniego gazu), nawet i to nie wystarcza.

Zdaniem specjalistów obecnie obserwowane wysokie ceny gazu prawdopodobnie zdynamizują dążenie europejskich producentów do transformacji w kierunku bezemisyjnej produkcji amoniaku z wykorzystaniem wodoru.

wnp.pl

29 sierpnia rząd Rosji poinformował o naradzie na temat sytuacji w regionach związanej z eksportem węgla. Spotkaniu przewodniczył wicepremier Andriej Biełousow, uczestniczyli w nim przedstawiciele ministerstw energetyki, rozwoju gospodarczego oraz transportu, Kolei Rosyjskich, Federalnej Służby Antymonopolowej oraz regionów, w których wydobywa się węgiel. W trakcie narady wiceminister energetyki Siergiej Moczalnikow zwrócił uwagę na problemy z wywozem surowca w kierunku wschodnim (na rynki azjatyckie), a także trudności związane z kosztami usług przeładunkowych w portach południowej Rosji (nad Morzem Czarnym). Wicepremier Biełousow polecił resortowi energetyki przygotowanie propozycji rozwiązań, obejmujących zwiększenie wykorzystania portów basenu azowsko-czarnomorskiego oraz uregulowanie kwestii taryf na wszystkich etapach łańcucha logistycznego.

Wiceminister energetyki Moczalnikow w wywiadzie dla rosyjskiej telewizji RBK 26 sierpnia stwierdził, że wprowadzony przez UE w ramach sankcji (które weszły w życie 10 sierpnia) zakaz świadczenia przez europejskie firmy usług ubezpieczeniowych i finansowych związanych z eksportem rosyjskiego węgla ma poważny negatywny wpływ na jego dostawy i cenę na rynkach zagranicznych. Zdaniem Moczalnikowa potrzebny jest czas, aby rosyjskie firmy stworzyły nowe łańcuchy dostaw.

26 sierpnia Ministerstwo Spraw Zagranicznych FR oskarżyło państwa zachodnie (przede wszystkim UE i Wielką Brytanię) o blokowanie eksportu rosyjskich surowców i nawozów sztucznych. Według MSZ w terminalach przeładunkowych znajduje się obecnie 7–8 mln ton nawozów i surowców, których wywóz uniemożliwiają problemy z transferem płatności lub ubezpieczeniem frachtu. W komunikacie przypomniano, że Rosja jest ważnym eksporterem nawozów sztucznych (27 mln ton rocznie, tj. 25% globalnej wartości eksportu). Strona rosyjska twierdzi, że rzekome blokowanie eksportu stanowi naruszenie porozumień stambulskich z 22 czerwca o wywozie ukraińskiego zboża.

Komentarz

•  Wypowiedzi wiceministra Moczalnikowa ujawniają, że wprowadzenie przez Unię Europejską 10 sierpnia br. sankcji (przyjętych 5 kwietnia br.) obejmujących z jednej strony embargo na import rosyjskiego węgla, a z drugiej – zakaz świadczenia przez europejskie podmioty usług ubezpieczeniowych i finansowych związanych z jego eksportem (nie tylko do UE, ale do wszystkich państw) stanowi problem dla rosyjskiego sektora węglowego i spowoduje straty. Wynika to z faktu, że dotychczas (w 2021 r.) państwa Unii Europejskiej były odbiorcą 48,7 mln ton rosyjskiego węgla (z 223 mln ton całego eksportu surowca, tj. 21,8%) o wartości ok. 4 mld euro. Trudności zwiększa stopniowe przyłączanie się do embarga na import również innych krajów uznawanych przez Rosję za „nieprzyjazne”: Japonii (21,8 mln ton w 2021 r.) i Korei Płd. (21,4 mln ton), a także Tajwanu (11,8 mln ton). W konsekwencji Rosja straci nawet ponad połowę dotychczasowych rynków zbytu węgla.

•  Powyższa sytuacja nie zdołała jeszcze w znacznym stopniu odbić się na stanie rosyjskiego sektora węglowego, co ma kilka przyczyn. Po pierwsze przed wejściem w życie unijnego embarga część głównych europejskich odbiorców rosyjskiego węgla zwiększyła jego import w celu powiększenia zapasów. Tylko w czerwcu Niemcy importowały 1,3 mln ton tego surowca. W konsekwencji w pierwszej połowie 2022 r. rosyjskie wydobycie węgla spadło zaledwie o 0,8%, a jego eksport do UE – o 11,6% wobec analogicznego okresu ubiegłego roku (tj. do 18,9 mln ton). Po drugie ceny tego typu dodatkowych dostaw były znacząco (trzy–czterokrotnie) wyższe od zeszłorocznych i np. w przypadku Niemiec wynosiły do 385 dolarów za tonę, a Francji – ok. 400 dolarów za tonę. Po trzecie Rosja wyraźnie zwiększyła eksport węgla do państw azjatyckich: do Chin do 6,7 mln ton w lipcu br., tj. o 40% więcej niż miesiąc wcześniej (za cały 2021 r. rosyjski eksport do Chin wyniósł 53,7 mln ton) i Indii – do ok. 2 mln ton, tj. o 20% (w całym 2021 r. – 6,5 mln ton).

•  Nadzieje Moskwy na przekierowanie większości strumieni eksportu węgla na rynki azjatyckie napotykają jednak szereg trudności. Po pierwsze obserwowane już spowolnienie chińskiej (i światowej) gospodarki będzie zmniejszać popyt na ten surowiec. Po drugie konkurencja dostaw z największych państw eksporterów (Australii i Indonezji), większa odległość transportu oraz problemy dotyczące ubezpieczenia frachtu i jego kosztów spowodują z jednej strony konieczność dalszych obniżek cen sprzedawanego przez Rosję węgla (już obecnie oferuje ona głównym odbiorcom azjatyckim surowiec poniżej stawek rynkowych – nawet za ok. 150 dolarów za tonę), z drugiej zaś – będą znacząco zwiększać koszty dostaw (jak szacują rosyjscy eksperci: od 3 do 5 razy).

•  Rosyjskie deklaracje o wykorzystaniu wszelkich możliwych korytarzy transportu węgla do Azji, w tym przez porty Morza Czarnego, Morza Azowskiego i Morza Bałtyckiego, korytarz gruzińsko-turecki i irański, mogą okazać się mało realne. Wynika to m.in. z chronicznych trudności z niedorozwojem rosyjskiej infrastruktury kolejowej, w tym na kierunkach wschodnim i południowym, wysokich kosztów usług przeładunkowych w portach i relatywnie niższej opłacalności transportu węgla w porównaniu z niektórymi innymi towarami, zniechęcających przewoźników do realizacji dostaw.

•  W związku z przedstawionymi wyżej problemami nawet rosyjskie Ministerstwo Energetyki przyznało w czerwcu br., że już w 2022 r. wydobycie węgla w Rosji może spaść do 365 mln ton, tj. o 17%, a eksport – do 156 mln ton (o 30%). Wedle szacunków ekspertów spadek dochodów rosyjskich firm sektora węglowego może w br. wynieść ok. 1,5 mld dolarów. Będzie to miało negatywne konsekwencje dla sytuacji w tamtejszych regionach wydobycia węgla: Jakucji, Chakasji, Tuwie, Kraju Zabajkalskim, obwodach amurskim i zwłaszcza kemerowskim, gdzie znajduje się Zagłębie Kuźnieckie (Kuzbas) dostarczające ok. 60% wydobywanego rosyjskiego węgla kamiennego (w tym 80% węgla koksującego i 100% wysokoenergetycznego).

osw.waw.pl

poniedziałek, 29 sierpnia 2022


Walki w obwodzie donieckim nie przyniosły istotnych zmian. Siły rosyjskie zbliżyły się do Bachmutu od południowego wschodu, atakując pozycje obrońców w sąsiadującej z miastem miejscowości Weseła Dołyna. Ukraińcy wciąż bronią się w miejscowościach na północny wschód od Bachmutu (Sołedar, Bachmutśke), na jego wschodnich obrzeżach oraz na wschód od drogi Bachmut–Gorłówka (Kodema). Obrońcy utrzymują też pozycje na północny zachód od Doniecka, natarcie agresora przesunęło się jednak na północ od miasta, wzdłuż drogi do Kramatorska (Ołeksandropil). Trwają walki o miejscowości położone wzdłuż trasy biegnącej na południe od Doniecka do granicy z obwodami dniepropetrowskim i zaporoskim. Niepowodzeniem miały się zakończyć ataki rosyjskie na kierunku Słowiańska od strony Łymanu oraz granicy obwodów charkowskiego i donieckiego, a także na północny wschód od Siewierska. Najeźdźcy mieli również podejmować próby natarcia na pozycje ukraińskie na północ od Charkowa oraz na pograniczu obwodów chersońskiego i dniepropetrowskiego. Z rosyjskiego obwodu niżnonowogrodzkiego do graniczącego z Donbasem obwodu rostowskiego miały zostać przemieszczone pierwsze pododdziały nowo formowanego związku operacyjnego Zachodniego Okręgu Wojskowego – 3. Korpusu Armijnego.

Rosjanie kontynuują ostrzał i bombardowania pozycji oraz zaplecza sił ukraińskich wzdłuż całej linii styczności oraz przygranicznych rejonów obwodów czernihowskiego i sumskiego. Ze szczególnym natężeniem atakowano Charków i Mikołajów wraz z ich najbliższymi okolicami, Zaporoże (m.in. zakłady Motor Sicz) i miejscowości na południowy wschód od tego miasta oraz południowe rejony obwodu dniepropetrowskiego. Ponadto celami uderzeń rakietowych były rejony buczański i wyszogrodzki w obwodzie kijowskim, obrzeża miast Dniepr, Słowiańsk, Kramatorsk oraz niesprecyzowany obiekt wojskowy w rejonie sarneńskim obwodu rówieńskiego.

Ukraińska artyleria oraz śmigłowce atakowały głównie pozycje rosyjskie w obwodzie chersońskim, a także ich zaplecze logistyczno-sztabowe w Chersoniu i jego okolicach, w Melitopolu (rosyjskie bazy w tym mieście mają być najczęstszym celem rakiet z wyrzutni HIMARS) i Nowej Kachowce. Obrońcy mieli po raz kolejny uderzyć w mosty Antonowski, wzdłuż którego trwa budowa przeprawy pontonowej, oraz Kachowski. Dwukrotnie ukraińskie rakiety miały zaatakować cele w obwodzie ługańskim (Kadyjewka, Swatowe). 28 sierpnia kolejną próbę ukraińskiej dywersji odnotowano w rejonie Sewastopola.

Amerykański departament obrony zawarł z koncernem Raytheon Missiles & Defence kontrakt na zakup rakietowych zestawów przeciwlotniczych krótkiego i średniego zasięgu NASAMS dla armii ukraińskiej z terminem realizacji do sierpnia 2024 r. Kontrakt o wartości 182 mln dolarów stanowi część ogłoszonego w sierpniu amerykańskiego pakietu wsparcia wojskowego o łącznej wartości blisko 3 mld dolarów. Hiszpania poinformowała o wysłaniu na Ukrainę kolejnej partii wyposażenia i materiałów wojennych. W jej skład weszło 20 pojazdów opancerzonych, 75 palet z amunicją artyleryjską i baterią przeciwlotniczą oraz 1 tys. ton paliwa o łącznej wartości 2,5 mln euro. Ponadto armia ukraińska ma otrzymać z Hiszpanii 30 tys. mundurów. Litwa zakupi dla Ukrainy 37 sztuk amunicji krążącej Warmate, produkcji WB Group.

26 sierpnia prezes tureckiej firmy Bayrak Haluk Bayraktar oświadczył, że jego przedsiębiorstwo nie sprzeda Rosji bezpilotowców, niezależnie od wysokości oferowanej kwoty. Podkreślił, że decyzja o wyborze odbiorcy dronów jest ustalana przez kierownictwo firmy w porozumieniu z władzami państwowymi. Dodał, że Ukraina jest obiektem agresywnego i nieuzasadnionego ataku, a to wyklucza możliwość współpracy z Rosją.

Minister obrony Ołeksij Reznikow zaproponował wprowadzenie nowych rozwiązań mających zwiększyć ukraiński potencjał mobilizacyjny, nazywając je „inteligentną militaryzacją” społeczeństwa. Wszyscy urzędnicy państwowi i samorządowi będą musieli przejść obowiązkowe szkolenie wojskowe przed objęciem stanowiska. Z kolei w przypadku wszystkich osób, które mogą zostać zmobilizowane, trzeba przeprowadzić analizę mającą wskazać preferowane przez wojsko specjalności zawodowe.

SBU kontynuuje operację kontrwywiadowczą w celu wykrycia osób, które podjęły pracę agenturalną na rzecz Rosji. 26 sierpnia zatrzymano szefa Instytutu Szkolenia Kadr Prawniczych SBU na Uniwersytecie im. Jarosława Mądrego. Według śledczych, na przełomie lutego i marca podejrzany miał namówić swoich podwładnych, aby nie stawiali oporu siłom zbrojnym agresora i przeszli na stronę najeźdźców.

Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) zaapelowała do chasydów o powstrzymanie się do odwiedzania Ukrainy z okazji święta Rosz Haszana przypadającego w tym roku na 26-27 września. Strona ukraińska wzmocni ochronę antyterrorystyczną miejsc kultu i szlaków przemieszczania się wiernych, jednak obawia się, że masowe uroczystości mogą być wykorzystane przez Rosję do prowokacji mającej na celu destabilizację stosunków między-etnicznych i podważenie wizerunku Ukrainy.

Władze okupacyjne informują o kolejnych przykładach aktywności ukraińskich grup dywersyjnych. 25 sierpnia pod Melitopolem został wysadzony w powietrze budynek, w którym miał się mieścić punkt głosowania w czasie planowanych pseudo-referendów. Dzień później w Berdiańsku w wyniku eksplozji ładunku wybuchowego odniósł rany zastępca szefa kolaboranckiej policji drogowej, a następnego dnia zginął szef kolaboranckiej policji obwodu zaporoskiego – emerytowany funkcjonariusz ukraińskiej służby granicznej, który po wejściu Rosjan zgłosił się do współpracy. Z kolei 28 sierpnia w okolicach Chersonia zginął Ołeksij Kowalow, były deputowany frakcji Sługa Narodu, który przeszedł na stronę Rosjan.

Według Kijowa okupanci zmierzają do przeprowadzenia pseudoreferendum w ciągu pięciu dni od jego ogłoszenia. Głosy będą zbierane przez lotne grupy w miejscu zamieszkania. W okupowanej części obwodu zaporoskiego kolaboranci poinformowali o utworzeniu „referendalnej” komisji wyborczej nie podając daty jego przeprowadzenia. Tymczasem według informacji ukraińskiego wywiadu wojskowego (HUR) w Mariupolu jedynie 5-7% mieszkańców jest gotowych do wzięcia udziału w głosowaniu. Pod pozorem ustalenia odbiorców gazu i prądu trwa tam spis mieszkańców, lecz władze okupacyjne nadal nie zebrały informacji o liczbie przebywających w mieście ludzi. Wywiad zwraca uwagę, że władze okupacyjne nie podnoszą kwestii przeprowadzenia referendum i koncentrują się na kampaniach propagandowych promujących dostarczanie ludności pomocy humanitarnej. Kijów wskazuje także na fiasko szybkiej „paszportyzacji” terenów okupowanych - w Berdiańsku (przed wojną liczył ponad 100 tys. mieszkańców) od lipca jedynie 800 osób odebrało rosyjskie paszporty.

O trudnej sytuacji militarnej sił rosyjskich świadczy wypowiedź zastępcy szefa administracji okupacyjnej w Chersoniu Kiryła Stremousowa, który stwierdził, że tylko przesunięcie frontu w stronę Mikołajowa zagwarantuje bezpieczeństwo zajętych terytoriów obwodu chersońskiego. Jednocześnie zastępca szefa Administracji Prezydenta FR Siergiej Kirijenko oświadczył, że prezydent Rosji polecił, aby 1 września wszystkie placówki edukacyjne na terenach okupowanych zostały objęte ochroną wojsk rosyjskich.

Według wywiadu wojskowego Ukrainy (HUR) na okupowanym Krymie utrzymują się nastroje paniki wywołane powtarzającymi się aktami dywersji. Chcąc opanować sytuację, wiceminister obrony Rosji Dmitrij Bułhakow nakazał cenzurować informacje o incydentach związanych z niszczeniem infrastruktury wojskowej i przedstawiać je jako wynik zaniedbań urzędników. Według HUR tysiące Rosjan próbuje pilnie opuścić terytorium okupowanego Krymu, obawiając się kolejnych akcji ukraińskich.

29 sierpnia szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej (MAEA) Rafael Grossi poinformował, że misja Agencji jest w drodze do Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej w Enerhodarze. Misja złożona jest z przedstawicieli 13 państw, wśród których są m.in. Polska, Litwa, Rosja, Serbia, Chiny, Albania, Francja, Włochy, Jordania, Meksyk i Macedonia Północna. Elektrownia od 4 marca pozostaje zajęta przez wojska rosyjskie, a w ostatnich tygodniach jest stale ostrzeliwana przez Rosjan, co zrodziło obawy przed ryzykiem poważnej awarii. 25 sierpnia elektrownia po raz pierwszy w historii przestała całkowicie, choć okresowo, produkować energię elektryczną i była odłączona od sieci. W przeddzień wyjazdu misji MAEA, w nocy z 28 na 29 sierpnia, rosyjskie wojska ponownie ostrzelały miasto Enerhodar.

Od 1 września na Ukrainie ma ruszyć projekt „Podróż służbowa”, który pozwoli mężczyznom w wieku poborowym na opuszczanie kraju na siedem dni po wpłaceniu kaucji w wysokości 200 tys. hrywien (ok. 5,5 tys. dolarów). Wniosek będzie można złożyć w aplikacji usług państwowych „Dija”, obecnie funkcja ta działa w trybie testowym. Na pierwszym etapie będą mogli z niego skorzystać przedsiębiorcy indywidualni i osoby samozatrudnione, warunkami zaś będą terminowe składanie deklaracji podatkowych, brak zaległości w składkach na ubezpieczenia społeczne oraz średnia pensja w firmie, której przedstawiciel planuje wyjazd za granicę, na poziomie 20 tys. hrywien (550 dolarów).

Szef Naftohazu Jurij Witrenko zapowiedział, że mieszkańców Ukrainy najprawdopodobniej czeka najtrudniejsza zima w ostatnich dekadach. Poinformował, że tegoroczny sezon grzewczy rozpocznie się później i zakończy wcześniej niż zwykle, zaś temperatura w pomieszczeniach będzie wynosiła ok. 17– 18°C, tj. około cztery stopnie poniżej normy. Witrenko zaznaczył, że bez zachodniego wsparcia finansowego nie uda się kupić wystarczającej ilości gazu. Jego zdaniem Ukraina będzie potrzebować 4 mld m³ gazu, który będzie kosztował ok. 10 mld dolarów. Poinformował też, że Ukraina przygotowuje urządzenia awaryjne, w tym mobilne kotłownie, ciepłownie i generatory diesla (dla maks. 200 tys. osób) na wypadek rosyjskich ataków na infrastrukturę energetyczną.

Komentarz

Poza Donbasem, gdzie siły rosyjskie z niewielkim skutkiem prowadzą działania na rzecz poszerzenia swojego stanu posiadania, od dłuższego czasu żadna ze stron nie podejmuje bardziej aktywnych działań. Okresowe ataki agresora mają na celu przede wszystkim sondowanie obrony, rzadziej poprawę tzw. sytuacji taktycznej. Po obu stronach dominuje atmosfera wyczekiwania, zwłaszcza wobec ponawianych przez część ukraińskiego kierownictwa zapowiedzi kontrofensywy (dzisiejsze informacje medialne o rzekomej szerokiej kontrofensywie ukraińskiej w kierunku Chersonia nie potwierdzają się). W najbliższych tygodniach istotne przesilenie na froncie jest jednak mało prawdopodobne. Obrońcy nadal nie mają odpowiedniego wyposażenia, aby podjąć próbę przejęcia inicjatywy, z kolei informacje o jednostkach przemieszczanych z głębi Rosji w pobliże granicy z Ukrainą wciąż wskazują przede wszystkim na rotację walczących jednostek, a nie zwiększenie zgrupowania. W zestawieniu z obrońcami agresor dysponuje dużo większymi możliwościami zintensyfikowania działań ofensywnych, najprawdopodobniej ma jednak świadomość, że wiązałoby się to ze znaczącym wzrostem strat własnych.

Aktywność grup dywersyjnych działających w częściowo zajętych obwodach zaporoskim i chersońskim, a także trwające ostrzały ukraińskiej artylerii stawiają pod znakiem zapytania możliwość sprawnego przeprowadzenia przez Rosję tzw. referendów aneksyjnych. Powtarzające się skuteczne zamachy na przedstawicieli władz kolaboranckich w znaczący sposób dezorganizują pracę administracji okupacyjnej. Świadczą również o tym, że rosyjskie FSB i Gwardia Narodowa nie są w stanie skutecznie ochronić samozwańczych przedstawicieli władzy. Wzmacnia to nastroje antyrosyjskie na terenach okupowanych i powoduje trudności z pozyskiwaniem kolejnych współpracowników, w tym w naborze do służby funkcjonariuszy FSB z głębi Rosji, obawiających się o własne życie.

Decyzja o stopniowym luzowaniu restrykcji związanych z wyjazdem mężczyzn w wieku poborowym za granicę jest podyktowana świadomością narastającego sprzeciwu społecznego wobec rygorystycznego zakazu opuszczania przez nich kraju. Do prezydenta już wcześniej wpłynęły trzy petycje w tej sprawie, każda z nich podpisana przez ponad 25 tys. obywateli. Mimo ich odrzucenia przez Zełenskiego i jego twardych deklaracji odnośnie do powszechnego obowiązku obrony państwa, władze – zapewne w obawie przed dalszym wzrostem niezadowolenia – wprowadzają niewielkie wyjątki w obowiązujących zasadach, ograniczone do określonych kategorii zawodowych oraz dające możliwość jedynie krótkich wyjazdów, zabezpieczonych kaucją. Miałoby to z jednej strony kanalizować społeczne niezadowolenie, a z drugiej utrzymać niezakłócony proces powoływania poborowych.

osw.waw.pl

Dane Platts pokazują, że wykorzystanie mocy terminali LNG w USA sięgnęło w czerwcu 325 mln m sześc. dziennie w związku z uruchomieniem nowego ciągu skraplającego gazoportu w Calcasieu Pass, który ma teraz przepustowość 12 mln ton LNG rocznie. Ograniczeniem rozwoju eksportu amerykańskiego gazu skroplonego jest usterka Freeport LNG, odpowiadającego za 23 procent sprzedaży tego paliwa za granicę, która ma się skończyć w listopadzie.

Niewystarczająca ilość terminali LNG oraz gazociągów pozwalających rozprowadzić efektywnie to paliwo w Europie winduje cenę gazu osiągającą rekordowy poziom przez ograniczenie podaży Gazpromu. Kommiersant liczy, że gaz na giełdzie amerykańskiej Henry Hub kosztuje 9,3 dolara za MBtu, a na giełdzie TTF w Europie już 100 dolarów za tę samą ilość, czyli prawie 300 euro za megawatogodzinę i 3600 dolarów za 1000 m sześc. Rosyjska gazeta przypomina, że najbardziej popularna formuła kontraktu na dostawy LNG z USA to 115 procent ceny Henry Hub plus około 3 dolary za MBtu kosztów transportu, czyli około 13,7 dolarów za MBtu. Sprzedaż w formule free on board daje zatem zysk około 2100 dolarów na każdym 1000 m sześc.

To bodziec do nowych inwestycji w gazoporty amerykańskie. Powstają już nowe moce w Golden Pass (12 mln ton), Plaquemines LNG (13,3 mln ton) oraz Corpus Christi (dodatkowe 11,5 mln ton). Te projekty razem ze wspomnianym Calcasieu Pass mają dawać rocznie około 49 mln ton LNG rocznie, czyli połowę eksportu Gazpromu do Europy w 2021 roku. Ten spada przez ograniczenie dostaw obserwowane od wakacji zeszłego roku, a zatem udział LNG z USA może być jeszcze większy. Tymczasem Amerykanie stoją przed decyzjami o kolejnych mocach w Lake Charles, Driftwood LNG, Freeport LNG, Texas LNG i Rio Grande LNG.

Warto przypomnieć, że Polska ma szereg kontraktów w formule free on board. PGNiG podpisało takie umowy na w sumie ponad 9 mld m sześc. rocznie po regazyfikacji. To umowy z Venture Global LNG (5,5 mln ton rocznie od 2023 roku), Sempra LNG (3 mln ton rocznie od 2027 roku) w formule FOB oraz z Cheniere Energy (1,45 mln ton rocznie od 2023 roku) z formułą delivery ex ship. Ta oznacza określoną cenę zależną od Henry Hub bez doliczania kosztów transportu, które bierze na siebie dostawca. Może to być obecnie jeden z najtańszych kontraktów na świecie.

Ilość LNG sprowadzanego do Polski może być tak duża, że przekroczy moce nominalne terminalu w Świnoujściu, która sięga 6,1 mld m sześc. rocznie, ale odpowiednie „kolejkowanie” pozwoliło Gaz-Systemowi zwiększyć jego wykorzystanie do 6,3 mld m sześc. rocznie poprzez przyjmowanie gazowców częściej niż raz w tygodniu. 

biznesalert.pl/Kommiersant/Platts

Cena energii na giełdzie niemieckiej w kontraktach na przyszły rok przebiła 1000 euro za megawatogodzinę. Cena gazu w kontraktach na giełdzie TTF na pierwszy kwartał 2023 roku kosztuje już 320 euro za megawatogodzinę. Te kilkusetprocentowe wzrosty w stosunku do zeszłego roku są skutkiem kryzysu energetycznego podsycanego przez Gazprom, który ogranicza podaż gazu w Europie od wakacji 2021 roku.

– Rynek wymknął się spod kontroli do pewnego stopnia, zmienność rynkowa przestaje reagować na dobre wieści i tylko złe się akumulują windując ceny – powiedział minister przemysłu Czech Jozef Skela cytowany przez agencję CTK. Czechy dzierżą prezydencję w Unii Europejskiej i mają rozważać zwołanie kolejnego szczytu poświęconego kryzysowi energetycznemu, który pozwoliłby rozważyć cenę maksymalną energii, gazu, a także rozerwanie więzi miedzy ich wartością na rynku. Ceny energii są wyznaczane na giełdzie w uzależnieniu od kosztów pozyskania gazu, który jest istotnym paliwem elektrowni w Europie Zachodniej. Cena z giełdy przenosi się na rachunki za energię i gaz na całym, połączonym rynku europejskim.

Po wstępnym oporze z jesieni 2021 roku takie rozwiązania zyskują posłuch w Europie Zachodniej doświadczonej kryzysem. Do grona państw Europy Środkowo-Wschodniej obstających za takimi rozwiązaniami dołączają kolejne kraje z zachodniej części kontynentu: Austria, Holandia i Niemcy.

biznesalert.pl/Reuters/Bloomberg

Z raportu Wspólnego Centrum Badawczego Komisji Europejskiej wynika, że tegoroczna susza bardzo poważnie wpłynęła na wytwarzanie energii w Europie.

Nieco wcześniej Europejskie Obserwatorium ds. Susz poinformowało, że aż 2/3 Europy objęte jest obecnie stanem ostrzegawczym lub alarmowym. Wiele krajów zmaga się z falami upałów oraz ogromnymi pożarami, które dotychczas strawiły już tysiące hektarów lasów i pól.

„Poważne niedobory opadów wpłynęły na przepływy rzeczne w całej Europie” - czytamy w raporcie unijnej agencji. Eksperci dodają, że ograniczenia w dostępie do wody mają „duży wpływ na sektor energetyczny”. Chodzi tutaj zarówno o generację z elektrowni wodnych, jak i systemy chłodzenia innych rodzajów siłowni.

Ze wstępnych danych Komisji Europejskiej wynika, że susza, której obecnie doświadcza Europa jest najpoważniejszym tego typu zjawiskiem od ponad... 500 lat.

energetyka24.com

niedziela, 28 sierpnia 2022


Modernizacja sił zbrojnych zaczęła się na dobre po wojnie w Gruzji w 2008 roku. Saakaszwili został upokorzony, a poczucie bezpieczeństwa Gruzji oraz jej polityka zagraniczna legły w gruzach, lecz przebieg wydarzeń rozczarował Putina i jego doradców. Ich siły zbrojne dały słabo skoordynowane przedstawienie. Armia rosyjska dysponowała przewagą wyposażenia i elementem zaskoczenia, a mimo to, choć w parę dni wygrała wojnę, nie wyprowadzała ciosów z satysfakcjonującą skutecznością. Od końca lat osiemdziesiątych jej potencjał odstraszania siłą militarną zależał w znacznej mierze od strategicznego arsenału jądrowego. Kondycja konwencjonalnych wojsk rosyjskich stopniowo się pogarszała, a nawet głowice atomowe oraz mogące je przenosić międzykontynentalne pociski balistyczne i okręty podwodne wymagały modernizacji. Takiego stanu rzeczy Putin nie mógł dłużej tolerować, tym bardziej, gdy Ministerstwo Obrony przechwalało się, że Rosja w swoich ambicjach nie ogranicza się już do samej Rosji i jej „bliskiej zagranicy”. Dwudziestego szóstego lutego 2014 roku, dokładnie na dzień przed przejęciem przez oddziały rosyjskie całego Sewastopola, Szojgu wspomniał o rosyjskich zamiarach rozmieszczenia swoich wojsk w dalekim Singapurze, na Seszelach, w Nikaragui oraz w Wenezueli.

Putin ani myślał słuchać tych, którzy pragnęli pozostawić wydatki na obronność na dotychczasowym poziomie. Na początku nowego tysiąclecia rosyjski budżet wojskowy stopniowo wzrastał, w 2013 roku osiągając poziom o 172 procent wyższy od tego z roku 2000, czego udało się dokonać w znacznej mierze dzięki zwiększonym przychodom z eksportu ropy naftowej i gazu ziemnego. W 2000 roku kraj przeznaczał na siły zbrojne 3,6 procent PKB. Trzynaście lat później było to 4,2 procent, a w 2016 roku, choć dwa lata wcześniej nastała recesja, wskaźnik wzrósł do 4,5 procent. Jak można było przewidzieć, taka tendencja okazała się trudna do utrzymania, toteż założenia na 2017 rok obejmowały zredukowanie wydatków na obronność do 3,1 procent PKB, aby zahamować wykrwawianie się budżetu.

Wszystko to kłóciło się z założeniami strategicznymi czynionymi przez Amerykę od lat dziewięćdziesiątych, kiedy to niedawno zawarte traktaty o redukcji zbrojeń skłoniły Amerykanów do ograniczenia własnej obecności w Europie. Pod wpływem zapału Jelcyna do idei partnerskich relacji z mocarstwami Zachodu politycy i wojskowi planiści w Stanach Zjednoczonych i krajach sojuszniczych nabrali przekonania, że bez ryzyka mogą zredukować wymiar gotowości obronnej. Trend ten utrzymał się w nowym tysiącleciu, po zniszczeniu przez terrorystów bliźniaczych wież World Trade Center w 2001 roku, kiedy działania NATO skupiły się na Afganistanie. W 2003 roku państwom Zachodu doszła sprawa Iraku i niebawem Stany Zjednoczone znalazły się w sytuacji zaangażowania w interwencję militarną na rozległym obszarze rozciągającym się od Libii w Afryce Północnej przez Bliski Wschód aż po Afganistan. Poczynając od jesieni 2011 roku, prezydent Obama wyjawiał zamiar wyrwania się z tej plątaniny i polecił dokonać rewizji amerykańskiej polityki globalnej w celu przesunięcia priorytetów w kierunku regionu Azji i Pacyfiku i narastającej rywalizacji Ameryki z Chinami. Ruch ten zyskał miano strategicznego odwrotu od Europy i Bliskiego Wschodu i znalazł potwierdzenie w orędziu, jakie prezydent w listopadzie wygłosił w parlamencie australijskim. Z nadejściem kolejnego roku Obama, co prawda niechętnie i na ograniczoną skalę, interweniował przy okazji rewolty Libijczyków przeciwko Kaddafiemu. Analitycy na Kremlu doszli do wniosku, że Ameryka nie tuli już kurczowo Europy do swojego łona.

Teraz Amerykanie trzymali na kontynencie europejskim zaledwie pięćdziesiąt trzy czołgi i czterdzieści osiem helikopterów, a liczebność czołgów niemieckich spadła z 2815 do 322. Europejskie państwa członkowskie Sojuszu Północnoatlantyckiego co do zasady ograniczały wydatki na obronność – w 2013 roku przeciętnie przeznaczały na ten cel 1,6 procent PKB, podczas gdy w 1990 roku było to 2,7 procent. W latach 2014‒2016 jedynie Wielka Brytania oraz Polska osiągały uzgodniony w ramach NATO cel wydatkowania przynajmniej 2 procent budżetu na obronność, Estonia zaś zobowiązała się dojść do tego poziomu przed rokiem 2020. Większość sojuszników nie wykazywała oznak choćby zbliżania się do takiego wyniku.

Jeżeli mierzyć liczbą i jakością czołgów, przewaga militarna Rosji była wyraźna, lecz wrażenie kryzysu amerykańskich sił zbrojnych było złudne. Równolegle do ograniczania liczebności sił  konwencjonalnych w Europie Stany Zjednoczone odnawiały też i rozbudowywały system obrony przeciwrakietowej. Irytowało to Rosjan do tego stopnia, że w 2007 roku zawiesili swoje uczestnictwo w konwencjonalnych siłach zbrojnych w Europie. Podpisane w 1990 roku porozumienie było jednym z kamieni milowych na drodze do zakończenia zimnej wojny. Ostateczne wycofanie się zeń Rosji w 2015 roku stanowiło ze strony Kremla ostrzeżenie, że nie zawaha się odpowiedzieć na zagrożenia pod adresem interesów narodowych Rosji – wówczas zaś, wobec reakcji Zachodu na przeprowadzoną rok wcześniej aneksję Krymu, Putin i jego współpracownicy czuli, że nie mają nic do stracenia.

W czasach radzieckich roboczo zakładano, że im większe siły zbrojne będzie miał ZSRR, tym będzie bezpieczniejszy. W gonitwie za liczebnością postradano wydajność. Podejście to uległo zmianie za Gorbaczowa, a następnie Jelcyna, teraz jednak Putin polecił Ministerstwu Obrony opracowanie planu, który pozwoliłby siłom rosyjskim stać się równorzędnym przeciwnikiem dla każdego potencjalnego nieprzyjaciela. Ilość ustąpiła miejsca jakości, a łączna liczebność wojsk rosyjskich uległa redukcji. Liczba oficerów i żołnierzy na służbie spadła z miliona do 845 tysięcy, podczas gdy w liczbie czołgów dokonano jeszcze bardziej  drastycznych cięć – z 12.920 pozostawiono 2550. Z końcem 2016 roku podoficerami w armii rosyjskiej byli już wyłącznie żołnierze zawodowi, nie zaś dawni poborowi.

(...)

Putin lubi sprawiać wrażenie polityka niewzruszonego sankcjami gospodarczymi Zachodu, lecz 3 października 2016 roku chwilowo pokazał się od innej strony. Uchwała, którą wysłał do Zgromadzenia Federalnego, na pierwszy rzut oka miała na celu zawieszenie od dawna obowiązującego porozumienia ze Stanami Zjednoczonymi dotyczącego kontroli nad międzynarodowym obrotem izotopami plutonu – ale dlaczego Rosja miałaby dążyć do zniesienia restrykcji w handlu tak niebezpiecznymi materiałami? Odpowiedź zawarta była w wymaganiach Moskwy wobec Waszyngtonu, od których spełnienia zależało przywrócenie porozumienia. Żądania Putina dawały wyraz duszącym się pod powierzchnią  resentymentom. Amerykanie mieli zredukować swoje siły i „infrastrukturę wojskową” w państwach, które dołączyły do NATO po roku 2000, do poziomu sprzed powiększenia Sojuszu. Po latach utyskiwań na rozszerzenie NATO Rosjanie wreszcie artykułowali swoje warunki uporządkowania kwestii bezpieczeństwa w Europie Środkowej i Wschodniej, a to, czego Putin oczekiwał, sprowadzało się właściwie do przywrócenia status quo. Rosyjskie działania w Gruzji, na Ukrainie oraz w Syrii pozwoliły krajowi zaznaczyć swój status i autorytet wielkiego mocarstwa.

Jeżeli Waszyngton pragnął lepszych relacji z Moskwą, to ustępstwa ze strony Amerykanów były koniecznością, a na tym etapie kampanii wyborczej Putin mógł być przekonany, że wybory  prezydenckie w Stanach mogą mieć tylko jeden rezultat – wygraną Hillary Clinton – i tylko cud może uratować Donalda Trumpa przed porażką. Celem rosyjskiego prezydenta było więc najwyraźniej nastraszenie prawdopodobnej przyszłej prezydent USA. Putin gotował się do starcia na gołe pięści, które miało się rozpocząć z chwilą, gdy tylko Clinton wprowadzi się do Białego Domu.

Putin mógłby wzmocnić przekaz o pokojowych zamiarach Rosji, gdyby zwrócił uwagę na cięcia poczynione w rosyjskich wydatkach na obronność w 2016 roku, ale to kłóciłoby się z jego jednoczesnym dążeniem do utwierdzenia rosyjskiej opinii publicznej w przekonaniu, że nieugięcie stoi na straży interesu narodowego. Resort finansów zdecydowanie opowiadał się za zmniejszeniem wydatków na siły zbrojne, spadki światowych cen ropy i gazu zaczynały bowiem dawać się we znaki, lecz jeśli wierzyć doniesieniom, apele te spotkały się z żarliwym sprzeciwem ministra obrony Szojgu, który wydarł się na ministra obrony Siłuanowa, że ten naraża newralgiczne i uzgodnione plany modernizacji sił zbrojnych. Siłuanow odparł, że nie ma już na nie pieniędzy, bo kosztowałyby dwa razy tyle, ile resort finansów byłby gotowy na nie przeznaczyć. Putin przysłuchiwał się starciu dwóch stanowisk. Siłuanow tłumaczył, że jeżeli Szojgu postawi na swoim, zajdzie konieczność ścięcia wydatków na świadczenia socjalne. W tym momencie trafił w czuły punkt – Putin i Kudrin, poprzednik Siłuanowa, pokłócili się swego czasu, gdy Kudrin zaapelował o przyspieszenie cięć w świadczeniach socjalnych, a Putin zarzucił Kudrinowi, że ten lekceważy ryzyko polityczne. Lecz Siłuanow ostrożnie dobrał argumentację, świadom, że Putin wzbrania się przed irytowaniem sektorów elektoratu zależnych od zasiłków wypłacanych przez państwo. Putin zwołał grupy robocze, które miały wypracować kompromis, i ostatecznie zdecydował się na ograniczenie wydatków na wojsko, aczkolwiek szczegóły przebiegu dyskusji nie zostały ujawnione.

Tymczasem w dalszym ciągu naciskał na Zachód, by ten zdał sobie sprawę z agresywności swej postawy, jaką z perspektywy Rosji przyjmował w ostatnich latach: „Amerykańskie okręty podwodne u brzegów Norwegii są w stanie ciągłej gotowości bojowej – wystrzelone z nich pociski w siedemnaście minut doleciałyby do Moskwy. My natomiast już dawno temu rozebraliśmy wszystkie nasze bazy na Kubie, nawet te bez znaczenia strategicznego. I wy chcecie nam powiedzieć, że to my się zachowujemy agresywnie?”.

Minister obrony Szojgu dorzucił swoje trzy grosze, zwracając uwagę na amerykański system obrony antyrakietowej instalowany w Polsce i w Rumunii, i spytał, dlaczego NATO nasiliło działalność zwiadowczą wzdłuż granic Rosji. Przez całą dekadę lat dziewięćdziesiątych zarejestrowano zaledwie 107 lotów zwiadowczych, tymczasem w samym tylko roku 2016 zanotowano ich 852. To właśnie, jak utrzymywał szef resortu obrony, zmusiło Rosję do zwiększenia liczby lotów myśliwskich o 61 procent w celu niedopuszczenia do naruszeń rosyjskiej przestrzeni powietrznej nad Bałtykiem, nad Morzem Czarnym oraz w Arktyce. Takie same podstawy do reagowania dawało też nasilenie aktywności zwiadowczej podejmowanej przez marynarki mocarstw zachodnich. Szojgu z przerażeniem oznajmił, że Brytyjczycy prowadzili na równinie Salisbury ćwiczenia wojskowe z wykorzystaniem czołgów rosyjskiej produkcji oraz mundurów armii rosyjskiej – jak zawsze w roli wroga obsadzano Rosję.

Szojgu zwrócił też uwagę na postanowienie warszawskiego szczytu NATO z lipca 2016 roku o rozmieszczeniu części sił sojuszu w państwach Europy Wschodniej w ramach inicjatywy pod nazwą Wysunięta Obecność NATO (Enhanced Forward Presence). W następnym roku Estonia przyjęła grupę batalionową ośmiuset żołnierzy pod dowództwem Brytyjczyków, wzmocnioną jednostkami duńskimi i francuskimi, a z Niemiec przysłano samoloty bojowe Typhoon. Kanadyjczycy skierowali na Łotwę 1200-osobową grupę batalionową, w której znaleźli się też żołnierze z Albanii, Włoch, Polski, Hiszpanii i ze Słowenii; niemiecka grupa batalionowa tych samych rozmiarów, dyslokowana na Litwie, składała się z pododdziałów z Belgii, Chorwacji, Francji, Luksemburga, Holandii i Norwegii. Największy liczebnie był kontyngent Amerykanów, którzy stawili się w Polsce z 250 czołgami. Jednocześnie rządy Litwy, Łotwy i Estonii ogłosiły zamiar podniesienia wydatków na wojsko do 2 procent PKB. Siły rosyjskie w dalszym ciągu dysponowały znaczną przewagą liczebną nad siłami państw bałtyckich, lecz chodziło o to, że NATO musiało zademonstrować solidarność z członkami Sojuszu, którzy po aneksji Krymu poczuli się zagrożeni. Kalkulowano również, że Rosja powstrzyma się przed działaniami, które mogłyby pociągnąć za sobą śmierć żołnierzy z innych krajów Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Politycy państw bałtyckich w dalszym ciągu zamartwiali się kruchością bezpieczeństwa ich krajów, tym bardziej, gdy Rosjanie ogłosili zamiar przeprowadzenia we wrześniu 2017 rok ćwiczeń na Białorusi z udziałem 100 tysięcy żołnierzy. Ćwiczenia pod nazwą Zapad-2017 miały formę łączonych manewrów z siłami zbrojnymi Białorusi, a ich wyimaginowanym wspólnym wrogiem była Wejsznoria. Jak zauważali komentatorzy, wybrany obszar wyraźnie przypominał ukształtowanie terenu części Litwy, Łotwy i Estonii. W Polsce zaniepokojenie wzbudził fakt, że rosyjski plan zakładał atak jądrowy na Warszawę.

W przeddzień manewrów prezydent Ukrainy Petro Poroszenko poinformował parlament, że Kreml szykuje się do „wojny ofensywnej na kontynentalną skalę”. Pojawiły się spekulacje, że Rosjanie nieszczególnie dyskretnie przygotowują się na ewentualny kryzys międzynarodowy, w którego wyniku rosyjskie siły powietrzne i lądowe mogłyby wkroczyć do państw bałtyckich. Ukraińcy nie odrzucali przy tym możliwości, że Rosjanie taki kryzys umyślnie sprowokują. Poroszenko, jak można się było spodziewać, w dalszym ciągu starał się o pozyskanie dostaw zaawansowanego uzbrojenia z Zachodu. Putinowi przy obserwacji przygotowań do operacji, które odbywały się nieopodal Petersburga, towarzyszył szef sztabu generalnego. Minister Szojgu uznał całe ćwiczenia za sukces i zabrał głos, sprzeciwiając się rozpowszechnianym przez zachodnie media „kłamstwom” na temat agresywnych zamiarów Rosji. Kraj – dumny, że najnowszy sprzęt oraz wyszkolenie sprawiły się zgodnie z oczekiwaniami, i zadowolony z poruszenia wzbudzonego w stolicach państw członkowskich Sojuszu Północnoatlantyckiego – cieszył się uwagą, jaką poświęcali mu politycy i wojskowi planiści z Zachodu.

(...)

Coraz więcej dowodów wskazywało na to, że Rosjanie opracowują i testują nowe pociski manewrujące, które mogłyby zagrozić bezpieczeństwu krajów Europy. Dwa bataliony systemu rakietowego  rozmieszczono w okolicach Wołgogradu w południowej Rosji. Putin nie przejął się skargami Amerykanów na łamanie postanowień traktatu INF podpisanego przez Reagana i Gorbaczowa, po czym strona amerykańska nie zrobiła nic aż do października 2018 roku, kiedy to prezydent Trump, który nieoczekiwanie pokonał w wyborach Hillary Clinton, ogłosił, że w rewanżu zamierza jednostronnie wycofać się z porozumienia. Wydawać by się mogło, że między dwoma sygnatariuszami doszło do wymiany wet za wet, lecz w sprawie chodziło o coś jeszcze. W postanowieniach traktatu, pomimo zgłaszanych przez Gorbaczowa obiekcji, w ogóle nie uwzględniono Chin, gdy zaś w Białym Domu znalazł się Barack Obama, to nie Rosjanie, a właśnie Amerykanie zwracali uwagę na zagrożenie ze strony Chińczyków. Trump i jego doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego John Bolton starali się znaleźć odpowiedź na wzrastającą potęgę militarną Chin, a teraz szachrajstwo Putina dawało im pewien pretekst, by wycofać się z porozumienia, jednocześnie nie wskazując wprost na Chińczyków jako na wroga. Napięcie rosło. Trójkątna rywalizacja Ameryki, Chin i Rosji miała stać się przyczyną globalnego napięcia w XXI wieku – a Rosjanie mieli równie dobre powody do poruszenia jak wszyscy pozostali.

Robert Service - Na Kremlu wiecznie zima

sobota, 27 sierpnia 2022


Pierwsze porozumienie nuklearne z Iranem zostało zawarte w 2015 roku. Umożliwiło prowadzenie inwestycji w tym kraju i sprowadzanie z niego surowców energetycznych, które są istotne szczególnie w trakcie trwania obecnego kryzysu energetycznego. Pierwsza umowa została zerwana przez Donalda Trumpa w 2018 roku, w konsekwencji czego wróciły obecnie obowiązujące sankcje wobec Iranu, które blokują jego możliwości eksportowe dotyczące w szczególności ropy. Iran nie zacznie eksportować gazu na większą skalę, dopóki nie zostanie ustanowione odpowiednie porozumienie zdejmujące obecne sankcje, jest ono jednak odległe w realizacji.

W przypadku podpisania porozumienia Iran potrzebowałby 12 miesięcy na zwiększenie swojej produkcji ropy. Przewidywane zwiększenie możliwości produkcyjnych spowodowałoby wytworzenie o ponad milion baryłek ropy dziennie więcej niż obecnie. Wzrost potencjału wytwórczego szacowany jest na przejście z produkcji z 2,7 mln do 3,7 mln baryłek ropy dziennie. Eksport potrzebowałby kilku miesięcy aby dostosować się do nowych warunków i zacząć w pełni funkcjonować.

Bez sankcji Iran posiada możliwość eksportu około 2 mln baryłek ropy dziennie. Ponadto, prognozy Golden Sachs informują, że kraj ten może obniżyć przewidywaną cenę za baryłkę ropy o 15 amerykańskich dolarów. W dodatku zwiększył on eksport swoich baryłek ropy w czerwcu i lipcu. Może go jeszcze powiększyć oferując zniżki na rosyjską ropę dla swojego głównego nabywcy – Chin. Iran pomimo sankcji USA zwiększa swój eksport i nieustannie rywalizuje z Rosją w dostawach do Państwa Środka, które nie są obłożone sankcjami.

Wzrost cen ropy, spowodowany kryzysem energetycznym, zdjął z Teheranu presję na podpisanie porozumienia nuklearnego. Przy deficycie ropy na świecie, Iran znalazł się w komfortowej sytuacji. Jednakże, jeżeli porozumienie doszłoby do skutku, kraj ten mógłby eksportować ropę nie tylko do Chin, ale także do Korei Południowej i krajów europejskich, co byłoby dla niego szansą na szybkie wzbogacenie się i rozwój. Przewaga cenowa rosyjskiej ropy zniknęła w skutek spadającego popytu na nią w Europie w związku z rosyjską inwazją na Ukrainę. Chiny importując irańską i rosyjską ropę zwiększają konkurencyjność swojej gospodarki względem Zachodu, który płaci za ropę z Bliskiego Wschodu, Afryki i USA. Chiny utrzymują stałe relacje handlowe z Rosją i Iranem zacieśniając wspólną współpracę, będąc jednocześnie przeciwko sankcjom nałożonym przez Waszyngton, które uderzyły w irański eksport ropy i tym samym przychody tego kraju.

Iran może liczyć na zyski po podpisaniu porozumienia nuklearnego. Jego ropa może zaś ułatwić przechodzenie kryzysu wielu europejskim krajom. Fundacja Obrony Demokracji dokonała wyliczeń możliwych zysków, które może osiągnąć Iran po podpisaniu nowego układu.

Dopóki jednak porozumienie nuklearne nie pozostanie podpisane, do tego czasu eksporterzy ropy z Bliskiego Wschodu, Afryki i USA będą zarabiać w Europie i generować znaczne zyski. Z chińskiej perspektywy jest to również korzystne, ponieważ zachodnie gospodarki rezygnujące z rosyjskiej i irańskiej ropy pomagają Chinom kupować ją w niższej cenie poprawiając tym samym ich sytuację gospodarczą, która ostatnio pogorszyła się, na co wskazują ostatnio opublikowane dane na temat mniejszego wzrostu gospodarczego Państwa Środka od oczekiwań. Ewentualne podpisanie porozumienia nuklearnego z Iranem mogłoby spowodować sprzedaż irańskiej ropy głównie na rynek europejski, co pozwoliłoby na większy eksport rosyjskiego gazu na rynek chiński.

Według grupy Goldman Sachs, utrzymująca się sytuacja jest korzystna dla obu stron negocjujących stron. Jedynie dla importerów gazu aktualna sytuacja nie jest niesprzyjająca. Kraje Unii Europejskiej importują 1,2 miliona baryłek ropy dziennie, co odpowiada dwóm trzecim importu rosyjskiego gazu sprzed czasu inwazji Rosji na Ukrainę. Dostawy te z powodu nałożonych sankcji zmniejszą się do grudnia. Wtedy poszukiwany będzie nowy dostawca gazu, którym może stać się Iran, pomagając zapełnić lukę. Kraj ten jest gotowy na zwiększenie swojego importu i posiada przygotowane 100 milionów baryłek ropy gotowych do natychmiastowego eksportu. Międzynarodowa Agencja Energetyczna ostrzegła, że cały proces może potrwać dłużej niż oczekiwano bo irańskie tankowce potrzebują odpowiednich certyfikatów i muszą zostać ubezpieczone.

Premier Izraela stanowczo sprzeciwił się temu porozumieniu. Jak wiemy Izrael jest sojusznikiem USA na Bliskim Wschodzie i jego zdanie musi zostać wzięte pod uwagę przez amerykańskich rządzących. Nie chce on aby z Iranu zdjęto ekonomiczne sankcje i prawdopodobnie będzie chciał przedłużać proces negocjacji.

Natomiast rosyjski emisariusz Mikhail Ulyanov w trakcie negocjacji dotyczących nuklearnego porozumienia przedstawił zdanie strony rosyjskiej i poinformował o jej optymizmie związanym z inicjatywą wprowadzenia ustaleń w życie. Ulyanov stwierdził, że rezultaty negocjacji zależą od USA i ich reakcji na irańskie sugestie. Powrót do dostaw irańskiej ropy może zapewnić lukę w rosyjskich dostawach.

Chiny natomiast, mimo wyrażenia przyzwolenia na porozumienie, są neutralne i jak zazwyczaj starają się nie ingerować w politykę międzynarodową, która bezpośrednio ich nie dotyczy. Już wcześniej chciały one zezwolić irańskim tankowcom na korzystanie z chińskich portów bez względu na to czy były one odpowiednio ubezpieczone i posiadały wymagane certyfikaty, czy nie.

Indie wyraziły chęć do zwiększenia importu rosyjskiego gazu i jak najszybsze przyznanie rosyjskim tankowcom odpowiednich uprawnień.

Również Korea Południowa i Japonia, które są zależne i potrzebują znacznych ilości gazu, optymistycznie zapatrują się na przyszłe dostawy irańskiego gazu.

Oficjalne władze Iranu są skłonne do podpisania nuklearnego porozumienia, jednakże w kraju panuje silna opozycja wobec tej możliwości. Jest ona wywołana głównie za sprawą ajatollaha Aliego Chameineigo, który twierdzi że umowa ze USA oznacza poddanie się i rezygnację z walki. Zdanie religijnego przywódcy wiele znaczy w Iranie i często mówi się, że ma on największą władzę w kraju.

biznesalert.pl

- Dugin to nie jest żaden "mózg Putina", czy jego "bliski sojusznik". Jego rola jest często przeceniana i opacznie rozumiana - mówi Gazeta.pl prof. Agnieszka Legucka, analityczka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Faktem jest to, że władze Rosji w ostatnich latach wydają się podążać ścieżką opisaną znacznie wcześniej przez Dugina. Przekonanie, że Rosja musi być wielkim imperium. Nieunikniona wojna z USA. Nacisk na uduchowiony nacjonalizm pomieszany z mesjanizmem. Kult śmierci. Konieczność wymazania Ukrainy z mapy, a narodu ukraińskiego z rzeczywistości.

W sposób zrozumiały przekłada się to na zainteresowanie śmiercią jego córki w zamachu i spekulacjami, czy celem nie był przypadkiem on sam. Jednak czy Kreml rzeczywiście podąża ścieżką wyznaczoną przez Dugina, czy po prostu Dugin zręcznie opisał nurt, którym płynie Rosja i Putin oraz jego otoczenie?

- Nie można mu odmówić, inteligencji i zdolności do wyrażania swoich poglądów w przyciągający uwagę sposób. Niezależnie od tego jak bardzo można się z nim nie zgadzać - mówi prof. Legucka. Jego książki są napisane w sposób przystępny. Jego wykłady i wywiady są płynne, zrozumiałe i mogą być pociągające, choć dla nas na zachód od Rosji ich treść może się wydawać po trochu szokująca, absurdalna i niepokojąca.

Najbardziej znanym dziełem Dugina jest książka "Podstawy geopolityki" z 1997 roku. Czyli opublikowana nieco ponad pięć lat po rozpadzie ZSRR, w realiach głębokiej jelcynowskiej zapaści, kiedy Rosji było bardzo daleko od jakichkolwiek realnych pretensji do wielkości. Wielu Rosjan nie mogło znieść tej rzeczywistości i żyli w tęsknocie za minioną potęgą, oraz we wściekłości na wszystkich, którzy ich zdaniem przyczynili się do jej utraty. Podatny grunt na nacjonalizm w jego skrajnych odmianach.

- Książka Dugina odbiła się szerokim echem w rosyjskich kręgach naukowych i wojskowych. To nie jest jednak tak, że on w niej odkrył coś nowego. Stworzył jakąś myśl. On po prostu sprawnie wpisał się w jeden z nurtów rosyjskiego myślenia o świecie, który sięga pierwszych dekad XX wieku - opisuje prof. Legucka. Książka Dugina należy do nurtu geopolityki, która zakłada, że to geografia jest czynnikiem decydującym w polityce międzynarodowej. W związku z tym rozległa i strategicznie położona na styku Europy i Azji Rosja ma być skazana na wielkość. Konflikt z USA jest z tego powodu nie do uniknięcia. Większość państw powstałych po rozpadzie ZSRR należy wchłonąć. Chiny należy osłabić i skierować ku ekspansji na południe. Europę należy zjednać, zawiązując sojusz zwłaszcza z Niemcami i Francuzami, niechętnymi dominacji USA. Polska, Ukraina i inne mniejsze państwa pomiędzy Rosją a Europą Zachodnią, jako twory sztuczne nie powinny istnieć. To, co mniejsze narody myślą, czego chcą, nie ma znaczenia. Liczy się misja wielkich, takich jak Rosja. Wszystko to zaprawione dużą dozą mistycyzmu, przekonania o wielkiej roli kościoła prawosławnego i dodatkowo kultem śmierci.

- Dugina w Rosji traktowano raczej nie jako twórcę jakiejś nowej koncepcji, ale tego, który dobrze wyczuł koniunkturę na odrodzenie się nacjonalizmu, neoimperializm czy wręcz faszyzmu. Pragmatyka, który wie, co powiedzieć i napisać, żeby zarobić - opisuje prof. Legucka. Dugin bardzo sprawnie działał w mediach społecznościowych i się promował. Choćby jako jeden z pierwszych zaczął używać Youtube, gdzie można było obejrzeć jego wykłady. Choć stwarzał wrażenie, że jego książka jest przyswajana z zapartym tchem w ważnych ośrodkach decyzyjnych państwa rosyjskiego, to rzeczywistości było w tym wiele autopromocji.

- Tak naprawdę jego wpływ na Kreml był pozorny. Żaden z niego "ideolog Putina". To bardzo dalekie od rzeczywistości. Nie jest też poważany w rosyjskiej inteligencji czy kręgach naukowych. Absolutnie. W 2014 roku nawet wyrzucono go z uniwersytetu, bo oznajmił, że jego zdaniem trzeba "zabijać, zabijać Ukraińców" - opisuje analityczka PISM. Dugin i jego zwolennicy mogli jednak twierdzić, że Kreml kieruje się ich wizją świata, ponieważ rzeczywiście z czasem zaczął prowadzić politykę zbieżną z tym, co on opisał w swojej książce z 97 roku. - Tylko stało się tak nie z powodu jego wpływu, ale w wyniku samodzielnej decyzji Putina i jego otoczenia. Po prostu ten sposób myślenia o świecie do nich przemawiał i rozumieli, że przemawia też do istotnej części Rosjan - uważa prof. Legucka.

Jej zdaniem realnie Dugin ma teraz marginalne wpływy w Rosji. - W 2014 roku, kiedy wybuchła wojna z Ukrainą, mógł jakieś mieć. Był jednym z wyjątków w Rosji. Jastrzębiem wzywającym do ostrego kursu wobec Ukraińców. Dzisiaj takich jastrzębi jest mnóstwo i niczym się nie wyróżnia. Ginie w tłumie - mówi ekspertka. Owszem, trochę jest rozpoznawalny, ale nic wyjątkowego. - Raczej jako źródło uciechy, że ci na Zachodzie to go uważają za kogoś poważnego i wpływowego - dodaje prof. Legucka.

gazeta.pl

Grupa polityków partii Scholtza – z lewego skrzydła SPD chce jednak radykalniejszych działań na rzecz jak najszybszego zakończenia wojny na Ukrainie i namawia do ofensywy dyplomatycznej. Odradzają dostarczanie Ukrainie ciężkiego uzbrojenia, bo to ich zdaniem prowadzi do eskalacji konfliktu.

– Potrzebujemy jak najszybszego zawieszenia broni jako punktu wyjścia do kompleksowych negocjacji pokojowych – piszą oni w apelu zatytułowanym „Broń musi zamilknąć!”, do którego dotarł tygodnik Spiegel.

Autorzy wzywają do nowej próby „globalnej polityki odprężenia”. Co prawda zasadnicza poprawa stosunków z Rosją będzie możliwa dopiero w „erze postputinowskiej”. Na razie jednak „należy, na podstawie uznania realiów, które się nie podobają, z rządem rosyjskim znaleźć modus vivendi, który wyklucza dalszą eskalację wojny”. W końcu będzie musiało dojść do „porozumienia między Ukrainą a Rosją”.

Zdaniem lewicy SPD, UE i jej państwa członkowskie powinny zintensyfikować działania dyplomatyczne. Dokument stwierdza, że należy zintensyfikować wymianę z kilkoma krajami „w celu pozyskania ich do roli mediatora między zwaśnionymi stronami”. Autorzy wyraźnie wymieniają Chiny, które mają bliskie związki z Moskwą – pisze Spiegel.

W apelu politycy lewicowego skrzydła SPD ostrzegają przed dostarczaniem ciężkiego sprzętu wojennego na Ukrainę i odwołują się do niebezpieczeństwa wojny nuklearnej.

– Spirala eskalacji musi zostać zatrzymana – piszą. – Dlatego przy każdej dostawie broni należy dokładnie zważyć i rozważyć, gdzie leży „czerwona linia”, która może być odebrana jako przystąpienie do wojny i sprowokować odpowiednie reakcje”.

Wśród socjaldemokratów, którzy podpisali się pod nowym apelem, jest kilku posłów do Bundestagu, Parlamentu Europejskiego i krajów związkowych. Ponadto apel poparli także były szef rządu Bremy Carsten Sieling oraz burmistrz Dortmundu Thomas Westphal.

belsat.eu wg PAP

piątek, 26 sierpnia 2022


Po pół roku wojny Ukraina może świętować sukces – dzięki mobilizacji całego społeczeństwa do walki i nieprzerwanemu wsparciu Zachodu w zakresie rozpoznania i logistyki wciąż skutecznie się broni. Z kolei Rosja nie zrealizowała deklarowanych wcześniej celów, na czele z „denazyfikacją” i „demilitaryzacją” Ukrainy oraz przejęciem nad nią kontroli. Starcie zbrojne trwa już znacznie dłużej, niż przewidywał Kreml, co pozwala pierwsze półrocze wojny uznać za rosyjską porażkę. Od końca marca, kiedy Rosja zdecydowała o wycofaniu wojsk z północy Ukrainy i części obwodu mikołajowskiego, a na południu i wschodzie ukształtowała się linia frontu, agresja rosyjska przeszła z fazy wojny manewrowej do pozycyjnej. Od tego czasu sytuacja strategiczna znacząco się nie zmieniła i pozostaje w dużej mierze statyczna. Jednak inicjatywa nieprzerwanie znajduje się po stronie rosyjskiej i wszelkie zachodzące na froncie zmiany są konsekwencją jej działań. Wojska agresora utrzymują względnie stabilne lądowe połączenie z Krymem i w powolnym tempie spychają armię ukraińską z pozycji zajmowanych przez nią w Donbasie, który pozostaje głównym obszarem walk. Zapowiadana przez Kijów kontrofensywa w dalszym ciągu jest jak na razie elementem przekazu informacyjnego, mającego wspierać morale obrońców. Ukraina wciąż nie ma dostatecznej liczby sił i wystarczających środków, głównie ciężkiego uzbrojenia o charakterze ofensywnym, aby móc podjąć próbę odbicia okupowanych terenów.

Ukraina: wszystko dla frontu

W warunkach niedoboru środków oraz w sytuacji pełnego uzależnienia od Zachodu w zakresie dostaw materiałów wojennych (uzbrojenia i sprzętu wojskowego, amunicji, paliw etc.) Kijów postawił na obronę totalną. Do obrony wykorzystano w zasadzie cały potencjał państwa, a za sprawą powszechnej mobilizacji zaangażowano do niej blisko 1 mln żołnierzy i funkcjonariuszy. W formacjach o charakterze stricte wojskowym – Sił Zbrojnych, Gwardii Narodowej, Służby Granicznej i Obrony Terytorialnej – służy co najmniej 450 tys. żołnierzy, a liczba ta może być jeszcze zwiększona przez formowane w razie potrzeby ochotnicze formacje OT. Mimo że obrońcy przeważają na teatrze działań wojennych nad siłami rosyjskimi trzykrotnie (liczebność zaangażowanych bezpośrednio wojsk agresora nie przekracza 150 tys. żołnierzy), to na ich niekorzyść działają niedobory w wyposażeniu, a także – według szacunków ukraińskich – 10–15-krotna przewaga Rosjan w ciężkim uzbrojeniu. Ukraina próbuje ją niwelować poprzez wykorzystywanie do obrony infrastruktury cywilnej w miejscowościach, z których wcześniej podejmuje się próby ewakuacji mieszkańców. Tylko w taki sposób, wyposażeni głównie w masowo dostarczoną z Zachodu broń lekką, żołnierze po stronie ukraińskiej mają szansę powstrzymywać ataki. Konsekwencją takich działań jest jednak postępujące niszczenie miejscowości przez rosyjskie artylerię i lotnictwo. Ponadto Rosjanie systematycznie celowo uderzają w obiekty cywilne, które nie zostały przejęte przez armię ukraińską, a nadal wykorzystuje się je zgodnie z ich pierwotnym przeznaczeniem. Dostawy artylerii (w tym rakietowej) z Zachodu są zbyt małe, by skutecznie powstrzymywać regularnie ponawiane przez wroga natarcia na pozycje ukraińskie, a czynione przez obrońców szkody (w ostatnich tygodniach głównie przez pociski naprowadzane z systemów HIMARS i – w dużo mniejszym stopniu – w wyniku działań dywersyjnych) choć są spektakularne, to jednak pozostają nieliczne w zestawieniu z wrogim potencjałem.

Ukraina nie jest obecnie w stanie wykorzystać w walkach przewagi ludzkiej, głównie z powodu braku możliwości należytego wyposażenia nowo formowanych pododdziałów. Ze względu na utrzymujące się zagrożenie ponownym uderzeniem Rosji od północy Kijów nie zdecydował się jednak na złagodzenie rygorów przedłużanej co trzy miesiące od 24 lutego ustawy o powszechnej mobilizacji, odrzucając związane z tym postulaty. Kierownictwo resortu obrony deklaruje, że poza bieżącym uzupełnianiem stanów jednostek potrzebuje i jest w stanie wykorzystać jedynie nielicznych specjalistów wojskowych – artylerzystów, łącznościowców, operatorów BSP, specjalistów w zakresie cyberwojny. W celu utrzymania spójności obrony władze Ukrainy zdecydowały się także na szereg innych działań, z których za najważniejsze należy uznać wprowadzenie zmian ustawowych obligujących jednostki obrony terytorialnej do walk poza obszarem ich odpowiedzialności. Coraz częściej są one wykorzystywane jako bieżące uzupełnienie jednostek liniowych na froncie. Kijów stara się również nie dopuszczać do jakichkolwiek wyłomów w ukształtowanym w ostatnich miesiącach monopolu władz w zakresie informacyjnego zabezpieczenia działań militarnych poprzez piętnowanie wszelkich opinii i doniesień o sytuacji na froncie, które nie wpisują się w oficjalny przekaz.

Władze Ukrainy od początku agresji skutecznie wygrywają starcie z Rosją w przestrzeni informacyjnej, co pozwala im na utrzymanie społecznego przekonania o efektywności obrony oraz szansie na ostateczne pokonanie wrogich wojsk i wyparcie ich z okupowanych terytoriów, także z Krymu i Donbasu. Jedynie z rzadka Kijów przyznaje, że obrona utrzymuje się kosztem znaczących strat. 22 sierpnia głównodowodzący Sił Zbrojnych Ukrainy gen. Wałerij Załużny ocenił liczbę zabitych ukraińskich żołnierzy na blisko 9 tys., co należy uznać za liczbą zaniżoną. W przekazie informacyjnym Kijów umiejętnie wykorzystuje najdrobniejsze sukcesy własne i niepowodzenia strony rosyjskiej. Za ich sprawą buduje przekaz o ukraińskiej kontrofensywie. Pojęciem tym władze posługują się od wiosny, co służy z jednej strony do sugerowania, że kontrofensywa trwa i przynosi sukcesy, z drugiej zaś – w sytuacji rosnącej presji społecznej na wymierne jej efekty – do tonowania nastrojów i podkreślania, że warunki umożliwiające ostateczne zwyciężenie przeciwnika nie zostały jeszcze spełnione. Jako przejawy kontrofensywy traktowane są wszelkie możliwe formy uszczerbku poczynionego agresorowi. Początkowo było to przedstawianie miejscowości wcześniej opuszczonych przez Rosjan bądź znajdujących się w momencie kształtowania linii frontu w pasie ziemi niczyjej jako wyzwolonych, obecnie najczęściej za przejawy kontrofensywy uznaje się skuteczne ataki systemów HIMARS na zaplecze przeciwnika lub akty dywersji.

Szczególne znaczenie mają działania podjęte w sierpniu na Krymie. Poza pierwszym spektakularnym atakiem na lotnisku Saki (9 sierpnia), rezultaty kolejnych uderzeń były jednak ograniczone, a ostatnie akcje (20–21 sierpnia) nie przyniosły już najprawdopodobniej wymiernych efektów. Niemniej zainicjowane działania należy uznać za znaczący sukces z perspektywy działań psychologicznych – sama demonstracja aktywności ukraińskiej na Krymie ośmieszyła okupanta i unaoczniła, że nie kontroluje on sytuacji na półwyspie.

Rosja: „my wojny nie prowadzimy”

Rosja przez pół roku wojny nie zdecydowała się na przeprowadzenie mobilizacji, a działania wojenne na Ukrainie nadal angażują jedynie część potencjału Sił Zbrojnych FR. Wraz zapleczem od 24 lutego uczestniczyło w nich około 250 tys. żołnierzy. Moskwa stara się przekonać własne społeczeństwo i międzynarodową opinię publiczną, że tzw. specjalna operacja wojskowa i jej konsekwencje w postaci zachodnich sankcji nie wpłynęły znacząco na funkcjonowanie państwa, w tym jego sferę militarną. Dowodem na to ma być utrzymywanie dotychczasowego (tzn. analogicznego do lat poprzednich) poziomu aktywności armii i przemysłu zbrojeniowego FR, na czele z przygotowaniami do najważniejszego w br. przedsięwzięcia szkoleniowego – planowanych na wrzesień ćwiczeń „Wostok-2022” z udziałem partnerów zewnętrznych (poza państwami Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym uczestnictwo w nich zgłosiły Chiny, Indie i Mongolia) oraz przeprowadzonym w sierpniu Międzynarodowym Forum Wojskowo-Technicznym „Armia-2022”.

Udział w tzw. specjalnej operacji wojskowej wciąż pozostaje formalnie dobrowolny, o czym paradoksalnie świadczą obserwowane przynajmniej w części regionów Rosji problemy z naborem chętnych do uczestnictwa w agresji przeciwko Ukrainie. W odróżnieniu od sytuacji z przełomu marca i kwietnia, kiedy to niepowodzenie rosyjskiego „blitzkriegu” skutkowało przypadkami jawnie i zbiorowo wyrażanej niechęci żołnierzy do dalszego udziału w walkach, po pół roku wojny Rosja – mimo sygnalizowanych problemów z naborem chętnych do służby – wciąż jest w stanie uzupełniać straty.

W wielu rosyjskich regionach formowane są bataliony ochotnicze, których zadania będą najprawdopodobniej uzależnione od aktualnej sytuacji na froncie. Ponadto, jak informuje strona ukraińska, nabór do nich trwa wolniej, niż planowano. W Donbasie, będącym głównym obszarem walk, podstawowym rosyjskim „mięsem armatnim” pozostają lokalni mieszkańcy zmobilizowani do służby w tzw. donieckiej i ługańskiej milicjach ludowych, także z nowo zajętych terenów. Z dotychczasowego przebiegu walk nie wynika, by byli oni w większym stopniu podatni na dezercję czy poddawanie się do niewoli, których skalę należy uznać za nieznaczną. Świadczy o tym również obserwowany zanik tego tematu jako narzędzia ukraińskiej wojny informacyjnej.

Rosyjska zbrojeniówka robi swoje

W większym stopniu specjalna operacja wojskowa odczuwana jest w Rosji na poziomie gospodarczym, na co szczególnie wskazuje zwiększanie bazy produkcyjnej części przedsiębiorstw przemysłu zbrojeniowego, głównie producentów bezzałogowych statków powietrznych oraz niektórych typów amunicji artyleryjskiej i rakietowej. Większość ogłoszonych tradycyjnie w sierpniu w trakcie forum „Armia-2022” nowych kontraktów należy wiązać z wojną na Ukrainie, a dotychczasowe proporcje wydatków (z uwzględnieniem formacji niezaangażowanych w specjalną operację wojskową, na czele ze Strategicznymi Siłami Jądrowymi i obroną powietrzno-kosmiczną) nie uległy widocznym zmianom. Choć publikowane informacje o zakupach mogą być wykorzystywane w ramach wojny informacyjnej, Rosja skrupulatnie realizuje deklarowane programy zbrojeniowe (w ostatnich dwóch dekadach zmiany i opóźnienia dotyczyły wyłącznie rozpoczęcia produkcji nowych generacyjnie typów uzbrojenia i kilku programów budowy okrętów). Należy przyjąć, że dotychczasowe sankcje zachodnie – uderzające w Rosję finansowo i technologicznie – na odcinku zbrojeniowym udaje się w znacznej mierze zniwelować. Konieczność znalezienia zamienników dla komponentów objętych sankcjami – zwłaszcza w zakresie elektroniki – najprawdopodobniej wpłynie jednak na pogorszenie parametrów produkowanego w Rosji uzbrojenia i sprzętu wojskowego, a dystans technologiczny pomiędzy wyposażeniem rosyjskim a czołowych państw zachodnich będzie się powiększał.

Nikły odsetek zamówień dotyczących remontu i modernizacji uzbrojenia (łącznie 100 czołgów i bojowych wozów piechoty z 3800 zamówionych łącznie egzemplarzy uzbrojenia i sprzętu wojskowego) potwierdza, że poniesione dotychczas przez Rosję straty w wyposażeniu nie były na tyle dotkliwe, by zmusić ją do przyspieszonej modernizacji uzbrojenia już posiadanego (z rezerw magazynowych) w miejsce – dłuższej i bardziej kapitałochłonnej – produkcji nowych egzemplarzy. Świadczy o tym ponadto kontynuowanie przez Rosję realizacji zamówień eksportowych, w tym sprzedaż szczególnie eksploatowanych w konflikcie kategorii uzbrojenia. Zgodnie z wcześniejszymi planami rosyjski przemysł przekazał armii białoruskiej partię zmodernizowanych haubic samobieżnych 2S3M „Akacja” i rozpoczął remont samolotów szturmowych Su-25 białoruskiego lotnictwa, a w czerwcu fabrycznie nowe śmigłowce bojowe Mi-28 trafiły do Ugandy. Taki stan rzeczy potwierdzają także szczątkowe raporty ujawniane przez Stany Zjednoczone i Kanadę, publikowane w ostatnich miesiącach – w odróżnieniu od pierwszych miesięcy konfliktu – rzadko i nieregularnie.

Pół roku wojny nie doprowadziło do wyczerpania się rosyjskich zapasów broni i amunicji precyzyjnej. Aczkolwiek rosyjskie lotnictwo strategiczne zużywa zapasy posowieckich rakiet, choć uderzenia przeprowadzane są nieprzerwanie również z wykorzystaniem najnowszych systemów Iskander i Kalibr, a także Oniks, które okazały się bronią podwójnego zastosowania (do niszczenia celów morskich i lądowych). W zamówieniach armii rosyjskiej z ostatniego czasu uwzględniona została dostawa nowych rakiet Iskander, nie wiadomo jednak, w jakim stopniu ma ona charakter ponadplanowy i wynika z wyczerpania stanów magazynowych. Nie wiadomo też, z jakich powodów agresor ograniczył obserwowane w pierwszych tygodniach wojny wykorzystywanie przez Rosjan równolegle z Iskanderami wycofanych ze służby pod koniec poprzedniej dekady rakiet Toczka-U (o dużo mniejszej precyzji i zasięgu). Oprócz wyczerpania zapasów, co należy uznać za mało prawdopodobne, w grę mogą wchodzić ich niewielka skuteczność lub pozostawienie do wykorzystania w innym typie zadań niż realizowane obecnie przez rosyjskie brygady rakietowe.

Kwestią otwartą pozostaje zakres i dalsze perspektywy wykorzystania na Ukrainie rozkonserwowanego uzbrojenia z posowieckich magazynów, którym obecnie uzupełniane są straty w wyposażeniu części jednostek rosyjskich i – w całości – milicji ludowych. W odróżnieniu od pierwszego, manewrowego okresu wojny, oszczędzanie przez agresora najnowszego uzbrojenia (przynajmniej w formacjach lądowych) i organizowana w warunkach bojowych „utylizacja” posowieckiego uzbrojenia stały się normą. Jeśli Ukraina nie otrzyma znaczących dostaw nowoczesnego zachodniego uzbrojenia, nie należy się spodziewać, by Rosja zmieniła obserwowaną obecnie politykę w zakresie wyposażania walczących pododdziałów. Wyjątek stanowią samoloty i śmigłowce – ze względu na wykonywanie przez nie stosunkowo precyzyjnych zadań, a także stosunkowo niewielkie ponoszone straty – przede wszystkim zaś bezzałogowe statki powietrzne, których zapasów z czasów sowieckich Rosja nie posiada. Ich nowe dostawy zamówiono od razu u trzech rodzimych producentów, którzy już wcześniej podjęli działania na rzecz zintensyfikowania produkcji. Doświadczenia bojowe – zarówno rosyjskie, jak i ukraińskie – potwierdzają, że wszelkiego rodzaju drony są tyleż przydatne na współczesnym polu walki, co podatne na zniszczenie.

Wnioski

Utrzymanie obecnego status quo w wojnie, w którym Ukraina dysponuje jedynie możliwością spowalniania natarcia agresora, działa na korzyść Moskwy. W zależności od potrzeb, a po części również odporności społeczno-ekonomicznej Rosji, po ewentualnym zajęciu pozostałej części Donbasu[11], Rosjanie mogą zarządzić przerwę w działaniach wojennych bądź kontynuować je na innych kierunkach. W aktualnej sytuacji opanowanie przez agresora pozostałej części obwodu donieckiego należy uznać za kwestię czasu, aczkolwiek przy obserwowanym w ostatnich miesiącach tempie rosyjskiego natarcia może to potrwać wiele miesięcy. Bez znaczącego zwiększenia dostaw uzbrojenia z Zachodu za bardzo mało prawdopodobną należy natomiast uznać ukraińską kontrofensywę, której przeprowadzenie (na ograniczoną skalę, najprawdopodobniej na najłatwiejszym do odbicia kierunku Chersonia) stanowiłoby raczej rezultat presji społecznej i konieczności uwiarygodnienia władz, a zarazem akt desperacji z ich strony. Skutkowałaby ona olbrzymimi stratami po stronie obrońców – czego dowództwo armii ukraińskiej nie ukrywa – i nie gwarantowałaby sukcesu.

Ukraina niemal od początku agresji prowadzi obronę totalną, w ramach której – po wyczerpaniu własnych zasobów obronnych i zdaniu się w zakresie ich uzupełnienia na Zachód – Kijów nie jest już w stanie zwiększyć swoich możliwości militarnych. Zmiana obecnej sytuacji militarnej uzależniona jest od postawienia Rosji przed koniecznością odejścia od dotychczasowych zasad prowadzenia ograniczonej z jej perspektywy „specjalnej operacji wojskowej”. Doprowadziłoby do niej dopiero znaczące i kompleksowe doposażenie armii ukraińskiej w ciężkie uzbrojenie i sprzęt wojskowy, przynajmniej do poziomu liczebnej równowagi z przeciwnikiem, tzn. dostaw rzędu setek samolotów i śmigłowców oraz tysięcy wozów bojowych. Wówczas Ukraina uzyskałaby możliwość przeprowadzenia skutecznej kontrofensywy i wyparcia agresora z okupowanej części terytorium. Z kolei Rosja musiałaby wtedy zadecydować, czy ogłosić powszechną mobilizację i rzucić do walki cały swój potencjał, czy też przyznać się do porażki i ustąpić na podobieństwo amerykańskiego wycofania z Wietnamu. Ewentualne podjęcie rękawicy przez Moskwę wprowadzałoby wojnę na zupełnie nowy poziom.

osw.waw.pl