piątek, 30 kwietnia 2021


Katalizatorem sporu, który rozgorzał w 1989 r., były nacjonalistyczne hasła wygłaszane przez Zwiada Gamsachurdię, nazywającego Osetyjczyków „śmieciami, które należy wymieść na drugą stronę tunelu Roki”. Rozbudził tym radykalne nastroje wśród Gruzinów, którzy 26 maja 1991 r. wybrali go na prezydenta. Władze Południowoosetyjskiego Obwodu Autonomicznego, funkcjonującego w składzie Gruzińskiej SRR, domagały się natomiast większej niezależności. W 1990 r. przyjęły deklarację o przekształceniu Obwodu w republikę, a następnie ogłosiły jej niepodległość. Wywołało to sprzeciw Gruzji, która zlikwidowała autonomię Osetii Południowej i wprowadziła na jej terytorium stan wyjątkowy. Doprowadziło to do wojny w latach 1991–1992, w wyniku której Gruzja straciła kontrolę nad terytorium.

Osetia jest najmniejsza spośród nieuznawanych republik na obszarze poradzieckim, liczy zalewie 3,9 tys. km2. Jej mieszkańcy wywodzą się od najstarszego na Kaukazie ludu indoeuropejskiego – plemienia Alanów. Historiografia określa ich jako ludność napływową z północnych pasm Kaukazu, chłopów, którzy służyli gruzińskim możnowładcom.

Po wojnie granica z państwem macierzystym pozostawała otwarta, a wspólny handel, także nielegalny, kwitł w najlepsze. Jednak zniszczenia wojenne w 1992 r. doprowadziły do gospodarczego spustoszenia Osetii. Ekonomię parapaństwa zasilały środki z Rosji i Osetii Północnej, gdzie trafiało osetyjskie drewno oraz woda mineralna. Spore zyski czerpano też z masowego przemytu spirytusu do Rosji. Do 2004 r. Gruzini i Osetyjczycy korzystali z największego na Kaukazie Południowym rynku Ergneti, który pozostawał nieopodatkowany i niekontrolowany. W 2009 r. dochód Osetii Południowej wyniósł około 3 mln euro. Porównywalną kwotę stanowi dochód uzyskany przez jednego z polskich operatorów komunikacyjnych, Netię S.A. tylko w I kwartale 2021 r.

Obecnie lokalna gospodarka parapaństwa opiera się na zaledwie kilku przedsiębiorstwach produkujących wodę mineralną, owoce oraz mięso. Rosją pozostaje jego praktycznie jedynym partnerem handlowym. Od sierpniowej wojny wsparcie stamtąd płynące stanowi przeważającą część budżetu Osetii Południowej i umożliwia pokrycie kosztów społecznych, w tym wypłatę świadczeń czy emerytur. Budżet przyjęty na 2021 r. oszacowano na 7,7 mld rubli (408 mln zł), z czego 81,8% ma być subsydiowane przez Rosję. Nawet część lokalnie generowanych dochodów do osetyjskiego budżetu pochodzi pośrednio z Rosji w postaci podatków od lokalnych filii rosyjskich społek, takich jak Gazprom czy Megafon.

new.org.pl

czwartek, 29 kwietnia 2021


Były zastępca dyrektora irlandzkiego wywiadu wojskowego, obecnie konsultant ds. bezpieczeństwa w prywatnej firmie, otrzymał przez email propozycję pracy dla "pewnej bogatej chińskiej rodziny, która chce zachować anonimowość". Chiński pośrednik zaproponował Irlandczykowi 100 tys. euro za zebranie informacji na temat pewnej europejskiej organizacji pozarządowej, która publikuje informacje na temat przypadków łamania praw człowieka w Chinach.

Inny emerytowany wysokiej rangi irlandzki wojskowy, który pracuje dziś w strukturach UE, otrzymał propozycję opisania dla Chińczyków procedur antyterrorystycznych w Unii Europejskiej. Chińczyk, który napisał do niego w aplikacji LinkedIn, zaproponował mu sporą kwotę pieniędzy w bitcoinach, czyli walucie elektronicznej. Chińczyk zaproponował Irlandczykowi poradę, jak założyć bitcoinowe konto tak, by o jego istnieniu nie dowiedzieli się przełożeni Irlandczyka.

onet.pl

Zwykliśmy myśleć o sobie jako o demokratach, kraju „Solidarności”, a może bliżej nam do nacjonalisty? I dlaczego różnimy się pod tym względem od krajów Europy zachodniej?

Rzeczywiście nacjonalizm jest w Polsce mocniejszy z kilku względów. Po pierwsze poczucie narodowe i państwowe w krajach zachodnich jest tożsame.

JAK FRANCUZ, HISZPAN MYŚLI O SOBIE, TO WIDZI HISZPANA CZY FRANCUZA I OBYWATELA JEDNOCZEŚNIE. NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO JAK PODKREŚLONA ODRĘBNOŚĆ ETNICZNA. W POLSCE, PONIEWAŻ ŚWIADOMOŚĆ NARODOWA ROZWINĘŁA SIĘ I ZOSTAŁA SKODYFIKOWANA GŁÓWNIE W OKRESIE ZABORÓW, TO SĄ TO ODRĘBNE RZECZY.

Państwo było obce, a to, co nas łączyło jako poczucie wspólnoty, to było poczucie identyfikacji z narodem. Państwo a naród to były dwie rożne rzeczy. To jest dość specyficzne dla Polski, ale także dla niektórych naszych sąsiadów, jak np. dla Litwinów czy Ukraińców. To znamienne dla sytuacji narodów, które nie miały państwa.

W przypadku Polski to jest jeszcze bardziej skomplikowane, bo nie mieliśmy państwa w chwili, kiedy poczucie narodowe stawało się, powiedzmy, powszechne. To oczywiście uogólnienie, bo mówimy o procesie, który trwa przez pokolenia. Z drugiej strony mieliśmy pamięć, że kiedyś Polska to było potężne państwo, zatem mamy tu pewną deprecjację. To wszystko razem tworzy taką mieszankę psychologiczną, dość skomplikowaną i do końca nie wiemy, czym jesteśmy i chcemy być; czy państwem, czy narodem.

A to dwie różne rzeczy…

Oczywiście, bo państwo to instytucje i prawo, poczucie obywatelskości, zobowiązań wobec państwa i poczucie, że państwo to nasze wspólne dobro oraz wiele norm regulujących życie. Poczucie narodowe to przeżycie typu kulturowego, identyfikacja międzyludzka, emocje, a zobowiązań tu nie ma. Jeżeli już jakieś są, to wobec takich samych jak my ludzi, Polaków, a nie wobec instytucji czy prawa, co jest traktowane jako wręcz zewnętrzne, obce, nieprzynależne do nas. To jest bardzo istotny konflikt, który się w Polsce toczy.

PiS nie jest partią państwową, nie ma świadomości państwowej. Ma świadomość narodową i buduje swoją tożsamość, swoją ideologię i praktyczne działania przede wszystkim na korzeniu narodowym. Polak-katolik, „my etniczni Polacy”, przekonanie, że każdego Polaka będziemy bronić, poczucie solidarności, nawet z tymi, którzy się źle zachowują, np. mordowali Żydów albo Białorusinów, bo są objęci wspólnotą narodową. To specyficzne i jednocześnie bardzo dysfunkcjonalne z punktu widzenia państwa, bo państwo to prawo, odniesienie do konstytucji jako aktu najwyższego, symboli państwowych, zasady obywatelstwa itd.

MAMY PEWNEGO RODZAJU ZAPLĄTANIE, KTÓRE W NAS TKWI. SĄ DAWNE BADANIA PROF. STEFANA NOWAKA, KTÓRE POKAZUJĄ, ŻE MY SIĘ IDENTYFIKUJEMY Z NARODEM, A NIE Z PAŃSTWEM.

Trudno też się dziwić, jeżeli państwem był np. PRL.

Zresztą to ogromny problem, bo w XX wieku z brakiem państwa, lub właściwego państwa, które jest zbudowane na społeczeństwie, woli i prawach obywateli, mieliśmy do czynienia prawie cały czas. To państwo było albo jak przed wojną opresyjne i autorytarne z narzuconą władzą jednego obozu politycznego, albo jak w PRL, czyli znowu jeden obóz polityczny, w dodatku uważany, i słusznie, za reprezentanta głównie rosyjskich interesów w Polsce. Rozumiem, że ciężko było się identyfikować z takim państwem.

Tak naprawdę to państwo odzyskaliśmy dopiero w 89 roku. Ono przez chwilę było rzeczywiście afirmowane, ale szybko zaczęły się ruchy atakujące, że jest nie takie, jakie powinno być, ma złą ideologię, rządzą nie ci co trzeba, za mało się słucha ludu, przez reformy gospodarcze „puściło ludzi z torbami”, „zatruło nas” obcymi zwyczajami i ideologiami Zachodu, albo jest nie dość religijne itd. Mnóstwo było pretensji i uderzeń w państwo, i tak to się rozwijało aż doszedł do władzy PiS.

Jakie konsekwencje, czym grozi nastawienie na naród, a nie na państwo?

Grozi tym, że państwo będzie kulawe, słabe, kontestowane przez dużą część obywateli. Będzie następowała próba coraz większego zawłaszczania przez grupy, które uważają się za „naród prawdziwy”.

BĘDZIE POGŁĘBIAŁ SIĘ PODZIAŁ NA PRAWDZIWYCH POLAKÓW, „ZWYKŁYCH POLAKÓW”, JAK LUBIĄ MÓWIĆ PISOWCY, I „FARBOWANYCH”, KTÓRZY BYĆ MOŻE „TYLKO MÓWIĄ PO POLSKU”, ALE NIE MAJĄ POCZUCIA NARODOWEGO, SĄ „EUROPEJCZYKAMI”, ZATEM POWINNI ZOSTAĆ ODSUNIĘCI. TO PAŃSTWO MONOPARTYJNE I MONOIDEOLOGICZNE, GDZIE WOLA POLITYCZNA STOI NAD PRAWEM. I CO NAJWAŻNIEJSZE, TAKIE PAŃSTWO BĘDZIE SŁABE.

Będzie też dziwolągiem, bo gdy przyjrzymy się państwom, gdzie nawet ten człon narodowy jest silny, to zobaczymy, że one dobrze funkcjonują. Francja, Anglia, Niemcy, Szwecja to przykłady zdrowego państwa, które łączą pojęcie państwa i narodu. Z drugiej strony mamy Austrię, gdzie kwestie narodowe czy tożsamościowe wiążą się właśnie z państwem; Austriacy mówią po niemiecku, ale istnieje tam poczucie, że państwo jest austriackie, a nie że to część Niemiec. Mamy też państwa, gdzie są dwa narody, jak Belgia, ale wiąże ich poczucie państwowości.

Przyznam, że nie wiem, czym to się u nas skończy, ale obawiam się, że niczym dobrym, i budzi to moje ogromne obawy.

wiadomo.co

Komunistyczna Partia Chin (KPCh) prowadzi polityczne działania wojenne, aby potajemnie wpływać na wolne społeczeństwa na całym świecie, o czym ostrzega urzędnik wysokiego szczebla z Departamentu Stanu USA.

Reżim „chce kontroli, a przynajmniej prawa weta, nad dyskursem publicznym i decyzjami politycznymi na całym świecie” – powiedział David Stilwell, zastępca sekretarza stanu ds. Azji Wschodniej i Pacyfiku, podczas wirtualnej dyskusji zorganizowanej przez Hoover Institution na Uniwersytecie Stanforda w dniu 30 października br.

Osiąga to za pośrednictwem szerokiego wachlarza występnych działań, które są „zamaskowane, wymuszające i korumpujące” – powiedział. Według Stilwella te działania nazywane są przez KPCh „Pracą Zjednoczonego Frontu” (ang. United Front Work), ale na Zachodzie łatwiej będzie nam je zrozumieć, tłumacząc jako polityczne działania wojenne.

Praca Zjednoczonego Frontu, określana przez przywódców partii jako „magiczna broń”, obejmuje wysiłki tysięcy zagranicznych grup, które przeprowadzają operacje wpływów politycznych, tłumią ruchy dysydenckie, gromadzą informacje wywiadowcze i ułatwiają transfer technologii do Chin. Grupy te są koordynowane przez agencję partyjną Wydział Prac Zjednoczonego Frontu (ang. United Front Work Department, UFWD).

Podczas gdy niektóre organizacje Zjednoczonego Frontu publicznie deklarują swoje powiązania z Pekinem, „większość próbuje przedstawiać się jako niezależne, oddolne organizacje pozarządowe, fora wymiany kulturalnej, stowarzyszenia ‘przyjaźni’, izby handlowe, media lub grupy akademickie” – powiedział Stilwell.

W trakcie niedawnego dochodzenia przeprowadzonego przez „Newsweek” odkryto około 600 takich grup w Stanach Zjednoczonych. Stilwell powiedział, że do tych grup należą wspierane przez Pekin Instytuty Konfucjusza, które działają na dziesiątkach amerykańskich kampusów uniwersyteckich, chińskie stowarzyszenia studentów i naukowców, prywatne chińskie firmy i inne grupy działające na rzecz skaptowania władz stanowych i lokalnych.

„Podsumowując, mamy do czynienia z dużą i celowo nieprzejrzystą mieszaniną urzędników, agentów i zwolenników Komunistycznej Partii Chin, szukających odpowiedniej okazji w naszych społeczeństwach” – powiedział.

W tym roku administracja Trumpa oznaczyła szereg firm kontrolowanych przez KPCh jako misje zagraniczne Chin, uznając, że wykonują one rozkazy Pekinu w Stanach Zjednoczonych. Ostatnio Departament Stanu oznaczył jedną z grup Zjednoczonego Frontu, Narodowe Stowarzyszenie na rzecz Pokojowego Zjednoczenia Chin (ang. National Association for China’s Peaceful Unification), jako misję zagraniczną. Oznaczono tak również Amerykańskie Centrum Instytutu Konfucjusza (ang. Confucius Institute U.S. Center) i 15 kontrolowanych przez państwo mediów.

W międzyczasie Departament Sprawiedliwości rozprawił się również z szeregiem występnych działań dozwolonych przez KPCh, od kradzieży własności intelektualnej po szpiegostwo. We wrześniu aresztowano funkcjonariusza nowojorskiego departamentu policji (NYPD) Baimadajie Angwanga i oskarżono go o szpiegostwo na rzecz reżimu. Prokuratorzy zarzucili Angwangowi, że przekazywał informacje o lokalnej społeczności tybetańskiej swojemu opiekunowi w chińskim konsulacie, który został przydzielony do oddziału UFWD, zwanego Chińskim Stowarzyszeniem na rzecz Ochrony i Rozwoju Kultury Tybetańskiej (ang. China Association for Preservation and Development of Tibetan Culture).

Stilwell powiedział, że żądanie wzajemności jest „fundamentalnym krokiem” w kierunku „ochrony naszych własnych społeczeństw przed transformacją przez Pekin”.

Powiedział, że „pozwoliliśmy Komunistycznej Partii Chin na dostęp do naszego społeczeństwa, jakiego nigdy nie miała”, zaliczając do tego dziedziny dyplomacji, edukacji, handlu, inwestycji oraz nauki i technologii.

Urzędnik wzywał, by inne kraje podążały za działaniami Stanów Zjednoczonych, aby „domagały się wzajemności, przejrzystości i odpowiedzialności od Komunistycznej Partii Chin”.

„Komunistyczna Partia Chin stanowi realne zagrożenie dla naszego podstawowego stylu życia – dobrobytu, bezpieczeństwa i wolności. Naszym zadaniem jest rozpoznanie tego, ostrzeżenie innych i wspólne podjęcie kroków niezbędnych do obrony naszych wolności” – powiedział.

epochtimes.pl

środa, 28 kwietnia 2021


Za przyjęciem decyzji o „udoskonaleniu systemu wyborczego” w Hongkongu zagłosowało 2895 delegatów uczestniczących w Ogólnochińskim Zgromadzeniu Przedstawicieli Ludowych (OZPL), które pełni rolę marionetkową i zatwierdza decyzje kierownictwa KPCh. Nikt nie zagłosował przeciwko reformie, a jedna osoba wstrzymała się od głosu.

Projekt przewiduje m.in. zmiany w zakresie wielkości i składu legislatury w Hongkongu, które są korzystne dla parlamentarzystów popierających zwierzchnictwo KPCh.

Obecnie Rada Legislacyjna w Hongkongu składa się z 70 członków, z których połowa została wybrana w wyborach bezpośrednich, a pozostałe 35 osób to reprezentanci branż i związków zawodowych, przeważnie opowiadający się za władzami Pekinu.

Po zmianach parlament ma liczyć o 20 mandatów więcej, które nie będą pozyskiwane w wyborach bezpośrednich. Ponadto zwiększono liczbę członków komitetu wyborczego z 1200 do 1500 oraz nadano mu większe uprawnienia.

Ponadto w myśl nowego projektu Stały Komitet OZPL, który wybiera już szefów administracji Hongkongu, będzie też zatwierdzał nominacje wszystkich kandydatów na posłów hongkońskiej Rady Legislacyjnej, a część z nich będzie wybierał samodzielnie. Stały Komitet OZPL spotyka się raz na dwa miesiące, może zorganizować tymczasowe spotkanie w razie potrzeby i ma 175 członków, którzy są bardziej lojalni wobec KPCh niż przeciętni członkowie OZPL.

„Zdecydowane poparcie” dla planu reformy i „szczerą wdzięczność” za jego przyjęcie dla OZPL wyraziła w komunikacie szefowa władz Hongkongu Carrie Lam.

epochtimes.pl

Rok 1905 oznaczał narodzenie się na ziemiach polskich masowych ruchów politycznych, jednak przecież nie wszyscy, którzy w tym roku wstępowali do organizacji politycznych, stali po stronie socjalistów. Chociaż partie lewicowe były najsilniejsze i najaktywniejsze, około 50 tysięcy osób wybrało którąś z kilku organizacji prawicowych, przeznaczonych wyłącznie dla polskojęzycznych katolików. Największą zaś z tych organizacji było Stronnictwo Demokratyczno-Narodowe, w skrócie Narodowa Demokracja lub endecja. (…)

U podstaw Narodowej Demokracji leżała wizja świata określana niekiedy jako darwinizm społeczny (co stanowi, skądinąd, krzyczącą niesprawiedliwość wobec Charlesa Darwina – to jednak zupełnie inna historia). Zgodnie z tą wizją społeczeństwa ludzkie osiągają w dziejach kolejne, coraz wyższe szczeble rozwoju, przy czym rozwój ten można mierzyć, obserwując, które grupy wychodzą zwycięsko z „walki o byt” (dobrym przykładem są tu poglądy Herberta Spencera, popularnego w Polsce pod koniec XIX wieku – przy. red.). (…) 

To przede wszystkim endecja wprowadziła antysemityzm do polskiego życia publicznego. (…) relacje między Polakami a Żydami od dawna opierały się na symbiozie. Rzecz jasna, doskonale zdawano sobie sprawę z różnic kulturowych, po obu stronach nie brakowało także stereotypów, zarazem jednak istniał między nimi powikłany, nierozerwalny związek.

Uprzedzenia były zjawiskiem powszechnym, powszechne były też jednak dobre relacje, a nawet przyjaźnie. Dopóki zarówno Żydów, jak i chłopów łączyło porównywalne ubóstwo i brak wpływów, dopóty uprzedzenia dzieliły te dwie grupy, bynajmniej jednak nie musiały rodzić nienawiści. Z pewnością mogły – na przykład w latach osiemdziesiątych XIX wieku doszło do fali antyżydowskiej przemocy na Ukrainie – zazwyczaj jednak tak się nie zdarzało.

W archiwach i opracowaniach historycznych znajdziemy opowieści czy relacje o konfliktach i przemocy; opowieści o codziennej życzliwości na ogół umykają naszej uwadze. Jednak to ta ostatnia zawsze była i jest normą życia codziennego.

Aby zmienić tę dynamikę, antysemici musieli zmienić dychotomię: podział na Żydów i chłopów trzeba było zastąpić podziałem na Żydów i Polaków, przy czym tę ostatnią grupę rozumiano tak, że obejmowała wszystkich rzymskich katolików mówiących po polsku, niezależnie od pozycji społecznej czy znaczenia.

Proces propagowania inkluzywnego ekonomicznie (a zarazem ekskluzywnego kulturowo) rozumienia polskiej tożsamości narodowej z konieczności wymagał wskazania nowego „innego”, przeciwnika, wobec którego zarówno bogaci, jak i biedni Polacy musieliby się zjednoczyć.

Nowy światopogląd nie zrodził się bezpośrednio z doświadczeń codziennych: można łatwo wskazać grupkę antysemickich ideologów i działaczy, którzy propagowali i rozwijali dobrze przygotowaną teorię dotyczącą tego, jak naprawdę działa świat (teorię, która nie była po prostu błędna, ale szkodliwie fałszywa).

Zgodnie z tą teorią Żydów nie definiowała religia czy zbiór zwyczajów, ale przede wszystkim nieugaszone pragnienie zniszczenia społeczeństwa chrześcijańskiego i przejęcia władzy nad światem. Pragnienie to, według antysemitów pokroju Dmowskiego, ma charakter dziedziczny, nieważne zatem, czy konkretny Żyd nawrócił się na chrześcijaństwo lub przyswoił sobie polską kulturę. W gruncie rzeczy Żydzi, którzy porzucili jidysz i inne zewnętrzne oznaki swojej kultury, byli najgroźniejsi, trudniej bowiem było ich wykryć.

W ramach swojego spisku Żydzi, według antysemitów, zbudowali system polityczny i gospodarczy, który miał za zadanie osłabić moralne spoiwo podtrzymujące społeczeństwa chrześcijańskie, a następnie przejąć ich bogactwa. Żydzi mieli jakoby stworzyć i wykorzystywać przeciwko chrześcijaństwu dwa narzędzia: z jednej strony liberalną demokrację kapitalistyczną, z drugiej – socjalizm.

Pierwsze z tych narzędzi pozwalało rozbijać wspólnoty na zatomizowane, wykorzenione jednostki oraz wprowadzić system gospodarczy, który niósł ze sobą ubóstwo i nierówności.

Drugie udawało, że proponuje rozwiązanie tych problemów, antysemici byli jednakże przekonani, że jest to jedynie podstęp. Rzeczywistym celem socjalizmu, twierdzili, jest zwiedzenie nieświadomych mas, nakłonienie ich podstępem, by ślepo podążały za przywódcami, którzy odrzucili moralność chrześcijańską i co za tym idzie, usunęli wszelkie bariery, jakie mogłyby hamować ludzką skłonność do przemocy.

Gdy w ten sposób ulegną erozji wszystkie więzi społeczne – głosiła dalej ta dziwaczna teoria – zostanie przygotowane pole dla ostatecznego zwycięstwa międzynarodowego spisku żydowskiego.

Nie przypadkiem ideologia ta rozwinęła się pierwotnie we Francji i w Niemczech – krajach, gdzie Żydów było naprawdę niewielu, ponieważ łatwiej wierzyć w paranoiczne fantazje, gdy nie ma się kontaktu z rzekomymi organizatorami spisku. Każda nowoczesna ideologia, zarówno na lewicy, jak i na prawicy, wymagała od ludzi uznania istnienia rzeczy, których nie mogli bezpośrednio zobaczyć – czy był to „rynek”, „proletariat” czy „naród”.

Natomiast od ludzi żyjących na ziemiach polskich antysemityzm wymagał więcej: mieli uwierzyć w tajne działania grupy, którą mogli obserwować. Gdy rzecznicy antysemityzmu udawali się na wieś, aby nieść tam swoją ewangelię nienawiści, początkowo stykali się z obojętnością i niezrozumieniem. Chłop Jacek łatwo mógł uwierzyć, że kupiec Icek dyktuje niesprawiedliwe ceny, a nawet że w ramach swoich obrzędów religijnych odprawia dziwaczne rytuały. Jednakże opowieść o tym, że Icek należy do spisku, którego celem jest zawładnięcie światem i zniszczenie chrześcijaństwa, wydawała się, mówiąc łagodnie, nieco naciągana.

Ostatecznie opowieści tego rodzaju zakorzeniły się na polskiej wsi, rozprzestrzeniały się jednak wolniej niż w tych częściach Europy, w których ludzie rzadziej miewali okazję poznać Żydów osobiście.

Pierwsi ideologowie antysemityzmu na ogół nie wywodzili się z kręgów konserwatywnych. Ziemiaństwo w znacznej części, podobnie jak chłopi, było raczej zadowolone z tego, że miało Żydów niejako pod ręką, nawet jeśli jednocześnie patrzyło z góry na żydowską religię i sposób życia. Konserwatywne wyższe sfery o wiele bardziej obawiały się zbuntowanych „mas” niż Żydów. Ludzie należący do elity biznesowej, właściciele fabryk i finansiści, także nie byli zbyt podatni na ideologię antysemicką, zwłaszcza że zawierała ostrą krytykę kapitalizmu. Trzeci filar konserwatyzmu, duchowieństwo katolickie, miał ostatecznie licznie wstąpić w szeregi antysemickiej koalicji, początkowo jednak także duchowni uważali apele do „mas” za niepokojące. Antysemityzmu nie promowała zatem „stara prawica”, oparta na bogactwie, władzy i pozycji społecznej.

Propagowanie antysemityzmu stało się natomiast jedną z najważniejszych spraw „nowoczesnej prawicy”, Narodowej Demokracji.

Antysemityzm znajdował się w samym centrum przesłania endecji od momentu narodzin ruchu. Rzecz jasna, intensywność retoryki antysemickiej rosła po 1905 roku, wszystkie jednak jej elementy pojawiły się o wiele wcześniej. Dmowski miał problem ze wskazaniem właściwego miejsca Żydów w swojej wizji walk narodowych, ponieważ zdawali się nie mieć ojczyzny [przyjął więc] ogólny schemat teorii o międzynarodowym spisku żydowskim i udoskonalił ją tak, by dostosować zagrożenie do polskiej specyfiki.

W wersji Dmowskiego obraz walki z żydostwem różnił się zasadniczo od sposobu, w jaki należało walczyć z innymi domniemanymi wrogami polskiego narodu. Endecja twierdziła, że dla Polaków Niemcy i Rosjanie zawsze będą wrogami, ponieważ taka już jest natura relacji międzynarodowych. Równocześnie argumentowano, że nienawiść byłaby tu przeciwskuteczna, emocje bowiem przeszkodziłyby w racjonalnym planowaniu wojny o przetrwanie.

Żydzi natomiast w fantazjach Narodowej Demokracji stanowili poważniejsze egzystencjalne zagrożenie, jako ci, którzy rzekomo próbowali zniszczyć Polskę od wewnątrz. Dmowski użył jednej ze swoich ulubionych metafor, pisząc w 1895 roku, że „ludność żydowska jest niezaprzeczenie pasożytem na ciele społecznym tego kraju, który zamieszkuje” (…) „ciało zdrowe, silne, którego wszelkie czynności odbywają się normalnie według wskazanego przez prawa przyrody, porządku, jest najmniej odpowiednim podścieliskiem dla rozwoju pasożytów” [„Wymowne cyfry”, „Przegląd Wszechpolski” 1895, 1 (15 maja) – przyp. red.].

Ruch Narodowo-Demokratyczny szerzył ten przekaz za pomocą licznych i skutecznych metod. Przede wszystkim wykorzystywano edukację, organizując na wsi kampanie szerzenia piśmiennictwa, w ramach których nauczycieli zachęcano do wpajania, wraz z alfabetem, „prawdziwego patriotyzmu”.

Endecja wydawała także czasopismo dla chłopów, uzupełnione inspirującymi opowieściami z polskiej historii i relacjami o atakach ze strony licznych wrogów narodu. Mimo to endecja przed 1905 rokiem była niewielką organizacją konspiracyjną, która nie wykraczała poza wąską grupę inteligentów. Miało się to zmienić z dnia na dzień, podobnie jak w przypadku partii lewicowych, o których była mowa wcześniej. Nawet jeśli przywódcy endecji woleliby starannie zaplanowane akcje polityczne od masowych protestów, musieli jakoś odpowiedzieć na pierwotny krzyk, jakim był rok 1905. Dlatego uruchomili na wsi kampanię, która miała na celu uchwalenie przez lokalne wiejskie rady rezolucji z żądaniem wprowadzenia języka polskiego w urzędach, sądownictwie i we wszystkich instytucjach edukacyjnych. (…)

W miarę jak retoryka Narodowej Demokracji stawała się coraz bardziej antydemokratyczna (paradoks, którego nie przeoczyli przeciwnicy), grupa zaczęła zdobywać członków i zwolenników wśród tych, którzy mieli najwięcej do stracenia w chwili, gdy nadejdzie rewolucja społeczna. Byli to nie tylko właściciele ziemscy i fabrykanci (członkowie „starej prawicy”, którzy zaczęli dryfować w kierunku „nowej”), ale też członkowie klasy średniej – przedstawiciele wolnych zawodów, kupcy, niezależni rzemieślnicy, urzędnicy, księża, a wreszcie chłopi.

wiez.pl

Na tle ogólnej degrengolady ekonomicznej lat osiemdziesiątych znamiennym zjawiskiem był wzrost sektora prywatnego w gospodarce. W latach 1981–1985 zwiększył on poziom produkcji o blisko 14 proc., podczas gdy w tym samym czasie wytwórczość sektora państwowego zmniejszyła się o 0,2 proc.  Przedsiębiorczość prywatna w dalszym ciągu podlegała jednak licznym ograniczeniom, a wielu członków kierownictwa PZPR krytycznie oceniało przejawy „nieuzasadnionego bogacenia się określonych środowisk”. Stopniowo jednak, szczególnie na średnim szczeblu aparatu władzy, coraz silniejsze było przekonanie, że bez rozbudowy sektora prywatnego nie uda się zaspokoić deficytu na rynku artykułów konsumpcyjnych. W ramach sektora prywatnego szczególne miejsce zajmowało kilkaset tzw. spółek polonijnych, zakładanych z udziałem obcokrajowców polskiego pochodzenia na podstawie ustawy z lipca 1982 r. „Firmy polonijne wysysają z sektora państwowego wysoko wykwalifikowaną kadrę. Część pracowników przechodzi z central handlu zagranicznego, posiadają oni informacje o randze tajemnicy służbowej i państwowej. [...] Nierzadkie są też przypadki nieformalnych kontaktów z pracownikami resortów sprawującymi kontrolę nad firmami polonijnymi” – alarmowano w MSW w maju 1984 r.

Spółki polonijne stały się dla władz, a w szczególności dla funkcjonariuszy służb specjalnych (zarówno SB, jak i wojskowych), rodzajem poligonu doświadczalnego. Testowano w nich zachowania podmiotów działających zgodnie z mechanizmami rynkowymi i wykorzystywano je do działań operacyjnych. W ślad za tym następowało stopniowe oswajanie się części elity władzy z myślą o konieczności radykalnego zerwania z ustanowionym w latach czterdziestych systemem gospodarczym, którego podstawę stanowiła własność państwowa. W ten sposób powstawał odpowiedni klimat dla wspomnianych już reform rządu Rakowskiego, których ubocznym rezultatem był proces tzw. uwłaszczenia nomenklatury. Zmiany w przepisach regulujących zasady działalności gospodarczej, w połączeniu z deklaracjami rządu Rakowskiego o nowej polityce ekonomicznej, doprowadziły do wyraźnego zwiększenia aktywności sektora prywatnego. Pogłębiającej się z miesiąca na miesiąc inflacji oraz zapaści gospodarki państwowej towarzyszył gwałtowny rozwój prywatnej przedsiębiorczości. W pierwszej połowie 1989 r. zarejestrowano blisko sześć tysięcy prywatnych spółek prawa handlowego, co w porównaniu ze stanem z końca 1988 r. oznaczało aż czternastokrotny wzrost. Spółki zaczęły też powstawać w sektorze państwowym, a w ciągu pierwszych sześciu miesięcy 1989 r. ich liczba uległa podwojeniu, przekraczając poziom dwóch tysięcy. Znacząca część z tych spółek stała się głównym kanałem umożliwiającym przepływ majątku państwowego w prywatne ręce ludzi z aparatu władzy PRL, co nazwano później uwłaszczeniem nomenklatury. Proces zmiany statusu – „z zarządzającego własnością państwową na jej właściciela” – zasługuje na szczególną uwagę, stanowił bowiem jeden z głównych katalizatorów przyspieszających proces rozkładu reżimu komunistycznego.

Drenaż majątku państwowego uległ gwałtownemu nasileniu po uchwaleniu 24 lutego 1989 r. ustawy „O niektórych warunkach konsolidacji gospodarki narodowej”, stwarzającej możliwość przejmowania majątku państwowego do użytkowania przez osoby prywatne poprzez dzierżawę, wynajęcie lub wniesienie go jako aportu do spółki o kapitale mieszanym. Umowy ze spółkami podpisywali dyrektorzy przedsiębiorstw państwowych będący równocześnie udziałowcami lub członkami władz tych spółek. Kiedy w końcu 1989 r. Prokuratura Generalna zbadała na polecenie rządu Mazowieckiego skalę tego zjawiska, doliczono się 1593 tzw. spółek nomenklaturowych, a więc utworzonych przez osoby z aparatu władzy państwowej. Większość z nich należała do ludzi pracujących w aparacie gospodarczym (około tysiąca dyrektorów, kierowników i głównych księgowych oraz 580 prezesów spółdzielni), znacznie mniej natomiast do funkcjonariuszy administracji państwowej (9 wojewodów, 57 prezydentów i naczelników) oraz aparatu partyjnego (80). W rzeczywistości liczba tego rodzaju spółek była znacznie większa, szacunki nie obejmują bowiem firm, w których udziały posiadali członkowie rodzin osób należących do nomenklatury. Dopiero w 1990 r. wydano przepisy, które zakazały łączenia kierowniczych stanowisk w państwowym aparacie gospodarczym i administracyjnym z udziałami w prywatnych spółkach. Proces uwłaszczenia w następujący sposób opisał później szef Służby Bezpieczeństwa, wiceminister spraw wewnętrznych, gen. Henryk Dankowski: „Gdy tylko weszła ustawa i okazało się, że w dziesiątkach fabryk tworzą się de facto fikcyjne spółki i oszukują budżet państwa, natychmiast podjęliśmy działania. Można sprawdzić, ile wysyłaliśmy informacji o tym zjawisku. Zmian systemowych nie udało się nam od kierownictwa PRL wyegzekwować, ale w końcu nie od tego byliśmy”. Istotnie w materiałach MSW można odnaleźć incydentalnie dokumenty sygnalizujące „niekorzystne zjawiska w zakresie tworzenia spółek”. W jednym z nich, powstałym w drugiej połowie sierpnia 1989 r., stwierdzono: „Należy zauważyć, że bardzo poważną rolę w przyzwoleniu na uprawianie takich i podobnych praktyk odegrało oficjalne stanowisko czynników rządowych przez formowanie tezy »co nie jest zabronione – jest dozwolone«”. Zarazem jednak należy pamiętać, że funkcjonariusze podlegli MSW, a zwłaszcza członkowie ich rodzin, bardzo często byli organizatorami i udziałowcami prywatnych spółek powstających z udziałem majątku państwowego. Odbywało się to za zgodą kierownictwa resortu, czego nawet nie ukrywano na wewnętrznych naradach. „Nie jesteśmy przeciwko podejmowaniu działalności handlowej, usługowej czy produkcyjnej na własny rachunek przez rodziny funkcjonariuszy, z wyjątkiem firm polonijnych i z udziałem kapitału zagranicznego” – mówił w kwietniu 1989 r. na II Krajowej Konferencji Przewodniczących Rad Funkcjonariuszy MO i SB szef Służby Polityczno-Wychowawczej MSW, Czesław Staszczak, a zatem człowiek odpowiedzialny za ideologiczny kręgosłup aparatu bezpieczeństwa. W styczniu 1989 r. na dorocznej odprawie kadry kierowniczej MSW w Legionowie Staszczak mówił też o „możliwości stworzenia funkcjonariuszom uzyskiwania dodatkowych dochodów” i – „jeśli na to wskazuje interes służby” – o „udzielaniu zgody funkcjonariuszom na dodatkową pracę poza resortem spraw wewnętrznych”. Wedle szacunków inspektorów kadrowych, 7,5 proc. z blisko 3,5 tysiąca funkcjonariuszy, którzy odeszli w 1988 r. ze służb podległych MSW na własną prośbę, uczyniło to w celu założenia własnego przedsiębiorstwa prywatnego.

Antoni Dudek - Kryzys systemu komunistycznego w Polsce lat osiemdziesiątych

Ostatnie doniesienia o kierowcach amerykańskiego Amazona, którzy musieli załatwiać potrzeby fizjologiczne w samochodach, to tylko jeden z epizodów walki o stworzenie związku zawodowego w jednym z magazynów tej firmy w USA. Decyzja może mieć przełomowe znaczenie dla koncernu - ocenia stacja CNN.

W jednym z centrów dystrybucyjnych Amazona w miasteczku Bessemer na przedmieściach Birmingham w Alabamie pod koniec marca zakończyło się głosowanie wśród ok. 6 tys. pracowników w sprawie powołania związku zawodowego.

Cały czas trwa liczenie głosów, ale jeśli w magazynie uda się założyć komórkę ogólnokrajowego związku zawodowego pracowników handlu detalicznego, hurtowego i domów towarowych (RWDSU), będzie to pierwsza organizacja związkowa w zakładach Amazona. To przełomowe wybory - komentuje CNN. Dodaje, że podczas pandemii firma przeżywa boom, ale warunki i tempo pracy zatrudnianych przez nią osób oraz ich zarobki są wciąż przedmiotem sporów między koncernem a pracownikami.

Podczas kampanii poprzedzającej głosowanie firma namawiała pracowników do opowiedzenia się przeciwko powstaniu organizacji, otwarcie krytykowała też polityków i inne osoby wspierające wysiłki związkowców. Jeden z członków zarządu firmy Dave Clark skomentował na Twitterze popierające pracowników wypowiedzi demokratycznego senatora Bernie'ego Sandersa, pisząc m.in., że w przeciwieństwie do polityka Amazon "rzeczywiście zapewnia postępowe miejsce pracy".

Jak zauważa CNN, podkreślona przez Clarka płaca minimalna, wynosząca w Amazonie 15 dolarów na godzinę, została wprowadzona w 2018 r. po głośnych apelach m.in. Sandersa. Kongresmen Mark Pocan odpowiedział z kolei Amazonowi, że "niszczenie działalności związkowej i zmuszanie pracowników do oddawania moczu do butelek" nie czyni z firmy "postępowego miejsca pracy".

"Chyba nie wierzysz w to oddawanie moczu do butelki? Gdyby to była prawda, nikt by dla nas nie pracował" - odpisano Pocanowi na oficjalnym koncie Amazona. Spowodowało to lawinę doniesień medialnych, które w istocie potwierdzały zarzuty Pocana.

W piątek wieczorem firma przeprosiła kongresmena za swoje tweety. Dodała, że niektórzy kurierzy rzeczywiście mogli mieć kłopot z dostępem do toalety podczas pracy, a problem pogłębił się podczas epidemii koronawirusa i związanych z nią ograniczeń.

Konfrontacyjna postawa Amazona zaskoczyła obserwatorów branży, ekspertów i pracowników - zauważa CNN. "Podczas gdy pracownicy walczą o podstawowe i ważne kwestie, jak bezpieczeństwo pracy, Amazon koncentruje się na strachu przed własnymi pracownikami i uderza w polityków. Amazon boi się, bo wie, że pracownicy są silni, kiedy mówią jednym głosem" - brzmi oświadczenie jednej z grup pracowników koncernu.

forsal.pl

wtorek, 27 kwietnia 2021


Wzorowe dotychczas relacje pomiędzy Kijowem a Mińskiem zaczęły się psuć po sierpniowych wyborach na Białorusi i fali represji, która od tamtej pory przetacza się przez państwo Łukaszenki. Ukraina, jak większość krajów demokratycznego świata, nie uznała szóstego z rzędu zwycięstwa białoruskiego dyktatora.

W ukraińskich mediach i wszystkich komunikatach Łukaszenkę określa się wyłącznie po imieniu, bez wskazania stanowiska „prezydent". W zamian białoruski przywódca nie szczędzi ostrych wypowiedzi pod adresem władz nad Dnieprem, zarzucając, że z terytorium Ukrainy „przemycano tony broni". Stwierdził nawet, że „najpotężniejsze służby specjalne świata" utworzyły w Kijowie centrum, którego celem jest obalenie jego reżimu. Aresztował też 14 osób, które oskarżył o terroryzm i związki z Ukrainą. Ale niepokój Kijowa budzi nie tylko retoryka Łukaszenki.

– Białoruskie kierownictwo już nie jest neutralne wobec konfliktu rosyjsko-ukraińskiego. Większa integracja wojskowa z Rosją była warunkiem poparcia, jakie Łukaszenko po wyborach otrzymał od Putina, musiał ofiarować część suwerenności kraju. Dzisiaj mają wspólne planowanie wojskowe, a Rosja przerzuca tam swoich żołnierzy w ramach przygotowań do manewrów „Zapad 2021", których aktywna faza zaplanowana jest na sierpień–wrzesień. To stanowi bezpośrednie zagrożenie dla Ukrainy, zwłaszcza w warunkach rosnącego napięcia w Donbasie – mówi „Rzeczpospolitej" Ołeksij Aresztowycz, który jest członkiem ukraińskiej delegacji w grupie kontaktowej oraz byłym oficerem ukraińskiego wywiadu wojskowego.

W Kijowie zaś podkreślają, że wycofanie się z Mińska nie oznacza wypowiedzenia „porozumień mińskich", które w białoruskiej stolicy w lutym 2015 roku zawierali prezydent Ukrainy Petro Poroszenko, prezydent Francji Francois Hollande, kanclerz Niemiec Angela Merkel i przywódca Rosji Władimir Putin.

Był to chyba największy sukces w historii białoruskiej dyplomacji za rządów Łukaszenki, który sprytnie wykorzystał to do ocieplenia relacji z Zachodem. – Władze w Mińsku już pogrzebały w ostatnich miesiącach swoją flagową koncepcję z ostatnich lat, że Białoruś jest neutralną wyspą stabilności – mówi „Rzeczpospolitej" Aleksander Klaskouski, czołowy białoruski politolog. Przypomina, że na początku marca Mińsk zawarł z Moskwą porozumienie w sprawie utworzenia wspólnych białorusko-rosyjskich centrów szkoleniowo-bojowych, które mają powstać w obwodzie niżnonowogrodzkim i kaliningradzkim oraz na Grodzieńszczyźnie.

– Eksperci uważają, że pod przykrywką takiego centrum na Białorusi może powstać rosyjska baza wojskowa, w ramach której zostaną rozmieszczone m.in. najnowsze rosyjskie bombowce strategiczne. To straszny sen dla Ukrainy, gdyby musiała odpierać najazd rosyjskich wojsk ze strony Białorusi – dodaje.

rp.pl

Komputery o wysokiej wydajności (HPC) są niezastąpionym narzędziem do modelowania i symulacji w takich dziedzinach, jak biologia molekularna, fizyka jądrowa, astrofizyka, chemia kwantowa, medycyna, inżynieria materiałowa, meteorologia, klimatologia, sejsmologia, kryptologia, by wymienić tylko te najważniejsze. Powszechnie stosowaną jednostką mocy obliczeniowej superkomputerów jest FLOPS, czyli liczba operacji zmiennoprzecinkowych na sekundę (ang. floating point operations per second). Pracują one z wydajnością ponad biliarda (milion miliardów) operacji na sekundę (1015 – petaskala), a te z najwyższej półki przekraczają 1017 operacji na sekundę. Dla porównania: laptop lub komputer stacjonarny z procesorem o prędkości (częstotliwości taktowania) 3 GHz może wykonać około 3 miliardów obliczeń na sekundę. Wyczekiwanym kamieniem milowym będzie osiągnięcie eksaskali, czyli 1018, a od tego dzielą nas nie lata, a miesiące. „Bestie” o wydajności liczonej w eksaflopsach, czyli w trylionach operacji zmiennoprzecinkowych na sekundę, powinny pojawić się na przełomie 2021 i 2022 r.

Moc obliczeniowa superkomputerów przejawia się w ich monstrualnych rozmiarach. Wysokowydajne obliczenia zapewnia klastrowanie setek tysięcy, a nawet milionów wielordzeniowych serwerów (tzw. węzłów) połączonych w sieć. Węzły, upakowane w gigantycznych szafach, działają w trybie równoległym, co umożliwia wykonywanie masy zadań jednocześnie i zwiększa wydajność obliczeń. Klastry HPC mają tę zaletę, że awaria jednego węzła nie powoduje zatrzymania pracy całego systemu, a ponadto dają się łatwo skalować, czyli rozbudowywać poprzez dokładanie kolejnych węzłów, bez konieczności wymiany na nowsze modele.

Infrastruktura HPC łączy algorytmy ściśle matematyczne z algorytmami sztucznej inteligencji, wykorzystywanymi w analityce Big Data. Z jednej strony, systemy sztucznej inteligencji są zaprojektowane w sposób umożliwiający przetwarzanie olbrzymiej ilości danych, więc siłą rzeczy muszą działać na sprzęcie, który potrafi wykonywać biliony obliczeń na sekundę. Z drugiej strony, dane pochodzą z wielu różnych źródeł, są niejednorodne i rozproszone geograficznie, więc do ich przetwarzania nie wystarczy moc obliczeniowa, potrzebna jest sztuczna inteligencja. Tu przecinają się drogi HPC, Big Data i AI.

Digitalizacja stała się motorem innowacji, konkurencyjności i wzrostu. Gospodarka cyfrowa ma wiele przejawów, ale systemowo rzecz ujmując, można ją przyrównać do organizmu, którego krwiobieg tworzą wielkie zbiory danych, a sercem są moce obliczeniowe, zdolne przetwarzać te wolumeny informacji liczbowych w czasie rzeczywistym i ze 100-proc. precyzją. Wydajność posiadanych zasobów obliczeniowych wpływa na tempo przebiegu prac nad nowym produktem, a tym samym na czas jego wprowadzenia na rynek. Jednak koszty – od zakupu (sprzęt, oprogramowanie), przez utrzymanie (energia elektryczna, aktualizacje, modernizacja, serwis, szkolenia), aż po złomowanie (utylizacja, recykling) – długo były barierą nie do pokonania dla większości firm. Toteż do niedawna na infrastrukturę HPC mogły sobie pozwolić tylko ośrodki naukowe. Przełom przyniosła chmura obliczeniowa, dzięki której firmy mają możliwość korzystać z oprogramowania i mocy obliczeniowych, nie angażując środków w ich zakup i instalację. Płacąc za udostępnienie HPC w chmurze zgodnie z rzeczywistym użyciem, firmy mają możliwość przetestowania obliczeń wysoko wydajnościowych i oceny, czy docelowo opłaca im się pozostanie w modelu SaaS, czy też stworzenie wewnętrznej infrastruktury HPC. Jakkolwiek usługi w chmurze mają swoje zalety, to nie zawsze są rozwiązaniem pierwszego wyboru dla biznesu, któremu zależy na bezpieczeństwie i prywatności. Przechowywanie danych to kwestia newralgiczna, szczególnie w dobie RODO.

Europa potrzebuje światowej klasy zintegrowanej infrastruktury HPC z eksaskalową wydajnością obliczeniową. Wykorzystanie superkomputerów do celów badawczo-rozwojowych, przemysłowych i komercyjnych rośnie i będzie rosło. Zdigitalizowane łańcuchy wartości i modele biznesowe będą generować przyrost Big Data, a ten z kolei będzie pobudzał popyt na infrastrukturę HPC. Potencjał jest ogromny, a wyzwania niemniejsze. Podczas gdy ? globalnego zapotrzebowania na moce HPC pochodzi z Europy, kontynentalne ośrodki HPC zaspokajają zaledwie 5 proc. W rezultacie europejscy innowatorzy w coraz większym stopniu korzystają z superkomputerów w Azji i Ameryce. To stwarza poważne zagrożenia w zakresie ochrony danych poufnych i cyberbezpieczeństwa oraz otwiera furtkę do wycieku innowacji z Europy. Istnieje bowiem ryzyko, że dane generowane przez ośrodki naukowe, przemysł i MŚP będą eksportowane w celach analitycznych z braku zdolności obliczeniowych na kontynencie.

Według szacunków Europejskiego Banku Inwestycyjnego Europa wyraźnie odstaje od USA, Chin i Japonii, z luką w zakresie nakładów na HPC wynoszącą 500-750 mln euro rocznie. Aby ją zlikwidować, potrzebne są potężne inwestycje w infrastrukturę. Tyle że infrastruktura akademickich dostawców HPC jest finansowana z publicznych grantów badawczych, a prywatni i zorientowani komercyjnie dostawcy HPC należą do rzadkości. Natomiast silna konkurencja ze strony firm amerykańskich, takich jak Amazon Web Services, Google i Microsoft, zostawia niewiele miejsca na ekspansję europejskich graczy oferujących moce HPC na zasadach komercyjnych, tym bardziej że praktycznie ich nie ma. Ci, którzy istnieją, koncentrują się na aplikacjach do symulacji i modelowania w wysoce wyspecjalizowanych segmentach niszowych.

obserwatorfinansowy.pl

Okres od końca wojny secesyjnej do około 1905 roku był w znacznej mierze okresem nieprzerwanego spadku koncentracji. Co mogłoby wyjaśnić ten spadek koncentracji przestrzennej? Jednym stałym trendem występującym od połowy XIX wieku był postęp w zakresie transportu i technologii komunikacyjnych. Drugim trendem jest powszechny wzrost popularności szkolnictwa wyższego. Goldin i Katz (1999) nazywają ten okres „latami kształtowania się amerykańskiego szkolnictwa wyższego”. Na przykład tzw. ustawa Morrilla z 1862 roku przyznała stanom granty ziemskie, które miały być wykorzystane do sfinansowania budowy lokalnych uczelni rolniczych i mechanicznych. To przyczyniło się do powstania w całym kraju uniwersytetów kładących szczególny nacisk na naukę praktyczną. W większości przypadków te nowe uniwersytety nie były zlokalizowane w istniejących dużych ośrodkach innowacji, ale znajdowały się w pobliżu geograficznego centrum danego stanu, tak aby mogły być łatwiej dostępne dla dominującej populacji wiejskiej.

(...)

Około 1905 roku wyhamował obserwowany od zakończenia wojny secesyjnej trend spadku przestrzennej koncentracji wynalazków. W kolejnych latach doszło nawet do odwrócenia tego trendu. Na początku XX wieku amerykańska sieć kolejowa była już dojrzała i nie budowano już wielu nowych połączeń. Ponadto w tym okresie działalność wynalazcza w coraz większym stopniu przenosiła się do dużych przedsiębiorstw przemysłowych, które były bardziej skoncentrowane geograficznie niż niezależni, mniejsi wynalazcy.

Pod koniec II wojny światowej, w 1945 roku, ponownie rozpoczął się proces spadku koncentracji przestrzennej wynalazczości. Druga wojna światowa była przełomowym momentem pod względem zaangażowania rządu w badania i działalność innowacyjną. W czasie wojny znaczne środki na finansowanie badań przyznano wielu ośrodkom, które nie należały przed wojną do najbardziej innowacyjnych lokalizacji. Jednak po zakończeniu wojny wiele z nich utrzymało pozycję znaczących ośrodków produkcji przemysłowej i innowacji.

Począwszy od około 1990 roku nastąpiło gwałtowne zatrzymanie i odwrócenie powojennego trendu spadku koncentracji, co doprowadziło do okresu 25 lat szybko rosnącej koncentracji przestrzennej wynalazczości. Zmiany te mogą wynikać z faktu, że technologia internetowa jest raczej uzupełnieniem niż substytutem interakcji osobistych. Oprócz innych potencjalnych czynników mogą one również być napędzane wzrostem znaczenia wysoce skoncentrowanej edukacji dla regionalnego wzrostu oraz komplementarnością między edukacją a innowacją (patrz Akcigit i in. 2020).

Alternatywnym sposobem wizualizacji przestrzennej koncentracji wynalazków jest wykreślenie udziału patentów ze stref dojazdowych znajdujących się w różnych częściach dystrybucji patentów na przestrzeni czasu. Wykreśliliśmy udział patentów z górnych 5 proc. stref dojazdowych – uszeregowanych według aktywności patentowej w każdym roku – oraz z dolnych 50 proc. Udział patentów w dolnych 50 proc. rozkładu zmienia się znacznie mniej i odpowiada we wszystkich latach za jedynie niewielką część patentów. Wyznaczyliśmy dodatkowo udział patentów w najlepszych strefach dojazdowych. Trendy dotyczące udziału w patentach górnego 1 proc. stref dojazdowych po 1945 roku dokładnie odzwierciedlają ogólnokrajowe trendy w zakresie koncentracji przestrzennej innowacji, przedstawione na Wykresie 1. Ogólnie rzecz biorąc, trendy w zakresie krajowej koncentracji przestrzennej innowacji są napędzane przez kilka elitarnych ośrodków innowacji.

Czy dzisiejsze elitarne ośrodki innowacji zawsze były wysoce innowacyjne? Jak dużą rotację obserwujemy, jeśli chodzi o tożsamość elitarnych hubów innowacji? Wielu decydentów spodziewa się, że lokalizacje liderów w zakresie innowacji będą bardzo trwałe. W końcu jeśli na poziomie regionalnym notowane są rosnące stopy zwrotu i skumulowane skutki innowacji, to wczesne prowadzenie w zakresie innowacji będzie procentować, skutkując trwałością takich lokalizacji.

Aby zbadać trwałość takich lokalizacji, zbadaliśmy korelację pomiędzy udziałem patentów krajowych posiadanych przez daną strefę dojazdową w dwóch różnych punktach w czasie. Podzieliliśmy cały badany okres na pół i wykreśliliśmy korelacje pomiędzy udziałem wszystkich patentów krajowych z każdej strefy dojazdowej w 1866 i 1941 roku oraz w 1941 i 2016 roku. Pojawiły się pewne dowody trwałości, choć w przypadku obu zestawów linia regresji znajduje się poniżej linii 45 stopni, a chmura danych jest dość rozproszona. Co więcej trwałość wydaje się spadać – korelacje dla ostatnich 75 lat są znacznie słabsze niż dla poprzednich 75 lat. W roku 1866 strefami dojazdowymi posiadającymi najwięcej patentów były zazwyczaj największe miasta w kraju, z dominacją regionu północnego wschodu.  Spośród sześciu stref dojazdowych, które stanowiły górny 1 proc. w 1866 roku, cztery nadal były w pierwszej piątce w 1940 roku, a wszystkie z nich zmieściły się w pierwszej siódemce. W 2016 roku Zachodnie Wybrzeże, a zwłaszcza Dolina Krzemowa, ma wśród górnego 1 proc. stref dojazdowych pozycję prawie tak samo dominującą, jak region północno-wschodni w 1866 roku.

obserwatorfinansowy.pl

Prezydent Vucic miał wręcz wskazać, że Chiny są obecnie najbardziej godnym zaufania przyjacielem Serbii. Serbia ma z wielką otwartością patrzeć na możliwość rozszerzania współpracy wojskowej z Chinami. Serbski przywódca miał również dziękować Chińczykom za współpracę w zakresie bezpieczeństwa narodowego, współpracy gospodarczej oraz podkreślać pomoc w walce z pandemią COVID-19. W tym ostatnim przypadku, zauważa się, że Belgrad ma otrzymać znaczne ilości chińskich szczepionek.

Z aprobatą, chińskie media zauważają, że Vucic wskazał, że popiera stanowisko Pekinu w kwestiach związanych z podstawowymi interesami strony chińskiej, na czele z sytuacją w Hongkongu, Tajwanie czy też Sinciangu. Na lotnisku chińskiego dygnitarza witał Nebojsa Stefanovic, a więc minister obrony Serbii. Jak podkreśla się w serbskich mediach nie wiadomo dokładnie jaka szczegółowa agenda spotkań i tematów została zaplanowana w zakresie przyjazdu chińskiego ministra obrony. Jednakże, odbywa się ona w trudnym momencie dla relacji chińsko-europejskich, mając na uwadze chociażby spory wokół wielu kwestii związanych z chińską polityką w zakresie praw człowieka oraz innych kwestii politycznych. 

(...)

Trzeba odnotować, że minister obrony Wei Fenghe w trakcie wizyty złożył hołd ofiarom bombardowania chińskiej ambasady w Belgradzie w 1999 r. Do tego tragicznego w skutkach oraz owianego licznymi teoriami incydentu doszło do tego w trakcie natowskiej operacji lotniczej „Allied Force”. Śmierć ponieśli chińscy korespondenci Guangming Daily Xu Xinghu i Zhu Ying oraz dziennikarz Xinhua Shao Yunhuan, zaś 20 innych osób zostało rannych. Minister obrony miał też stwierdzić, że strona chińska nigdy nie zapomni tego wydarzenia. Chińska telewizja CGTN zauważyła, że Wei Fenghe miał wręcz stwierdzić, iż „Chińskie wojsko nigdy więcej nie pozwoli, by takie rzeczy się powtórzyły”, podkreślając też, że obecnie „jesteśmy w pełni zdolni i zdeterminowani, aby chronić suwerenność narodową Chin, interesy w zakresie bezpieczeństwa i rozwoju”.

Można również zauważyć, iż także rzecznik chińskiego resortu spraw zagranicznych odniósł się do wydarzeń z Belgradu w 1999 r. Hua Chunying przypomniała wprost, że zdaniem Pekinu NATO, jest nadal winny przelewu krwi chińskich dziennikarzy zabitych w bombardowaniu ambasady. Hua powiedziała, że polityka hegemonii nadal zagraża światowemu bezpieczeństwu oraz stabilności, a ludzie nie powinni zapominać o niewinnych cywilach, którzy stracili życie w wyniku powtarzających się bombardowań. Co więcej, Chiny miały wezwać wszystkie państwa do walki z zastraszaniem i hegemonizmem oraz do współpracy z innymi stronami w celu ochrony światowego bezpieczeństwa i stabilności.

defence24.pl

Analitycy kijowskiego think-tanku dzielą cele obecnej eskalacji w Donbasie na dwie kategorie: globalne, które nie są związane z Ukrainą, i regionalne, dotyczące jej bezpośrednio.

Jeśli chodzi o cele regionalne, eksperci wskazują, że Kreml może chcieć zagrać "ukraińską kartą" dla wewnętrznego audytorium, by zmobilizować swoich zwolenników przed jesiennymi wyborami do Dumy Państwowej. Według analityków jednym z kluczowych elementów w czasie tych wyborów będzie temat obrony "rosyjskich obywateli", by zawczasu skanalizować nastroje protestacyjne.

Moskwa może też mieć na celu nakłonienie Ukrainy do prowadzenia bezpośrednich rozmów z separatystami, przywrócenie prorosyjskich sił do ukraińskiej polityki, i ekonomiczną blokadę Ukrainy poprzez wzmocnienie nacisków na Morzu Azowskim i utrudnienie pracy portów czarnomorskich - dodają.

Rosja może też chcieć zmusić Ukrainę do otwarcia dostępu do Kanału Północnokrymskiego albo do rozpoczęcia rozmów na ten temat. Rosja może też chcieć zdobyć do niego dostęp drogą ograniczonej operacji wojskowej - wskazują analitycy. Do 2014 roku - kiedy doszło do aneksji Krymu - znaczna część wody na półwysep była dostarczana z Dniepru przez ten kanał nawadniający.

Według ekspertów działania Moskwy mają na celu destabilizację wewnętrznej sytuacji na Ukrainie. W najmniejszym stopniu może chodzić o osłabienie władz i nakłanianie ich do ustępstw w negocjacjach. W największym stopniu może chodzić o doprowadzenie "do chaosu w kraju i wojny domowej na tle masowej histerii i eskalacji sytuacji".

Eksperci nie wykluczają, że celem może być szybkie wojskowe zwycięstwo z Siłami Zbrojnymi Ukrainy z możliwym dalszym zajęciem części terytorium i doprowadzenie do tego, by Ukraina odmówiła pogłębionej współpracy z NATO. "Sprawa Donbasu" ma pozostawać jednym z czołowych tematów wewnętrznego porządku dziennego na Ukrainie - wskazują analitycy.

Wśród celów globalnych wymieniono chęć podwyższenia stawek w politycznej konfrontacji z Zachodem - USA i Unią Europejską - na tle zaostrzenia stosunków i przekształcenia międzynarodowych procesów po zmianie władz w USA. Działania Rosji - zdaniem analityków - mogą mieć też na celu wzmocnienie sporów między zachodnimi sojusznikami w kwestiach dotyczących bezpieczeństwa w regionie euroazjatyckim.

Moskwa może chcieć powrócenia do światowej polityki w charakterze globalnego gracza, z którym inni są zmuszeni do rozmów o kluczowych tematach bezpieczeństwa międzynarodowego - uważają analitycy. Kreml dąży do przywrócenia jałtańsko-poczdamskiego podziału świata, gdzie Rosja jako spadkobierca ZSRR jest kluczowym graczem i ma strefę wyłącznych interesów, uznaną przez wszystkie inne strony - oceniają eksperci.

Może być to też m.in. "prewencyjne uderzenie albo demonstracja gotowości takiego uderzenia w jedno z kryzysowych miejsc, by odepchnąć Zachód od prób destabilizacji wewnętrznej sytuacji w Rosji".

(...)

Izraelski ekspert Jigal Lewin przedstawia trzy scenariusze rosyjskiej interwencji. Według pierwszego z nich Rosja oficjalnie wkracza do Donbasu, ale do walki ruszają tylko oddziały samozwańczych republik. "Załóżmy, że Rosja rozlokowała swoje siły tylko na wewnętrznych, tyłowych bazach Donbasu, a front, tak jak do tej pory, utrzymują bojownicy. W porównaniu z obecną sytuacją obraz się nie zmieni: wymiany uderzeń, odpowiedź Sił Zbrojnych Ukrainy na ostrzały bojowników i ofiary wśród obywateli Ukrainy trwają. Różnica w tym, że teraz rosyjskie wojska otwarcie będą wspierać bojowników, zabezpieczać ich logistycznie i dostarczać nową broń, przestaną ukrywać, że są częścią łańcucha dowodzenia itd." - pisze Lewin.

Drugi scenariusz to utworzenie przez Rosję "kotłów" i wysadzenie desantu na południu Ukrainy. "W tym wariancie ukraińskie zgrupowanie zostaje zmuszone do walki, której celem jest jego całkowite rozbicie - możliwe, w postaci kotła. Albo kilku kotłów. Nie wykluczone, że w celu zajęcia nowych terytoriów. Po rozbiciu ukraińskiego zgrupowania będzie możliwe wysadzenie morskiego desantu na południu i zajęcie wodnych zasobów dla Krymu" - podkreśla analityk.

"Tak czy inaczej, zajęte terytorium Donbasu, (...) to faktycznie przyczółek dla armii Rosji. Nie tylko przykuwa większą część gotowych do walki wojsk Ukrainy, ale też pozwala na narzucanie ukraińskiej armii kierunku uderzenia albo opisanego wyżej generalnego starcia" - kontynuuje.

Scenariusz trzeci, który "Fokus" określa jako "fantastyczny", zakłada atak Rosji na wszystkich frontach. "Dla Rosji ta wielka wojna, jeśli do niej dojdzie, będzie telewizyjnym show. Dla krajowego widza ważne będzie, by pokazać zmuszenie Ukrainy do pokoju z jednej strony i tryumf i siłę rosyjskiej broni - z drugiej strony" - ocenia ekspert. "W tym celu idealnie pasuje nawet wystrzelenie pocisków manewrujących Kalibr w kierunku tyłowych obiektów Ukrainy. Na przykład lotnisk. I nawet gdyby szkody spowodowane rakietami były nieznaczne, to jest to odpowiedni obrazek do telewizji" - dodaje Lewin.

"Ale nie tylko Kalibry. Tu też dodajmy po prostu uderzenia pociskami taktycznymi. Nawet jeśli efektywność będzie niewysoka, wywoła to u mieszkańców panikę i poczucie braku ochrony - i znów da dobry materiał dla rosyjskich propagandystów" - uważa analityk. Nie wyklucza, że w tym przypadku mogłyby być wykorzystane m.in. Iskandery.

defence24.pl

niedziela, 25 kwietnia 2021


Jednym z głównych zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa są działania podejmowane przez Chiny – potwierdził Chris Wray, dyrektor FBI, podczas przesłuchania przed Senacką Komisją Wywiadu USA.

Obecnie Biuro prowadzi ponad 2000 dochodzeń związanych z rządem Państwa Środka. „Tylko w zakresie szpiegostwa gospodarczego jest to wzrost o 1300% w ciągu ostatnich lat. Otwieramy nowe śledztwo dotyczące Chin średnio co 10 godzin i zapewniam Komisję, że moi ludzie nie robią tego dlatego, że nie mają niczego innego na głowie” – podkreślił Chris Wray.

W trakcie przesłuchania Avril Haines, dyrektor Wywiadu Narodowego Stanów Zjednoczonych, potwierdziła, że istnieje wiele dziedzin w obszarze technologii, w których Chiny podważają amerykańskie przywództwo. Jak zaznaczyła, zdaniem wywiadu USA Państwo Środka jest obecnie „równorzędnym konkurentem, rzucającym wyzwanie Stanom Zjednoczonym”. Taki stan rzeczy jest możliwy, dzięki postawieniu przez Chiny na rozwój współpracy cywilno-wojskowej, co daje im przewagę nad USA.

cyberdefence24.pl

Minister gospodarki Tajwanu Wang Mei-hua stwierdziła, że amerykańsko-chińska wojna handlowa zmusza Pekin do podejmowania daleko idących wysiłków w celu kradzieży technologii i talentów z wyspy, aby w ten sposób zdynamizować i zwiększyć wydajność przemysłu półprzewodników – donosi agencja Reutera.

Tajwan jest obecnie postrzegany jako ośrodek dobrze prosperującego i wiodącego na świecie przemysłu technologicznego. Chiny chcą ten sukces przekuć na swoją korzyść, co budzi silne obawy ze strony władz wyspy.

Podczas przemówienia w ramach komisji parlamentarnej poświęconej tematyce „czerwonego łańcucha dostaw” (nazwa nawiązuje do koloru rządzącej partii w Chinach) Wang Mei-hua podkreśliła, że wojna handlowa między Pekinem a Waszyngtonem stworzyła nowe zagrożenia. Jak wskazała, na skutek trwającej technologicznej rywalizacji rozwój chińskiego przemysłu półprzewodników został zahamowany, lecz pomimo to Państwo Środka za wszelką cenę dąży do jego osiągnięcia dalszych postępów w tym obszarze – przytacza stanowisko minister agencja Reutera.

Tajwańscy pracownicy branży technologicznej mają głębokie doświadczenie i mówią w tym samym języku, dlatego też są „naturalnym celem dla Państwa Środka”.

Hu Mu-yuan, zastępca szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Tajwanu, wskazał na łamach agencji Reutera, że działania podejmowane przez Chiny stanowią zagrożenie nie tylko dla Tajwanu, ale także Japonii i Korei Południowej. Co więcej, należy je rozpatrywać w kategoriach ryzyka dla światowego handlu i uczciwej konkurencji.

Przedstawiciel Biura podkreślił, że zapobieganie infiltracji kluczowej technologii oraz pracowników sektora high-tech Tajwanu przez Chiny w ramach inicjatywy nazywanej „czerwonym łańcuchem dostaw” stało się ważnym zdaniem na rzecz ochrony konkurencyjności przemysłu i zapewnienia bezpieczeństwa ekonomicznego wyspie – przytacza stanowisko Hu Mu-yuana agencja Reutera.

cyberdefence24.pl

Tylko w 2020 roku zarejestrowano przelewy z banków w Hongkongu do Kanady na łączną kwotę 43,6 mld CAD - wynika z danych instytucji nadzorującej legalność transferów pieniężnych (FINTRAC). Część mieszkańców Hongkongu postanowiła zabezpieczyć w ten sposób swoje pieniądze - podkreślają kanadyjskie media.

Dla porównania - deficyt budżetowy Kanady w ostatnim roku przed pandemią był planowany na 39,4 mld CAD.

„To pierwszy dowód znaczącego przenoszenia kapitału z azjatyckiego zagłębia finansowego”, odkąd Chiny narzuciły Hongkongowi restrykcjną ustawę o bezpieczeństwie państwowym po masowych prodemokratycznych protestach w tym regionie - podsumowała agencja Reutera, która jako pierwsza napisała o transferach. Nowe przepisy uważane są przez ich krytyków za narzędzie służące władzom w Pekinie do tłumienia przejawów sprzeciwu.

Dziennikarze Reutersa wskazali też, że legalne transfery były większe o 10 proc. w porównaniu z 2019 r. i o 46 proc. większe niż w 2016 r. Co najmniej jeden kanadyjski bank zarejestrował gwałtowny przyrost depozytów tuż po czerwcu 2020 r., gdy Chiny narzuciły Hongkongowi nowe przepisy.

Ponad 300 tys. mieszkańców Hongkongu ma również kanadyjskie obywatelstwo a, jak podawała telewizja CTV, znane są przypadki, gdy zmuszani są do wyboru, jakim paszportem chcą się posługiwać. Jeśli wybiorą obywatelstwo kanadyjskie, mogą stracić prawo do pobytu w Hongkongu, jeśli chińskie – nie będą mogli korzystać z pomocy kanadyjskich służb konsularnych. Media informowały też o blokowaniu przez policję w Hongkongu rachunków bankowych należących do działaczy prodemokratycznych.

bankier.pl

czwartek, 22 kwietnia 2021


QAnon wydaje się błyskawicznie rozmnażać, jakby przez pączkowanie. Jego gwałtowny zwrot ku amerykańskiej skrajnej prawicy można było śledzić na żywo 6 stycznia podczas szturmu na amerykański Kapitol. Cały świat poznał wówczas Jake’a Angeli, „szamana QAnon”. Z gołą klatą, ustrojony w rogi i futro stał się prawdziwym ucieleśnieniem chaotycznego, otumaniającego oddania dla Donalda Trumpa, które ten kult w Internecie propaguje.

Pochodzący z mrocznych zakamarków forum 4Chan, Q i jego anoni propagują ekstremistyczne, faszystowskie i antysemickie teorie, jakoby Donald Trump „toczył ukrytą wojnę przeciwko zorganizowanej grupie czczących szatana i pożerających dzieci pedofilów, którzy spiskują przeciwko niemu i dążą do obalenia jego rządów”. Na tej podstawie zrodził się cały ten niezbyt sprecyzowany system wierzeń, który wtargnął do sal i gabinetów amerykańskiego Kongresu.

Włoski historyk i specjalista w dziedzinie ideologii faszystowskiej Emilio Gentile wprowadza rozróżnienie między tzw. religią polityczną i religią upolitycznioną.

Ruch QAnon ma w sobie cechy tej drugiej, a więc religii świeckiej, zrodzonej z klerykalnych wartości i koncepcji. Wystarczy choćby na chwilę zanurzyć się w otchłań kanałów Q na komunikatorze Telegram, by porwał nas rwący potok biblijnych tekstów i religijnej retoryki, zdradzający wyraźną bliskość między tym, co faszystowskie, i tym, co teologiczne.

(...)

Ideolodzy Q wykorzystali nie tylko wymuszoną w pandemii izolację, ale także powszechny analfabetyzm cyfrowy wśród wiernych i zdecydowany brak zaufania do większości oficjalnych mediów. Bo faktycznie, niektórzy parafianie zwracają się w stronę mediów społecznościowych i alternatywnych – lub są ku nim zwracani – by z nich czerpali wiedzę na temat faktów. Coraz trudniej jest też prostować rozpowszechniane tam fake newsy w chaotycznym świecie przesiąkniętym podejrzliwością, zwłaszcza że wszystko, co podważa tę czy inną teorię spiskową, jest natychmiast dyskredytowane przez jej zwolenników jako fake news.

Wykorzystując biblijny język oraz tematy o mocnym ładunku emocjonalnym, takie jak „ratujmy dzieci”, wyznawcy Q przyciągają do siebie całkiem zwykłych chrześcijan. Dla tych ostatnich bywa to moment wyboru „czerwonej pigułki”, swoistego przebudzenia – za sprawą Q zaczynają bowiem w końcu dostrzegać otaczające ich rzekomo zewsząd spiski.

Dzięki zastosowaniu narracji w stylu biblijnym w propagandowych postach Q jest w stanie dotrzeć do różnej maści żarliwych chrześcijan, w kolejnych wrzutkach nawiązując wprost do Biblii i włączając się w ten sposób w ich podstawowy system wartości. Od upadku Trumpa, wchłonięci przez wir spiskowych teorii Q, szukają oni promyków nowej nadziei. Wykorzystuje to radykalna prawica, by przeciągnąć ich na stronę szeroko rozumianego ruchu neofaszystowskiego.

Z postów na 4Chan widać wyraźnie, że wśród zwolenników QAnon, chwytających się każdego skrawka nadziei i wiary, bujnie rozkwita narodowo-socjalistyczna propaganda. Inni z kolei uważają, że nie będzie nadużyciem przekonywanie akolitów Trumpa, że ów gabinet cieni, z którym były prezydent tak dzielnie walczył, to tak naprawdę „międzynarodowe żydostwo”.

Język i motywy religijne mogą przemawiać do części amerykańskich wiernych, jednak spisek spod znaku QAnon uwodzi nie tylko chrześcijan. Ruch ten kreuje się na pewien substytut wiary z elementami chrześcijaństwa, który pozostaje jednak mocno synkretyczny i tworzy swoisty amalgamat tych wszystkich elementów z szalonymi teoriami spiskowymi na temat globalnej organizacji satanistycznej.

(...)

W teoriach spiskowych potrzebne są wiarygodne wyzwania i trudności. Koncepcja „koniecznej dezinformacji” QAnon to próba wyjaśnienia, dlaczego nie spełniają się rzekome proroctwa. Oto Q specjalnie publikuje fałszywe informacje, próbując zwieść swoich wrogów. To jednocześnie zgrabna wymówka, jeżeli coś nie idzie zgodnie z planem; wówczas jest to szersza strategia demaskowania domniemanych wrogów.

Podobnie jak w doktrynie Porwania Kościoła lub nadejścia Mahdiego w tradycji szyitów, również wyznawcy QAnon wierzą, że ich oddanie sprawie oczyści społeczeństwo wraz z nadejściem „Burzy” – członkowie „głębokiego państwa” zostaną wtedy straceni podczas telewizyjnej transmisji na żywo.

Wiele z osób, które znalazły się na muszce QAnonu, to członkowie Partii Demokratycznej, pracownicy mediów, często Żydzi. To bardzo dobrze znani „wrogowie” z podręcznika faszyzującej radykalnej prawicy, co sugeruje możliwość aktów agresji i przemocy w przyszłości.

krytykapolityczna.pl

Jak na ironię, oficjalna nazwa wenezuelskiej waluty ma podkreślać jej większą wartość („soberano” oznacza „suwerenny”, jak również „znakomity”), po tym jak w 2018 r. wprowadzono ją w miejsce poprzedniej odsłony boliwara w związku z hiperinflacją – w trakcie wymiany pieniędzy „odcięto” pięć zer od wszystkich kwot. Jednak na jeszcze większy chichot losu zakrawa to, że wycofany w 2018 r. boliwar nosił przydomek „fuerte” czyli „silny”. Siłacz ów, którego szybko nazwano „bolivar muerte” („nieżywy”), utrzymał się na pozycji waluty Wenezueli zaledwie przez 10 lat – w 2008 r. wprowadzono go w miejsce zwykłego boliwara, odcinając z kolei przy tej okazji trzy zera.

(...)

Szalejąca inflacja, wahający się czarnorynkowy kurs dolara oraz chroniczny niedostatek fizycznych dolarowych banknotów sprawia, że wenezuelscy przedsiębiorcy zmuszeni są do uciekania się do praktyk niespotykanych nigdzie indziej. W artykule z 6 marca gazeta „Tal Cual” pokazała przykłady wystawiania przez sklepy pokwitowań na zwykłych kawałkach papieru, które potwierdzały, że dany klient ma w sklepie dodatnie saldo i po okazaniu go należy mu wydać towary na zapisaną kwotę. Innym rozwiązaniem jest wypłacanie reszty poprzez płatności mobilne.

(...)

Jak podał wspomniany ośrodek Ecoanalitica, w latach 2013-2020 r. realny produkt krajowy brutto Wenezueli skurczył się o 79,4 proc. (jakkolwiek trudno dokonywać jest jakichkolwiek szacunków w kraju tak zdewastowanym pod względem relacji gospodarczych). Zapaść gospodarcza połączona z hiperinflacją obniża realne wynagrodzenia ludności, a najmniej zarabiający (w tym pobierający wielokrotnie podnoszoną płacę minimalną) mogą liczyć na równowartość kilku dolarów miesięcznie. Wyniki badań ubóstwa są szokujące - nawet 97 proc. wenezuelskich rodzin nie ma zapewnionego bezpieczeństwa żywnościowego (mimo polegania na rządowych bankach żywności), a 90 proc. cierpi ze względu na nieregularne dostawy energii elektrycznej.

Wszystko to w kraju, który nie został przez nikogo napadnięty, ani którym nie targają krwawe walki wewnętrzne (jak Syria, do której porównuje się sytuację humanitarną w Wenezueli). Ciągle trwa natomiast polityczny konflikt dotyczący legalności władzy reżimu Maduro – po jego budzącej duże wątpliwości reelekcji w 2018 r. część państw uznała za prezydenta Juana Guaido. Ostatnio poparcie dla opozycyjnego polityka wycofała jednak m.in. Unia Europejska.

Utrata czterech piątych PKB oznacza, że aby wrócić do punktu wyjścia, wenezuelska gospodarka musiałaby urosnąć o 400 proc. Ecoanalitica szacuje, ze takie skumulowane tempo wzrostu występowało tylko w okresie 1920-1965, czyli czasie naftowego boomu w tym kraju. Nawet wówczas gospodarka Wenezueli potrzebowała minimum dwóch dekad, aby osiągnąć 400 proc. wzrostu.

bankier.pl

- Kończąc ZMECH (Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Zmechanizowanych – red.) wiedziałem, co wojsko ma mi do zaoferowania i byłem tym załamany – wspomina płk Andrzej Kruczyński, pseudonim "Wódz", jeden z pierwszych żołnierzy GROM-u. – To był marazm, byle jakość oraz tzw. mentalny beton.

"Wodzu” szczególnie źle wspomina "wojskowe praktyki", czyli kilkumiesięczny pobyt w jednostce liniowej. Tam młody kandydat na oficera spotkał się z realiami w Wojsku Polskim. Spotkanie było niczym cios saperką w twarz. Nie tak to sobie wszystko wyobrażał.

Na kilkanaście tygodni przed końcem studiów i proporcją na pierwszy stopień oficerskiej w ZMECH-u pojawili się wysłannicy Petelickiego, którzy mówili, że szukają ludzi do nowo tworzonej jednostki, której jednym z zadań ma być ochrona ambasad.

Kruczyński więcej wiedzieć nie musiał, zgodził się natychmiast. Testy sprawnościowe i psychologiczne przeszedł bez problem i dostał zaproszenie do Warszawy.

- Pierwszy dzień? W magazynie mundurowym zdeponowaliśmy swoje rzeczy osobiste razem z całym ubraniem. Kazali się przebrać w otrzymane dresy, ortaliony i buty sportowe. Każdy z nas otrzymał także plecak i kilka racji żywnościowych, bidon na wodę, tabletki do odkażania wody oraz mapę. A oficer, który nas przyjmował powiedział: "Jesteśmy w Warszawie, jest godzina 10.30. Jutro o 6.00 musicie być tu”. I pokazał palcem na mapie jakiś punkt w Bieszczadach. Pamiętam jakby to było dzisiaj – wskazane miejsce na mapie to "Rabe Zniszczone" Gdy zapytaliśmy oficera, jak mamy tam dotrzeć, powiedział tylko, że czas działa na naszą niekorzyść – opowiada Kruczyński.

Najpierw poszli na dworzec, ale tam się okazało, że jedyny pociąg odjechał pół godziny temu i to wcale nie był przypadek. W Bieszczady dojechali w końcu z pięcioma przesiadkami i prawie wszystkim środkami transportu. Tam, w miejscowości Rabe zaczęła się tygodniowa selekcja do GROM-u.

- W czasie selekcji kluczowy jest stres – tłumaczy płk Przepiórka. – To on, a nie setki kilometrów górskich bezdroży jest największą przeszkodą na drodze do GROM-u.

Kandydaci na komandosów chodzą po trudnym, górzystym terenie, w którym nie ma żadnych punktów charakterystycznych, a do tego nie wiedzą, ile mają czasu na pokonanie trasy, więc muszą po prostu zapier…. Jak się pomylą, to muszą wracać i szukać trasy od nowa. Wymaga to zachowania cały czas chłodnego umysłu.

- Góry wyciągają z człowieka wszystko, co najlepsze, ale i to, co najgorsze – mówi Przepiórka. - W ten sposób odsiewa się tych, którzy nie nadają do wojsk specjalnych.

wp.pl

środa, 21 kwietnia 2021


Trzeba na wstępie wskazać, że szwedzki zespół badawczy nie boi się stwierdzić, że wielobiegunowość połączona z coraz silniejszą rywalizacją mocarstw oraz erozją dotychczasowego systemu norm i organizacji wymaga dokładniej analizy sytuacji w sferze bezpieczeństwa również w perspektywie północnej części naszego kontynentu. Szczególnie, że redefiniowany współcześnie dotychczasowy układ sił, gwarantował państwom tej części Europy przez wiele lat tylko zyski. Trzeba więc przyzwyczaić się i przede wszystkim zrozumieć, że należy analitycznie oraz praktycznie przygotować się do zachodzących zmian w bezpieczeństwie i obronności. Czego świadectwem może być rosnąca w ostatnich latach realizacja współpracy regionalnej, na czele z budowaniem platformy dla obronności państw nordyckich.

Co ciekawe, bardzo cennym spostrzeżeniem jest uznanie, iż obecnie nie ma możliwości pominięcia amerykańskiego wkładu w bezpieczeństwo i obronność regionu. Stąd tak ważne, zdaniem autorów omawianego raportu jest odnotowanie zacieśniania współpracy państw nordyckich oraz bałtyckich właśnie ze Stanami Zjednoczonymi. Trzeba dodać, że dzieje się to wobec wielodomenowego ujęcia współczesnych działań obronnych. Bowiem, mamy do czynienia ze współpracą z amerykańskim Korpusem Piechoty Morskiej (np. Norwegia), US Air Force (coraz częstsza obecność np. bombowców US Air Force w regionie), US Navy (rejon arktyczny oraz bałtycki) i US Army czego najlepszym przykładem może być nadchodzący Defender Europe 21. Nie możemy też pominąć w tym aspekcie amerykańskiego, rosnącego wkładu w regionie w obrębie dyslokacji na ćwiczenia komponentów Sił Operacji Specjalnych. Wracając jednakże do raportu, to jego twórcy dostrzegają też, że z dłuższej perspektywy należy cały czas wyznaczać państwom europejskim cele w zakresie rozbudowania własnych możliwości obronnych.

Przy czym cenną uwagą jest podkreślenie wątpliwości czy uda się zdynamizować wydatki na kwestie bezpieczeństwa mając w perspektywie europejskiej rosnące obawy o efekty ekonomiczne trwającej pandemii. Już na wstępie wskazano, że chociaż zarówno w przypadku Chin jak i Rosji trudno jest mówić o porównaniu ich potencjałów ze zjednoczonymi siłami państw NATO oraz szerzej Zachodu, to jednak zarówno Pekin i Moskwa, co naturalne z ich perspektywy, inwestują w rozbijanie zachodniej współpracy. Generalnie, z perspektywy raportu widać jak ważne jest odkurzenie znaczenia systemu obrony kolektywnej, wspartej przez efektywne odstraszanie atomowe w ramach NATO. Czego beneficjentem są nie tylko same państwa członkowskie, ale szerzej europejskie bezpieczeństwo. Szczególnie, gdy obserwuje się politykę rosyjskiej modernizacji własnych sił nuklearnych i rakietowych w ostatnich latach.

www.defence24.pl

W Arabii Saudyjskiej podatek dochodowy obciąża wyłącznie cudzoziemców (stawką 20 proc., z uwzględnieniem zysków kapitałowych). Notabene w królestwie Saudów na stałe pracuje około 10 mln nisko opłacanych robotników z państw arabskich spoza Zatoki Perskiej (z Egiptu, Sudanu, Jordanii, Libanu, Syrii, Tunezji), którzy żyją w fatalnych warunkach socjalnych, a to, co zarobią, wysyłają do rodzin w swoich ojczyznach. Rodowici Saudyjczycy płacą tylko VAT, wprowadzony w 2018 r. we wszystkich państwach regionu Zatoki Perskiej, i składkę na ubezpieczenie społeczne. W ramach rekompensaty, po tym jak rząd podniósł krajowe ceny gazu i narzucił VAT, pracownicy sektora publicznego otrzymywali jednak comiesięczne dopłaty o równowartości ponad 260 dolarów.

(...)

W Arabii Saudyjskiej panuje niepisana umowa między społeczeństwem a dynastią rządzącą: lud akceptuje absolutną władzę, która tępi wszelkie przejawy nieprzychylnego jej aktywizmu obywatelskiego, ponieważ w zamian dostaje obietnicę dostatniego życia. W obliczu powolnego, ale przesądzonego schyłku ery paliw kopalnych rodzi się pytanie: co będzie, gdy załamie się popyt na ropę, a wraz nim fundamenty saudyjskiego dobrobytu? W jaki sposób Saudowie kupią sobie lojalność poddanych? Ryzyko konfrontacji z ludem potęguje wewnątrzkrajowa presja demograficzna, za sprawą której populacja rdzennych Saudyjczyków (bo tylko ci są w kręgu zainteresowania władzy) wzrośnie w ciągu najbliższej dekady o niemal 6 mln. Te dwie przesłanki legły u podstaw przekonania, że nie ma innego wyjścia, niż poszukać alternatywnych strumieni dochodów.

(...)

Strukturalna reforma gospodarki jest więc niezbędna, aby zabezpieczyć byt przyszłych pokoleń Saudyjczyków. Uruchomiona w 2016 r. „Saudi Vision 2030” stanowi wprawdzie kontynuację serii 5-letnich planów rozwojowych, realizowanych w latach 1975–2015, lecz przerasta je rozmiarem i intensywnością. Ta śmiała inicjatywa zmierza do dywersyfikacji źródeł dochodu królestwa w kierunku zmniejszenia zależności od ropy. Chodzi o przekształcenie go w samowystarczalną gospodarkę, której lokomotywą będzie sektor prywatny. Aby tak się stało, konieczne jest inwestowanie w obszary o wysokim potencjale wzrostu, takie jak turystyka, opieka zdrowotna, finanse, produkcja. Mohammed bin Salman (MBS), następca tronu, któremu wiekowy ojciec de facto już oddał władzę, rozumie, że jeśli gospodarka nie będzie rosła w tempie powyżej 6,5–7 proc., to stopa bezrobocia wśród młodych nie spadnie, nawet nie pozostanie na tym samym poziomie, ale wzrośnie, a to jest tykająca bomba zegarowa. Stąd pomysł rozwinięcia sektora prywatnego kosztem uszczuplenia sektora publicznego, który zatrudnia 70 proc. saudyjskich pracowników. Pierwotnie zakładano podwojenie PKB w perspektywie roku 2030 i stworzenie 6 mln nowych miejsc pracy, które wchłoną armię bezrobotnych młodych ludzi. Ale czy uda się ten cel osiągnąć?

Transformację gospodarki, obejmującą rozbudowę branż i tworzenie miejsc prac w sektorze prywatnym, napędzają megainwestycje realizowane w ramach Vision 2030. Największą z nich jest NEOM („Nowa Przyszłość) – szacowany na 500 mld dolarów projekt zagospodarowania pustynnych terenów nad Morzem Czerwonym i utworzenia tam high-techowej strefy biznesowej. Okrętem flagowym przedsięwzięcia będzie „The Line” – futurystyczne 100-mln megamiasto, w pełni zautomatyzowane i bezemisyjne, które połączy wybrzeże Morza Czerwonego z północno-zachodnią częścią Arabii Saudyjskiej. Dalej jest i strasznie, i śmiesznie: nad miastem zabłyśnie sztuczny księżyc, zasiewanie chmur zapewni życiodajny deszcz, mieszkańcy będą przemieszczać się latającymi taksówkami, o czystość zadbają roboty, a ludzie będą lepszymi wersjami samych siebie dzięki modyfikacji genomów. Trudno oprzeć się wrażeniu, że książę MBS, delikatnie mówiąc, dał się ponieść wybujałej fantazji, a ponieważ otacza go krąg sowicie opłacanych potakiwaczy, nikt nie śmie zakwestionować przynajmniej niektórych pomysłów.

obserwatorfinansowy.pl

W 1956 r., na XX Zjeździe KPZR, tym samym, na którym Chruszczow odciął się od Stalina i jego zbrodni, ujawnił on także ambitne plany rozwoju przemysłu gazowego w ZSRR. I zaczął je konsekwentnie realizować. Wydobycie gazu ziemnego wzrosło z 9 mld metrów sześciennych w 1955 r. do 198 mld metrów sześciennych w 1970 r. Chruszczow był dumny z rozwoju przemysłu gazowego w ojczyźnie i uważał to za jeden z głównych dowodów, że radziecka gospodarka skutecznie ściga zachodnie kraje i wkrótce je przegoni.

Jeden z najbliższych współpracowników Chruszczowa Leonid Breżniew doprowadził do odsunięcia go od władzy w 1964 r. i sam przejął ster rządów w ZSRR. Breżniew podzielał słabość Chruszczowa do przemysłu gazowego i pilotował jego rozwój. To za jego rządów doszło do podpisania kluczowej z punktu widzenia radzieckiego i światowego rynku gazowego umowy.

Pod koniec lata 1967 r. 30 km na południowy zachód od Wiednia, w zamku Hernstein służącym niegdyś Habsburgom za zakwaterowanie na czas polowań (obecnie jest czterogwiazdkowym hotelem) doszło do spotkania delegacji radzieckiej i austriackiej. Przez dwa tygodnie toczyły się rozmowy na temat pierwszego w historii znaczącego kontraktu na dostawę gazu do kraju znajdującego po zachodniej stronie żelaznej kurtyny.

Inicjatorem spotkania byli Sowieci, ponieważ mieli rezerwy gazu, z którymi chcieli coś zrobić. Austriacy chętnie się na spotkanie stawili, gdyż zużycie energii w Europie Zachodniej rosło. Problem polegał na tym, że sprzedaż gazu ziemnego rządzi się zupełnie innymi prawami niż na przykład sprzedaż ropy naftowej. W przypadku tej ostatniej można wymienić paliwo na pieniądze i później nie mieć ze sobą nic do czynienia. Dostarczanie gazu ziemnego w latach 60. wymagało zbudowania infrastruktury, utrzymywania stałych kontaktów i przede wszystkim zaufania. A  z tym w czasach zimnej wojny było krucho.

Ale Austria miała idealne warunki, by przełamać impas. Jej krajowy monopolista, jeżeli chodzi o ropę i gaz, koncern OMV, w latach 1945-1955 był zarządzany przez Rosjan. W 1955 r. Austria ogłosiła neutralność i na niewielką skalę importowała gaz ziemny z Czechosłowacji. Skala była niewielka, ale obie strony zaczęły uczyć się handlu gazem, poznawały siebie i kapitał zaufania powoli rósł.

W czerwcu 1968 r. Austriacy i Rosjanie zakończyli uzgadnianie ceny i podpisali umowę. Jest znamienne, że dostawy gazu rozpoczęły się zgodnie z planem 1 września 1968 r. pomimo inwazji wojsk Układu Warszawskiego dziesięć dni wcześniej, która bardzo zaogniła sytuację polityczną między krajami bloków wschodniego i zachodniego.

To, w opinii autora książki, dostarcza dowodów na to, że biznes na gazie ziemnym okazał się być „mostem” łączącym wspólnym interesem ZSRR (a później Rosję) z Europą Zachodnią i USA. „Mostem” tym ważniejszym, że w lutym 1981 r. Leonid Breżniew, ogłaszając cele jedenastego planu pięcioletniego, podkreślił priorytetową w nim rolę przemysłu gazowego. Wydobycie gazu miało zostać zwiększone o 50 proc. w tym okresie (z 435 mld metrów sześciennych w 1980 r. do 630-645 mld metrów sześciennych w 1985 r.).

By to osiągnąć, planowano zainwestować w przemysł gazowy przez te pięć lat tyle kapitału, ile zainwestowano przez poprzednie piętnaście. Za te pieniądze miano wybudować sześć linii rurociągu o średnicy 1420 mm i długości 20 000 km łączącego Zachodnią Syberię z europejską częścią ZSRR. Co ciekawe, gaz w ZSRR był jedynym źródłem energii, którego wydobycie osiągnęło zaplanowane poziomy.

Kiedy Breżniew zapowiadał priorytety planu pięcioletniego, nie mógł zdawać sobie sprawy, że jednocześnie decyduje o przyszłości kapitalistycznej Rosji. „Gaz był paliwem, które umożliwiło Rosji przetrwać bolesną transformację ustrojową” – podkreśla autor książki. W lata 90. Rosja weszła bowiem z największym i najmłodszym przemysłem gazowym świata. Jej zasoby to było wówczas 40 proc. globalnych rezerw. W 1990 r. gaz ziemny zaspokajał 42 proc. potrzeb energetycznych kraju, w 2000 r. było to już 53 proc., a w 2018 r. – 54,8 proc.

obserwatorfinansowy.pl